546
Ostatnio jeden ze współbraci na Uniwersytecie Gregoriańskim zauważył podczas obiadowej rozmowy, że z dokumentami Soboru Watykańskiego II jest trochę tak samo, jak było w dawnych krajach bloku sowieckiego z dziełami Marksa i Lenina: wszyscy je cytują, ale nikt ich nie czytał. Niestety, sporo w tym spostrzeżeniu prawdy. Tymczasem warto z uwagą powracać do ostatniego soboru, który był – jak stwierdził Jan Paweł II – „dobrodziejstwem dla Kościoła w XX wieku: został dany jako niezawodna busola, wskazująca nam drogę w stuleciu, które się rozpoczyna” (Novo millennio ineunte, 57).
Warto na przykład przypomnieć soborową Deklarację o wolności religijnej Dignitatis humanae. Bo tej wolności brakuje dziś nie mniej niż pół wieku temu, w czasach soboru. Z ostatniego raportu międzynarodowej organizacji Kościół w potrzebie wynika, że 70 proc. ludzkości żyje w krajach, w których wolność religijna jest ograniczona, a prześladowania – niejednokrotnie krwawe – z powodu wiary nigdy nie ustały. Według tegoż raportu na 100 ofiar religijnej nietolerancji 75 to chrześcijanie. Prześladowania chrześcijan nie są jedynie historią z czasów Nerona, którą opisał Henryk Sienkiewicz w powieści „Quo vadis”. Również w naszej epoce bywa, że za publiczne wyznawanie Jezusa trzeba zapłacić więzieniem, torturami, a nawet śmiercią. Także w krajach, w których wydawałoby się, że funkcjonuje demokracja, zdarza się, iż wierzący w Chrystusa są – jak to zauważył Benedykt XVI w Londynie – spychani na margines i wyśmiewani.
We wspomnianej deklaracji czytamy: „Osoba ludzka ma prawo do wolności religijnej. (…) To prawo (…) powinno być w taki sposób uznane w prawnym ustroju społeczeństwa, aby stanowiło prawo cywilne” (nr 2). Niestety, nie wszyscy politycy mają szczerą wolę promowania wolności religijnej realnej, a nie tylko obłudnie deklarowanej. Po ostatnich, krwawych zamachach przeciwko chrześcijanom na Bliskim Wschodzie wydawało się, że coś drgnęło, i że m.in. Unia Europejska zajmie jednoznaczne, stanowcze stanowisko w obronie prześladowanych.
Złudne nadzieje! Oto okazało się, że pani Catherine Ashton, wysoka przedstawicielka Unii do spraw zagranicznych, wypichciła odezwę, w której chrześcijanie się nie pojawiają: generalnie wychodzi na to, że ktoś kogoś gdzieś tam prześladuje i że to nieładnie, a wszystkiemu winna jest religia jako taka. Taki byle jaki, w gruncie rzeczy zakłamujący rzeczywistość dokument jest nie do przyjęcia. Minister spraw zagranicznych Włoch Franco Frattini stwierdził: „Europa po raz kolejny popisała się irytującym laicyzmem, bez wątpienia szkodzącym jej wiarygodności”. Natomiast abp Giancarlo Fisichella, przewodniczący Papieskiej Rady ds. Nowej Ewangelizacji, zauważył: „Przekonaliśmy się, że za panowania pani Ashton słowo «chrześcijanin» w żadnej rezolucji nie przejdzie”. No cóż, znając życiorys Ashton, jakoś nie jestem zdziwiony… Wielka szkoda, że to właśnie takie osoby rządzą w Unii.
W soborowej deklaracji wolność religijna widziana jest jako „wolność do” i wolność od”. To znaczy, że nikt nie powinien być zmuszany do postępowania wbrew swemu sumieniu, ale też nikomu nie należy zabraniać działania zgodnego z sumieniem. Stwierdza się ponadto, że wolność religijna dotyczy nie tylko prywatności, człowiek ma bowiem prawo ujawniać akty religijne na zewnątrz, łączyć się z innymi ludźmi w dziedzinie religii i wyznawać swą religię na sposób społeczny. A to oznacza prawo m.in. do publicznego świadczenia o swej wierze, mianowania własnych duchownych, kontaktowania się z władzami i wspólnotami religijnymi w innych krajach, budowania świątyń.
Dziś Kościół katolicki musi się mierzyć z wieloma sytuacjami, w których te podstawowe prawa są łamane. Warto zdobywać wiedzę na ten temat. Chociażby po to, by pamiętać w modlitwie o prześladowanych braciach w wierze.
Za: www.idziemy.pl