Zgromadzenie Księży Najświętszego Serca Jezusowego, Sercanie
Congregatio Sacerdotum a Sacro Corde Iesu (SCI)
ul. Łowicka 46
02-531 Warszawa
tel. (022) 849-43-51
e-mail: [email protected]
strona internetowa: www.sercanie.pl
Drugim sercaninem polskiego pochodzenia był Kazimierz Zjeżdrzałka ze Śliwna w województwie poznańskim. Do Zgromadzenia wstąpił w 1908 roku. Po nowicjacie odbytym w Holandii przygotowywał się do pracy misyjnej w Kongu belgijskim. Na misje wyjechał w 1912 roku i przebywał na nich do 1919 roku. Po powrocie do Europy przeszedł z Prowincji Niemieckiej do Francusko-Belgijskiej. W tym czasie Zgromadzenie zaczynało nową misję w Kamerunie.
O. Dehon poszukiwał sercanów pragnących pracować w tym kraju. Brat Kazimierz posiadał już doświadczenie z misji w Afryce, odpowiedział więc pozytywnie na prośbę Założyciela. W 1920 roku wyjechał do Kamerunu, gdzie pracował aż do śmierci jako znany i ceniony budowniczy obiektów sakralnych. Zginął tragicznie w 1938 roku w wypadku samochodowym, gdy udawał się na uroczystość poświęcenia kościoła, którego był budowniczym. Ani ks. Szymański, ani br. Zjeżdrzałka nie mieli nic wspólnego z fundacją fińską.
Ojciec Leon Jan Dehon życzył sobie, aby Zgromadzenie, którego był założycielem, rozwijało się w kolejnych krajach. Takim miejscem była Finlandia. W 1907 roku został zaproszony przez proboszcza Helsinek do jej odwiedzenia. Finlandia była wówczas prowincją carskiej Rosji. Z młodym proboszczem poznali się w Rzymie w Komisji Indeksu. Parafia katolicka w Helsinkach liczyła trzystu wiernych, głównie Włochów i Polaków.
Jeśli chodzi o tych drugich: byli to przede wszystkim żołnierze rosyjskiego garnizonu, pochodzący ze znajdujących się wtedy pod zaborem rosyjskim ziem polskich. Należeli oni do najuboższych, a zarazem najliczniejszych parafian. Ksiądz von Christierson nie mówił po polsku, co było przyczyną wielu problemów na tle narodowościowym. Stało się więc konieczne, aby pozyskać do duszpasterstwa księży znających ten język.
W lipcu 1907 roku o. Dehon odbył pierwszą podróż do Finlandii. W drodze powrotnej zatrzymał się w Warszawie. Tym sposobem niewątpliwie był pierwszym sercaninem, który znalazł się na ziemi polskiej. Zaraz po powrocie do Brukseli o. Dehon wraz ze swoją radą podjął decyzję o powstaniu nowej fundacji w Finlandii. Do jej realizacji wybrano kilku Holendrów, licznych w Zgromadzeniu w owych czasach. Wśród nich znalazł się ks. Buckx, który władał wieloma językami, także częściowo polskim. Jego to o. Dehon wysłał do Polski z podwójną misją: pierwszą było opanować język polski, drugą – nawiązać kontakty z duchowieństwem w celach powołaniowych.
Tym sposobem fundacja fińska stała się dla o. Dehona prawdziwą okazją do prowadzenia działalności powołaniowej na ziemiach polskich, także z myślą o przeszczepieniu Zgromadzenia. Aby sfinalizować swoje plany, spotkał się w Rzymie z ks. Nowakiem, biskupem pomocniczym archidiecezji krakowskiej. Dzięki jego pomocy z końcem listopada 1908 roku ks. Buckx znalazł się w parafii św. Katarzyny na Kazimierzu. W lutym roku następnego dołączył do niego drugi sercanin – ks. Henryk Meyerink. Po pewnym czasie obydwaj zamieszkali u ks. Mateusza Jeża przy ulicy Jabłonowskich.
Ksiądz Jeż był katechetą w jednym z krakowskich gimnazjów, najpierw u św. Anny, a następnie w V Gimnazjum przy ulicy Kochanowskiego. Tego rodzaju kontakty z katechetami w Krakowie bardzo szybko wydały owoce w postaci powołań do Zgromadzenia. Mianowicie, po pięciomiesięcznym kursie językowym, ks. Meyerink zabrał ze sobą czterech kandydatów do niższego seminarium w Tervuren, na obrzeżach Brukseli. Dwóch z nich pochodziło z rodziny ks. Jeża, a pozostali z gimnazjum, gdzie był on katechetą.
Po tym wydarzeniu o. Dehon był entuzjastycznie nastawiony do Polski, w której widział ogrom możliwości rozwoju dla swojego Zgromadzenia. Aby sprawniej realizować swój plan, powierzył jednemu ze swoich radnych – ks. Kustersowi, odpowiedzialność śledzenia z bliska rozwoju duszpasterstwa powołań w Polsce. Zachęcony pierwszymi osiągnięciami chciał mianowicie tego typu działalność rozciągnąć na inne kraje, przede wszystkim na Irlandię i Kanadę.
Ksiądz Meyerink został ponownie wysłany do Krakowa celem poszukiwania nowych powołań. Na miejscu mógł liczyć na pomoc ks. Mateusza Jeża, dla którego przyszłość sercanów w Polsce stała się bardzo ważną sprawą osobistą. Aby ją zrealizować, zaangażował nie tylko swoje znajomości i poważne środki finansowe, ale także częściowo swoją rodzinę. Druga podróż ks. Meyerinka do Krakowa okazała się fundamentalna, gdyż wśród dwóch kandydatów znalazł się Kazimierz Wiecheć, przyszły założyciel fundacji polskiej.
Reasumując, na przestrzeni lat 1909-1911 doszło do trzech wyjazdów Polaków do Belgii, w sumie dziewięciu kandydatów, z których do kapłaństwa dotarł tylko Kazimierz Wiecheć. Tęsknota za ojczyzną, nieznajomość języka, a co za tym idzie problemy z nauką oraz bardzo trudne warunki bytowe doprowadziły pozostałych kandydatów do zniechęcenia.
Po latach niepowodzeń i trudności o. Dehon właśnie w ks. Kazimierzu dostrzegł szansę na kontynuowanie dzieła, z którym wiązał tyle nadziei. W tym celu postanowił go wysłać na dalsze studia do Rzymu. Jednakże zalety ks. Kazimierza, jego znajomość pięciu języków sprawiły, że zamiast wyjazdu do Wiecznego Miasta został mianowany w niższym seminarium w Albino profesorem języka francuskiego, matematyki, a także prefektem studiów. Ksiądz Wiecheć był świadom oczekiwań, jakie wiązało z nim Zgromadzenie. Ojciec Dehon zachęcał go do kontynuowania pracy powołaniowej we współpracy z ks. Jeżem. Mając na uwadze doświadczenia własne, jak i poprzedników, które okazały się niezadowalające, ks. Wiecheć postanowił szukać do Zgromadzenia kandydatów dojrzalszych, po skończonym gimnazjum.
W czasie ośmioletniego pobytu we Włoszech ks. Wiecheć wyjeżdżał praktycznie każdego roku do Polski w celach rekrutacyjnych. Dzięki swojej ogromnej zaradności i entuzjazmowi nawiązał wiele kontaktów z miejscowym duchowieństwem. Wśród nich był ks. dr Kościołek z Myślenic. Za jego pośrednictwem ks. Kazimierz poznał wielu uczniów miejscowego gimnazjum, które odegrało istotną rolę w historii początków sercanów w Polsce, dało bowiem Zgromadzeniu sześciu nowicjuszy. Ojciec Dehon popierał tę działalność i aktywnie w niej uczestniczył, korzystając ze znajomości z ks. Jeżem, któremu zasugerował, że aby przyspieszyć fundację w Polsce, należy znaleźć dwóch młodych księży, którzy wstąpiliby do sercanów.
Ksiądz Jeż spełnił prośbę o. Dehona i zamieścił artykuł w „Gazecie Kościelnej” zatytułowany Zgromadzenie Księży Najświętszego Serca Jezusowego. Zachęcał w nim młodych kapłanów, aby idąc za głosem powołania, wstąpili do Zgromadzenia Księży Sercanów. Odezwa ta nie przyniosła jednak żadnych owoców. Łącznie, na przestrzeni ośmiu lat, ks. Wiecheć do Albisoli zabrał 24 Polaków, z których wytrwała połowa.
Był to wynik zadowalający, jeśli weźmiemy pod uwagę, że rekrutacja belgijska wykazała się stosunkiem 1:9. Należy także zaznaczyć, że byli to młodzieńcy z różnych stron i zupełnie nieprzygotowani do życia zakonnego. Niektórzy bardziej szukali przygód niż realizacji powołania, co było przyczyną wielu niespodzianek i przykrości.
Polscy sercanie, przebywający za granicą i przygotowujący się do powrotu do Polski, byli pełni entuzjazmu. Swoimi planami dzielili się często z o. Dehonem. W odpowiedzi na ich listy i pytania Założyciel odpisywał z wielką troską: „Moi drodzy synowie, odwagi i cierpliwości. Przygotujcie się dobrze, poprzez waszą formację duchową i poprzez studia. Polska jest oddana Sercu Jezusowemu. Zbudujecie piękną prowincję. Modlimy się dużo za waszą piękną ojczyznę, tak bogatą w świętych ostatniego wieku. Módlcie się do Matki Boskiej Królowej Polski”.
Zachęcał ich do wzrastania w łasce, aby byli księżmi według Serca Jezusowego: oddanymi, pobożnymi i wiernymi regule zakonnej i sercańskim zasadom, które są darem Serca Jezusowego.
Realizacji tych pragnień o. Dehon nie doczekał osobiście, gdyż zmarł w sierpniu 1925 roku. Do ostatniej mszy świętej, którą odprawił 4 sierpnia usługiwał mu Polak – Władysław Majka. Wraz ze swoim rodakiem Ignacym Stoszką przebywał on w Brukseli na odpoczynku wakacyjnym. Dnia 12 sierpnia 1925 roku na wiadomość o zbliżającej się śmierci o. Leona Jana Dehona wraz z całą wspólnotą stawili się przy łożu konającego. Ojciec Założyciel był jeszcze przytomny, zobaczywszy Polaków powiedział: „Ah! Mes petits Polonais”, po czym ich pobłogosławił. Było to jego ostatnie błogosławieństwo.
Dnia 31 marca 1928 roku ks. Kazimierz Wiecheć wrócił na stałe do ojczyzny. Dzień ten został oficjalnie uznany jako data osiedlenia się sercanów w Polsce. Po przyjeździe do Polski ks. Kazimierz zamieszkał w domu księży emerytów przy ul. św. Marka w Krakowie, którego dyrektorem był jego przyjaciel, możemy także powiedzieć bez żadnej przesady, współzałożyciel polskiej prowincji ks. Mateusz Jeż. Ksiądz Wiecheć zastał tam dwóch młodych sercanów holenderskich, którzy uczyli się języka polskiego.
Następnym etapem jego działalności było znalezienie diecezji, która przyjęłaby nowe zgromadzenie. Takim miejscem miała być archidiecezja poznańska. Spotkanie z kard. Augustem Hlondem było bardzo serdeczne. Wyraził on chęć przyjęcia sercanów do swojej diecezji, jednakże w danej chwili nie miał im nic do zaproponowania. W zaistniałej sytuacji ks. Wiecheć powrócił do Krakowa. Spotkanie z abp. Stefanem Sapiehą miało decydujące znaczenie dla przyszłości sercanów w Polsce.
Było ono owocem spotkań z arcybiskupem dwóch sercanów holenderskich, którzy zwierzyli się mu, że wkrótce ks. Wiecheć przybędzie do Polski. Przy tej okazji książę metropolita odpowiedział: „Proszę mu powiedzieć, aby po przyjeździe zgłosił się do mnie”.
Arcybiskup w ramach ogólnego planu obsadzania przedmieść Krakowa przez zgromadzenia zakonne zaproponował sercanom Płaszów. Była to w owym czasie chyba najbardziej zaniedbana i słabo zaludniona krakowska dzielnica. Gęsto zarośnięte błonia, pasące się stada bydła, nieliczne domy, pokryte przeważnie strzechą, brak elektryczności, wodociągów i bitej drogi sprawiał, że Płaszów miał wygląd raczej wioski, a nie miasta. Do tego należy dodać stację kolejową pełną dymu lokomotyw i kilka dymiących cegielni oraz obecność różnych sekt i wyznań. Jednym słowem – propozycja ta nie usatysfakcjonowała ks. Wiechecia, który zupełnie inaczej sobie wyobrażał zaangażowanie w Polsce.
Władze zakonne również nie były zadowolone z tej propozycji i zachęcały ks. Wiechecia do dalszych poszukiwań. Ksiądz Kazimierz udał się więc najpierw do Warszawy, a potem do Wilna. W czasie swojego pobytu w Warszawie, pod nieobecność biskupa, odwiedził nuncjusza apostolskiego. Z jego wypowiedzi wynikało, że na osiedlenie się w Warszawie są bardzo nikłe szanse. Nuncjusz radził ks. Wiecheciowi, aby sprawę przedłożył osobiście kardynałowi w czasie jego pobytu w Rzymie, za pośrednictwem kogoś wpływowego. Ostatecznie po dwóch miesiącach poszukiwań, zakończonych porażką, ks. Wiecheć zaczął realnie myśleć o przyjęciu propozycji arcybiskupa krakowskiego.
Aby prowadzić regularne życie zakonne, ks. Wiecheć postanowił wynająć dom przy ulicy Koszykarskiej, a także jak najszybciej zaangażować się w duszpasterstwo. W tym celu ks. Majka rozpoczął pracę katechety w jednej z krakowskich szkół, którą wykonywał nieodpłatnie.
Po otrzymaniu pozwolenia na osiedlenie się w diecezji krakowskiej ze strony Rady Generalnej ks. Wiecheć zwrócił się do arcybiskupa o przydzielenie na własność gruntu, na którym zostałaby zbudowana doraźnie kaplica, a w przyszłości kościół parafialny. Ponadto prosił o powierzenie sercanom w tej dzielnicy duszpasterstwa i katechezy w miejscowej szkole powszechnej. Metropolita ustosunkował się pozytywnie do wszystkich próśb, jednakże pod warunkiem, że kuria generalna zobowiąże się do uregulowania wszelkich kosztów z tym związanych.
W 1928 roku w sensie prawnym księża sercanie w Polsce nie istnieli, co utrudniało tworzenie struktur. Mianowicie nabywanie dóbr oraz wszelkie budowy były możliwe jedynie przez fundusz parafialny, a nie zgromadzeniowy. Początki księży sercanów w Polsce były bardzo trudne. Byli nieznani, nie mieli dobroczyńców, żadnych stałych środków utrzymania. Brakowało im doświadczenia, którego nie zastąpiła niezwykła dynamika, wysoka inteligencja i nieprzeciętny zmysł praktyczny ks. Wiechecia. Przez wiele lat księża odżywiali się niewystarczająco. Problemy finansowe narastały z dnia na dzień. Trzeba było znaleźć środki do życia, a przy tym sprostać wymaganiom biskupa i zdobyć wystarczającą sumę na rozwój dzieła, gdyż był to warunek sine qua non.
Nie mogąc sprostać oczekiwaniom arcybiskupa Sapiehy, za namową ks. Jeża, ks. Wiecheć udał się do Łodzi w celu poszukiwania innego miejsca. Miejscowy biskup okazał się życzliwy, jednakże, podobnie jak w pozostałych przypadkach, nie miał nic do zaproponowania. W czasie pobytu ks. Kazimierza w Łodzi sytuacja w Krakowie uległa radykalnej zmianie. Mieszkańcy Płaszowa dowiedziawszy się o tym, że sercanie chcą ich opuścić, udali się dwukrotnie do biskupa z prośbą o pozostawienie ich w Płaszowie. Po wysłuchaniu relacji delegatów o opłakanym stanie religijnym i moralnym mieszkańców dzielnicy polecił im zgłosić się ponownie z ks. Kazimierzem.
Podczas spotkania arcybiskup był raczej sceptycznie ustosunkowany do możliwości pozostania sercanów w Płaszowie. Stało się jednak zupełnie inaczej. Tego samego dnia ks. Sapieha udał się osobiście do tej dzielnicy. Jego wizyta była krótka i rzeczowa: „Proszę mi wytłumaczyć jasno i na piśmie, co chcecie robić i jakie macie ku temu środki”. Pisemne wyjaśnienia ks. Wiechecia okazały się wystarczające i otrzymały aprobatę. Nadmienić jedynie można, że oddanie obiecanego przez gminę terenu pod budowę spotkało się z gwałtownym sprzeciwem w radzie miejskiej. Wiadomość ta trafiła do prasy, była przedmiotem uwagi przez kilka dni i okazją do zdecydowanych wystąpień przeciwko sercanom.
Po wielu trudnościach i wyrzeczeniach dom zakonny został ukończony w przewidzianym terminie. Tym niemniej problemy finansowe związane z budową doprowadziły ks. Wiechecia do utraty zdrowia. Po wielu miesiącach próśb ojciec generał zgodził się na pożyczkę pod warunkiem, że otrzyma zgodę prowincjała francuskiego, pod którego jurysdykcją pozostawali Polacy. Jednakże prowincjał francuski, zgadzając się na opiekę nad Polską, zaznaczył: „Jeżeli chcecie być dobrymi przyjaciółmi, nie mówcie mi nigdy o pieniądzach”.
Po zbudowaniu i poświęceniu kościoła w 1931 roku życie religijne Płaszowa nabrało nowego wymiaru. Duszpasterstwo prowadzone przez sercanów dawało określone owoce. Zakonnicy we wszystkich czynnościach podlegali proboszczowi podgórskiemu. Taki stan rzeczy nie ułatwiał im pracy i doprowadzał do wielu napięć. Wierni musieli wszystkie czynności administracyjne dokonywać w parafii św. Józefa. W tej sytuacji ks. Ignacy Stoszko czynił usilne starania, aby kuria metropolitalna utworzyła w Płaszowie parafię, zgodnie z umową z 1928 roku.
Na efekt tych starań sercanie czekali dziesięć lat. Dopiero w sierpniu 1938 roku sprawę zaczęto finalizować. Kuria biskupia oceniła pozytywnie całokształt pracy duszpasterskiej sercanów. Skonstatowano, że potrzeby duszpasterskie wskazują na konieczność wydzielenia Płaszowa ze społeczności religijnej parafii św. Józefa w Krakowie Podgórzu i utworzenia samodzielnej placówki duszpasterskiej. Na te zabiegi Święta Kongregacja odpowiedziała aprobująco pismem z 27 sierpnia 1938 roku. Opierając się na całości dokumentacji, 1 września 1938 roku, ks. arcybiskup Sapieha przesłał do ojca generała pismo potwierdzające powstanie nowej parafii i tym samym prosił o mianowanie proboszcza. Obowiązki duszpasterskie powierzono ks. Ignacemu Stoszce.
Ustanowienie pierwszej sercańskiej parafii w Polsce było źródłem uzasadnionej radości kurii generalnej i wszystkich sercanów. Radość ta jednak nie trwała długo. Dnia 18 grudnia 1938 roku nadeszło bowiem pismo z kurii biskupiej, z którego wynikało, że ks. Stoszko nie jest proboszczem, a tylko wikariuszem, współpracownikiem parafii św. Józefa. Podobne pismo otrzymał proboszcz parafii św. Józefa. Ten dziwny stan rzeczy przetrwał aż do 1952 roku. Wtedy to, w odpowiedzi na list prowincjała księży sercanów, ks. bp Franciszek Job oznajmił, że parafia została powołana prawnie i oddana do posługi sercanom 1 września 1938 roku.
Pomiędzy zarządem Zgromadzenia a sercanami w Polsce narosło wiele nieporozumień, a nawet uprzedzeń. Aby skierować współpracę na właściwe tory, należało doprowadzić do spotkania dwóch stron. Ojciec generał unikał tego spotkania głównie z powodu bezradności spowodowanej polską sytuacją finansową. Po wielu prośbach zaproszenie do odwiedzenia Polski zostało przez niego w końcu zaakceptowane. Z wizytą tą ks. Wiecheć wiązał wiele nadziei.
Doszło do niej w czerwcu 1932 roku. Jak można się było spodziewać, większość rozmów dotyczyła problemów finansowych. Ojciec generał nie chciał dopuścić do dalszego zadłużenia, co mogłoby doprowadzić do konfiskaty dóbr. Widząc poważne problemy finansowe i zagrożenie procesami, skłonił Prowincję Holenderską do udzielenia domowi płaszowskiemu poważnej pożyczki.
Ojciec generał przyczynił się także do wysłania polskich kleryków do Lille, celem kontynuowania studiów. Zasugerował ponadto, aby w Krakowie otworzyć niższe seminarium. Polecenie to zostało bezzwłocznie wykonane. Ta forma wychowawcza miała zapewnić stały dopływ powołań zakonnych. Już w pierwszym roku zgłosiło się 50 kandydatów. Pobyt ojca generała w Polsce przypadł na trudny okres. Zdrowie ks. Wiechcia ulegało ciągłemu pogorszeniu. Lekarz zalecił mu natychmiastowy odpoczynek. Po usilnych naleganiach ojca generała zgodził się na leczenie i pobyt we Francji.
Pobyt we Francji wpłynął pozytywnie na stan zdrowia ks. Kazimierza, jednakże o całkowitym wyleczeniu nie było na razie mowy. Sprawy polskiej fundacji nie pozwoliły mu na długi odpoczynek. Po blisko pięciomiesięcznym pobycie we Francji powrócił do kraju. Wzrastająca liczba kandydatów do Zgromadzenia i koszty związane z ich wysyłaniem za granicę na dalszą formację zmuszały do poszukiwań optymalnych rozwiązań. Podstawowy problem stanowił brak nowicjatu. Ksiądz Wiecheć postanowił rozpocząć starania o kanoniczne erygowanie nowicjatu w Skawce. Do realizacji tego projektu nie doszło z ciągle tego samego powodu, czyli braku pieniędzy. W zamian za kupno posiadłości w Skawce nabyto dom w Stadnikach za symboliczną sumę, gdyż była to ojcowizna rodziny Michalików.
Założenie własnego nowicjatu spędzało sen z powiek polskim sercanom aż do 1936 roku, czyli do drugiej wizytacji ojca generała, którym był wówczas o. Wilhelm Teodor Govaart. Z całą pewnością był to punkt zwrotny w historii początków sercanów w Polsce. Ksiądz Wiecheć znów poważnie zachorował. Zmiana przełożonego stała się koniecznością. Nowym przełożonym został ks. Władysław Majka. Polska fundacja przeszła bezpośrednio pod zarząd Rzymu.
Po zakończonej wizytacji duch nadziei wstąpił w sercańskie szeregi. Tego samego roku założono Niższe Seminarium Misyjne w Krakowie. Pierwotnie nowicjat miał powstać w Stadnikach, jednakże roztropność nakazała inne rozwiązanie. Ksiądz Majka udał się do Poznania, Warszawy i Łodzi.
Paradoksalnie możliwości osiedlenia były duże, ale pod warunkiem zaangażowania duszpasterskiego. Sytuacja ta była przeciwna do tej, z jaką spotkał się ks. Wiecheć dziewięć lat wcześniej. Na owe propozycje sercanie nie mogli jednakże jeszcze przystać z powodów personalnych. Ostatecznie nowicjat, za namową ks. Jeża, został założony w Felsztynie w diecezji przemyskiej, pomimo niezadowolenia ojca generała, który sugerował Śląsk.
Własny nowicjat dodał zakonnikom zapału. Pojawił się problem mistrza nowicjatu, którego nominacji miał dokonać Rzym. Liczono, że będzie to ktoś z zagranicy. Najchętniej Polacy na tak ważnym stanowisku widzieliby Holendrów, którzy znali język polski. Ostatecznie jednak mistrzem nowicjatu został ks. Władysław Majka. Na jego miejsce przełożonym w Krakowie, po wielu oporach, zgodził się być ks. Ignacy Stoszko.
Pozostał jeszcze problem kształcenia seminarzystów. Aby go uregulować, ks. Stoszko chciał spotkać się z ojcem generałem. Księża mieli już dość inicjatyw budowlanych i nie chcieli słyszeć o kolejnej. Nowa budowa była dla nich synonimem dalszych kłopotów finansowych i wyrzeczeń, dlatego sprzeciwiali się jej zdecydowanie. Projekt taki musiał mieć też aprobatę Rzymu, który w tym względzie również był bardzo ostrożny.
Brak zaplecza do prowadzenia działalności stał się z czasem bardzo uciążliwy. Po zakończonym nowicjacie nie wiadomo było, co zrobić z profesami. Dom krakowski był przepełniony. Dla kandydatów do kapłaństwa utworzono w Felsztynie tzw. liceum. Natomiast kandydaci na braci zakonnych cierpieli z powodu braku jasnej wizji ich miejsca w Zgromadzeniu. Stąd też większość z nich je opuściła.
Celem sprawniejszej działalności sercanów w Polsce Kuria Generalna rozważała powołanie niezależnego regionu. Za takim rozwiązaniem przemawiała wzrastająca liczba zakonników, a także widmo wojny. Ojciec generał, pomimo niezdecydowanej postawy Polaków, 15 lipca mianował przełożonym regionalnym ks. Ignacego Stoszkę, a przełożonym domu krakowskiego ks. Michała Wietechę. Pełnienie tej funkcji przypadło na bardzo trudny okres, jakim była druga wojna światowa. Zawierucha wojenna pokrzyżowała wszystkie plany.
W dzień wybuchu wojny sercanie mieli w swoich szeregach 42 członków, którzy znajdowali się w czterech krajach. Mieszkańcy Felsztyna i Krakowa ogarnięci ogólną paniką, panującą w napadniętej Polsce, udali się na tułaczkę wojenną. W Krakowie zostali tylko ks. Solak i ks. Zawadziński. Większość uciekinierów z Felsztyna dotarła do Włoch, gdzie doznali bardzo dużo życzliwości ze strony współbraci. Na ziemi włoskiej kontynuowali formację, a także brali aktywny udział w różnego rodzaju działalności duszpasterskiej. Mieszkańcy Płaszowa zaś w większości powrócili do Krakowa z początkiem października.
Dom płaszowski przez cały okres okupacji w znacznej części był zamieszkiwany przez rodziny, wysiedlone z terenów przyłączonych do Niemiec. Dnia 25 marca 1940 roku został zajęty przez Wehrmacht. Wtedy to zrodziła się konieczność przeniesienia nowicjatu do Stadnik. Pomimo zakazu władz niemieckich do domu płaszowskiego ściągnięto alumnów niższego seminarium. Od wiosny 1940 roku rozpoczęto tajne nauczanie. Na terenie Krakowa istniało przekonanie, że sercańskie niższe seminarium było prowadzone na wysokim poziomie. Klerycy Stanisław Nagy i Dionizy Bucki nie opuścili kraju, lecz uczyli się w domu, uczęszczając na wykłady do ojców reformatów.
Pomimo okupacji zakonnicy starali się realizować powierzone im zadania. Byli mocno zaangażowani w nauczanie i formację. Ponadto w Płaszowie powołano parafię pod wezwaniem Najświętszego Serca Jezusowego, w której duszpasterstwo powierzono sercanom. Na osobistą prośbę arcybiskupa przejęli także posługę w sierocińcu fundacji Michałowskiego w Prusach, niedaleko Krakowa. Podczas okupacji nie stracili ani na moment poczucia godności. Okres ten księża sercanie w Polsce przeżyli bez większych strat. Żaden z nich nie zginął, ani nie dostał się do niewoli.
Dwóch sercanów scholastyków wojna zaskoczyła w Belgii, w Lowanium. Stefan Kierpiec i Adam Gąsiorek zostali zmobilizowani. Wysłano ich do Francji i przeznaczono do pomocy głównemu kapelanowi ks. Godleskiemu. W Coetquidan, gdzie stacjonowali, zastali swoich kolegów Stefana Rychlickiego i Józefa Worwaga, których wojna zaskoczyła w Lille – miejscu studiów. Obydwaj zgłosili się do armii polskiej jesienią 1939 roku.
Po rozwiązaniu obozu mieli udać się do Anglii. Ostatecznie skontaktowali się z kard. Hlondem. Prymas zachęcił ich, aby udali się do Lourdes, w którym przebywał. Po pewnym czasie powrócili do seminarium w Neussargues, gdzie zastali pozostałych seminarzystów z Lowanium. W 1942 roku otrzymali święcenia kapłańskie w Clermont, a następnie pracowali w duszpasterstwie francuskim. Stefan Rychlicki po wielu przygodach wrócił do Viry Chatillon, a następnie dołączył do pozostałych rodaków.
Po wojnie liczba sercanów w Polsce wzrastała. Przed młodym regionem rysowały się nowe perspektywy. Księża powracali do ojczyzny pełni entuzjazmu. Przed przełożonym regionalnym stało poważne zadanie, jakim było odpowiednie ukierunkowanie zaangażowań. Należało nadać właściwy styl i dynamizm Zgromadzeniu w odradzającej się Polsce. Nie było to łatwe, ponieważ formacja otrzymana we Włoszech w czasie wojny, tak zakonna, jak i intelektualna, pozostawiały wiele do życzenia. Należało uzupełnić poważne braki z zakresu teologii, a także pedagogiki. Poziom wykształcenia we Francji czy w Polsce przewyższał znacznie włoski.
Sytuacja zaistniała po wojnie tak polityczna, jak i personalna zmuszała Radę Generalną do stworzenia optymalnych warunków rozwoju dla Polski. W liście skierowanym do przełożonego regionalnego z końca grudnia 1946 roku ojciec generał jasno wyraził swoje stanowisko: „Nadeszła chwila wzięcia na siebie całkowitej odpowiedzialności za rozwój dzieła w Polsce”, proponując tym samym utworzenie polskiej prowincji. Polacy byli nieprzygotowani do wzięcia na siebie takiej odpowiedzialności, czemu dali wyraz, prosząc Rzym o powściągliwość.
W momencie tworzenia nowej prowincji stan personalny i finansowy był zadowalający. Oprócz domu krakowskiego polscy sercanie posiadali drugi dom w Stadnikach. Ich praca i życie po wojnie obejmowały trzy kierunki: wychowanie młodzieży w niższym seminarium i formację przyszłych zakonników w nowicjacie, pracę duszpasterską w parafiach i szkołach oraz okresowo pracę rekolekcyjno-misyjną. Trudno mówić o jakimś ściśle określonym profilu działalności. Sercanie podejmowali pracę w zależności od nadarzającej się okazji. Z całą pewnością można stwierdzić, że właściwy rozwój Zgromadzenia w Polsce zaczyna się po drugiej wojnie światowej.
Na posiedzeniu Rady Generalnej 3 grudnia 1946 roku podjęto decyzję o erygowaniu Prowincji Polskiej. Doszło do niego 10 stycznia 1947 roku. W tym samym dniu został również mianowany pierwszy prowincjał wraz z Radą. Swoje obowiązki objęli oni 15 lutego 1947 roku. Prowincjałem został, zgodnie z oczekiwaniami, ks. Michał Wietecha. Zarządzał on prowincją, której początki na ziemiach polskich sięgały zaledwie dziewiętnastu lat, a liczba jej członków wynosiła 36 zakonników, w tym 22 księży, 12 seminarzystów i 2 braci.
Ojciec Leon Dehon, Francuz z pochodzenia, założyciel Zgromadzenia Księży Najświętszego Serca Jezusowego, był człowiekiem wykształconym, działaczem społecznym, autorem wielu rozpraw i książek o tematyce społecznej, teologicznej i ascetycznej, w sposób szczególny zaś krzewicielem miłości do Bożego Serca, szerzącym ideę wynagrodzenia Sercu Bożemu za grzechy popełniane przez ludzkość oraz niestrudzonym budowniczym Jego Królestwa w świecie.
Dzieciństwo i lata szkolne
Leon Dehon urodził się 14 marca 1843 roku w La Capelle, małym francuskim miasteczku. Rodzice, Aleksander Julian Dehon i Stefania z domu Vandelet, należeli do zamożnych ziemian. Zwłaszcza matka Leona była kobietą tradycyjną, rozmiłowaną w zajęciach domowych, zatroskaną o męża i dzieci. Ojciec natomiast był religijnie obojętnym, jakkolwiek był człowiekiem dobrym, szlachetnym i uczciwym. Gdy Leon odszedł do wieku szkolnego państwo Dehonowie zadecydowali, by zapisać go do internatu w La Capelle. Leon był uczniem pilnym. Atmosfera panująca w internacie nie miała jednak najlepszego wpływu na chłopca., poza tym przez długi czas trapiła go jeszcze choroba.
Przez trzy lata przygotowywał się do Pierwszej Komunii, którą przyjął w czerwcu 1854 roku. Leon jeszcze jeden rok pozostał w szkole w La Capelle, ale był dla niego rok trudny i na rok następny Leon nie chciał wrócić do szkoły. Ojciec był tym przerażony. Marzył ciągle o wykształceniu syna, o jego awansie społecznym, o karierze naukowej lub sukcesach w administracji państwowej.
Ostatecznie Leon kontynuował naukę w kolegium w Hazebrouck, prowadzonym przez pobożnych kapłanów z Flandrii. W kolegium doznawał wielu łask, szczególnie podczas rekolekcji odprawianych co roku przed rozpoczęciem nauki. W sierpniu 1859 roku szesnastoletni Leon ukończył liceum klasyczne w kolegium w Hazebrouck i zdał egzamin dojrzałości. Teraz zdecydował się na ujawnienie tajemnicy swego powołania, chciał wstąpić do seminarium. Ojciec nie wyraził na to zgody. Przeprawa z rodzicami była trudna i nieostatnia.
Przeszkody jakie stanęły przed Leonem nie wpłynęły na radykalną zmianę jego nastawienia. Wręcz przeciwnie: przyszłe wydarzenia, chociaż opóźnią święcenia kapłańskie Leona, ostatecznie jednak przyczynią się do tego, że powołanie to stanie się jeszcze dojrzalsze i bardziej odpowiedzialne, a owoce jego doskonalsze.
Na naradzie rodzinnej zadecydowano co do przyszłości Leona, postanowiono wysłać go na politechnikę do Paryża. Leon znalazł się w Paryżu, w środowisku bardzo odmiennym od dotychczasowego. Matka ulegając mężowi zgodziła się na ten wyjazd, była jednak zaniepokojona, lękając się o syna. Z wielką troską myślała o swoim dziecku, zagubionym w obcym mieście. Obawiała się, by pobyt w Paryżu nie stał się grobem dla jego wiary i ludzkiej godności.
Leon nie uległ zepsutej atmosferze Paryża. Związał się z kościołem Świętego Sulpicjusza. Prawie codziennie uczestniczył we Mszy św. Zapisał się do Studenckiego Kółka Katolickiego i do Konferencji Św. Wincentego. W Paryżu Leon dzieł czas między kościół, szkołę, kółko i swój pokój. W roku 1860 uzyskał licencjat z nauk ścisłych, ale zamiast zapisać się na politechnikę, zapisał się na prawo. Uważał, że studia prawnicze przydadzą mu się bardziej w kapłaństwie niż studia techniczne. W czasie studiów, dwukrotnie udawał się do Anglii, by uczyć się języka.
W 1864 roku ukończył studia prawnicze w Paryżu i uzyskał doktorat. Powrócił do domu rodzinnego zdecydowany, by ujawnić wielkie problem swego kapłańskiego powołania. Ojciec robił wszystko, by wpłynąć na zmianę jego decyzji. Godzi więc na podróż Leona, wraz ze swym przyjacielem Palustre, miłośnikiem archeologii, do Ziemi Świętej, mając nadzieję, że atrakcyjna podróż wpłynie na zmianę zamiarów syna. Tymczasem Leon dopiero teraz przeżywał z całą świadomością sens swojej decyzji.
Turysta i pielgrzym Turystyczna wyprawa w 1864 roku Leona z przyjacielem Palustre na Bliski Wschód zamieniła się w pielgrzymkę, ponieważ dotarli aż do Ziemi Świętej.
Cała podróż trwała 10 miesięcy, a jej szlak wiódł przez Szwajcarię, Włochy, Grecję, Turcję, Egipt do Ziemi Świętej. W Jerozolimie Leon przeżył błogosławione dni Wielkiego Tygodnia. Podróż tę zakończył Leon w Rzymie, a nie we Francji. Ta nagła zmiana decyzji spowodowany była pielgrzymką do Ziemi Świętej. Odwiedzenie Jerozolimy i świętych miejsc umocniło go w przekonaniu o słuszności ostatecznego wyboru, którego już tak dawno dokonał. Zetknięcie z Rzymem przeżył ze szczególnym wzruszeniem i uniesieniem.
W Rzymie przebywał Leon od 14 do 25 lipca 1865 roku. Zwiedzał zabytki i nawiedzał bazyliki, lecz sprawą leżącą mu najbardziej na sercu był problem powołania. Największą pomoc w jego rozwiązaniu stanowiła audiencja u Ojca Świętego, Piusa IX. Leon mówił o swym powołaniu Papieżowi, a ten poradził mu, by wstąpił do Seminarium Francuskiego w Rzymie. Rada ta była zgodna ze skłonnościami Leona. Leon udał się do Seminarium Francuskiego. Osiągnął cel swojej podróży – został przyjęty do seminarium. Pełen radości stanął na pewnym gruncie. Mógł teraz wracać do Francji, aby o wszystkim opowiedzieć zatroskanym o jego przyszłość rodzicom.
14 października 1865 roku Leon wyjechał z La Capelle do Rzymu. Był to początek nowego etapu w jego życiu. Rodzice żegnali go z żalem, rozłąka z synem wiele ich kosztowała. Sądzili, że tracą go na zawsze. Do Rzymu przybył Leon 27 października. Wkrótce rozpoczął studia. Oddając się im bez reszty, nie zapomniał nigdy o pracy nad kształtowaniem swojego charakteru, o przygotowaniu do święceń kapłańskich. Już na początku tej drogi postawił sobie wyraźny program działania: "Moim ideałem i treścią mojego życia ma pozostać na zawsze nabożeństwo do Boskiego Serca, pokora, zjednoczenie z Nim, zgodność z Jego wolą i trwanie w miłości. Pan Jezus mi to wskazał, ku temu mnie ustawicznie prowadził, przygotowując w ten sposób do misji, do której mnie przeznaczył w zamierzeniach swego Serca".
Biegły lata studiów filozofii i teologii, zbliżał się moment święceń kapłańskich. Ojciec w swych listach nalegał na Leona, aby odłożył przyjęcie święceń na czas późniejszy. Jeszcze miał złudzenia, że się rozmyśli. Leon jednak wytrwale dążył do swego celu.
W grudniu 1869 roku otwarty został I Sobór Watykański. Do obsługi soboru powołano zespół stenografów, do którego wybrano 24 najzdolniejszych alumnów z seminariów rzymskich. Z Seminarium Francuskiego wyznaczono czterech, wśród nich Leona Dehona. Praca to była ogromna, przyniosła jednak Leonowi niewymierne korzyści. Sam napisał o niej, że "Dotknąłem palcem życia Kościoła".
Przebywając w Rzymie, mimo nawału nauki i innych zajęć, Leon nie zapomniał o rodzicach. Pisywał często listy, a najbardziej cieszył się, gdy mógł spotkać się z nimi podczas wakacji. Swymi listami pragnął zwłaszcza przygotować ojca do pełnej akceptacji swego kapłańskiego powołania i pozyskać go do praktyk religijnych. Nie była to jednak sprawa łatwa.
Podczas letnich wakacji w 1868 roku, spędzonych jak zwykle w rodzinnym miasteczku. Leon prosił rodziców, by udali się razem z nim do Rzymu. Zgodzili się na to i przyjechali do Wiecznego miasta 2 listopada. Pobyt w Rzymie podziałał bardzo dobrze na ojca. Nieustanne modlitwy matki i syna, zdawały się osiągać swój cel, ku ogromnej ich radości. Rodzice zamierzali pozostać w Rzymie do lutego, a Leon miał otrzymać święcenia kapłańskie w czerwcu.
Przełożeni Seminarium podsunęli Leonowi myśl, aby przyspieszyć święcenia kapłańskie, tak by rodzice mogli w nich wziąć udział. Matka przyjęła tę propozycję z wdzięcznością, ojciec wahaniem i zastrzeżeniami, później jednak wyraził zgodę. Sprawę miała rozstrzygnąć audiencja u Ojca Świętego Piusa IX, która doszła do skutku 15 listopada 1868 roku. Był to triumf łaski. Papież udzielił zezwolenia na wcześniejsze przyjęcie święceń kapłańskich przez Leona. Święcenia wyznaczono na 19 grudnia.
Święcenia kapłańskie otrzymał Leon w majestatycznej bazylice Św. Jana na Lateranie ( 19.12.1868) . Święconych było 200 kleryków zakonnych i diecezjalnych wszystkich narodowości. Nazajutrz nowo wyświęcony kapłan odprawił pierwszą Mszę św. w kaplicy seminaryjnej w otoczeniu najbliższych. Gdy ojciec wraz z matką zbliżyli się do Komunii św., Leon nie mógł powstrzymać łez wzruszenia i wdzięczności. Wakacje letnie spędził w La Capelle, gdzie odprawił swą Mszę św. prymicyjną.
Po powrocie z wakacji, podczas których pomagał w duszpasterstwie znajomym kapłanom, ks. Leon zabrał się z zapałem do pracy. Piąty rok jego pobytu w Rzymie ( 1869-1870) był rokiem soboru. Chociaż sobór pochłonął połowę jego czasu, stał się jednak okazją do zdobycia bogatego doświadczenia, obfitował w niezapomniane przeżycia i owocne kontakty z duchową elitą Kościoła.
Nazajutrz po zamknięciu soboru, dnia 19 lipca, wybuchła wojna między Francją a Prusami. W atmosferze napięcia i niepokoju biskupi wracali pospiesznie do domu. Ks. Dehon również wrócił do Francji, do La Capelle, gdzie burmistrz powołał go do wojska, wbrew istniejącemu prawu, zwalniającemu księży z tego obowiązku. Ks. Leon, chcąc przysłużyć się ojczyźnie, zgłosił swojemu biskupowi gotowość- przyjęcia nominacji na kapelana wojskowego. Oczekując na odpowiedź spełniał gorliwie i owocnie posługę kapłańską wśród żołnierzy stacjonujących w La Capelle.
Wolne chwile zapełniał pracą, przygotowując się do doktoratu z prawa kanonicznego i z teologii. Kiedy 28 stycznia 1871 roku zostało ogłoszone zawieszenie broni, zaczął planować powrót do Rzymu, gdzie przybył w marcu. W czerwcu obronił doktorat z teologii. W lipcu otrzymał doktorat z prawa kanonicznego. Potem powrócił do Francji do pracy duszpasterskiej.
Przełożeni Seminarium Francuskiego w swych dokumentach pozostawili notatkę dotyczącą młodego seminarzysty, Dehona:
Leon Dehon, z diecezji Soissons. – Wstąpił 25 października 1865 roku. – Opuścił seminarium 1 sierpnia 1871. – Charakter: wyśmienity. Zdolności: ogromne. – Pobożność i regularność: doskonałe… Był jedynym z naszych najlepszych alumnów pod każdym wzglądem. Pobożność, skromność, powaga, regularność, synowska miłość dla swoich nauczycieli, energiczne przykładanie się itd. Wszystko sprawiało, że był nam drogi. Obiecuje wiele na przyszłość".
Dwudziestoośmioletni ks. Leon Dehon, były adwokat trybunału paryskiego, posiadał cztery doktoraty: z prawa świeckiego, z filozofii, teologii i prawa kanonicznego. Odznaczał się ogromną wiedzą, znajomością ludzi i zagadnień społecznych.
Ojciec jego świadom nieprzeciętnych zdolności i osobistych walorów Leona marzył ciągle, nawet po swoim nawróceniu z okazji święceń, o wielkie karierze dla syna i wiele mówił o tym wśród swoich najbliższych, Leon jednak stawiał wolę Bożą nad wszystko. Wiedział bowiem, że myśli Pańskie nie są myślami ludzkimi, a drogi ludzie nie są drogami Pańskimi. Bogu więc przedstawiał ks. Leon swoje pragnienia, na kolanach szukając woli Bożej.
Od 1869 do 1871 roku nawiedzała go uparcie myśl założenia w Rzymie zgromadzenia zakonnego, w którym obok trzech ślubów składano by czwarty: krzewienia nauki Kościoła, nawet gdy nie jest podawana jako dogmat. Silniej jednak jeszcze nurtowało go pragnienie założenia wspólnoty oddanej studiom w duchu rzymskim i idei zadośćuczynienia Najśw. Sercu Jezusa za grzechy ludzkości. Szukał wzorów w różnych zgromadzeniach zakonnych, ale nie znajdował tego, czego szukał.
Było to poszukiwanie gorączkowe i mało cierpliwe, naznaczone jednak rozsądkiem, za którym kryło się szukanie prawdziwej woli Bożej. W końcu za poradą swego kierownika duchowego, odłożył ostateczną decyzję do czasu wyraźniejszych znaków woli Bożej.
Dnia 3 października 1871 roku ks. Leon oddał się do dyspozycji swego biskupa, który w listopadzie mianował go wikariuszem parafii Saint-Quentin.
Ks. Leon Dehon 7 listopada przyjechał do Saint-Quentin i podjął tutaj obowiązki wikariusza. Parafia w Saint-Quentin stanowiła środowisko całkowicie zeświecczone, zaniedbane pod względem religijnym. Większość wiernych żyła na wzór pogan. Rzecz jasna, że na to wszystko należało odpowiedzieć wielką gorliwością duszpasterską i apostolskim zapałem – tych zaś Leonowi nie brakowało. W pracy swej położył nacisk na duszpasterstwo sakramentalne jako podstawowe i nie do zastąpienia.
Bardzo szybko doszedł jednak do wniosku, że brak jest w Saint-Quentin takich środków apostolstwa jak: kolegium, domu zebrań dla robotników i gazety katolickiej. Był przekonana, że bez kolegium nie wychowa się po katolicku młodzieży, bez domu zebrań robotników nie pozyska się klasy robotniczej dla Chrystusa, a bez gazety nie pociągnie się mas do Kościoła.
Podjął działanie i praca rozwijać się zaczęła pomyślnie. Ks. Leon zajął się przede wszystkim młodzieżą, pragnąc jej dać wychowanie w pełni chrześcijańskie. Otworzył dla niej Dom Opieki św. Józefa, którym przez jakiś czas kierował osobiście. Gorliwość apostolska i urok osobisty młodego wikariusza zyskiwały coraz więcej zwolenników i sympatyków jego działalności. Zarówno przemysłowcy, inteligencja, jak i osobistości urzędowe darzyli go sympatią i udzielali pomocy.
Przychylna atmosfera, otaczająca jego poczynania, skłoniła ks. Dehona do podjęcia drugiego etapu swej działalności apostolskiej: pracy duszpasterskiej w środowisku robotniczym. Na początku pragnął za wszelką cenę stworzyć internat dla młodzieży, bezdomnych robotników i czeladników. Potem począł brać udział w Kongresach katolickich Kółek Robotniczych. W kazaniach ks. Leona coraz więcej miejsca zajmowały sprawy społeczne, Poruszał kwestie sprawiedliwego wynagrodzenia. Przypominał obowiązki i prawa robotników i właścicieli, piętnował nadużycia pracodawców.
Ziarno rzucane w obfitości zaczęło wydawać plony. Nie tylko wśród podopiecznych ks. Dehona, lecz w całym środowisku robotniczym. Wzrastała frekwencja na Mszach św. i nabożeństwach. Coraz więcej ludzi przystępowało do spowiedzi i Komunii św., korzystało z kazań i katechizacji. Ks. Dehon nabierał coraz większego przekonania że Dom Opieki św. Józefa, Kółko Robotnicze i inne formy działalności, choćby najlepiej zorganizowane i rozwijające się, nie przyniosą pożądanego owocu, jeśli nie pozyska się dla nich właścicieli i pracodawców.
Stąd w roku 1876 zorganizował dla właścicieli zakładów przemysłowych spotkania raz na dwa tygodnie. Ich rezultatem było zniesienie pracy w niedziele i święta w niektórych fabrykach czy warsztatach oraz poprawa warunków bytowych robotników. Oczywiście starania o poprawę doli ludzi pracy były kroplą w morzu potrzeb. Ale ks. Dehon w swej działalności nie ograniczył się do własnej parafii. Podejmowanymi przez siebie inicjatywami chciał ogarnąć całą diecezję, całą Francję.
Bierze więc udział w krajowych kongresach na tematy społeczne i interesuje się wszelką działalnością tego typu. Przy tym nie brakowało mu nigdy pomysłu i projektów. Przy pomocy osób życzliwych, zaczął wydawać nowy dziennik katolicki.
Ks. Dehon czynił starania, by zagadnienia społeczne zostały włączone do programu nauczania wyższych i niższych seminariów i kolegiów. W roku 1874 założył Oratorium Diecezjalne w Soissons. Chodziło mu o wciągnięcie kapłanów do indywidualnego i wspólnego studiowania zagadnień społecznych.
Pochłonięty pracą duszpasterską, znany w diecezji i w całej Francji jako działacz społeczny, ks. Dehon odwiedzając klasztor w Chartreuse napisał w swych notatkach: "Ukochałem życie Kartuzów z jego skromną celą, książkami i ogrodem. Życia takiego często pragnąłem, ale Opatrzność zatrzymała mnie w życiu aktywnym, gdzie jest o wiele mniej pewny zbawienia mojej duszy".
Założyciel zgromadzenia zakonnego
Ks. Leon Dehon, kanonik z Saint-Quentin, niezwykle wrażliwy na wszystkie potrzeby duchowe parafii i diecezji, oddawał się tej sprawie bez reszty, nie szczędząc sił i zdolności. Nie był jednak w pełni w zgodzie z sobą. Od dawna drzemiący w jego duszy imperatyw wewnętrzny, skłaniając go do życia zakonnego odzywał się z coraz większą siłą. Bóg też powoływał ks. Dehona ku głębszemu życiu wewnętrznemu, które zrealizować można było tylko w klasztornym odosobnieniu. Ks. Dehon nie bał się pracy i nie zamierzał od niej uciekać. Nurtowała go jednak potrzeba głębszego zjednoczenia z Bogiem.
W umyśle i sercu ks. Dehona, ogarniętym całkowicie przez miłość, rodził się i przybierał konkretne kształty projekt nowego zgromadzenia zakonnego kapłanów. Centralną ideą tego zgromadzenia miało być podjęcie działania zmierzającego ku zadośćuczynieniu Sercu Jezusa za grzechy popełnione przez ludzkość.
W duszy ks. Dehona, coraz bardziej bezradnego wobec beznadziejnie ciężkiej sytuacji religijno-społecznej, z każdym dniem dojrzewało osobiste powołanie zakonne. Chciał być zakonniiem, ale nie mógł porzucić swoich prac w Saint-Quentin. Znalazł połowiczne rozwiązanie. Powstała u niego myśl zaangażowania się w życie zakonne bez zrywania więzów z miejscem dotychczasowej pracy. Jego biskup zaproponował mu założenie kolegium w Saint-Quentin, które byłoby kolebką i miejscem rozwoju przyszłego Zgromadzenia.
W roku 1877 kolegium zostało założone pod wezwaniem Świętego Jana i tutaj, 28 czerwca 1878 roku ks. Leon Dehon złożył swe pierwsze śluby zakonne. Tak spełniło się wielkie pragnienie jego duszy. Ojciec Dehon przez ponad 10 lat, z wielką znajomością rzeczy i rozmachem, lecz nade wszystko z ogromną miłością kierował Kolegium Świętego Jana, które stało się kolebką Zgromadzenia. Uważał je za własne dzieło. Włożył weń bowiem wszystko, co miał najlepszego i najdroższego, zarówno dobra materialne, jak i duchowe. Ileż pochłonęło ono jego osobistych kapitałów, jak wiele zużyło sił i zdrowia!
Zakładając nowe Zgromadzenie O. Dehon potrzebował domu zakonnego dla swoich przyszłych synów. Największą w tym pomoc okazały mu Siostry Służebnice, które w sierpniu 1878 r. zakupiły dom znajdujący się w sąsiedztwie Kolegium Świętego Jana i chętnie odstąpiły go na nowicjatu O. Dehonowi. Budynek ten, nazwany Domem Najśw. Serca, stał się pierwszą siedzibą i domem macierzystym nowego Zgromadzenia.
Rok 1883 przyniósł próbę ciężką i bolesną, o wszelkich znamionach katastrofy. Stolica Apostolska rozwiązała Zgromadzenie. Jak do tego doszło? – Otóż w klimacie gorliwości i zapału, tak charakterystycznego dla początków Zgromadzenia, O. Dehon korzystał w swoich oficjalnych tekstach pisanych dla Zgromadzenia, także z wypowiedzi siostry Marii Ignacji, Służebnicy Najśw. Serca, która twierdziła, że obdarzona jest szczególnymi łaskami nadprzyrodzonymi.
Biskup Thibaudier, ordynariusz diecezji Soissons, mocno tym zaniepokojony i zakłopotany, przesłał te pisma do Rzymu, proszą o wyjaśnienie i wskazówki co do dalszego toku postępowania. Dnia 28 listopada 1883 roku Święte Oficjum wysłało odpowiedź stwierdzającą, że pisma nadesłane do przestudiowania nie mogą być uważane za owoc szczególnych objawień nadprzyrodzonych i dlatego Zgromadzenie Oblatów Najśw. Serca, założone przez kanonika Dehona, należy rozwiązać.
Dekret o rozwiązaniu Zgromadzenie otrzymał O. Dehon w uroczystość Niepokalanego Poczęcia N.M.P. Mimo dotkliwego cierpienia i niewidzianego bólu nie wyrzekł ani jednego słowa przenikniętego goryczą, niechęcią czy tłumaczeniem i nie uczynił ani jednego gestu oburzenia. Przeciwnie, dał przykład heroizmu i bohaterstwa stwierdzając po prostu: "A więc zbłądziłem".
O unicestwieniu Zgromadzenie nie mogło być jednak mowy.
Audiencja u papieża Leona XIII i w urzędach Stolicy Apostolskiej wydała owoce. W nadzwyczaj krótkim czasie, po czterech miesiącach od pierwszego, Święte Oficjum wydało drugi dekret 28 marca 1884 roku, zezwalający na kontynuowanie dzieła, pod inną wprawdzie nazwą. Oblaci Najświętszego Serca przemianowani zostali na Księży Najświętszego Serca. Zgromadzenie Księży Najśw. Serca było więc dziełem miłości i ducha wynagrodzenia. Towarzyszyło mu błogosławieństwo Boże znaczone krzyżem i cierpieniem.
Z woli Stolicy Apostolskiej wspólnota weszła teraz na nową drogę. Miała odnowić się nie tylko w swej wewnętrznej treści, lecz także w działalności zewnętrznej. Powstawały nowe domy Zgromadzenia, a atmosfera gorliwości, zapału i wzajemnego zrozumienia panowała w całej tej pierwszej, niewielkiej wspólnocie. Rozwijające się Zgromadzenie miało liczne i wielostronne osiągnięcia. Jego prace dawały dobre gwarancje na przyszłość, Odbierało też coraz więcej pochwał i dowodów uznania od różnych osobistości.
Stolica Apostolska w dniu 25 lutego 1888 r. wydała tzw. Dekret pochwalny Zgromadzeniu. O. Dehon osobiście podziękował Ojcu Świętemu Leonowi XIII za wyrażone w dekrecie uznanie i poparcie. Wstrząsy ostatnich lat, dające asumpt do nowych przemyśleń i poszukiwań, wydały owoce, wysoko oceniane dekretem pochwalnym z 1888 r. Przyczyniły się do sprecyzowania i pogłębienia charakterystycznych, podstawowych cech Zgromadzenia, dotyczących zarówno życia wewnętrznego jak i apostolstwa.
Jego duchowy charakter kształtował się w oparciu o inspirację ewangeliczną oraz szczególną łaskę, charyzmat, którym obdarzony został O. Dehon i który stał się w pewien sposób dziedzictwem jego synów, a zarazem wspólną treścią ich wewnętrznego i apostolskiego życia.
W dziesięcioleciu, które nastąpiło po założeniu Zgromadzenia ( 1878-1888) , O. Dehon był bardzo pochłonięty prowadzeniem Kolegium Św. Jana oraz kierowaniem nowej rodziny zakonnej. Dlatego tak znaczna wcześniej jego obecność w chrześcijańskich ruchach społecznych wyraźnie zmalała. Po uzyskaniu jednak zatwierdzenia Zgromadzenia w roku 1888 przez dekret pochwalny Stolicy Apostolskiej wzmogła się znowu jego działalność na tym polu.
Dodatkowym do niej bodźcem stała się audiencja u papieża Leona XIII, w dniu 6 września 1888 r., który skierował do O. Dehona słowa: "Wiem, że czynicie wiele dobra. Wasz cel jest bardzo piękny. Wynagrodzenie jest rzeczywiście konieczne. Głoście moje encykliki". Papież Leon XIII wielekroć poruszał problemy społeczne, wypowiadając się na różne szczegółowe tematy. Najsławniejszym jednak ze wszystkich dokumentów papieskich była encyklika "Rerum Novarum" ogłoszona 15 maja 1891 r. Wpływ encykliki na chrześcijański ruch społeczny był ogromny.
Dla O. Dehona była ona potwierdzeniem tych zasad, którymi się kierował od dwudziestu lat, zawierała wskazania, które od dawna usiłował realizować w pracy duszpasterskiej i społecznej. Kiedy w 1893 roku został powołany na przewodniczącego Diecezjalnej Komisji Dzieł Społecznych, zaproponował jako pierwszy punkt programu opracowania podręcznika z jasnym przedstawieniem społecznego nauczania Kościoła. Pod jego kierownictwem opracowano "Chrześcijański Podręcznik Społeczny". Został on przetłumaczony na język hiszpański, włoski, węgierski i arabski.
Ojciec Dehon jest także autorem wielu innych prac na tematy społeczne, do najważniejszych należą: "Papieskie wskazania polityczne i społeczne" Paryż 1897, Katechizm społeczny, Paryż 1898 i inne. Na tematy społeczne wypowiadał się ks. Dehon także w konferencjach wygłoszonych w Rzymie w latach 1897-1900, które ukazały się drukiem jako "Społeczna odnowa chrześcijańska", Paryż 1900.
Ojciec Dehon, pomny na życzenie Leona XIII skierowane doń podczas audiencji: "Głoście moje encykliki", był niestrudzonym propagatorem społecznej nauki Kościoła, sformułowanej przez tego wielkie papieża. Ujmował ją jednak w szerszym kontekście, uwzględniając chrześcijańskie orędzie zbawiania i powszechnego wyzwolenia.
Na łamach pierwszego numeru z 1898 roku pisemka po znamiennym tytułem "Królestwo Serca Jezusowego w duszach i społeczeństwach" O. Dehon wyjaśniał swoją ideę, ukazując charakter Królestwa Serca Jezusowego. Królestwo odnawiające prawdziwego ducha Ewangelii, ducha sprawiedliwości i miłości ducha bezinteresowności, tłumiące ducha nienawiści, jednoczący klasy społeczne w realizacji sprawiedliwości i wzajemnej życzliwości. Wszystkie swoje siły poświęca Ojciec Dehon budowie tego Królestwa i jemu podporządkowuje całą działalność społeczną i polityczną. Chrystusa wyrugowanego z życia jednostek i rodzin, z polityki i i ekonomii pragnie na nowo tam wprowadzić z Jego darami: łaski i miłości, sprawiedliwości i pokoju.
Świadom, że czynnikiem decydującym szybkiej realizacji tego programu są kapłani, O. Dehon uczestniczy czynnie w spotkaniach i kongresach duchowieństwa, wygłasza odczyty, których celem jest zapoznanie ich z katolicką nauką społeczną i uczynienie ich jej żarliwymi apostołami. Świadom tragicznego stanu duszpasterstwa francuskiego O. Dehon podejmuje żarliwie program papieża Leona XIII, rzucony w haśle: "Trzeba iść do ludu".
W życiu Ojca Dehona nie brakowało doświadczeń. Gdy przeminęły burze nad założonym Zgromadzeniem, nadeszły inne ciosy, niespodziewane i dotkliwsze. Wiosną 1889 r. został zmuszony do rezygnacji z kierownictwa Kolegium Świętego Jana na rzecz diecezjalnego dyrektora. Ograniczono również jego władzę jako przełożonego generalnego Zgromadzenia, w związku ze zmianą biskupa diecezji Soissons. Wielkie było cierpienie Ojca Dehona, lecz jeszcze większa pokorna uległość i posłuszeństwo w duchu wiary. Zdarzało się często w jego życiu, że krzyże, przyjęte z wiarą i miłością stawały się nie tylko obfitym źródłem nowych łask wewnętrznych, lecz także prowadziły do osiągnięć powszechnie dostrzegalnych.
I teraz częściowe ograniczenie odpowiedzialnych zajęć, wiążących go w Saint-Quentin, pozwoliło mu w latach 1890-1900 z całą energią oddać się pracy w ruchu społeczno-chrześcijańskim. Na lata 1895-1910 przypada okres jego wzmożonej działalności pisarskiej. Tymczasem sytuacja polityczna Francji pogarszała się z dnia na dzień, stwarzając coraz większe zagrożenie dla Kościoła i duchowieństwa. Na przełomie XIX i XX wieku kolejne rządy wszczynały antyklerykalne kampanie w wyniku których w końcu zakonnicy musieli opuścić szkoły i wyjechać za granicę. O. Dehon będąc prawnikiem, bronił się wszelkimi dostępnymi środkami i uzyskał zezwolenie pozostania, musiał jednak sprzedać trzy domy.
Cierpienia związane z prześladowaniami przyniosły nieprzewidziane owoce, stały się posiewem, z którego wyrosły liczne fundacje Zgromadzenia w różnych krajach. Powstały nowe placówki w Belgii, we Włoszech, w Stanach Zjednoczonych i w Kanadzie, gdzie wyrzuceni zakonnicy szukali schronienia.
Przyszła jeszcze jedna próba, była nią zawierucha wojenna w 1914 roku. Wojna uwięziła go w Saint-Quentin przez trzy lata. Do utrapień wojny dołączyła się inna okoliczność, O. Dehon odczuwał coraz mocniejsze cierpienia fizyczne, powiększone przez starość, miał już wtedy 71 lat. O. Dehon umie wyciągnąć pożytki wynikające z tych wszystkich okoliczności. Jeżeli Opatrzność Boża dopuściła do wybuchu wojny, to być może po to, by stała się ona dla wielu ludzi wezwaniem do nawrócenia i do poprawy życia.
Wielką troską O. Dehona podczas tych trudnych lat był los jego Zgromadzenia: ile powołań zmarnuje się na skutek wojny, ile dzieł upadnie, ile domów zakonnych obciąży się długami. Podczas tych ciężkich dni wojennych rygorów i ograniczeń, jednak w klimacie wewnętrznego skupienia i modlitwy, napisał swój duchowy Testament dla Zgromadzenia. Testament ten, pochodzący z 1914 roku, został dołączony do Dyrektorium Zgromadzenia, które też było dziełem O. Dehona.
Na wiosnę 1917 roku Saint-Quentin musiało być ewakuowane. O. Dehon wyjechał na wygnanie. Mimo swych 74 lat, z plecakiem udał się dworzec, skąd w wagonie towarowym, stojąc prawie podczas całej podróży, przybył do Enghien, Gdy wysiadł z pociągu, już ledwie trzymał się na nogach. W kwietniu tegoż roku doświadczył kilku dni choroby i gorączki. Był serdecznie goszczony u Ojców Jezuitów. Ucieszył się, gdy uzyskał pozwolenie na udanie się do Brukseli. Przybył tam 19 kwietnia. Niestety czekała nań smutna wiadomość: domy w Saint-Quentin i w Fayet zostały podczas działań frontowych całkowicie zniszczone.
Pragnienie budowania na ziemi Królestwa Bożego Serca rozpierało apostolską duszę O. Dehona. Chciał być misjonarzem, prorokiem, roznoszącym ogień miłości i pokoju po całym świecie. Nie mogąc osobiście wyjechać na misje, wysyłał innych. Już w 1887 roku pierwsi dwaj misjonarze wyjechali do Ekwadoru. W 1893 roku posyła pierwszą grupę współbraci do Brazylii południowej, a w 1897 przeżywa ogromną radość, gdy może pożegnać dwóch misjonarzy, ks. Grisona i Luxa, zmierzających do Konga, dzisiejszego Zairu. Ks. Gabriel Grison zostanie pierwszym biskupem Zgromadzenia i wikariuszem apostolskim w Stanleyville, dziś Kisangani.
Biskup Gabriel Grison, mając 81 lat życia, zmarł na posterunku swojej pracy misyjnej w Kongo 13 lutego 1942 roku i spoczywa na tamtejszym cmentarzu w misji Saint-Gabriel. Spoczywają tam również zwłoki męczenników, 29 misjonarzy sercanów z biskupem Witebolsem, którzy w dniach 25, 26 i 27 listopada 1964 roku oddali życie za wiarę. Cmentarz ten nawiedził papież Jan Paweł II z okazji swojej wizyty w Zairze 5 maja 1980 roku i od grobu męczenników skierował do wszystkich misjonarzy świata apel o jedność, cierpliwość i męstwo.
Wkrótce przyszła kolej na osiedlenie się Zgromadzenia w Finlandii w 1907 roku, w Kamerunie w 1911 roku, w Republice Południowej Afryki w 1927 roku i na Sumatrze, w Indonezji w 1923 roku. Ta szybka ekspansja Zgromadzenia na różne kontynenty była możliwa dzięki napływowi nowych i licznych powołań zakonnych, rekrutujących się z wielu małych seminariów prowadzonych przez Księży Sercanów, w których skutecznie rozbudzano i pielęgnowano powołania kapłańskie i misyjne.
Dehon mimo dużych sukcesów, będących następstwem jego gigantycznej pracy, mimo wzniesienia licznych domów, kaplic i kościołów na cześć Bożego Serca, nie spoczął na laurach. Do pełnego szczęścia brakowało mu jeszcze jednego – świątyni wzniesionej Chrystusowi Królowi pokoju i miłości w centrum chrześcijaństwa – w Rzymie. Wzniesienie świątyni-pomnika miało być dla niego ukoronowaniem tej krucjaty, jaką prowadził przez całe życie na rzecz królowania Bożego Serca. "Intronizuje się wszędzie – pisał wtedy – Boże Serce w rodzinach. Mogłem Je intronizować w bazylice Świętego Piotra nowym ołtarzem z mozaiką Serca Jezusowego. Spędzę resztę mojego życia, przygotowując intronizację w Jego bazylice królewskiej w Rzymie.
Stanie ona w pobliżu mostu Milvio: zatrzepocze nowy sztandar tam, gdzie stary się objawił". Ten stary sztandar był krzyżem. Objawił się cesarzowi Konstyntynowi prze moście milwijskim. Cesarz usłyszał wówczas słowa: "In hoc signo vinces – W tym znaku zwyciężysz". Tym nowym sztandare będzie Najświętsze Serce Zbawiciela, Króla miłości i pokoju.
Dehon natychmiast zabrał się do roboty. Już w grudniu 1919 roku O. Dehon uważa, że jego projekt wzniesienia kościoła Najśw. Serca Króla Pokoju w Rzymie przybiera realne kształty, mimo najróżniejszych przeszkód. Ojciec Święty był przychylny O. Dehonowi i bardzo liczył na powodzenie jego planu. Wyznaczony został dzień na położenie kamienia węgielnego: 18 maja 1920 roku. Bazylika została wybudowana w kilku latach.
W roku 1980 świątynia Bożego Serca Chrystusa Króla w Rzymie, która otrzymała tytuł bazyliki mniejszej, przeżyła niezwykłą uroczystość. 18 maja tegoż roku, Ojciec Święty Jan Paweł II obchodził w niej jubileusz 60. Rocznicy urodzin. Był to podwójny jubileusz zaszczycony obecnością polskiego Papieża: urodził się on bowiem w tym samym dniu, w którym w Rzymie odbywało się uroczyste poświęcenie kamienia węgielnego pod ten kościół.
Z tej okazji w wygłoszonej homilii papież powiedział: "Dziś przypada sześćdziesiąta rocznica położenia kamienia węgielnego pod tę świątynię. W tym odległym dniu 18 maja 1920 roku był także obecny Sługa Boży o. Leon Dehon, Założyciel Księży Najświętszego Serca Jezusowego, którzy w tych sześćdziesięciu latach spełniali z wielkim zaangażowaniem i wielkim skutkiem swe apostolstwo w tej parafii, której kościół o współczesnym wystroju architektonicznym jest poświęcony Najświętszemu Sercu Chrystusa Króla Pokoju".
Wielkie marzenie O. Dehona ziściło się: kamień węgielny pod wotywną świątynię pokoju Chrystusa Króla został położony w Rzymie. Cieszyłby się bardzo i byłoby to ukoronowaniem jego całego życia, gdyby na własne oczy mógł zobaczyć ukończoną budowlę i być na jej poświęceniu. Ale marzenie to nie miało się jednak ziścić.
Pracował do ostatnich chwil dla tego wielkiego przedsięwzięcia, ale zdawał sobie coraz bardziej sprawę z faktu, że sił i zdrowia ubywało z każdym dniem. Daje temu świadectwo jego współpracownik i następca na urzędzie generała, ks. Philippe: "O. Dehon zmarł na posterunku i w całkowitym spokoju. Do ostatka był dzielny. Na jego stoliku, przy którym pracował, w dzień śmierci znaleziono jeszcze listy dotyczące kwesty, które przygotowywał codziennie bardzo systematycznie, w czasie między rozmyślaniem a mszą, którą od lat celebrował o godz. 7.00 w kaplicy w Brukseli".
Można powiedzieć, że do końca wykonywał wszystkie swoje obowiązki kapłana, zakonnika i przełożonego Zgromadzenia. Jego starość, przeżywana w domu generalnym w Brukseli, nie była z pewnością tym, co można by nazwać spokojnym wypoczynkiem. Niestrudzony staruszek nigdy nie zaznał beztroskiego odpoczynku. Był ciągle zajęty i zapracowany.
Do końca pracował niestrudzenie nad budową świątyni wotywnej w Rzymie. Ślęczał godzinami nad korespondencją, przygotowywał tysiące listów, które codziennie osobiście zanosił na pocztę. Wierny złożonemu ślubowi całopalnej ofiary spalał się do końca na ołtarzu pracy i oddania dla dzieła i ideału swego życia. Rok 1925 rozpoczął serię cierpień upadkiem zakończonym zwichnięciem nogi. Trapiło go ogólne osłabienie i nużąca ciągła ospałość.
W lipcu i sierpniu 1925 roku Bruksela została nawiedzona przez epidemię gastroeniteritalną, atakującą przewód pokarmowy. Po kilku dniach złożyła ona również O. Dehona. We wtorek, 4 sierpnia, po odprawieniu mszy o godzinie siódmej poczuł się niedobrze i musiał się położyć. Stan jego nie budził niepokoju: stan organizmu był na tyle silny, że lekarze nie przewidywali pogorszenia, lecz przeciwnie, rychły powrót do zdrowia.
Mimo optymistycznych prognoz lekarzy, w nocy z 9 na 10 sierpnia, czyli z niedzieli na poniedziałek, nastąpiło pogorszenie: miał miejsce nowy atak, któremu towarzyszyło poważne osłabienie serca. Nazajutrz rano ks. Philippe powiadomił chorego, że lekarze przewidują pogorszenie i zaproponował mu przyjęcie sakramentu chorych. Zgodził się z radością.
Podczas całego życie miał zwyczaj przyjmowania cierpień jako odpowiedzi udzielonej przez Boga na jego ślub żertwy. Na łożu śmierci miał znieść wiele cierpień fizycznych i utrapień moralnych. Cierpiał od rana do wieczora i od wieczora do rana. Szczególne cierpienia moralne trapiły go wielce. Zachował jasność umysłu do końca. W środę rano od godziny dziesiątej ataki serca były częstsze i zwiastowały rychły koniec. "Cierpię" – powiedział chory i ręką wskazał na serce.
Przed południem zaczęła się agonia. Kilka minut przed zgonem ks. Philippe, jego asystent, poprosił umierającego o ostatnie błogosławieństwo, zwłaszcza w intencji pomnażania powołań, po czym zasugerował, by ofiarował swoje życie i swoje cierpienia. Chory potwierdził, odpowiadając wyraźnie "Tak! Tak! Tak!", kilkakrotnie to powtarzając i robiąc po raz ostatni znak krzyża ojcowską ręką ponad obecnymi. Tuż przed śmiercią Ojciec Założyciel wyciągnął rękę ku obrazowi Najświętszego Serca i podnosząc głos wypowiedział ostatnie słowa na tej ziemi: "Dla Niego żyję i dla Niego umieram!".
W konsekwencji musiał przerwać studia i powrócić do kraju po siedmiu latach pobytu za granicą. Powrót Kazimierza Wiechecia do ojczyzny w oczach przełożonych był definitywny i nieodwracalny. Nie liczyli oni bowiem na możliwość powrotu do Belgii tak ze względów zdrowotnych, jak i politycznych. Właściwie tzw. metoda polska duszpasterstwa powołań, jak ją określał o. Dehon, okazałaby się kompletnym fiaskiem, gdyby nie samozaparcie i upór Kazimierza Wiechecia.
Po przybyciu do Krakowa zapisał się na Wydział Teologiczny Uniwersytetu Jagiellońskiego z myślą jak najszybszego powrotu do Belgii. Po różnorodnych trudnościach, niejako drogą okrężną, jeszcze w 1918 roku udało mu się to zrealizować. W 1919 roku został wysłany na dalsze studia do Bolonii, które zostały ukoronowane święceniami kapłańskimi 25 lipca 1920 roku.