377
Jednym z moich współbraci we wspólnocie na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie jest Yuji Sugawara, Japończyk, profesor prawa kanonicznego. Miejscowość, w której się urodził i w której mieszkało wielu członków jego rodziny, została zmieciona przez tsunami. Jednym z niewielu budynków, jakie się ostały, jest kościółek tamtejszej małej wspólnoty katolików. Przez pierwsze dni od katastrofy Yuji nie miał żadnych wieści o swojej rodzinie ze zniszczonych terenów. Martwił się szczególnie o rodzonego brata. Tym większa była jego radość, kiedy ten wreszcie mógł dać znak, że żyje, jest cały i zdrowy.
Kilka dni temu zorganizowano na Gregorianie wieczór solidarności z Japonią. Wspólnej modlitwie w zatłoczonej jak nigdy kaplicy przewodniczył o. Sugawara. Jego homilia była świadectwem człowieka dotkniętego cierpieniem swego narodu, swoich najbliższych. Opowiadał, jak trudno było mu skupić się na czymkolwiek. Śledził internetowe doniesienia, oglądał filmiki pokazujące zniszczenia w miejscach, które dobrze znał. Powiedział szczerze, że trudno mu też było skupić się na modlitwie. Dlatego bardzo ważna była dla niego świadomość, że wiele innych osób modli się za niego, jego rodzinę, za Japonię.
Jak reagujemy w obliczu nieszczęścia? Jak zareagowalibyśmy, gdyby jakaś wielka katastrofa dotknęła nas bezpośrednio? Co w takich sytuacjach ma do powiedzenia Kościół? Wspólnota Kościoła pełni troistą misję: przepowiada Ewangelię, czyli stara się w jej świetle wyjaśniać rzeczywistość; modli się, przede wszystkim poprzez sprawowanie Eucharystii i innych sakramentów; podejmuje dzieła pomocy ubogim. W obliczu różnych nieszczęść, jak na przykład trzęsienia ziemi, tsunami, na pierwszy plan wysuwa się działalność charytatywna. To oczywiste, że jeśli ktoś traci dach nad głową, jest głodny i zziębnięty, to trzeba najpierw spróbować zaradzić jego elementarnym potrzebom.
Kościół nie może jednak redukować się do instytucji pomocy społecznej. Ludzie potrzebują chleba i odzienia, ale także słowa niosącego poczucie sensu oraz wsparcia duchowego poprzez modlitwę. Tymczasem niekiedy boimy się skonfrontować z pytaniem: „Gdzie w tym nieszczęściu jest Bóg?”. Co gorsza, nie podejmujemy żarliwej publicznej modlitwy, aby Bóg oddalił od nas nieszczęścia. Być może daliśmy sobie wmówić, że nowoczesny człowiek powinien działać, a nie tracić czas na wznoszenie modłów. A przecież przykład wielu ludzi poucza nas, że mądre działanie i autentyczna modlitwa nie stoją w opozycji, ale wzajemnie się uzupełniają. Chrześcijańska modlitwa nie jest jakimś „zaklinaniem bogów”, ale powierzaniem się Bogu zarówno w dobrej, jak i złej doli.
Nie lękajmy się też widzieć w nieszczęściach wezwania do nawrócenia. Nie chodzi o to, że „Bóg tak chciał” albo że „Bóg pokarał za grzechy”. Bóg nie spowodował tsunami, ale skoro katastrofa miała miejsce, to chce On dać nam łaskę wzrastania poprzez cierpienie, by mogło spełnić się powiedzenie, że co nas nie zabije, to nas wzmocni. Takie wzrastanie może oznaczać między innymi, że otwieramy się na potrzeby innych, że w sytuacjach granicznych dostrzegamy to, co rzeczywiście w życiu jest najważniejsze. Z trudnych doświadczeń możemy wyjść poranieni, obici, ale zarazem – paradoksalnie – mądrzejsi i mocniejsi. Przeżyte nieszczęście może być początkiem nawrócenia, czyli przeformułowania hierarchii wartości i postawienia Boga na pierwszym miejscu.
Cierpienia niewinnych nie da się satysfakcjonująco wyjaśnić. Nie oczekujmy tego od Boga. Przecież nie wierzymy w Boga z zaczarowaną różdżką, który wierzącym w niego zapewnia pomyślność. Wierzymy natomiast w Boga, który objawił się na krzyżu, a na śmierć swego Syna odpowiedział zmartwychwstaniem. Pewno kiedyś, po naszym zmartwychwstaniu, zobaczymy rzeczywistość inaczej, głębiej… Ale już dziś możemy mieć nadzieję, że ostatecznie wszystko będzie tak, jak być powinno. Yuji Sugawara taką nadzieję ma.
Za: www.idziemy.pl