Jan Bartoszek urodził się 22 maja 1936 roku w Zabrzu z rodziców Edwarda i Jadwigi z domu Urbańczyk. Miał tylko jednego młodszego brata Krystiana. Ojciec zginął w czasie wojny. Cały trud wychowania i wyżywienia dwóch synów przejęła na swoje barki matka. Młodość Janek czyli Hanys, jak nazywaliśmy go w seminarium, spędził w domu rodzinnym. Po maturze w 1955 roku wstąpił do nowicjatu księży werbistów w Pieniężnie. Był pełen gorliwości i pomysłowości klerykiem. Napisał ponad stustronicową pracę seminaryjną z biblistyki. Prof. KUL-u ks. Jan Łach był gotów ją zakwalifikować jako pracę magisterską, ale nie było wówczas paragrafów, które by pozwalały na taki proceder. Święcenia kapłańskie przyjął z rąk biskupa warmińskiego Tomasza Wilczyńskiego w Misyjnym Seminarium Duchownym Księży Werbistów w Pieniężnie 27 stycznia 1963 roku. Było to w czasie tak zwanej zimy 100-lecia.
Po święceniach odbył staż kapłański na rocznym kursie pastoralnym w Bytomiu. Następnie przez jeden rok był wikariuszem w parafii św. Krzyża w Nysie, a drugi rok w parafii św. Antoniego w Braniewie. W 1966 roku pojawiła się możliwość wyjazdu na misje do Nowej Gwinei. Skwapliwie z niej skorzystał i 17 października 1966 roku wyruszył w towarzystwie sześciu innych werbistów (ojcowie: Józef Bonkosch, Antoni Bulla, Józef Krettek, Paweł Książek, Wilhelm Kurtz, Jerzy Miozga) pociągiem do Rzymu. Stamtąd odleciał samolotem do Sydney na kurs języka angielskiego. W maju 1967 roku wylądował w kraju swego przeznaczenia misyjnego. Pierwszą jego placówką była Ambullua w diecezji Mount Hagen. Tu przeszedł kolejne w tajemniczenia: poznawanie miejscowych obyczajów, nauka języka obiegowego – pidgin english oraz miejscowego – chimbu. Już po roku objął samodzielną stację misyjną w Rulna, na której przepracował dziesięć lat. W ciągu tego czasu Rulna zmieniła swoje oblicze. Rozbudował całą sieć nowych kościołów, szkół, warsztatów, elektrowni wodnych, szpitalik na 30 łóżek, małych „lotnisk" czyli pasów startowych dla lekkich awionetek, które były jedynym środkiem lokomocji dla miejscowego biskupa. W swej pracy misyjnej opierał się na pomocnikach świeckich. Szczególną troską obejmował młodzież. S. Dorothy ze zgromadzenia Sisters of Mercy w czasie pogrzebu wspominała ten etap życia o. Johna. Zapamiętała go jako człowieka pełnego energii, gorliwości apostolskiej, gościnności i humoru. Był wszędzie tam, gdzie się coś działo. Tubylcy nie mogąc wymówić jego nazwiska nazwali go po prostu John Baptist czyli Janem Chrzcicielem, gdyż chętnie głosił słowo Boże i chrzcił. Podobnie postępował na kolejnych stacjach misyjnych: w Rebiamul (przejściowo – 1977), Wurup (1978-1986) i Kuli (1986-1995). W tym czasie był przez dwie kadencje przełożonym dystryktu Mt. Hagen. W 1995 był po raz ostatni na urlopie w Polsce. Do Papui Nowej Gwinei już nie dojechał. W drodze powrotnej zatrzymał się w Australii, gdzie po badaniach lekarskich okazało się, że musi zmienić środowisko.
W ten sposób rozpoczął się trzeci etap jego misyjnego życia, naznaczonego cierpieniem. Najpierw trzeba było w śródmózgowiu zlikwidować cystę z wodą. Z kolei przeszedł nieudaną operację stawu biodrowego, po której stracił władzę w nodze. Operację trzeba było po dwóch latach powtórzyć. Potem dołączył rak gardła a na koniec Alzheimer. W początkowych okresie był jeszcze cztery lata kapelanem w domu opieki nad starszymi ludźmi u Sióstr Służebnic Ducha Świętego w Brisbane. Ostatnie lata (od 2004 roku) spędził w werbistowskim domu zakonnym w Marsfield w Sydney na oddziale dla chronicznie chorych. Mimo słabnących sił zachował przyjazne nastawienie do wszystkich i wdzięczność za każdy gest dobroci. Trzy tygodnie przed śmiercią odwiedził o. Jana abp. Wilhelm Kurtz, z którym wiele lat przepracował w na terenie Mount Hagen. W piątek (25 marca) na dwa dni przed skonaniem udzielił mu wiatyku o. Antoni Bulla. Gestami, bo mówić już nie mógł, dziękował o. Antoniemu za umocnienie na drogę do wieczności.
Ceremonie pogrzebowe odbyły się w domowej kaplicy. Koncelebrze przewodniczył o. wice-prowincjał Henryk Adler. Homilię wygłosił o. Antoni Bulla, który był jednych z tych sześciu polskich kolegów o. Jana, którzy razem z nim w 1966 roku wyjechali do Nowej Gwinei. W czasie tej liturgii były dekoracje i śpiewy nowogwinejskie. Były delegacje z miejscowej Polonii, a wśród niej polskie siostry nazaretanki z pobliskiego Marayong: siostra prowincjalna Grażyna Rocławska i ekonomka prowincjalna s. Lucyna. Całość liturgii pogrzebowej odbyła się w języku angielskim, ale nad grobem rozległ się śpiew: Dobry Jezu, a nasz Panie, daj mu wieczne spoczywanie…
Alfons Labudda SVD
Za: www.werbisci.pl