Można się o tym przekonać szczególnie w czasie odpustu w uroczystość Matki Boskiej Szkaplerznej, kiedy w przeddzień do Berdyczowa przychodzą grupy pielgrzymkowe z rożnych zakątków Ukrainy. Także miejscowi, niekoniecznie katolicy, zdążają w sobotę po południu pod klasztor albo jak czasem mówią pod „kriepost”, czyli twierdzę, aby uczestniczyć w wejściu pielgrzymów oraz specjalnie dla nich sprawowanej liturgii.
W tych dniach atmosfera w mieście jest swojska. Ulice w pobliżu klasztoru udekorowane są barwami maryjnymi, papieskimi oraz narodowymi barwami Ukrainy. W języku ukraińskim rozbrzmiewa także śpiew pielgrzymów. Przez wieki Ukrainiec był albo prawosławnym, albo wyznawcą Kościoła greckokatolickiego, katolikiem był Polak. Teraz na obszarach I Rzeczypospolitej, które od Polski odpadły już po II rozbiorze, a obecnie stanowią część Ukrainy Centralnej, rozwija się Kościół katolicki skupiający wiernych, często określających się jako Ukraińcy, choć wielu z nich mówi także o swych polskich korzeniach. Gdy sprawujący liturgię dla pielgrzymów bp Stanisław Szyrokoradiuk pozdrawiał zebranych „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus", całe zgromadzenie odpowiedziało mu w języku polskim. Kustosz berdyczowskiego sanktuarium o. Benedykt Krok, od lat tutaj pracujący i zabiegający o przywrócenie temu miejscu dawnej świetności i splendoru, podkreśla, że tożsamość Berdyczowa przez wieki kształtowała tradycja czterech narodów: Polaków, Ukraińców, Rosjan oraz Żydów, którzy potrafili tu żyć zgodnie, szanując się wzajemnie. Wiele z tego ducha ocalało do dzisiaj, czego dowodem jest także udział w odpustowych uroczystościach nie tylko katolików i prawosławnych, ale również ludzi mówiących o sobie: niewierzący.
Do Maryi tup, tup, tup
Tak śpiewając, wchodziła do centrum miasta grupa pielgrzymów z Andrusziwki, radosna, roześmiana, głownie młodzież. Gdy znaleźli się w miejscu, skąd widać już było klasztor, umilkli i w milczeniu uklękli. Widok był niezwykły; około dwustu klęczących pielgrzymów wypełniało ulicę, a ponad ich głowami widać było zarówno mury twierdzy, jak i monumentalne wieże sanktuarium. Za nimi jechała kolarska pielgrzymka z Charkowa, mająca w nogach znacznie więcej kilometrów. Od rana szukaliśmy grupy kapucyńskiej, która od 6 dni szła z Chmielnickiego (dawniej Płoskirow), mając do przebycia ponad 180 km. To najstarsza pielgrzymka – w tym roku do Berdyczowa szła już po raz 20. Pątników odnaleźliśmy odpoczywających w lesie. Upał i zmęczenie dały się wszystkim solidnie we znaki. My podjechaliśmy do nich klimatyzowanym samochodem, ale na zewnątrz temperatura wynosiła blisko 35 stopni. I taka pogoda utrzymywała się od tygodnia. Rozpoznałem znajomych kapucynów z Dniepropietrowska oraz Winnicy, których spotkałem przed dwoma laty. Wśród nich był także o. Grzegorz Romanowicz, wiceprowincjał kapucynów na Ukrainie.
Ojciec Jerzy Zieliński z Winnicy, choć bardzo zmęczony, znalazł chwilę na rozmowę. Podkreśla, że tegoroczna pielgrzymka odbywa się pod hasłem „Totus Tuus" i jest dziękczynieniem za beatyfikację Jana Pawła II. Duszpasterstwo pielgrzymkowe jest w języku ukraińskim, ale rozbrzmiewają także pieśni polskie i rosyjskie. Narodowość w tym kontekście nie jest jednak ważna. Ważne jest duchowe przeżycie i ofiara z własnego zmęczenia zaniesiona do maryjnego sanktuarium. Julia Piątkowska, Polka z Równego, która od roku pracuje jako katechetka w Charkowie i od 10 lat bierze udział w tej pielgrzymce, mówi, że jest ona częścią jej życia. – Tutaj jesteśmy wspólnotą Kościoła podążającą do Pana – podkreśla. Pielgrzymi są również świadectwem dla innych. W przysiołku Radianskoje, kilkanaście kilometrów przed Berdyczowem, pielgrzymów wita grupa miejscowych. Stół z krzyżem stawiają na drodze. Na stołach przygotowali dla nich owoce i napoje. W czasie ceremonii powitania dziękują pielgrzymom za trud, który także dla nich stanowi umocnienie w wierze.
Pisz na Berdyczów
Losy berdyczowskiego sanktuarium są niezwykłe. Powstało w 1642 r. z inicjatywy wojewody kijowskiego Janusza Tyszkiewicza. Jako wotum za uratowanie z niewoli tatarskiej ufundował on kościół pw. Niepokalanego Poczęcia NMP, klasztor karmelitów i fortalicję w Berdyczowie. Tyszkiewicz ofiarował także karmelitom kopię rzymskiego obrazu Matki Bożej Śnieżnej, który wkrótce zdobył sławę cudownego w całej okolicy. Do miasta zaczęli przybywać nie tylko wierni z okolicy, ale też z Podola i Wołynia. Złotym czasem Berdyczowa i jego sanktuarium był XVIII wiek. Miasto podźwignęło się wówczas z upadku po wojnach kozackich, a koronacja obrazu w 1756 r. Papieskimi koronami ugruntowała sławę tego miejsca. Berdyczów rozwinął się także dzięki przywilejowi organizacji jarmarków, nadanemu miastu przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Czerwcowy jarmark „onufrejski" w Berdyczowie był największym spotkaniem kupców między Warszawą a Kijowem. To wtedy powstało znane do dziś powiedzenie „pisz na Berdyczów", które wzięło się stąd, że kupcy podążający na jarmark mogli podać tylko ten adres do korespondencji. W tamtym czasie w mieście oraz pobliskich kresowych sztetelach żyła liczna grupa Żydów, wśród których narodził się chasydyzm. Ich świat ostatecznie zniknął w 1941 r., kiedy Niemcy wymordowali większość miejscowych Żydów. Dzisiaj jednak także oni wracają do Berdyczowa. Na placu przed sanktuarium spotkaliśmy grupę uczniów ze szkoły talmudycznej (jesziwy) w Jerozolimie, którzy przyjechali na trzy miesiące do Berdyczowa, aby poznać miejsca ważne dla ich duchowości.
Słudzy Maryi
W XVIII w. Przebudowano świątynię, powstała wówczas górna bazylika i dolny kościół; otoczono je obwałowaniami ziemnymi oraz bastionami, znakomicie wykorzystując obronne położenie tego miejsca nad rzeką Gniłopiat (ukr. Hniłopiat). Na wałach stanęło kilkadziesiąt armat. To wtedy narodziło się pojęcie Berdyczowa jako „Twierdzy Matki Bożej". W murach tutejszego klasztoru dojrzewał o. Marek Jondołowicz, jeden z duchowych przywódców konfederacji barskiej, zrywu na rzecz odzyskania narodowej suwerenności, przesiąkniętego maryjną pobożnością. Pod wpływem jego kazań konfederaci określali się jako „słudzy Maryi". Gdy wiosną 1768 r. na Ukrainę wkroczyła carska armia gen. Piotra Kretecznikowa, opór w Berdyczowie stawiła im garstka konfederatów pod dowództwem Kazimierza Pułaskiego. Na przełomie maja i czerwca 1768 r. bronili twierdzy obleganej przez wielotysięczną armię, a skapitulowali na honorowych warunkach dopiero, gdy okazało się, że odsiecz, na którą czekali, została rozbita przez Rosjan. Do dzisiaj w murach klasztoru od strony rzeki widać ślady po rosyjskich kulach, które setkami leciały na jego obrońców. Władze rosyjskie rozebrały część murów twierdzy, niedawno odtworzyli je ojcowie karmelici, starając się nadać temu miejscu pierwotny wygląd.
Kresowy los
W Berdyczowie mieszka sporo ludzi, którzy mówią o sobie, że mają polskie korzenie. Często utracili język ojczysty, twardo natomiast, nawet w czasach sowieckich, trzymali się wiary katolickiej. Dzisiaj są fundamentem odradzających się parafii katolickich w Berdyczowie, oni także przyjmują na nocleg pielgrzymów. Tak trafiliśmy do gościnnego domu pani Ałły Werbickiej. Choć nie mówi po polsku, nawet w sowieckim paszporcie deklarowała się jako Polka. Pochodzi, jak wielu innych miejscowych Polaków, z województwa chmielnickiego, czyli z Podola. Babcia rozmawiała jeszcze z nimi po polsku, ale pokolenie rodziców, które pamiętało tragedię 1937 r., gdy NKWD wymordowało dziesiątki tysięcy Polaków, wolało języka ojców nie używać. Z trojki jej synów dwaj są ministrantami u ojców karmelitów. Średni Denis nauczył się polskiego na prywatnych kursach w Żytomierzu i obecnie studiuje socjologię na KUL-u. Wszyscy w rodzinie mają Kartę Polaka, wydaną przez konsulat w Winnicy, co ułatwia im załatwienie formalności już w Polsce. Losy dziadków Julii Piątkowskiej, którą poznaliśmy na pielgrzymce, były jeszcze bardziej tragiczne. W grudniu 1936 r. do ich wsi przyjechał samochód NKWD, który już wtedy nazywano „czarną wroną". Zabrano grupę mężczyzn, wśród nich Sokołowskiego, dziadka Julii, i nikt ich więcej już nie zobaczył. Po latach rodzina dowiedziała się, że wszyscy jako „wrogowie ludu" zostali rozstrzelani w Kamieńcu Podolskim. Julia pokazuje w komórce zdjęcie pomnika, który stanął na cmentarzu w Kamieńcu, dedykowanego ofiarom represji, ale bez daty i nazwisk. Ludzie sami go uzupełnili, kładąc pod głazem tablice z nazwiskami oraz datą egzekucji ich bliskich.
Cud przetrwania
Sanktuarium w Berdyczowie wielokrotnie było skazane na zagładę. Car w 1864 r. Doprowadził do kasacji karmelitów, oskarżanych o sprzyjanie powstańcom oraz krzewienie polskości, ale świątynia służyła nadal ludziom. Zagładę przyniosły dopiero czasy komunizmu. Barbarzyńcy spod czerwonej gwiazdy zamienili sanktuarium w muzeum ateizmu. Ludzie kupowali bilety, aby wejść do kościoła i pomodlić się przed cudownym obrazem. Później w dolnym kościele było więzienie NKWD i prawdopodobnie także miejsce straceń. W 1941 r., kiedy Berdyczów zajmowali Niemcy, świątynia stanęła w ogniu, choć do końca nie wiadomo, przez kogo podpalona. Ruina stała do 1991 r., kiedy karmelici wrócili do Berdyczowa. Dzięki postawie miejscowych wiernych udało się najpierw odzyskać dolny kościół, gdzie mieściła się hala sportowa. Górny kościół, czyli bazylika, jest ciągle w remoncie, ale o. Krop mówi, że na wiosnę przyszłego roku nastąpi jej konsekracja. Pytam go, co się stało z obrazem; według oficjalnej wersji spłonął wraz z kościołem w czerwcu 1941 r. Obecnie w dolnym kościele jest jego kopia, ukoronowana w 1998 r. po raz trzeci papieskimi koronami, przekazanymi przez Jana Pawła II. Ojciec Benedykt wierzy jednak, że oryginał nie zginął. – Wiadomo – mówi – że gdy kościół płonął, ludzie pobiegli, aby ratować co cenniejsze przedmioty, a więc być może wynieśli także ten niewielki obraz. W czasach sowieckich nie można się było tym chwalić, ale być może przetrwał w jakiejś rodzinie, która nie ma świadomości, co posiada. Wierzę, że jeśli odnowimy sanktuarium, choć były tu już cudowne uzdrowienia, nastąpi jeszcze jeden cud i odnajdzie się także obraz.
tekst – Andrzej Grajewski
zdjęcia – Roman Koszowski
Artykuł ukazał się w "Gość Niedzielny", 31 lipca 2011 r.
Tekst i zdjęcia ze strony: www.dniprokatolik.net
Za: www.kapucyni.pl