KAI: Benedykt XVI niedawno zwrócił uwagę duszpasterzom na przygotowania narzeczonych do ślubu. Podkreślił, że podczas kursu powinno się kłaść większy nacisk na kwestie kanoniczne. Co to znaczy i czy narzeczeni są tym w ogóle zainteresowani?
– Papież odniósł się do całego Kościoła, całego świata chrześcijańskiego. My w Polsce osiągnęliśmy ogromnym wysiłkiem duszpasterzy i wolontariuszy wiele, bo u nas wszyscy, którzy zawierają ślub kościelny, przechodzą przez kurs przygotowujący. Niezależnie od jakości kursów, która nawet jeśli jest różna, nie mamy czego się wstydzić.
W innych krajach jest gorzej?
– Bywa różnie. W Irlandii nasi bracia podejmują ogromny wysiłek duszpasterski, by przygotować tamtejszych Polaków do sakramentu małżeństwa, we Francji nowe wspólnoty także robią wiele. Ale są kraje, gdzie odbywa się to na zasadzie jednej pogadanki z narzeczonymi, którzy i tak od lat żyją razem, a wpadli na pomysł, by to jakoś usankcjonować. Czują się „nielegalni" wobec Boga i chcą to jakoś „ulegalnić" ślubem kościelnym.
Więc nie zawsze traktują ślub jako sakrament.
– Myślę, że nie. Nie może być przy takim podejściu jakiegoś poszukiwania w wierze, odkrywania drogi do Boga. To jest bardzo smutne i pewnie dotyczy też naszych, polskich narzeczonych, tak jak narzeczonych w zachodniej Europie, czy w byłych komunistycznych krajach, gdzie przez dekady dość skutecznie usunięto religię ze świadomości osób młodych.
Często jednak narzeczeni w Polsce narzekają na kursy przedmałżeńskie.
– Z racji tego, że sam prowadzę takie kursy, śledzę fora internetowe i szukam opinii, by wiedzieć co i jak można poprawić. Bywają opinie trafne i merytoryczne, które pomagają zmienić coś na lepsze, ale bywają także potępienia „w czambuł", tylko dlatego, że kurs jest obowiązkowy i do tego w kościele. Niezadowoleni kursanci czepiają się wszystkiego, spraw dziesięciorzędnych – a to sformułowanie było nietrafne, a to… zbyt dosłowne przekazywane były nauki Kościoła! A to akurat przecież najlepsza pochwała dla prowadzącego. Uczestnicy takich kursów nie są koniecznie żądni wiedzy.
…zwłaszcza o prawach kanonicznych.
– Są one niezbędne do przygotowania narzeczonych, chociaż nie powinny być wyjaśniane językiem prawniczym. Małżeństwo sakramentalne ma masę skutków dla życia człowieka. Wymaga podporządkowania swoich prywatnych celów etyce życia rodzinnego, dobru wspólnoty, którą się zakłada. W dzisiejszym świecie jest to trudne, bo dość naturalnie nacisk kładzie się na samorealizację, indywidualne szczęście, wolność, która jest dzisiaj rodzajem świętej krowy i dość bezrefleksyjnie uznaje się za dogmat, że nie może być naruszana przez nikogo.
Małżeństwo sakramentalne zakłada także otwarcie się na przyjęcie dzieci i to takich jakie będą, kiedy będą i ile ich będzie. A w popularnych opiniach lansuje się eliminowanie płodności na rzecz seksu dla seksu. Etyka planowania rodziny jest trudna, często odbierana jako zbyt trudna, przerastająca młodego człowieka.
Jeśli pytamy o wymagania prawa kanonicznego, to ono określa, kto jest zdolny przyjąć sakrament małżeństwa. Chodzi o zdolność do zaangażowania się w związek, budowanie go jako czegoś przekraczającego wyłącznie ludzkie zdolności, czyli budowanie na wierze, a także dojrzałość psychiczną i umiejętności podejmowania decyzji w wolności. Co najczęściej ogranicza tę wolność? Ograniczeń może być wiele, ale dla przykładu: gdy para żyje w konkubinacie, ma już dzieci, zaciągnęła wspólnie kredyt – dziś mówi się, że kredyt wiąże mocniej niż małżeństwo – to są zobowiązania, które ograniczają wolność decyzji. Już więc nie tylko decydują się na małżeństwo, ale na sankcjonowanie stanu faktycznego.
Podobno pary, które mieszkały razem przed ślubem, tworzą mniej trwałe małżeństwa.
– To prawda. Istnieją poważne badania tego problemu, które niosą takie wnioski. Warto szukać przyczyny. Myślę, że w takiej sytuacji brakuje wolności w podjęciu decyzji o małżeństwie. Bo przestaje być wtedy wydarzeniem religijnym, które stwarza coś zupełnie nowego, co skutkuje na zawsze.
W jaki więc sposób przekazuje się narzeczonym prawa kanoniczne?
– Staram się nie podawać nauki o warunkach kanonicznych zawarcia małżeństwa jako suchej litery prawa. Bo wtedy jest trochę tak, jak kiedy człowiek przygotowuje się do spowiedzi z książeczki, w której jest lista grzechów. Znajdzie tam grzechy, których się nie znał wcześniej, i przy nadarzającej się okazji jest już w pewien sposób na nie przygotowany.
Znając listę powodów, dla których małżeństwo może być zawarte nieważnie – czyli bez skutku sakramentalnego – z punktu widzenia prawa kanonicznego, małżonek może w chwili kryzysu pomyśleć sobie: a może moje motywacje nie były do końca szczere, a może nie byłem w pełni wolny, a może rodzice zanadto nalegali. I układa sobie listę zastrzeżeń. To jak z czytaniem podręcznika o chorobach psychicznych – nawet najzdrowszy człowiek znajdzie tam pełną listę swoich przypadłości.
Dlatego rolą kursu przygotowującego narzeczonych jest nauczenie ich jak zawrzeć małżeństwo ważne, czyli jak przyjąć Sakrament Małżeństwa. Pomóc zdefiniować swoją wolność i poradzić sobie z jej ograniczeniami, pomóc w uświadomieniu sobie jaka jest ich relacja z rodzicami i zaakceptowaniu tego, co w niej może być niedobre zawczasu, jeszcze przed ślubem, aby pomóc w podjęciu faktycznej decyzji na nowy typ relacji z nimi.
By potem było mniej argumentów przeciwko małżeństwu?
– By te wątpliwości rozwiać zawczasu. Żeby narzeczeni już teraz nauczyli się przechodzić przez kryzysy, które w małżeństwie się zdarzą.
Papież mówił też o egzaminie przedmałżeńskim, by nie był on tylko urzędniczym wypełnieniem formularza, a rozmową duszpasterską i okazją dla narzeczonych do poważnego podejścia do decyzji o zawarciu małżeństwa. Jak ten egzamin wygląda w praktyce?
– Ten egzamin jest sprawdzeniem zdolności do zawarcia małżeństwa. Duszpasterz spotyka się z narzeczonymi razem, ale też rozmawia z nimi indywidualnie, by obecność drugiej osoby nie ograniczała szczerości wypowiedzi. To jest dobra okazja do podkreślenia wartości ich ślubu jako wydarzenia religijnego. Wyzwolenia ich z presji tego wielkiego show – scenerii, kostiumów, przygotowań wesela, wszystkiego co odbiera narzeczonym religijny sens ślubu. Choć pewnie zdarzają się wypadki, kiedy księża traktują ten egzamin pobieżnie. Ale papież przypomina, aby wykorzystać ten moment duszpastersko i skupić uwagę na tym, że ślub jest przyjściem do Boga z prośbą o błogosławieństwo.
A kiedy duszpasterz może odmówić ślubu narzeczonym?
– Prawo kanoniczne mówi wyraźnie, że kapłan powinien sprzyjać zawarciu małżeństwa, jeśli istnieje uzasadniona nadzieja, że ono się uda. Należy patrzeć z życzliwością a nie z podejrzliwością na zamiary narzeczonych. Papież mówi o tym, by wykorzystać czas przed ślubem do wzmocnienia w narzeczonych świadomości tego, na co się decydują, wzmocnić ich decyzję.
A przecież mawia się żartobliwie, że „Wieczory dla zakochanych" u dominikanów to takie „kursy antymałżeńskie".
– „Wieczory dla zakochanych" to praca warsztatowa narzeczonych, prowadzona przez ruch Spotkań Małżeńskich, choć często kojarzona jest z dominikanami. Na tych warsztatach mówi się mało, a za to daje się narzeczonym możliwość przegadania spraw i tematów dotąd unikanych. I zdarza się, że po tej intensywnej pracy samych narzeczonych, odkładają oni decyzję o małżeństwie. Bo wspólna praca pomaga im rozpoznać swoją sytuację.
Takie nieprzegadane tematy to na przykład relacja z rodzicami – brak zdolności odejścia z domu rodzinnego, przyjęcie zasad etyki seksu i czasem znaczne różnice w podejściu do tego, co wypływa z wiary.
To nie tylko młodzi nie mogą opuścić domu, ale rodzice nie potrafią wypuścić dorosłych już dzieci.
– Z jednej strony brakuje nam autentycznych więzi międzyludzkich, rodzinnych, a z drugiej są one zastępowane nadmierną, chorobliwą kontrolą.
A co prawo kanoniczne mówi o tym kto nie może zawrzeć małżeństwa?
– Mówi o osobach jakoś upośledzonych w dojrzałości osobowej, które nie potrafią podjąć samodzielnej decyzji. Prawo Kanoniczne w określeniu minimum warunków zdolności do przyjęcia Sakramentu jednak bardziej skupia się na tym kto może zawrzeć małżeństwo – osoba, która tego pragnie i ma świadomość, że małżeństwo to związek osoby, kobiety i mężczyzny i że będzie to coś trwałego. To pokazuje, że prawo kanoniczne nie jest przeszkodą na drodze do małżeństwa, ale bardziej określa ramy tego czym ono jest. Pokazuje co zrobić, by zawrzeć ważne małżeństwo.
Czy duszpasterz jest w stanie poznać narzeczonych i ocenić czy powinni się pobrać?
– Przy jednym spotkaniu w kancelarii to jest nierealistyczne. Chyba też to nie jest odpowiedzialność duszpasterza. Oczywiście, jeśli w sposób rażący rzuca się w oczy, że relacja narzeczonych jest niepoukładana, ksiądz może z wyczuciem poruszyć temat czy to jest odpowiedni czas na małżeństwo. Ale decyzja narzeczonych o ślubie musi być samodzielna, to oni są za nią odpowiedzialni. Rola duszpasterza to zwracanie uwagi na odpowiedzialność każdego za budowanie małżeństwa i dużo wcześniej stwarzanie warunków do podjęcia dobrej decyzji na małżeństwo.
Ważny jest także klimat społeczny: obiegowych opinii i ocen spraw. Czy wspieramy i szanujemy trwałe małżeństwa, zmagania małżonków w chwilach kryzysu? Czy raczej lansujemy postawę – jak jest trudno, to ułóż sobie życie gdzie indziej.
Podam przykłady: w środowisku osób z duszpasterstwa akademickiego, z którego się wywodzę, spośród ok. 40 małżeństw, które znam, były jak mi wiadomo ze dwa rozwody. W środowisku Spotkań Małżeńskich: ruchu formacji dialogu małżeńskiego, wśród animatorów którzy tworzą grupę ok. 300-400 par, słyszałem w ciągu ostatnich 20 latach o kilku, które się rozstały. A to oznacza, że w sprzyjających zewnętrznie okolicznościach i przy pracy na rzecz związku, szansa trwania jest nieporównanie większa, niż przeciętna.
Często księżom i zakonnicom zajmującym się powołaniami zadaje się pytanie jacy są młodzi ludzie, współcześni kandydaci do kapłaństwa czy zakonu. A jacy są kandydaci do małżeństwa – bo to przecież również powołanie.
– Współczesny kandydat do małżeństwa jest poddany wielkiej presji. Czuje, że aby zawrzeć małżeństwo musi mieć za sobą studia, podjąć dobrą pracę, kupić mieszkanie… I nagle okazuje się, że ma 35 lat i przegapił czas dobry na myślenie o małżeństwie.
A kiedy jest na to dobry czas?
– Myślę, że około 25 roku życia, bo wtedy człowiek jest jeszcze elastyczny, otwarty. W wieku 35 lat na małżeństwo jest już trochę późno – co nie znaczy, że nie da się wtedy zbudować trwałego i dobrego związku. Ale jeśli człowiek przez 35 lat zajmował się tylko sobą, to trudno mu potem wyjść poza swoje starokawalerskie i staropanieńskie nawyki. Większa jest także wówczas presja, by zawrzeć małżeństwo – trochę bez większego wyboru. Brakuje czasu na poddanie związku próbie i rozwojowi. Czasem dodatkowe problemy sprawia samodzielnie zdobyty majątek, zwłaszcza w dniach kryzysu łatwo jest sięgnąć po argumenty materialne, kto ile wniósł do małżeństwa. Istnieje też zjawisko przyjmowania zawczasu rozdzielności majątkowej – z jednej strony zabezpiecza to przed wchodzeniem w małżeństwo ze względów finansowych, ale z drugiej strony od początku otwiera furtkę „na wszelki wypadek". Jeżeli bierze się pod uwagę „wszelki wypadek", to on się z pewnością pojawi przy pierwszym kryzysie.
Poza tym współcześni kandydaci do małżeństwa są z pokolenia słabego psychicznie. W chwilach trudnych uciekają. Oczekują wsparcia mamy. Uciekają też w depresję, używki, towarzystwo. Pomimo niezłego wykształcenia nie potrafią dobrze się komunikować, rozmawiać ze sobą i o swoich emocjach. Taki świat jest niestety skazany na porażkę. Ale istnieje nadzieja, że ta nowoczesna infantylność i powierzchowność kiedyś się znudzi i nowe pokolenia będą szukać czegoś prawdziwszego.
Rozmawiała Izabela Matjasik