Kiedy wyjechał Ojciec na misje?
W 1980 roku, trzydzieści pięć lat temu. Byłem wtedy klerykiem i w Zambii miałem tak zwaną magisterkę, czyli praktykę apostolską i rodzaj próby dla młodego jezuity między studiami filozoficznymi a teologicznymi. To było ciekawe doświadczenie: magisterka połączona z poznawaniem życia i kultury Afrykańczyków.
Dlaczego Zambia?
Przyznam, że w nowicjacie, razem z moim kolegą Ludwikiem Zapałą, który dziś także jest misjonarzem w Zambii, myślałem o pracy w Rosji. Ale to były czasy Związku Radzieckiego i Leonida Breżniewa, więc wyjazd tam był raczej nierealny. Natomiast polscy jezuici mieli bogate tradycje pracy na misjach w Zambii i misjonarze nadal byli tam potrzebni.
W Zambii pracował wówczas ojciec Michał Szuba, dziś mój serdeczny przyjaciel, który w czasie swoich wakacji w Polsce opowiadał nam, już wtedy klerykom, że na misjach w niedziele odprawia nawet kilka Mszy świętych. Pomyślałem, że to niesprawiedliwe: u nas jest tak dużo księży, a w Afryce ich brakuje. Zgłosiłem więc ojcu prowincjałowi moją gotowość do wyjazdu. Było to konieczne, ponieważ w czasie studiów filozoficznych mieliśmy lektorat z języka francuskiego, a w Zambii język urzędowy to angielski. I rzeczywiście na drugim roku filozofii osoby, które chciały wyjechać do Zambii, dostały zgodę na naukę angielskiego. Później jeszcze rok byłem w Anglii.
Jakie były Ojca pierwsze wrażenia po przybyciu do Afryki?
Na początku – ogromne zaskoczenie. Miałem zupełnie inne wyobrażenia o Afryce. Po lekturze listów misjonarzy spodziewałem się spalonej słońcem ziemi, dzikich zwierząt i buszu. Tymczasem Lusaka, gdzie wylądowaliśmy, to duże miasto, niemal europejska stolica: asfaltowe ulice, światła, ruch samochodowy… Dopiero kiedy wyjechaliśmy poza miasto, krajobraz się zmienił.
Moim pierwszym misyjnym zadaniem była praca w jezuickiej szkole średniej pod wezwaniem św. Piotra Kanizjusza w Chikuni, na południu Zambii. Chikuni to najstarsza jezuicka misja w Zambii. Została założona w 1905 roku przez Francuza, ojca Josepha Moreau. Później pracował tam między innymi ojciec Władysław Zabdyr, polski jezuita, który na terenie tamtejszej parafii założył ponad czterdzieści szkół. Ja w Chikuni miałem uczyć historii Zambii we wspomnianej szkole średniej. To było duże wyzwanie: uczyć Zambijczyków ich historii, w dodatku po angielsku, którego kurs zaledwie skończyłem. Pomyślałem: Coś tu jest nie w porządku – albo ja nie mam zaufania we własne siły, albo przełożeni się pomylili. Ale z drugiej strony, trzeba sprawdzić, co z tego wyjdzie.
Udało się czy przełożeni się pomylili?
Wyszło doskonale. Powiedziałem swoim uczniom, że dopiero przyjechałem do ich kraju, że jestem tu nowy i razem z nimi będę się uczył. Młodzież była otwarta i przyjęła mnie bardzo dobrze. Byłem wtedy chyba najgorliwszym uczniem w klasie, bo musiałem się gruntownie przygotowywać do każdej lekcji, w dodatku z wyprzedzeniem. To doświadczenie bardzo mi pomogło w późniejszych studiach teologicznych w Irlandii i na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie.
Kiedy po ich ukończeniu ponownie przyjechałem do Afryki, wróciłem do Chikuni. Nadal uczyłem w liceum Piotra Kanizjusza, a jednocześnie byłem duszpasterzem młodzieży i kapelanem szkoły. Natomiast w niedziele często wyjeżdżałem do stacji misyjnych, by tam pomagać w posłudze duszpasterskiej. Mieszkańcy naszych stacji misyjnych, położonych z dala od miasta, nieraz w głębi buszu, we Mszy świętej mogli uczestniczyć raz na dwa, trzy miesiące. To było dla nich naprawdę ogromne święto. Z kolei dla mnie praca „w terenie” okazała się ważnym doświadczeniem.
Na początku nie znałem języka chitonga, którym posługuje się miejscowa ludność, więc miałem pewne problemy z komunikacją. W Zambii językiem urzędowym jest – jak wspomniałem – angielski, ale mieszkańcy wiosek go nie znają. Nawiasem mówiąc, czternaście milionów mieszkańców Zambii posługuje się około siedemdziesięcioma dwoma językami.
Jak wiele z nich poznał Ojciec?
Mszę świętą mogę odprawić w trzech: chitonga, bemba i nyanja. To języki bantu z zupełnie innymi kategoriami gramatycznymi niż języki europejskie. W zasadzie wszystko jest w nich inne oprócz dwóch słów: „mama” i „tata”. Z mszału można jeszcze jakoś przeczytać, gorzej z układaniem w tych językach kazań. Kiedy więc wybierałem się do stacji misyjnych parafii Chikuni, pisałem kazania po angielsku i prosiłem o przetłumaczenie ich na chitonga jednego z uczniów naszego liceum. Często też zabierałem go ze sobą jako ministranta i tłumacza. Z czasem mój ministrant sam pisał te kazania, później je wygłaszał, aż w końcu zapytałem go, czy nie myśli o kapłaństwie. I tak moja nieznajomość języka okazała się opatrznościowa…
Ministrant został księdzem?
Został księdzem i dziś jest wikariuszem generalnym diecezji. Kiedyś on mnie słuchał, a teraz to ja muszę słuchać jego. Ale jestem z niego bardzo dumny.
Ojciec był także jakiś czas magistrem nowicjatu.
Rzeczywiście po kilku latach pracy w liceum prowincjał poprosił mnie, bym zajął się formacją kandydatów do zakonu. Kolejne, nowe dla mnie wyzwanie. Nowicjusze pochodzili nie tylko z Zambii, ale także z Malawi i Afryki Południowej, gdzie właśnie upadał apartheid. Ci młodzi ludzie szukali swojego miejsca w świecie, w społeczeństwie, w Kościele i ja starałem się im w tym pomagać. Wprowadzałem różne zwyczaje, które znałem z własnego nowicjatu w Starej Wsi, ale też wiele wypracowanych praktyk, które poznałem, odwiedzając kilka europejskich nowicjatów. Mieliśmy na przykład refleksję dotyczącą tego, jak minął tydzień. Chciałem, by nowicjusze nie tylko wykonywali to, co do nich należy, ale by wykazywali się też własną inicjatywą.
Ilu nowicjuszy było za Ojca kadencji?
Liczba nowicjuszy była różna. W pewnym okresie miałem tylko ośmiu podopiecznych na dwóch latach. Z kolei w jednym roku było ich dwudziestu siedmiu i brakowało miejsc. Teraz moi wychowankowie są proboszczami w jezuickich parafiach, jeden jest delegatem do spraw formacji. Niedawno koncelebrowałem Mszę świętą, podczas której mój dawny wychowanek składał swoją profesję na ręce delegata, także mojego wychowanka, a Mszę koncelebrowało jeszcze dwóch innych moich dawnych nowicjuszy. Takie chwile cieszą i napawają dumą.
Ojciec jest świadkiem rozwoju Kościoła w Afryce.
Rzeczywiście, kiedy przyjechałem do Afryki ponad trzydzieści lat temu wśród kapłanów w Zambii dominowali przede wszystkim Europejczycy i Amerykanie. Wśród jezuitów to byli przede wszystkim Amerykanie, Irlandczycy, Słoweńcy. Dziś sytuacja jest zupełnie inna: zdecydowanie przeważają Zambijczycy. Na przykład prowincjałem jezuitów jest obecnie Zambijczyk.
Nie jest jednak tak, że biali misjonarze są już w Afryce niepotrzebni. Nasza obecność sprzyja otwarciu Kościoła afrykańskiego, który ma być Kościołem uniwersalnym, powszechnym. Zamknięcie nie sprzyja ani Kościołowi zambijskiemu, ani na przykład polskiemu. Wymieniamy swoje doświadczenia i wzajemnie sobie pomagamy. To łączy się też dla obu stron z potrzebą przekraczania pewnych schematów, wyobrażeń i przyzwyczajeń. Europejczycy mają inną mentalność, jesteśmy nastawieni bardziej rozumowo i intelektualnie. Księża Afrykańczycy kierują się bardziej sercem i emocjami. Musimy nauczyć się to wypośrodkować, bo przecież i głowa, i serce są potrzebne. Staramy się współpracować.
Napięcia są zapewne nieuniknione?
Jak wszędzie. Jeśli jednak jest wzajemne zrozumienie i zaufanie, każdy problem można rozwiązać. Potrzeba nam modlitwy i to wspólnej modlitwy. Najważniejsze, by nie tylko księża i osoby konsekrowane, ale także świeccy mieli możliwość głębokiego przeżywania swojej wiary. Coraz więcej osób świeckich bierze udział w rekolekcjach ignacjańskich czy sesjach weekendowych. Zaangażowani świeccy mogą znacznie pomóc księżom w pracy duszpasterskiej, wiele jednak jest jeszcze do zrobienia. Bo tak naprawdę w Zambii mamy dopiero drugie pokolenie katolików. Młodzi ludzie nie wynoszą wiary przede wszystkim z domu, ale dzięki pracy duszpasterskiej i ewangelizacyjnej. I w niej nam, kapłanom, pomagają siostry zakonne i osoby świeckie.
Zaangażowanie świeckich jest kluczowe zwłaszcza w prowadzonych przez Kościół szkołach i parafiach wyjazdowych, do których ksiądz – jak już wspomniałem – przyjeżdża tylko raz na jakiś czas. Życie parafialne koordynuje tam świecki katechista lub nauczyciel. To oni prowadzą Liturgię Słowa w niedziele, uczą katechezy, animują życie modlitewne przez odmawianie różańca czy odprawianie Drogi Krzyżowej w Wielkim Poście.
Wyrazem rozwoju Kościoła w Zambii jest nie tylko wzrost liczby księży, lecz także powstawanie nowych parafii.
Rzeczywiście wiele ich powstaje. Buduje się nowe kaplice i kościoły i one zawsze są wypełnione wiernymi. Ludzie chcą się modlić, chętnie uczestniczą we Mszy świętej, która w Zambii trwa o wiele dłużej niż u nas. To przeżycie spotkania z Bogiem i we wspólnocie.
Mimo że często odprawiana jest w o wiele skromniejszych warunkach niż te, do których jesteśmy przyzwyczajeni w Polsce.
Czasem wystarczy proste zadaszenie, korona drzewa. Ludziom do głębokich przeżyć religijnych nie potrzeba bogatej infrastruktury. Ale – jak już mówiłem – budujemy nowe świątynie czy kaplice, nieraz rzeczywiście bardzo skromne.
Czy bieda to duży problem w Zambii?
Bywa, że rodzice mogą zapewnić swoim dzieciom najwyżej jeden posiłek dziennie. Wielu nie stać, by posłać wszystkie swoje dzieci do szkoły. To prawda, ale prawdą jest też, że nieraz trudno tych ludzi zmobilizować, by sami wykazali się inicjatywą. Są przyzwyczajeni do pomocy białych i nieraz liczą tylko na nią. To niestety spuścizna po czasach kolonialnych.
Kościół oczywiście pomaga. Są organizowane różne projekty. Najważniejsza w nich nie jest pomoc doraźna, a mobilizowanie do zaangażowania. Zambijczycy sami muszą zatroszczyć się o siebie i swoje rodziny. Stawiamy przede wszystkim na edukację. Prowadzimy nie tylko szkoły podstawowe czy średnie, ale też kształcimy nauczycieli, katechetów, organizujemy różnego typu kursy, jak chociażby uprawy ziemi. Kursy rolnicze to tradycja zapoczątkowana przez wspomnianego ojca Moreau, który zakładając misję w Chikuni, mówił, że nie może głosić słowa Bożego ludziom głodnym, że najpierw trzeba pomyśleć o ich pustych żołądkach. Rozwijał więc na tym terenie rolnictwo. Wprowadził między innymi pług zaprzęgnięty w woły, który nie był tam znany.
Trzeba powiedzieć, że tam, gdzie są misje, ludzie jakoś sobie radzą, choć oczywiście wielu potrzebuje pomocy. Zwłaszcza w edukacji dzieci, ponieważ jeszcze do niedawna w Zambii płatna była nawet szkoła podstawowa. Ostatnio rząd uznał, że wszyscy Zambijczycy mają prawo do edukacji na poziomie podstawowym, także dzieci pochodzące z najuboższych rodzin. Jednak w dalszym ciągu płatne są szkoły średnie, nie mówiąc już o studiach.
Czy nadal dużym problemem w Zambii jest AIDS?
Niestety tak. Zarażonych jest ponad milion osób. Wiele spośród nich nie ukończyło piętnastego roku życia. Dziś są już lekarstwa, które mogą zatrzymać chorobę, więc zarażonym można pomagać. Kościół bardzo mocno zaangażował się przede wszystkim w uświadamianie młodym zagrożeń płynących z niebezpiecznych zachowań seksualnych. Staramy się przede wszystkim zachęcać do zachowywania Dziesięciu Przykazań Bożych i odpowiedzialności za swoje życie.
Oprócz AIDS dużym problemem w Zambii jest między innymi malaria, gruźlica i – o czym mówi się może nieco mniej – alkoholizm. Po tani alkohol marnej jakości sięgają niestety także ludzie bardzo młodzi. Jakiś czas temu jeden z naszych współbraci, Irlandczyk, zaangażował się w akcję delegalizacji tak zwanego piwka afrykańskiego, które sprzedawane było w małych, plastikowych saszetkach dosłownie wszędzie. Ponieważ kosztowało mniej niż gazeta, sięgały po nie nawet dzieci. To był bardzo źle oczyszczony alkohol i niektórzy dostawali po nim obłędu. Na szczęście rząd zakazał jego produkcji.
Jak wielu katolików żyje w Zambii?
Ponad 90 procent mieszkańców Zambii to chrześcijanie, w tym protestanci stanowią ponad 60 procent, a katolicy – ponad 20 procent. Wśród Kościołów protestanckich są adwentyści dnia siódmego, świadkowie Jehowy, anglikanie, baptyści, jest też Zjednoczony Kościół Zambijski, czyli metodyści i kalwini, są Kościoły Chrystusowe. Mniejszość to wyznawcy religii plemiennych i islamu. I właśnie ze względu na ten synkretyzm religijny i występowanie tak wielu Kościołów chrześcijańskich bardzo ważna jest formacja świeckich, o której już mówiłem.
Wielość religii wymaga wyższej świadomości…
…i wiedzy. Nasi wierni sami zresztą pytają, skąd tak wiele odłamów chrześcijaństwa, skoro jest jeden Pan Jezus. W szkołach program nauczania religii opiera się na ekumenizmie, ale w naszych parafiach prowadzone są dodatkowe zajęcia dla katolików. Nasi uczniowie pytani są nieraz przez swoich protestanckich kolegów, dlaczego katolicy modlą się w niedzielę, skoro Pan Jezus modlił się w synagodze w sobotę. Muszą więc wiedzieć, czym jest Dzień Pański, Pamiątka Zmartwychwstania… Zetknięcie się z tego typu pytaniami to swego rodzaju pomoc we wspomnianej formacji. Młodzi katolicy muszą bowiem poszukać odpowiedzi na nie, zastanowić się nad nimi, uświadomić sobie, kim są. To ich angażuje do stawiania czoła wyzwaniom. Przed nami jeszcze dużo pracy, by w nich to wszystko ugruntować. By nie tylko deklarowali, że są katolikami, ale by świadczyli o tym swoim życiem.
Co Ojciec uważa za najważniejsze w swojej misyjnej posłudze?
Najważniejszy jest rozwój Kościoła lokalnego, o czym już wcześniej mówiłem. Ważne, by miejscowi kapłani, siostry zakonne i osoby świeckie potrafili sprostać czekającym ich wyzwaniom i przejmowali pałeczkę. Co oczywiście już się powoli spełnia.
Tym bardziej że zaczyna brakować misjonarzy z Europy czy Ameryki.
Dawne kraje misyjne, takie jak chociażby Irlandia, same mają wielkie potrzeby w tym względzie. Niedługo może być tak, że to do Europy zaczną przyjeżdżać misjonarze z Afryki.
Kościół w Zambii wzrasta, ale potrzebuje jeszcze modlitwy i wsparcia. W moim odczuciu istotne jest właśnie pogłębienie współpracy pomiędzy Kościołami różnych państw czy kontynentów. Kościół amerykański i europejski może wiele nauczyć Kościół afrykański i odwrotnie. Ważne, byśmy tworzyli Kościół rzeczywiście katolicki, czyli powszechny, uniwersalny, i nie ograniczali się jedynie do własnego podwórka. W wierze jesteśmy jedną, wielką rodziną.
Czy Kościół w Polsce jest według Ojca Kościołem otwartym, Kościołem misyjnym?
Z mojej ponadtrzydziestoletniej praktyki mogę powiedzieć, że jest Kościołem otwartym na świat. W porównaniu z innymi krajami europejskimi do Afryki nadal wyjeżdża wielu polskich misjonarzy, także księży diecezjalnych, nie tylko zakonnych. W Polsce istnieje wiele grup i organizacji, które wspierają naszą posługę w Zambii modlitwą i ofiarą. Podejmowanych jest wiele inicjatyw na rzecz misji. Dziś jest naprawdę dużo możliwości pomocy i sięgają po nie – co szczególnie cieszy – także uczniowie. To z pewnością pozwala już młodym ludziom dostrzec problemy misjonarzy i ludzi żyjących na drugiej półkuli.
Pod tym względem jest bardzo dobrze, ale chyba zawsze może być lepiej…
Artykuł pochodzi z jezuickiego czasopisma „Życie Duchowe”.
Za: www.jezuici.pl