telefonicznej ks. Mieczysław Puzewicz, który w dużej mierze organizuje
pomoc dla powodzian na Lubelszczyźnie. Przez cały tydzień parafianie
z warszawskiego Bemowa przynosili dary dla poszkodowanych przez powódź.
Każdego wieczoru młodzi ludzie z Oazy, ministranci, członkowie wspólnoty
akademickiej znosili ofiarowane rzeczy i składali w przygotowanym
miejscu. Każdego dnia mieli co znosić. Poniżej relacja z akcji.
Mieliśmy też pewne środki finansowe. Szybki kontakt z centrum
kryzysowym i decyzja – jedziemy kupić to co w tej chwili najbardziej
potrzebne – rękawice i ubrania robocze. Okazało się, że nie możemy kupić
całych kartonów, jedynie to, co na półkach.
– Ile potrzebujecie? – zapytał pracownik sklepu widząc, że wybieramy
rękawice.
– Wszystko! – padła szybka odpowiedź.
Wkrótce nasze wózki zapełniły się drelichowymi spodniami na szelkach
i bluzami. Do tego upchaliśmy ok. 200 par rękawic. Inaczej mówiąc –
wzięliśmy wszystko co było na półkach. Kiedy podjechaliśmy wózkiem do
kasy kasjerka miała nieco zdziwioną minę. Dziarsko zaczęła liczyć każdą
parę rękawic, spodni i bluz. Kiedy powiedzieliśmy, że płacimy bilonem
uśmiechnęła się na dobry żart. Kiedy wyciągnęliśmy z plecaka worki
z dwuzłotówkami przestała się w ogóle uśmiechać.
Kiedy my robiliśmy zakupy połączone siły oazowiczów i członków
duszpasterstwa akademickiego sortowały dary umieszczając je w dużych
workach i pudłach. Osobno skarpetki (dwa olbrzymie wory), osobno
słodycze (kilkadziesiąt kilogramów), osobno chemia i ubrania. Wszystko
dokładnie opisane. Około 21 samochód był zapchany maksymalnie. Niektórzy
księżą widząc ilość rzeczy i wielkość samochodu (siedmiometrowe Iveco)
mówili:
– Nie zmieści się.
Młodzież pewna siebie twierdziła z wiarą, ze nie może się nie
zmieścić. I mieli rację. Trudno było oszacować ilość darów. Konrad
Zaręba, który wypożyczył z firmy w której pracuje dostawczy samochód,
spojrzał na mocno osiadłe resory.
– Ze dwie tony może nawet – zawyrokował.
Piątek 21.30. Samochód ruszył bardzo ciężko. Kierowca powiedział, że
nigdy nie jechał tak obciążonym samochodem. W czasie podróży co jakiś
czas dzwoniliśmy do ks. Puzewicza pytając o kierunek. Za Opolem
Lubelskim zobaczyliśmy czekającą Hondę, która nas pilotowała do Józefowa
nad Wisłą. Tam zostawiliśmy nasz ładunek. Ciekawie pytaliśmy
o sytuację. Woda nieco opadła, ale w wielu miejscach sięga nawet
3 metrów. Niektórzy wracają do swoich domów. Od poniedziałku ruszają
zastępy wolontariuszy, którzy będą im pomagać czyścić domy, stodoły,
zabudowania gospodarskie. Oni zajmują się też rozdzieleniem tego co
przywieźliśmy potrzebującym.
Ks. Mieczysław Puzewicz tak pisze na swojej stronie internetowej
o sytuacji na Lubelszczyźnie: „Powódź w mediach już wysycha. Czytam
i słucham, że sytuacja stabilizuje się, że wody w rzekach nie
przekraczają znacząco stanu alarmowego. Więc, jak ktoś wierzy mediom,
jest po problemie.
Powódź schodzi z mediów, a powodzianie wchodzą do swoich zatęchłych
wilgocią domów, w oparach smrodu, niebywałego zaduchu, pośród utopionych
zwierząt. Docierają do miejsc, gdzie jeszcze tydzień temu stał ich dom
albo garaż. W najlepszych przypadkach stoi nadal, choć 3-4 metrowa woda
zrujnowała wiele. Najgorsze właśnie się zaczyna. Cały czas piszę
o mieszkańcach gminy Wilków, blisko 4 tysiące ludzi.”
W przyszłym tygodniu wieziemy kolejny transport darów z Bemowa.