406
Określenie „wojna kulturowa" zaczęło być używane w Stanach Zjednoczonych w latach 90-tych ubiegłego wieku w toczonej tam debacie dotyczącej sfery publicznej, chociaż warto pamiętać, że to określenie ma swoją dłuższą historię. Mianem Kulturkampfu, o której istnieniu w polskiej historii przypominają takie symbole jak wóz Drzymały, czy też protest dzieci we Wrześni, określano konflikt kulturowy, który był skutkiem wysiłków zjednoczenia Niemiec przez kanclerza Bismarcka. Głównym źródłem nowej tożsamości zjednoczonych Niemiec miała być edukacja i szkoła, stąd konflikty dotyczące etycznej i religijnej zawartości programów szkolnych, które podzieliły niemieckich katolików i protestantów. Pamiętając o tej 19. wiecznej genezie pojęcia „wojna kulturowa" należy postawić tezę o zasadniczej odmienności tego konfliktu kulturowego, z jakim mamy do czynienia obecnie w świecie Zachodu od jego historycznych precedensów. Ta różnica powinna stać się bardziej klarowna w dalszej części tekstu.
Analizy w tym artykule zawdzięczają wiele amerykańskiemu autorowi, Jamesowi Davisonowi Hunterowi, który poświęcił tematowi amerykańskiej wojny kulturowej trzy ważne książki: Wojny kultur: walka o definicję Ameryki (1991), Zanim rozpocznie się strzelanina: poszukiwanie demokracji w amerykańskiej wojnie kulturowej (1994), oraz Zmienić świat. Ironia, tragedia i możliwość chrześcijaństwa w świcie późnej nowoczesności (2010)1. Hunter jest świadomy, że nowożytna historia świata zachodniego, także historia Ameryki, była naznaczona przez liczne konflikty kulturowe, także konflikty między religiami, które przebiegały przede wszystkim na po-reformacyjnej linii: katolicy-protestanci, oraz miały postać znacznie starszego konfliktu: chrześcijanie-Żydzi. Współczesny konflikt kulturowy w USA toczy się jednakże wzdłuż zupełnie innych linii podziału i dotyczy innych tematów.
Bez wątpienia, polska przepaść między PiS i PO nie przebiega wzdłuż konturów wojny kulturowej z jej najbardziej zapalnymi kwestiami etycznymi: prawnym uznaniem związków homoseksualnych, akceptacją dla in vitro, dążeniem do radykalnego wypchnięcia religii ze sfery publicznej, akceptacją dla aborcji i eutanazji, zielonego światła dla całego szeregu kontrowersyjnych eksperymentów genetycznych. Polski spór jest bardziej skomplikowany, zakorzeniony w polskiej poplątanej symbolice i historii. Równocześnie jednak, używana retoryka, często bardziej przez szerokie spectrum zwolenników danej partii, niż przez jej liderów, odwołuje się do języka wojny kulturowej. Dlatego też, warto to zjawisko poddać głębszej refleksji.
Symptomy
Hunter wskazuje na kilka charakterystycznych cech współczesnej wojny kulturowej, które wyraźnie odróżniają ją od wcześniejszych konfliktów2. Po pierwsze, poprzednie konflikty kulturowe toczyły się wewnątrz obejmującej wszystkich dyskutantów kultury biblijnej; w tle różnic i sporów istniała zasadnicza zgoda co do najbardziej podstawowych zasad porządkujących życie społeczności, zasad, które w swoich pra-źródłach odwoływały się do symboli biblijnych. Dzisiejsza wojna kulturowa sięga znacznie głębiej, gdyż podważa prawdy, co do których istniał przez bardzo długi czas consensus społeczny: małżeństwo jako związek mężczyzny i kobiety, konieczność matki i ojca dla wychowania dzieci, niemoralność aborcji i eutanazji.
Po drugie, spór, który jest treścią dzisiejszej wojny kulturowej, jest w gruncie rzeczy nierozstrzygalny, gdyż odwołuje się nie tylko do innych wartości (norm moralnych), ale też do zupełnie różnych systemów uzasadniania etycznego, które zakładają inne pojęcia podstawowe i inny język uzasadniania. Przykładem może być spór dotyczący aborcji3. Dla chrześcijan i przeciwników aborcji argumentem ostatecznym i niepodważalnym jest ten dotyczący wartości (świętości) ludzkiego życia, które rozpoczyna się w momencie poczęcia. Zwolennicy aborcji posługują się najczęściej zupełnie innym językiem, który związany jest z inną etyką i antropologią. Język ten odwołuje się często do kantowskiego rozumienia autonomii jednostki – kobiety, która nie może być ograniczana z zewnątrz. Nierozstrzygalność tego sporu w sytuacji głębokiego rozszczepienia kulturowego społeczeństw kultury Zachodu jest jeszcze jedną przyczyną tego, dlaczego jest to spór tak gorący; każda ze stron odwołuje się do argumentów uważanych za ostateczne (świętość życia – autonomia i prawa jednostki) i dlatego też widzi potencjalny kompromis jako zdradę swoich najważniejszych ideałów.
Po trzecie, linie podziału w dzisiejszych sporach kulturowych przebiegają inaczej niż dawniej. Nie są to jasno wytyczone linie cezury: niewierzący – wierzący, katolicy – protestanci, etc. Obecne spory przebiegają w poprzek dawnych linii podziału; na przykład, możemy znaleźć osoby przyznające się do wiary katolickiej po obu stronach sporów dotyczących legalizacji związków homoseksualnych, czy też legalności eutanazji. Nierzadko, ortodoksyjnemu katolikowi w dzisiejszych sporach dotyczących aborcji, czy eutanazji bliżej jest do ortodoksyjnych Żydów, czy wspólnot protestanckich, niż do liberalnych członków własnego Kościoła4. Zwracał na to uwagę Benedykt XVI, kiedy – jeszcze jako kardynał Ratzinger – mówił o „etycznym ekumenizmie".
Po czwarte, wojna kulturowa dotyczy sfery publicznej. Chodzi więc o samą istotę procesu demokratycznego, w ramach którego ludzie o rozmaitych poglądach i przekonaniach mogą żyć razem. Jedni, z racji swojej głębokiej awersji do Kościoła, nie chcą, aby ich podatki wspierały instytucje religijne; inni, z racji głębokich przekonań religijnych, nie godzą się na to, aby ich podatki wspierały finansowanie przez państwo aborcji, eksperymentów na komórkach macierzystych, czy też wystaw artystycznych, na których wyśmiewana jest religia.
Ponieważ omawiany tutaj spór kulturowy dotyczy sfery publicznej, znaczna część tego sporu odbywa się za pośrednictwem mass-mediów: na łamach prasy, na ekranach telewizorów i komputerów, poprzez audycje radiowe i reklamy na przydrożnych bilbordach5. Ceną za tą demokratyczną powszechność dostępu do sporu kulturowego jest jego spłycenie i radykalizacja. Politykom i publicystom występującym w audycjach telewizyjnych nie zależy na subtelności wywodu, ale na tym, żeby w kilkunastosekundowej wypowiedzi wbić do głowy słuchaczy jedno proste hasło, które pozostanie po całej godzinnej audycji. Szokowanie za pomocą świńskiego ryja wniesionego do studia telewizyjnego zastępuje argumentację. Poważny demokratyczny spór zamienia się w gombrowiczowską „wojnę na miny". Polityce i publicyści, którzy potrafią szokować są ulubieńcami mediów.
W czasie wojny kulturowej wszystko staje się polityczne. Należy się opowiedzieć po jednej ze stron. Bez wyraźnie określonej przynależności człowiek nie istnieje. Próba widzenia racji po obu stronach i wzywanie do umiaru staje się dowodem słabości. Joanna Szczepkowska opisała znakomicie szaloną polską tragikomedię przynależności partyjnej w swoim felietonie o odwadze politycznej. Masażysta, który przyszedł do jej domu, od razu uczciwie oznajmił, że jest z PO i „PiS-owców nie masuje". Hydraulik, który minął się w drzwiach w masażystą, rozpoczął od gniewnej tyrady na temat „nagonki na PiS". W międzyczasie życzliwa sąsiadka z PO poradziła autorce, żeby nie wzywała hydraulika, „bo to PiS-owiec", a w razie przecieku ona sama służy wiadrem. Wieczór autorka spędziła z koleżanką z PO, która cały wieczór udawała, że jest z PiS, bo gościem wieczoru był PiS-owiec.
James Hunter zwraca uwagę, że uciążliwa polityzacja codziennej rzeczywistości wiąże się dzisiaj ze znacznym zwiększeniem roli państwa6. W tradycyjnych społeczeństwach, wspólne przekonania, wierzenia i rytuały pozwalały ludziom żyć razem. We współczesnych społeczeństwach, gdzie obszar akceptowanej przez wszystkich symboliki, tożsamości, interpretacji wspólnej historii dramatycznie zmalał, państwo staje się tą instytucją, która pozwala różnym grupom społecznym żyć obok siebie.
Wzrost roli państwa oznacza, że problemy, instytucje i społeczności są zawsze definiowane przez swoją relację do stanowionego przez państwo prawa i odpowiednich procedur. Problemy i działania społeczne uzyskują legitymizację, gdy znajdują odzwierciedlenie w działalności politycznej państwa. To państwo ma znaleźć rozwiązanie wspólnych problemów.
Jedna z teorii politologicznych podkreśla, że w liberalnej demokracji państwo powinno być neutralne światopoglądowo. Hunter zwraca uwagę, że jest to z gruntu niemożliwe, gdyż prawo zawsze łączy się z osądem moralnym, a określona polityka społeczna zakłada jakieś wartościowanie. Państwo zawsze wybiera jakieś rozumienie dobra wspólnego, hierarchii wartości, relacji Kościoła do państwa, etc. Dlatego też, każda grupa społeczna, zwłaszcza w silnie spolaryzowanym i podzielonym społeczeństwie, szuka na drodze działalności politycznej patronatu państwa jako środka do narzucenia swojego partykularnego rozumienia dobra całemu społeczeństwu. W sytuacji, gdy wszyscy szukają poparcia państwa, każde zagadnienie społeczne: rodzina, wiara, edukacja, sposób pochówku znanych polityków i rodzaj upamiętnienia ich działalności politycznej, sztuka, seksualność staje się przedmiotem polityki. Każda dziedzina ludzkiej prywatności staje się przedmiotem ideologicznego i politycznego sporu.
Rozumienie polityki jako podstawy ludzkiej więzi prowadzi do interpretowania całej rzeczywistości przez pryzmat przynależności partyjnej. Wojenne pytanie: „po której jesteś stronie?" jest pierwszym i ostatecznym pytaniem. Odpowiedź na to pytanie tłumaczy wszystko inne, a pytanie o poglądy w określonej kwestii, choćby najbardziej skomplikowanej, jest drugorzędne i mało istotne. Tożsamość każdego z nas jest zdeterminowana przez przynależność partyjną, realną, bądź wydumaną. Etykieta przyklejona do określonego nazwiska: liberał, konserwatysta, feministka, PiS-owiec, PO-owiec nobilituje bądź dyskredytuje w sposób ostateczny, zależnie od środowiska.
Arsenał
Jak już powiedziano, spory moralne w wojnie kulturowej odwołują się do wartości ostatecznych i dlatego też mają charakter nierozstrzygalny ze względu na różnice w używanym języku, sposobie uzasadniania i samej koncepcji moralności oraz prawa. Dlatego też, w wojnie kultur rola pozytywnego przekonywania adwersarzy na drodze rzeczowej debaty jest ograniczona. W celu zdobycia poparcia społecznego, każda ze stron używa więc broni ciężkiego kalibru usiłując zdyskredytować drugą stronę za pomocą szyderstwa, kpiny i obraźliwych epitetów. Adwersarz staje się wrogiem; umiar staje się oznaką słabości i sygnałem dla drugiej strony do jeszcze ostrzejszego ataku w nadziei całkowitego pokonania przeciwnika. W polskich warunkach, zwolennik PiS-u staje się „oszołomem" i „mieszkańcem ciemnogrodu", a zwolennik PO – „zdrajcą interesu narodowego" i „nihilistą". Niewątpliwie, rola mass-mediów w relacjonowaniu wojny kulturowej wspomaga takie negatywne zjawiska. Sensacja, skandal i awantura przyciągają statystycznego czytelnika i widza znacznie bardziej niż rzeczowa, szczera debata.
Innym sposobem zdyskredytowania adwersarza w oczach opinii publicznej jest celowa radykalizacja jego poglądów, która pomoże w przedstawieniu go jako ekstremisty. Wyrwana z kontekstu wypowiedź, czy proste pomówienie mają przedstawić drugą stronę jako zagrożenie dla pokoju społecznego. Osoba religijna staje się „fundamentalistą", a osoba opowiadająca się za francuskim modelem rozdziału Kościoła od państwa zostaje oskarżona o walkę z Kościołem „tak, jak robili to komuniści". Bardzo pomaga w takiej strategii przedstawienie drugiej strony jako nie-tolerancyjnej, czyli takiej, która chce narzucić swoje partykularne wartości (etyczny absolutyzm bądź polityczną poprawność) większości obywateli. Od oskarżenia o nietolerancję bardzo blisko do oskarżenia drugiej strony o totalitaryzm: prawicowy (narzucanie innym wiary) bądź lewicowy (totalitaryzm relatywizmu).
Warto zauważyć, że próba bezstronności w analizach amerykańskiego socjologa często przypomina czytelnikowi postawę relatywistyczną, chociażby wtedy, gdy Hunter pisze: „Obecny konflikt nie dotyczy tego, kto ma rację, a kto jej nie ma, albo tego, kto jest lepszy, a kto gorszy. Podobnie do innych przejawów kulturowego antagonizmu, ten konflikt dotyczy symboliki, języka, umiejętności narzucenia dyskredytujących etykietek na adwersarzy. Ostatecznie jest to walka o prawo zdefiniowania tego, jaka jest rzeczywistość i jaka powinna być. Dlatego też, ten konflikt ma wskazać tego, kto jest mocniejszy i która strona ma instytucjonalne możliwości podtrzymania określonej definicji rzeczywistości wbrew tym, którzy mają inne widzenie świata"7.
Hunter ma niewątpliwie rację ukazując, że w wojnie kulturowej debata jest wypierana przez dynamikę przemocy: próbę zdyskredytowania rywala, wypchnięcia go z przestrzeni publicznej, ośmieszenia. Historia tego, jak kilka pojęć funkcjonowało w polskiej publicystyce w ciągu ostatnich kilkunastu lat: „ciemnogród", „moherowe berety", „fundamentalizm religijny" pokazało by nam, jak przemoc działa w przestrzeni kultury. Równocześnie jednak, Hunter nie mówi wystarczająco jasno, że taka przemoc jest skutkiem braku odniesienia do obiektywnej prawdy i że jedynym sposobem, aby zakończyć tę eskalację przemocy jest wprowadzenie w miejsce lojalności partyjnej lojalności wobec prawdy oraz obowiązku poszukiwania prawdy przez wszystkich uczestników publicznej debaty.
Zawieszenie broni?
W analizach Huntera nie znajdujemy prostych propozycji zakończenia wojny kulturowej. Przeciwnie, wojna kulturowa, która jest ostatecznie formą post-oświeceniowego, radykalnego zakwestionowania chrześcijańskich źródeł cywilizacji europejskiej pozostanie częścią naszej codzienności na długie lata, szczególnie w tych krajach, gdzie istnieją mocne Kościoły chrześcijańskie. Niemniej, w różnych fragmentach książek Huntera znajdujemy pożyteczne porady i wskazówki na czas wojny, które mogą się przyczynić do łagodniejszego przebiegu konfliktu8.
Pierwsza rada dotyczy tego, co w polskiej tradycji nazwane jest umiejętnością „pięknego różnienia się". Jak podkreślono powyżej, w różnych odsłonach wojny kulturowej, także w polskim konflikcie Anno Domini 2010 naiwnością byłoby sądzić, ze w najbliższych miesiącach zostaną wypracowane rozumne, akceptowane przez wszystkich kompromisy w najbardziej zapalnych kwestiach. Nierozstrzygalny charakter wielu sporów moralnych sprawia, że będą one jeszcze długo nam towarzyszyły. Jedyna zgoda, która jest możliwa, powinna więc dotyczyć samego sposobu debaty, który może ukazać realne przyczyny niezgody. Debata, która jasno ukazuje racje braku porozumienia, w miejsce demonizowania, ośmieszania, czy tworzenia karykatury adwersarza, może stać się wielkim osiągnięciem. Postawa „pięknego różnienia się" rozpoczyna się od pragnienia zrozumienia drugiej strony i jej racji, co oczywiście nie musi oznaczać ich akceptacji.
Postawa „pięknego różnienia się" powinna niewątpliwie wpłynąć na złagodzenie języka używanego w polskich sporach etycznych, politycznych i kulturowych. Każda ze stron powinna pamiętać, że radykalizacja języka z jednej strony nieuchronnie doprowadzi do zaostrzenia retoryki z drugiej strony. Kiedy miejsce rozmowy zajmują obraźliwe epitety, możliwość słuchania siebie nawzajem jest wykluczona przez bolesne poczucie zranienia i naruszenia swojej godności przez drugą stronę.
Kolejna wskazówka Huntera dotyczy tego, że każda ze stron sporu kulturowego powinna zauważyć słabości własnej pozycji. W przypadku lewicy taką słabością jest często brak szacunku dla religijnie motywowanych postaw w życiu społecznym i odmówienie ludziom religijnym uczestnictwa w debacie społecznej. Pragnienie zrozumienia drugiej strony, zwłaszcza w kraju takim jak Polska, musi oznaczać pragnienie zrozumienia tego, że religia ma prawo obecności w polskim życiu politycznym i jest nierzadko u źródeł różnego rodzaju pro-społecznych postaw i zaangażowań obywateli. Wysiłek zrozumienia powinien zastąpić karykaturę.
W ujęciu amerykańskiego autora, słabością prawej strony wojny kulturowej jest nierzadko brak uznania faktu, że stabilne prawo wymaga zgody społecznej. Porządek prawny musi odzwierciedlać obiektywną hierarchię dobra. Takiego porządku prawnego nie można jednak stworzyć bez zgody społecznej, co zakłada umiejętność zawierania kompromisu, jak również troskę o przekonanie innych poprzez edukację i intensywną pracę w dziedzinie kultury.
Warto również zauważyć, że w trosce o ograniczenie przestrzeni wojny kulturowej powinniśmy jak największa ilość spraw wyprowadzić z przestrzeni konfliktu kulturowego. Troska o czystość miejsc, w których wspólnie żyjemy, jakość dróg i środków komunikacji, jakość edukacji i służby zdrowia oraz wiele innych spraw powinny stać się miejscem porozumienia i współpracy wszystkich niezależnie od poglądów na aborcję, eutanazję, czy in vitro.
Kościół katolicki: arbiter czy uczestnik?
Na końcu, warto dokonać pewnej refleksji na temat udziału Kościoła katolickiego w polskiej wojnie kulturowej. Niewątpliwie, ten temat wymaga odrębnych opracowań i obszernych analiz. Tutaj, możemy sobie pozwolić tylko na dwie krótkie uwagi końcowe.
W polskiej historii ostatnich 30. lat Kościół katolicki nierzadko był arbitrem w najróżniejszych konfliktach społecznych. Taką rolę Kościół przyjął w obradach „okrągłego stołu", a potem w wielu zapalnych sprawach dotyczących polskich reform, strajków i protestów w różnych częściach kraju. Rola arbitra i obserwatora, która polegała na byciu gwarantem uczciwej dyskusji i pilnowaniu, aby żadna ze stron konfliktu zbyt łatwo nie rezygnowała z dialogu i nie uciekała się do podstępu i nieuczciwej gry, była możliwa dzięki zaufaniu, jakim uczestnicy debaty darzyli zarówno konkretnych przedstawicieli Kościoła jak i samą instytucję Kościoła.
Warto jednak pamiętać, że w zapalnych kwestach wojny kulturowej, Kościół katolicki i inne Kościoły chrześcijańskie nie mogą pozostać jedynie arbitrami i bezstronnymi obserwatorami, gdyż rozważane kwestie należą do samej istoty przesłania Kościoła. W głębokim przekonaniu Kościoła zapłodnienie in vitro, zrównanie w prawach związków homoseksualnych z małżeństwem, prawna akceptacja dla eutanazji i aborcji, dążenie do radykalnego wypchnięcia religii ze sfery publicznej (tę listę można kontynuować) nie służą prawdziwemu dobru człowieka i społeczeństwa. Akceptując reguły demokratycznego porządku, Kościół równocześnie chce stać na straży prawd, które umożliwiają demokrację, choć wcale z consensusu demokratycznego nie wynikają.
Coraz częściej słyszane pomruki niezadowolenia z takiej formy zaangażowania Kościoła w polski spór kulturowy, czy też postulaty „ukarania" Kościoła za taką aktywność poprzez atak na materialną sferę posiadania Kościoła w żaden sposób tej roli Kościoła nie ograniczą. Raczej, jeszcze bardziej zaognią i spolaryzują polski konflikt zgodnie z regułami opisanymi powyżej. Ale być może właśnie o to chodzi niektórym uczestnikom polskiej wojny kulturowej.
Druga uwaga końcowa dotyczy roli, jaką może odegrać ewangelizacyjna misja Kościoła w zakończeniu wojny kulturowej. Jeżeli przeprowadzone powyżej analizy są trafne, ostateczną odpowiedzialność za wprowadzenie języka przemocy i wykluczenia do debaty publicznej ponosi etyczny i kulturowy relatywizm. Dlatego też, ewangelizacyjna misja Kościoła, której celem jest formowanie ludzi w duchu Ewangelii jest kluczowa dla przezwyciężenia spirali przemocy charakterystycznej dla wojny kulturowej. Jedynie ludzie kierujący się prawym sumieniem, troszczący się o prawdziwe dobra, potrafiący rozróżnić dobro od zła, zdolni do przebaczenia i współpracy z innymi będą w stanie zakończyć polską wojnę kulturową Anno Domini 2010.
Jarosław Kupczak OP (artykuł ukazał się w czasopiśmie „Homo Dei” 1/2011 – www.homodei.com.pl )
Od jakiegoś czasu mówi się w Polsce o wojnie polsko-polskiej, bądź też o wojnie kulturowej. To określenie opisuje ostry konflikt polityczny między zwolennikami różnych partii politycznych, szczególnie Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości, ale równocześnie odnosi się do głębszego sporu kulturowego i społecznego.
W tym sporze, różnice między Polską A i Polską B nakładają się na różnice wieku i wykształcenia, ale także na różnice światopoglądowe, które decydują o postawie wobec miejsca religii w sferze publicznej, legalizacji związków homoseksualnych, ocenie aborcji, eutanazji, czy też procedury in vitro . Celem tego artykułu jest próba przyjrzenia się wojnie kulturowej w Polsce Anno Domini 2010 poprzez pryzmat analiz podobnego sporu kulturowego, który ma miejsce w Stanach Zjednoczonych.
Określenie „wojna kulturowa" zaczęło być używane w Stanach Zjednoczonych w latach 90-tych ubiegłego wieku w toczonej tam debacie dotyczącej sfery publicznej, chociaż warto pamiętać, że to określenie ma swoją dłuższą historię. Mianem Kulturkampfu, o której istnieniu w polskiej historii przypominają takie symbole jak wóz Drzymały, czy też protest dzieci we Wrześni, określano konflikt kulturowy, który był skutkiem wysiłków zjednoczenia Niemiec przez kanclerza Bismarcka. Głównym źródłem nowej tożsamości zjednoczonych Niemiec miała być edukacja i szkoła, stąd konflikty dotyczące etycznej i religijnej zawartości programów szkolnych, które podzieliły niemieckich katolików i protestantów. Pamiętając o tej 19. wiecznej genezie pojęcia „wojna kulturowa" należy postawić tezę o zasadniczej odmienności tego konfliktu kulturowego, z jakim mamy do czynienia obecnie w świecie Zachodu od jego historycznych precedensów. Ta różnica powinna stać się bardziej klarowna w dalszej części tekstu.
Analizy w tym artykule zawdzięczają wiele amerykańskiemu autorowi, Jamesowi Davisonowi Hunterowi, który poświęcił tematowi amerykańskiej wojny kulturowej trzy ważne książki: Wojny kultur: walka o definicję Ameryki (1991), Zanim rozpocznie się strzelanina: poszukiwanie demokracji w amerykańskiej wojnie kulturowej (1994), oraz Zmienić świat. Ironia, tragedia i możliwość chrześcijaństwa w świcie późnej nowoczesności (2010)1. Hunter jest świadomy, że nowożytna historia świata zachodniego, także historia Ameryki, była naznaczona przez liczne konflikty kulturowe, także konflikty między religiami, które przebiegały przede wszystkim na po-reformacyjnej linii: katolicy-protestanci, oraz miały postać znacznie starszego konfliktu: chrześcijanie-Żydzi. Współczesny konflikt kulturowy w USA toczy się jednakże wzdłuż zupełnie innych linii podziału i dotyczy innych tematów.
Bez wątpienia, polska przepaść między PiS i PO nie przebiega wzdłuż konturów wojny kulturowej z jej najbardziej zapalnymi kwestiami etycznymi: prawnym uznaniem związków homoseksualnych, akceptacją dla in vitro, dążeniem do radykalnego wypchnięcia religii ze sfery publicznej, akceptacją dla aborcji i eutanazji, zielonego światła dla całego szeregu kontrowersyjnych eksperymentów genetycznych. Polski spór jest bardziej skomplikowany, zakorzeniony w polskiej poplątanej symbolice i historii. Równocześnie jednak, używana retoryka, często bardziej przez szerokie spectrum zwolenników danej partii, niż przez jej liderów, odwołuje się do języka wojny kulturowej. Dlatego też, warto to zjawisko poddać głębszej refleksji.
Symptomy
Hunter wskazuje na kilka charakterystycznych cech współczesnej wojny kulturowej, które wyraźnie odróżniają ją od wcześniejszych konfliktów2. Po pierwsze, poprzednie konflikty kulturowe toczyły się wewnątrz obejmującej wszystkich dyskutantów kultury biblijnej; w tle różnic i sporów istniała zasadnicza zgoda co do najbardziej podstawowych zasad porządkujących życie społeczności, zasad, które w swoich pra-źródłach odwoływały się do symboli biblijnych. Dzisiejsza wojna kulturowa sięga znacznie głębiej, gdyż podważa prawdy, co do których istniał przez bardzo długi czas consensus społeczny: małżeństwo jako związek mężczyzny i kobiety, konieczność matki i ojca dla wychowania dzieci, niemoralność aborcji i eutanazji.
Po drugie, spór, który jest treścią dzisiejszej wojny kulturowej, jest w gruncie rzeczy nierozstrzygalny, gdyż odwołuje się nie tylko do innych wartości (norm moralnych), ale też do zupełnie różnych systemów uzasadniania etycznego, które zakładają inne pojęcia podstawowe i inny język uzasadniania. Przykładem może być spór dotyczący aborcji3. Dla chrześcijan i przeciwników aborcji argumentem ostatecznym i niepodważalnym jest ten dotyczący wartości (świętości) ludzkiego życia, które rozpoczyna się w momencie poczęcia. Zwolennicy aborcji posługują się najczęściej zupełnie innym językiem, który związany jest z inną etyką i antropologią. Język ten odwołuje się często do kantowskiego rozumienia autonomii jednostki – kobiety, która nie może być ograniczana z zewnątrz. Nierozstrzygalność tego sporu w sytuacji głębokiego rozszczepienia kulturowego społeczeństw kultury Zachodu jest jeszcze jedną przyczyną tego, dlaczego jest to spór tak gorący; każda ze stron odwołuje się do argumentów uważanych za ostateczne (świętość życia – autonomia i prawa jednostki) i dlatego też widzi potencjalny kompromis jako zdradę swoich najważniejszych ideałów.
Po trzecie, linie podziału w dzisiejszych sporach kulturowych przebiegają inaczej niż dawniej. Nie są to jasno wytyczone linie cezury: niewierzący – wierzący, katolicy – protestanci, etc. Obecne spory przebiegają w poprzek dawnych linii podziału; na przykład, możemy znaleźć osoby przyznające się do wiary katolickiej po obu stronach sporów dotyczących legalizacji związków homoseksualnych, czy też legalności eutanazji. Nierzadko, ortodoksyjnemu katolikowi w dzisiejszych sporach dotyczących aborcji, czy eutanazji bliżej jest do ortodoksyjnych Żydów, czy wspólnot protestanckich, niż do liberalnych członków własnego Kościoła4. Zwracał na to uwagę Benedykt XVI, kiedy – jeszcze jako kardynał Ratzinger – mówił o „etycznym ekumenizmie".
Po czwarte, wojna kulturowa dotyczy sfery publicznej. Chodzi więc o samą istotę procesu demokratycznego, w ramach którego ludzie o rozmaitych poglądach i przekonaniach mogą żyć razem. Jedni, z racji swojej głębokiej awersji do Kościoła, nie chcą, aby ich podatki wspierały instytucje religijne; inni, z racji głębokich przekonań religijnych, nie godzą się na to, aby ich podatki wspierały finansowanie przez państwo aborcji, eksperymentów na komórkach macierzystych, czy też wystaw artystycznych, na których wyśmiewana jest religia.
Ponieważ omawiany tutaj spór kulturowy dotyczy sfery publicznej, znaczna część tego sporu odbywa się za pośrednictwem mass-mediów: na łamach prasy, na ekranach telewizorów i komputerów, poprzez audycje radiowe i reklamy na przydrożnych bilbordach5. Ceną za tą demokratyczną powszechność dostępu do sporu kulturowego jest jego spłycenie i radykalizacja. Politykom i publicystom występującym w audycjach telewizyjnych nie zależy na subtelności wywodu, ale na tym, żeby w kilkunastosekundowej wypowiedzi wbić do głowy słuchaczy jedno proste hasło, które pozostanie po całej godzinnej audycji. Szokowanie za pomocą świńskiego ryja wniesionego do studia telewizyjnego zastępuje argumentację. Poważny demokratyczny spór zamienia się w gombrowiczowską „wojnę na miny". Polityce i publicyści, którzy potrafią szokować są ulubieńcami mediów.
Mobilizacja
W czasie wojny kulturowej wszystko staje się polityczne. Należy się opowiedzieć po jednej ze stron. Bez wyraźnie określonej przynależności człowiek nie istnieje. Próba widzenia racji po obu stronach i wzywanie do umiaru staje się dowodem słabości. Joanna Szczepkowska opisała znakomicie szaloną polską tragikomedię przynależności partyjnej w swoim felietonie o odwadze politycznej. Masażysta, który przyszedł do jej domu, od razu uczciwie oznajmił, że jest z PO i „PiS-owców nie masuje". Hydraulik, który minął się w drzwiach w masażystą, rozpoczął od gniewnej tyrady na temat „nagonki na PiS". W międzyczasie życzliwa sąsiadka z PO poradziła autorce, żeby nie wzywała hydraulika, „bo to PiS-owiec", a w razie przecieku ona sama służy wiadrem. Wieczór autorka spędziła z koleżanką z PO, która cały wieczór udawała, że jest z PiS, bo gościem wieczoru był PiS-owiec.
James Hunter zwraca uwagę, że uciążliwa polityzacja codziennej rzeczywistości wiąże się dzisiaj ze znacznym zwiększeniem roli państwa6. W tradycyjnych społeczeństwach, wspólne przekonania, wierzenia i rytuały pozwalały ludziom żyć razem. We współczesnych społeczeństwach, gdzie obszar akceptowanej przez wszystkich symboliki, tożsamości, interpretacji wspólnej historii dramatycznie zmalał, państwo staje się tą instytucją, która pozwala różnym grupom społecznym żyć obok siebie.
Wzrost roli państwa oznacza, że problemy, instytucje i społeczności są zawsze definiowane przez swoją relację do stanowionego przez państwo prawa i odpowiednich procedur. Problemy i działania społeczne uzyskują legitymizację, gdy znajdują odzwierciedlenie w działalności politycznej państwa. To państwo ma znaleźć rozwiązanie wspólnych problemów.
Jedna z teorii politologicznych podkreśla, że w liberalnej demokracji państwo powinno być neutralne światopoglądowo. Hunter zwraca uwagę, że jest to z gruntu niemożliwe, gdyż prawo zawsze łączy się z osądem moralnym, a określona polityka społeczna zakłada jakieś wartościowanie. Państwo zawsze wybiera jakieś rozumienie dobra wspólnego, hierarchii wartości, relacji Kościoła do państwa, etc. Dlatego też, każda grupa społeczna, zwłaszcza w silnie spolaryzowanym i podzielonym społeczeństwie, szuka na drodze działalności politycznej patronatu państwa jako środka do narzucenia swojego partykularnego rozumienia dobra całemu społeczeństwu. W sytuacji, gdy wszyscy szukają poparcia państwa, każde zagadnienie społeczne: rodzina, wiara, edukacja, sposób pochówku znanych polityków i rodzaj upamiętnienia ich działalności politycznej, sztuka, seksualność staje się przedmiotem polityki. Każda dziedzina ludzkiej prywatności staje się przedmiotem ideologicznego i politycznego sporu.
Rozumienie polityki jako podstawy ludzkiej więzi prowadzi do interpretowania całej rzeczywistości przez pryzmat przynależności partyjnej. Wojenne pytanie: „po której jesteś stronie?" jest pierwszym i ostatecznym pytaniem. Odpowiedź na to pytanie tłumaczy wszystko inne, a pytanie o poglądy w określonej kwestii, choćby najbardziej skomplikowanej, jest drugorzędne i mało istotne. Tożsamość każdego z nas jest zdeterminowana przez przynależność partyjną, realną, bądź wydumaną. Etykieta przyklejona do określonego nazwiska: liberał, konserwatysta, feministka, PiS-owiec, PO-owiec nobilituje bądź dyskredytuje w sposób ostateczny, zależnie od środowiska.
Arsenał
Jak już powiedziano, spory moralne w wojnie kulturowej odwołują się do wartości ostatecznych i dlatego też mają charakter nierozstrzygalny ze względu na różnice w używanym języku, sposobie uzasadniania i samej koncepcji moralności oraz prawa. Dlatego też, w wojnie kultur rola pozytywnego przekonywania adwersarzy na drodze rzeczowej debaty jest ograniczona. W celu zdobycia poparcia społecznego, każda ze stron używa więc broni ciężkiego kalibru usiłując zdyskredytować drugą stronę za pomocą szyderstwa, kpiny i obraźliwych epitetów. Adwersarz staje się wrogiem; umiar staje się oznaką słabości i sygnałem dla drugiej strony do jeszcze ostrzejszego ataku w nadziei całkowitego pokonania przeciwnika. W polskich warunkach, zwolennik PiS-u staje się „oszołomem" i „mieszkańcem ciemnogrodu", a zwolennik PO – „zdrajcą interesu narodowego" i „nihilistą". Niewątpliwie, rola mass-mediów w relacjonowaniu wojny kulturowej wspomaga takie negatywne zjawiska. Sensacja, skandal i awantura przyciągają statystycznego czytelnika i widza znacznie bardziej niż rzeczowa, szczera debata.
Innym sposobem zdyskredytowania adwersarza w oczach opinii publicznej jest celowa radykalizacja jego poglądów, która pomoże w przedstawieniu go jako ekstremisty. Wyrwana z kontekstu wypowiedź, czy proste pomówienie mają przedstawić drugą stronę jako zagrożenie dla pokoju społecznego. Osoba religijna staje się „fundamentalistą", a osoba opowiadająca się za francuskim modelem rozdziału Kościoła od państwa zostaje oskarżona o walkę z Kościołem „tak, jak robili to komuniści". Bardzo pomaga w takiej strategii przedstawienie drugiej strony jako nie-tolerancyjnej, czyli takiej, która chce narzucić swoje partykularne wartości (etyczny absolutyzm bądź polityczną poprawność) większości obywateli. Od oskarżenia o nietolerancję bardzo blisko do oskarżenia drugiej strony o totalitaryzm: prawicowy (narzucanie innym wiary) bądź lewicowy (totalitaryzm relatywizmu).
Warto zauważyć, że próba bezstronności w analizach amerykańskiego socjologa często przypomina czytelnikowi postawę relatywistyczną, chociażby wtedy, gdy Hunter pisze: „Obecny konflikt nie dotyczy tego, kto ma rację, a kto jej nie ma, albo tego, kto jest lepszy, a kto gorszy. Podobnie do innych przejawów kulturowego antagonizmu, ten konflikt dotyczy symboliki, języka, umiejętności narzucenia dyskredytujących etykietek na adwersarzy. Ostatecznie jest to walka o prawo zdefiniowania tego, jaka jest rzeczywistość i jaka powinna być. Dlatego też, ten konflikt ma wskazać tego, kto jest mocniejszy i która strona ma instytucjonalne możliwości podtrzymania określonej definicji rzeczywistości wbrew tym, którzy mają inne widzenie świata"7.
Hunter ma niewątpliwie rację ukazując, że w wojnie kulturowej debata jest wypierana przez dynamikę przemocy: próbę zdyskredytowania rywala, wypchnięcia go z przestrzeni publicznej, ośmieszenia. Historia tego, jak kilka pojęć funkcjonowało w polskiej publicystyce w ciągu ostatnich kilkunastu lat: „ciemnogród", „moherowe berety", „fundamentalizm religijny" pokazało by nam, jak przemoc działa w przestrzeni kultury. Równocześnie jednak, Hunter nie mówi wystarczająco jasno, że taka przemoc jest skutkiem braku odniesienia do obiektywnej prawdy i że jedynym sposobem, aby zakończyć tę eskalację przemocy jest wprowadzenie w miejsce lojalności partyjnej lojalności wobec prawdy oraz obowiązku poszukiwania prawdy przez wszystkich uczestników publicznej debaty.
Zawieszenie broni?
W analizach Huntera nie znajdujemy prostych propozycji zakończenia wojny kulturowej. Przeciwnie, wojna kulturowa, która jest ostatecznie formą post-oświeceniowego, radykalnego zakwestionowania chrześcijańskich źródeł cywilizacji europejskiej pozostanie częścią naszej codzienności na długie lata, szczególnie w tych krajach, gdzie istnieją mocne Kościoły chrześcijańskie. Niemniej, w różnych fragmentach książek Huntera znajdujemy pożyteczne porady i wskazówki na czas wojny, które mogą się przyczynić do łagodniejszego przebiegu konfliktu8.
Pierwsza rada dotyczy tego, co w polskiej tradycji nazwane jest umiejętnością „pięknego różnienia się". Jak podkreślono powyżej, w różnych odsłonach wojny kulturowej, także w polskim konflikcie Anno Domini 2010 naiwnością byłoby sądzić, ze w najbliższych miesiącach zostaną wypracowane rozumne, akceptowane przez wszystkich kompromisy w najbardziej zapalnych kwestiach. Nierozstrzygalny charakter wielu sporów moralnych sprawia, że będą one jeszcze długo nam towarzyszyły. Jedyna zgoda, która jest możliwa, powinna więc dotyczyć samego sposobu debaty, który może ukazać realne przyczyny niezgody. Debata, która jasno ukazuje racje braku porozumienia, w miejsce demonizowania, ośmieszania, czy tworzenia karykatury adwersarza, może stać się wielkim osiągnięciem. Postawa „pięknego różnienia się" rozpoczyna się od pragnienia zrozumienia drugiej strony i jej racji, co oczywiście nie musi oznaczać ich akceptacji.
Postawa „pięknego różnienia się" powinna niewątpliwie wpłynąć na złagodzenie języka używanego w polskich sporach etycznych, politycznych i kulturowych. Każda ze stron powinna pamiętać, że radykalizacja języka z jednej strony nieuchronnie doprowadzi do zaostrzenia retoryki z drugiej strony. Kiedy miejsce rozmowy zajmują obraźliwe epitety, możliwość słuchania siebie nawzajem jest wykluczona przez bolesne poczucie zranienia i naruszenia swojej godności przez drugą stronę.
Kolejna wskazówka Huntera dotyczy tego, że każda ze stron sporu kulturowego powinna zauważyć słabości własnej pozycji. W przypadku lewicy taką słabością jest często brak szacunku dla religijnie motywowanych postaw w życiu społecznym i odmówienie ludziom religijnym uczestnictwa w debacie społecznej. Pragnienie zrozumienia drugiej strony, zwłaszcza w kraju takim jak Polska, musi oznaczać pragnienie zrozumienia tego, że religia ma prawo obecności w polskim życiu politycznym i jest nierzadko u źródeł różnego rodzaju pro-społecznych postaw i zaangażowań obywateli. Wysiłek zrozumienia powinien zastąpić karykaturę.
W ujęciu amerykańskiego autora, słabością prawej strony wojny kulturowej jest nierzadko brak uznania faktu, że stabilne prawo wymaga zgody społecznej. Porządek prawny musi odzwierciedlać obiektywną hierarchię dobra. Takiego porządku prawnego nie można jednak stworzyć bez zgody społecznej, co zakłada umiejętność zawierania kompromisu, jak również troskę o przekonanie innych poprzez edukację i intensywną pracę w dziedzinie kultury.
Warto również zauważyć, że w trosce o ograniczenie przestrzeni wojny kulturowej powinniśmy jak największa ilość spraw wyprowadzić z przestrzeni konfliktu kulturowego. Troska o czystość miejsc, w których wspólnie żyjemy, jakość dróg i środków komunikacji, jakość edukacji i służby zdrowia oraz wiele innych spraw powinny stać się miejscem porozumienia i współpracy wszystkich niezależnie od poglądów na aborcję, eutanazję, czy in vitro.
Kościół katolicki: arbiter czy uczestnik?
Na końcu, warto dokonać pewnej refleksji na temat udziału Kościoła katolickiego w polskiej wojnie kulturowej. Niewątpliwie, ten temat wymaga odrębnych opracowań i obszernych analiz. Tutaj, możemy sobie pozwolić tylko na dwie krótkie uwagi końcowe.
W polskiej historii ostatnich 30. lat Kościół katolicki nierzadko był arbitrem w najróżniejszych konfliktach społecznych. Taką rolę Kościół przyjął w obradach „okrągłego stołu", a potem w wielu zapalnych sprawach dotyczących polskich reform, strajków i protestów w różnych częściach kraju. Rola arbitra i obserwatora, która polegała na byciu gwarantem uczciwej dyskusji i pilnowaniu, aby żadna ze stron konfliktu zbyt łatwo nie rezygnowała z dialogu i nie uciekała się do podstępu i nieuczciwej gry, była możliwa dzięki zaufaniu, jakim uczestnicy debaty darzyli zarówno konkretnych przedstawicieli Kościoła jak i samą instytucję Kościoła.
Warto jednak pamiętać, że w zapalnych kwestach wojny kulturowej, Kościół katolicki i inne Kościoły chrześcijańskie nie mogą pozostać jedynie arbitrami i bezstronnymi obserwatorami, gdyż rozważane kwestie należą do samej istoty przesłania Kościoła. W głębokim przekonaniu Kościoła zapłodnienie in vitro, zrównanie w prawach związków homoseksualnych z małżeństwem, prawna akceptacja dla eutanazji i aborcji, dążenie do radykalnego wypchnięcia religii ze sfery publicznej (tę listę można kontynuować) nie służą prawdziwemu dobru człowieka i społeczeństwa. Akceptując reguły demokratycznego porządku, Kościół równocześnie chce stać na straży prawd, które umożliwiają demokrację, choć wcale z consensusu demokratycznego nie wynikają.
Coraz częściej słyszane pomruki niezadowolenia z takiej formy zaangażowania Kościoła w polski spór kulturowy, czy też postulaty „ukarania" Kościoła za taką aktywność poprzez atak na materialną sferę posiadania Kościoła w żaden sposób tej roli Kościoła nie ograniczą. Raczej, jeszcze bardziej zaognią i spolaryzują polski konflikt zgodnie z regułami opisanymi powyżej. Ale być może właśnie o to chodzi niektórym uczestnikom polskiej wojny kulturowej.
Druga uwaga końcowa dotyczy roli, jaką może odegrać ewangelizacyjna misja Kościoła w zakończeniu wojny kulturowej. Jeżeli przeprowadzone powyżej analizy są trafne, ostateczną odpowiedzialność za wprowadzenie języka przemocy i wykluczenia do debaty publicznej ponosi etyczny i kulturowy relatywizm. Dlatego też, ewangelizacyjna misja Kościoła, której celem jest formowanie ludzi w duchu Ewangelii jest kluczowa dla przezwyciężenia spirali przemocy charakterystycznej dla wojny kulturowej. Jedynie ludzie kierujący się prawym sumieniem, troszczący się o prawdziwe dobra, potrafiący rozróżnić dobro od zła, zdolni do przebaczenia i współpracy z innymi będą w stanie zakończyć polską wojnę kulturową Anno Domini 2010.
Jarosław Kupczak OP (artykuł ukazał się w czasopiśmie „Homo Dei” 1/2011 – www.homodei.com.pl )
—–
1 Por. James Davison Hunter, Culture Wars. The Struggle to Define America, New York 1991; tenże, Before the Shooting Begins. Searching for Democracy in America’s Culture War, New York 1994; tenże, To Change the World. The Irony, Tragedy, and Possibility of Christianity in the Late Modern World, Oxford 2010.
2 Tenże, Culture Wars, s. 107-132.
3 Por. tenże, Before the Shooting Begins, s. 3-42.
4 Por. tenże, Culture Wars s. 67-106.
5 Por. tamże, s. 135-158.
6 Por. tenże, To Change the World, s. 102-110.
7 Tenże, Culture wars, s. 158.
8 Por. tamże, s. 318-325.