Druh, kapłan czy trener, to kolejność alfabetyczna funkcji sprawowanych przez ojca, a jak uporządkował by ją ojciec Jacek Szczepanik, franciszkanin, druh przewodnik, kapelan suwalskiego szczepu ZHP, trener piłkarskich i siatkarskich drużyn chłopców i dziewcząt z parafii Bożego Ciała w Suwałkach?
o. Jacek Szczepanik: W pierwszej kolejności kapłan, franciszkanin, zakonnik to moje powołanie, najważniejsze kim się czuję i co robię. To przekłada się na działania na innych niwach. W pierwszej kolejności jestem duszpasterzem jeśli chodzi o obowiązki w parafii i wobec parafian, a dopiero po tym inne działania związane z harcerstwem, sportem. Może być takie mylne wrażenie, że tylko harcerz, tylko sportowiec. Nie, ci którzy mnie znają wiedzą, że nie zawsze mogę realizować się jako trener, tak samo w harcerstwie, ale zawsze jestem do dyspozycji przełożonych i parafian. Św. Franciszek z Asyżu podkreślał, że bracia mają być przede wszystkim dla ludzi, aby głosić Ewangelię i to staram się realizować.
To zapytam inaczej, nieco przewrotnie: gdyby Bóg zstąpił na ziemię i stał się człowiekiem, takim jak my, stworzeni na jego obraz i podobieństwo, to w pierwszej kolejności byłby kapłanem, sportowcem czy harcerzem?
To ciekawe pytanie, zwłaszcza jeśli chodzi o te dwie kategorie: sportowiec czy harcerz. My mamy jeszcze pojęcie harcerstwa zniekształcone przez lata PRL-u. Pamiętam, jak byłem ministrantem, a był to roku 1982, to ksiądz przestrzegał, że bycie harcerzem to grzech, że nie warto wiązać się z tą formacją. Ale takie były czasy, w których bycie harcerzem i jednocześnie ministrantem wykluczało się. Teraz, chociażby nasz ordynariusz ksiądz biskup Jerzy Mazur, bardzo promuje harcerstwo, nie tylko ZHR (Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej – dop. wł.), ale też ZHP. Początków harcerstwa trzeba szukać u Roberta Baden-Powella, który powiedział, że skauting bez Pana Boga nie będzie skautingiem. Ja dodaję, że jeśli chcesz być harcerzem bez Pana Boga, to wstąp do pionierów. A jeśli chodzi o sport, to kto jak nie Papież Jan Paweł II, wypromował sport poprzez swoją aktywną postawę w piłce nożnej, kajakarstwie, turystyce górskiej? On do końca życzliwy był sportowcom, spotykał się z nimi. Teraz, kiedy byliśmy w Rzeszowie na Mistrzostwach Polski ministrantów, graliśmy w hali szkoły noszącej imię św. Jana Pawła II towarzyszył nam taki jego cytat: Sport jest ważny, ale nie najważniejszy. Wszystko musi mieć umiar, swoje miejsce, swój czas. A odpowiadając już na samo pytanie, to myślę że Pan Bóg wziąłby ze wszystkiego to, co najlepsze. Zresztą, patrząc na wędrówki Pana Jezusa z apostołami, to miało coś wspólnego ze sportem i pierwotną formą skautingu, oczywiście nie w naszym dzisiejszym wyobrażeniu…
Co w przypadku ojca było pierwsze: powołanie do kapłaństwa, harcerstwo czy sport?
Jeśli chodzi o harcerstwo to miałem z nim kontakt tylko w podstawówce. Odświeżyłem go dopiero tutaj, w Suwałkach. Sport towarzyszył mi od małego. Tata w młodości trenował piłkę nożną, siostra siatkówkę. Dla mnie trudno było zdecydować się na jedną dyscyplinę, więc wybrałem … obie. A powołanie… powołanie pojawiło się w międzyczasie, a po święceniach, czyli na początku XXI wieku, już w formie zainteresowania młodzieżą, przyciągnięcia jej do Kościoła. Ale trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć co było pierwsze. Pewne jest, że dostosowuję się do sytuacji. W Suwałkach okazało się, że jest bardzo duże środowisko harcerskie, które potrzebuje kapelana. I kiedy otrzymałem propozycję objęcia duszpasterską opieką 6 Suwalskiego Szczepu Harcerskiego „Zorza” i przyjąłem ją. Podobnie było z piłką nożną. Widziałem, że spora grupa chłopaków gra, uznałem że warto się z nimi spotkać, zorganizować ich. Szybko znaleźliśmy wspólny język. Kiedy dowiedziałem się, że w szkole znajdującej się w naszej parafii nie ma zajęć z siatkówki, a chętni są, zaproponowałem im kontynuowanie gry, ale już w formie zorganizowanej. To co robię, najlepiej oddaje określenie jakiego użył Jan Paweł II, że jest to odczytywanie znaków czasu. Jeżeli, jako duszpasterze możemy odnajdować się w określonych środowiska, wsłuchiwać w potrzeby ludzi. Nie narzucać pewnych form, tylko starać się realizować takie, jakich oczekuje środowisko w którym pracujemy, żyjemy.
Rola kapelana w harcerstwie i instruktora czy trenera w sporcie to są jednak dwie różne role, tak jak różne są oba środowiska. Czy ojciec ma, a jeżeli tak to jakie przygotowanie do pracy w charakterze instruktora, trenera?
Rzeczywiście kapelan i trener to dwie różne role. Jeśli chodzi o sport, to skończyłem kursy instruktora piłki nożnej, tenisa stołowego, a później również siatkówki. Robiłem to w wolnym czasie, korzystając z urlopu, za zaoszczędzone pieniądze. Treningi z piłkarzami zaczynałem w Łodzi, pod okiem byłego trenera ŁKS-u p. Włodzimierza Tylaka. To był nasz parafianin, a ja uczyłem jego dzieci, a on pomagał mi w duszpasterstwie dzieci i młodzieży. Korzystałem z jego doświadczenia, podglądałem innych trenerów. To była dobra lekcja. Do tej pory utrzymuję kontakt z kolegami trenerami, dzielimy się naszymi doświadczeniami. Poza tym trochę sędziowałem…
O zapewne zdarzało się ojcu słyszeć z trybun „sędzia kalosz…”
Nie słyszałem. Ja sędziowałem mecze młodzieżówek, szkolne, osiedlowe. Robiłem to jako amator, a nie sędzia zawodowy. Właśnie takie okrzyki z trybun na meczach dorosłych zniechęcały mnie do sędziowania ligowej piłki, nawet na tym najniższym szczeblu.
Wróćmy zatem z Łodzi do Suwałk…
Mam 10 godzin lekcji religii w szkole, a po lekcjach trenuję, gram z dziećmi i młodzieżą…
Czy praca ojca z dziećmi, z młodzieżą to nie tylko przyjemność, spełnianie się, ale też forma przyciągania, złośliwi powiedzieliby agitacji, tych młodych ludzi do Kościoła?
Tak, zdecydowanie tak, to widać po rosnącym zainteresowaniu wstępowaniem do gromady zuchowej. To było widać na odprawianych w adwent roratach, na których najbardziej widoczne były te właśnie zorganizowane grupy. Zbiórki harcerskie, ale też przez wspólny udział w mszach świętych, nabożeństwach jednoczyły ich. Obserwuję, że tam gdzie na wychowanie położony był akcent religijny, udział w nabożeństwach różańcowych, drodze krzyżowej, dzieci te są bardziej wytrwałe w dalszej służbie harcerskiej i rodzice odbierają to bardzo pozytywnie. Jeśli chodzi o sport, to jak przyszedłem do Suwałk, zaczynałem generalnie od zera. Musiałem troszczyć się o miejsce na trening, sprzęt, szukać chętnych do udziału w zajęciach. Początkowo zaskoczeniem było to, że duchowny prowadzi treningi. Z czasem, kiedy okazało się, że znam się na tym czego się podejmuję, że po porażkach, stosując się do moich uwag, zaczynają wygrywać udało się przełamać barierę początkowej nieufności. Nie raz i nie dwa musiałem udowadniać swoją fachowość. Przyznaję, że nie było łatwo. Tym bardziej że wszystko, od zorganizowania sprzętu po przygotowanie do zawodów, zebranie funduszy na stroje, piłki, wyjazdy, było na mojej głowie. Pamiętam wciąż jak dziesiątki razy dzwoniłem do pewnego biznesmena, ale on nigdy nie miał dla mnie czasu. Dzisiaj nie muszę. On nie pomaga, ale robią to inni. Nie mamy żądnego stowarzyszenia, klubu, wszystko co robimy, robimy w ramach zajęć pozalekcyjnych.
To może warto pomyśleć o sformalizowaniu tej sportowej działalności, powołaniu na przykład parafialnego klubu lub czegoś na wzór Salezjańskiej Organizacji Sportowej?
Taka sformalizowana działalność ma przełożenie na wyniki sportowe. Jeśli ja mam trzy zespoły w piłce nożnej: podstawówka, gimnazja, klasy ponadgimnazjalne, dwa w siatkówce: gimnazjum i liceum, czyli pięć zespołów, które prowadzę sam mając na głowie przygotowanie merytoryczne, logistykę, finanse, kierowcę na wyjazdy, którym prawie zawsze jestem ja, a w klubach funkcje te rozłożone są na kilka, czasami kilkanaście osób, to żałuję że nie mam nikogo, kto po moim odejściu z parafii kontynuowałby to, co zacząłem. Ale jednocześnie pocieszam się tym, że nie ma ludzi nie do zastąpienia i znajdzie się ktoś, kto pociągnie ten wózek. Chętnych do pomocy nie ma, poza siatkówką, w której mogę liczyć na Kamila Skrzypkowskiego. Nie wiem nawet czy wszyscy rodzice wiedzą kto trenuje ich dzieci… Owszem, obdarzają mnie dużym zaufaniem, ale czasami potrzebowałbym pomocy z ich strony…
To dziwne i smutne, bo jak na Suwałki, robi ojciec kawał doskonałej roboty. Ponad 30 imprez w tym roku, w tym sześć w Suwałkach. I przechodzi to bez echa, nawet wśród rodzin sportowców… Może nie potrafi ojciec „sprzedać” efektów swoje pracy, bo one są, czego dowodem są kroniki, dyplomy i puchary…
Mieliśmy mistrzostwa diecezji w siatkówce, gdzie mój zespół zajął drugie miejsce, a w jednym z portali w tytule napisano kto wygrał, a pod spodem umieszczono zdjęcie mojej drużyny… Komentarz zostawiam fachowcom, dziennikarzom…
Najboleśniejsza porażka?
… (śmiech). Powiem, że dużo. Ale już poważnie. Staram się nie skupiać na porażkach, a na sukcesach, a tych też mamy sporo…
A pierwszy sportowy sukces instruktora czy trenera ojca Szczepanika?
Największym sukcesem, który mnie zmobilizował do dalszej pracy i ustawił pozytywnie odniosłem w Kaliszu. Zorganizowałem tam ligę parafialną. Pierwszy mecz przegraliśmy 0:7, drugi 1:14, chociaż wcześniej ministranci odrzucili moją propozycje potrenowania przed ligą. Twierdzili, że są na tyle dobrzy, że bez treningów też sobie poradzą. Po tym drugim „lodowatym prysznicu” chłopcy przyszli i sami zaproponowali, że chcą jednak potrenować. No i wzięliśmy się do roboty. W ciągu dwóch tygodni przygotowałem nowego bramkarza, ustawiłem chłopaków. Pojechaliśmy na rozgrywki i już na początku uśmiechnęło się do nas szczęście, bo nie przyjechali bowiem nasi najgroźniejsi rywale. Reszcie pomogliśmy sami. Wygraliśmy 3:2 z zespołem, który wcześniej rozjechałby nas. Największym sukcesem było jednak to, że po porażkach chłopcy uznali, że jednak warto mi zaufać, potrenować pod moim okiem, że coś z tego będziemy mieli: oni – jako zawodnicy i ja – jako ich trener.
A jak było w Suwałkach?
Też zaczynałem od porażek. Wreszcie nie wytrzymałem, zapytałem ile razy jeszcze musimy przegrać, żebyśmy wzięli się do roboty. W trzecim roku mojego pobytu w Suwałkach wygraliśmy diecezjalne mistrzostwa szkół podstawowych. I od tego momentu zmieniło się nastawienie nie tylko zawodników, ale też rodziców, sponsorów.
Jak ojciec widzi swoją i swoich zawodniczek, zawodników przyszłość w Suwałkach?
Trudno mi mówić o przyszłości, bo w tym roku w zakonie przypada odbywająca się co cztery lata kapituła, która wiąże się też ze sporymi zmianami, również z przenosinami zakonników do innych miast. Suwałki są bardzo odległe od innych franciszkańskich placówek i, w tej sytuacji, przenosiny to koniec pewnego etapu życia i pracy. Jeśli będę musiał odejść, zostawię harcerzy i sportowców przygotowanych do dalszej pracy. Tylko musi przyjść ktoś, kto zaczęte przeze mnie dzieło zechce kontynuować, pielęgnować to ziarno rzucone w urodzajny grunt. Liczę też, że sama młodzież nie da o sobie zapomnieć, będzie dopominała się kontynuacji tego, co wspólnie zaczęliśmy. Przypominać o tym będą też kroniki, dyplomy i puchary wywalczone przez nas.
– Dziękuję za rozmowę.
Z franciszkaninem ojcem Jackiem Szczepanikiem rozmawiał Tadeusz Moćkun
Ps. Warto dziś docenić jego wkład w wychowanie suwalskiej młodzieży i skromność cechującą nie tylko zakonnika, ale też człowieka. Docenić dziś, bo jutro może go już w Suwałkach nie być.
Więcej (zdjęcia) na: www.suwalki24.pl