„Dusza w podróży” – to tytuł wywiadu, którego ojciec Paweł Kozacki udzielił „Tygodnikowi Powszechnemu”. Przełożony polskich dominikanów mówi:
Człowiek ciągle jest w drodze
Tak zostaliśmy stworzeni. Jesteśmy ludźmi w drodze. Wierzę, że do Królestwa Niebieskiego.
Historie biblijne – Abraham wychodzący z Ur Chaldejskiego; naród wybrany, który został wyprowadzony z Egiptu i pielgrzymuje po pustyni przez 40 lat; wreszcie Jezus, który ciągle jest w drodze, a w Jerozolimie rozsyła apostołów na krańce świata – są metaforami losu ludzkiego. Są opowieściami o człowieku, który zmierza do Królestwa Bożego. Jesteśmy ludźmi w drodze, którzy tutaj nie mają swojej ojczyzny.
Dominikanin nigdy nie jest bezdomny – wszędzie ma dom
Domem jest zakon. Ale nie w sensie budynku – klasztoru, tylko więzi z braćmi. Dominikanie wypracowali taki rytm modlitwy i relacji między sobą, że gdziekolwiek się znajduję, czuję, że jestem w domu. Zdarza się nawet, że wchodząc do klasztoru w USA, czuję, że to jest moje miejsce.
Oczywiście nie w tym sensie, że ten konkretny budynek jest mój, ale że bracia tworzą przestrzeń, w której odnajduję swoje miejsce. Mam poczucie zamieszkania w przestrzeni duchowej. Nie czuję się wyrzutkiem. Nie czuję się bezdomny. Będąc w drodze, przemieszczając się, czuję w tym zakorzenienie.
Pielgrzymka to nie sport
Nie chodzi o to, żeby koniecznie osiągnąć cel, choć oczywiście on jest w perspektywie. Jednak najważniejsze jest, że człowiek idący na pielgrzymkę wypada z kołowrotu codziennych zdarzeń i rusza do miejsca, do którego nie dotrze w ciągu jednego dnia. To umożliwia przypomnienie sobie faktu, że jest się pielgrzymem życiowym, przechodniem na tej ziemi. Już sam fakt bycia w drodze przypomina o naszej kondycji życiowej.
Uchodźca różni się od pielgrzyma
Uchodźcy są w diametralnie innej sytuacji. Pielgrzymowanie zakłada cel. Ja, będąc w pielgrzymce, także tej do Królestwa, wiem, że ta droga mnie dokądś prowadzi. Nawet jeśli cel jest odległy, to jednak realnie istnieje.
Oni nie zmierzają do ziemi obiecanej, lecz są wygnani z domów wbrew swojej woli. Czasem się zdaje, że podczas ich ucieczki tą ziemią obiecaną może być bogaty, europejski świat. Ale – jak się okazuje – to często bywa cel złudny.
Uchodźca to ten, którego wygnano z domu. On jest w drodze, ale – po pierwsze – niedobrowolnie, a po drugie – chce wrócić do domu. To pielgrzyma odróżnia od uchodźcy.
Dla większości uchodźców jedynym motywem wyjścia jest poczucie krzywdy. Ich droga jest niepewna jutra.
Biegam nie dla rywalizacji
Przygotowuje się właśnie do maratonu. Jeśli mierzę czas, to tylko dla weryfikacji kondycji, ale nie ma większego znaczenia, czy wyprzedzi mnie 500 osób, czy do mety dobiegnę ostatni. Ten maraton, do którego się przygotowuję, jest specyficzny, bo zaprosiłem do niego swoich braci. Będę wśród nich chyba najstarszy, więc większość z nich będzie musiała dostosować się do mojego tempa. Chcemy przebiec go razem.
Rzadko się zdarzało, żebyśmy z braćmi razem biegali. Znacznie częściej ruszaliśmy na wyprawy. Dlaczego? Takie działania tworzą więzi. Im bardziej zderzamy się z rzeczywistością; zwłaszcza jeśli droga wymaga współpracy i wzajemnej troski o siebie, tym bardziej przekonujemy się, z kim mamy do czynienia.
Do rzeczy nie warto się przywiązywać
Uświadomienie sobie, że otaczamy się rzeczami, które w gruncie rzeczy okazują się mało konieczne do przeżycia, jest w jakimś sensie terapeutyczne. Mówią o tym minimaliści: jeśli posiadasz rzecz, której nie używałeś przez rok, to znaczy, że nie jest ci potrzebna. Możesz ją wyrzucić.
Nie posądzam siebie samego o jakieś szczególne przywiązanie do rzeczy. Widzę to najwyraźniej, gdy przyjeżdżam do Warszawy z jednej podróży i za chwilę ruszam w drugą. Wypakowuję walizkę, wrzucam ubrania do pralki, a do walizki wrzucam inny zestaw i dalej w drogę. Tak naprawdę potrzebuję dwóch kompletów na wymianę i szafa z ubraniami nie pęka w szwach.
Cała rozmowa w najnowszym numerze Tygodnika Powszechnego