Dominikanie: Ale o co chodzi… w duszpasterstwie akademickim?

Na pewno nie o przytulisko konserwujące życiową niezaradność i wyobcowanie. Do duszpasterstw akademickich – diecezjalnych i zakonnych – przychodzi tylko nikły procent studentów.

Przełom września i października – zaczyna się sezon akademicki. Spotkania, narady, uzgadnianie rozmaitości z szefami i odpowiedzialnymi, dopinanie kalendarza, planów spotkań, wyjazdów…

No i to wciąż powracające pytanie: Ale o co właściwie chodzi? Czego chcą i czego potrzebują ci, którzy przychodzą do duszpasterstwa (a także: gdzie są, czego chcą i potrzebują ci, którzy nie przychodzą, jak do nich docierać?). No i nieodłączna druga strona tego pytania: Co mamy do dania?

Czego chce duszpasterz
Na pewno wiem, czego nie chcę ja, co nie powinno być celem DA. Nie chcę zawłaszczania ludzi i manipulowania nimi, zdobywania jak największej liczby członków, czegoś, co miałoby posmak ideologii i partyjniactwa. Nie na tym mi zależy, żeby byli, żebym miał poczucie sukcesu i wartości swojej pracy dzięki tłumom, żebym się mógł wykazać (choć nie powiem, że nie jest to wielką pokusą).

Zależy mi, żeby ludzie przychodzili do DA tylko wtedy i tylko dlatego, że realnie mamy coś cennego, prawdziwego i odpowiedniego do zaoferowania.

A co mamy? Co możemy, co chcemy dać? Nie wiem, od czego zacząć, co jest na pierwszym, drugim, kolejnym miejscu. Może to zresztą nieistotne. Zatem:

FORMACJĘ – przede wszystkim, jak sądzę, udaje nam się budzić w ludziach pasję wiary, fascynację chrześcijaństwem, a w nim żywym Bogiem. Takim, który się objawia i szuka człowieka, bo Mu zależy na tym, by człowiek żył pełnią życia, rozwijał się i by jego życie było owocne.

To oznacza odkrywanie źródeł poznania i samo poznawanie tej rzeczywistości, którą jest wiara i Bóg, do którego wiara prowadzi. A więc Pismo Święte, liturgia, katecheza i oczywiście modlitwa (nie jestem już tak naiwny, by sądzić, że modlitwa przychodzi nam spontanicznie, jak oddychanie, że nie trzeba się w tej dziedzinie wielu rzeczy nauczyć i wyćwiczyć – nie na darmo w tradycji dominikańskiej od początku mówi się o „sposobach modlitwy”).

Ale też to, co się nazywa „formacją ludzką”, czyli zdolność do samopoznania, dobrze rozumianej samorealizacji, tworzenia więzi itp.

To wszystko byłoby dość abstrakcyjne, gdyby nie prowadziło do zaangażowania, do odpowiedzialności, wierności, współczucia. Dlatego staramy się w DA dzielić odpowiedzialność, robić przestrzeń dla kreatywności studentów, stąd działania charytatywne. (To ciekawe, że zwykle działania charytatywne znajdują wielu chętnych; pewnym odkryciem dla mnie, które przyszło podczas wakacyjnego spotkania duszpasterzy dominikańskich było to, że warto stawiać pytanie, jakie ewentualne potrzeby własne chcą zaspokoić ci, którzy się w działalność charytatywną angażują).

Zdaję sobie sprawę, że czas studiów i obecności w duszpasterstwie jest etapem i to dość krótkim, dlatego chciałbym, żeby ta formacja dawała raczej „narzędzia” do ciągłej autoformacji, niż zapewniała gotowy „produkt”. To, co możemy dać, rozumiem bardziej jako wskazówki pomocne do poruszania się po meandrach tej drogi, którą jest życie i wiara.

INTEGRALNOŚĆ – wydaje mi się, że wielu wierzących żyje w cieniu jakiejś schizofrenii, rozdarcia pomiędzy „normalne życie” i „wiarę”, tak jakby to były dwie proste równoległe.

Integralność – do której możemy podprowadzać – rozumiem właśnie tak: pokazywanie i pomaganie w scalaniu i harmonizowaniu tych dwóch wymiarów. Pokazywanie, że wiara przystaje do życia, że służy dogłębnemu i autentycznemu poznaniu siebie, że życiu nadaje kierunek, może być siłą napędową i twórczą. Czyli: że jedno dla drugiego nie jest „kulą u nogi”.

Dlatego – tak mi się zdaje – nasze duszpasterstwa nie są „nadpobożne” i często wychodzą poza mury kościoła, znajdując dalszy ciąg w przyjaźniach, życiu towarzyskim, w różnych aktywnościach kulturalnych, artystycznych, sportowych, charytatywnych.

DOŚWIADCZENIE KOŚCIOŁA – poczynając od spotkania z księdzem, który nie tylko reprezentuje instytucję, urząd nauczycielski lub administracyjny albo jest funkcjonariuszem kultu, ale w bezpośrednich rozmowach, na wyjazdach, w grupie, przy wspólnej pracy, modlitwie, zabawie, aż po uczestnictwo w tworzeniu życia Kościoła, liturgii, rekolekcji, pielgrzymek, remontów, sprzątań, jarmarków itp.

Ludzie z DA zazwyczaj czują się w kościele (i Kościele) jak u siebie (czy po prostu „u siebie”, bez „jak”) i przez to są w Kościele bardziej zakorzenieni, utożsamiają się z nim (łatwiej wtedy myśleć o Kościele „my”, a nie „oni”), nabywają doświadczenia odpowiedzialności (i wielu to poczucie niesie dalej, przeszczepia na inny grunt, w parafiach czy konkretnych wspólnotach).

Myślę, że to jest niesłychanie cenna rzecz, którą mamy do dania, choć zdaję sobie sprawę, że czasami jest ona uciążliwa dla księdza, parafii, klasztoru.

WSPÓLNOTA – studenci na co dzień żyją w diasporze i jest rzeczą jak najbardziej naturalną, że potrzebują wsparcia, świadectwa, spotkania z innymi, których łączy wspólny świat wartości, pragnień, celów, wrażliwości, wizji człowieka, życia. Takie doświadczenie jest potrzebne, by w tej diasporze codziennej nie przemogło ich poczucie, że są jakimiś dziwakami, kosmitami.

To jest też najbardziej naturalne doświadczenie Kościoła i w tej bliskości, jaką daje wspólnota najbardziej realny sprawdzian wiary i miłości.

MIEJSCE I CZAS – może to powinienem wymienić na początku, bo jest to coś najbardziej podstawowego i naturalnego, ale wymieniam to na ostatnim miejscu, bo wiąże się z tym pewne ryzyko i niebezpieczeństwo, ale o tym za chwilę.

W każdym razie to też uważam za wartość, którą mamy do dania: że są takie miejsca i takie momenty w ciągu dnia, w ciągu tygodnia, które coś w sobie mają. Mówi się przecież o genius loci i o kairoi – właśnie o miejscach i chwilach, które mają w sobie coś szczególnego, które pozwalają doświadczyć czegoś innego, niż w każdym innym miejscu i czasie: właśnie wspólnoty, Kościoła, Boga, bliskości.

A niebezpieczeństwo, o którym wspomniałem? Zapewne niektórzy szukają w DA miejsca ucieczki, bezpiecznego schronienia, w którym nie muszą się konfrontować z wymagającą, poplątaną, nieraz brutalną rzeczywistością. Miejsca w którym mogą doświadczyć ciepła i opieki, zauważenia i dowartościowania, gdzie wszystko podane „w pobożnym sosie” jest jasne, proste i pewne.

Takie osoby się pojawiają i to jest trudne, niewdzięczne wyzwanie dla duszpasterstw i duszpasterzy, by DA nie stawały się przytuliskiem konserwującym czyjąś życiową niezaradność i wyobcowanie.

„CEL MATRYMONIALNY” – jakoś w te wszystkie powyższe wplecione jest jeszcze jedno, co samo w sobie nie jest celem DA. Raczej jest „skutkiem ubocznym”, ale widocznym i ważnym. I szczęśliwych jak mi się zdaje: na gruncie takich wartości, takiego rozumienia życia i przeżywania wiary, takiej wrażliwości rodzi się miłość, z której powstają małżeństwa.

Pytanie wielkie
Myśląc nad tym „o co właściwie chodzi” odkrywam, że takie rzeczy mamy do dania. Od razu dopowiadam, że mamy do dania w sposób niedoskonały, niepełny, nieraz dobry w teorii, w praktyce słabszy, tak że czasami i miejscami jest to „suplement diety”.

A czego chcą i potrzebują studenci? Z wielką niepewnością, ale jednak z dużą nadzieją myślę, że właśnie tego, co wyżej starałem się nazwać (choć pewnie nie tylko tego).

Tak to widzę. Może nazbyt optymistycznie. Zapewne prawie każde moje zdanie można zakwestionować, co byłoby nawet wskazane. A to choćby dlatego, że pozostaje wielkie pytanie o tych, do których DA – ani żadna inna forma duszpasterstwa – nie dociera.

Pytanie wielkie zaiste, skoro według różnych ocen opieką duszpasterską objętych jest łącznie, przez wszystkie działające duszpasterstwa diecezjalne i zakonne zaledwie kilka promili, w każdym razie bardzo nikły procent studentów.

Cyprian Klahs OP
Urodzony w 1969 roku. Wcześniej redaktor naczelny wydawnictwa „W drodze” i przeor poznańskiego klasztoru. Obecnie duszpasterz akademicki w Poznaniu.

Za: www.dominikanie.pl.

Wpisy powiązane

ŻYCZENIA PRZEWODNICZĄCEGO KOMISJI EPISKOPATU POLSKI DS. ŻYCIA KONSEKROWANEGO

ŻYCZENIA PRZEWODNICZĄCEGO KWPZM

DO POBRANIA: Biuletyn Tygodniowy CIZ 51-52/2024