„Nie można powiedzieć, że pytanie Hioba pozostało bez odpowiedzi, ani że chrześcijańska wiara nie ma nic do powiedzenia wobec ludzkiego cierpienia, skoro w punkcie wyjścia odrzuca się to, co ona zawiera – mówił włoski kapucyn. – Bo co się czyni, by zapewnić kogoś, że jakiś napój nie jest zatruty? Pije się go jako pierwszy i to na jego oczach! I tak zrobił Bóg z ludźmi. Wychylił On gorzki kielich męki. Nie może zatem być trucizną ludzki ból, to nie może być tylko zło, strata, absurd, jeśli sam Bóg go posmakował. Na dnie tego kielicha musi być jakaś perła. I znamy nazwę tej perły: «zmartwychwstanie»".
Papieski kaznodzieja zaznaczył, że śmierci nie należy rozumieć jedynie jako ostatecznego zrównania wszystkich istnień ludzkich u kresu życia. Istnieje bowiem jeszcze świadomość wartości cierpienia i umierania, dostępna nie tylko chrześcijanom, o której pisał Jan Paweł II, że w tajemniczy sposób, znany tylko Bogu, łączy z krzyżem Chrystusa. Tej tajemnicy doświadczają jednak w szczególny sposób męczennicy.
„Świat chrześcijański znów naznaczyła próba męczeństwa, co do której uznano, że zakończyła się wraz z upadkiem reżimów totalitarnych – mówił dalej o. Cantalamessa. – Nie możemy przejść obojętnie obok tego świadectwa. Pierwotni chrześcijanie czcili swoich męczenników. Akta ich męczeństwa były czytane i krążyły między Kościołami z największym szacunkiem. Właśnie dziś, w Wielki Piątek 2011 r. w jednym z wielkich krajów Azji chrześcijanie modlili się i maszerowali w milczeniu ulicami miast, by oddalić wiszące nad nimi niebezpieczeństwo. (…) Także świat chyli głowę przed współczesnymi świadkami wiary. Tak należy wyjaśnić nieoczekiwany sukces we Francji filmu „Ludzie Boga", który opowiada historię siedmiu cysterskich mnichów zamordowanych w Tibhirne w marcu 1996 r. A jakże nie zadziwić się słowami zawartymi w testamencie katolickiego polityka, Shahbaza Bhattiego, zabitego za swoją wiarę w ubiegłym miesiącu? Ten testament zostawił on także nam, swoim braciom w wierze, i byłoby niewdzięcznością pozwolić mu popaść w niepamięć. «Proponowano mi – pisał – wysokie stanowiska rządowe i poproszono mnie, bym porzucił mą walkę. Ale zawsze odmawiałem, nawet za cenę własnego życia. Nie chcę popularności, nie chcę władzy. Pragnę tylko miejsca u stóp Jezusa. Chcę, żeby moje życie, moja osobowość, moje postępowanie mówiły za mnie i oznajmiały, że naśladuję Jezusa Chrystusa. To pragnienie jest we mnie tak wielkie, że uznałbym za przywilej, gdyby w tych moich staraniach o pomoc dla potrzebujących i prześladowanych w moim kraju chrześcijan Jezus zechciał przyjąć ofiarę z mego życia. Chcę żyć dla Jezusa i dla Niego chcę umrzeć». Wydaje się, jakbyśmy słyszeli męczennika Ignacego Antiocheńskiego, kiedy przybywał do Rzymu, by ponieść męczeństwo. Jednak milczenie ofiar nie usprawiedliwia wzgardliwej obojętności świata wobec ich losu".
O. Cantalamessa zaznaczył, że zglobalizowany świat pozwala wszystkim współodczuwać cierpienie niektórych. Tak jest np. w przypadku relacji o wielkich klęskach żywiołowych. Daje nam to okazję, by poczuć się jedną ludzką rodziną. Z drugiej jednak strony trzęsienia ziemi, huragany i inne tragedie nie są znakiem kary Bożej, lecz przypomnieniem, że nie możemy żywić złudzeń, jakoby nauka i technika były w stanie nas zbawić.
tc/ rv