Po raz 310. ks. Zbigniew Dudek, paulista z Masłońskich koło Częstochowy, dyryguje kilkoma mężczyznami. – Musi być wyżej! – orzeka i rozpoczynają się poszukiwania klocków, które podniosą stelaż. – Wreszcie staje zadowolony naprzeciw i pozwala, by po raz 1000. uderzyła go siła obrazu. Powala go duchowo, rzuca na kolana, każe zamilknąć, żeby potem dać mu prawo głoszenia. Duchowny wie dobrze, co od teraz będzie się działo. Widział to tyle razy. Jest przygotowany na objawienie.
Pot i krew
4,36 m długości i 1,15 szerokości – to wymiary całunu, w który po zdjęciu z krzyża zostało owinięte ciało Jezusa. Lniane płótno i sposób grzebania nie odbiegały od żydowskich zwyczajów rządzących prawami ostatniego pożegnania dwa tysiące lat temu. Wszystko zgodnie z zasadami. Wszystko na tyle drobiazgowo, na ile pozwalał na to kurczący się czas. Było go niewiele, bo gdy zapadnie zmierzch, rozpocznie się święty szabat. Rozpocznie się Pascha. Bóg znowu wyprowadzi swój lud i pozwoli mu świętować swoją bliskość. Ludzie zasiądą do stołów i będą mogli poczuć bezpieczeństwo silnego ramienia Boga, który obejmuje ich siłą przymierza. Zawartego i dotrzymanego. Ogłoszonego i przypieczętowanego. Krwią i potem Syna.
– Jednostronna Ewangelia – oto co jest przed wami! Nie kawałek starożytnego płótna, ale świadek. Milczący tylko z pozoru, tak naprawdę głoszący Dobrą Nowinę, o tym, że tak Bóg kocha swój świat, że daje mu swego jedynego Syna, by go zbawił – zapewnia kaznodzieja. Dotykadelikatnie powierzchni ogromnego zdjęcia naklejonego na materiał stelażu. Dotyka delikatnie, tak jak… dotyka Hostii leżącej na patenie stołu ofiarnego. Hostii białej jak płótno, tajemniczej jak ono, gotowej do przemienienia przez Boga… tak jak ono. Rozpięty całun zaczyna rodzić pytania, podobne do tych, gdy nastolatek porzuca dziecięcą wiarę w Eucharystię i chce wiedzieć więcej, chce zgłębić tajemnicę, chce się wobec niej opowiedzieć, chce, by ona stała się jego własnością, by go olśniła albo osamotniła. By stała się manifestacją Obecności lub kamieniem odrzuconym przez budowniczych.
Ludzie patrzą z niedowierzaniem. Patrzą na wierną kopię pogrzebowego całunu Jezusa, ukrytego w kaplicy katedry turyńskiej. – Gdzie jest Turyn? – pytają siebie. – Gdzieś we Włoszech? – ryzykują odpowiedź. – Tam, gdzie wymyślają nasze fiaty? – kojarzą mężczyźni. Jeszcze nie rozumieją pieczęci sporządzonej krwią i potem Chrystusa. Jeszcze nie rozumieją siebie.
Całun i chusta
– Bisior – złoto oceanów, to z tego drogocennego materiału zrobiono chustę, która spoczywała na twarzy martwego Jezusa – paulista zaczyna swoją opowieść drugiego dnia rekolekcji. Udowadnia, że wizerunek twarzy z chusty z Manoppello odpowiada twarzy martwego Jezusa odbitej na całunie. Przywołuje wyniki specjalistycznych badań, porównuje dane, dzieli się swoja wiedzą i patrzy na ludzi, w sercu których kiełkuje wiara. Wie dobrze, że taka jest wewnętrzna logika poznania. Najpierw trzeba spotkać swego ukochanego, potem musi nawiązać się duchowe porozumienie. Dalej miłość każe dzielić się sobą, by wreszciezakochani stali się gotowymi do ofiarowania. – Musisz ich dotknąć, Panie – modli się w duchu za swoich słuchaczy. – Oni muszą dotknąć Ciebie – przychodzi refleksja.
Dlatego właśnie od pewnego czasu, na zakończenie każdego rekolekcyjnego dnia, wierni mają prawo podchodzić do całunu i dotykać go, prosząc z wiarą o Jezusową siłę, siłę jaką może dać tylko zmartwychwstały Pan. – Wiem, czego ludziom nie jestem w stanie przekazać, dlatego zapraszam ich do całunu – uzasadnia swoją praktykę rekolekcjonista. – Pierwszego dnia zanurzamy się w ranie serca i prosimy o miłość do ludzi. Drugiego dnia chcemy przylgnąć do przebitych stóp i rąk Pana, bo nasze zdrowe ręce i nogi to szansa na wiele czynów miłości. Trzeciego dnia prosimy Zbawiciela o to, by wyrył w naszych sercach swoje oblicze, dlatego składamy pocałunek na znieważonej twarzy Pana. I na koniec kontemplujemy rozorane biczami Jego plecy. Potrzeba nam siły do dźwigania problemów codzienności małżeńskiej, rodzinnej czy w samotności. Bardzo dużo siły – wylicza.
Nokaut
Bokser zna się na bólu. Umie ocenić siłę uderzenia. Wie, ile może wytrzymać ludzka skóra, jakie uderzenia wyrządzają największą krzywdę, wie, gdzie bić, żeby znokautować. Czuje przeciwnika, ale zna także siebie. Zupełnie jak rzymscy oprawcy, bestialscy żołnierze, szczęśliwi, że łaskawy Piłat dostarczył im nie lada gratki: prawo wyszydzenia i upokorzenia samozwańczego żydowskiego króla. Zachciało Mu się zwodzenia i buntu, to teraz oni wybiją Mu z głowy bzdurne mrzonki. Rzym nie lubi konkurencji, Rzym jest zazdrosny o władzę, Rzym upomina się o swoje. I niszczy każdego, kto staje w poprzek jego zwycięskiego pochodu.
– Mając 33 lata, ważyłem 63,5 kg – wspomina ks. Zbigniew Dudek. – Musiałem tyle ważyć, bo tego domagały się przepisy rządzące ringiem – zaskakuje wyznaniem. Rzeczywiście. Rekolekcjonista to były zawodnik. Dzisiaj trener San Paulo Masłońskie, klubu, z którego pochodzi Tomasz Sobas, wicemistrz Polski wagi średniej kadetów, i Mateusz Juszczyk, wicemistrz Śląska do 70 kg. Klub bokserski to magnes dla chłopaków. Wszędzie, gdzie zakładał go ks. Zbigniew, liczba ministrantów się podwajała, a nawet potrajała. Spuchnięte wargi, podbite oko czy wybity kciuk to kontuzje niezbyt licujące z ołtarzem. – Jednak zaprzeczenie obrazu ministranta, jako zniewieściałego gogusia, i siła świadectwa, że wiara pomaga kształcić także zwinność, wolę walki i hart ducha, są nie do przecenienia i trudne do osiągnięcia w innych okolicznościach – przekonuje trener w sutannie. Zaraz potem spogląda na opuchniętą twarz Jezusa, złamany nos, nabrzmiałe usta – rozumie Go. Rozumie siebie.
Ofiara spełniona
Ostatniego dnia rekolekcji uczestnicy są już gotowi do poznania tajemnicy. Godzina po godzinie, wydarzenie po wydarzeniu, spotkanie po spotkaniu wkraczają w okrutny rytuał Bożego skazańca. Techniki, narzędzia, zwyczaje, czas i przebieg tortur i ostatniej drogi Jezusa czyta się z całunu jak z podręcznika dla katów. Zdumiewa potworność nienawiści. Powala wielkość ofiary. Zawstydza siła miłości. Upokarza świadomość współsprawstwa.
Po czterdziestopięciominutowej nauce czas, by Słowo stało się Ciałem. Hostia spoczywająca w dłoniach kapłana i słowa: To jest Ciało moje… to jest Krew nowego i wiecznego przymierza – nie mają prawa brzmieć tak jak dotychczas. Muszą wypełnić całe serce, muszą przeszyć umysł i muszą zranić ciało. Człowiek staje się jedno z Panem. Nareszcie! Razem z Nim idzie na krzyż. Nareszcie! Swoje życie oddaje jak On. Nareszcie! – Odkrywa sens i wielkość swojego istnienia.
Gdy parafianie z Dzikowca czy Woliborza, albo wszyscy ich poprzednicy z trzystu parafii w całej Polsce, wracają do domów, są zdumieni. Wracają przecież doszarego świata, tak często, zbyt często nikomu niepotrzebnego, i wiedzą już z całą oczywistością męki, śmierci i zwycięstwa Pana, że to nieprawda, bo ludziom ich życie może się już do niczego nie przydać – Bogu jest potrzebne do samego końca.
Więc wracają do całunu. Powoli, całkowicie świadomie wtulają się w jego szorstki splot i odkrywają to, co przeczuwało serce: całun pasuje na każdego, kto chce się nim okryć. Pasuje jak ulał, tzn. że każdy, kto na nim spoczywa, jest gotowy do zmartwychwstania.
Ks. Roman Tomaszczuk; GN 26/2011 Świdnica