Polska pielgrzymka, której początek dał salwatorianin o. Józef Zuziak,
na dobre zadomowiła się na amerykańskiej ziemi. Świadectwem tego była
reakcja wielu mijanych Amerykanów, którzy nie pytali, jak bywało przed
laty, w jakim celu zorganizowano tę manifestację, lecz na widok
pielgrzymującego tłumu nierzadko przyklękali, pozdrawiali, często
trzymając w dłoniach różańce. Tegoroczna pielgrzymka cieszyła się
również większym niż dotąd zainteresowaniem mediów.
na dobre zadomowiła się na amerykańskiej ziemi. Świadectwem tego była
reakcja wielu mijanych Amerykanów, którzy nie pytali, jak bywało przed
laty, w jakim celu zorganizowano tę manifestację, lecz na widok
pielgrzymującego tłumu nierzadko przyklękali, pozdrawiali, często
trzymając w dłoniach różańce. Tegoroczna pielgrzymka cieszyła się
również większym niż dotąd zainteresowaniem mediów.
Aby
maszerować wraz z pątnikami, abp Thomas Wenski, przełożył zaplanowaną
wcześniej podróż na Kubę. W homilii wygłoszonej w języku polskim podczas
Mszy kończącej pielgrzymkę w sanktuarium w Merrillville, pytał: „Co to
znaczy być Amerykaninem polskiego pochodzenia? Musi się on kojarzyć z
człowiekiem, który broni wiary, moralności i chrześcijańskiego stylu
życia. To ktoś, kto jest nosicielem światła w amerykańskiej mozaice
etnicznej”.
W pielgrzymce, tradycyjnie już uczestniczyła Polonia z
Michigan i grupa polskich Romów mieszkających w Chicago. Trasa
dwudniowej drogi wynosiła przeszło pięćdziesiąt kilometrów.
A. Pożywio, Chicago