Zgromadzenia Sióstr Karmelitanek Instytutu Naszej Pani z Karmelu, Karmelitanki
Congregafio Sororum Carmelitanarum III Ordinis
ul. Poznańska 33
42-200 Częstochowa
tel. (034) 362-95-81
e-mail: delcarmpl@wp.pl
strona internetowa: www.karmelitanki.org.pl
Nasze Zgromadzenie posiada charakter kontemplacyjno – czynny. Idąc za przykładem Założycielki, na pierwszym miejscu zawsze stawiamy modlitwę. W Konstytucjach Zgromadzenia czytamy: "Nie rezygnowałam z kontemplacji, chyba, że byłam przekonana o konieczności zostawienia Boga dla Boga, tzn. zostawienia Boga w kontemplacji Marii, aby odnaleźć Go w starannie wykonanych w obowiązkach Marty".
Ponadto Założycielka uczy nas, że kontemplacja, którą osiąga się przez życie modlitwy, musi przedłużać się w życiu czynnym, że jedno nie może odbywać się kosztem drugiego: "życie to, zakonnice będą rozważać, podziwiać jego wartość, ponieważ podobne jest ono do życia Boskiego Mistrza i ich Oblubieńca Jezusa. Dlatego będą je kochać i cenić" (Konst. 9, 10).
Maria Scrilli urodziła się 15 maja 1825 roku, w Montevarchi we Włoszech. W swej Autobiografii zaznaczy, że do chrztu została zaniesiona bez żadnych świątecznych oznak: "była to sprawa bardzo prywatna, z powodu niezadowolenia moich rodziców ze mnie, jako z drugiej córki".
Sytuacja odrzucenia doprowadziła ją jednak do niezwykłej relacji z Maryją, którą już od dzieciństwa traktowała jako swoją "najdroższą Mamę". Postrzeganie Maryi w tajemnicy Jej macierzyństwa, Bożego i powszechnego, stanie się charakterystycznym rysem duchowości Marii Scrilli. Maryja jest dla niej przede wszystkim Matką, której się oddaje w opiekę i którą chce naśladować na drodze, którą przeznaczył jej Bóg, na drodze wiary.
Wkraczając w wiek młodzieńczy, mając 14-15 lat, Maria zostaje dotknięta całą serią dolegliwości, które pozbawiają ją sił. Lekarze nic nie rozumieją:"Zdaniem lekarzy moje zdrowie było nie do uratowania". "Stan mojej choroby był tak ciężki, że można mnie było przenieść z jednego łóżka na sąsiednie tylko przy pomocy prześcieradeł w sześć osób, i w obecności lekarzy, ponieważ zawsze obawiali się pogorszenia." Jej stan był poważny do tego stopnia, że zalecono Wiatyk.
Po zmiennych kolejach, w siedemnastym roku życia, w dzień Wniebowzięcia 1841 roku, niespodziewanie wyzdrowiała:"Zawołałam moją siostrę, która wystraszyła się słysząc mój głos, bo od dawna go nie słyszała. Utwierdziłam ją w jej przerażeniu, prosząc, by mi pomogła wstać. Nie mogła jeszcze uwierzyć, a uwierzyła dopiero, gdy zobaczyła, że poruszam się zwinnie i pewnie". Po chorobie Maria nie wiedziała do jakiej formy życia Bóg ją pociąga. Zaczęła nurtować ją myśl o powołaniu zakonnym. Ten okres życia charakteryzują dwa dominujące nurty – rozmyślania i cierpienie:
"Jeszcze bardziej przedłużałam moje rozmyślania i w tym celu wstawałam także i w nocy. Mając swobodę zaczęłam również praktykować pokuty zadające ból". Modlitwa zajmowała coraz więcej miejsca w jej życiu, można nawet powiedzieć, że całe jej życie stawało się modlitwą.
Maria postanawia wreszcie, w wieku 21 lat, wstąpić do Karmelu św. Marii Magdaleny de Pazzi, we Florencji. Lecz miejsce to nie staje się oazą, do której Bóg ją wzywał: była to raczej fatamorgana, gdzie Maria przeżywa konflikt przyciągania i odpychania. Nie chodzi tu o zwykłe trudności nowicjuszki, ale o głębokie odczucie, stan jakiegoś niepokoju i przygnębienia. W klasztorze florenckim żyła pewna siostra staruszka, która spędziła swoje życie na kontemplacji. To właśnie ona pewnego dnia powiedziała zaledwie przybyłej aspirantce: "Och, chciałabym mieć cię tu…"
Ale przerwała i po chwili kontynuowała dalej: "Pójdziesz tam…Ale, córko cierpienie… wielkie cierpienie Bóg ci przygotował. Bardzo wiele On chce od ciebie. Poda ci napoje o nadzwyczajnej goryczy dla twojego ducha…Idź na wielkie cierpienie". Maria dostrzega, że jest wzywana poza klasztor: "Pewnego dnia, kiedy modliłam się do Boga prosząc, aby dał mi poznać swoją wolę, wydawało mi się, że mój duch został przeniesiony do świata i tam została mi powierzona pewna grupa dzieci, które On chciał, bym prowadziła do Niego".
Chodzi tu o nadzwyczaj jasne, niedwuznaczne poznanie: "Byłam zupełnie pewna tego natchnienia, poprzez które zrozumiałam, że mam powrócić do świata, by prowadzić dusze do Boga". Zanim minęło pierwszych sześć miesięcy aspiratu, które poprzedzają nowicjat, Maria Scrilli opuszcza klasztor. Powraca do ojcowskiego domu. Klęska?… Po kilku miesiącach, pewna osoba z tej miejscowości prosi ją, by zechciała zaopiekować się jej małą córeczką. Niedługo potem dołączają się dwie inne. Trzy dziewczynki, dla których miała być "niańką": czy to były właśnie te "dzieci, które On chciał i dla których wezwał ją z klasztoru"?
Dla Marii Scrilli pobyt w klasztorze nie był niepowodzeniem, lecz etapem, bez którego nie mogłaby poznać celu swojego życia. Zarysowało się przed nią podwójne orędzie: "Wielkie cierpienie Bóg ci przygotował" – " pewna grupa dzieci, które On chciał, bym prowadziła je do Niego". "Wielkie cierpienie" stawało teraz przed nią jako choroba, która, jak sama napisała, była spowodowana "bardziej cierpieniami i trudnościami duchowymi niż słabością fizyczną".
Ponownie, lekarz przejęty stanem jej zdrowia, zalecił sakrament Namaszczenia. Uwidacznia się tu nowy element duchowości Scrilli – świadomość, że to "wielkie cierpienie" nie prowadzi do śmierci: "Będąc już prawie umierającą otrzymałam święty Wiatyk. Rodzina moja była w wielkim bólu. Spowiednik zbliżył się do mnie i zapytał czy umieram. Odpowiedziałam mu, że nie, i żeby byli spokojni, bo nie umrę w tej chorobie. Dodałam następnie pewnej mojej przyjaciółce: cierpieć i nie umierać".
A więc "wielkie cierpienie", jakiego doświadczyła Scrilli, było świadomie przyjęte, było pragnieniem uczestniczenia w cierpieniu Chrystusa. "Wielkiego cierpienia" przepowiedzianego jej przez staruszkę, mistyczkę z Karmelu we Florencji, nie brakowało. Natomiast "grupa dzieci", którą ma prowadzić do Boga nie jawi się jej na horyzoncie. Choć trzy uczennice (tak je nazywa), staną się wkrótce dwunastoma, nie ma pewności, że ta jej praca jest właśnie owym "prowadzeniem dusz do Boga". Fakt, że dziewczynkami opiekuje się bezpłatnie, przysparza jej sympatii u ludzi, a później także u władz kościelnych.
W 1851 roku, 26-letnia Maria, staje się dyrektorką Szkół Normalnych w Montevarchi. W tej sytuacji zaczyna myśleć o zakładaniu nowego Zgromadzenia. Maria ciesząca się sympatią u ludzi i poparciem ze strony władz kościelnych, spotyka się jednak z wrogością "pierwszych" tej miejscowości. Mimo wszystko, w 1854 roku, mając 29 lat, z najbliższymi współpracownicami, zakłada Zgromadzenie pod nazwą: Ubożuchne Serca Maryi.
Tak jak pierwsze pole działania zaczynało się trzema "uczennicami", tak pierwsze gniazdo Zgromadzenia, powstałego oficjalnie 15 października 1854 r., składało się z trzech towarzyszek, które razem z Marią Scrilli otrzymały habit Trzeciego Zakonu Karmelitańskiego. Główny dom powstał w Montevarchi, wkrótce siostry założyły jeszcze jeden, w Foiano. Nie były to nadzwyczajne osiągnięcia, ale dobry początek.
Zgromadzenie można więc uważać już za założone. Nie zabrakło jednak doświadczeń, takich choćby, jak śmierć dwóch z trzech współsióstr, które zmarły w przeciągu dwóch lat, a które razem z Matką rozpoczynały dzieło zakładania Zgromadzenia. Najsilniejsze doświadczenie spowodowane było sytuacją polityczną w jakiej znalazło się Wielkie Księstwo. Statuty Szkół Normalnych, których Scrilli była dyrektorką, pozwalały wprawdzie, aby nauczycielkami były zakonnice. Niestety, wzrastająca nietolerancja i wrogość władz politycznych, doprowadziły w końcu do wydania rozporządzenia nakazującego siostrom zdjęcie habitów i opuszczenie zajmowanych pomieszczeń.
Oczywiście s. Maria Teresa Scrilli kontaktuje się z biskupem Wikariuszem w i szuka sposobów wyjścia z tej trudnej sytuacji, lecz bezskutecznie. W końcu, kiedy upływa już termin dekretu rozkazującego opuszczenie lokali, nie pozostaje jej nic innego, jak kazać siostrom zdjąć habity i przenieść się do domu, który wcześniej znalazła.
To już druga "klęska" w życiu s. Marii Teresy, a ma ona wtedy 35 lat. Jej cenna autobiografia tu się kończy. A szkoda. "Klęska" ta w rzeczywistości była jeszcze jednym etapem na drodze wiary, w poszukiwaniu woli Bożej, którą Maria stawiała na pierwszym miejscu i którą zawsze chciała wypełniać, bo jak mówiła: "Poza tą Wolą nie zrobiłybyśmy nic".
Był to drugi etap drogi, którą s. Maria Teresa chciała kroczyć, druga faza ziarna, które wrzucone w ziemię obumiera, zanim wiosną zacznie kiełkować. Na tę wiosnę trzeba było jednak długo czekać. Po ruinie w 1859 r. trzeba dojść, aż do 1877 r., kiedy to arcybiskup udzielił wspólnocie pozwolenia połączenia się. Zgromadzone na nowo we wspólnotę "Ubożuchne Serca Maryi", otrzymują w 1882 roku, nową nazwę: Instytut Sióstr Tercjarek św. Teresy. Maria Scrilli jeszcze raz rozpoczyna, w wieku 57 lat, realizację pierwotnego ideału: Instytut "ma za zadanie nauczanie i wychowanie moralne, chrześcijańskie i społeczne młodych, od najmłodszych lat, aż do pełnego wieku młodzieńczego".
Założycielce pozostaje jeszcze tylko siedem lat życia, i aż do ostatniego tchu będzie zawsze tą, która sieje, sieje ziarno pełne, pewne wykiełkowania, ale schowane w ziemi w oczekiwaniu na wiosnę, która pozwoli mu wykiełkować, na wiosnę, która strasznie się opóźnia. Ale wiosna przyjdzie: tego s. Maria Teresa jest pewna, w to wierzy.
Tymczasem przybyła siostra śmierć: 14 listopada 1889 roku Maria Scrilli umiera. Zgromadzenie jest zredukowane do minimum: jedna siostra chora, jedna staruszka i jedna nowicjuszka. Kilka postulantek, na polecenie kardynała Florencji, zostaje dołączonych do Terezjanek z Campi Bisenzio. Jednak praca Marii Scrilli przyniosła owoce. Dziś Zgromadzenie założone przez Marię Teresę Scrilli, liczy kilkaset sióstr, które niosą ideał ich Założycielki we Włoszech, w Polsce, Czechach, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Brazylii, Indiach, Filipinach, Indonezji, Ziemi Świętej.
Maria Teresa wyłania się z historii swojego życia jako osoba otoczona samotnością: Sama, przed urodzeniem i w okresie dzieciństwa, bo jest niechcianą a nawet psychologicznie odepchniętą. Sama, bo jest przedmiotem posiadania przez ojca, który szuka w niej rekompensaty życia uczuciowo przegranego z tą, która miała być towarzyszką jego życia. Sama, ponieważ wzrastała bez wzorców odniesienia. Sama, bo nikt nie jest w stanie zrozumieć jej "chorób" (które może nie były takimi i matka ze złością jej to wymawiała!).