Ks. Federico Lombardi: Kiedy przyszedłem do Radia, nie znałem osobiście świata watykańskiego, ale wcześniej, zanim jeszcze zostałem prowincjałem włoskich jezuitów, przez ponad 10 lat pracowałem w czasopiśmie Civiltà Cattolica i podobnie, jak w przypadku innych jezuitów pracujących w Radiu przede mną, było to dla mnie doskonałe przygotowanie do pracy w środkach przekazu na służbie Papieżowi i Stolicy Apostolskiej.
Oprócz tego że, jak nigdy dotąd, mogłem stale i z bliska śledzić działalność Papieża, dla mnie najbardziej fascynującym aspektem pracy w Radiu Watykańskim był wymiar ogólnoświatowy naszej działalności na polu komunikacji, jak również międzynarodowy charakter naszego personelu pochodzącego z 60 różnych krajów, bardzo różnych kultur i posługującego się różnymi językami i alfabetami.
Ponadto musiałem się przyzwyczaić do nowej formy komunikacji. Tym razem nie chodziło o długie, dobrze udokumentowane artykuły, lecz o krótkie formy, na jedną, dwie minuty. A zatem formy jak najbardziej syntetyczne i jasne. W tym, jak sądzę, moje matematyczne wykształcenie służyło mi pomocą.
Przez pierwszych 15 lat, od 1991 do 2005 r., byłem dyrektorem programowym i wtedy skupiałem się przede wszystkim na treści samych informacji, a także, w nie mniejszym stopniu, na pielęgnowaniu bliskich relacji z poszczególnymi redakcjami i ich personelem. Były to relacje bardzo intensywne i głębokie, przede wszystkim z redaktorami, ale także z technikami, którzy nie podlegali bezpośrednio moim kompetencjom. Muszę przyznać, że dla mnie był okres najszczęśliwszy, kiedy mogłem w pełni oddać się misji Radia Watykańskiego, od rana to wieczora, praktycznie codziennie, bez przerwy.
Ale potem powierzono Księdzu również inne zadania…
Tak. W 2001 r. przełożeni powierzyli mi kierownictwo Watykańskiego Ośrodka Telewizyjnego CTV, a w 2006 r. dodatkowo Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej. Ponadto w 2005 r., po odejściu ks. Borgomeo, zostałem mianowany dyrektorem generalnym Radia Watykańskiego, a to oznaczało pod pewnymi względami funkcję bardziej administracyjną, która wymagała mniej kontaktu z personelem. Dlatego łatwiej mogłem to pogodzić z innymi powierzonymi mi zadaniami, które wymagały ode mnie sporego zaangażowania i czasu. W praktyce dzieliłem swój dzień w ten sposób, że w Radiu pracowałem wcześnie rano i po południu, w Biurze Prasowym w drugą część poranka, a po południu w CTV.
Miałem dużo pracy, ale nigdy nie przyszło mi na myśl prosić o zwolnienie z Radia Watykańskiego. To dla tej funkcji moi przełożeni zakonni skierowali mnie do służby w Watykanie. Zawsze traktowałem ją jako pierwszą i najważniejszą, i zawsze czułem się zobowiązany względem osób, które zostały mi powierzone. Oczywiście wszelkimi siłami starałem się również wypełniać inne powierzone mi zadania, bardzo ważne, ale moim domem w Watykanie zawsze pozostało Radio.
Co sprawiło Księdzu największą radość, a co największą przykrość?
Najwięcej radości sprawiały mi świadectwa naszych słuchaczy, którzy żyli w trudnych sytuacjach i zapewniali nas o swej wdzięczności za naszą służbę. Pamiętam na przykład listy świeckiej pielęgniarki z Somalii, która żyła w osamotnieniu w świecie muzułmańskim i regularnie słuchała naszych programów. Pamiętam 40 tys. listów i podziękowań z Ukrainy, które dotarły do nas w pierwszym roku po upadku Związku Radzieckiego. Takich przypadków było na szczęście dużo więcej.
Z drugiej strony największą przykrość, która trwa do dzisiaj, sprawił mi fakt, że nie byłem w stanie uruchomić produkcji programów w języku hausa. Bardzo o to prosili biskupi z południowej Nigerii, regionu, który dziś, jak wiemy, jest areną przemocy i konfliktów, gdzie działa Boko Haram. Wszystko już udało mi się zorganizować, praktycznie za darmo, opierając się na współpracy z nigeryjskimi zakonnicami z Rzymu oraz z katolickim radiem w Nigerii. Programy te mogły mieć dużą słuchalność. Jedyne koszty to pokrycie zużycia prądu przez nadajnik, poniżej 10 tys. euro rocznie, czyli poniżej 30 euro dziennie. Przeprowadziliśmy już pierwszą transmisję, ale nakazano mi zawiesić nadawanie, w obawie, jak sądzę, aby Radio się „nie rozwijało”… Dla Nigeryjczyków był to wielki zawód. Moim zdaniem była to błędna decyzja, nie oparta na zrozumieniu potrzeb ludzkich i kościelnych, na które my mogliśmy odpowiedzieć naszym małym, ale znaczącym wkładem, by okazać troskę i wsparcie tym ubogimi i bardzo doświadczanym ludziom.
Ale nie licząc tej porażki, Radio Watykańskie w ciągu swej historii wiele na tym polu uczyniło…
Tak. Jest to typowy przykład posługi, którą mogliśmy i jak sądzę nadal możemy pełnić dzięki nadawaniu programów na falach krótkich. I dlatego osobiście zbiegałem o to, aby nie rezygnować z nadawania na falach krótkich. Z tego powodu jestem też wdzięczny naszym kolegom z ośrodka nadawczego w Santa Maria di Galeria za to, że kompetentnie i z wielkim oddaniem zachowali w użyciu ten ośrodek i to niskim kosztem. Oczywiście jest dla mnie całkiem jasne, że na polu środków komunikacji otworzyły się nowe i bardzo ważne możliwości techniczne, w które trzeba dziś inwestować wiele naszych zasobów. Ale w DNA Radia Watykańskiego i jego misji od pierwszych chwil, a w szczególności w czasie ucisków, jakich doświadczył Kościół ze strony systemów totalitarnych, zwłaszcza komunistycznych, zawsze była zapisana służba chrześcijanom uciśnionym, ubogim, zagrożonym mniejszościom. I to w większym stopniu niż absolutne podporządkowanie się wymogowi jak największej słuchalności. Oczywiście również i słuchalność trzeba mieć na względzie, ale nie można się do tego ograniczać. Mam nadzieję, że nie zapomni się o tym w przyszłości przy rozeznawaniu rozwoju watykańskich mediów. Jest to poważne wyzwanie: jak pamiętać o ubogich, jak walczyć z kulturą odrzucenia w świecie nowych środków komunikacji.
Ale zgadza się Ksiądz, że reforma watykańskich mediów jest niezbędna i że dogłębnie zmieni ona Radio Watykańskie, w którym Ksiądz pracował?
Oczywiście, wielki rozwój środków komunikacji dotyka również mediów watykańskich i dlatego reforma jest konieczna i trzeba ją realizować odważnie, świadomie, doceniając nową kulturę i nowe technologie.
Dlatego od drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych podjęliśmy w Radiu wielkie starania celem wejścia w świat komunikacji cyfrowej i multimedialnej. Nie mieliśmy już na względzie wyłącznie produkcji programów radiowych, ale rozbudowaliśmy wielojęzyczną stronę internetową i bardzo różnorodną obecność w sieci, łącznie z użyciem mediów społecznościowych. Dlatego też, kiedy w 2006 r. obchodziliśmy 75-lecie Radia, to już wtedy zwracałem uwagę, że choć wciąż nazywamy się Radiem Watykańskim, to w rzeczywistości nie byliśmy już jedynie radiem w ścisłym tego słowa znaczeniu, ale staliśmy się ważnym źródłem informacji i refleksji, wielojęzycznym i wielokulturowym, posługującym się różnymi formami i technologiami, aby dotrzeć do ludzi w różnych stronach świata. To, co uczynił Pius XI z Marconim, posługując się najnowszymi technologiami swych czasów, to samo robimy również i my dzisiaj. W rzeczywistości lubię naszą nazwę Radio Watykańskie, bo stoi za nim wielka historia, ale w ostatnich czasach odbieram ją jako swoistą pułapkę, źródło nieporozumienia, bo mogłaby ona sugerować, że zatrzymaliśmy się na produkcji samych tylko programów radiowych przeznaczonych do tradycyjnego nadawania. To oczywiście budziło obiekcje ze strony krytyków, którzy zarzucali nam, że wydajemy dużo pieniędzy na działalność jednego tylko środka przekazu i to dość tradycyjnego. To jednak nie jest prawdą. Aby się o tym przekonać, wystarczy popatrzeć na naszą stronę internetową. W każdym razie wydaje mi się, że warto wznieść się ponad nazwę Radio Watykańskie, aby uwolnić się od tych nieporozumień. Aktualna reforma na pewno tym się zajmie.
Jakie dziedzictwo wniesie Radio Watykańskie do nowej rzeczywistości mediów Stolicy Apostolskiej?
Przede wszystkim dziedzictwo kulturowe i ludzkie. Pod względem kulturowym Radio Watykańskie rozwinęło i zachowało w swej historii wyjątkowe bogactwo komunikacji wielojęzycznej i wielokulturowej, z myślą o inkulturacji przesłania papieży i Kościoła w wielu różnych kulturach: niemal 40 języków, ok. 15 różnych alfabetów. O tym wszystkim można się przekonać zaraz po wejściu na naszą stronę. Z kościelnego punktu widzenia jest to bardzo ciekawe doświadczenie: laboratorium jedności w różnorodności. Jedność w misji, różnorodność w językach. Życie w Radiu to szkoła katolickiego uniwersalizmu. Sądzę, że to bogactwo trzeba zachować i cieszę się, że uznano to również w planach reformy. Myślę, że redukcje na tym polu ze względu na oszczędności finansowe byłyby poważnym zubożeniem watykańskiej komunikacji. Sądzę, że żywa świadomość misyjności Kościoła powinna nas prowadzić do znalezienia innych rozwiązań, aby nie ograniczać tej różnorodności, lecz przeciwnie, jeszcze bardziej ją rozwinąć. Niedawnym tego znakiem jest otwarcie strony internetowej Radia w języku koreańskim. Pragnąłem tego od dawna i w końcu udało się to zrealizować bez dodatkowych inwestycji personalnych dzięki wsparciu koreańskiej ambasady przy Stolicy Apostolskiej i tamtejszego episkopatu. Bardzo się cieszę, że prefekt Sekretariatu ds. Komunikacji i Sekretariat Stanu przychylnie ocenili ten projekt. Myślę, że można i trzeba iść dalej w tym kierunku, aby rozwijać nowe horyzonty naszej misji.
Był Ksiądz ostatnim jezuitą dyrektorem generalnym Radia Watykańskiego. Jak jezuici przeżywają tę sytuację?
Jestem wdzięczny za wspomnienie o posłudze jezuitów w Radiu Watykańskim. Jest to ważny aspekt tej ponad 80-letniej historii, ponieważ od samego początku papieże powierzyli Radio jezuitom.
Było tam wiele wybitnych osobistości, takich jak księża Gianfraceschi, Soccorsi, Stefanizzi, Martegani, Tucci, Borgomeo i wielu innych, jak Pellegrino, Farusi, Quercetti, Maffeo, Giorgianni, Moreau, Matis, a ostatnio Arregui, Gemmingen, Koprowski… Byli to jezuici, którzy z radością i wielkodusznie poświęcali swe siły, a niekiedy i życie na służbie Papieżowi i Kościołowi.
Chciałbym też powiedzieć kilka słów o duchu tej służby, którą zawsze pełniliśmy bezinteresownie i byliśmy z tego dumni. Nigdy się tym afiszowaliśmy, ale jest prawdą, że grupa jezuitów, która pełni posługę w Radiu, nigdy nie otrzymywała normalnego wynagrodzenia, jak pozostały personel. Wynagrodzenie, które wpływało na konto ich wspólnot, zawsze było o wiele niższe niż od tego, które otrzymują inni pracownicy, czy to świeccy, czy duchowni. Umożliwiało to spore oszczędności. I mógłbym też jeszcze dodać, że kierowanie instytucją, która ze swej natury wymaga wielkich nakładów, a przy tym nie może wypracowywać własnego dochodu, jest dość nieprzyjemne, bo ciągle trzeba prosić o wielkie sumy pieniędzy, a nigdy nie można ich zaoferować. Niewielu jest takich, którzy zgodziliby się na pracę w takiej sytuacji przez całe dziesięciolecia, wystawiając się na krytykę i zarzuty. My to robiliśmy bez najmniejszych wątpliwości, wierząc, że jest to misja, która została nam powierzona. I pomimo wszystko sądzę, że dobrze wykonaliśmy naszą pracę wraz z naszymi drogimi kolegami, redaktorami i technikami.
Teraz w kontekście reformy Papież wyraził życzenie, by jezuici nadal kontynuowali swą posługę na polu komunikacji. Ale jeśli nie będzie już Radia Watykańskiego, które zostało im statutowo powierzone, trzeba zobaczyć, w jaki sposób można jasno określić zakres odpowiedzialności jezuitów. Jest to kwestia otwarta. Kierownictwo Sekretariatu ds. Komunikacji jest tego w pełni świadome i podejmie tę kwestię w dialogu z przełożonymi Towarzystwa Jezusowego. Na razie jezuici nadal z radością kontynuują pracę wraz ze swymi kolegami, wypełniając swe zadania w ramach redakcji i dyrekcji programowej, aby proces odnowy przebiegał jak najlepiej. Z ufnością zatem idziemy naprzód, bo droga będzie coraz jaśniejsza, jeśli będziemy ją przemierzać razem w dobrej woli.
Za: www.jezuici.pl