RW: Od niemal trzech lat przyglądamy się wojnie w Syrii, która niestety staje się coraz bardziej złożona i wciąż powoduje nowe ofiary. Ksiądz żyje w Syrii, w Homs. Jak to ksiądz postrzega z tamtej perspektywy?
Ks. G. Sahoui: My żyjemy w strefie znajdującej się pod kontrolą reżimu. Jest w miarę spokojnie. Jednakże co jakiś czas spadają na nas rakiety i pociski moździerzowe. Nie jesteśmy więc bezpieczni na sto procent. Musimy być czujni i ostrożni. Kiedy zaczyna się atak, wszyscy muszą być gotowi do ucieczki. Ale życie trwa dalej, choć jest tak wiele trudności. Żeby wspomnieć choćby o problemach materialnych. Wielu nie ma już pracy. I nie można jest zdobyć. A ci, którzy pracują otrzymują tak skromne wynagrodzenie, że starcza im co najwyżej do połowy miesiąca. Potem trzeba żyć z innych źródeł.
RW: Homs to miasto, które przez wiele miesięcy znajdowało się pod ostrzałem. Wielu przypłaciło to życiem. Również wspólnota chrześcijańska wiele ucierpiała, nieprawdaż?
Ks. G. Sahoui: Tak i nawet teraz około 70 chrześcijan z jezuitą ks. Fransem van der Lugtem nadal pozostaje w historycznej dzielnicy Homs, na starym mieście, które było centrum chrześcijaństwa. Tam znajdowały się zabytkowe katedry, kościoły. Wiele z nich zostało zburzonych. Teren ten kontrolują rebelianci, ale jest on otoczony przez syryjską armię. Już od półtora roku, ani ks. Frans, ani żaden z chrześcijan, nie może opuścić tego terytorium. Żyją w skrajnie trudnych warunkach. Brakuje im dosłownie wszystkiego. Ostatnio ks. Fransowi udało się przesłać nam wiadomość, że kończą się im ostatnie zapasy i w przyszłym miesiącu nie będzie już niczego do jedzenia. Dlatego ja, w ich mieniu, za pośrednictwem Radia Watykańskiego, wołam dla nich o pomoc. Proszę wszystkie siły, którym droga jest Syria i tamtejsi chrześcijanie, aby spróbowali coś zrobić, pomóc nie wiem, w jaki sposób, może za pośrednictwem Czerwonego Krzyża, pomóc nie tylko chrześcijanom, ale wszystkim, którzy nie mają tam nic do jedzenia.
RW: Widzieliśmy, że solidarności z Syrią nie brakuje. Jednakże istnieją poważne problemy logistyczne. Nie wiadomo, jak dotrzeć do potrzebujących, jak poruszać się po kraju, w którym trwa wojna. To zniechęca niektórych darczyńców. Czy do Syrii dociera pomoc?
Ks. G. Sahoui: To zależy od regionu. Nie można dać ogólnej odpowiedzi. Do nas na przykład dociera wszelka niezbędna pomoc. Ale w innych regionach jest gorzej. Wszystko zależy od dobrej woli ugrupowań, które kontrolują dany teren. Żyjemy w warunkach wojennych. Osoba ludzka straciła niestety swoją wartość. Najważniejsza jest wojna, walka, jej rezultat. Człowieka i jego praw się nie uwzględnia.
RW: Tak, wiemy, że jest to wojna okrutna. Widzieliśmy też zdjęcia zabitych dzieci. Ale mówi się też o wielkiej solidarności, którą wojna w Syrii rozbudziła. Czy to prawda?
Ks. G. Sahoui: Tak, to prawda. Mogę opowiedzieć konkretnie o tym, czego my doświadczamy w Homs. My jezuici oraz zakonnice żyjące duchowością ignacjańską, a także niemal stu współpracowników świeckich prowadzimy ośrodek, który udziela pomocy humanitarnej dzieciom. Mamy niemal 700 podopiecznych w wieku od 6 do 14 lat. Ponadto prowadzimy też ośrodek dla niepełnosprawnych. Przyjmujemy wszystkich bez względu wyznanie, a zatem chrześcijan, sunnitów, alawitów… I daje to nam okazję do doświadczenia solidarności między nami wszystkimi. My nie chcemy już wojny. Chcemy żyć i wzajemnie sobie w tym pomagamy. A zatem to prawda, jest wojna, jest smutek, ale jest też i pewna radość, która wynika ze wspólnego życia i wspólnego zmagania się z nienawiścią, która w Syrii coraz bardziej się potęguje i to w różnych ugrupowaniach. W takiej sytuacji nasz ośrodek ma być wzorem, pmostem, również dla tych, którzy walczą, a potem przybywają do nas i mogą doświadczyć naszego spokoju, zobaczyć, jak pracujemy dla dzieci, dla rodzin. U nas mogą się spotkać niczym na moście wrogie strony, sunnici i alawici, choć nie między wszystkimi panuje wrogość.
RW: Odnosimy wrażenie, że ta wojna bardzo się zmieniła w ostatnim czasie. Dowiadujemy się o obecności w Syrii bojowników z zagranicy, którzy mówią innymi językami, na przykład po czeczeńsku. Wydaje się, że do Syrii przyjechali różni muzułmańscy radykałowie, zmieniają charakter i kierunek tej wojny. Poświadczają to różni świadkowie. Jaką rolę mogę w tej sytuacji odegrać chrześcijanie, którzy zawsze byli tam czynnikiem sprzyjającym równowadze?
Ks. G. Sahoui: Jest mi trudno wypowiadać się na ten temat. Chrześcijanie, jak wszyscy inni ludzie dobrej woli chcą tylko pokoju. Również nas to dziwi, że tylu obcokrajowców przybyło do Syrii, by walczyć na naszej ziemi. A zatem nie jest to już wojna między Syryjczykami, lecz wojna regionalna, międzynarodowa. Jest wielu graczy, różne kraje, które mają w tej wojnie swoje interesy. Teraz już widzimy, do czego może prowadzić nienawiść. Jeśli rzeczywiście komuś zależy na pomyślnym zakończeniu tego konfliktu, to dlaczego ściąga tych wszystkich bojowników z zagranicy. Jeśli ktoś rzeczywiście myśli o pokoju, to musi przystąpić do dialogu, a nie walczyć.
RW: Również wspólnota międzynarodowa ma z tego powodu wielkie problemy. Widzieliśmy, ile razy odkładano rokowania Genewa 2. Dziś rozmawiamy niemal w przededniu tego szczytu. Jakie nadzieją wiążą z nim mieszkańcy Syrii?
Ks. G. Sahoui: Trudno powiedzieć, choć jest to ważne pytanie. Nie tracimy nadziei. Mamy nadzieję, że najpierw porozumieją się same ugrupowania rebelianckie, aby mogły przystąpić do dialogu. Mamy nadzieję, że ten szczyt zostanie dobrze przygotowany, bo bez właściwego przygotowania trudno będzie podjąć jakikolwiek dialog. Bardzo pragniemy, by wszystkie strony konfliktu i wszystkie kraje zaangażowane w ten konflikt doszły do porozumienia i zakończyły tę wojnę. Dość już było przelewu krwi, dość ofiar. Trzeba pomyśleć o zwyczajnych ludziach, ich zniszczonych domach, tak wielu sierotach. Trzeba zobaczyć tę tragedię, przyjrzeć się sytuacji w terenie, popatrzeć na ludzi. To musi być punkt wyjścia. Czy warto było robić to wszystko, by zmienić reżim, prezydenta? My chcemy pokoju.
RW: Ksiądz jako Syryjczyk pochodzący z Damaszu, ale żyjący w Homs, jak postrzega nastroje mieszkańców? Jest jeszcze nadzieja na pokój, czy raczej zwątpienie?
Ks. G. Sahoui: Jedno i drugie. Nie jest łatwo zachować nadzieję w takich czasach. Ale wciąż jeszcze są ludzie, którzy zachowali w sobie nadzieję. My staramy się abstrahować od całego sporu politycznego i pomagać po prostu ludziom, którzy żyją w terenie. Staramy się odpowiadać na ich konkretne potrzeby. I to nam daje nadzieje. Nie chcę wchodzić w kwestie polityczne, ale muzułmańskie ugrupowania fundamentalistyczne chcą zaprowadzić islam w jego najstarszej formie. Sami muzułmanie obawiają się tych ekstremistów..
RW: Bo Syria zawsze była krajem, w którym współistniały różne religie, nieprawdaż?
Ks. G. Sahoui: Więcej, Syria była znana z otwartości na obcokrajowców. Teraz te ugrupowania chcą być jeszcze bardziej radykalne niż islam za czasów Mahometa. Na przykład w niektórych regionach chcą zburzyć wszystkie kościoły chrześcijańskie, które zostały wybudowane po Mahomecie. Godzą się tylko na te, które są starsze niż islam. Muszę powiedzieć, że jestem tym zaszokowany. Nie jest to islam, który znałem wcześniej.
RW: Według szacunków CIA ten konflikt, jeśli nie zakończy się teraz, może się ciągnąć jeszcze przez kilkanaście lat. Czy to niebezpieczeństwo wieloletniego konfliktu rzeczywiście istnieje?
Ks. G. Sahoui: Tak. Wiemy, jaka jest natura człowieka. Bez Boga miłości, bez miłości bliźniego można walczyć w nieskończoność, by chronić własne interesy, by chronić się przed innym, by coś zdobyć, by nad kimś zapanować. Taka jest rzeczywistość człowieka bez Boga. Modlimy się jednak, aby mediacje objęły wszystkie te ugrupowania, wszystkie strony konfliktu. Mamy już dość tej wojny, dość przelewu krwi. Chcemy negocjacji, chcemy pokoju. Widzieliśmy tyle trupów, tyle ofiar. Dość już tego.
rv