Misjonarze Kombonianie: Prawdziwy brat

Kenijczycy każdego roku świętują dzień Siku ya Mashujaa, czyli Święto Bohaterów. Upamiętniają tych, którzy ofiarowali swoje życie, krew, wiarę i pracę na rzecz budowy dzisiejszej Kenii i Afryki. Zachują w pamięci ludzi takich jak Dedan Kimathy, który w swoim ostatnim z czterech listów wysłanych z więzienia do jednego z misjonarzy, wyjaśniał, że walka o niepodległość nie była motywowana ‘nienawiścią do białych, ale godnością czarnych ludzi i przyszłością Kenii’.

 
Upamiętniają ludzi takich jak kard. Maurice Otunga, pierwszy biskup Kenii, ten który nigdy nie zamienił swojej pozycji hierarchicznej w instrument prestiżu i władzy. A my wspominamy brata Giosue dei Cas jako bohatera Afryki, inspirowanego i motywowanego przez Jezusa i św. Daniela Comboniego, brata i wielkiego misjonarza, który zapoczątkował kościół w Sudanie.

Początek drogi


Giosue urodził się na stokach Mount Stelvio w północnych Włoszech. Odkąd skończył 14 lat, spędzał całe zimowe miesiące odgarniając śnieg z głównej drogi, aby umożliwić ludziom podróżowanie pomiędzy Włochami a Szwajcarią. W lecie uprawiał rodzinne pola. Był dużym silnym mężczyzną, którego ciało było wymęczone ciężką pracą którą wykonywał. W tym okresie wieczorami uczył się czytać i pisać oraz studiował język niemiecki.  Pewnej niedzieli w 1905 roku, usłyszał Misjonarza Kombonianina głoszącego homilię w kościele. Ten ksiądz dopiero co wrócił z Sudanu. Giosue natychmiast zakochał się w Afryce oraz w wyzwaniu dzielenia się swoją wiarą z tamtejszym ludźmi. Kilka miesięcy później przybył do Werony, gdzie znajduje się główny dom Misjonarzy Kombonianów. Najpierw został wysłany do Tonga w Sudanie, misji rozpoczętej w 1904 roku wśród Schilluk, plemienia pełnego nienawiści do białych ludzi. Misjonarze często byli myleni z właścicielami niewolników, którzy torturowali i dziesiątkowali plemię przez wieki. Powstał tam mur nieufności, podejrzeń, często nienawiści, który misjonarze starali się niweczyć, aby być wiarygodnymi ewangelizatorami. Brat Giosue zobowiązał się do zbudowania mostu zaufania i przyjaźni poprzez prawdziwe związki międzyludzkie i przede wszystkim poprzez zwracanie uwagi na najuboższych. Był zawsze blisko trędowatych, najgorszych z najgorszych. Swoją pracą Giosue realizował dokładnie słowa św. Mateusza:" Jezus obchodził wszystkie miasta i wsie, ucząc w ich synagogach, głosząc ewangelię o królestwie i uzdrawiając z każdej choroby i z każdej niemocy. Patrząc na tłumy, wzruszył się z ich powodu, bo byli strudzeni i leżeli jak owce nie mające pasterza" (Mt 9,35 – 36). Zdobywał podstawową wiedzę z zakresu leczenia chorób tropikalnych od Petera Poloniato, pielęgniarza i misjonarza kombonianina, który tymczasowo przebywał w Tonga będąc w drodze do Ugandy.

Trędowaty wśród trędowatych


W Tonga Giosue zajął się trędowatymi, którzy zostali zepchnięci na margines i pozostawieni na pewną śmierć. Aby uwolnić ich od przekonania, że zostali przeklęci przez Boga, Giosue starał się wyeliminować wszelkie różnice pomiędzy nim a trędowatymi, poprzez wspólne mieszkanie, wspólną pracę, posługiwanie się wspólnymi narzędziami pracy i jedzenia.  Oczywiście taki styl życia wzbudzał napięcia pomiędzy misjonarzami. W każdym razie Giosue zawsze był wierny temu co uważał za natchnienie Ducha Świętego, a nie lekkomyślne zachowanie, jak to niektórzy nazywali. W 1923 roku pojawiły się u Giosuego niepokojące symptomy wskazujące na trąd. Później w Kairze lekarz zdiagnozował tę właśnie chorobę. Jedyną rzeczą o którą Giosue martwił się w tym czasie było uzyskanie pozwolenia na powrót do Sudanu. Giosue uzyskał pozwolenie od przełożonych, ale był problem ze znalezieniem dla niego odpowiedniego miejsca. Szansa pojawiła się, kiedy rząd brytyjski otworzył kolonię dla trędowatych w Kormalang, blisko Wau. W związku z tym, iż miejsce to było zakazane dla nie-trędowatych, jedynym misjonarzem, który mógł tam mieszkać był Giosue. Uważał on, że jego trąd jest dopełnieniem jego misji. Giosue mieszkał z innymi trędowatymi przez cztery lata, od 1928 roku aż do śmierci 2 grudnia 1932 roku.

W tamtych czasach nie było żadnych skutecznych leków na trąd. Trędowatych izolowano i skazywano na powolną śmierć.  Giosue był dla nich znakiem bożej obecności i pomocy. Przemienił kolonię, do której przybywali chorzy czekający na śmierć, w pełną życia oazę, przywracając chorym chęć życia i angażując ich w codzienną, ciężką pracę na polach, rybołówstwo w rzece przepływającej przez kolonię, hodowlę zwierząt oraz promowanie wszelkich czynności dających życie. Brat Giosue również zadbał też o życie duchowy mieszkańców kolonii, przemieniając potępiane Kormalang w miejsce pielgrzymowania. Brat Angelo Zanetti pisał, że często zabierał uczniów szkoły rzemieślniczej w Wau na zwiedzanie kolonii.

Podwójny brat

W chwili swojej śmierci Giosue stał się podwójnym bratem, jak to określił jeden z jego biografów. Był prawdziwym bratem dla trędowatych z którymi żył. Nie użył swojej choroby jako okazji, aby wycofać się do Europy w poszukiwaniu lekarstwa. Potraktował to jako okazję, aby żyć w kolonii, gdzie dominowało rozpaczliwe wołanie do wszystkich ludzi, aby żyli zawsze pełnią życia. Stał się jeszcze bardziej bratem dla swoich współbraci. Kiedy przyjechał do Werony prosić o przyjęcie do Instytutu, niektórzy misjonarze wyrazili swoje wątpliwości co do tego silnego, małego mężczyzny, zdeformowanego przez ciężką pracę w górach. Niektórzy porównywali go do ‘nieukończonego’ ciała czekającego na ostatnie poprawki aby stać się godnym zaprezentowania się. Te ostatnie pociągnięcia jego ciała pędzlem niewątpliwie pojawiły się pod koniec jego życia. Kiedy w listopadzie 1932 roku czuł, że jest chory, został wysłany na misję do Wau. Kilka dni później dowiedział się, że Alberto Cameo – 27-letni misjonarz, który właśnie przyjechał z Włoch – umierał z powodu gorączki. Giosue prosił Boga, aby uzdrowił jego młodego współbrata, a w zamian zabrał zdrowie Giosuego. Nikt dotąd nie zdołał zmierzyć  wartości aktu ofiarowania siebie za innych. Jedyne, o czym wiemy, to fakt, że młody misjonarz niespodziewanie wyzdrowiał, a Brat Giosue zmarł następnego dnia.

Zwykła świętość


Kiedy wieści o jego śmierci dotarły do wspólnoty w Tonga, gdzie Giosue żył i pracował przez kilkanaście lat, ojciec Bernhard Kohnen – misjonarz w Schilluk od początku jego istnienia – od razu powiedział, że nie odprawi mszy pogrzebowej. Chciał odprawić Mszę Dziękczynną, gdyż Giosue ‘jest świętym, który nie potrzebuje naszych modlitw; to my powinniśmy prosić go o opiekę i wstawiennictwo u Boga’. Kiedy Ojciec Agelo Dell’Oro w 1941 roku udał się do Buratu, miejsca narodzin Giosuego, aby zebrać dowody na temat jego lat młodzieńczych, usłyszał o nim same dobre rzeczy od mieszkańców wioski. Napisał później: ‘zorientowałem się, iż znalazłem się w obliczu człowieka pełnego niezwykłych talentów chowanych pod niezdarnością. Byłem pod wrażeniem wyrażanego w jego wierszach przejęcia, uczuć, wizji Boga rozpoznawanego we wszystkim, co widział.  Modlę się, aby Giosue stał się dla nas zachętą do życia w radości i z entuzjazmem, do oddawania siebie w ofierze innym.’

o. Francesco Pierli i o. Paul Rizzetto
Misjonarze Kombonainie
Tłum.: Joosti

Za: www.kombonianie.pl

Wpisy powiązane

Niepokalanów: XXX Międzynarodowy Katolicki Festiwal Filmów i Multimediów

Piknik kapucyński w Stalowej Woli

Dziękczynienie za pontyfikat u franciszkanów w Krakowie