Jestem w domu prowincjalnym, w przeddzień uroczystości Najświętszego Serca Pana Jezusa, uroczystości „patronalnej” Misjonarzy Kombonianów. Jest to zawsze dobra okazja, by przypomnieć sobie swoje korzenie i spotkać się ze swoimi współbraćmi, którzy pracują w Nairobi i okolicach. Dni mijają bardzo szybko, mnóstwo wydarzeń, jedno za drugim, czasu dla siebie coraz mniej i do wieczora dochodzimy naprawdę zmęczeni. Czasami moje milczenie z Korogocho jest spowodowane także przez te normalne, fizjologiczne przyczyny… No ale teraz przerywam to milczenie."
zarezerwowaliśmy sobie pół dnia poza Korogocho i pojechaliśmy do
Paradise Lost, czyli Utraconego Raju. Jest to miejsce niesamowite, tylko
pół godziny jazdy od Korogocho (sic!), zielone wzgórza nad jeziorem;
miejsce na wycieczki, ale dzisiaj jako że to normalny dzień pracy, na
szczęście nie było prawie nikogo. Cisza, zapach lasu i trawy… naprawdę
to była chwila spokoju i modlitwy. Po prawie siedmiu miesiącach w
Korogocho zaczynam identyfikować swoją największą trudność, przynajmniej
ostatnio: brak ciszy. Nigdy jej nie ma, nawet w nocy kiedy zawsze
słychać jakieś radio, albo świętowanie, albo jest czuwanie modlitewne,
albo niestety kłótnie sąsiadów. Czasami wieczorem jestem wykończony nie z
powodu pracy fizycznej, tylko z powodu głowy przepełnionej głosami i
śpiewami i krzykami i śmiechem i muzyką… Więc przyjeżdżając z
Korogocho do ‘Utraconego Raju’, rozumiem natychmiast, że ta nazwa
dokładnie opisuje czym jest to miejsce: ‘Raj’ – ‘Niebo’, rzeczywiście,
bo przyroda przepiękna, prawie niedotknięta przez ręce człowieka; konie,
ptaki w tysiącach kolorów, mały strumyk czystej (!!!) wody, górska
cisza… ale jest to miejsce „zgubione”, stracone, bo nie jest to już
miejsce normalne (i dlatego płaci się przy wyjściu…); to jest to, co
zgubiliśmy w Korogocho i w zbyt wielu innych miejscach na ziemi z powodu
naszego totalnego braku odpowiedzialności i troski o przyrodę, braku
umiejętności przyjmowania jej jako daru i matki. To jest samobójcze
szaleństwo, które należy tylko do ludzkiej natury.
Wspólnota na służbie
Program ulepszenia slumsów w
Korogocho idzie do przodu, choć wśród tysięcy trudności i wyzwań.
Połowa wszystkich ulic, które mają być wyasfaltowane jest już gotowa,
nawet zapaliły się światła w nocy, duże pomarańczowe światła, które
oświetlają bezludną noc w Korogocho. Ale każdy krok do przodu kosztuje
wiele rozmów, dyskusji, kompromisów pomiędzy różnymi aktorami tego
programu. Już się nie gniewam z powodu walk politycznych i o władzę w
Korogocho między właścicielami „domów”, NGO, ONZ i jeszcze kimś,
ponieważ czuję, że jestem teraz powołany do innej służby we wspólnocie. W
tym pomaga mi bycie białym europejczykiem, bo zdecydowanie nadeszła
godzina Afryki i Afrykańczyków, więc mogę sobie pozwolić na zajęcie
drugorzędnego miejsca, dla radości wszystkich. Ja, dzisiaj, nie proszę o
nic lepszego. Nie mówię, że akcja polityczna i społeczna nie jest
ważna, albo że już nie chcę angażować się w to, co od zawsze jest tak
ważne dla mnie; mówię tylko, że dzisiaj czuję, iż mogę i chcę ofiarować
wspólnocie i ludziom inną służbę: bycie z ludźmi, chodzenie z nimi w
codzienności, modlenie się, jak trzeba nauczanie lub tłumaczenie;
staranie się przekazywać co najmniej trochę tej godności, która należy
do każdego i nad którą Bóg postawił nawet siebie. Mieć również czas na
słuchanie i przyjmowanie. Dziękuję Bogu, że jesteśmy tutaj jako
wspólnota, o. Paolo, o. John i ja, i że w naszej różnorodności pomagamy i
dopełniamy się nawzajem: jeden robi coś, drugi coś innego, ale zawsze
trzymając tę samą linię, owoc dialogu i wspólnej modlitwy. Dlatego mogę
sobie pozwolić „nie” angażować się w tę dziedzinę społeczno-polityczną,
bo wiem, że i tak jestem obecny w osobach moich współbraci. W tym
wspólnota jest darem niesamowitym i fundamentalnym w naszej służby
ewangelizacyjnej.
ONZ, NGO, misjonarze…
Walki
polityczne i o władzę, o których mówię, dotyczą różnych programów na
rzecz bezpieczeństwa w Korogocho (które pozostaje bardzo, bardzo
krytyczne) kierowanych przez ONZ i różne
NGO, a także organizacji kolejnych etapów programu ulepszenia
przewidujących rozwiązania kwestii własności (i tu sprawdzimy prawdziwe
intencje wielu…). To wszystko stare jak świat, ale tutaj powoduje
jeszcze większy żal, bo na końcu te programy czynią bogatych bogatszymi,
podczas gdy biedni pozostają biednymi. Wielkie organizacje
międzynarodowe (na czele z ONZ, prawdziwa katastrofa jeśli chodzi o
marnowanie pieniędzy i brak kontaktu z lokalną ludnością) kontynuują
wydawanie ogromnej kasy na rzecz studiów, ekspertyz, warsztatów, które
potem nie mają żadnego wpływu na codzienne życie ludzi. W tych
organizacjach funkcjonuje zawsze ten sam mechanizm: przychodzą
pieniądze, wymyśla się jakiś projekt, kończą się pieniądze, kończy się
projekt, pakuje się i jedzie się do kolejnego „humanitarnego” kryzysu:
funkcjonariusz awansuje, ubodzy pozostają tam gdzie byli. Jedyna różnica
to, że teraz nie tylko są biedni, ale też oszukani. Nie chciałbym, żeby
ktoś odczytał w tym jakąś pychę, ale dzięki Bogu są misjonarze i
misjonarki, którzy z pieniędzmi lub bez (na razie są, ale mogłyby w
przyszłości brakować, a to mogłaby być także łaska…), zostają zawsze
na swoim miejscu.
Twarze biednych
No właśnie, ubodzy… Zawsze do
nich wracam. Kto o nich pamięta? Zostają zazwyczaj zamknięci w ogólne
statystyki, stają się liczbami i procentami, znikają w stronach prac
naukowych i analiz… Ale każdy z nich jest osobą, twarzą której nie da
się nie dostrzegać. Można ich policzyć, ale każdy jest inny od drugiego:
twarze wyrażające nie tylko to, co się dzieje w środku tej osoby, ale i
w całym Korogocho. Twarze przepięknych dziewczyn i dzieci; twarze
zniszczone przez alkohol i zmęczenie; twarze zmartwione o to, jak
przeżyć do wieczora; twarze już niezdolne do wyrażania jakiegokolwiek
uczucia, tak bardzo cierpiały i tyle zniosły. Oczy szeroko otwarte i
czekające, wielkie uśmiechy, czasem prawdziwe, czasem wymuszone… tak,
bo nigdy nie mówią ci bezpośrednio całego swojego cierpienia,
samotności lub rozpaczy. Zapraszają cię do wchodzenia do środka,
proszenia, tworzenia z nimi relacji. Nikt nie otwiera drzwi natychmiast,
ale też nikt nie zamyka ich na zawsze.
Fartuch i motyka
Musisz zawsze czynić jakiś krok,
musisz się ruszać do przodu, ty też musisz coś robić. Małe gesty, które
mogą powiedzieć o wiele więcej niż wiele słów. Jak tydzień temu, w
sobotę, kiedy pojechałem do Kibiko (do centrum rehabilitacji dla dzieci z
ulicy i alkoholików) razem z liderami małych wspólnot chrześcijańskich.
Pojechaliśmy, by pomagać przekopać ziemię i wyplewić w pole fasoli. To
była propozycja, która przyszła bezpośrednio od liderów jako znak
jedności pomiędzy Korogocho a Kibiko, oprócz oczywiście pomocy w polu, w
pracy, której jest teraz więcej, bo dzieci chodzą do szkoły. To był
fantastyczny dzień, którego pamięć noszę wdzięczny w sercu i… w
sfatygowanych nogach! Jak piękne zobaczyć liderów naszej wspólnoty z
motyką w rękach! Przypomniałem sobie zdanie, które słyszałem w
Kariobangi kilka dni temu, podczas warsztatów o edukacji nauczycieli:
„cokolwiek robisz, będę robił to, co Ty robisz”. Nie słucham tego, co
mówisz, ale widzę Twój przykład. Myślę, że dzieci ulicy w Kibiko
widziały piękny przykład. Nasi liderzy, a ja wśród nich, mogliśmy
zakosztować na nowo ‘Kościoła w fartuchu’, jak powiedział kiedyś biskup
Tonino Bello, z motyką. Obydwa
narzędzia ewangelizacyjne, zarówno fartuch jaki i motyka są tyle
istotne, ile zapomniane. Niestety wydaje się, że nasza archidiecezja w
Nairobi idzie dokładnie w przeciwnym kierunku…
Bóg wśród nas
I jeśli chcemy mówić dalej o
pokornym Kościele, to jeszcze opowiem historię z procesji Bożego Ciała.
Całe trzy godziny ulicami Korogocho za Jezusem – Eucharystią. Jak
pięknie! Jaka lekcja! To była lekcja o Kościele, który wychodzi na
ulice, te prawdziwe, chaotyczne, żywe, nie te wcześniej przegotowane z
barierami i policjantami, którzy regulują ruch. I właśnie dlatego, że
Kościół wychodzi na ulice, znajduje się wśród wielu innych, którzy
często ignorują go; musisz prosić o drogę, chrześcijanie będąc tłumem
wśród tłumu, bez pretensji że wszyscy będą zwracali na niego uwagę. To
była procesja inna o tych procesji w Polsce, pięknych, uroczystych,
podczas których całe miasto się zatrzymało. To była lekcja pokory,
chwila kontemplacji Jezusa, który jeszcze raz staje się jednym z nas,
„pojawił się w postaci ludzkiej”, wśród ludzi wszech czasów, rozpoznany
tylko dlatego że chodził czyniąc dobrze i uzdrawiając ludzi. Jaki piękny
Kościół! Jak wiele można się uczyć od ulicy, zwłaszcza od tej bardzo
chaotycznej w Korogocho!
Wierzyć w Korogocho
Ulica… uczymy się
oczywiście także problemów ulicy; pułapek, które nam stawia; sieci,
która blokuje człowieka, bądź to przez alkohol albo narkotyki,
prostytucję czy przemoc. Jednak można z ulicy wychodzić, można się
zbawić odzyskując na nowo godność i odwagę do życia. Po długim
rozeznaniu o. Paolo i pomocnicy społeczni pracujący z alkoholikami
podjęli (historyczną) decyzję, że następna grupa, która pojedzie na
rehabilitację do Kibiko będzie grupą kobiet. To jest decyzja przełomowa,
ponieważ dotychczas mieliśmy tylko grupy mężczyzn, a rezultaty były
dosyć satysfakcjonujące. Ale wiadomo, że jeśli nam się uda pomóc
kobietom w rehabilitacji, sukces będzie większy, bo jej wpływ na
środowisko, zwłaszcza na rodzinę, będzie znacznie większy. Nawet
Comboni ciągle mówił, że by robić to, co jedna siostra, potrzeba aż
pięciu misjonarzy! Parę dni temu więc mieliśmy pierwsze spotkanie z
pięcioma kobietami, wybranymi wśród tych, które „regularnie” chodzą na
dziennie spotkanie AA. Alkoholizm w każdej sytuacji jest okropny, ale
zobaczyć pijaną kobietę to naprawdę przerażające. O. Paolo, Anastacia
(koordynator w Kibiko) i Raymond (koordynator w Korogocho) próbowali
przekazać kilka praktycznych informacji tym kobietom które były jeszcze
pod wpływem alkoholu. Zrozumiały? Zrozumieją? Nagle jedna z nich, Rose,
jakby się obudziła i spytała się jak będzie mogła zobaczyć się ze swoim
dzieckiem podczas jej trzymiesięcznego pobytu w Kibiko… matczyna
troska, która, choć od czasu do czasu, pojawia się w jej głowie i sercu.
Twarzy zniszczone na których jednak można jeszcze odczytywać znaki
dawnej piękności (oczy dalej są niesamowicie piękne), chwilowo
zagubionej (oto kolejna odmiana straconego nieba…), ale którą my
wszyscy mamy nadzieję da się odzyskać. Będzie pięknie i ciekawie
zobaczyć ich podróż i transformację w Kibiko. Ktoś powiedział, że wiara
to „żyć jakby…”: żyj jakby to, w co wierzysz i masz nadzieję było już
obecne w Twoim życiu; patrz poza to, co widzialne, i nie tylko dlatego
że to, co widzialne jest beznadziejne; miej odwagę wierzyć w coś, co ma
sens tylko jeżeli potrafisz sobie wyobrażać większą rzeczywistość,
szerszą, bardziej harmonijną. Nikt nie wie jeśli tym kobietom uda się,
ale my wszyscy wierzymy, że warto próbować ponieważ wierzymy w
rzeczywistość szerszą i bardziej uporządkowaną niż tę dzisiejszą. Pojadą
do Kibiko w połowie czerwca, proszę pamiętajcie o nich w modlitwie!
Marzenia i młodzi ze strony internetowej
Na końcu
o grupie młodych pracujących w redakcji strony internetowej. Nie wiem,
gdzie dotrą, ani gdzie dojdziemy razem. Staramy się odbudować i grupę i
stronę, nie wiem jak to będzie. Ale
jestem nieuleczalnym optymistą, więc chcę myśleć, że dojdą daleko.
Cieszę się, że rozpoczęliśmy naszą wspólną refleksję o naszej grupie:
odzyskać, odnawiać i rozumieć na nowo nasze „marzenie” w Korogocho,
perspektywę, którą mamy, chcemy i musimy mieć jeśli chcemy, żeby to, co
przekazujemy całemu światowi miało sens i było warte przeczytania. Być
może ci młodzi, którzy urodzili się i wzrastali w Korogocho, nigdy nie
czuli tego marzenia jako swojego, zahipnotyzowani przez światełka
konsumpcyjnego społeczeństwa. Albo być może oddychali tym marzeniem jak
powietrzem, dzień po dniu, i to marzenie stało się dla nich normalne,
zwykłe, codzienne. A kiedy coś staje się zwykłe, trzeba zatrzymać się i
myśleć na nowo, w nowy sposób, odnawiając marzenie i motywacje, szukając
nowych dróg i nowych idei. Cel pozostaje ten sam, ale zmieniają się
nogi, które będą nas tam nosiły. Chcę myśleć, że teraz są także nogi
tych młodych, którzy angażują się w opowiadaniu o Korogocho naprawdę z
oczami i słowami Korogocho. Miejmy nadzieję.
Pozdrawiam i ściskam
każdego z Was i wszystkich razem. Kontynuujcie modlić się za nami i wraz
z nami, zwłaszcza teraz podczas KoWaMi (przepiękne wspomnienia!!).
Dzięki za dobro, które czynicie. Dajcie wszystko, dajcie siebie
Stefan