„Pomysł pielgrzymowania na Jasną Górę zrodził się ok. 17-18 lat temu, ponieważ ciężko zachorowałam i lekarze powiedzieli, że nie ma żadnej nadziei, jedynie zawierzenie Matce Bożej – wspomina Emma Morosini.
to pójdę do Lourdes. Trwało to praktycznie 2 lata, bo była to bardzo
ciężka choroba, ale po 2 latach okazało się, że jestem zdrowa, więc
chciałam dotrzymać słowa i poszłam pieszo do Lourdes. Nie miałam
doświadczenia, jednak bardzo szybko stałam się entuzjastką
pielgrzymowania, ponieważ ludzie, których spotykałam, rozumieli moją
miłość wobec Matki Bożej. Bardzo często spotykałam się z życzliwością
ludzi, zapraszali mnie, dawali to, co mieli do jedzenia, doświadczałam
ich dobroci, choć oczywiście po drodze spotykałam się także z
negatywnym przyjęciem, niektórzy uważali mnie za cygankę, jakiegoś
łazika, wagabunda, jakiegoś naciągacza, niektórzy za osobę psychicznie
chorą”.
Ta pierwsza, dziękczynna pielgrzymka sprawiła, że Emma Morosini
zapragnęła nadal pieszo pielgrzymować do Matki Bożej. W ciągu roku
pomaga chorym w szpitalach, ale kiedy przychodzi lato, wyrusza na
pątniczy szlak. Była już w Fatimie, Gwadelupe, a w 2002 roku odwiedziła
Jasną Górę.
„Prowadzę to życie pielgrzyma z miłości do Matki Bożej – podkreśla
Włoszka – Z drugiej strony muszę powiedzieć, że to moje wędrowanie jest
też swego rodzaju katechizacją.
Ludzie, mieszkający w małych wioskach, w których ksiądz posługuje
tylko od czasu do czasu, widząc mnie z różańcem, rozmodloną, cieszą
się, że spotykają kogoś wierzącego, kogoś, kto się jeszcze modli. Tak
to odczytuję, że dla nich to też jest łaska”.
„Podziwiam wiarę ludzi modlących się na Jasnej Górze, czego w
naszym kraju już nie widzę. Kolejki do konfesjonału, tak długo czekać
na sakrament, to jest coś niesamowitego. Jasna Góra jest jedyna w swoim
rodzaju, można ją jedynie jeszcze porównać do Gwadelupe” – mówi Emma
Morosini.
Wśród największych problemów, jakie dotykały ją w czasie drogi,
Emma Morosini wymienia nieznajomość języka, a przez to trudność w
porozumiewaniu się, pęcherze tworzące się na stopach, pogodę oraz
kłopoty z noclegiem. „Prawie codziennie miałam problem ze znalezieniem
noclegu – wspomina pątniczka – Pieniędzy dużo nie miałam, a to, co
miałam oszczędzałam na sobotę i niedzielę. W sobotę zwykle znajdowałam
jakiś hotelik, wynajmowałam pokój i w poniedziałek dalej na
pielgrzymkę, ponieważ nigdy w niedzielę nie pielgrzymowałam, dzień
pański poświęcałam na modlitwę i oczywiście na odpoczynek. A w inne
dni, spałam pod gołym niebem, na przystankach autobusowych, na ławkach
w parku. To, co jeszcze było najtrudniejsze, to deszcze, ile tych wód
spłynęło na mnie, burze z piorunami, z gradem”.
rozmowę z Emmą Morosini przetłumaczył o. Jan Pach
o. Stanisław Tomoń
BPJG / mś, mn