Home WiadomościArchiwum Wywiad: Pokój i dobro między braćmi

Wywiad: Pokój i dobro między braćmi

Redakcja

Z ojcem Jarosławem Zachariaszem OFMConv, przełożonym krakowskiej prowincji franciszkanów (Zakon Braci Mniejszych Konwentualnych) rozmawia dr inż. Antoni Zięba oraz Małgorzata Pabis.

– Ojcze już ponad pół roku jest Ojciec nowym prowincjałem franciszkanów. Na początku naszej rozmowy chcę wrócić do czasów dużo wcześniejszych. Proszę opowiedzieć naszym Czytelnikom jak rodziło się w Ojcu powołanie do kapłaństwa, do bycia zakonnikiem, franciszkaninem…

– Moja rodzina należała do parafii św. Antoniego z Padwy w Dąbrowie Górniczej. Kiedy miałem niecałe siedem lat, mama zaprowadziła mnie na katechezę, która wówczas odbywała się w salkach katechetycznych. Później całą edukację religijną odbywałem przy tej parafii franciszkańskiej. Po Pierwszej Komunii Świętej zostałem ministrantem, potem byłem lektorem aż do matury, czyli do momentu wstąpienia do nowicjatu w 1987 roku. Oprócz tego że byłem ministrantem, grywałem w parafii w zespole muzycznym, brałem udział w różnego rodzaju młodzieżowych akcjach organizowanych przy okazji Bożego Narodzenia czy Wielkanocy.

Zazwyczaj były to różne misteria i oratoria. W ten sposób udzielałem się w parafii i kiedy stanąłem przed decyzją wyboru szkoły po maturze, zdecydowałem się wybrać drogę osoby duchownej. Nie miałem wówczas dylematu, jaki zakon wybrać. Nie wyobrażałem sobie, że mogę być kimkolwiek innym niż franciszkaninem. Miałem wspaniałych katechetów, miałem za sobą lata przypatrywania się sposobowi życia, jaki bracia prowadzili w parafii i wiele bardzo cennych przykładów.

– A czy w rodzinie był jakiś przykład, który Ojca wprowadził w życie wiary?

– Moi pradziadkowi i dziadkowie byli tercjarzami. Ale ja uświadomiłem sobie to tuż przed wstąpieniem do Zakonu. Może to oni wymodlili mi to powołanie franciszkańskie? Oczywiście przykład rodziców też nie był bez znaczenia… Przyznam się jednak, że do powołania dojrzewałem poprzez poznawanie życia naszych braci.

– Ale co było tak szczególnego, że z tego środowiska wyrosło nie jedno powołanie, a kilku kapłanów?

– U franciszkanów po prostu było dobrze. Tam chciało się być. Proszę pamiętać, że czasy, w których dojrzewaliśmy były oględnie mówiąc nie najciekawsze. To był czas stanu wojennego, całe lata osiemdziesiąte, Zagłębie, blisko Huty Katowice. Miasto nieciekawe, czasy nieciekawe, więc szukaliśmy dla siebie czegoś, co by nas pociągnęło. Chcieliśmy dowiedzieć się czegoś ciekawego o świecie, chcieliśmy uporządkować różne sprawy, które młody człowiek przeżywa, żyjąc w pewnego rodzaju rozdarciu.

Szkoła była przykrym obowiązkiem, więc poczucie autorytetu, zaufania do człowieka czerpaliśmy ze świadectwa naszych braci. Uważaliśmy, że to jest grono osób, którym można zaufać, zwłaszcza, że w swojej posłudze byli bardzo oddani, autentyczni… Potrafili swoim sposobem życia nas, żyjących w tych nieciekawych czasach, poszukujących, pociągnąć, zafascynować. Z tej grupy wyszło wielu zakonników.

– Zawołanie franciszkanów to: "Pokój i dobro". Franciszkanie ślubują życie w posłuszeństwie, bez własności i w czystości. To wszystko są wartości, które są mało popularne w dzisiejszym świecie. Jak to jest, że młodzi ludzie wciąż je wybierają?

– Jedyną słuszną odpowiedzią na to pytanie jest sam Bóg. Powołanie jest darem, jest łaską, która pochodzi od Boga. Dla Niego wszystko jest możliwe. On dotyka serc młodych ludzi, czyni tak, że wbrew logice tego świata słyszą Jego głos. A dodatkowo to, co proponuje św. Franciszek jest ciekawe dla młodych – afirmacja stworzenia, życia. Ideały św. Franciszka młodzi łatwo przyjmują, akceptują, a potem orientują się, że za tym musi pójść życie Ewangelią, nawrócenie… Każde powołanie jest tajemnicą, ale swój początek ma w Bogu…

– Wróćmy do Ojca powołania. Od święceń kapłańskich Ojca minęło niecałe dziesięć lat. Jak dotychczas wyglądała Ojca praca?

– Dwa lata pracowałem we Wrocławiu w parafii św. Karola Boromeusza. To było bardzo ciekawe doświadczenie, bo ta parafia jest bardzo dynamiczna, z dużym zaangażowaniem wiernych, którzy żyją tym, co dzieje się w parafii. To było bardzo dobre i cenne doświadczenie dla mnie od strony duszpasterskiej. Potem zostałem osobistym sekretarzem prowincjała o. Kazimierza Malinowskiego. Po czterech latach kiedy o. Kazimierz został wybrany prowincjałem na kolejną kadencję zaproponował mnie na urząd sekretarza Prowincji i ten urząd pełniłem przez cztery lata, czyli do 2008 roku.

Ale pod koniec 2007 roku nowo wybrany zarząd Zakonu – ojciec generał ze swoim definitorium zaproponował mi pracę w sekcji polskiej Kurii Generalnej Zakonu. Przyjąłem tę propozycję i 2 stycznia 2008 roku wyjechałem do Rzymu, gdzie podjąłem swoje nowe obowiązki. Do Polski przyjechałem na kapitułę prowincjalną i zostałem wybrany prowincjałem.

– Kiedy był Ojciec sekretarzem prowincjała, sekretarzem Prowincji odwiedził Ojciec wiele miejsc na całym niemal świecie. Które z tych miejsc zrobiło na Ojcu największe wrażenie?

– Miałem okazję odwiedzić wszystkie misje, które prowadzą krakowscy franciszkanie – począwszy od Boliwii, przez Peru i Paragwaj, Stany Zjednoczone, Ugandę w Afryce, Uzbekistan w Azji oraz Ukrainę i Słowację, a także Europę Zachodnią: Niemcy, Włochy. Każde z tych miejsc pozostawia w człowieku jakiś ślad. Nie chodzi oczywiście o wrażenia jakie odbiera się będąc w nowym miejscu, ale o to, co zastałem tam jako ten co odwiedza naszych braci: jak postrzegałem i jakie wrażenie na mnie robiło to, co oni tam robią. I tu trzeba by patrzyć na każdą z misji osobno. Każda z nich charakteryzuje się czymś innym. Peru – misja, która ma w swoim "dorobku" dwóch męczenników, a więc niezwykle cenne świadectwo naszej franciszkańskiej pracy.

Boliwia – tam jesteśmy już od ponad trzydziestu lat. Nasza misja jest tam ustabilizowana, dobrze zorganizowana.

Paragwaj – gdzie wszystko wręcz rośnie w oczach. Młoda misja, która rozwija się z jednej strony pod sztandarem Niepokalanej. Tam wydajemy Rycerza Niepokalanej w języku hiszpańskim, tam jesteśmy kojarzeni ze św. Maksymilianem i Rycerstwem Niepokalanej. Teraz bardzo dynamicznie rozwija się tam także kult Miłosierdzia Bożego. W miejscowości Aregua powstaje Centrum Miłosierdzia Bożego dla tego państwa, a szerzenie tego kultu Episkopat Paragwajski złożył w nasze ręce. Na razie ludzie modlą się przy takiej małej polnej kapliczce, ale zarówno kult jak i cała misja w tym kraju rośnie niemal w oczach…

Zupełnie innym miejscem jest Uganda, gdzie w 2001 roku rozpoczęliśmy pracę w miejscowości Kakooge. Teraz może uda się nam założyć tam drugą placówkę. Ostatnio otworzyliśmy tam ośrodek zdrowia dla bardzo biednych ludzi. Praca w Ugandzie jest bardzo ciężka.

Wymienię jeszcze Uzbekistan, gdzie dominuje islam. Tam praca naszych współbraci wśród ludności, która mówi po rosyjsku jest bardzo potrzebna, cenna. W Ferganie stworzyliśmy dom opieki dla dzieci ulicy, gdzie mogą zjeść, znaleźć dach nad głową i stałą opiekę. W Bucharze chcemy stworzyć ośrodek – miejsce dialogu katolików z islamem.

Swoje placówki mamy także na Ukrainie i na Słowacji, gdzie po latach komunizmu chcemy na nowo zaszczepić nasz Zakon. Wielu braci pracuje także na zachodzie Europy, gdzie panuje kryzys religii. Oczekiwania na naszą pomoc są ogromne, powiedziałbym, że coraz większe. Nie od dziś wiadomo, że Europa to kontynent bardziej misyjny niż np. Ameryka Środkowa…

– Wróćmy jednak do Polski, do momentu kiedy został Ojciec głosem swoich współbraci wybrany ministrem prowincjalnym. Co Ojciec wówczas czuł?

– Przyjęcie urzędu prowincjała to ogromna odpowiedzialność. Nawet, jeśli trwa ona tylko cztery lata to jest dużym brzemieniem. W momencie kiedy dowiedziałem się, że bracia wskazali na mnie, moje uczucia były bliskie Ogrodowi Getsemani. Poczułem ogromną odpowiedzialność za swoich blisko czterystu współbraci. Było to także ogromne doświadczenie wiary. Odczułem, że jeśli w decyzji kapituły był zamysł Boży, to Jemu nie mogę odmówić. A skoro dał mi taki krzyż, to ufam, że nie zabraknie mi Jego łaski, żeby wypełnić ten obowiązek.

– Kiedy został już Ojciec wybrany prowincjałem powiedział Ojciec, że priorytetem dla Ojca na najbliższe cztery lata będzie "pokój i dobro między braćmi". Co to oznacza w konkretach?

– Najpierw powiem w jakich okolicznościach wypowiedziałem te słowa. Tuż po wyjściu z auli kapituły, kiedy poznałem jej decyzję, podszedł do mnie o. Jan Szewek i zadał mi takie samo pytanie. Musiałem bez zastanowienia natychmiast odpowiedzieć. Miałem świadomość, że to co powiem stanie się mottem mojej posługi, więc powiedziałem to, co było najbliższe mojemu sercu.

W naszej rodzinie mówi się, że cechą charakterystyczną franciszkanizmu jest nie to, co się robi, ale jak pełni się swoją posługę. I kiedy zastanawiamy się, co dla nas jest najważniejsze, dochodzimy do wniosku, że życie braterskie, a więc życie we wspólnocie, a więc ewangeliczne braterstwo w świecie, które jest bardzo cenne i potrzebne Kościołowi i światu. To jako franciszkanie chcemy zaproponować. Pragniemy swoim przykładem pokazać, że takie życie jest możliwe.

Ewangeliczne braterstwo niesie z sobą ogromny potencjał. A pokój i dobro, które niesiemy już nawet w naszym zawołaniu wiąże się z naszym franciszkańskim charakterem. Jeśli to wszystko zrealizujemy, to wypełnimy to, co jest naszym zadaniem. Pokój między ludźmi i dobro, które z tego płynie. Nic wielkiego, a jak wiele znaczy…

– Tak więc życzymy Ojcu spełnienia tego wszystkiego i dziękujemy za rozmowę.

Rozmawiali: dr inż. Antoni Zięba oraz Małgorzata Pabis

Wywiad pochodzi z najnowszego numeru Tygodnika Rodzin Katolickich "Źródło" (za: www.franciszkanie.pl)

SERWIS INFORMACYJNY KONFERENCJI WYŻSZYCH PRZEŁOŻONYCH ZAKONÓW MĘSKICH W POLSCE

Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Zgoda