Zły przychodzi …
[Pariacoto, 9 sierpnia 1991 r.] Msza św. zakończyła się ok. 20.00.
Chwilę wcześniej ktoś wszedł i powiedział: „terroryści”, co rozeszło się po całym kościele. Niewątpliwie dlatego większość ludzi zaraz po błogosławieństwie pospiesznie opuściła świątynię; mieli już doświadczenie z 19 lutego 1990 r., gdy maoiści uczynili w Pariacoto „piekło”, jak się wyraził o. Michał. Pariacoto było pogrążone w ciemnościach, tylko kościół i dom były słabo oświetlone, z generatora. Niektórzy pozostali, zwłaszcza młodzi, którzy w piątki po wieczornym nabożeństwie mieli swoje spotkania. Siostra Lucila nie wiedząc czy rozpoczynać je w takich okolicznościach rzekła do młodych: „tak więc nie możemy mieć spotkania, wasi rodzice będą się martwić, lepiej idźcie, ja też wyjdę i kto chce niech idzie ze mną. Wcześniej zamknięto drzwi wejściowe do kościoła i boczną furtkę przy garażu. Wyszli więc z kościoła na dziedziniec parafialny (wewnątrz domu). Siostra ujrzawszy O. Zbigniewa podzieliła się z nim wątpliwością: – „czy iść, czy zostać?” – ponieważ mówią o obecności terrorystów w Pueblo. O. Zbigniew opatrywał ranę dziecka, odpowiedział tylko: „tak, później…” – jakby to nie było ważne – i zajmował się nadal chorym. Pożegnawszy O. Michała udała się w kierunku drzwi, z kilkoma towarzyszącymi jej osobami. Otworzywszy je ujrzała 3 uzbrojonych mężczyzn u bramki, pierwszy aż odskoczył, gdyż był blisko drzwi, jakby był gotów pukać. Na głowach mieli czarne kominiarki. Za tymi trzema, w pewnym oddaleniu, stali pozostali; byli szczupli, z budowy ciał wynikało, że raczej młodzi; ich oczy wskazywały, że są ludźmi z gór. Chyba wszyscy mieli stare karabiny. Pozdrowiła ich i zapytała ze spokojem, czego sobie tu życzą. Stojący naprzeciwko niej cicho, bez krzyku, odpowiedział: „Jesteśmy towarzyszami, chcemy rozmawiać z ojcami”. Zdaje się, że drugi dodał: „Chcemy widzieć samochody”. Zawołała O. Zbigniewa, który opatrywał dziecko, ten rzucił do stojącej Anny: „przypilnuj tego [dziecka, lekarstw, opatrunków], mnie szukają”. I podążył w kierunku drzwi, za nim s. Lucila. Zeszła tam także s. Berta z młodzieżą, dotąd prowadząca spotkanie w sali. „Widziałam idącego O. Zbigniewa – spokojnego, pogodnego, z wielką wewnętrzną siłą”, relacjonuje s. Lucila.
W tym samym czasie, O. Michał zawołał trzech postulantów do domowej kaplicy i polecił, by nie wychodzili stamtąd pod żadnym pretekstem. Kaplica usytuowana była w klasztorze, na pierwszym piętrze. Modlili się rozważając na głos różaniec; był piątek, a więc tajemnice bolesne. Dały się słyszeć uderzenia w bramę garażu, od tyłu, i w bramę główną od placu, co znaczyło, że dom był otoczony.
Zobaczywszy O. Zbigniewa jeden z towarzyszy zapytał go: „Jesteś Ojcem?”. Zbigniew odpowiedział: „Tak, ja jestem”. Wówczas inny rozkazał: „Związać go!” O. Zbigniew podał swoje ręce nic nie mówiąc. Potem zapytali go: „Ilu jest ojców?”, a on odpowiedział: „Dwóch”. Towarzysz polecił: „Przyprowadzić drugiego!” Ojciec Zbigniew polecił zawołać O. Michała; po chwili przyszedł, także spokojny, milczący. Towarzysz rozkazał: „Związać go!” Siostra Berta pytała: czego chcą, dlaczego ich związali, dlaczego nie chcą z nimi najpierw rozmawiać itd.
Terroryści zażądali kluczy do samochodu; otworzyli garaż, uruchomili samochód, którym dwie godziny wcześniej O. Michał wrócił wraz z młodzieżą z Huaraz. Jeden z mężczyzn zapytał O. Zbigniewa: „Skąd macie te samochody?” Ten odpowiedział: „Są darem naszego zakonu”. Towarzysz komentował: „Nie, to jest od imperialistów, są od jankesów”; O. Zbigniew zaprzeczył: „Nie! Są darem, który otrzymaliśmy z Rzymu”.
Później inny zapytał: „Ilu tutaj żyje?” O. Zbigniew odpowiedział: „Pięciu – dwóch ojców i trzech postulantów”. Towarzysz rzekł: „Niech przyjdą postulanci!” Ojciec odparł: „Nie, oni nie są ojcami, ojcami jesteśmy my dwaj”. Upierał się inny: „Niech przyjdą!”, ale O. Zbigniew zdecydowanie rzekł: „Nie, oni nie”. Terroryści nie powtórzyli już żądania. Jeden ze stojących obok s. Lucili powiedział: „Jesteśmy tymi, którzy byli tu już poprzednio”.
Zażądali kluczyków do drugiego samochodu. O. Zbigniew odpowiedział, że nie ma ich przy sobie, że są w jego pokoju. Terrorysta kazał iść po nie siostrze Bercie. Gdy ta odmówiła wzięli O. Zbigniewa we dwóch i udali się do jego pokoju. Podążyła też tam s. Berta. Przez szparę w drzwiach łączących kaplicę z pokojem O. Zbigniewa modlący się postulanci widzieli światło i przesuwające się cienie. Jednak nic nie było słychać. Jeden z nich wspomina, że był wręcz sparaliżowany, myślał, że to ich szukają, ale klęcząc nadal głośno modlili się rozważając modlitwę Jezusa w Ogrójcu, biczowanie, cierniem ukoronowanie, drogę krzyżową i…
W tym czasie zabierano duży samochód i O. Michała. Siostra Lucila, z którą było kilkoro z młodzieży, w garażu zwróciła się do jednego z terrorystów prosząc, by pozostawili ojców, że ludzie tu ich potrzebują; niech wezmą samochody, ale nie ich. Ten jej odpowiedział: „Tak, ich wam oddamy”.
Wrócili z O. Zbigniewem i kluczykami do drugiego samochodu. Także siostra Berta, która zapytała s. Lucilę, co stało się z O. Michałem i „towarzyszy” dlaczego go zabrali. W tym momencie uruchomiono drugi samochód. S. Lucila zbliżyła się do innego z terrorystów prosząc go by pozostawili ojców, ten odpowiedział: „Idziemy już, tam dalej”, myśląc o ratuszu. Wzięli O. Zbigniewa, wsadzili do samochodu. S. Berta powiedziała: „Idę z nimi, jestem zakonnicą tak jak oni, także ja idę”. Oddalili się w kierunku ratusza.
Ależ nie możemy stać w takim oświetleniu, gdy wszystko inne tonie w ciemnościach, zauważyła s. Lucila. Przecież mogą wrócić. Zamknięto drzwi kościoła, garaż, furtkę. Zgromadzili się w kościele. Siostra zaczęła szukać postulantów. Zastała ich w kaplicy na klęczkach, głośno modlących się na różańcu. Jeden z nich poszedł wyłączyć agregat prądotwórczy, pozostali dołączyli do zgromadzonych w kościele, w skupieniu modlących się. Nagle rozległ się straszny huk, zdawało się, że wali się dach kościoła; okazało się później, że eksplozja była przy magazynie żywnościowym Caritas. Gdy wszyscy, wzajemnie uspokajając się, opuszczali pospiesznie kościół i byli na schodach prowadzących do ogrodu wstrząsnął Pariacoto kolejny wybuch, o wiele silniejszy. S. Lucili zdawało się, że całe miasteczko legło w gruzach, że zaraz uderzą wprost w kościół. Nie znajdowali bezpiecznego kąta, takim wydała im się kuchnia najbardziej oddalona od kościoła. Tam oczekiwali.
Rozległ się dzwonek przy bramce. Po sprawdzeniu okazało się, że wróciła s. Berta. Była roztrzęsiona, płakała mówiąc, że ich zabrali, że ich oszukali, że nie zabrali ich do Yaután, tylko w kierunku Cochabamba. Zaprowadzono ją do kuchni, by dać wody i uspokoić nieco. Zaczęła też opowiadać co się działo na zewnątrz.
Gdy ruszyły samochody, w tym wiozący O. Zbigniewa, siostra Berta pytała terrorystów: „Dokąd jedziemy?” Usłyszała: „Dowiesz się”. Gdy nadal nalegała, jeden z nich odparł: „Do Yaután”. Jednak przy poczcie samochód skręcił w lewo, co wskazywało na drogę w górę – w kierunku Cochabamby. W światłach samochodu zamajaczyła furgonetka, której używał O. Michał, zabrana wcześniej wraz z nim. Terroryści ustawili samochody obok siebie, przyprowadzili O. Michała. Do drugiego samochodu, na tylne siedzenie, włożyli sołtysa.
Do samochodu z ojcami wsiadł jeszcze jeden terrorysta szyderczo stwierdzając: „A, to wy!” W oczach, widocznych przez otwory kominiarek, s. Berta wyczytała nienawiść. W takiej atmosferze toczył się rzekomy „proces”. Terrorysta Jorge zarzucił misjonarzom upokarzanie ludzi przez rozdawanie żywności, która pochodziła od kapitalistów. Któryś ze Sług Bożych tłumaczył: „Owszem, rozdawaliśmy żywność bo była susza i głód we wsi”. Za przestępstwo uznano, że głosili pokój, nauczali Biblii, a tymczasem terroryści powtarzając tezę Marksa pouczali ich, że religia jest opium ludu, usypia lud i wstrzymuje rewolucję. Tow. Jorge mówił, że kiedy głosi się pokój, nie osiąga się niczego, że obecnie wszystko zdobywa się przemocą – „Oto jedyny sposób prowadzący do triumfu”. Zaczęli rozmawiać o ich pracy. O. Michał odpowiedział: „Jeżeli twierdzicie, że źle pracowaliśmy, to powiedzcie w czym popełniliśmy błąd”. Nie doczekał się odpowiedzi.
Na chwilę terroryści opuścili samochód, zjawił się ponownie jeden z kanistrem. Czuć było zapach benzyny. „Myślałam, że to już koniec. Trudno mi było nawet wypowiadać słowa modlitwy”, mówiła s. Berta. Wtedy Ojcowie rozmawiali krótko w języku polskim. W tonie wyrażania rzeczy ważnych, może były to słowa absolucji… Chyba zdawali sobie sprawę, że są skazani na stracenie.
W aucie usadowili się terroryści, po dwóch przy O. Zbigniewie, Michale i s. Bercie. Samochody ruszyły. Nie ujechali daleko, może z 50 metrów, gdy kierujący zapytał: „Kim jest ta kobieta?”; któryś wyjaśnił, a ten polecił: „Niech wysiądzie!”. S. Berta odmówiła, gdy zdecydowanie nalegali O. Zbigniew powiedział: „Wysiądź”. Ponieważ nie chciała, terroryści wypchnęli ją używając do tego luf karabinów. Upadła, podniósłszy się zaczęła biec. Samochody przyspieszyły, zatrzymały się za drewnianym mostem na drodze prowadzącej w górę – w kierunku Cochabamba. Terroryści oblali most benzyną, podpalili go. Przed s. Bertą pojawiła się ściana ognia. Dzieła zniszczenia mostu dopełnili rzucając granaty.
Opowiadała to s. Berta po powrocie, zanim jeszcze stwierdzono śmierć Sług Bożych. Fernanda powiedziała wówczas do s. Lucili: „Siostro, tutaj musi być zdrajca, skąd terroryści wiedzieliby wszystko, co czynią ojcowie?”
Było ok. 21.00, gdy niektórzy usłyszeli strzały, widziano też na górach światła samochodów lub mocnych latarek, które przemieszczały się bardzo szybko. Zdawało się, że cały rejon jest okrążony. Nieco później przyszli Máximo z Rafaelem potwierdzając, że z rejonu Pueblo Viejo dochodziły strzały. Gdy nieco uspokoiło się, ok. 22.00 przynajmniej siedmiu mężczyzn i chłopców zdecydowało się pójść w ten rejon. Jeden z nich wziął klucze, by nie stukać potem do bramy i nie niepokoić oczekujących. Wróciwszy poinformowali tylko o dostrzeżonym ruchu ludzi w Pueblo Viejo i światłach samochodów podążających pod górę, w kierunku Cochabamba. Po jakichś 45 minutach zorganizowała się druga grupa, by iść do Pueblo Viejo. W tym czasie do klasztoru dotarł huk wybuchu, ujrzano też ogień, jakiś pożar koło Cochabamby. Później okazało się, że na wysokości miejscowości Antamarca terroryści zniszczyli samochody i zabili wójta Cochabamby Dominga Padillę, przypadkowo napotkanego w trakcie ewakuowania się senderystów.
Gdy młodzi powrócili, a było to już po północy, Marcelino zebrał postulantów oraz s. Bertę w refektarzu (jadalni) i oznajmił o napotkaniu ciał O. Zbigniewa, O. Michała i wójta Justina Mazy. Rozległ się krzyk, płacz, zrobił się zamęt. S. Lucila wyznaje: „Ja jeszcze nie wierzyłam, że takie zło uczynili”. S. Berta zaproponowała, by iść w to miejsce, ale też by powiadomić księży z Casmy i biskupa z Chimbote. Wziąwszy samochód z domu, s. Berta w towarzystwie dwóch mężczyzn udała się do Casmy. Pozostający w klasztorze, ok. 4.30 zdecydowali się udać na miejsce egzekucji. Wcześniej dwóch – Máximo i Rafael – sprawdzili, czy można tam iść bezpiecznie. Była już 5.00 rano, gdy ujrzeli trzy ciała zamordowanych, których krew połączyła się w jeden strumyk… Darując sobie szczegóły opisu tego co zastano, odnotować trzeba fakt pozostawienia na plecach O. Zbigniewa kartki z napisem: „así mueren los lames del imperialismo” (tak umierają lizusy/sługusy imperializmu), „ozdobionej” rysunkiem sierpa i młota w kolorze czerwonym oraz wezwaniem: VIVA EL E.G.P (czyli: Ejército Guerrillero Popular). W ten sposób pod akcją podpisali się bojownicy zbrojnych oddziałów Komunistycznej Partii Sendero Lumonoso.
Gdy zamierzano wziąć ciała, Abundio polecił je zostawić, gdyż byłoby to przeciwko prawu. Podniesienie ciał nastąpiło dopiero ok. godz. 6.30-7.00 przy udziale gubernatora dystryktu Pariacoto i policji z Yaután. Przewieziono je do kościoła ciężarówką i złożono naprzeciwko ołtarza. Przyjechał biskup diecezji, ok. 8.00 odprawił mszę św. Wszyscy byli bardzo poruszeni tym co się stało. Po Mszy św. zabrano ciała zabitych do Casma, na autopsję. W Pariacoto zaś, w miejscu zabicia i w kościele, gromadzili się ludzie płacząc i modląc się. W Casma po sekcji zwłok ubrano ciała Sług Bożych w habity i przeniesiono je do kościoła św. Marii Magdaleny, co upamiętnia dziś wmurowana w rocznicę wydarzenia tablica. Konduktowi przewodniczył biskup Luis. O 22.00 przewodniczył on mszy św., którą celebrowali z nim prawie wszyscy kapłani diecezji, jak też przybyli z Limy. Było wiele ludzi z Pariacoto, Casmy i Chimbote. Czuwano i modlono się całą noc.
W niedzielę, 11 sierpnia, ok. godz. 9.00 wyruszył kondukt w kierunku Pariacoto. Ciała Ojców Zbigniewa i Michała złożono na otwartej ciężarówce, przybranej w kwiaty i liście palm. Pewien odcinek towarzyszyli konduktowi piesi, potem ci w samochodach. W pierwszej wiosce parafii oczekiwało wielu ludzi – z kwiatami, transparentami; wszyscy bardzo przygnębieni. Ten obrazek powtarzał się w kolejnych mijanych wsiach i osadach. Do Pariacoto dotarli ok. 15.00. Tu od dawna oczekiwało wielu, w klimacie bólu. Ciała złożono przed ołtarzem, przy którym tyle razy sprawowali Ofiarę Wieczernika. Teraz ofiarowano ją za nich, znowu pod przewodnictwem pasterza diecezji.
W poniedziałek, 12 sierpnia, poruszenie było jeszcze większe. Przyjechał biskup z Huaraz, przedstawiciele zakonu, ponad 20 kapłanów, siostry zakonne, dzieci które tak z nimi lubiły przebywać, wierni…, bo „odeszli Pasterze, co ukochali lud…”, by Im zaśpiewać jak Jezusowi – „o dzięki Wam, za tej męki trud”. Po procesji wobec centralnego placu powrócono do kościoła i złożono w przygotowanych grobach.
Wiesław Bar, Dialogi z Męczennikami. 15 dialogów na 15-lecie śmierci Sług Bożych Zbigniewa Strzałkowskiego i Michała Tomaszka, franciszkanów (+1991, Peru), Kraków 2006, s. 147-162.
… nocą – rozważanie w sanktuarium maryjnym w Rychwałdzie (2001)
1. Cichy zapada zmrok, idzie już ciemna noc… – śpiewamy niekiedy ku czci Boga, w Trójcy Jedynego u schyłku dnia. Cichy zapada zmrok, idzie już ciemna noc… Czy będzie to noc spokojna? Tu i tam. Tu: w Rychwałdzie, Łękawicy, Zawadzie, Krakowie, Legnicy, Pieńsku…, w Polsce. Tam: w Pariacoto, Chimbote, Casma, Moro, Limie…, w Peru. A jeśli nawet „tak”, to czy dla każdego?
2. Noc. Istniała zanim jeszcze zostały stworzone słońce i księżyc. W historii zbawienia ma bardzo doniosłe znaczenie, bo wiąże się z początkami zarówno dobrych, jak i złych duchów i samego człowieka.
Dlatego wszystkie stworzenia Boże są wzywane we dnie i w nocy do uwielbienia Boga: Dnie i noce błogosławcie Pana, chwalcie i wywyższajcie Go na wieki (Dn 3,71). Nocą mogą się przed człowiekiem otworzyć nawet najskrytsze głębie jego istnienia: Dusza moja pożąda Ciebie w nocy (Iz 26,9). A prorok Zachariasz miał swoich osiem widzeń w czasie głębokiej nocy (Za 1,7 – 6,8).
Jednak z powodu swej nieprzeniknionej ciemności, noc też staje się symbolem dreszczów bojaźni, nieszczęść i śmierci. O północy Pan wygładził wszystko, co pierworodne w Egipcie – czytamy w księdze Wyjścia (Wj 12,29). W nocy, między godziną 2 a 4 umiera najwięcej ludzi – mówią współcześnie lekarze. Ale ten, kto zaufał Bogu, nie potrzebuje się obawiać grozy nocy, ani zarazy, co idzie w mroku – mówi Psalmista (Ps 91,5n). Sam Bóg pozwala Hiobowi nucić pieśni na cześć nocy (Hi 35,10). Noc musi ustąpić, gdy przyjdzie dzień Pański. Szczególne znaczenie miała noc wyjścia Izraelitów z Egiptu: Tej nocy czuwał Pan nad wyjściem synów Izraela z ziemi egipskiej. Dlatego noc ta winna być czuwaniem na cześć Pana dla wszystkich Izraelitów po wszystkie pokolenia (Wj 12,42).
3. Noc. To także czas niewiedzy i grzechu. W tradycji koptyjskiej Adam i Ewa właśnie pod koniec dnia zostali wypędzeni z raju i o północy dotarli na ziemię. Drugi Adam, Jezus Chrystus, przyszedł na świat w nocy i w godzinach wieczornych wydał swego ducha na krzyżu, by znów o północy zmartwychwstać. Ustąpił więc czas ciemności – niewiedzy i grzechu, bo nieobecności Zbawiciela – a nastał dzień. I synowie światłości – wyznawcy Chrystusa nie należą już do ciemności, ani do nocy (1 Tes 5,5). Dlatego Apostoł Narodów wzywa: Odrzućmy więc uczynki ciemności! (Rz 13,12), bo jak zapowiedział sam Pan: Czuwajcie, bo nie znacie dnia ani godziny (Mt 25,12), a św. Paweł dodaje: Sami bowiem dokładnie wiecie, że dzień Pański przyjdzie tak jak złodziej w nocy (1 Tes 5,2).
4. W Piśmie św. – w Nowym Testamencie aż 61 razy, z tego 26 w Ewangelii – spotykamy się z wydarzeniami dziejącymi się w nocy, bądź w związku z nocą. Wspomnijmy tylko dwa:
a). święty Jan Ewangelista podaje nam, że wśród faryzeuszów był pewien człowiek, imieniem Nikodem, który ze strachu przed ludźmi przyszedł do Chrystusa nocą, by zadać mu dość prozaiczne pytania, będące skutkiem naiwnego pojmowania nauki Pana: Jak może się ktoś narodzić, jeśli jest już starcem? Czy ma znowu wejść do łona swojej matki? Ta nocna rozmowa nie pozostała w nim bez owoców: podczas nagonki na Jezusa odważnie przeciwstawił się Wysokiej Radzie, która chciała Chrystusa aresztować. Powiedział: Czy Prawo nasze potępia człowieka, zanim go wpierw przesłucha i zbada, co czyni? (J 7,51). A po śmierci publicznie przejawi o Niego troskę przynosząc sto funtów pogrzebowej mirry i aloesu.
Też nocą, tyle że prawie 20 wieków później, bo w 1988 r. w Legnicy, w klasztorze, w pokoju nad ul. Murarską, toczył się pozornie łatwy dialog między O. Michałem i O. Zbyszkiem w Chrystusowej sprawie: czasu i sposobu posługiwania, tj. organizacji misji w Pariacoto. Działo się to nocą, gdyż dni miały swój rytm obowiązków. Ewangelista nie wspomina, by podczas wizyty Nikodema w Jerozolimie była przy Jezusie Matka. W każdym razie – jeśli nie było jej w Jerozolimie, to była w Nazarecie. Może odpoczywała, a może czuwała, czekając na Syna. W Pieńsku, czekała matka o. Michała, na powrót Syna, by usłyszeć decyzję: jadę – Zbyszek w tym roku, ja dołączę do niego w przyszłym. Nocna rozmowa Nikodema z Chrystusem nie pozostała w tym pierwszym bez owoców. Nocna rozmowa Michała i Zbyszka w imię Chrystusowego: Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody (Mt 28,19) nie pozostała bez owocowania, w nich i w tych, do których się udali. Chociaż noc z 9 na 10 sierpnia 1991 r. była dla nich nocą śmierci, a dla wielu nocą, w której odchodzą najbliżsi, by posłużyć się słowami Elihu do Hioba (Hi 36,20).
b). Jezus powiedział kiedyś swoim uczniom: Podniosą na was ręce i będą was prześladować (Łk 21,12). Słowa te spełniają się najpierw na Nim, aby On stał się prototypem prześladowanego Kościoła, który w takich sytuacjach ma się szczególnie zapatrzyć w Niego i z Jego zachowania ma się uczyć, jak winien właściwie postępować. Chociaż był Bogiem, nie znalazł innego sposobu ukazania miłości, jak tylko przez dobrowolnie przyjęte cierpienie. Nie zapomnieli o tym nasi Współbracia, kiedy znaleźli się w godzinie i mocy ciemności. Nie zapomnieli, bo niewątpliwie Pan umocnił ich. Jakże wzruszająco podobne były wydarzenia z Pariacoto do tych opisanych przez Ewangelistów, a dotyczących pojmania i przesłuchania naszego Mistrza.
5. św. Jan Ewangelista w opisie pojmania Jezusa podaje, że gdy Judasz z kohortą strażników przybliżył się do niego, Chrystus zapytał: Kogo szukacie? Odpowiedzieli Mu: Jezusa z Nazaretu. Rzekł do nich Jezus: Ja jestem. A oni cofnęli się i upadli na ziemię. Gdy ponowił pytanie, a oni odpowiedź, Jezus rzekł: Powiedziałem wam, że Ja jestem. Jeżeli więc mnie szukacie, pozwólcie tym odejść (J 18, 1nn). O pojmaniu w Pariacoto bp Bambaren pisze w liście do O. Generała: W chwili porwania bronili przed terrorystami trzech postulantów, tak jak Jezus na Górze oliwnej bronił własnych apostołów (…) nasi Misjonarze także odważnie wystąpili wobec terrorystów: oto macie nas, kapłanów, lecz pozostawcie w spokoju młodzież.
Ewangelista podaje też: …kohorta oraz trybun razem ze strażnikami żydowskimi pojmali Jezusa, związali go i zaprowadzili najpierw do Annasza (J 18,12n). Siostra Lucila pamięta o. Zbigniewa kroczącego bardzo spokojnie i z wielką siłą ducha. Terrorysta, kiedy go zobaczył, zapytał: Czy to wy jesteście ojcem? O. Zbigniew odpowiedział: Tak, to ja jestem. Inny terrorysta powiedział: zwiąż go. O. Zbigniew podał im swoje ręce i pozwolił się związać. Nie powiedział nic. (Matka Emma, przełóżona sióstr SNSJ).
6. I znów powróćmy do Ewangelii: Podczas przesłuchania u Piłata ten pytał Chrystusa: Naród twój i arcykapłani wydali mi Ciebie. Coś uczynił? Odpowiedział Jezus: Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd. (…)Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Siostra Lucila pamięta też jak pewna kobieta opowiedziała jej dzień później, jak to uprzedzała O. Zbigniewa, że przybyli terroryści, aby zrobił coś, lecz ten odpowiedział: pozostanę, aby dać świadectwo prawdzie (M.E.).
Podczas przesłuchania Jezusa Arcykapłan zapytał Jezusa o Jego uczniów i o Jego naukę. Jezus mu odpowiedział: Ja przemawiałem jawnie (…) Potajemnie zaś nie uczyniłem niczego. (…) Gdy to powiedział, jeden ze sług obok stojących spoliczkował Jezusa, mówiąc: Tak odpowiadasz arcykapłanowi? Odrzekł mu Jezus: Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego( J 18,19nn). Mamy też świadectwo s. Berty, która była obecna podczas rozmowy terrorystów z Ojcami: Siostra pamięta jak zapytano Ojców: nie wstydzicie się tego co robicie? Wprowadzacie ludzi w błąd, upokarzacie ich rozdając żywność z Caritasu, są to towary pochodzenia kapitalistycznego. Jeden z Ojców odpowiedział: takie artykuły żywnościowe dawaliśmy, bo była susza we wsi. Lecz oni nie ustawali: wprowadzacie ludzi w błąd przy pomocy Biblii, a to nie jest prawdą. Religia usypia ludzi, jest opium dla ludu. Głosicie pokój, a przy pomocy pokoju niczego nie osiągniemy, w ten sposób wstrzymujecie rewolucję wśród ludu. Wszystko można osiągnąć przy pomocy walki i przemocy. To jest jedyna droga do zwycięstwa. Siostra pamięta jak o. Michał odpowiedział: jeżeli uważacie że źle pracowaliśmy, powiedzcie nam w czym popełniliśmy błąd? Nie odpowiedzieli nic. Według s. Berty wszystkie te momenty były przeżywaniem na nowo męki Chrystusa. Rzucano przeciw nim obelgi, lecz oni z wielką pokorą, tak jak Chrystus odpowiedzieli: tyś powiedział…, jeżeli zbłądziliśmy, powiedzcie w czym. Nie było odpowiedzi. (…) Przestępstwem, według terrorystów, było karmienie głodnych, głoszenie pokoju, sprawiedliwości, miłości i nauczanie Biblii (s. M.E.).
7. Nie ma miłości bez boleści. Ale dostrzegajmy także i to, że godzina ciemności jest ostatnią godziną przed świtaniem, przed godziną światła; że zawsze, kiedy zwycięstwo szatana dochodzi do szczytu, nadchodzi jego przegrana. Ufam, że tak się stało też w Peru; śmierć naszych Braci stała się posiewem chrześcijańskiego pokoju dla umęczonego latami terroru narodu. Tak odczytuje znaczenie ich męczeńskiej śmierci Kościół w Peru, prosząc Ojca św. o kanonizację. Dołączając się do tej prośby, błagajmy o trwałe owoce ich świadectwa.
Czyńmy to też dalszymi słowami cytowanej już piosenki: W cichym mroku i w mgle, Panie mój, wołam Cię: Racz wysłuchać i strzec moich nocy i dni. Moich i naszych, naszych i ich. Naszych – tu: w Rychwałdzie, Łękawicy, Zawadzie, Krakowie, Legnicy, Pieńsku…, w Polsce. Ich – tam: w Pariacoto, Chimbote, Casma, Moro, Huaraz…, w Peru.
Jutro znowu, jak dziś jasny obudź nam dzień,/ Noc niech zniknie i cień,/ Niech przy Tobie trwa myśl. Nasza i tych, którzy nazywając się „świetlistym szlakiem” trwają w ciemności, bo brak im Twojego światła (zob. J 11,10). Niech ze szlaku zejdą na pewną Drogę, którą Ty jesteś; niech wyjdą ze skorupy niszczącej ideologii, by poznać Ciebie – całą Prawdę; aby uwolnieni z opętania śmierci służyli życiu, by i oni z Tobą-życiem oraz z naszymi Braćmi, którzy dali im przykład, życie wieczne mieli. Amen.