– Dokładnie te same, które towarzyszą nam od początku istnienia naszego zgromadzenia zakonnego, czyli już prawie 280 lat. O tyle jesteśmy potrzebni w Kościele, o ile realizujemy wiernie nasz charyzmat, a jest nim posługa wobec najuboższych i opuszczonych. Przez trzy wieki redemptoryści głoszą słowa nadziei, że Jezus przelał swoją krew za wszystkich, że szczególnie bliscy Mu są ci upokorzeni i poranieni różnego rodzaju biedami. Zabiegamy o to, by mieć oczy, które potrafią zauważać takich ludzi, mieć serce, które potrafi współczuć, i umieć mówić takie słowa, które podnoszą, a nie potępiają. To Jezusowa logika Odkupienia, w której chcemy żyć. Ciągle otwarte pozostaje pytanie: kto dzisiaj jest tym człowiekiem biednym i opuszczonym? Komu szczególnie potrzeba słowa prawdy i nadziei? Słowa, które ma moc kruszenia murów zobojętnienia, moralnego cynizmu, a jednocześnie słowa pełnego wrażliwości, zdolnego do pocieszania i dawania nadziei. Odpowiedzi na to pytanie szukamy zawsze i ciągle na nowo, otwarci na znaki czasu i zmieniające się konteksty historyczno-społeczne.
Jako prowincjał bardzo ważnego dla naszej Ojczyzny i Kościoła w Polsce zgromadzenia zakonnego mógłby Ojciec powiedzieć, co najbardziej niepokoi Ojca w naszym życiu społeczno-religijnym? Jakie wyzwania stoją przed Kościołem?
– Czy mnie coś niepokoi w życiu społeczno-religijnym? Wolę raczej drugą część pytania, skupiającą się na wyzwaniach, a pod koniec wyjaśnię dlaczego. Kościół – a z nim i my, redemptoryści – stoi po stronie Pana Boga, Ewangelii, prawdy Krzyża i wartości. Świadomi jesteśmy, że taka postawa to znak sprzeciwu. Ale "mocni w wierze, płonący gorliwością" – jak mówią nasze reguły – oddaliśmy życie Panu Bogu w służbie prawdzie, a nie dla kompromisów czy naiwnej tolerancji wobec wszystkich i wszystkiego. Nie musimy i nie chcemy się podobać wszystkim i za wszelką cenę. Wolimy przyjąć ewangeliczną postawę – "Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi" (Mt 5, 37). Dramatem niektórych ludzi jest zatracenie sztuki krytycznego myślenia, a tym samym odróżniania prawdy od kłamstwa, dobra od zła, pustki od wartości. Dają się zwodzić znawcom od zapotrzebowania rynku, PR, wizerunku. Afrykańskie przysłowie mówi: "Jeśli małpa do ciebie się uśmiecha, to wcale nie znaczy, że ci jest życzliwa". Piękne słowa, ładnie wypowiadane, wcale nie muszą być słuszne, dobre czy prawdziwe. Czy człowiek Kościoła, zaniepokojony tym wszystkim, może zamilknąć? Nie, bo "biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii" (1 Kor 9, 16).
Ubiegły rok za sprawą katastrofy smoleńskiej, powodzi, ataków na znak krzyża był bardzo trudnym czasem dla całego naszego Narodu. Niestety, początek obecnego roku wskazuje, że i ten nie będzie łatwy… Co zrobić, aby majowa beatyfikacja Jana Pawła II stała się dla nas, Polaków, źródłem odrodzenia zarówno w płaszczyźnie osobistej, jak i społecznej oraz narodowej?
– Od momentu śmierci Jana Pawła II nurtuje mnie pytanie: jak będą patrzeć na nasze czasy ludzie za sto lat? Z pewnością pojawią się i takie opinie, że były to czasy trudne i dramatyczne. Czasy wojen, czasy terroryzmu, tragedii, niesprawiedliwości społeczno-ekonomicznej. To niezaprzeczalne. Takiej historii będą się uczyć dzieci i młodzież przez następne stulecia. Ale jestem pewien, że będą również z zazdrością mówić o czasach na przełomie XX i XXI wieku – w których rozegrały się wydarzenia wielkie i ważne. Że ludzie mogli wówczas słuchać i żyć razem z wielkimi postaciami – błogosławionymi i świętymi. Czy my dzisiaj potrafimy to zauważyć i zrozumieć? Czy wreszcie takie znaki Bożego działania, jak ta beatyfikacja, coś zmienią w naszym życiu? Niechby zmieniły choćby tylko trochę przekonanie, które – jak ufam – w przyszłości będą mieć ludzie. Nasze czasy nie są złe, nie są momentem dramatycznego kryzysu Kościoła, triumfem nowoczesnej laicyzacji, panowaniem wyrachowania. Są to czasy działania Pana Boga poprzez ludzi, wielkie autorytety i świętych. A więc można i dziś uczciwiej, lepiej, mądrzej, po Bożemu żyć, myśleć, pracować.
Pomimo wielkich medialnych ataków na Radio Maryja rozgłośnia ta, a także dzieła przy niej powstałe od lat ubogacają nas pod względem religijnym, społecznym, stają się głosem ludzi zatroskanych o dobro Kościoła i Polski, głosem tych, którzy chcąc głosić prawdę, nie ulegają poprawności politycznej. Jak działalność w dziedzinie środków społecznego przekazu wpisuje się w charyzmat redemptorystów?
– Jestem przekonany, że słuchacze Radia Maryja to nie tylko ludzie pokrzywdzeni czy nastawieni negatywnie do władzy. To przede wszystkim ludzie, którzy cenią sobie pewne wartości, a poprzez tę rozgłośnię mogą zrozumieć, że nie są odosobnieni, że nie są marginesem dzisiejszego nowoczesnego świata, ale są częścią historii, państwa, Narodu. To Radio dało mikrofon takim osobom – odpowiedzialnym, żywo zatroskanym o sprawy ważne w naszej Ojczyźnie. W działalności redemptorystów nie o sam zachwyt nad nowoczesnymi środkami przekazu chodzi, a o pasję spotkania z człowiekiem, posłuchania – co go niepokoi, docierania do niego ze słowem o prawdzie odkupienia od zła. Ci ludzie, czując się ze swoimi tradycyjnymi poglądami zmarginalizowani, dzięki Radiu zostali upodmiotowieni. Mogą mówić to, co myślą, ktoś ich słucha, ktoś nagle się z nimi liczy, rozumieją, że są ważni, potrafią myśleć krytycznie – czyli mądrze i nowocześnie. Cieszą się wszelkim dobrem, które dzieje się w naszej Ojczyźnie, ale i potrafią odważnie nazwać zło złem. I wreszcie – co wydaje mi się niezwykle ważne – w demokratycznym społeczeństwie każdy ma do tego prawo.
Ojciec Święty Benedykt XVI po jednym z koncertów muzyki klasycznej stwierdził, że "muzyka to naprawdę uniwersalny język piękna". Jako muzykolog nie ma Ojciec wrażenia, że dziś za sprawą popkultury zapotrzebowanie na piękno w muzyce zostało zastąpione tandetą?
– Nie, nie mam takiego wrażenia. Tandeta – jak to pan wyraził – istniała w sztuce zawsze, ale nigdy nie zajęła jej miejsca. I chyba nie trzeba się na to oburzać, wystarczy dbać o dobry smak, wrażliwość i słuch. Odkąd człowiek śpiewa, gra, komponuje – powstają dzieła wielkie i marne. A jestem przekonany, że ta muzyka, która naprawdę posługuje się "językiem piękna", przetrwa wieki. Ta druga – choć rozpycha się łokciami, jest hałaśliwa i modna – szybko ucichnie.
Co Ojca najbardziej martwi, jeśli chodzi o poziom muzyki w naszych kościołach?
– Czasem martwi mnie marny poziom osób odpowiedzialnych za muzykę w naszych kościołach, ale trochę bardziej słabe zaangażowanie wiernych w śpiew. Jakże pięknie można przeżywać liturgię, gdy wszyscy włączają się w śpiew. Bogu dzięki, znam wiele takich parafii.
A czy nie razi Ojca, gdy religijna muzyka rozrywkowa zaczyna zastępować muzykę liturgiczną?
– Owszem, rażą mnie maniery "rozrywkowe" w akompaniamencie organisty lub zespołów czy też nadmiar ambicji muzyka przeceniającego swoje zdolności. Koncertowanie i zbytnia wirtuozeria podczas liturgii jest nieporozumieniem. A przecież sprawa jest tak niezwykle prosta – muzyka nie jest "upiększeniem" liturgii, jest jej elementem składowym, bardzo ważnym, ale nie najważniejszym. Msza św. jest modlitwą, pełnym podziwu zasłuchaniem się w Słowo, zachwytem, uklęknięciem wobec tajemnicy bliskości Boga. Muzyka, śpiew – ma to wyrażać, ma w tym pomóc. Liturgia nie jest koncertem, nie jest okazją i sceną do występowania wirtuozów – jest uczestniczeniem w modlitwie. Hałasowanie w ogóle nie jest muzyką, a tym bardziej muzyką liturgiczną.
Co więc zrobić? Doceniajmy osoby kompetentne, przygotowane profesjonalnie do pełnienia tej funkcji w parafii. Chciałbym też wskazać na jeszcze jeden element, który jest częścią składową zarówno muzyki, jak i liturgii – doceńmy ciszę. Przy okazji pozdrawiam serdecznie tak bliskich mi muzyków – wykładowców, dyrygentów, chórzystów, kompozytorów i instrumentalistów.
Dziękuję za rozmowę.
Za: www.naszdziennik.pl