447
Dzień wcześniej figurę zainstalowaliśmy na naszej kabionecie – Fordzie pickupie, zabezpieczyliśmy linami tak, aby Jezus mógł w drodze do Matki przewodzić całej rowerowej kolumnie pielgrzymów.
Niedziela, godz. 6.00 rano, zimno ok. 2-3 stopnie, jak na te warunki, to też mamy zimę, choć w dzień jest słonecznie, a czasem upalnie, sucho i oczywiście bez śniegu. No ale zimno. Przed kościołem ustawia się spora liczba pątników – ok. 150-200 rowerów, nie licząc całego zaplecza samochodów i służb porządkowych.
6.20 rano – ks. Bartek błogosławi zziębnięty tłum i na rowery. Ks. Bartek, tak jak zeszłego roku, również i w tym będzie pielgrzymował na rowerze, a ja wskakuję za kierownicę limuzyny Syna Bożego. W drogę, już zacząć pora. Do pokonania mamy prawie 60 km w jedną stronę i tyle samo z powrotem. Na czele ustawiam się ja, a tuż przede mną patrol policji, który towarzyszyć nam będzie jak Anioł Stróż – bardzo przydatny w kotle ruchu drogowego stolicy i meksykańskich chóferes – kierowców. Za figurą Miłosiernego ryksza z zainstalowanym obrazem Matki Bożej z Guadalupe, za Matką rowerzyści, a wśród nich ks. Bartolome na super lekkiej kolarzówce.
08.20 rano. Po dwóch godz. docieramy do Chalco, gdzie mamy postój. Nadal zimno, ale zza wulkanów wyłania się słońce. Pierwsze jego promienie rozgrzewają zziębniętych pielgrzymów i wlewają otuchę w serca, a szczególnie w nogi. Pierwsze uszkodzone rowery lądują na półciężarówkach, a ich załamani kolarze teraz będą z samochodów przyglądać się swym jeszcze przed chwilą towarzyszom.
10.00 – docieramy do autostrady, słońce zaczyna swój koncert, temperatura szybko wzrasta. Aby wjechać rowerem na autostradę, trzeba uiścić opłatę 15 pesos. Z tego powodu wszyscy cykliści z meksykańską fantazją omijają bramki na autostradzie i dostają się do niej od zaplecza. OK. Wszyscy w komplecie, a więc jazda.
Teraz w pełnym tego słowa znaczeniu zaczyna się jazda. Po pierwsze jesteśmy na autostradzie, na której jest duży ruch, po drugie za godzinkę wjedziemy do stolicy, a tam już będzie się działo.
11.15 – docieramy do stolicy i organizujemy kolejny postój. Jesteśmy w okolicy lotniska, nad głowami przelatują nam samoloty zbliżające się do lądowania, szum i hałas stolicy jest wszechobecny. Jest już dosyć ciepło, więc wśród rowerzystów krótki rękaw wchodzi w modę. Jeszcze ok. 30 min. i osiągniemy upragniony cel. Jak narazie, poza kilkoma ostrymi spięciami z kierowcami samochodów próbującymi nas ominąć, jest dobrze.
Pomimo starań służb porządkowych, dochodzi do wypadku!!! Jesteśmy jakieś 20 minut od bazyliki. POSTÓJ! Co się dzieje? Udaję się na tył postrzępionej kolumny rowerów i dowiaduję się, że któryś z kierowców nie wytrzymał i próbował przerwać kolumnę, potrącając przy tym chłopaka. Wyglądało to groźnie, ale na szczęście skończyło się na odwiezieniu do szpitala i złamanej nodze. Ruszamy dalej.
GUADALUPE – Syn przybywa do Matki, tak jak to robią, corocznie miliony pielgrzymów z Mexico i świata, jest godz. 11.50. O godz. 12.00 rozpoczyna sie Msza św., więc mamy 10 min., aby zdjąć figurę Jezusa i ustawić ją w prezbiterium, na co otrzymaliśmy zgodę Kustosza Bazyliki. Ja z ks. Bartkiem przeciskamy się przez szczelny tłum, aby dostać sie do zakrystii. Udało się, jesteśmy już w prezbiterium, figura Jezusa Miłosiernego też, blisko Obrazu Matki. Niestety, nie mam zdjęć ze Mszy św., bo nie wypadało mi bawić się w fotografa w czasie Mszy.
Ale świadectwo składam, widziałem Maryję z Jezusem.
Mszy św. przewodniczył Kustosz Bazyliki w Guadalupe – Mons. Diego Monroy, a koncelebrował Ks. Bartłomiej Pałys SAC.
Po Mszy św. nie mogłem odnaleźć aparatu, aby zrobić zdjęcia, bo schowała go mi ochrona, i za nim mi go zwrócili, Jezus na ramionach czcicieli opuszczał już Bazylikę.
Godz. 14.00 – sielanka, wszyscy udali się na posiłek. Odpoczywamy. Ja udaję się na plac przed Świątynią, aby popatrzeć na tańce indiańskie ku chwale Matki Bożej i pstryknąć kilka zdjęć.
Przeurocze są te tańce i ten tłum pielgrzymów, mrowie ludzi. W Guadalupe mam poczucie takiej dziecięcej normalności. Siadasz, gdzie chcesz, tańczysz, jeśli masz ochotę, jesz, śmiejesz się, płaczesz i wcale nie czujesz, że ktoś na ciebie patrzy z góry, „bo nie przystoi". Ja więc pytam, a co przystoi? Jeśli nie to, że mamy stać się jak dzieci, przed obliczem Miłości Miłosiernej i Jego i naszej Matki?
Żar leje się z nieba, ale wracać trzeba. Przezorni i doświadczeni pielgrzymi już szykują ciepłe ubranie. Jak tylko się ściemni, temperatura spadać będzie na łeb i szyję, no i zmrok, i ciemności utrudnią nam płynny i bezpieczny powrót. Proszę wziąć pod uwagę, że ze wszystkich rowerów biorących udział w pielgrzymce tylko ok. 3-5% rowerzystów posiada światła. Ale komu w drogę…, temu rower.
16.00 – ruszamy do domu. Bogu dzięki, wszystko idzie dobrze, tylko ja się strasznie nudzę za kierownicą. Jazda z szybkością od 0 do 25 km nie jest taka prosta. Tak jadąc, postanowiłem sobie, że jeśli tylko zdrowie mi pozwoli, to w przyszłym roku siadam na rower.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się tylko raz na postój, nie licząc kilku zatrzymań z uwagi na upadki, a było ich trochę. Nie ma się co dziwić, kiedy się jedzie w nocy bez świateł. Na tym jednym jedynym dłuższym postoju organizatorzy przygotowali jedzenie na ciepło i rozgrzewające ponche oraz atole.
Ok. 19.10 wyruszyliśmy w ostatni etap. Wszyscy już odczuwali w nogach ten setny kilometr, a brakowało nam jeszcze ok. 20. Przed Tenango, w miasteczku obok czekali już na nas chłopcy z dużą ilością sztucznych ogni i od tego momentu towarzyszył nam huk petard zapowiadających mieszkańcom naszego pueblo, że się zbliżamy.
Na samym wjeździe w granice miasteczka przyłączyły się kolejne wozy policji i na sygnale w asyście Mariachis i ich muzyki i śpiewu już bardzo, ale to bardzo wolno wjechaliśmy do Tenango del Aire. Po obu stronach drogi oczekiwały nas tłumy, jak podczas Wyścigu Pokoju albo Tur de France. Odpalono kilogramy sztucznych ogni, a kiedy Jezus Miłosierny na swej kabionecie i Matka de Guadalupe przejeżdżali przez te tłumy, słyszało się tylko owacje na ich cześć oraz dzielnych i zmęczonych pielgrzymów.
Tak to dotarliśmy z Bożą pomocą do naszych domów, rodzin i wspólnot z bagażem modlitwy i łask Bożych dla całego Tenango, parafii i Sanktuarium.
Po przywitaniu pielgrzymów przez naszego proboszcza ks. Grześka, razem udaliśmy się na ciepły poczęstunek na ulicy.
Br. Michał Szczygioł SAC
Od szesnastu lat zwyczajem parafii i Sanktuarium z Tenango del Aire jest pielgrzymowanie jednośladem zwanym potocznie – rowerem do serca narodu meksykańskiego Morenity z Guadalupe. Pielgrzymka organizowana jest zawsze w drugą Niedzielę Adwentu, jej organizatorami są pracownicy bicitaxi. Bicitaxi to taka powszechnie stosowana forma transportu w dzielnicach, czyli rower z przyczepioną do niego rykszą o napędzie w pełni ekologicznym, czyli jednego człowieka i jego dwóch nóg.
W tym roku wprowadzono nowy element do składu pielgrzymkowego. Jest nim pielgrzymująca z Tenango do Bazyliki w Guadalupe figura Jezusa Miłosiernego, która na co dzień znajduje się u wejścia do Sanktuarium. Dzięki temu miałem zaszczyt stać się na ten jeden dzień szoferem Pana Jezusa.
Dzień wcześniej figurę zainstalowaliśmy na naszej kabionecie – Fordzie pickupie, zabezpieczyliśmy linami tak, aby Jezus mógł w drodze do Matki przewodzić całej rowerowej kolumnie pielgrzymów.
Niedziela, godz. 6.00 rano, zimno ok. 2-3 stopnie, jak na te warunki, to też mamy zimę, choć w dzień jest słonecznie, a czasem upalnie, sucho i oczywiście bez śniegu. No ale zimno. Przed kościołem ustawia się spora liczba pątników – ok. 150-200 rowerów, nie licząc całego zaplecza samochodów i służb porządkowych.
6.20 rano – ks. Bartek błogosławi zziębnięty tłum i na rowery. Ks. Bartek, tak jak zeszłego roku, również i w tym będzie pielgrzymował na rowerze, a ja wskakuję za kierownicę limuzyny Syna Bożego. W drogę, już zacząć pora. Do pokonania mamy prawie 60 km w jedną stronę i tyle samo z powrotem. Na czele ustawiam się ja, a tuż przede mną patrol policji, który towarzyszyć nam będzie jak Anioł Stróż – bardzo przydatny w kotle ruchu drogowego stolicy i meksykańskich chóferes – kierowców. Za figurą Miłosiernego ryksza z zainstalowanym obrazem Matki Bożej z Guadalupe, za Matką rowerzyści, a wśród nich ks. Bartolome na super lekkiej kolarzówce.
08.20 rano. Po dwóch godz. docieramy do Chalco, gdzie mamy postój. Nadal zimno, ale zza wulkanów wyłania się słońce. Pierwsze jego promienie rozgrzewają zziębniętych pielgrzymów i wlewają otuchę w serca, a szczególnie w nogi. Pierwsze uszkodzone rowery lądują na półciężarówkach, a ich załamani kolarze teraz będą z samochodów przyglądać się swym jeszcze przed chwilą towarzyszom.
10.00 – docieramy do autostrady, słońce zaczyna swój koncert, temperatura szybko wzrasta. Aby wjechać rowerem na autostradę, trzeba uiścić opłatę 15 pesos. Z tego powodu wszyscy cykliści z meksykańską fantazją omijają bramki na autostradzie i dostają się do niej od zaplecza. OK. Wszyscy w komplecie, a więc jazda.
Teraz w pełnym tego słowa znaczeniu zaczyna się jazda. Po pierwsze jesteśmy na autostradzie, na której jest duży ruch, po drugie za godzinkę wjedziemy do stolicy, a tam już będzie się działo.
11.15 – docieramy do stolicy i organizujemy kolejny postój. Jesteśmy w okolicy lotniska, nad głowami przelatują nam samoloty zbliżające się do lądowania, szum i hałas stolicy jest wszechobecny. Jest już dosyć ciepło, więc wśród rowerzystów krótki rękaw wchodzi w modę. Jeszcze ok. 30 min. i osiągniemy upragniony cel. Jak narazie, poza kilkoma ostrymi spięciami z kierowcami samochodów próbującymi nas ominąć, jest dobrze.
Pomimo starań służb porządkowych, dochodzi do wypadku!!! Jesteśmy jakieś 20 minut od bazyliki. POSTÓJ! Co się dzieje? Udaję się na tył postrzępionej kolumny rowerów i dowiaduję się, że któryś z kierowców nie wytrzymał i próbował przerwać kolumnę, potrącając przy tym chłopaka. Wyglądało to groźnie, ale na szczęście skończyło się na odwiezieniu do szpitala i złamanej nodze. Ruszamy dalej.
GUADALUPE – Syn przybywa do Matki, tak jak to robią, corocznie miliony pielgrzymów z Mexico i świata, jest godz. 11.50. O godz. 12.00 rozpoczyna sie Msza św., więc mamy 10 min., aby zdjąć figurę Jezusa i ustawić ją w prezbiterium, na co otrzymaliśmy zgodę Kustosza Bazyliki. Ja z ks. Bartkiem przeciskamy się przez szczelny tłum, aby dostać sie do zakrystii. Udało się, jesteśmy już w prezbiterium, figura Jezusa Miłosiernego też, blisko Obrazu Matki. Niestety, nie mam zdjęć ze Mszy św., bo nie wypadało mi bawić się w fotografa w czasie Mszy.
Ale świadectwo składam, widziałem Maryję z Jezusem.
Mszy św. przewodniczył Kustosz Bazyliki w Guadalupe – Mons. Diego Monroy, a koncelebrował Ks. Bartłomiej Pałys SAC.
Po Mszy św. nie mogłem odnaleźć aparatu, aby zrobić zdjęcia, bo schowała go mi ochrona, i za nim mi go zwrócili, Jezus na ramionach czcicieli opuszczał już Bazylikę.
Godz. 14.00 – sielanka, wszyscy udali się na posiłek. Odpoczywamy. Ja udaję się na plac przed Świątynią, aby popatrzeć na tańce indiańskie ku chwale Matki Bożej i pstryknąć kilka zdjęć.
Przeurocze są te tańce i ten tłum pielgrzymów, mrowie ludzi. W Guadalupe mam poczucie takiej dziecięcej normalności. Siadasz, gdzie chcesz, tańczysz, jeśli masz ochotę, jesz, śmiejesz się, płaczesz i wcale nie czujesz, że ktoś na ciebie patrzy z góry, „bo nie przystoi". Ja więc pytam, a co przystoi? Jeśli nie to, że mamy stać się jak dzieci, przed obliczem Miłości Miłosiernej i Jego i naszej Matki?
Żar leje się z nieba, ale wracać trzeba. Przezorni i doświadczeni pielgrzymi już szykują ciepłe ubranie. Jak tylko się ściemni, temperatura spadać będzie na łeb i szyję, no i zmrok, i ciemności utrudnią nam płynny i bezpieczny powrót. Proszę wziąć pod uwagę, że ze wszystkich rowerów biorących udział w pielgrzymce tylko ok. 3-5% rowerzystów posiada światła. Ale komu w drogę…, temu rower.
16.00 – ruszamy do domu. Bogu dzięki, wszystko idzie dobrze, tylko ja się strasznie nudzę za kierownicą. Jazda z szybkością od 0 do 25 km nie jest taka prosta. Tak jadąc, postanowiłem sobie, że jeśli tylko zdrowie mi pozwoli, to w przyszłym roku siadam na rower.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się tylko raz na postój, nie licząc kilku zatrzymań z uwagi na upadki, a było ich trochę. Nie ma się co dziwić, kiedy się jedzie w nocy bez świateł. Na tym jednym jedynym dłuższym postoju organizatorzy przygotowali jedzenie na ciepło i rozgrzewające ponche oraz atole.
Ok. 19.10 wyruszyliśmy w ostatni etap. Wszyscy już odczuwali w nogach ten setny kilometr, a brakowało nam jeszcze ok. 20. Przed Tenango, w miasteczku obok czekali już na nas chłopcy z dużą ilością sztucznych ogni i od tego momentu towarzyszył nam huk petard zapowiadających mieszkańcom naszego pueblo, że się zbliżamy.
Na samym wjeździe w granice miasteczka przyłączyły się kolejne wozy policji i na sygnale w asyście Mariachis i ich muzyki i śpiewu już bardzo, ale to bardzo wolno wjechaliśmy do Tenango del Aire. Po obu stronach drogi oczekiwały nas tłumy, jak podczas Wyścigu Pokoju albo Tur de France. Odpalono kilogramy sztucznych ogni, a kiedy Jezus Miłosierny na swej kabionecie i Matka de Guadalupe przejeżdżali przez te tłumy, słyszało się tylko owacje na ich cześć oraz dzielnych i zmęczonych pielgrzymów.
Tak to dotarliśmy z Bożą pomocą do naszych domów, rodzin i wspólnot z bagażem modlitwy i łask Bożych dla całego Tenango, parafii i Sanktuarium.
Po przywitaniu pielgrzymów przez naszego proboszcza ks. Grześka, razem udaliśmy się na ciepły poczęstunek na ulicy.
Br. Michał Szczygioł SAC
Za: www.sac.org.pl