W roku 1517 pragnący reformy Kościoła Luter przybija swych 95
tez na drzwiach kościoła zamkowego w Wittenberdze (dziś prawdopodobnie
wydrukowałby je w „Gazecie Wyborczej"). Ma dobre intencje, a ponadto ma
sporo racji oburzając się handlowaniem odpustami. Bardzo szybko jednak
konfliktuje się z Rzymem, a w dodatku zostaje wykorzystany w
skomplikowanej grze politycznej. W 1520 roku pali publicznie bullę
papieską. W konsekwencji, w roku 1521, zostaje ekskomunikowany. Reformacja
zapoczątkowana przez Lutra przyniosła kolejne podziały, tak że dziś
mamy setki różnych protestanckich wspólnot kościelnych. Niektóre
z nich zatraciły w dużej mierze chrześcijańską tożsamość. Wystarczy
wspomnieć szwedzką panią biskup, która żyje z partnerką i myśli o
dziecku metodą in vitro.
Cztery miesiące po ogłoszeniu ekskomuniki Lutra, Ignacy z
Loyoli zostaje ranny, od czego zaczyna się jego proces nawrócenia. Ta
droga prowadzi go do Rzymu, gdzie wraz z pierwszymi towarzyszami,
których wcześniej pozyskał dla Jezusa, zakłada w 1540 roku zakon
Towarzystwa Jezusa, zwany popularnie jezuitami. Synowie Ignacego zakładali kolegia, szkoły, które stały się podstawą odnowy nie tylko Kościoła, ale także ówczesnych społeczeństw. Dali nowy impuls ewangelizacyjny – Franciszek Ksawery w dalekiej Azji, Matteo Ricci w Chinach, Roberto de Nobili w Indiach, czy też słynne „Redukcje paragwajskie" (opowiada o nich film „Misja"). Ignacy
wiedział, że papieże jego czasów nie odznaczali się cnotliwym życiem. A
jednak chciał, aby jezuici składali specjalny czwarty ślub
posłuszeństwa papieżowi. Nie ma bowiem żadnej prawdziwej reformy
Kościoła wbrew Biskupowi Rzymu. Przy czym posłuszeństwo jezuitów zawsze
było kreatywne, dalekie od zasady „mierny, ale wierny".
Mnie przekonała i przekonuje coraz bardziej droga św.
Ignacego. Dlatego z powątpiewaniem patrzę na działania tych, którzy –
podgrzewani przez niektóre media – chcą zaczynać reformowanie Kościoła
od publicznego, ostrego krytykowania księży i biskupów. Nie odmawiam tym ludziom dobrych intencji, ale robią na mnie wrażenie „pożytecznych idiotów", wykorzystywanych przez tych, którzy pragną całkowitej marginalizacji Kościoła.
Czy chcę przez to powiedzieć, że o ludziach Kościoła nigdy
nic krytycznego nie należy publicznie mówić. Że wszystko trzeba zamiatać
pod dywan? Nie! Wszak niekiedy przychodzi taki czas, że warto przybić jasne (a przede wszystkim prawdziwe) tezy na jakichś drzwiach. Trzeba jednak umieć ten czas rozeznać, aby nie robić z siebie „pożytecznego idioty". I trzeba wcześniej wziąć pod uwagę drogę św. Ignacego z Loyoli – drogę osobistego nawrócenia i kreatywnego posłuszeństwa.
Dariusz Kowalczyk SJ