Arens Heribert OFM, Duchowość zakonna „chodząca po ziemi” w Europie na progu trzeciego tysiąclecia

 
Heribert Arens OFM

DUCHOWOŚĆ ZAKONNA „CHODZĄCA PO ZIEMI” W EUROPIE NA PROGU TRZECIEGO TYSIĄCLECIA

Salzburg, X Zebranie Plenarne UCESM, 26 listopada – 2 grudnia 2001 r.

 

 

I. WPROWADZENIE

1. Duchowość „chodząca po ziemi”

„Nie samym chlebem żyje człowiek.”

Czy Europa jest zafascynowana tylko chlebem? Czy cele Europy są zakorzenione w EURO? Czy idziemy za sekularyzacją, w której pieniądz jest na pierwszym miejscu? Czy pozostało jeszcze coś z duchowej twórczości?…

Są to pytania stawiane chrześcijanom, a szczególnie osobom zakonnym – czyli nam. Takie pytania stawiał były minister pracy i porządku publicznego Norbert Blüm z okazji stulecia VDO – Niemieckiej Konsulty Zakonnej. Dalej mówił on: „Świat ogarnia fala religijnych pragnień – dla wielu jeszcze niewidoczna. Być może te pragnienia są poszukiwaniem odpowiedzi, której projekt cywilizacji zachodniej z jej hasłami  – „ciągle więcej”, „ciągle wyżej”, „ciągle szybciej” – dać nie mógł…

„Fundamentalizm czy ezoteryka posunięta aż do spekulacji swoimi propozycjami wychodzi naprzeciw potrzebom współczesnego człowieka. To znak, że się pojawia nowa szansa dla duchowości, która nie będzie zakorzeniona w EURO.” (Korespondencja zakonna 4, 1998, 394)

Minister prosi zakony o duchowość, która będzie antytendencją do fundamentalizmu, liberalizmu i postmodernistycznej dowolności.

Co się rozumie pod pojęciem duchowości? Czy nie ma ona nic wspólnego z tym, co materialne, społeczne, a wiec z EURO? Pytanie ministra jest jednocześnie poszukiwaniem tego, co łączy.

Można znaleźć wystarczająco dużo definicji duchowości, które chętnie oddzielają ją od realnej rzeczywistości, przeciwstawiają rzeczywistość eschatologii. Tak rozumianą duchowość nazwałbym spirytualizmem.

W leksykonie duchowości (Freiburg, Basel, Wien 1988, 1170 nn.) stosunkowo nowy termin „duchowość” nie jest jasno określony. Znajdujemy tam następujące próby definicji: „Otworzyć się na głębię”(G. Stachel), „Życie z Ducha” (K. Rahner), „Integracja całego życia w formie życia, która jest niesiona i reflektowana w świetle wiary” (Instytut zakonny), „Egzystencja chrześcijanina, jeśli tylko poczyna się z Ducha i rozwija wielostronnie życie” (A. Rotzetter).

W tych opisach jest wspólne: włączenie w nasz świat innej, wyższej, głębszej rzeczywistości, która daje odpowiedź na pytania o sens. W materialnej rzeczywistości tej odpowiedzi prawie nie znajdziemy. Definicje te próbują też tę duchową rzeczywistość zintegrować z kształtem codziennego życia – na poziomie osobistym, społecznym i politycznym. Tak rozumiem duchowość „chodzącą po ziemi”, o której będzie mowa. „Kto nie dotyka ziemi, nie może osiągnąć nieba.” (por. Elisabeth Moltmann Wendel, Zürich 1997)

W poszukiwaniu tej duchowości chciałbym migawkowo skierować wzrok na Europę, rzeczywistość, w której my jako wspólnoty UCESM zadomowieni jesteśmy.

2. Europa

O czym mówię, kiedy mówię o Europie? Europa jest na drodze do jedności, ale jeszcze nie jest jednością! Europa znajdzie tylko wtedy jedność, kiedy przyjmie prawdziwie i poważnie zróżnicowanie swoich członków. Mówiąc o Europie jako o jedności, z jednakowymi pytaniami i jednakowymi odpowiedziami popełniam już na początku błąd podejmując ten temat.

Chciałbym to przybliżyćna pojedynczych przykładach:

2.1. Przed wojną – po wojnie

To pojęcie oznacza w Niemczech i innych krajach Europy Zachodniej: przed rokiem 1939 i po roku 1945. W Kroacji i Bośni oznaczają te same słowa inne liczby i inne doświadczenia: przed rokiem 1989 i po roku 1995, w Kosowie 1999. Treść zawarta w tych liczbach uwidacznia się w niszczących skutkach, natomiast pojęcie „po wojnie” w moim myśleniu i odczucie związane jest z udaną odbudową, udanym pojednaniem i dobrobytem. Jeśli chodzi o doświadczenie wojny i pokoju jedna Europa znajduje się w różnych krajach na różnych etapach.

2.2. Dziesięć lat po zburzeniu muru i żelaznej kurtyny

Przed miesiącem w Niemczech świętowaliśmy z radością, ale też ze smutkiem obalenie muru. Jest to radość z odzyskanej wolności, radość z tego, że ludzie nie muszą już w swojej ojczyźnie mieszkać za kratami, radość ze zjednoczenia kraju, ale też ból z tego, że rozwój nie idzie tak szybko, jak wielu ze „złotego” Zachodu ufało, ból z tego, że wraz z otwarciem granicy nie tylko dotarły osiągnięcia Zachodu, ale też degeneracja, ból, który się czuje, widząc dwie przez 40 lat różnie ukształtowane cywilizacje, które nie staną się jednością przez akt uroczysty. To zajmuje nas, Niemców, bardziej, niż innych… Dziesięć lat od upadku muru czy też żelaznej kurtyny, znaczy co innego w Rumunii i w Irlandii, co innego w Polsce i w Hiszpanii. 

2.3. Sekularyzacja

Żyjemy w Europie w zsekularyzowanym świecie. Rozumie się przez to wielowarstwowy fenomen. Rozrywa się jedność Boga i świata. Wymiar wiary, a przez to i Bóg zostaje zepchnięty na dalszą pozycję w życiu społecznym, gospodarczym i politycznym. Wiara staje się sprawą prywatną i przestaje być tematem rozmów towarzyskich. Człowiek jest autonomiczny, nie potrzebuje Boga, nie chce Boga – a przynajmniej Kościoła. Zsekularyzowane społeczeństwo nie ma Boga w zasięgu wzroku. Z tym związana utrata sensu pojawia się w sytuacjach kryzysowych i poszukuje odpowiedzi u innych, a nie w chrześcijańskich Kościołach.

Przyczyny sekularyzacji są różne w Europie i poszczególne kraje znajdują się w różnych jej fazach. Powodem tego, że w Niemczech wschodnich ok. 10 milionów ludzi jest nie ochrzczonych jest 40 lat ateistycznego komunizmu; podobnie w innych krajach bloku wschodniego. Inaczej problem ten wygląda w krajach Zachodu. Wkradająca się tutaj sekularyzacja wywołana jest „uświadomieniem”, bogactwem i tym, że gasną pragnienia poprzez niesamowicie szybki rozwój wiedzy i technologii, którymi się karmi współczesny człowiek. Do tego dołącza się jeszcze ruch wyzwolenia, w którym wyzwala się „uświadomiony” człowiek z ograniczeń i niedojrzałego traktowania w Kościele, w którym jeszcze dziś istnieją masochistyczne i odrzucające świat tendencje. W tym wypadku sekularyzacja jest pozytywnym, mówiącym światu „tak” procesem.

Sekularyzacja jest fenomenem, który ma różnorakie przyczyny, ale podobne skutki: Bóg zostaje ze świata wyrzucony, a Kościół przestaje mieć w nim swój wpływ.

II. ROK JUBILEUSZOWY

Wychodząc od tej różnorodności na początku Roku Jubileuszowego spotykamy się z dziełem zbawienia i chcemy pomyśleć o duchowości zakonnej w Europie, o „duchowości chodzącej po ziemi”.

Chciałbym teraz skierować wzrok na centralną „przyczynę” Roku Jubileuszowego – na wcielenie Boga w Jezusie z Nazaretu przed 2000 lat.

1. Pomiędzy „descendit” a „ascendit”

„Dla nas, ludzi, i dla naszego zbawienia zstąpił z nieba” – tak mówi credo. W tekście łacińskim występuje słowo „descendit”, a po nim następuje „et incarnatus est.”

Jubileusz powołuje się na „descendit” i „incarnatus est”. To zstąpienie Boga nie ma nic wspólnego z „królestwem tego świata”, z „czcigodnością”, z pierwszymi miejscami… Kierunek „descendit” jest ruchem w dół (kenosis) – również w wymiarze społecznym: do pasterzy, do biednych, do prostytutek, celników i grzeszników; ten kierunek jest drogą uniżenia aż do pojmania, biczowania, wyszydzenia, drogą z dwoma złoczyńcami prowadzącą na krzyż – nie było to tylko uniżenie dla uniżenia, lecz dla nas, ludzi i dla naszego zbawienia. Ponieważ Jezus stał się ubogi, stał się jednym z nas. Znajdzie go przy sobie „człowiek na dnie”.

Na drodze Jezusa jest jeszcze drugi ruch, który wyznanie wiary zamyka w słowie „ascendit”: On wstąpił do nieba. Ze słowem „ascendit” wiążą się takie pojęcia, jak: wywyższenie po prawicy Boga, chwała, gloria, triumf. Jest to kierunek z/od tego świata, odejście od ludzi. To wywyższenie Chrystusa jest związane z obietnicą Ducha Św., który będzie znowu zesłany (descendit). U początku Kościoła stoi więc to wywyższenie w dół – w eschatologii, w zapowiedzi przyszłości, a nie w obecnej misji.

Dla pierwszych trzech stuleci Kościoła jest charakterystyczna duchowość „descendit”. Na to wskazuje wielka liczba męczenników. Z konstantyńskim przełomem na początku IV wieku, z powolnym nawiązywaniem ścisłego związku między cesarstwem a Kościołem następuje przemiana (przełom). Kościół czuje się w naśladowaniu Chrystusa wywyższonego lepiej, niż w naśladowaniu Chrystusa wcielonego. Sprawą ważną staje się danie udziału w chwale osobom sprawującym urząd. To zapoczątkowuje rozwój dystansu Kościoła wobec człowieka i jest charakterystyczne dla współczesnego obrazu Kościoła. Tytuły takie jak: „czcigodny”, „ekscelencja”, „eminencja”,  „jego świątobliwość” – wskazują na udział urzędu w wywyższeniu Chrystusa. Już nawet diakoni, którzy najbardziej powinni wcielać uniżenie, najlepiej się czują w liturgicznych strojach na podwyższeniach ołtarza. Teologia wywyższenia charakteryzuje Kościół i stawia kler w chórze, po stronie wywyższonych.

W większości naszych europejskich społeczeństw osoba sprawująca urząd w Kościele jest ciągle jeszcze (albo znów) na miejscu społecznie uprzywilejowanym, ponieważ należy do tzw. „wyższego stanu”.

W tym rozwoju życie zakonne ma swój udział. Jeśli nawet żyjemy w różnorodnie zsekularyzowanych krajach, wstąpienie do zakonu czy zgromadzenia przynosi jeszcze ciągle ze sobą społeczne to uprzywilejowanie, co się diametralnie sprzeciwia „descendit”.

2. Powrót do Kościoła wcielenia

Jeśli Rok Jubileuszowy jest rokiem chwały w sensie biblijnym, to będziemy go obchodzić – w sposób właściwy – poprzez nawrócenie, jako rok nawrócenia.

Grzechem pierworodnym Kościoła jest odejście od Kościoła „descendit” i zwrócenie się ku Kościołowi „ascendit”. Nawrócenie, które pozwoliłoby rok 2000 przeżyć jako rok święty, rok zbawczy, rok zbawienia byłoby odejściem od Kościoła „ascendit” i przejściem do Kościoła „descendit”, do Kościoła wcielenia, który nie zasiada na tronach i oddziela się od ludzi przyodziewając się w liturgiczne, brokatowe szaty, wstępując na wysokie stopnie ołtarza, ale swoją misję widzi przede wszystkim w życiu tajemnicą wcielenia, tajemnicą bliskości Boga w stosunku do człowieka i wszystkich stworzeń.

Narodziny zakonów były nierzadko ruchami odnowy i powrotu do Kościoła wcielenia. Np. franciszkański ruch odnowy w XIII wieku. Św. Franciszek jest namacalnym przykładem odejścia od społecznych przywilejów i zwrócenia się ku biednym.

Wśród zgromadzeń powstających w XIX wieku, bardzo wiele (prawie wszystkie) reaguje na społeczną biedę swojego czasu – stają po stronie biednych, przynajmniej u podstaw charyzmatu. Także ruch odnowy teologicznej i pastoralnej w Ameryce Łacińskiej, jako teologia wyzwolenia, wyrasta z podłoża duchowości wcielenia różnych zakonów.

Na przełomie trzeciego tysiąclecia związek pomiędzy państwem a Kościołem znajduje się w stanie rozbicia. Politycznie Kościół jest  jeszcze interesujący tam, gdzie odciąża państwo w socjalnych zadaniach; społecznie Kościół jest ważny tam, gdzie się potrafi kompetentnie włączyć. Ta kompetencja jest uznawana, jeśli człowiek Kościoła jest nie tylko ekspertem w sprawach Bożych, ale również jeśli jest mu bliski człowiek, jego troski i jego szczęście. Gdzie Kościół wiarygodnie mówi o człowieku, tam ma również szanse wiarygodnego przekazywania prawdy o Bogu. Nie liczy się już słowo, u którego podstaw leży urząd czy święcenia. Słowo musi stać się ciałem! „Kto nie dotyka ziemi, nie może osiągnąć nieba”. W tam rozwoju, opłakiwanym przez wielu, widzę szanse powrotu do początków.

III. ZAKONY I ICH ROLA W PROCESIE POWROTU DO KOŚCIOŁA WCIELENIA

Ten proces nawrócenia jest zadaniem i szansą dla całego Kościoła, a także dla zakonów, a może zwłaszcza dla zakonów. Forma życia radami ewangelicznymi pozwala z istoty swojej być blisko tego, który „nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, ale uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej” (por. Flp 2). Jeśli jakaś przestrzeń, która z natury swej otwarta jest na wymiar kontemplacyjny, jest też zdolna w swoim polu widzenia dostrzegać zarówno świat, jak i Boga.

„Nasi założyciele i założycielki byli ludźmi tęsknoty, tęsknoty za innym, lepszym życiem. Oni pragną, przynajmniej swoje życie budować na tej tęsknocie i wizji. I jeśli to czynią, kształtują tym samym Kościół i świat.” (Zoe Maria Isenring, Korespondencja zakonna 2, 1998) . Ta szansa i zadanie powinny być przez osoby zakonne przemyślane.

1. Kontemplatywny wymiar życia zakonnego

Początek naszego nawrócenia leży w kontemplacji, inaczej zdegenerujemy się jako wielcy działacze. Chrześcijanin, a zwłaszcza osoba zakonna, albo żyje z kontemplacji albo przestaje być osobą zakonną! Być może bieda Kościołów lokalnych, całego Kościoła i zgromadzeń zakonnych, leży w tym, że odeszły od kontemplacji (przy tym nie chodzi tu o stołeczki, czy pomieszczenia do medytacji).

Kontemplacja jest postawą, która wszystkimi zmysłami patrzy i odbiera (spostrzega). Jest to przeciwieństwo tego, co się określa mianem „spojrzenia przelotnego”. Uważam, że cały kontynent europejski jest zagrożony: w epoce totalnej informacji, w której cały świat jest globalną wioską (M. McLuhan) zasypuje cię totalna ilość informacji. Pędzą one jedna za drugą w takim tempie, że tylko powierzchownie spojrzysz tu czy tam, wrażeń nie dopuszczasz do siebie, nie pozwalasz im dotrzeć do twojego wnętrza.

Nowoczesny człowiek oduczył się kontemplatywnie patrzeć. Pobieżne spojrzenie nie zatrzymuje się, nie patrzy w głąb, w najlepszym przypadku dostrzega rzeczy pierwszoplanowe i ciągle dalej się spieszy, np. nie zatrzymuje się na obrazie trzęsienia ziemi, ponieważ za sekundę pojawia się już następny obraz: Schumacher w czerwonym Ferrari. Podobnie nie zatrzymuje się dłużej na bestialskich obrazach etnicznych „czystek”, ponieważ na ekranie jest już następny obraz: maleństwo księżnej Karoliny. Nie zatrzymuje się też na cudach natury. Stworzenia nie potrafią go już zafascynować. Przelotne spojrzenie wędruje wraz z tym, co aktualne.

Jesienią, w czasie pobytu w Kroacji i Bośni, stwierdziłem z przerażeniem, jak ja sam również tej pokusie ulegam. W roku 1999 zapomniałem już o wojnie i zniszczeniach w Kroacji. Swoją uwagę skierowałem ku Bośni. Skończyła się tam wojna w roku 1995 i mój wzrok powędrował do Rwandy, później do Czeczenii, następnie do Kosowa, dalej Timor i teraz znów Czeczenia. To „wędrowanie” niekoniecznie musi być złe, ale zauważyłem, że z mojego pola widzenia zniknęły osoby wcześniejszych katastrof, które jeszcze dziś pozostają ofiarami i potrzebują mojej solidarności.

Pobieżne spojrzenie, które niedostatecznie długo się zatrzymuje, któremu nie pozostawia się czasu na dojrzewanie, daje „panom tego świata”, którzy z nadzieją czekają na to, że ludzie wszystko szybko zapomną, duże pole do popisu.

Tam, gdzie brakuje kontemplacji, brakuje też walki o życie, o zbawienie człowieka i stworzeń – polityka potrafi ten brak dobrze wykorzystać.

Kontemplacja jest sztuką długiego przyglądania się, nie przymykania, czy wręcz zamykania oczu. Kto dostatecznie długo spokojnie patrzy, słucha, dotyka, wącha, ten zbliża się do rzeczy, pozwala im mówić i te rzeczy zaczynają mieć do czegoś prawo.

Powołanie św. Franciszka można zrozumieć tylko w perspektywie postawy kontemplacyjnej. Jego życie stało się poszukiwaniem. Szukając Boga natrafia na niezgodności: na Kościół, który ma trudności w życiu Ewangelią, ze społeczeństwem, które wegetację ubogich pod drzwiami bez pytań akceptuje. W tej sytuacji nie może on znaleźć Bożego oblicza, chyba, że oblicze Jezusa w koronie cierniowej. Ponieważ Franciszek szukał, ponieważ z tego poszukiwania wynikało gruntowne patrzenie i słuchanie, dlatego krzyż do niego przemówił: „Franciszku odbuduj mój dom na nowo, przecież widzisz, jak się rozpada.” Nie ma w tym nic dziwnego, że krzyże mówią: krzyż biednych, krzyż pozbawionych praw, krzyże zniszczonej przyrody, krzyże dotkniętych wojną i morderstwami narodów. Przelotne spojrzenie tego nie dostrzega. Kto kontemplatywnie zatrzymuje się, dostatecznie długo patrzy, widzi krzyże. Kto kontemplatywnie dostatecznie długo wsłuchuje się, słyszy je – ich wołanie, wołanie o prawa i słyszy też głos powołania. Wydarzenia pełne światła i cuda natury też przemawiają wyraźnym językiem. Człowiek kontemplacji uczy się tej mowy – patrząc, słuchając, dotykając, smakując, wąchając…

Kontemplacja jest życiu zakonnemu szczególnie właściwa. Jeśli forma naszego życia zostawia nam wolne przestrzenie, to nie po to, żebyśmy się demoralizowali zdegenerowaną kulturą telewizyjną i nie po to, żebyśmy bezmyślnie w naszej działalności szli do przodu, ale po to, żebyśmy byli ludźmi kontemplacji, którzy wszędzie i we wszystkim szukają Bożych wymagań.

Ze wzrokiem skierowanym na Boga i na świat – taką kontemplację możesz zaczynać, kiedy chcesz. W świecie jest pewna dynamika, która szuka Boga, a w Bogu jest dynamika, która skierowana jest ku światu. Jeśli dostatecznie długo wpatrujesz się w Boga, odkryjesz to, o czym mówi św. Augustyn: „Tęsknotą Boga jest człowiek”. Bóg bardzo pragnie człowieka i świata: w dziele stworzenia, we wcieleniu, w zesłaniu Ducha Św.

Wpatruj się w Boga, a On zaprowadzi cię do świata. Przyjrzyj się światu i człowiekowi, wydarzeniom i znakom czasu: one niosą w sobie dynamikę, która szuka Boga: tęskniąc, pytając, wątpiąc, cierpiąc, krzycząc albo milcząc. „Stworzyłeś mnie, Boże, dla siebie i niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie” (św. Augustyn).

W kontemplacji dotykasz nieba i ziemi. Tylko w kontemplacji znajdzie Kościół dobrą drogę w następne tysiąclecie.

STRESZCZAJĄC: Cały czas chodzi tutaj o kontemplację „chodzącą po ziemi”, nie chodzi o uduchowienie, które się o to troszczy, aby Bóg nie opuścił swojego nieba, a z drugiej strony dystansuje się od aktualnych wydarzeń: nie dotyka ziemi i nie osiąga nieba. Kto powinien być specjalistą od kontemplacji, jak nie osoba zakonna? Źródłem jej życia jest kontemplacja.

2. Wymiar tęsknoty w życiu zakonnym

Kontemplacja potrzebuje motoru tęsknoty. Bez tęsknoty nie ma kontemplacji!

Przypomina mi się moja stara matka, która mieszkała samotnie i tęskniła za odwiedzinami dzieci. Kiedy ją odwiedzałem, dużo wcześniej siadała już przy oknie i wyczekiwała, patrzyła na ulicę, otwierała okno, żeby usłyszeć samochód, kiedy będę nadjeżdżał.

Tęsknota pozwala patrzeć i nasłuchiwać.

Jeśli osoby zakonne nie noszą w sobie tęsknoty, nie będą się wpatrywać i nasłuchiwać, nie mogą  się stać ludźmi kontemplacji.

„Początkiem wszystkiego jest tęsknota” – powiedziała poetka Nelly Sachs.

Nasi założyciele i założycielki byli ludźmi tęsknoty; tęsknoty za innym, lepszym życiem. Jeśli patrzymy na początki klasztorów i zakonów, widzimy ludzi, którzy z siebie i z tego, co zastają nie są zadowoleni. Czują niesmak w stosunku do społeczeństwa, a często też do Kościoła. Ponieważ ich doświadczenie świata jest niezależne od sytuacji społecznej, często znajdują towarzyszy, którzy chcą iść tą samą drogą, tak że się tworzy grupa ludzi, która obiera konkretną formę życia. Ci ludzie próbują przynajmniej swoje życie na podstawie własnej wizji i tęsknoty tworzyć. I jeśli to czynią, współtworzą Kościół i świat.” (Zoe Maria Isenring)

Tęsknota ma tę właściwość, że fascynuje i męczy jednocześnie: ze swej istoty jest niezaspokojona. Przyczyną tego jest Bóg, od którego ona pochodzi, a Bóg jest nieograniczony – bez miary! Podobieństwo człowieka do Boga odkrywam przede wszystkim w jego tęsknocie. Coś z bezmiaru Bożego żyje we mnie i dopiero się uspokoi, jeśli znowu spocznie w Bogu, dlatego moją tęsknotą żyję właściwie i pielęgnuję ją, jeśli trwam mimo jej bezmiaru.

Choć w ziemskim wypełnieniu tęsknota widzi cegiełki nadziei, to jednak dąży dalej, pozostaje niespokojna – chce więcej, chce inaczej.

W języku niemieckim słowo „tęsknota” (Sehensucht) ma w liczbie pojedynczej wydźwięk pozytywny (tęsknota za Bogiem). Liczba mnoga natomiast (Sehensüchte) oznacza pogrzebanie tęsknoty, odebranie jej siły. Jeśli zacznę bezmierną tęsknotę rozkładać na małe porcje, popadnę w iluzję, że ja sam albo jakiś inny człowiek jest w stanie na moją tęsknotę odpowiedzieć. W ten sposób programuję „nałóg” (Sucht), który zawsze chce więcej i nigdy nie jest syty (zaspokojony) oraz frustrację, która poszukuje odpowiedzi, a zbiera owoce oszukiwania samego siebie. Nadmierne oczekiwania w stosunku do moich przyjaciół, którzy nie mogą odpowiedzieć na moją tęsknotę również zostają zaprogramowane – być może to właśnie jest przyczyną rozpadu  wielu małżeństw!

Tęsknoty (Sehensüchte – l.mn.!) korespondują z pobieżnym spojrzeniem, tak jak tęsknota (Sehensucht – l.poj.!) z kontemplacją. Życie zakonne ma na progu nowego tysiąclecia ważne zadanie – tęsknotę pielęgnować (przed tęsknotami – ratować), tak, aby możliwa była kontemplacja, która Boga w świecie, a świat w Bogu odkrywa, po to, aby słyszane było, gdzie i jak Bóg mówi, aby dostrzegane było, gdzie  się Bóg pokazuje.

Zadanie to jest trudne w naszych społeczeństwach. Jeśli nawet w Europie znajdujemy się na różnych stopniach rozwoju (czy degeneracji), to wszędzie mamy do czynienia ze społeczeństwem konsumpcyjnym, które pomaga samo siebie oszukiwać, prowokuje i podnosi wszystkich do społecznego standardu. Od tych wpływów nie są wolne wspólnoty zakonne, konkretni bracia i siostry. Ten wpływ jest szczególnie widoczny w tych wspólnotach, gdzie od lat nie ma powołań i większość braci i sióstr osiągnęła półmetek życia, jest zmęczona („accedia”), krąży wokół siebie, wizje i plany przyszłości odczuwa jako ciężar, zagrożenie, a nie jako wyzwanie, które życiu zakonnemu daje radość i uskrzydla.

Ponieważ w naszych czasach w naszych społeczeństwach tęsknota znajduje się w niebezpieczeństwie, dlatego i kontemplacja jest w niebezpieczeństwie; ponieważ kontemplacja jest w niebezpieczeństwie, rośnie niebezpieczeństwo niedostrzegania znaków czasu i ich rozumienia; ponieważ akceptowanie znaków czasu jest w niebezpieczeństwie, to i działanie Kościoła i zakonów jest w niebezpieczeństwie. I dlatego też Kościół, a w nim i z nim wiele zakonów, jest w niebezpieczeństwie stania się „zinstytucjonalizowaną rzeczą bez znaczenia” (Rudolf Augstein). Kościół i zakony są „współproducentami” zsekularyzowanej społeczności, a jednocześnie czują się jej ofiarami.

3. Rady ewangeliczne

Rady ewangeliczne stoją w bezpośrednim związku z „descendit” i mogą być przeżywane tylko w kulturze życia pełnego tęsknoty i kontemplacji.

Dobrowolnie wybrane ubóstwo nie jest drogą do góry (chyba, że się w nie „przyozdabiam”). Dobrowolnie wybrane ubóstwo przybliża nas do tych, których losem życiowym jest ubóstwo. Ubóstwo zakonne i ludzie naprawdę biedni to „bliźniacy”, a ja tak często z przerażeniem stwierdzam, że ci „bliźniacy” są do siebie wcale niepodobni!…

Dobrowolnie wybrane ubóstwo jest też w innym sensie drogą w dół: drogą do prostoty, do korzeni, do początków. Rezygnuje ono z symbolicznego stanu rzeczy. Tak jak Franciszek nago stał przed biskupem Asyżu, tak stoi człowiek przed Bogiem. To, z czym wchodzi w życie, to bogactwo podarowane mu przez Boga, leżące w jego wnętrzu. Jego godność, to również godność podarowana mu przez Boga. To jest droga, która odkrywa wielkość w małym.

Dobrowolnie wybrane posłuszeństwo jest też drogą w dół; jest odejściem z szeregów tych, którzy siłą i rozkazami straszą ludzi, którzy chcą być jak Bóg i dlatego Boga nie słuchają, którzy sami chcą być słuchani, a nie potrafią słuchać. Dobrowolnie wybrane posłuszeństwo słucha, wsłuchuje się w Boga, w Jego głos w świecie, w naturze i jej prawach. Ono wsłuchuje się szczególnie w ciche tony Boga w mało dostrzegalnych  stworzeniach, „małych” ludziach. (Przypominam tutaj o tym, co mówiłem o tęsknocie i kontemplacji.)

Dobrowolnie wybrane bezżeństwo jest jednym z ucieleśnień ubóstwa, które wybiera to, co inni uważają za stratę i stoi solidarnie po stronie biednych. Wybiera to, ponieważ trafia na opcję w „sieci” przeżywanej miłości. Bezżeństwo jest jasną opcją na rzecz Bożej miłości – potrafi być jedno z chrześcijanami żyjącymi w małżeństwie, ale staje też po stronie tych, którzy wypadli z „sieci” miłości: nie założyli rodziny, stracili partnera przez śmierć czy odejście – troszczy się o nich tak samo, jak ktoś troszczy się o swoją rodzinę.

Rady ewangeliczne stoją na podłożu duchowości „descendit”. Pozwalają być blisko tych, którzy są całkiem na dole. One pozwalają też Kościołowi wiarygodnie świadczyć.

IV. SPOŁECZNE WYZWANIA

Nawrócenie Kościoła do Kościoła „descendit” nie dokona się w obłokach, ale w konkretnym czasie i w konkretnym społeczeństwie.

Chciałbym teraz przedstawić, gdzie i jak Kościół spotyka się z tymi wyzwaniami.

Na przełomie stycznia i lutego 1997 roku wygłaszał cykl wykładów na Uniwersytecie w Monachium fizyk Carl Friedrich von Weizäcker, urodzony w 1912 roku. Wykłady te zostały opublikowane w książce pod tytułem „Dokąd idziemy?” (München, Wien 1997). Mówi on o czterech obszarach, które uważa za obszary, od których zależy los przyszłości – powodzenie lub niepowodzenie w tych obszarach zniszczy lub otworzy nam przyszłość. Są to:

– ubóstwo i bogactwo,
– wojna i pokój,
– człowiek i natura,
– demokracja i polityka światowa.

Pragnę prześledzić te tematy w spojrzeniu na Europę i na to, jak Kościół, a w nim zakony mogą postrzegać swoją rolę. 

1. Ubóstwo w Europie

Kto myśli o Europie, nie myśli przy tym o ubóstwie. Przynajmniej wcześniejszy Zachód uznawany jest za bogaty. Bogactwo jest widziane jako owoc demokracji i wolnego rynku, z zachowaniem społecznego porządku wartości. Jednocześnie doświadczamy w Europie tego, co w krajach tzw. Trzeciego Świata było już wcześniej znane: gospodarka, rynek i konkurencja posiadają wartości, poczynając od takich, jak: „socjalne, sprawiedliwe, ekologiczne”, aż do takich, jak: „naturalny wróg”. Rynek rozwija właściwą sobie dynamikę, która „idzie po trupach”. Globalizacja wzmacnia te tendencje. Gospodarka szuka sobie w obszarze tej „światowej wioski” najdogodniejszych punktów.

Polityka wydaje się być bez władzy i pozwala się szantażować. Pominięty zostaje człowiek. Nasze nastawione gospodarczo-rynkowo społeczeństwo „produkuje” biednych.

Po zmianach w 1989 roku doszło ubóstwo produkowane przez komunizm, a wojny ostatniego czasu na naszym kontynencie jeszcze je powiększyły. Jeśli my, jako Europejczycy, chcemy żyć w jedności, to nie może być obojętne krajom dobrze prosperującym, jak żyją kraje biedniejsze. Powstaje tu pytanie o ludzką solidarność i o wspólną przyszłość. Świadomość tych zależności jest jeszcze słabo rozwinięta.

Nie powinno być wątpliwości, gdzie w takiej rzeczywistości jest miejsce dla Kościoła „descendit”, a tym bardziej miejsce zakonów: oczywiście po stronie ubogich.

Coraz więcej zgromadzeń zakłada małe wspólnoty w pobliżu biednych, mieszkające w dzielnicach dla bezdomnych, dzielące kontenery z ludźmi zamieszkującymi je po trzęsieniu ziemi. Wspólnoty te obniżają „próg” pomiędzy Kościołem a ubogimi, żyją „drzwi w drzwi” z nimi – po prostu żyją, jak sąsiedzi. To właśnie jest modelem życia inkarnacyjnego: Bóg jako sąsiad. Ubodzy muszą znaleźć w nas również rzeczników swoich problemów. Obok tego „z ubogimi” istnieje forma „dla ubogich”. Tu leży mocny punkt zgromadzeń powstałych pod koniec ubiegłego stulecia jako reakcja na bolączki socjalne.

W społeczeństwie, w którym rośnie bieda, diakonia jest najbardziej wiarygodnym przepowiadaniem. To właśnie ma aktualne znaczenie w kraju, który nas gości. Tutaj zakony, angażując się dla ubogich, tym samym angażują się na rzecz pokoju.

Postawa kontemplatywna w życiu zakonnym, które jako formę życia przyjmuje dobrowolne ubóstwo, stwarza szansę dostrzeżenia ubóstwa w ogóle. Kto nie dostrzega ubóstwa, nie może stanąć po stronie ubogich. Zauważenie ubóstwa pomoże mu zobaczyć różne jego twarze. Obok ubóstwa materialnego istnieje ubóstwo ludzi, którzy zaleźli się na marginesie z powodu przewinień, niepowodzeń, choroby, zwłaszcza takiej jak AIDS, która jest potępiana publicznie. To wszystko oznacza ubóstwo spowodowane utratą sensu życia.

Miejsce Kościoła „descendit” jest po stronie tych ubogich. Problem ubóstwa ludzi spychany jest na margines problemów społecznych. A zatem Kościół, a w nim zakony, które wybrały dobrowolne ubóstwo, należą także do tego marginesu: Kościół i zakony są więc „zjawiskami marginesu”. Bycie po stronie ubogich nie tylko w Europie, ale też widzenie fenomenu ubóstwa w całym świecie, w jego międzynarodowej złożoności, jest wielkim wyzwaniem. Właśnie międzynarodowość Kościoła i zgromadzeń uzdalnia go do podjęcia tego wyzwania. Bogactwo pierwszego świata, które wyrosło kosztem trzeciego świata i kosztem zadłużenia wielu krajów na innych kontynentach, powinno być, w jego przyczynach zubożania innych, odkrywane i pociągane do odpowiedzialności (rok 2000 rokiem darowania długów).

2. Wojna i pokój w Europie

Pięćdziesiąt lat bez wojny w Europie Zachodniej, wyłączając Irlandię Północną, to owoc europejskiej współpracy. Wydaje się, że nauczono się czegoś z bezsensu drugiej wojny światowej. Możliwa była odbudowa wszystkich dziedzin życia: kultury, przemysłu, techniki, ochrony zdrowia, własności.

Narody przybliżyły się do siebie, zaprzyjaźniły się ze sobą. Tam, gdzie kiedyś była nienawiść, granice stały się niepotrzebne. Europa przeżywa wiele procesów pokojowych. Tym bardziej przygnębiająco przeżywam to, że ostatnie dziesięciolecie tego stulecia w Europie znów naznaczone jest wojną. Mamy za sobą dwie okrutne wojny. Dlaczego człowiek się nie uczy? Jak to jest możliwe, że w ostatnim dziesięcioleciu na Bałkanach szalały wojny, które miały na celu wyniszczenie narodów z brutalnością nie do wyobrażenia? Jak to jest możliwe, że NATO nie znalazło innego rozwiązania dla Kosowa, jak tylko prowadzenie wojny? Jak to się dzieje, że prawie we wszystkich krajach europejskich budzą się nacjonalistyczne tendencje, które powiązane są z nienawiścią do cudzoziemców? Dlaczego tak wielu ludzi przeżywa, pomimo pozytywnych doświadczeń z rożnymi kulturami i narodami, obecność cudzoziemców we własnym kraju jako zagrożenie, zamiast przeżywać je jako ubogacenie?

Kościół jest wspólnotą przez Chrystusa „nabytą dla Boga ze wszystkich języków, ludów i narodów” (Ap 5,9). Do istoty Kościoła należy to, że jest on wielonarodowy, dlatego też jest on wielokulturowy i wielopostaciowy. Kościół jest jednością w wielości. Również zakony są w Kościele w większości międzynarodowe. Doświadczenie bogactwa wielopostaciowości w Kościele i w zakonach czyni nas kompetentnymi rzecznikami pokoju i wspólnego bycia w odmienności. Wasze pozytywne doświadczenia są źródłem odwagi i siły przeciwko lękowi przed obcym. Również tutaj konieczne jest życie duchowością „descendit”, która schodzi do bazy, do człowieka. To właśnie tutaj, żyjąc razem i przezwyciężając uprzedzenia, buduje się pokój.

3. Człowiek i natura

Obszarem, który szczególnie cierpi na brak kontemplacji, jest obszar stosunku człowieka do natury. Kto zauważa chociażby to, że w Ameryce Łacińskiej niszczone są lasy tropikalne? Kto zauważa, że na jednym z europejskich brzegów rozbija się frachtowiec przewożący olej, który zaraża morze i plażę? Dzisiaj widzimy wiele obrazów w telewizji, jutro już mniej, a pojutrze o wszystkim się zapomina. To przecież mnie tutaj nie zagraża. Ja mogę wziąć prysznic. A skąd bierze się woda? Z kranu! Włączam światło. Skąd bierze się prąd? Z przewodów. Kto dostrzega codzienne czynności w powiązaniu ze źródłami energii we wszechświecie? Śmieci – rzecz najważniejsza, że pozbędę się ich z własnego domu. To właśnie są problemy dotyczące naszej mentalności zarówno w rzeczach małych, jak i w wielkich.

Duchowość „descendit”, która patrzy kontemplacyjnie na stworzenie, dostrzega w nim obraz Boga i zauważa, jak brutalnie człowiek obchodzi się z naturą, jak ją plądruje, pozostawiając po sobie pustynię. Duchowość ta rozpoznaje, jak mocno postawy konsumpcyjne wpływają na taką tendencję.

W Europie powstały pewne standardowe rodzaje konsumpcji, choć jest oczywiste, że pewne produkty są zdobywane kosztem ludzi innych kontynentów, kosztem środowiska.

Tu widzę wyzwanie dla zakonów w Europie. Czy nie dopasowujemy się bezmyślnie do tego świata i jego zwyczajów? Czy konsumpcjonizm nie ma również wpływu na nasze postępowanie?

Początkiem rewolucji przeciwko konsumpcjonizmowi jest kontemplacja, która patrzy dokładnie na to, co czyni i co przez to osiąga. Ubóstwo jako moja dobrowolnie wybrana forma życia uczy mnie, że mniej, znaczy więcej; ubóstwo uczy mnie, że przyjemność nie leży w orgiach, a smakosz je małą łyżeczką. W walce przeciw biedzie nie chodzi tylko o to, żeby biednych czynić bogatszymi, ale przede wszystkim chodzi o wytworzenie takiej kultury życia, która nie chce więcej niż potrzeba. Chodzi tutaj również o taką formę naszego posłuszeństwa, która potrafi wsłuchać się w samego siebie i pytać, czego rzeczywiście potrzebuję? Ubodzy powinni tu być naszymi mistrzami, nie bogaci! 

4. Demokracja – pluralizm – zdolność lub niezdolność do (konsensu) wartości

Jedną z najważniejszych wartości naszego wolnego świata jest demokracja. Wywodzi się ona z wolności i zdolności do odpowiedzialności pełnoletnich obywateli. Obywatele ci nie są w pierwszym rzędzie tymi, którzy rządzą, ale mają wpływ na rząd przez jego wybieranie, czasem przez głosowanie narodowe. Partie ubiegają się o względy wyborców przez programy wyborcze, prezentując wartości, które jako rządzący zobowiążą się realizować.

Aby demokracja była możliwa, potrzebny jest ponadpartyjny, dotyczący najważniejszych problemów i zapisany w konstytucji konsensus wartości. Do najważniejszych należy tu pytanie o prawa człowieka. Konstytucje wymagają jednak interpretacji, a ona może być, przy tej samej treści, różna. Proszę porównać tylko, jak różnie do 1989 roku oba państwa niemieckie interpretowały słowo „demokracja”.

Demokracja jest więc, pomimo konsensusu wartości, miejscem wielości i pluralizmu społeczeństwa. Znaczy to na przykład, że demokracja chroni wolność religijną, ale nie uprzywilejowuje chrześcijańskiej czy nawet katolickiej religii. Jeśli nawet dom Europy zbudowany jest na chrześcijańskim fundamencie, jeśli jego tradycja i kultura obfituje w chrześcijaństwo, to istnieją jednak w naszej demokracji, obok chrześcijańskiej hierarchii wartości, również inne systemy wartości: ateistyczny, islamu, humanistyczny, liberalny, komercyjny… Prowadzi to wielu ludzi do niepewności i dezorientacji, gdyż te same podstawowe wartości są różnie interpretowane. Problem ten istnieje w ramach jednego państwa, w ramach Europy, świata. Prawa człowieka: Tak, ale – są one w zachodnim świecie inaczej interpretowane, niż na przykład w Chinach. Nieużywanie przemocy: Tak, ale – co zrobi państwo wtedy, gdy chce przed przemocą chronić innych? Wolność prasy: Tak, ale – jak daleko może ona sięgać, jeśli chodzi o ochronę jednostki? Prawo azylu: Tak, ale – co dzieje się, gdy (za) duża grupa azylantów wywołuje lęk?…

Demokracja może odpowiadać oświeconemu społeczeństwu. Niesie ona jednak ze sobą całą problematykę konsensusu wartości i wtedy chodzi często nie o demokrację, lecz o pragmatyzm; tu decydują wartości gospodarcze o wartości „lasu i drzewa”…

Kościół w takim społeczeństwie musi pożegnać się z posiadaniem monopolu w kwestii wartości. „Od chrześcijańskiej Europy do Europy chrześcijan i chrześcijanek” – tak nakreśla rozwój chrześcijaństwa arcybiskup Lilie, Gerard Defois. Na miejsce oczywistego wpływu „chrześcijaństwa” wchodzą „chrześcijanie i chrześcijanki”, którzy z ich przekonaniami i systemem wartości zdecydowali się iść drogą demokracji (Schrer/Steins: Auf neue Art Kirche sein, Festschrift für Bischof Dr. Josef Homeyer, München/Hildesheim 1999). Tutaj leży wielkie wyzwanie na początku trzeciego tysiąclecia: chrześcijanie jako część demokratycznego społeczeństwa, Kościoły lokalne jako część demokracji, spróbują wnieść swoje wartości w kształtowanie społeczeństwa i w obecnych warunkach jak najlepiej je zrealizować.

V. WYZWANIA W KOŚCIELE

Kto chce mieć wpływ na kształtowanie świata, kto chce go zmienić, ten powinien zacząć od zmiany samego siebie. Kościół, który styka się z rzeczywistością życia swojego społeczeństwa, wychodzi z tego spotkania zmieniony. Kto nie ma zbyt „grubej skóry”, kto dopuszcza do siebie wydarzenia, ten zostaje zmieniony. Spotkanie ze światem, a nie odgradzanie się od niego jest początkiem nawrócenia. Odnowa w kierunku Kościoła „descendit” wiąże się jednak z wewnątrzkościelnymi konsekwencjami.

l. Wielokształtność

Gdy mówimy o Europie, musimy mówić o jej wielokształtności. Owa wielokształtność domaga się, żeby Kościół na naszym kontynencie w sposób wielopostaciowy dokonał swej inkulturacji. Kościół we Włoszech nie musi być taki sam, jak Kościół w Niemczech; Kościół w Rumunii czy w Polsce nie musi być identyczny z Kościołem we Francji czy w Irlandii. Wielopostaciowym europejskim Kościołem jesteśmy my, Kościoły lokalne i dlatego też istnieją wielopostaciowe wyzwania w stosunku do inkulturacji wobec wspólnot zakonnych w ramach europejskiego Kościoła. Z tą wielokształtnością trudno radzi sobie Kościół, pomimo że wszystko, co pochodzi z tradycji naszego Kościoła, jest wielopostaciowe, poczynając od czterech Ewangelii, które czasem w sposób sprzeczny interpretują wydarzenia z życia Jezusa i tego nikt się nie boi. Paweł zmaga się z Piotrem w czasie soboru apostołów o inkulturację wiary w greckich (pogańskich) obszarach kulturowych i zwycięża tu nie jednolitość, ale pluralizm. Ona jest źródłem jedności.

Żeby przyjąć pluralizm jako formę wyrazu tej samej wiary, potrzeba zapewne znowu kontemplacji, która dostatecznie długo wpatruje się, żeby w wielorakości postaci odpoznać jedynego Boga. Dopuścić i wspierać wielokształtność to owoc duchowości „chodzącej po ziemi”. Jeśli rzeczywiście postawię moją stopę na ziemi, to nie ma na niej dwóch takich samych miejsc, nie ma dwóch takich samych narodów, nie ma dwóch takich samych ludzi. Wielokształtność ma najgłębszą przyczynę w tym, że w samym Bogu jest różnorodność.

2. Uwrażliwienie na „wewnątrzkościelny margines”

Rozwój Kościoła w świecie współczesnym, powszechna niezdolność wewnątrz Kościoła do dopuszczenia pytań i poszukujących ruchów, niezdolność Kościoła do zintegrowania ludzi rozbitych, niesie ze sobą to, że w ramach Kościoła wielu dostaje się na jego margines. My w Niemczech nazywamy ich „stojący z daleka”, przy czym pytanie jest otwarte: Kto wobec kogo stoi z daleka – „stojący z dala” wobec Kościoła, czy Kościół wobec „stojących z dala”? Mam przeczucie, że pytanie o ten problem odnosi się szczególnie do zakonów. To kontemplacja da im szansę odkrycia „stojących z dala” jako ludzi poszukujących. Ich forma życia według rad ewangelicznych pozwoli im na jasną opcję na rzecz ludzi z marginesu Kościoła. Zejście do „marginesu” jest zaproszeniem.

3. Ekumenizm

Święto Reformacji 1999 było szczególnym świętem. W Augsburgu kardynał Cassidy ze strony Kościoła katolickiego i krajowy biskup Krause z Braunschweigu, w imieniu związku Kościołów luterańskich, podpisali dokument opracowany przez obie strony, dotyczący nauki o usprawiedliwieniu. Tym samym zostało przezwyciężone zarzewie sporu Reformacji – już czas, żeby Kościoły chrześcijańskie się spotkały. Nie chodzi o ujednolicenie, bo co przez pięćset lat rosło oddzielnie, wytworzyło własne tradycje. Nie musi to być zniwelowane w imię jedności, ale powinno być uznane jako bogactwo. W obliczu fundamentalnego pytania naszych czasów o Boga i sens, w obliczu szukających ludzi, którzy w pozbawionym sensu, zsekularyzowanym świecie pytają o Boga, istnieje wielka szansa ukazania im Go. Gdy damy im do wyboru Boga katolickiego lub ewangelickiego, szansa poznania Go staje się minimalna.

Nie możemy już dłużej, jako Kościoły, działać oddzielnie, ponieważ razem możemy działać lepiej. Nie możemy przy tym zapomnieć: dzieło zbawienia Jezusa, które chcemy jako Kościoły chrześcijańskie przekazać innym, nie ma na celu Kościoła czy różnych Kościołów, ale to Kościoły mają na celu przekazanie dzieła zbawczego: „dla nas, ludzi i dla naszego zbawienia zstąpił z nieba”.

4. Pozytywny stosunek do świata

Niemało ludzi straciło kontakt z Kościołem a co za tym idzie często i wiarę w to, że Kościół reprezentuje taki świat, który ma związek z ich rzeczywistością życia. Dotyczy to szczególnie problemu kształtowania ludzkiego życia i ludzkiej seksualności. O problemach tego typu nie rozmawia się prawie w Kościele. Niektórzy oskarżają: Kościół mógłby z podobną zapalczywością, jak czyni to w przypisywaniu „wczorajszych” norm seksualnych, żądać wypełnienia innych przykazań: nieużywania przemocy, sprawiedliwości, pokoju. Jeśli nawet Kościół używa nowych środków techniki, to w wielu chrześcijanach siedzi głęboko podejrzenie, że Kościół „wszędzie węszy diabła”.

Centralnym przesłaniem naszej wiary jest to, że wszystko, co jest stworzone pochodzi od Boga. Postępy w wiedzy nie muszą stawiać w wątpliwość wiary w Boga, lecz są zaproszeniem do myślenia o Bogu inaczej.

Według mojej oceny ma miejsce jeden z największych deficytów, w każdym razie w niemieckim Kościele, polegający na tym, że pewna, niemała liczba sprawujących urzędy, budzi wrażenie, jakby wraz z uzyskaniem duchowego urzędu, uzyskała wszystkie kompetencje, tak że dalsze ich dokształcanie staje się niepotrzebne. Kto odmawia dialogu ze światem z powodu arogancji, kto nie czyta i dalej się nie dokształca, ten nie jest zdolny do dialogu w tym szybko żyjącym świecie. Jest to aktualne w dwóch kierunkach: Bóg i świat.

Jeśli uważam, że z trydenckim obrazem wiary i Boga mogę ostać się w trzecim tysiącleciu, nie zajdę zbyt daleko. Jest to ucieczka w fundamentalizm. Kto żyje z Bogiem w tym świecie, musi być otwarty na jego ciągle nowe możliwości. Musi on także z tym żyć, że dzisiejsi Galileusze mają rację dziś, nie dopiero za pięćset lat. Oczekuję od mojego Kościoła, żeby był ekspertem od Boga, żeby nie tylko przeciwstawiał Boga światu, ale żeby we wszystkich stworzeniach Go odkrywał, również w tym, co przez historyczną niewiedzę, a może nawet przeciwko lepszej wiedzy, zostało przeklęte.

5. Partnerskie włączanie się w społeczny dialog

W obliczu takiego świata i społeczeństwa, które po długiej wspólnej tradycji „rozwodzi się” z Kościołem, a także „kokietuje” reprezentantów innych wartości, istnieje dla Kościoła pokusa obrażenia się i wycofania do „dąsalni”.

Kościół nie jest już tym boskim, który pisze listy pasterskie, który dyktuje polityce, co ma robić. Dzięki Bogu! Kościół musi się wykazać w dialogu. Musi wnieść swoje wartości do publicznej rozmowy. Liczą się argumenty, nie urząd i godności. Wkład Kościoła w europejską jedność kieruje się nie na przywrócenie chrześcijańskiej Europy, lecz na wiarygodne przepowiadanie Ewangelii, jako odpowiedzi na największe fundamentalne pytania, przed którymi stoi Europa” – tyle biskup z Rotterdamu Adriaan Herman (Homeyer, 415). (…)

Do tego potrzeba znów kompetencji, o których była mowa wcześniej, i potrzeba pokory, żeby przyznać się do wypowiedzi, które, z braku kompetencji w określonym kontekście, były fałszywe.

Jaques Delors, wcześniejszy przewodniczący Komisji Europejskiej tak pisze: „Jeśli nawet w większości krajów Unii Europejskiej obowiązuje podstawa oddzielenia Kościoła od państwa i Unia to popiera, to oddziaływanie Kościoła poprzez przede wszystkim podstawowe systemy wartości, posiada dla Unii Europejskiej ogromne znaczenie, przy tym nie chodzi tu tylko o konstruktywne działania Kościoła na rzecz pokoju w Europie, ale przede wszystkim o wpływ etyki chrześcijańskiej na zasady zjednoczenia Europy” (Homeyer, 390). Do takich wartości zalicza on: nienaruszalność godności człowieka, państwo socjalne, socjalna i terytorialna spójność, solidarność, respekt przed stworzeniem i ochrona środowiska (tamże 394).

6.      Centrum wewnętrzne i wypływające z niego życie

Jeszcze raz wracam do Synodu Biskupów Europy. Ma on rację, jeśli kieruje wzrok ku własnemu centrum. Emerytowany biskup z Insbrucka w swoim wykładzie sprzed pół roku, podał trzy następujące kryteria dla przyszłości Kościoła: świat potrzebuje Kościoła „szerokiego”, Kościoła głębi, Kościoła „serca” (nie opublikowany rękopis). Przy wymiarze głębi Kościoła sięga on do słów Karola Rahnera: „Nasz Kościół musi być Kościołem mistycznym w tym sensie, że żyje on w bliskości Misterium i w Nim samym, Misterium, z którego żyjemy, jest głoszone każdego dnia w Eucharystii jako Tajemnica wiary: To jest Ciało Moje za was wydane. To jest Krew Moja, wylana za was. Jest to Misterium „kenosis”, uniżenia „dla nas, ludzi i dla naszego zbawienia”.

Czy uda nam się w tym Roku Jubileuszowym znowu bardziej zbliżyć się do tego właśnie Misterium? Może tak, jeśli staniemy się Kościołem kontemplacji i tęsknoty. Jak może się nam to udać? W odpowiedzi przedstawię przykład Franciszka, do którego współbraci należę.

VI. ZAKOŃCZENIE:  Święty Franciszek – pionier

Franciszek nie założył żadnego zakonu. On zaczął żyć tym, co dla niego stało się ważne i tym, co zrozumiał. W małym kościele San Damiano, przed bramą Asyżu, usłyszał głos z krzyża: „Franciszku, odbuduj mój Kościół, przecież widzisz, że się rozpada”. Zobaczył to rzeczywiście i zaczął od tego, co było najbliżej: Syn handlarza suknem myśli natychmiast o pieniądzach. Sprzedaje bele materiału swojego ojca i daje pieniądze kapłanowi z San Damiano. Ten nie chce mieć do czynienia z ojcem Franciszka, Pietro Bernardone i nie zgadza się ich przyjąć.

Franciszek musi szukać nowej drogi: dźwiga kamienie i odbudowuje mały kościół – i nie tylko ten. W tym czasie, kiedy to czyni, zaczyna rozumieć, że słowo z krzyża oznaczało jeszcze coś innego: Odnów Kościół zbudowany z żyjących kamieni. Znowu rozpoczyna od tego, co jest najbliżej: od siebie samego. Żyje tym, co zrozumiał. Ciągle rozpoczyna od nowa; od trzech cytatów z Pisma Świętego – jako początku Reguły, od zamiany ubrania z biednym, od dialogu bez używania broni z muzułmańskim sułtanem. Franciszek pozostaje początkującym – pionierem. Inni, dla których to samo jest ważne, dołączają do niego.

Na krótko przed swoją śmiercią powiedział do braci: „Rozpocznijmy na nowo, nic jeszcze nie zrobiliśmy”.

Franciszek nie nakreślił wielkich programów odnowy Kościoła, lecz jej duchem zaczął żyć. W ten sposób uczynił z Asyżu, jak również z innych miejsc, w których przebywał „miejsca zbawienia”. To jest definicja ewangelizacji według naszego brata kapucyna Leonharda Lehmanna: Stwarzać miejsca zbawienia.

Bracia, rozpocznijmy na nowo!

Wpisy powiązane

Bozzolo Andrea SDB, O synodalności w Kościele i roli osób konsekrowanych

Wawrzeniecki Robert OMI, Proces synodalny w zakonach w Polsce, w ramach konferencji zakonnych i Kościoła lokalnego

Dyrek Krzysztof SJ, „Twórczo odważni” wobec współczesnych „krwotoków” życia konsekrowanego