Relikwie – to ciała świętych, bądź należące do nich przedmioty. W przypadku św. Maksymiliana, którego ciało zostało spalone w krematorium Auschwitz, poza jednym wyjątkiem dysponujemy tylko tymi ostatnimi. Część z nich znaleźć można w oświęcimskim kościele dedykowanym świętemu męczennikowi.
Jedyne na świecie bezpośrednie relikwie św. Maksymiliana, to włosy z jego brody. Na początku II wojny światowej, kiedy gestapo w poszukiwaniu ukrywających się Żydów zaczęło przetrząsać także polskie klasztory, bracia z Niepokalanowa postanowili zgolić swoje brody. Wśród nich był także ojciec Kolbe. Klasztorny fryzjer schował sobie na pamiątkę pukiel Maksymilianowej brody, który stał się relikwią, dziś z najwyższym pietyzmem przechowywaną w Pabianicach.
Relikwie bezpośrednie
Ciało ojca Kolbe spalono w krematorium w Auschwitz. Nie wiadomo, co się stało z jego prochami. Popioły krematoryjne hitlerowcy wywozili na pola uprawne, wrzucali do stawów, dołów, wyrobisk, a nawet – podobno – do przepływających w pobliżu obozu rzek: Soły i Wisły. Jedna z hipotez głosi, że prochy ojca Maksymiliana mogły być rozsypane gdzieś w pobliskich Harmężach – tu dziś mieści się franciszkańskie Centrum św. Maksymiliana. Jednak przypuszczenia tego nikt nie jest w stanie potwierdzić.
Maksymilianowym relikwiarzem jest kościół jemu dedykowany na Oświęcimskim osiedlu. W nim z pietyzmem przechowuje się najcenniejsze pamiątki po świętym – w nomenklaturze kościelnoprawnej – relikwie pośrednie: mszał, kielich mszalny i część różańca. Są tym cenniejsze, że – jak z całą pewnością wiadomo – ojciec Kolbe używał ich w ostatnich dniach przed śmiercią. Autentyczność tych przedmiotów potwierdzili świadkowie – osoby, które je przechowały i tym samym ocaliły.
Mszał
Kojarzy się z grubą, ciężką księgą, zawierającą modlitwy używane podczas Mszy św. Ten mszał jest jednak inny. Relikwiarz, to niewielka skrzynka, wielkości dawnego pudełka na herbatę, wykonana z grubej miedzianej blachy. Na wieczku wytłoczono krzyż oraz napis: „Z obozu zagłady Auschwitz-Birkenau1940-1945". Relikwiarz można otworzyć. Odkręca się dwie mosiężne śruby i wieczko skrzynki ustępuje. Wnętrze wyścielono białym lnem. W samym środku znajduje się małe wgłębienie o wymiarach 3 na 4 cm. Pod celuloidową przykrywką znajduje się mszał ojca Maksymiliana. Nie księga, ale gryps: pasek papieru o szerokości niewiele ponad 3 cm i długości około 20 cm, poskładany w harmonijkę, obustronnie – od brzegu do brzegu – wypełniony starannym ręcznym pismem. Litery są równe, kaligrafowane, czerwone i granatowe. Karteczka zawiera formularz łacińskiej mszy za zmarłych De Profundis: antyfony, modlitwy, teksty czytań, prefację i kanon – pełny zestaw tekstów, potrzebnych do sprawowania Eucharystii w przedsoborowym rycie. Mszał przypomina szkolną ściągę. Został tak opracowany, by można go było łatwo ukryć. Nie wiadomo, kto jest jego autorem. Można przypuszczać, że został przygotowany poza obozem, a na jego teren cudem udało się go przemycić.
Kielich
Mieści się w okazałym relikwiarzu, wykonanym z mosiądzu i stali: dwie sylwetki wychudzonych ludzi w obozowych pasiakach na wyciągniętych w górę rękach podtrzymują przeszkloną latarnię, w której znajduje się kielich. To naczynie znów odbiega od potocznych skojarzeń. Obozowy kielich wykonano z blachy. Jest wierną kopią, miniaturką kielicha mszalnego – ma około 7 cm wysokości i średnicę nie przekraczającą 3 cm. Poszczególne jego części – czaszę, nóżkę i podstawkę – można rozkręcić i osobno ukryć.
Ojciec Maksymilian używał mszalika i kielicha do Mszy św., którą odprawiał potajemnie w piwnicy bloku 14a. Przedmioty te rozpoznał i ich autentyczność potwierdził współwięzień ojca Kolbego ks. Konrad Szweda, który przeżył obozową gehennę. Jednak ocalenie tych cennych przedmiotów zawdzięczamy komuś innemu.
Węzełek za kominem
Franciszek Ptasznik, gospodarz z pobliskiej Włosienicy, jak wielu okolicznych chłopów został przez hitlerowców przymuszony do pracy w obozie: codziennie zaprzęgał do wozu konia i przewoził to, co mu kazano, najczęściej materiały budowlane, potrzebne do rozbudowy Auschwitz. Podczas pracy stykał się bezpośrednio z więźniami. To jego upatrzyli sobie uwięzieni w obozie księża i poprosili go, żeby wywiózł za druty sprzęty używane do potajemnego sprawowania liturgii. Powód? Rozeszła się wieść, wkrótce potwierdzona, że wszyscy kapłani maj być przewiezieni z Auschwitz do Dachau. Wiadomo było, że taka „przeprowadzka" wiąże się z niejedną rewizją i nikomu z nich nie uda się przechować paramentów. Nie chcieli ich też pozostawiać w obozie, by nie narażać na szykany współwięźniów.
Franciszek Ptasznik zgodził się. Wywoził z obozu cenne dziś przedmioty przez kilka tygodni. Jego również kilka razy dziennie rewidowano. Kielich i lichtarzyki na świece rozkręcone na części wywoził po kawałeczku. Mszalik przemycił w całości. Wszystko to ukrywał w skarpetce, na wewnętrznej stronie stopy. Wywiezione z obozu rzeczy zdeponował u włosienickiego proboszcza ks. Bylicy. Ów spakował je wszystkie do węzełka, a z obawy przed Niemcami wrzucił za piec kaflowy. Po wojnie węzełek z paramentami trafił do ks. Władysława Grohsa w Osieku, który gromadził wszelkie obozowe pamiątki. W latach 70. ówczesny proboszcz oświęcimski – dziś biskup rzeszowski – ks. Kazimierz Górny uprosił ks. Grohsa o przekazanie kielicha i mszału do Oświęcimia, miejsca narodzin dla nieba ojca Kolbe. To właśnie wówczas Franciszek Ptasznik rozpoznał w kielichu i mszale uratowane przez siebie przedmioty a ks. Konrad Szweda potwierdził, że używał ich razem z ojcem Maksymilianem przy potajemnym sprawowaniu Eucharystii. Staraniem ks. Górnego pamiątkom sprawiono relikwiarze i umieszczono je w nowo powstałym kościele św. Maksymiliana na Osiedlu.
W dłoniach Niepokalanej
W skarbcu oświęcimskiego kościoła znajduje się jeszcze jedna niezwykle cenna pamiątka: cząstka różańca św. Maksymiliana. Już sam relikwiarz zachwyca urodą: wykonany misternie srebrzysty odlew smukłej postaci Niepokalanej, która w rękach trzyma przeszkloną skrzyneczkę. Jej wyłożone aksamitem wnętrze mieści kilkadziesiąt czarnych ziarenek różańca z małym krzyżykiem.
– Podarował je naszej parafii pan Żelazny – wyjaśnia ks. kan. Stanisław Górny, były proboszcz. – Dostał się do obozu jako działacz konspiracyjny. Podpadł jednemu z esesmanów. Ten przewrócił go na ziemię i deptał po klatce piersiowej, aż chłopakowi połamał żebra. Był konający, kiedy przyszedł doń ojciec Maksymilian. Wyspowiadał go i pocieszał, w pewnej chwili sięgnął za pasiak i wyjął kawałek różańca. „Ty jesteś młody, na pewno przetrwasz, weź go na pamiątkę i módl się na nim" – powiedział.
Żelazny przeżył. Z Oświęcimia przewieziono go do Katowic, potem w głąb Niemiec. Jakimś cudem trafił do armii polskiej na Zachodzie. Po wojnie wrócił do kraju. Maksymilianowy różaniec przechowywał jako rzecz najdroższą, ale w końcu uznał, że powinien się on znaleźć w miejscu, w którym się pojawił – w Oświęcimiu – i przekazał go parafii.
Ku pokrzepieniu serc
Oświęcimskie relikwie św. Maksymiliana przechowuje się z wielką starannością. W swoim czasie poddano je profesjonalnym zabiegom konserwatorskim. Część relikwii różańca – kilka ziarenek – przekazano w swoim czasie także do franciszkańskiego Centrum św. Maksymiliana w Harmężach.
Przechowywanie nie oznacza bynajmniej ukrycia. Relikwie często są przedstawiane wiernym, ku pokrzepieniu serc. Towarzyszą tradycyjnym obchodom ku czci św. Maksymiliana – 14 sierpnia – w dniu jego święta oraz w pierwszą niedzielę października, podczas uroczystości rocznicy jego kanonizacji. Wierni modlą się w ich obecności także podczas corocznych rekolekcji parafialnych. Relikwie wyjmuje się ze skarbca kościelnego również wówczas, kiedy do kościoła przyjeżdżają grupy pielgrzymów.
ks. Jacek M. Pędziwiatr