Dlaczego ludziom jest trudno się spowiadać?
To kwestia wiary i poczucia grzechu. W sakramencie pojednania nie spotykają się tylko penitent i kapłan, ale działa w nim również – i przede wszystkim – Bóg. Jeśli człowiekowi brakuje wiary i tej świadomości, że w spowiedzi spotyka Boga, wówczas jawi mu się ona jako coś niepożądanego i przykrego.
Jan Paweł II kiedyś stwierdził, że grzechem dzisiaj jest utrata poczucia grzechu. Czy pojęcie grzechu należy do przeszłości?
Z poczuciem grzechu związane jest ściśle poczucie Boga. Kto nie ma odniesienia do Boga, nie będzie widział w sobie grzechu. Myślę, że trzeba się modlić za takiego człowieka, który nie ma wiary w Boga, aby odkrył w świecie i w swoim życiu obecność Stwórcy, a przez to odkrył swoją grzeszność.
Niedawno znajomy opowiedział mi, że kilkakrotnie spowiadał się w innych kościołach, ale rozgrzeszenie otrzymał dopiero u kapucynów. Czy oznacza to, że kapucyni lepiej spowiadają?
Udzielenie bądź odmówienie rozgrzeszenia przez spowiednika nie jest związane z tym, że spowiada on lepiej lub gorzej. Dobry spowiednik niekiedy musi czasem odmówić rozgrzeszenia. W tym sensie nie sądzę, aby kapucyni byli „lepsi„ od innych. Problem różnej decyzji spowiedników wobec tego samego grzechu u danego penitenta w dużej mierze wiąże się ze sposobem oskarżania się w spowiedzi przez tegoż penitenta. Ten sam grzech można różnie nazwać, ukazać w różny sposób okoliczności z nim związane… itd. Również sam spowiednik może czegoś nie dosłyszeć, czegoś nie zrozumieć i w efekcie powstaje różna decyzja w konkretnej spowiedzi. Ważna jest szczera i pełna otwartości postawa penitenta.
W zakonie kapucyńskim mamy wielkich świętych spowiedników. Czy można mówić o franciszkańskiej szkole spowiadania?
Może to za dużo powiedziane: franciszkańska szkoła spowiadania. Mamy w naszej tradycji świętych kapłanów, którzy w sakramencie pojednania uświęcili siebie i pomogli innym w dojrzewaniu do nieba. U świętych kapucyńskich taka forma posługi wiernym jest bardzo widoczna w ostatnich dziesięcioleciach. Spotkałem się z opiniami ludzi, że często pojmuje się nas jako tych, którzy służą w sakramencie pojednania. Dodam, że spowiadając się u kapucynów sam trafiłem do tego zakonu.
A więc możemy mówić o takim charyzmacie. Czym powinien się charakteryzować „kapucyński charyzmat spowiadania” i właściwego podejścia do penitentów?
Nasze Konstytucje zakonne zachęcają nas do posługi w sakramencie pojednania. Trudno jednak mówić, że spowiadanie należy do charyzmatu kapucynów. Spowiednictwo jest jednym z wyrazów charyzmatu, może w obecnym czasie najbardziej widocznym, ale nie należy do jego istoty. Charyzmat opiera się na wartościach, które muszą przyjąć konkretną formę, wyraz, sposób realizacji. Jedną z naszych podstawowych wartości jest „małość”, „bycie mniejszym”, a to oznacza „zajmowanie ostatniego miejsca”, podejmowanie się posług, które inni niechętnie przyjmują. Myślę, że spowiadanie należy do takich posług dzisiaj, jednak nie wszyscy kapłani chętnie się oddają temu zadaniu. Posługa w konfesjonale jest mocnym wyrazem naszego charyzmatu. Potwierdzają to kanonizacje kapucynów, którzy w sakramencie pojednania uświęcili siebie i pomogli innym w drodze do świętości.
No właśnie, jak scharakteryzowałbyś patrona spowiedników św. Leopolda Mandicia. W czym wyróżniał się on jako spowiednik na tle innych świętych franciszkańskich?
Odpowiem słowami Jana Pawła II, który podczas jego kanonizacji powiedział: „Ten święty nie potrafił nic innego czynić, jak tylko spowiadać”. Św. Leopold oddał się całkowicie tej posłudze. Spowiadał 8-9 godzin dziennie przez ponad trzydzieści lat, ciągle w tym samym miejscu, w kapucyńskim klasztorze w Padwie. Przez cały ten czas wykazywał ogromną gorliwość i wierność tej posłudze. Ciekawym jest fakt, że wcale tego nie pragnął. Jego życiowym pragnieniem był wyjazd do swojej ojczyzny, do Chorwacji, by tam posługiwać na rzecz pojednania katolików i prawosławnych. Można powiedzieć dzisiejszym językiem, że ogarnięty był duchem ekumenicznym. Jednak z biegiem czasu, poprzez decyzje przełożonych, odkrył, że jego powołaniem ma być posługa w konfesjonale. Znane jest zdarzenie z jego życia, które uświadomiło mu ostatecznie, że taka jest wola Boga. Pewnego dnia, był bardzo przybity z powodu odmowy przez przełożonych wyjazdu na misje do swojej ojczyzny, wówczas jeden z jego penitentów powiedział do niego: „Ojcze, odtąd Twoim Wschodem będzie każdy penitent, który przyjdzie do Ciebie do spowiedzi”. Ojciec Leopold zrozumiał wtedy, że wolą Bożą jest, aby swoje pragnienie „ekumeniczne” realizował posługując w sakramencie pojednania.
Podobno do św. Leopolda jako spowiednika przybywali ludzie z okolicznych regionów…
Św. Leopold był bardzo znany w samej Padwie i okolicy, a przekrój jego penitentów był niezwykle różnorodny. Spowiadał profesorów z uniwersytetów i prostych ludzi ze wsi, duchownych i świeckich. Przyciągała ich głównie dobroć i delikatność Kapucyna. Ludzie przy nim czuli się bezpiecznie i nie bali się wyrazić mu grzechów. Swoją dobrocią potrafił wzbudzać klimat zaufania i otwartości.
Słyszałem, że św. Leopold penitentów zawsze rozgrzeszał. Ciekawi mnie chociażby to, jak Święty sobie radził z takimi przypadkami w konfesjonale, kiedy nie można było kogoś rozgrzeszyć z samego prawa kościelnego?
W jego czasach praktyka odmawiania rozgrzeszenia była o wiele bardziej rozpowszechniona niż dzisiaj. W podręcznikach do teologii moralnej zachęcano wręcz spowiedników, aby w niektórych przypadkach odmawiali rozgrzeszenia i w ten sposób pobudzali penitenta do gorliwości. Na tym tle postawa św. Leopolda, który „hojną rękę” udzielał rozgrzeszenia, jawi się jako odbiegająca od normy. Istotnie, jak sam stwierdził, tylko kilka razy odmówił rozgrzeszenia w ciągu całej swojej posługi spowiedniczej. Za taką postawę oskarżono go o laksyzm, czyli o zbyt pochopne rozgrzeszanie ludzi. Ostatecznie w trakcie procesu kanonizacyjnego wykazano, że praktyka św. Leopolda wynikała z jego niezwykłej zdolności wzbudzania u penitentów żalu za grzechy, co jak wiemy stanowi podstawę do rozgrzeszenia.
Jeden z polskich teologów napisał: „Spowiedź sakramentalna stanowi zaledwie jedną piątą nawrócenia”. Z tego, co powiedziałeś wynika, że św. Leopold Mandić nie ograniczał się tylko do wysłuchania grzechów penitenta, ale przygotowywał ich do spowiedzi. On ludziom towarzyszył przy wszystkich pięciu warunkach dobrej spowiedzi.
Św. Leopold pomagał ludziom uczynić najważniejszy akt sakramentu pojednania: żal za grzechy. Żal przecież decyduje o wartości spowiedzi – na ile jest dobra i czy w ogóle ważna. On niekiedy pomagał zrobić rachunek sumienia, kiedy widział, że ktoś jest podenerwowany i przeżywa stres. Ale zasadniczo spowiadał krótko i dawał zwięzłe nauki.
Czy wzorował się św. Leopold na kimś w posłudze spowiedniczej?
Na Jezusie Chrystusie. Kiedyś Święty żalił się do przyjaciela, że oskarżają go o zbytnią łagodność dla penitentów. Wskazując wtedy ręką na Krucyfiks, powiedział: „Jeśli On miałby jakieś zastrzeżenia do mnie, to powiedziałbym Mu, że to On sam dał mi taki przykład”. Także znane było wówczas dzieło św. Alfons Ligurio pt. „Praktyka spowiednika”, które stanowiło swego rodzaju podręcznik dla spowiedników. Musiał je znać św. Leopold i z niego mógł czerpać zachęty do bycia miłosiernym ojcem.
Św. Leopold jako „łagodny spowiednik” jest inny od św. Ojca Pio, który mawiał: „Nie dam nikomu cukierka podczas spowiedzi, skoro potrzebuje ktoś środka na przeczyszczenie”. Dwaj święci żyli w tym samym czasie, kraju i zakonie oraz jako przyszli spowiednicy formowali się na tych samych podręcznikach teologii, a jednak często mieli odmienne podejście do penitenta.
Odmienność wynikała z ich charakteru i osobowości. Ojciec Pio pochodził z południa Włoch, gdzie ludzie są bardzo spontaniczni i porywczy. Taką postawę widzimy u niego w sprawowaniu sakramentu pojednania. Natomiast o. Leopold był z natury łagodny i dobrotliwy, co uzewnętrzniał w sposobie spowiadania. Mimo różnic osobowościowych zauważamy, że przez jednego i przez drugiego działał Duch Święty.
Jeśli św. Leopold nie miał stygmatów i nie czytał, tak jak św. Ojciec Pio, w ludzkich sumieniach oznacza, że jemu było trudniej w konfesjonale rozeznawać wolę Bożą i ludzi spowiadać?
U św. Leopolda nie widać tak wyraźnie daru czytania w ludzkich sumieniach jak u św. ojca Pio. Zdolność poznania sumienia penitenta ujawniała się u św. Leopolda szczególnie pod koniec jego życia. Można stwierdzić, że zdolność ta nie jest efektem jedynie jakiegoś szczególnego obdarowania ze strony Boga, ale jest wynikiem również doświadczenia, jakie spowiednik zdobywa w miarę pełnienia swojej posługi i wzrostu osobistej świętości. Dar czytania sumień rozwija się w czasie i jest związany z tymi trzema elementami. Jednak spowiednik nie musi być nadzwyczajnie obdarowany przez Boga, żeby dobrze spowiadać. Działanie Ducha Świętego jest w sakramencie pojednania i odczuwa się to drogą zwyczajną, a spowiednik, który na co dzień Go słucha, rozezna Boże natchnienia podczas spowiedzi. Często tak się sprawuje sakrament spowiedzi, jak się żyje poza konfesjonałem.
Od dawna zajmujesz się duchowością św. Leopolda. Czym ubogacił cię ten Święty?
Zwracam uwagę na troskę o penitenta poza konfesjonałem. Bardziej noszę w sercu penitentów i modlę się za nich. Od św. Leopolda uczę się odpowiednio przyjmować spowiadających się i stwarzać w konfesjonale klimat zaufania. Złe nastawienie, zniechęcenie czy znudzenie kapłana wyczuwa się od razu, dlatego ważne jest stworzenie odpowiednich warunków, atmosfery, w której penitent będzie się czuł bezpiecznie. Wzorem dla mnie jest św. Leopold.
Często dzisiaj chce się połączyć spowiedź z psychoterapią. Czy w konfesjonale ksiądz powinien być psychologiem?
Aspekt psychologiczny jest z pewnością bardzo ważny w posłudze spowiednika. Umiejętność słuchania, empatii, „wczucia się” w sytuację penitenta pomagają mu pełnić tę posługę. Jednak nie można sprowadzać sakramentu pojednania do psychoterapii. Od tego są specjaliści, do których można odesłać penitenta. W konfesjonale trzeba czuwać, aby nie zatracić klimatu nadprzyrodzoności i nie sprowadzić wszystkiego do poziomu ludzkiego; aby nie tłumaczyć wszystkiego na sposób ludzki. Nie można patrzeć na ludzi tylko od strony zasad psychologicznych. Spowiednik powinien spoglądać na człowieka przez pryzmat wiary. Tam, gdzie brakuje tego spojrzenia i gdzie zaprzestano praktykować spowiedź, rozwinęła się psychoterapia. Sprawowanie sakramentu pojednania dzisiaj przeżywa kryzys dlatego, że sprowadza się go lub próbuje wręcz zastąpić psychoterapią.
Jeden z teologów współczesnych napisał: Dzisiaj potrzebujemy przejścia od spowiedzi egocentrycznej do katolickiej…
Chodzi tu o wymiar eklezjalny sakramentu pojednania; o budzenie świadomości, że owocem spowiedzi jest nie tylko pojednanie z Bogiem, ale i z Kościołem; że najbardziej osobisty grzech ma skutki społeczne, dotykające całego Kościoła. Dlatego trzeba przejść z prywatnego traktowania grzechu i spowiedzi do świadomości szerszej, obejmującej całą wspólnotę Kościoła. Próbuje się rozpowszechniać dzisiaj wspólnotową formę sprawowania sakramentu pojednania. Organizowane są specjalne nabożeństwa pokutne, w czasie których ludzie wspólnie rozważają Słowo Boże, robią rachunek sumienia, a potem, indywidualnie już, przystępuje do spowiedzi.
Często ludzie łączą spowiedź z kierownictwem duchowym. Czym różnią się od siebie te dwie rzeczywistości?
Kierownictwo duchowe pomaga człowiekowi, aby dostrzegł w swoim życiu działanie Boga; ma pomóc mu na nie się otworzyć, poddać mu się. Natomiast spowiedź prowadzi do uzyskania łaski przebaczenia i miłosierdzia Bożego. Przedmiotem kierownictwa duchowego są moje przeżycia, emocje, pragnienia, które mi pomagają bądź utrudniają otworzyć się na działanie Boga. Z kierownikiem duchowym próbuję zrozumieć do czego wzywa mnie Bóg, jak mnie prowadzi. Do spowiedzi natomiast przychodzę z grzechami. Wyznaję je, czyli spowiadam się z nich, by uzyskać łaskę przebaczenia, aby kolejny raz doświadczyć Bożego miłosierdzia. Są to dwie różne rzeczywistości, ale z drugiej strony bardzo ściśle ze sobą związane – przykładem może być tu kwestia grzechu: to grzech najbardziej zamyka na działanie Boga, dlatego trzeba go wyznać w spowiedzi, ale, jeśli się powtarza, to trzeba go omówić również w kierownictwie duchowym. Niezwykle wartościowe jest rozwijanie obu tych rzeczywistości w osobistym życiu wiary. W jaki sposób? To już sprawa praktyczna – jedni łączą spowiedź z kierownictwem duchowym, inni je rozdzielają, korzystając z posługi dwóch osób. Nie ma tu jakieś stałej reguły.
Ludzie niekiedy nie wiedzą jak żyć i postępować. Chcą, aby spowiednik powiedział i doradził im co zrobić. Temu służy kierownictwo duchowe?
Ludzie chcą uzyskać porady, które rozwiążą im ich problemy. Przychodzą jak do lekarza, który ma postawić diagnozę, przepisać odpowiednie leki i w przeciągu krótkiego czasu uśmierzyć ból. Pragną, aby porady spowiednika czy kierownika duchowego były jak tabletki od bólu głowy: po zastosowaniu, ból ma ustać. Tymczasem tak się nie da. Kapłan niewiele może tu zrobić. To nie on uzdrawia, ale Bóg. Kapłan może przyprowadzić do Boga i reszty to właśnie On dokona. Po drugie dlatego, że to działanie Boga dokonuje się zazwyczaj na przestrzeni długiego czasu. Potrzebna jest tu wielka cierpliwość i wiara. Dlatego nie można oczekiwać ani od spowiednika ani od kierownika duchowego złotych rad czy myśli, które rozwiążą wszelkie życiowe problemy. Rozwiązaniem jest zaufanie Bogu, powierzenie Mu swojego życia i wielka cierpliwość.
Czy pamiętasz twoje wyjątkowe spowiedzi?
Te sprzed zakonu, dzięki którym lepiej słyszałem i rozróżniałem głos Boga. To pomogło mi ugruntować moje powołanie do życia zakonnego i kapłańskiego. W konfesjonale często otrzymywałem dobre rady, a słowa spowiedników zapadały głęboko w moje serce.
Jakie owoce duchowe zrodził w tobie Sakrament spowiedzi?
Jako grzesznik doświadczam nieustannie w spowiedzi Bożego Miłosierdzia. Za ten owoc jestem Bogu najbardziej wdzięczny. Zrozumiałem, że fakt powtarzania się grzechów nie zawsze musi oznaczać brak poprawy. Nie chodzi w spowiedzi o to, aby przestać grzeszyć, ale o to, aby doświadczać własnej grzeszności i Bożego miłosierdzia, i w taki sposób kroczyć do Boga. Chrześcijanin to grzesznik, który otrzymuje nieustannie łaskę.
Św. Ojciec Pio mawiał: „módl się, ufaj i nie upadaj”. Jakimi słowami św. Leopold zachęcał spowiadających się?
Wielu w jego konfesjonale słyszało: Miej wiarę i nie trać wiary!
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał o. Robert Krawiec OFMCap
foto: doczesne szczątki o. Leopolda Mandića w Watykanie z okazji Roku Miłosierdzia, o. Lucjan
O. Marek Miszczyński OFMCap – ur. w 1970 roku w Kluczach k. Olkusza. W 1992 roku wstąpił do krakowskiej prowincji Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów. Po święceniach kapłańskich w 1999 roku przez rok pracował jako duszpasterz we Wrocławiu. Następne trzy lata spędził w Rzymie na studiach specjalistycznych, które zakończył pracą licencjacką z teologii duchowości o św. Leopoldzie Mandiciu, na Papieskim Uniwersztecie Antonianum. Po powrocie do Polski został ojcem duchownym i wykładowcą teologii duchowości w Wyższym Seminarium Duchownym Braci Kapucynów w Krakowie. O. Marek jest znanym spowiednikiem, ojcem duchownym, wychowawcą, kaznodzieją i wykładowcą, autorem książki „Święty Leopold Mandić”, w której przedstawia obszernie sylwetkę charyzmatycznego spowiednika.
Zobacz również w serwisie franciszkanie.pl: