Ks. prof. Andrzej Szostek, filozof, były rektor KUL: Różni ludzie cenią go za różne rzeczy. Najbardziej za to, że był na ludzi otwarty, a oni byli przekonani, że naprawdę ich kochał miłością niesentymentalną. Potrafił stawiać wymagania i to bardzo wysokie. Płynęły one z jego wiary w Boga i troski o to, aby człowiek nie zatracił swego jedynego życia, jakie zostało mu dane. Kochają go również za to, że nie bał się ludzi. Pamiętamy ciągnące się w nieskończoność audiencje ogólne, audiencje prywatne po Mszach św. oraz spotkania podczas pielgrzymek na całym świecie. Także i to, że podczas posiłków nigdy nie był sam i zawsze miał jakichś gości. Podobnie spotkania z młodzieżą. Pamiętajmy, że młodzież jest szczególnie wyczulona na wszelki fałsz. Wiemy też, że politycy chcąc sobie „kupić" młodzież, studiują jakieś gesty, albo używają słów zachęty, aby zaskarbić sobie jej życzliwość. Papież nigdy tego nie robił, a u młodych ludzi miał wielki prestiż. Nie pomniejszając swoich wymagań, po prostu ich lubił, chętnie się z nimi spotykał, czasami się podroczył i pożartował.
Powinniśmy go cenić przede wszystkim za nauczanie jakie po sobie pozostawił, a z tym nie jest chyba najlepiej?
– Są też tacy, którzy cenią Jana Pawła II za jego słowa, którymi dzielił się z nami w swoich encyklikach, podczas pielgrzymek i w innych dokumentach. Raczej bardziej cieszymy się niż go słuchamy. Nadszedł czas, aby przy okazji beatyfikacji i po niej jeszcze raz do tych tekstów sięgnąć i wydobyć z nich to, co najważniejsze. Jak na nasze możliwości papież Wojtyła zbyt szybko żył i nauczał. Nie nadążaliśmy za nim i nie przemyśleliśmy do końca jego nauczania. Przede wszystkim był świętym. Żył Panem Bogiem i to Jemu oddał całe swoje życie i posługę. Ta jego determinacja i głębia oddania Panu Bogu ma decydujący wpływ na to, z jakim szacunkiem odnosimy się do niego.
Nie nadążamy za recepcją myśli Jana Pawła II, często z braku czasu, czy lenistwa. Chyba zbyt mało wiemy o papieżu Wojtyle filozofie, teologu, myślicielu.
– W prostych słowach trudno przedstawić np. poglądy filozoficzne Jana Pawła II. Z nimi wiąże się wiele anegdot. Kiedy Wojtyła był kardynałem to powiedział jednemu z księży, że za swoje złośliwości będzie w Czyśćcu cierpiał. Ksiądz odpowiedział mu, że nawet wie jaką pokutę dostanie: będzie musiał czytać „Osobę i czyn". Taka już była sława tego najważniejszego dzieła filozoficznego Karola Wojtyły.
Co w niej jest najważniejsze?
– Dwie rzeczy są ważne. Jedna to jego koncepcja wolności, którą nazywa „transcendencją osoby w czynie". A druga to zarys tzw. „teorii uczestnictwa". W sprawie wolności papież kładzie nacisk na to, że najbardziej newralgicznym momentem tej wolności nie jest możliwość wyboru naszych różnych zachowań, dóbr zewnętrznych, które możemy nabyć, lecz wolność to kształtowanie siebie samego poprzez te wybory. Jeśli mówimy o kształtowaniu siebie samego to Wojtyła nazywa to „transcendencją osoby w czynie". „Transcedo" znaczy „przekraczam". Znaczy to, że człowiek jest zdolny przekraczać sam siebie, sam siebie posiadać i o sobie stanowić. To jest „pionowa struktura wolności", w której ja jestem panem samego siebie, a wybierając coś staję lepszy, gorszy, mniej czy bardziej dojrzały. Ostatecznie wolność jest po to, aby siebie dać drugiej osobie. Wielkość człowieka polega na tym, że staje się bardziej sobą w darze. Tak jak sam istnieje z daru, tak sam siebie spełnia w darze dla drugiej umiłowanej osoby.
Koncepcja wolności wiąże się z zarysem teorii uczestnictwa…
– Uczestnictwo ma różne wymiary. Wojtyła rozwijał swoją koncepcję w związku z rozważaniami nad ustrojem społecznym. Mówił o postawach indywidualistycznych i antyindywidualistycznych. Należy zwrócić uwagę, że pisał i mówił językiem, jakim dało się w latach 60. XX w. mówić. Wskazywał jak niebezpieczna jest sytuacja, gdy w państwie nie mogą działać partie opozycyjne i jak to szkodzi całemu społeczeństwu. Dla niego wymiar uczestnictwa jest osadzony w wymiarze bliźniego. O tym pisze w „Osobie i czynie" i rozwija w dalszych swoich publikacjach, zwłaszcza w artykule „Osoba, podmiot i wspólnota". Według Wojtyły osadzenie w wymiarze „bliźni" nie oznacza zdobywania jakichś dóbr na tej ziemi. Choć jest ich na świecie tak wiele, to nigdy nie zaspokoją one naszych apetytów. Jeśli uznam, że najważniejszym dobrem jest dobro konsumpcyjne, to drugi człowiek staje się dla mnie rywalem, przeszkodą w jego zdobyciu. Wojtyła mówi natomiast, że największym skarbem człowieka jest jego bliźni. I wtedy ukazuje się właściwy wymiar uczestnictwa. Wskazuje na personalistyczne aspekty czynu, który odnosi się do innych osób, a kulminacyjnym aktem odniesienia do bliźniego jest dar miłości z siebie samego. To jest największa inwestycja naszej wolności. Nikt nie jest do tego zmuszony, ale poprzez dar z siebie samego człowiek staje się i spełnia jako osoba.
Kolejne ważne tematy filozoficzne Wojtyły to miłość, małżeństwo, rodzina…
– Mówiąc o tych zagadnieniach powinniśmy zestawić ze sobą trzy jego dzieła: „Miłość i odpowiedzialność", „Osoba i czyn" oraz cykl katechez „Mężczyzną i niewiastą stworzył ich". Wojtyłę przede wszystkim fascynował człowiek i jego spełnianie się poprzez miłość, której szczególnym wyrazem jest miłość oblubieńcza. Swoją filozoficzną drogę rozpoczął od rozważań nad miłością międzyosobową, aby później sięgnąć do fundamentów antropologicznych w studium „Osoba i czyn" i dalej, aby w „Mężczyzną i niewiastą stworzył ich" pokazać całą pełnię człowieka w perspektywie teologicznej. Swoje poglądy określał mianem antropologii integralnej.
Wojtyła przede wszystkim podkreśla, że miłość wyklucza użycie i instrumentalne traktowanie człowieka, co jest zgodne z normą personalistyczną. Wyklucza ona sprowadzanie człowieka do roli instrumentu i rozumie go jako osobę, której należna jest miłość. Odnosi się ona nie tylko do relacji małżeńskich, ale wszelkich relacji międzyludzkich: aktu małżeńskiego, relacji przyjacielskich, rodzicielskich, odniesienia mistrza do ucznia. Miłość oblubieńcza najlepiej rozświetla relacje międzyludzkie. Wojtyła pokazuje, że jest ona szczególnie kolorowa, piękna i głęboka, ale też szczególnie wymagająca.
W kontekście rozważań nad miłością rewolucyjne wydają się jego poglądy na temat ludzkiej seksualności.
– Warto zwrócić uwagę, że „Miłość i odpowiedzialność" została przetłumaczona na francuski, włoski, hiszpański jeszcze zanim kard. Wojtyła został papieżem. Już wtedy zauważono w jego poglądach pewien rys rewolucyjności. Utrwaliło się pewne, oficjalnie przez Kościół nie głoszone przekonanie, że głównym celem małżeństwa jest prokreacja i tylko wówczas akt seksualny jest dopuszczalny. Jeśli nie ma tej perspektywy, to należy chwalić małżonków za abstynencję seksualną i propagować tzw. „białe małżeństwa". Za takim przekonaniem stało trochę manichejskie podejrzenie, że akt seksualny zawsze ma w sobie coś z grzeszności, ponieważ jest w nim jakieś emocjonalne uniesienie i człowiek przestaje być panem siebie. Dla Wojtyły akt małżeński jest przede wszystkim aktem okazywanej sobie wzajemnie miłości. Jest on cenny, ważny, dobry oraz godny moralnej aprobaty. Pokazuje on z jednej strony, że naturalnym owocem miłości oblubieńczej małżonków jest dziecko poczęte w akcie seksualnym, a z drugiej, że nie tylko perspektywa poczęcia dziecka usprawiedliwia akt seksualny. Akt seksualny w małżeństwie jest sam przez się dobry i trzeba dobrze zrozumieć jego naturę. Równocześnie Wojtyła przestrzega przed traktowaniem aktu seksualnego w kontekście użycia, gdyż wtedy zostaje złamany fundament miłości. Podkreśla z całą mocą, że z powodu popędu płciowego miłość oblubieńcza jest szczególnie narażona na pójście w kierunku użycia. To personalistyczne podejście do seksualnego aktu małżeńskiego było wtedy, na początku lat 60., także dla mentalności katolickiej, wielką nowością i dlatego m. in. książkę Wojtyły wydano w kilku językach. Walorem tego studium jest także to, że temat został postawiony w sposób zasadniczy i fundamentalny.
Wojtyła pisze także o formie miłość wiążącej się z celibatem.
– W „Miłości i odpowiedzialności" jest też paragraf odnoszący się do formy miłości wiążącej się z celibatem, z bezżennością dla Królestwa Niebieskiego. Ta forma ma także wymiar miłości oblubieńczej, którą osoby duchowne ofiarowują Bogu. Ponadto Wojtyła podkreśla w swoim dziele, że każdy człowiek musi znaleźć jakąś formę miłości oblubieńczej. Nawet ci, którzy nie będąc księżmi i zakonnicami, osoby samotne, muszą odnaleźć jakąś formę daru z siebie jeśli ma być spełnione życie osobowe.
Przypomnijmy, że refleksje te wypływały z praktyki duszpasterskiej Wojtyły…
– We wstępie do „Miłości i odpowiedzialności" wprost to wyznaje, że jego przemyślenia wypływają z doświadczeń w konfesjonale, z kontaktu z młodymi ludźmi, którzy chętnie mówią o problemach związanych z miłością i przygotowaniem się do małżeństwa. Wojtyła głęboko uczestniczył w ludzkich dramatach i przeżyciach.
Na ile papiestwo zmieniło kard. Wojtyłę?
– W przypadku każdego człowieka zmiana publicznej funkcji w jakimś stopniu go zmienia. Ale musimy też strzec się pewnych skrajności. Jedna z nich polega na tym, że papież zasiadając na tronie św. Piotra staje się nowym człowiekiem i to, co mówił dotychczas, jest nieważne. Druga skrajność polega na tym, że nie mówi on nic nowego w stosunku do tego, co głosił wcześniej. Ani jedno ani drugie nie jest prawdą, m.in. dlatego, że Wojtyła potrafił się uczyć. Cały czas się rozwijał i w relacji do Boga, i w duszpasterstwie i pracy intelektualnej. Ponadto cały czas chciał mieć koło siebie swoich bliskich współpracowników. Ks. prof. Tadeusz Styczeń, który był jego szczególnie umiłowanym uczniem i współpracownikiem przed 16 października 1978 r., do śmierci był jego przyjacielem.
Co kard. Wojtyła wnosi do papiestwa?
– Zaczynając od pierwszej encykliki wnosi fascynację człowiekiem. W tej pierwszej encyklice uważanej za programową „Redemptor hominis" papież nadaje nowy tytuł Chrystusowi. Utrwalił się w teologii tytuł „redemptor generis humani" – odkupiciel rodzaju ludzkiego, „redemptor mundi" – „odkupiciel świata". Papież pisze natomiast „redemptor hominis" – odkupiciel człowieka. Nie dziwi zatem, że w tej encyklice znalazły się często później cytowane słowa: „Człowiek jest drogą Kościoła". W niej na wzór dokumentów II Soboru Watykańskiego, zwłaszcza „Gaudium et spes", maluje panoramę świata ludzkiego, zwłaszcza z jego nadziejami i zagrożeniami. Wnosi fascynację człowiekiem, którego chce w sposób szczególnie polecić Panu Bogu i go do Boga pociągnąć. Ponadto wnosi do papiestwa także fascynację Bogiem w Jego tajemnicy miłosierdzia. Przekonanie, że Bóg pociąga człowieka swoim miłosierdziem, jest jego ideą duszpasterską i teologiczną. Wyniósł ją z okresu przedpapieskiego i nadał jej szczególny blask, czego dowodem jest przejmująca encyklika „Dives in misericordia" – „Bogaty w Miłosierdziu".
Na co kładł szczególny nacisk jako papież?
– Zostając biskupem świata zwrócił baczniejszą uwagę na etykę społeczną. Będąc papieżem zaczął odwiedzać różne kraje i zauważył, że niektóre z nich należą już nie do tzw. trzeciego świata, lecz nawet do czwartego. Bogaci stają się coraz bogatsi, a biedni coraz biedniejsi i jest ich coraz więcej. Jak zobaczył, że ubóstwo radykalizuje konflikty społeczne to coraz bardziej interesował się etyką społeczną. Dlatego powstały encykliki „Laborem Exercens", „Sollicitudo rei socialis", „Centesimus annus".
Encykliki te i inne dokumenty dotyczące społecznej nauki Kościoła, pokazują, jak bardzo sprawy te leżały mu na sercu. Papież do etyki społecznej nawiązuje także w encyklice o Bożym Miłosierdziu i podkreśla, że także ono leży u podstaw służby społecznej człowieka. Nie można wszystkiego sprowadzać do systemów ekonomicznych i społecznych, lecz gdzieś u podstaw musimy umieścić serce człowieka wrażliwe na ludzką biedę. Jednym z głównych rysów jego pontyfikatu jest wołanie o reakcję na ludzką biedę i nieszczęścia.
Pisząc o sprawach społecznych papież dyskutuje także z marksizmem…
– Już w „Osobie i czynie" pojawia się kategoria „alienacji", która polega na tym, że wytwór człowieka zdobywa nad nim władzę. Dla Marksa jednym z fundamentalnych pojęć była alienacja ekonomiczna polegająca na tym, że człowiek stworzył pewien niesprawiedliwy system społeczno-ekonomiczny, który nad nim panuje. W „Osobie i czynie" Wojtyła nawiązuje do problemu alienacji i pisze, że Marks nie sięgnął dostatecznie głęboko pisząc o alienacji. Przyznaje, że na świecie panują krzywdzące człowieka stosunki ekonomiczne powodujące niesprawiedliwość społeczną i nie można wobec nich pozostać obojętnym. Ale jego zdaniem zmiana tych stosunków nie wystarczy, gdyż trzeba jeszcze zmienić ludzkie serce, sięgnąć do wymiaru „bliźniego" i na nim oprzeć problematykę alienacji. Jako papież uznał tę problematykę za na tyle ważną, że przeniósł ją na teren światowy. Już po upadku komunizmu w 1989 r. papież w encyklice „Centesimus annus" powraca do problemu alienacji i powiada, że to, co zaproponował Marks jest – jak powiedział Leon XIII – lekarstwem gorszym od choroby. Jan Paweł II podkreśla w niej, że lekarstwa już nie ma, ale choroba pozostała i alienacja jest cały czas problemem. Podkreśla w niej, że system społeczno-ekonomiczny oparty na zasadzie traktowania innych jako rywali, konkurentów w dostępie do różnych dóbr, musi rodzić niepokoje.
Jan Paweł II był przenikliwym analitykiem, a nawet krytykiem współczesnej kultury. Czego ona głównie dotyczyła?
– Nie wiem, czy był krytykiem. Raczej nie był recenzentem, gdyż śledził życie kulturalne i cieszył się z tego, co się dzieje w kulturze. Lubił spotykać się z ludźmi kultury, interesował się muzyką i literaturą. Nie tylko ją czytał, ale sam tworzył nawet gdy był papieżem, czego dowodem jest „Tryptyk Rzymski". Nie mógł sobie odmówić przyjemności tworzenia poezji. Miał świadomość, że nie można poprzestać na krytyce, wybrzydzaniu i dystansowaniu się od wielu rzeczy, które dzieją się na świecie. Był przekonany, że lepiej pokazywać dobro i samemu je prezentować. W „Tryptyku Rzymskim" Jan Paweł II pokazał m.in., że kultura tworzy się w ciszy, zatopieniu się w Bogu i dotyczy też spraw wielkich. Nie jest to krytyka, ale sygnał, aby zobaczyć, jak bardzo we współczesnym świecie potaniało słowo. On, który zawsze tyle działał, zawsze wiele czasu poświęcał na modlitwę i kontemplację, pokazuje w swych utworach, że na tym gruncie rodzą się rzeczy piękne i wielkie. Jednym z atutów globalizacji jest łatwość komunikacji i wypowiadania słów, ale z drugiej strony słowo staje się zbyt lekkie i płaskie. Warto w tym kontekście zobaczyć jak skrupulatnie przygotowywał przemówienia przed pielgrzymkami, czy encykliki. Każde słowo jest w nich gruntownie przemyślane. Dlatego trzeba je czytać w ciszy. Tym bardziej, że obecnie przyzwyczailiśmy się do lekkostrawnych komunikatów, a nie do medytacji. Nie jako krytyk, ale własnym przykładem Jan Paweł II dystansuje się od kultury pozornej.
Jan Paweł II doskonale znał wartość słowa jeszcze z czasów działalności teatralnej.
– Gdy był jeszcze sprawny fizycznie fantastycznie umiał podawać słowo. Darzył słowo wielkim szacunkiem i nie była to kwestia taniego teatralnego gestu. Mówiący musi być tak przeźroczysty w głoszeniu słowa, aby ono wybrzmiało w całej swej głębi i majestacie. I on tak właśnie robił. Chciał, aby kultura wznosiła człowieka na wyżyny. Jedną z naszych pokus jest odbrązawianie i obalanie przyjętych autorytetów. Jan Paweł to dostrzegał. Oczywiście, można niszczyć autorytety. Szczególnie robią to ci, którzy poprzez wywołanie skandalu chcą szybko zdobyć popularność. Ale pamiętajmy, że nie jest to droga prowadząca w głąb i pozwalająca na wzrost kultury. Przypomnijmy poetycką medytację papieża Wojtyły na temat piękna Kaplicy Sykstyńskiej w „Tryptyku Rzymskim". Widziałem jego rękopis. Został on napisany niemal bez poprawek. Papieżowi chodziło o ukazanie całego piękna, które raduje serce człowieka i unosi ku Bogu. Szczególnie dbał o wartość drogocennego słowa zrodzonego w ciszy i bólach. Był rzecznikiem i piewcą kultury, która pokazuje wielkość człowieka i podnosi do Boga. Oczywiście nie zapominajmy, że papież był świadom ciemnych stron naszej kultury, ale dopominał się przede wszystkim o przywrócenie jej właściwych proporcji.
Mówiliśmy o papieżu filozofie i teoretyku. Ale był on personalistą praktykującym, czego nie raz chyba Ksiądz Profesor był świadkiem.
– Bycie świadkiem jest zawsze kłopotliwe, gdyż można zostać posądzonym o niedyskrecję, albo o samochwalstwo. Pamiętam pierwsze seminarium z moim udziałem, które odbyło się w Krakowie. Jeździliśmy do kard. Wojtyły za jego pieniądze. Gdy został biskupem, nie pobierał już pensji na KUL-u. Jego pobory były rozdzielane na stypendia dla studentów. A pensje z okresu wakacyjnego były przeznaczane na nasze przyjazdy do Krakowa. Seminaria trwały od godz. 16 do późnego wieczora. Pamiętam jak dziś, gdy w trakcie seminarium zabrałem głos. Kard. Wojtyła w tym czasie pisał jakieś listy. W pewnym momencie podniósł na mnie wzrok i ja zamilkłem. Zrobiło mi się nagle wstyd, gdyż w tych oczach i spojrzeniu była taka uwaga i skupienie. Pomyślałem sobie, że na takie skupienie trzeba sobie zasłużyć. Miałem poczucie małości tego, co mówię w stosunku do jego skupionej uwagi. Od tego czasu starałem się, aby słowa przeze mnie wypowiadane były godne tej jego pilnej uwagi.
Miał też niezwykłą pamięć do ludzi.
– Kiedyś pani profesor Maria Braun-Gałkowska z KUL powiedziała, że spotykamy się i mamy zazwyczaj dla siebie 10 minut. Narzekamy, że niewiele rozmawiamy ze sobą i podała przykład Jana Pawła II mówiąc: „W rozmowie on ma dla ciebie 2 minuty, ale te 2 minuty są tylko dla ciebie i cały świat dla niego nie istnieje". Pamiętam też wydarzenie związane z moją pracą doktorską. Kard. Wojtyła był jej recenzentem. W międzyczasie został papieżem i już nie mógł zajmować się moją pracą. Ale wcześniej przeczytał ją i napisał do mnie list z uwagami na jej temat. Później dowiedziałem się, że on wysłał kopię tego listu do dziekana i poprosił, aby przyjąć go, jako podstawę do recenzji mojej pracy. Zrobił to sam. Pomyślałem sobie wtedy, czy naprawdę nie miał ważniejszych zajęć, gdy jechał do Rzymu na konklawe. Świadczyło to o tym, jak szacunek dla drugiego człowieka zobowiązywał go do wypełniania zadań wobec drugiej osoby.
Ksiądz profesor był świadkiem przyjaźni papieża z ks. prof. Styczniem…
– Ja spędziłem z Janem Pawłem II tylko raz Boże Narodzenie. Ks. Styczeń był co roku w Watykanie w czasie świąt Bożego Narodzenia, Wielkanocy i spędzał z papieżem każde wakacje. Wielu ludzi w Polsce tego mu zazdrościło. Ich zazdrość nie brała jednak pod uwagę tego, ile się on w Watykanie przy papieżu napracował. Jan Paweł II przy całej swojej dobroci i przyjaźni nigdy nie zostawiał człowieka bez pracy. Jan Paweł II oczekiwał od zaufanej osoby wierności. Nie lubił zmieniać swoich najbliższych współpracowników. Dowodem na to jest kard. Dziwisz. Gdy jako arcybiskup wybrał go na sekretarza, to on pozostał z nim aż do śmierci. Również siostry sercanki, które usługiwały mu w Krakowie później wziął do Rzymu, aby u niego pracowały.
Pamiętam jedną z sytuacji podczas mojego pobytu w Watykanie na Boże Narodzenie. Uczestniczyliśmy razem z ks. Styczniem w papieskiej Pasterce i Mszy św. w uroczystość Bożego Narodzenia, która wypadła tamtego roku w sobotę. Następnego dnia przypadała Niedziela Świętej Rodziny i papież odprawiał Mszę św. w Bazylice św. Piotra. Ks. Styczeń nie mógł w niej uczestniczyć. Wieczorem byliśmy na kolacji i wspólnym kolędowaniu. Wtedy papież zwraca się do ks. Stycznia: „Tadziu, ale ja dzisiaj ciebie nie widziałem na Mszy św." Kiedy to usłyszałem, to mnie zamurowało. Wiadomo, że bazylika nie jest małym kościółkiem, a ks. Styczeń nie był dwumetrowym koszykarzem, którego można dostrzec z daleka. Pomyślałem sobie, czy Jan Paweł II jest aż tak spostrzegawczy? Nie o to jednak chodziło. Jan Paweł II zawsze potrzebował koło siebie bliskich sobie osób. Oczekiwał wsparcia i ludzie to czuli. Dlatego ks. Styczeń, gdy dostał od papieża jakieś zadanie to wiedział, że nic nie jest od tego ważniejsze. Robił co mógł, aby mu jak najlepiej pomóc. Tak samo postępował ks. Dziwisz. Doskonale wiedział, że papież na nim polega i wykonywał swą pracę z wielkim oddaniem. Trzeba też zaznaczyć, że Jan Paweł II jeśli zwracał się o pomoc, to nie miało to nic wspólnego z rozkazem.
Czy ks. prof. Styczeń opowiadał o jakiś wyjątkowych sytuacjach z udziałem papieża?
– Nie zwierzał się. Był bardzo dyskretny. Ja też nigdy go o to nie pytałem. Zawsze uderzała mnie pobożność papieża. Pamiętam doskonale pewne zdarzenie z Castel Gandolfo. Zbliża się piątkowe popołudnie. Jesteśmy w kuchni letniej rezydencji papieża i rozmawiamy z pracującymi tam siostrami. Nagle spojrzałem przez uchylone drzwi na korytarz, a tam Jan Paweł II sam odprawia Drogę Krzyżową. Spojrzałem na zegarek, była godz. 15. Trochę się nawet zawstydziłem, że nie towarzyszymy papieżowi. Jednak papież nigdy nikogo nie upomniał. Nie miał żalu, że się z nim nie modliliśmy. Jan Paweł II po prostu żył Bogiem i nie był człowiekiem pobożnym na pokaz.
Co najbardziej z wielu spotkań z Janem Pawłem II utkwiło najbardziej w pamięci i sercu Księdza Profesora?
– Najbardziej utkwiły mi w pamięci Msze św. z jego udziałem. Jestem księdzem i wiem jak nie raz niszczy nas rutyna, pośpiech czy brak koncentracji przy odprawianiu Eucharystii. Wiele razy miałem okazję odprawiać Mszę św. z Ojcem Świętym i zawsze miałem to poczucie, że w jej trakcie wchodzi on w szczególną, głęboką relację z Bogiem. Eucharystia była najważniejszym wymiarem jego życia. Wśród wielu zdjęć z papieżem mam dwa zrobione tego samego dnia. Jedno po porannej Mszy św., a drugie po kapitule generalnej księży marianów, kiedy zostaliśmy podjęci przez Ojca Świętego. Trzeba zobaczyć na nich dwie twarze papieża, po Mszy św. i na spotkaniu. To są dwa różne oblicza. Po Mszy św. widzimy, że jeszcze przebywa w najważniejszym dla niego wymiarze Tajemnicy Eucharystii, a na drugim jest już rozluźniony i oddany rozmowie. Nie bez powodu jego ostatnia encyklika dotyczy właśnie Eucharystii. Jest ona testamentem jego kapłaństwa.
Nie obawia się Ksiądz Profesor manipulacji ideologicznych i politycznych osobą Jana Pawła II?
– Manipulacje polityczne i ideologiczne osobą Jana Pawła II były, są i będą. Musimy starać się temu nie ulegać oraz piętnować tam, gdzie się to zdarzy. Ale z drugiej strony jego wielkość przerasta tego rodzaju machlojki. Trudno nam będzie się przed tym uchronić. Będzie to taka brudna piana, którą trzeba będzie co raz zmywać, żeby z powrotem powracać do osoby Jana Pawła II. Z czasem na pewno te manipulacje się uspokoją.
Jakie znaczenie powinna mieć beatyfikacja Jana Pawła II dla Polaków, Kościoła?
– Osobiście bardzo się ciszę z beatyfikacji. Mam nadzieję, że będzie ona kolejną okazją do pogłębienia naszej chrześcijańskiej postawy. Nie myślę w tym kontekście o toczących się w naszym kraju pyskówkach, gdyż są one czymś zewnętrznym i ulotnym. Wobec sporów, które i tak się muszą toczyć, gdyż na tym polega życie społeczne, pragnąłbym, abyśmy dostrzegli, że drugi człowiek to jest nade wszystko naszym bliźnim. Obyśmy nie zatracili fundamentalnej solidarności międzyludzkiej. Pamiętajmy, że jesteśmy dziećmi tego samego Boga. Będzie to okazja, aby powrócić do spojrzenia na Boga i człowieka – takiego jakie starał się nam przekazać Jan Paweł II.
Rozmawiał Krzysztof Tomasik
tom (KAI)/ms
Wstęp za: www.marianie.pl
Za: www.ekai.pl