RW: Przygotowuje Pan Mszę dedykowaną Papieżowi Franciszkowi. Premiera odbędzie się za kilka miesięcy. Jak doszło do skomponowania tej Mszy?
E. Morricone: Okazją jest 200. rocznica odrodzenia zakonu jezuitów. Papież jest jezuitą. Skomponowanie tej Mszy zaproponował mi ks. Libanori z kościoła Il Gesu w Rzymie. Nie od razu się zgodziłem. Z muzyką filmową nie mam problemów, ale muzyka sakralna to pewien absolut, nie byłem pewny, czy sobie z tym poradzę. Poprosiłem o tekst i powiedziałem, że ostateczną decyzję podejmę dopiero po ukończeniu dzieła, dopiero wtedy będę pewny, że się powiodło. Ks. Libanori zgodził się na taki warunek i zapewnił mnie, że jezuici będą się modlić, abym tę Mszę skomponował. I napisałem ją. Muszę powiedzieć, że jestem z niej w miarę zadowolony. Jest to Msza dość szczególna, odbiega trochę od tradycji liturgicznej, ale też jej nie neguje, nie jest rewolucyjna. Ale jest inna, szczególna.
RW: Nie po raz pierwszy konfrontuje się Pan w swej twórczości z jezuitami?
E. Morricone: Prawdę powiedziawszy, to z samymi jezuitami się nie konfrontowałem. Ale sam fakt, że otrzymałem od nich zamówienie na tę Mszę i że udało mi się je zrealizować, traktuję jako coś nadzwyczajnego, jako cud. Przypomnę, że jakieś 28 lat temu otrzymałem zamówienie na napisanie muzyki do filmu „Misja”. Jego producent Fernando Ghia zaprosił mnie do Londynu i pokazał mi ten film. Bardzo się wzruszyłem, do łez. Powiedziałem, że do tego filmu muzyki nie napiszę. Dlaczego – zapytał Ghia – widzę przecież, że ci się podoba? Odpowiedziałem, że ten film mojej muzyki nie potrzebuje. Ale dwaj producenci, reżyser i montażysta bardzo nalegali. I w końcu się zgodziłem. Pamiętamy fabułę filmu. Watykan polecił jezuitom udać się do Ameryki Łacińskiej i z Indian zrobić chrześcijan. Był to tak zwany święty eksperyment. Ten eksperyment się powiódł. Stwierdził to kard. Altamirano, którego Watykan wysłał na miejsce. Indianie witają kardynała pieśnią Ave Maria Guarani, którą skomponowałem. Melodia tradycyjna dla chóru czterogłosowego, klasycznego… Kard. Altamirano zaaprobował pracę jezuitów. Dzięki nim Indianie mieli poczucie własnej wartości, a to niepokoiło władze portugalskie i hiszpańskie. Odbierały to jako zagrożenie dla swego panowania. I zaczęli się skarżyć u kard. Altamirano, że Indianie się od nich uniezależniają. To napięcie jest centralne w tym filmie, którego nie chcę teraz w całości opowiadać. Ale w pewnym momencie dochodzi do rzezi. Wymordowano zarówno jezuitów, jak i Indian, wszystkich. Kard. Altomirano nad tym ubolewał. Ale nie powstrzymało to Stolicy Apostolskiej od kasaty zakonu jezuitów w 1773 r. Stało się to 20 lat po wydarzeniach, które opisuje film. W 1814 r. zakon został wskrzeszony.
RW: A zatem istnieje pewna ciągłość między filmem „Misja” i tą Mszą z okazji 200-lecia odrodzenia jezuitów?
E. Morricone: Nie codziennie powstają filmy o jezuitach. A zatem fakt, że zostałem zaangażowany w obie te rzeczy: w film o jezuitach w przededniu ich kasaty oraz w Mszę z okazji ich odrodzenia, wydaje mi się dziwnym zbiegiem okoliczności. Kiedy o tym myślę, wydaje mi się to niemal cudem.
RW: Mówił pan o swych obawach przed przyjęciem zamówienia na muzykę do filmu „Misja”, jak i teraz przed zgodą na skomponowanie Mszy. Czy często się to panu zdarza, że nie czuje się pan na wysokości zadania przed podjęciem się pracy nad jakimś dziełem?
E. Morricone: Zawsze. Nigdy nie jestem pewny, że dam z siebie wszystko. Ale „Misja” to szczególny przypadek. Bo film ten robił wielkie wrażenie nawet bez muzyki. Prosiłem producentów, aby pozostawili go bez muzyki. Ale oni nalegali, więc napisałem. I muszę przyznać, że muzyka do „Misji” podobała się na całym świecie. Zwłaszcza „Obój Gabriela”. Do dziś jest bardzo popularna.
RW: Rzadko można się spotkać z takim stosunkiem autora do swej muzyki. Czy to wynika z podziwu dla filmu czy też z pańskiego autokrytycyzmu?
E. Morricone: Muzyka mogła też popsuć ten film. Fakt, że wywołał we mnie tak wielkie emocje również bez muzyki, sprawiał, że ja mogłem temu filmowi zaszkodzić. Tego się obawiałem. Takie obawy mam przed każdym filmem, ale tu były szczególne, bo nie przy każdym filmie wzruszam się do łez. W zasadzie nigdy mi się to nie zdarza. A tu naprawdę płakałem, widząc, jak umierają De Niro, a zwłaszcza Jeremy Irons. Przeciwko niemu żołnierze mierzą z karabinów, a on idzie naprzód z Najświętszym Sakramentem. To była scena nie do wytrzymania.
RW: Powróćmy do Mszy. Wspomniał Pan, że jest ona dość szczególna, że nie w pełni odpowiada tradycji Kościoła. Co to oznacza?
E. Morricone: Tekst jest klasyczny. Ale będą na przykład dwa chóry. Tak jak w tradycji bazyliki św. Marka w Wenecji, gdzie były dwa chóry, nie przeciwstawne, ale splatające się w jedno. U mnie też są dwa chóry. W praktyce będzie to chór św. Cecylii podzielony na dwie grupy. Jedna po prawej stronie, druga po lewej. Będą sobie nawzajem odpowiadać. Jedna zacznie, druga będzie kontynuować. Zwłaszcza w niektórych partiach Mszy. Szczególny będzie też skład orkiestry: będą trąbki, rogi, puzony, perkusje, organy, wiolonczele, kontrabasy. Nie będzie skrzypiec, altówek, fletów, obojów, klarnetów i fagotów. Miałem przygotować tę Mszę na 12 września, ale niestety nie było to możliwe. Miałem inne koncerty. Postanowiliśmy przesunąć to na inny termin w ramach 200-lecia odrodzenia jezuitów.
RW: I Msza zostanie wykonana w kościele Il Gesu?
E. Morricone: Pierwotnie myśleliśmy o kościele św. Ignacego. Ale okazało się to niemożliwe, za dużo rzeczy trzeba by zdemontować w tym kościele, by pomieścić dwa chóry i dość dużą orkiestrę. Również w kościele Il Gesu będzie trzeba zdemontować wiele rzeczy. Poważnym problemem jest też akustyka. Bo nie wszystkie utwory symfoniczne nadają się do kościoła. Problemem jest pogłos, który trwa pięć sekund. Dźwięki się na siebie nakładają. Istnieją urządzenia, które zmniejszają efekt pogłosu. Mam technika, który zawsze ze mną współpracuje i to on zainstaluje urządzenia, które przerywają ów pogłos, zmniejszają go. Można to zrobić, choć jest to drogie. Ale zrobimy to, bo inaczej nic się nie rozumie.
RW: Czy miał Pan okazję rozmawiać na ten temat z Ojcem Świętym?
E. Morricone: Pewnego dnia ks. Libanori zaprosił mnie do kościoła Il Gesu, ponieważ miał przyjść Papież. I poprosił mnie, bym opowiedział Franciszkowi historię tej Mszy, rozpoczynając od filmu „Misja”. Pozostałem z Franciszkiem sam na sam w zakrystii. Rozmawiałem z nim przez pięć minut. Na początku byłem tak wzruszony, że niemal nie mogłem mówić. Ale on poczekał aż się uspokoję i opowiedziałem mu całą tę historię. Wyraziłem też nadzieję, że przybędzie na wykonanie tej Mszy. Papież nie powiedział ani tak, ani nie, bo jest bardzo zajęty. On zresztą nie lubi muzyki, jak sądzę. Ale z tej okazji mógłby przyjść. Bo jest to w końcu 200-lecie odrodzenia jezuitów, a on jest jezuitą, jedynym papieżem jezuitą. Jest to więc wyjątkowa, niepowtarzalna okoliczność.
RW: Dlaczego Pan myśli, że Papież nie lubi muzyki?
E. Morricone: Ponieważ słyszałem, że kiedyś wyszedł z Auli Pawła VI, kiedy zaczynał się koncert.
RW: Być może miał inne obowiązki?
E. Morricone: No właśnie, to samo może powiedzieć i w moim przypadku. Ale gdyby lubił muzykę, to by został. Mam nadzieję, że mojej muzyki będzie chciał posłuchać.
Rozm. L. De Luca/ rv