’Don’t Worry, Be Happy’ – Bobby McFerrin na Jasnej Górze

Bobby McFerrin, słynny amerykański wokalista jazzowy, odwiedził Jasną Górę w piątek, 30 kwietnia. Artysta jest największą gwiazdą rozpoczynającego się dziś w Częstochowie XX Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Sakralnej 'Gaude Mater’. O godz. 18.00 wystąpi w Archikatedrze Częstochowskiej w koncercie inauguracyjnym.
Bobby McFerrin, ur. 11 marca 1950 w Nowym Jorku, wykonuje utwory a cappella i z akompaniamentem, solo jak i z zespołem. Najbardziej znanym utworem McFerrina jest piosenka 'Don’t Worry, Be Happy’ z płyty Simple Pleasures.

Bobby McFerrin sam poprosił, by w Częstochowie zamiast hotelu mógł
zatrzymać się na kilka godzin na Jasnej Górze. W przygotowanym tu pokoju
odpoczał po podróży. Zwiedził też klasztor jasnogórski w towarzystwie
o. Nikodema Kilnara, paulina, Krajowego Duszpasterza Muzykow
Kościelnych. Modlił się w Kaplicy Matki Bożej i w Kaplicy Serca Pana
Jezusa, zwiedził bazylikę, Muzeum 600-lecia i Starą Bibliotekę.

„Wiele, wiele lat temu byłem w klasztorze w Nowym Jorku, ale to jest
nieporównywalne z tym miejscem – powiedział Bobby McFerrin – To miejsce
jest absolutnie nadzwyczajne (…) To jest faktycznie głęboki oddech i
niezapomniane doświadczenie. Jestem bardzo szczęśliwy, że tu jestem”.

Artysta został zaproszony do wspólnego obiadu wraz z paulinami w
jasnogórskim refektarzu. Zakonnikom zaśpiewał krótki utwór. Podczas
swojej krótkiej wizyty odwiedził także Biuro Prasowe Jasnej Góry, gdzie
skorzystał z połaczenia internetowego.

o. Stanisław Tomoń

BPJG/ dr, mś, rc



Bobby McFerrin to artysta niekonwencjonalny, a zakres jego
możliwości wokalnych jest wręcz nieograniczony. Korzystając z całej
palety dostępnych gatunków i stylów muzycznych prezentuje
nieprawdopodobne umiejętności improwizacyjne, zaskakując na koncertach
publiczność. Tym, co najlepiej opisuje jego występy, są komentarze fanów
ukazujące się pod tysiącami filmików umieszczonych na portalu YouTube:
"On jest współczesnym Janem Sebastianem Bachem i Wolfgangiem Amadeuszem
Mozartem w jednym!", "Piękna! Nie ma innych słów do opisania tej
muzyki", "Bobby McFerrin sprawia, iż jestem szczęśliwy!". Podobnych
komentarzy można znaleźć tysiące. W młodości miał styczność ze
wszystkimi gatunkami muzycznymi: klasyką, R&B, jazzem, muzyką
popularną. Przez lata wchłaniał je i wykorzystywał do swych własnych
kompozycji.

"Kiedy dorastasz w takim galimatiasie muzycznym, musi się to w końcu
uzewnętrznić. To tak, jakbyś wychowywał się w wielojęzycznej rodzinie” –
mówi Bobby. Swoją młodość spędził jako profesjonalny muzyk w zespołach
jazzowych i kabaretach. W wieku 27 lat zdał sobie sprawę, że prawdziwe
powołanie to śpiew. Był to swego rodzaju "punkt zwrotny" w jego
karierze. Ze swoją ówczesną agentką, piosenkarką Lindą Goldstein,
McFerrin znalazł swego rodzaju niszę w świecie jazzu. Zainspirowany
przez takich solistów jak pianista Keith Jarett, McFerrin odważnie
spróbował śpiewu a cappella. Debiutancki album McFerrina wydany w 1982
roku został dobrze przyjęty przez publiczność, jednak dopiero "The
Voice" z 1984 roku, pierwszy solowy wokalny album jazzowy a cappella
pokazał, jaką wyobraźnią jest obdarzony. Kolejny, "Spontaneous
Inventions" (1985), zapewnił Bobbiemu pierwsze dziesięć nagród Grammy, a
wydany w 1988 roku "Simple Pleasures", zawierający wielki przebój
"Don’t Worry, Be Happy" sprawił, że nazwisko McFerrina było znane w
każdym domu. Bobby McFerrin dał się również poznać jako dyrygent.
Współpracował z wieloma światowej sławy orkiestrami, łącznie z Chicago
Symphony, Cleveland Orchestra, New York Philharmonic, Philadelphia
Orchestra, Leipzig Gewandhaus Orchestra oraz Vienna Philharmonic.
"Jestem niczym kameleon, lubię wchodzić w sytuacje, które wykręcają mój
mózg w interesujący sposób" – mówi McFerrin.

Nagrania Bobbiego oraz jego liczne koncerty przybierające różnorakie
formy, ciągle uwypuklają szeroki zakres jego muzycznych zainteresowań i
możliwości. Album "Circlesongs" z 1997 roku, arcydzieło kontemplacyjne,
zawiera osiem spontanicznych improwizacji opartych na tradycjach
wywodzących się z Afryki i Środkowego Wschodu, stworzony w całości bez
żadnego przygotowania. Przedostatni album McFerrina "Beyond Words" z
2002 r. z udziałem pianisty Chicka Corea, basisty Richarda Bona,
perkusisty Omara Hakima i wielu innych, był niczym transglobalna podróż
przez wpływy Azji, Afryki, Środkowego Wschodu i Europy. Pod tym samym
tytułem ukazał się film dokumentalny wydany na DVD, przygotowany przez
kanał Bravo Channel.

W ostatnim czasie ukazała się kolejna płyta Bobbiego McFerrina
"VOCAbuLarieS" (wydawnictwa Universal Jazz and Classics), która stanowi
zwieńczenie jego twórczości z ostatnich lat, a jednocześnie jest
odważnym krokiem w przyszłość. "VOCAbuLarieS" jest wynikiem współpracy z
kompozytorem, aranżerem, producentem i wokalistą Rogerem Treece,
wieloletnim członkiem improwizacyjnego zespołu wokalnego a cappella
"Voicestra", założonego przez McFerrina. Dorobek artystyczny Bobbiego
McFerrina wydaje się nie mieć końca. Nie brak mu nowych pomysłów, ciągle
odkrywa swą twórczą iskrę: "Muzyka jest dla mnie niczym duchowa podróż w
głąb mojej duszy. I lubię właśnie w ten sposób myśleć, iż wszyscy
podróżujemy w głąb naszych dusz. A co tam znajdujemy? Tego właśnie chcę
się dowiedzieć. Dlatego robię to, co robię".

źródło: www.gaudemater.pl



Jest muzycznym geniuszem. Na koncie ma tylko jeden wielki przebój –
"Don’t Worry, Be Happy". Po latach milczenia nagrał znakomity album.

Urodził się na Manhattanie. Wybrał muzykę, tak jak rodzice. Imię
Robert dostał po ojcu, który też był wokalistą, jednym z
najwybitniejszych śpiewaków operowych. W nowojorskiej Metropolitan Opera
do dziś wspominają jego kreacje z "Rigoletta", "Fausta" czy "Aidy". W
historii zapisał się jako pierwszy czarnoskóry śpiewak ze stałym angażem
w MET. Operową śpiewaczką była też matka. To ona miała decydujący wpływ
na muzyczne wychowanie syna. – Nie chciałem iść tą drogą co rodzice.
Uparłem się, że jeśli już mam się uczyć muzyki, to niech to będzie
fortepian – wspomina Robert (Bobby) McFerrin junior.

Uczył się, dorabiał, pracując ze studentami wydziału tańca
współczesnego Uniwersytetu w Utah, akompaniował słynnemu baletowi Ice
Follies, po godzinach grywał w lokalnym barze.

W Nowym Orleanie dostrzegł go legendarny komik Bill Cosby i namówił
do nagrania piosenki do telewizyjnego hitu "The Cosby Show", a także do
udziału w Playboy Jazz Festival.

Festiwalowy występ McFerrina okazał się sukcesem. Posypały się
propozycje występów, a także kontrakt z wytwórnią Elektra, dla której w
1982 r. nagrał debiutancki album "Bobby McFerrin". Krytycy go docenili –
zachwycili się niebywałymi zdolnościami wokalnymi. Dzięki nim
współpracował z najważniejszymi postaciami w świecie muzycznej rozrywki:
Herbiem Hancockiem, Wyntonem Marsalisem czy Manhattan Transfer.

Kamieniem milowym stała się jednak jego kolejna płyta – "The Voice"
(1984), pierwszy w historii jazzu solowy album wokalny wydany przez
liczące się na rynku wydawnictwo. Tuż po premierze McFerrina "kupuje"
legendarna Blue Note Records, z którą artysta związany będzie (z
przerwami) przez kolejne dziesięciolecia, a sprzedaż jego płyt sięgnie
20 milionów sztuk.

– Jazzmanem nie jestem. Moja muzyka to po prostu zabawa kolorami –
upiera się jednak McFerrin. I sięgnął po przeboje muzyki poważnej. Z
zaprzyjaźnionym chińskim wirtuozem wiolonczeli Yo-Yo Mą nagrywa album
"Hush", a na nim koncerty Vivaldiego, kompozycje Bacha, Rachmaninowa,
Rimskiego-Korsakowa. Tworzy zespół wokalny Voicestra, z którym realizuje
kolejne "poważne" nagrania i trasy koncertowe. Postanawia też zostać
klasycznym dyrygentem, a władać batutą uczą go największe autorytety w
tej dziedzinie: Leonard Bernstein i Seiji Ozawa. Kończy się co prawda na
zaledwie paru lekcjach, ale marzenia się spełniają. McFerrin staje za
dyrygenckim pulpitem najwspanialszych orkiestr: od Filharmoników
Nowojorskich, przez Filharmoników Wiedeńskich, Londyńczyków, po St. Paul
Chamber Orchestra, z którą nagrywa najbardziej klasyczny w swej
karierze album "Paper Music".

Ale od jazzu się nie ucieka. Przez wiele lat współpracował z
Chickiem Coreą (kapitalny koncertowy album "Play"), Herbiem Hancockiem
czy Joe Zawinulem. – Miałem pięć lat, kiedy po raz pierwszy usłyszałem
jazz. Grał zespół Oscara Petersona. W naszym nowojorskim mieszkaniu.
Rodzice byli jazzowymi snobami – śmieje się McFerrin.

W 1988 r. nagrywa płytę "Simple Pleasures". I piosenkę "Don’t Worry,
Be Happy". Prosta melodia i optymistyczny ton sprawiają, że utwór
zdobywa wszelkie możliwe nagrody Grammy. Podbija listy przebojów na
całym świecie. Piosenka zaczyna żyć własnym życiem. Pojawia się w
filmach, parodiują ją hiphopowcy.

Skomponowana w ostatniej chwili, tuż przed zakończeniem produkcji
płyty, miała być jednorazowym wyskokiem w stronę muzyki pop. Najbardziej
irytowały go docinki kolegów z branży, którzy urządzali sobie żarty z
przebojowej piosenki, bo trafiła do reklamy niemowlęcych pieluch.

Piosenkę McFerrina postanowił wykorzystać sztab wyborczy
startującego w wyborach prezydenckich George’a W. Busha. Bez zgody
artysty. Kiedy ruszyła kampania, zaskoczony McFerrin (prywatnie
zagorzały demokrata) zagroził sądem. Reklama zniknęła z telewizji. Do
dziś piosenkarz złośliwie wymienia trzy rzeczy, które przyniosły Ameryce
największy wstyd na świecie: McDonald’s, papierosy i prezydent Bush.

Na scenie jest szarlatanem. Najpierw śpiewa barwą zbliżoną do
klasycznego głosu barytonowego, po chwili przeskakuje w podobny
kastratom falset, by za chwilę wbić słuchaczy w fotele głębokim basowym
dźwiękiem.

Ale czterooktawowy głos to nie koniec cudów i sztuczek. Potrafi też
stworzyć wielogłosową jazzową orkiestrę. Z jednej strony lina melodyczna
wyśpiewywana klasycznym głosem, z drugiej pulsujący rytm wystukiwany na
nadętych policzkach i donośne dźwięki kontrabasu odzywające się gdzieś z
głębi jego żołądka.

"McFerrin to artysta niezwykły. Potrafi naśladować wszystkie dźwięki
świata" – zachwycał się krytyk "New York Timesa". Miał rację. Tylko
jednej rzeczy nie przewidział – wyczerpania się inwencji. Po zdobyciu
dziesięciu nagród Grammy sława McFerrina przycichła. Co prawda wciąż
koncertował i bywał na muzycznych galach, jego głos nadal wzbudzał
dreszcze i wyrazy podziwu, ale przez osiem lat nie nagrał ani jednej
autorskiej płyty. Krążyły plotki, że postanowił pożegnać się z karierą i
żyć z milionowych tantiem spływających wciąż za przebój "Don’t Worry,
Be Happy", a nawet że boryka się z problemem alkoholowym.

Na początku 2010 r. muzyczny świat obiegła jednak wiadomość, że
artysta nagrał nowy album. Wiosenna premiera "VOCAbuLarieS" stała się
wielkim wydarzeniem. "Najlepszy album w karierze McFerrina", "Skok w
przyszłość", "McFerrin powraca w blasku chwały" – prześcigali się w
zachwytach recenzenci.

Tomasz Handzlik, Gazeta Wyborcza, 29 kwietnia 2010 r.



Nie ma wygórowanych żądań co do kolacji. Ani do samochodu – ten ma
być po prostu wygodny. Ani do pokoju; wystarczy, by była w nim łazienka.
Gwiazda światowych scen przyjeżdża jutro do Częstochowy, by zaśpiewać
na Gaude Mater.

Impreza zacznie się w piątek, od wysokiego C. I to dosłownie: w
archikatedrze zaśpiewa Bobby McFerrin, a jego głos ma aż czterooktawową
skalę (przeciętny człowiek wyciąga półtorej oktawy). Wokalista jest
absolutną gwiazdą światowych estrad.

– Pochodzi z muzycznej rodziny: jego dziadek był śpiewającym
pastorem baptystów, ojciec śpiewakiem operowym. Ale z tego, co wiem,
żadne z jego trojga dzieci nie poszło w ślady Bobby’ego – opowiada
Magdalena Winkle, która w imieniu Gaude Mater prowadziła rozmowy z
agencją artysty. – Występuje w kościołach różnych wyznań, w wielkich
show i w kameralnych salach. Śpiewa wszystko, w dodatku nie traktując
tego jak zawód.

– Nie dzieli muzyki na sakralną i niesakralną – dodaje Małgorzata
Nowak. – I na gatunki. Jednakowo poważnie podchodzi do klasyki, jazzu,
pop czy etno.

Żadnych kaprysów

Jako gwiazda Bobby McFerrin nie okazał się kłopotliwy, nie ma
żadnych szczególnych wymagań. Zje w Częstochowie kolację, przez swoich
agentów dał znać, że może być wegetariańska, ale nie musi. Poprosił też o
wygodne auto, więc jeden z dilerów samochodowych oddał do jego
dyspozycji audi A8 z kierowcą. Wokalista nie zanocuje w naszym mieście.
Zostanie przywieziony w piątek z Zabrza, gdzie śpiewa solo dzień
wcześniej, a po częstochowskim koncercie pojedzie na Okęcie. Sam
poprosił, by w Częstochowie zamiast hotelu załatwić mu na kilka godzin
pokój (byle z łazienką) na Jasnej Górze. Odetchnie w nim po podróży, a
przy okazji obejrzy klasztor. Może zaśpiewa "Ave Maria"? Ma w
repertuarze ten utwór: śpiewa, wydając z siebie dźwięki organów…

Szykują się na niespodzianki

Na próbie z Morphing Vienna Chamber Orchestra (to z nią wystąpi w
naszej archikatedrze), spotka się tylko raz. Międzynarodowy skład tego
zespołu już od wtorku pracuje w Wiedniu nad programem koncertu. Sam
program został na prośbę muzyków troszkę zmieniony: w hołdzie dla ofiar
katastrofy smoleńskiej wykonają oni na początku słynne, przejmujące
Adagio Samuela Barbera (znane jest nawet muzycznym laikom – z filmu
Olivera Stone’a "Pluton"). Poza tym, mimo ściśle dogadanych z McFerrinem
pozycji repertuarowych, dyrektor orkiestry Tomasz Wabnic przygotowuje
się na niespodzianki. Śpiewak jest bowiem typem muzyka, któremu nagle
może spodobać się jakaś fraza, motyw i wokół którego zbuduje
nieoczekiwanie improwizację. Na szczęście w zespole są muzycy
wszechstronni, grający również jazz.

– Zostali też wybrani do końcowej improwizacji Bobby’ego McFerrina –
śmieje się Małgorzata Nowak. – Żeby byli do dyspozycji, gdyby wokalista
zechciał z nimi nawiązać muzyczny dialog. Publiczność też musi być
przygotowana na partnerowanie śpiewakowi. Lubi on przechadzać się wśród
słuchaczy. Może nawet porwać kogoś z widowni do wspólnego śpiewu.

Tadeusz Piersiak, Gazeta Wyborcza w Częstochowie, 29 kwietnia
2010 r.

 
Za: Biuro Prasowe Jasnej Góry.

Wpisy powiązane

Niepokalanów: XXX Międzynarodowy Katolicki Festiwal Filmów i Multimediów

Piknik kapucyński w Stalowej Woli

Dziękczynienie za pontyfikat u franciszkanów w Krakowie