Wójtowicz Kazimierz CR, Emaus ikoną drogi wiary

Ks. Kazimierz Wójtowicz CR

EMAUS – IKONĄ DROGI WIARY

Kraków, 2022 r.

W rzeczywistości Emaus symbolizuje każde miejsce: 

droga, która do niego prowadzi, 

jest drogą każdego chrześcijanina, każdego człowieka.

(Benedykt XVI)

Zawsze mamy możliwość odkrycia na nowo 

piękna drogi wiary, 

rozpoczętej w dniu naszego chrztu.

(Franciszek)

Wprowadzenie, 

czyli zbliżenie punktowe

 

Tak sformułowany temat wymaga krótkiego wprowadzenia, gdzie zostaną naświetlone punktowo cztery tytułowe rzeczowniki: wieś zwana Emaus, ikona, droga i wiara.

Nazwa „Emaus” pochodzi od hebrajskiego słowa oznaczającego „gorące źródła” lub „zdroje”. Emaus – jak określa Łukasz w Ewangelii – to wieś oddalona sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy. I tyle, ale w którym kierunku, na jakiej wysokości, jaka droga do niego prowadzi? – o tym ani słowa; szukaj zatem wiatru w polu. Burzliwe dzieje i ząb czas sprawiły, że owo Emaus zapodziało się gdzieś w historii i dzisiaj wiele miejscowości pretenduje do miana spadkobierców tej ewangelicznej miejscowości. Dwie z nich wydają się najbardziej prawdopodobne: tak na podstawie badań naukowych, jak i z tego powodu, że do dziś są celem pielgrzymek. Są to: Amwas i al-Qubeibeh. Na fasadzie kościoła w tej drugiej miejscowości znajduje się ceramiczny wizerunek Chrystusa i dwóch uczniów. A może to i dobrze, że nie ma pewności, gdzie leży Emaus, bo Emaus jest wszędzie tam, gdzie Bóg spotyka człowieka, a człowiek rozpoznaje Boga. Emaus bowiem to nie tyle miejsce, ile stan umysłu i serca.

Ikona – jak wskazuje grecki źródłosłów eikon – to obraz malowany na drewnie według niezmiennych reguł, powstałych w kręgu kultury wschodniej, gdzie najważniejsze są: harmonia i światło, gesty i kolory, proporcja i blask. Ikona przedstawia postacie świętych, Chrystusa czy sceny i osoby biblijne. Już w V wieku ikony stały się w cerkwiach przedmiotem kultu. Najstarsze zachowane pochodzą z VI wieku z klasztoru św. Katarzyny na Synaju. Sobór nicejski II (787) zadekretował, że tradycja pisania ikon istnieje od czasów apostolskich, a pierwszym ikonopisarzem miał być Łukasz, skądinąd lekarz i ewangelista. Za najwybitniejszego rosyjskiego twórcę ikon uważany jest przez historyków sztuki Andriej Rublow (1370-1430).

Wybitny znawca ikon, Paweł Floreński (1882-1937), twierdzi, że „celem ikony jest wprowadzenie świadomości widza w świat ducha, ukazanie tajemnych i nadprzyrodzonych zjawisk”. Ikona jest kolorowym zapisem tego, co mówi Księga, to katechizm zapisany w obrazie. Można powiedzieć metaforycznie: ikona to lufcik, który pozwala człowiekowi oddychać powietrzem niebieskim i podpatrywać świat nadprzyrodzony. To pewnie dlatego Jan Paweł II chętnie nazywał ikonami obrazowe perykopy biblijne. Skwapliwie za tym wzorem poszedłem i ja.

Topos drogi nawiązuje do biblijnej wędrówki Abrahama i narodu wybranego oraz do mitologicznej tułaczki Odyseusza, bohatera spod Troi, wracającego do domu. Droga jest ulubionym symbolem przemieszczania się i podróży, alegorią duchowego wzrostu i rozwoju intelektualnego, metaforą życia i wiary. „Droga do Emaus jest drogą każdego człowieka, drogą spotkań, które wlewają żar w nasze serca, drogą wydarzeń, które zachodzą między nami”. W sumie jest to droga, która staje się drogą wiary każdego z nas i sprawia, że spotykamy Boga życia, który nas umacnia i posyła z misją. Droga życia może być krótka i długa, szeroka i wąska, bezpieczna i groźna, prosta i pełna serpentyn. Brazylijski pisarz, Paulo Coelho, radzi: „Gdy już znajdziesz swoją drogę, nie lękaj się. Miej odwagę popełniać błędy. Rozczarowania, porażki, zwątpienie to narzędzia, którymi posługuje się Bóg, by wskazać nam właściwą drogę”.

Fenomen wiary jest zjawiskiem, które niełatwo zmierzyć i opisać. Bo z jednej strony Biblia i teologia mówią, że człowiek, stworzony na obraz i podobieństwo Boga, jest już z natury religijny (homo religiosus) i intuicyjnie wierzący, gdyż wiara jest łaską i darem Boga. Z drugiej zaś strony słychać coraz głośniejsze lamentacje nad narastaniem procesów laicyzacyjnych i „misyjnego” ateizmu. Katechizm dopatruje się źródeł takich nieprzyjaznych Kościołowi postaw w „buncie przeciw obecności zła w świecie, niewiedzy lub obojętności religijnej, troskach doczesnych i bogactwach, złym przykładzie wierzących, prądach umysłowych wrogich religii, a wreszcie w skłonności człowieka grzesznego do ukrywania się ze strachu przed Bogiem i do ucieczki przed Jego wezwaniem”. Do tych wszystkich negatywnych klisz samo pojęcie wiary jest niejednoznaczne i w literaturze ma rozmaite odcienia i zabarwienia. 

W najbardziej pierwotnym skojarzeniu wiara jawi się jako uwierzenie w coś, czego nie da się „okiem i szkiełkiem” sprawdzić. Wiara w tym rozumieniu jest zatem pewnym aktem woli i rozumu, który przyjmuje „w ciemno” za prawdę jakąś niezbadaną i nieudowodnioną tezę. Ale w wierze chrześcijańskiej chodzi o coś więcej, i to podkreśla teologia: chodzi o zawierzenie, zaufanie i to wszystkiemu, bo Bóg jest wszystkim we wszystkim. I nie ma takiego miejsca, gdzie Boga by nie było, i nie ma również takiej drogi, która by ku tej Miłości, w której żyjemy, poruszamy się i jesteśmy, nie prowadziła. W takiej oglądzie wiara staje się relacją osobową, oddaniem się, powierzeniem, nadzieją, zaufaniem i formą miłości. W tej opcji każde nowe wydarzenie jest wyzwaniem dla naszej wiary, jest pytaniem Boga: czy wciąż chcesz Mi zaufać? 

Wróćmy do tytułowej drogi wiary, w której to drodze przedstawionej przez Łukasza, pozostając w obrazie szkoły i stosując leksykę uczniowską, można wyodrębnić sześć etapów: 

1) W szkole Jezusa; 

2) Na wagarach; 

3) Niespodziana korepetycja;

4) Przy stole z chlebem; 

5) Pośpiech do zadań; 

6) Wymiana świadectw.

Może odświeżona świadomość tych poszczególnych odcinków emausowej drogi wiary pomoże i nam – idącym tym samym traktem – żwawiej i bardziej ochoczo podążać za Chrystusem!

Etap pierwszy:

W szkole Jezusa, czyli na początku był elementarz

 

Ewangelista zaraz w pierwszym zdaniu zaznaczył, że tego samego dnia [tj. w pierwszy dzień tygodnia: w niedzielę] dwaj z nich [tj. z uczniów] byli w drodze. W podobnych słowach jest też zatytułowana ta perykopa: Dwaj uczniowie w drodze do Emaus. Zajrzyjmy najpierw do tej samej Ewangelii i przypomnijmy sobie, kto – według Jezusa – nie może być Jego uczniem: ten, kto wewnętrznie nie oderwał się od najbliższych; kto nie nosi swego krzyża; kto nie wyrzeka się wszystkiego co posiada. Z kontekstu wynika zatem, że aby być przyjętym w poczet uczniów Jezusa, nie wystarczy samo zameldowanie się do Niego, czy samo chodzenie za Nim; to stanowczo za mało: potrzebne jest jeszcze – jak widać – obowiązkowe „wpisowe”, pokaźny „wkład własny”.

Misją i zadaniem własnym każdej szkoły jest nauczanie, nauka, kształcenie, oświata, wychowanie, formacja, bo „czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”. Czego uczono w tej szkole Jezusa? Jakie ćwiczenia przerabiano? Jakie praktyki odbywano? Po pierwsze, skoro ci dwaj byli uczniami w szkole Jezusa, to musieli być tam, gdzie On; musieli zatem za/z Nim chodzić. Obserwowali więc Jego sposób odnoszenia się do ludzi, jego zachowanie, postępowanie, postawy, gesty, reakcje, riposty. Ci dwaj uczyli się więc naśladowania Mistrza, i to w formie tak imitatio, czyli robienia tego, co On, jak i sequela, tzn. chodzenia Jego śladami. Po drugie, musieli też słuchać Jego nauczania w przypowieściach i opowiadaniach; jego wykładów i wyjaśnień: o postach, o błogosławieństwach, o Janie, o modlitwie, o męstwie, o chciwości, o nawróceniu, o Bożym przebaczeniu, o Królestwie Bożym, o miłosiernym Samarytaninie, o pokorze, o wdzięczności; nie mówiąc już o przepięknych przypowieściach: o zagubionej drachmie i o synu marnotrawnym. Po trzecie, musieli również widzieć Jego cuda: obfity połów ryb, uzdrowienia, wskrzeszenia, uciszenie burzy na jeziorze, rozmnożenie chleba, przemienienie i inne. Należy przypuszczać, że ci dwaj byli też, jak inni koledzy, na praktykach apostolskich, gdzie Mistrz wysyłał ich po dwóch do każdego miasta i miejscowości, dokąd sam przyjść zamierzał (Łk 10,1). A potem przy powrocie z tych zajęć, musieli też zdać dokładne sprawozdanie z własną oceną sukcesów i porażek.

To właśnie w tej szkole uczniowie zdobywali elementarne wiadomości o tym, jak żyć, aby całym sercem naśladować życie i przykład Mistrza, aby Jego misja była ich misją, aby Jego wartości były ich wartościami, aby Jego serce „biło w ich piersiach”. Taki uczeń, oddany sprawie Bożej, gotów jest nie tylko iść z misją na krańce świata, ale też poświęcić dla Jezusa każdy dzień swojego życia. Ten elementarz wiary koresponduje z pierwszą i drugą zasadą duchowości zmartwychwstańczej, które brzmią: 1) Bóg kocha każdego z nas osobiście miłością bezwarunkową; 2) Bóg powołał nas do bytu z nicości. Znaczy to, że wszystko, co posiadamy i czym jesteśmy, jest darem Bożym: nasze talenty, zdolności, cnoty, całe nasze istnienie”. 

Konstytucje Zmartwychwstańców zaraz w pierwszym artykule wyjaśniają: „Jego zbawczy plan dla każdego z nas został objawiony w pełni w tajemnicy paschalnej: w cierpieniu, śmierci, zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu Jezusa oraz zesłaniu Ducha Świętego. Poprzez tę właśnie tajemnicę paschalną jesteśmy pojednani z Ojcem, zjednoczeni w jednym Ciele Chrystusa i napełnieni życiem Ducha Świętego” (1). Istniejemy, bo Bóg nas kocha, bezinteresownie i rozrzutnie. Tę najbardziej fundamentalną prawdę należy przeżyć całym sobą: umysłem, wolą, sercem i uczuciem.

Na osi czasu we współczesnej historii przed pójściem do szkoły jawi się przedszkole, które jest zorganizowaną placówką wychowawczą, albo zajmuje przestrzeń najbliższej rodziny: rodziców i rodzeństwa. Później, przy wspominaniu tego „sielskiego czasu” nierzadko głos matowieje, a oczy stają się podmokłe. A wspominają chętnie wszyscy: i nasi Ojcowie (np. Pawel Smolikowski pisze o ojcu, który co wieczór czytał mu żywoty świętych) i Papież Franciszek, który tak opowiadał o swojej babci: „to najważniejsza kobieta w moim życiu; to ona nauczyła mnie modlić się; nauczyła mnie wiary i opowiadała mi historie o świętych”. To Wisława Szymborska zapewniała: „Choćbyśmy uczniami byli/ najtępszymi w szkole świata,/ nie będziemy repetować/ żadnej zimy ani lata”, bo „nic dwa razy się nie zdarza”.

Dziś szkół mamy dostatek, „do wyboru, do koloru”, a oświata i nauka ciągle się rozwijają, szkoły są na różnym poziomie, różnego stopnia i różnej specjalności. Istnieją szkoły podstawowe, średnie, branżowe, podyplomowe, wyższe i uniwersytety. Wszyscy tu zebrani w odpowiednim czasie przechodzili przez te czy inne stopnie. Również do szkoły Jezusa uczęszcza się w stosownym czasie. W tej szkole obowiązuje zasadniczo tylko jeden podręcznik: jest nim Pismo święte, jak to podkreśla dekret soborowy: „Przede wszystkim [osoby konsekrowane] niech codziennie mają pod ręką Pismo święte, aby przez czytanie i rozważanie Bożych pism nabyli wzniosłego poznania Jezusa Chrystusa”. Wtórują temu zapisowi Konstytucje CR i wyjaśniają: „Przez refleksyjne i modlitewne czytanie Pisma Świętego Duch Święty pobudza nas, abyśmy wzrastali w poznaniu i rozumieniu Chrystusa, i abyśmy gorliwie zabiegali o upodobnienie się do Niego; Pismo Święte jest bowiem Słowem Bożym i mocą Bożą ku zbawieniu dla każdego wierzącego” (62). A przecież na drodze duchowej chodzi najwięcej o te dwie sprawy: o jak najgłębsze poznanie Chrystusa i jak największe upodobnienie się do Niego. Po to właśnie studiujemy i po to przyjmujemy sakramenty, i po to się modlimy.

Czas szkolny sprzyja zadzierzganiu więzów przyjaźni, które trwają często całe życie. To tutaj uczymy się być razem i tworzymy pierwsze wspólnoty pozarodzinne. A później, w czasie „dorosłym” za poetą tylko wzdychamy: „Szkoło! Szkoło!/ Gdy cię wspominam,/Tęsknota w serce się wgryza,/ Oczy mam pełne łez!”. Może dobrze by było, uprzytomnić sobie tamtych nauczycieli i wychowawców, profesorów i formatorów; a także uzmysłowić sobie kolegów i koleżanki z ławy szkolnej. Jakże wówczas nie dziękować Bogu za wszystkie typy szkół i drogi do nich, którymi dreptaliśmy po wiedzę i naukę; za wszystkich, którzy umiejętnie wlewali w nasze łepetyny prawdę o świecie, o człowieku i o Bogu; za wszystkich, z którymi zakolegowaliśmy się i zaprzyjaźnili! 

Etap drugi:

Na wagarach, czyli zielone światło dla kryzysów

Wiedzę o pierwszym etapie drogi wiary czerpaliśmy z informacji o tym, ze ci dwaj w drodze do Emaus byli uczniami Jezusa, a więc terminowali w Jego szkole. Teraz tych dwóch śledzimy już z bliska: dostrzegliśmy ich (razem z Łukaszem) na drodze do Emaus; może dopiero co zostawili za sobą bramy Jerozolimy; idą (a właściwie się wloką?) i przyciszonym głosem rozmawiają ze sobą: o tym wszystkim, co się wydarzyło. A wydarzyło się tyle, że dla nich zawalił się cały dotychczasowy świat.

Spójrzmy na położenie i sytuację tych dwóch uczniów okiem szkolnej społeczności i określmy nasze spostrzeżenia jej słownictwem! Ci dwaj odłączywszy się od wspólnoty, która – jak przykazał Nauczyciel – pozostała „grzecznie” w Jerozolimie, udali się w drogę do domu, a więc samowolnie uchylili się od szkolnego obowiązku bycia razem w określonej przestrzeni. Jest to więc ucieczka z zaplanowanych zajęć, dokonana wbrew regulaminom;  psychologia widzi taką samowolkę jako specyficzny przejaw kultury szkolonej, ważny i istotny, bo to jedna z pierwszych lekcji brania odpowiedzialności za siebie i podejmowania ryzykownych decyzji. Tak więc to nieuzasadnione przebywanie poza szkołą „na wolnym powietrzu” jest klasycznym wagarowaniem. wymknięciem się na wagary, gdzie można w zaufanym towarzystwie pooddychać pozorną wolnością i swobodą, doświadczyć braku dyscypliny i dzwonka. 

Ciekawe, że Chrystus spotykając swych uczniów na wagarach, zaraz na wejściu nie udzielił im żadnej nagany czy reprymendy za samowolne oddalenie się od społeczności szkolnej, ale swoim wykładem dał im do zrozumienia, że czasem nasz ogląd spraw i wydarzeń wymaga korekty. A więc na drodze wiary dozwolone są wątpliwości, zastrzeżenia, obiekcje, opory, perturbacje, pytania, problemy, trudności, przesilenia, a nawet niedowiarstwo, błędy i kryzysy.

Jakby nie patrzeć na ten postępek uczniów-wagarowiczów, jest to czyn tej „gorszej” części natury ludzkiej, skażonej grzechem pierworodnym, o którym mówi katechizm: To grzech „przekazywany całej ludzkości przez zrodzenie, to znaczy przez przekazywanie natury ludzkiej pozbawionej pierwotnej świętości i sprawiedliwości. Dlatego grzech pierworodny jest nazywany grzechem w sposób analogiczny; jest grzechem zaciągniętym, a nie popełnionym, jest stanem, a nie aktem”. Summa summarum: dziedziczenie grzechu pierworodnego jest tajemnicą, której nie da się do końca zrozumieć. Koniec, kropka.

Nasze zasady duchowości (trzecia i czwarta) mówią o tej „materii” krótko prostymi zdaniami: Zło nas pociąga (3); Ulegamy grzechowi (4).  Św. Paweł ilustruje tę prawdę osobistym świadectwem: Jestem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać – nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, już nie ja to czynię, ale grzech, który we mnie mieszka. A zatem stwierdzam w sobie to prawo, że gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło (Rz 7, 18-21). To właśnie za Pawłem wyjaśniono w naszym podręczniku formacyjnym: „Na wszystkich poziomach: rozumu, intelektu, woli oraz emocjach z nimi powiązanych, występuje nie tylko brak entuzjazmu wobec tego, co dobre, lecz także tendencja do osiągania celów, które nie leżą w najlepiej pojętym interesie osoby”. Św. Jan stwierdza w Liście jasno i bez ogródek: Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy (1J 1,8). Zasada czwarta przypomina też skutki grzechu: „grzech osobisty powoduje rozpad naszego własnego życia, izoluje nas od bliźnich i niszczy więzi między Bogiem a nami”.

W tym wagarowaniu uczniów można też zobaczyć pewne symptomy kryzysu ich wiary. Kryzys, jak informują słowniki i encyklopedie, to stan decyzji, wyboru, załamania, nierównowagi, wahnięcia, zmagania, walki, przełomu, przesilenia, stan zniechęcenia, niebezpieczeństwa, to utrata motywacji do życia i pracy. To układ wydarzeń powodujący wzrost zagrożenia – i to pod presją upływającego czasu. Ale też w niektórych językach kryzys to coś pozytywnego: atut, okazja, możliwość, szansa, perspektywa na przyszłość. Kryzys jest zjawiskiem wszechobecnym i nieuniknionym w wielu dziedzinach życia człowieka i społeczeństw. Również na drodze wiary zdarzają się kryzysy, które zmuszają do przemyśleń, zmian i podejmowania nowych wyzwań i zadań. Tych dwóch uczniów dopadł właśnie kryzys wiary, który oderwał ich od wspólnoty, uwięził ich oczy, ostudził serca i wygnał na drogę donikąd. 

Kryzys wiary niejedno ma imię, ale zawsze dotyczy sytuacji, w której człowiek niewiele rozumie z tego, co dzieje się w jego życiu, a martwa wiara nie daje mu doświadczenia Boga. Wtedy rodzi się smutek i niepokój, zwątpienie i narzekanie. Jest to pewien dyskomfort, ale zarazem dowód, że człowiek żyje. że jego życie jest dynamicznym procesem, mobilizującym do ciągłego rozwoju. Jednym słowem: kryzys rozwala rutynę, rozbija sztampę, zmusza do refleksji i do zmiany. 

Tak samo jest z kryzysem wiary. Wiara, będąca ważną częścią ludzkiego życia, jest rzeczywistością niezwykle dynamiczną, która przechodzi różne fazy: pojawia się albo zanika, rośnie lub też maleje, wzmacnia się albo słabnie. Upływający czas niesie różne okoliczności i doświadczenia, a te z kolei generują konkretne egzaminy i próby wiary, pokusy i pułapki na drodze. Czasami w imię zmiany i rozwiązania kryzysu potrzeba porzucić dotychczasowy status quo i dokonać „skoku w ciemno”. Bo twórczo przeżywany kryzys podprowadza do przemiany; każe patrzeć na otaczającą rzeczywistość oczami Boga, co wymaga wysiłku wiary i zaufania do Niego.

Uczniowie będący na wagarach, przeżywają ewidentnie kryzys wiary, ale swoim zachowaniem podpowiadają przy tym, jak sobie radzić w takiej sytuacji. Oni, wprawdzie smutni, zdruzgotani i rozczarowani, ale nie poddali się, lecz rozmawiali ze sobą, a nawet rozprawiali i zaciekle dyskutowali, niemal doskakując sobie do gardeł. Rozmowa dotyczyła ostatnich wydarzeń w Jerozolimie, związanych z ich Mistrzem (męka i śmierć), które ich mocno dotknęły i zachwiały ich wiarę. Trzeba nie lada odwagi, żeby mówić o tym, co dopiero się wydarzyło, a czego się nie pojmuje, o tym, co niezmiernie boli i uwiera.

Kryzys wiary może dosięgnąć również osoby konsekrowane, niezależnie od wieku, charakteru, wykształcenia i pozycji we wspólnocie. Jan Paweł II zauważa, że sytuacje kryzysowe w tym sektorze Kościoła wywołane są przez różne czynniki: zewnętrzne – „jak zmiana miejsca lub urzędu, trudności w pracy lub brak sukcesów apostolskich, niezrozumienie lub zepchnięcie na margines itp.”,  lub przez bodźce natury osobistej – „jak choroba fizyczna albo psychiczna, oschłość duchowa, śmierć bliskich osób, problemy w relacjach z innymi, silne pokusy, kryzysy tożsamości, poczucie własnej nieważności i tym podobne”. Jeśli każdy powołany jest do nieustannego rozwoju w sferze intelektualnej, emocjonalnej, estetycznej, duchowej, moralnej, społecznej, to tym bardziej osoba konsekrowana, bo przecież „kto nie idzie naprzód, ten się cofa”. I to we wszystkich dziedzinach następuje przy tym coraz większe zaniedbanie, rozluźnienie dyscypliny wewnętrznej, a w konsekwencji oddalenie się od Jezusa i totalna rezygnacja.

Mistrzowie życia wewnętrznego w celu wyjścia z sytuacji kryzysowych radzą przestrzegać pewnych zasad: 1) zaufać Panu Bogu i oddać Mu wszystkie troski i problemy, radości i nadzieje; 2) mimo wszystko modlić się gorliwie i wytrwale, mówić do Boga, opowiadać Mu siebie; 3) czytać Pismo święte, bo to jest autentyczne słuchanie Pana Boga; 4) nie bać się, nie martwić się, nie obawiać się o jutro, bo Bóg wszystko zaplanował i nad wszystkim czuwa; 5) póki czas, czynić dobro z radością; 6) rozmawiać ze spowiednikiem, ojcem duchownym, z przyjacielem, radzić się mądrzejszych od siebie; 7) wybaczać co złe, sobie i innym; 8) a nade wszystko kochać Boga, bliźniego i siebie. 

Etap trzeci:

Niespodziana korepetycja, czyli pożytek formacji 

Pełny ek(f)

Gdy uczniowie szli i rozmawiali/rozprawiali ze sobą o wszystkim, co się wydarzyło w Jerozolimie, a musiała to być bez wątpienia bardzo żywa dysputa, niepostrzeżenie przyłącza się do nich ten Trzeci, jeszcze nierozpoznany zmartwychwstały Jezus. Ten nieznajomy i obcy Towarzysz wędrówki na wejściu pyta ich, jakie to rozmowy prowadzą w drodze. Wówczas zatrzymali się, przystanęli, a smutek na ich twarzach zdradzał, że śmierć Jezusa przyjęli z ogromnym żalem i rozczarowaniem. I tak od słowa do słowa, rozwinęła się interesująca rozmowa. 

Mistrz pociągnął ich pytaniem za język, a oni relacjonowali wszystko, co wiedzieli; a byli przekonani, że o ostatnich wydarzeniach są obeznani więcej niż ten, który pyta. Opowiadając o Jezusie, widzą w Nim tylko potężnego Proroka i z nieukrywanym żalem podkreślają, że razem z Jego ukrzyżowaniem, umarły ich nadzieje. Widać, że uczniowie nie wierzą, że Jezus został wskrzeszony z martwych i żyje. Teraz dopiero dochodzi do głosu mądrość i wiedza Nieznajomego, który po naganie za ich brak wiary i oziębłość serc, po postawieniu retorycznego pytania, zaczął im wykładać, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego. W ten sposób pomógł im zrozumieć, że męka i śmierć Mesjasza zostały przewidziane w planie Bożym i zapowiedziane w Piśmie Świętym. Jak się potem okazało, to spowodowało, że w ich smutnych sercach zapłonął na nowo ogień nadziei. „Jezus słuchał, jak mówili o swojej zawiedzionej nadziei; idąc z nimi, «wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego». Obaj uczniowie zaczynają patrzeć w nowy sposób na Pisma wraz z Wędrowcem, który wykazuje niezwykłą znajomość ich życia. To, co wydarzyło się w tamtych dniach, nie jawi się już jako porażka, ale jako spełnienie i nowy początek”.

Ewangelista wspomnianym wyżej jednym zdaniem „załatwił” cały obszerny i profesjonalny wykład biblijny Zmartwychwstałego. Ślady tego wykładu być może znajdują się w pierwszym wystąpieniu Piotra w dzień Pięćdziesiątnicy (Dz 2,17-35). W tym wykładzie Jezusa z drogi do Emaus – poruszając się ciągle w klimatach szkolnych – można się dopatrzeć pewnego rodzaju korepetycji, udzielonej niespodzianie uczniom, którzy z otrzymanych nauk, jak widać, nie wszystko zapamiętali. Korepetycja (niem. Korrepetition) oznacza dosłownie powtórkę z korektą/poprawką. Jest to dodatkowe wsparcie w nauce ze strony kompetentnego i rzetelnego pomagiera. 

Takie zrozumienie korepetycji nie jest dalekie od pojęcia formacji, która pierwotnie przebywała w wojskowości i oznaczała oddział lub charakter uszykowania jednostki. Gościła też w geologii, gdzie użyczała nazwy konkretnym zespołom skał. Na grunt kościelno-teologiczny formacja została przeniesiona w drugiej połowie XX wieku i wrzucono do niej: wychowanie, nauczanie, kształcenie, dobre maniery, sposób bycia, przygotowanie itp. Pojawiała się gęsto i często w oficjalnych dokumentach papieskich i kongregacyjnych. Jan Paweł II w adhortacji Vita consecrata określił formację jako „uczestnictwo w dziele Ojca, który za pośrednictwem Ducha kształtuje w sercach młodych mężczyzn i kobiet myśli i uczucia Syna”. Inne jeszcze interesujące określenie formacji, zapisane w tym dokumencie, brzmi: „Formacja jest doniosłym procesem, dzięki któremu człowiek nawraca się w głębi swego istnienia ku Słowu Bożemu, a jednocześnie uczy się sztuki szukania Bożych znaków w rzeczywistości tego świata”. 

Formacja – w tym rozumieniu – jest procesem wieloaspektowym, obejmującym wymiar ludzki, intelektualny, duchowy i apostolski, a równocześnie jest procesem integralnym, harmonijnie rozwijającym wszystkie wymiary życia człowieka. Mówi się też o formacji początkowej, podstawowej, wspólnotowej i formacji ciągłej/stałej/permanentnej. Stąd wyrosło zapotrzebowanie na kompetentnych i mądrych formatorów, którzy by pomagali w tych ważnych procesach, które trwają przecież całe życie. Papież wyjaśnia: „Formatorzy muszą być osobami doświadczonymi w poszukiwaniu Boga, aby mogły także innym towarzyszyć na tej drodze. Uważnie śledząc działanie łaski, winni oni wskazywać przeszkody, także te mniej widoczne, ale nade wszystko odkrywać piękno naśladowania Chrystusa oraz wartość charyzmatu, w którym się ono urzeczywistnia”. I dopowiada: „Głównym narzędziem formacji jest rozmowa osobista, którą należy odbywać regularnie i często, widząc w niej praktykę o niezrównanej i wypróbowanej skuteczności”.

Innymi ważnymi narzędziami formacji są dni skupienia, rekolekcje, Lectio divina, czytanie duchowne, konferencje ascetyczne, wykłady, konwersatoria, które kształtują i ubogacają umysł, a przede wszystkim: codzienna Eucharystia i adoracja Najświętszego Sakramentu, Liturgia Godzin, spowiedź, kierownictwo duchowe itd. Formacja oznacza ciągłe wzrastanie oraz wierność powołaniu, które z natury jest darem dynamicznym. Konstytucje CR przypominają: „Formacja zmierza w pierwszym rzędzie do tego, aby wychować zakonnika do głębszego uczestnictwa w Tajemnicy Paschalnej, dzięki któremu, kierowany Duchem Świętym, umiera on dla samego siebie, aby żyć z Chrystusem w Bogu” (150). I jeszcze jeden artykuł: „Rozwój człowieka dokonuje się stopniowo, etapami, a łaska Boża uwzględnia naturę ludzką. Dlatego formacja powinna brać pod uwagę – tak przy teoretycznej nauce o pełni życia chrześcijańskiego i zakonnego, jak i jego praktyce – stopniowy oraz ciągły rozwój” (159).

A będąc już na zaawansowanym etapie formacji permanentnej, trzeba nam się troszczyć – jak to podpowiadają Konstytucje – „o własny rozwój duchowy i zawodowy poprzez kierownictwo duchowe, osobistą lekturę i prywatne studium, a także udział w kursach, w seminariach i innych programach naukowych” (172). Warto też pamiętać o pięciu wymiarach formacji stałej, są to: 1) wymiar duchowy, realizujący się poprzez rozwijanie relacji z Bogiem, osiąganie wewnętrznej harmonii i odkrywanie swojej tożsamości w kontekście drogi konsekrowanej; 2) wymiar ludzki i braterski, gdzie kształtuje się chrześcijańska dojrzałość; 3) wymiar apostolski, polegający na dostosowywaniu aktywności zgodnej z duchem założyciela, do wymagań czasów współczesnych; 4) wymiar zawodowy, wymagający solidnych (a nie pozorowanych) działań celem zdobywania potrzebnej wiedzy i umiejętności; 5) wymiar charyzmatyczny, polegający na zdobywaniu informacji na temat swojego instytutu, a także na coraz głębszym rozumieniu jego powołania i miejsca w Kościele. Jak sama nazwa wskazuje, formacja ciągła ma trwać całe życie i powinna przynosić owoc w postaci kolejnych kroków na drodze wiary i świętości realizowanej zgodnie z charyzmatem.

I tutaj „melduje się” piąta zasada duchowości zmartwychwstańczej (trochę przydługawo sformułowana): Bóg wzywa nas do przemiany, do paschalnego misterium umierania i zmartwychwstania z Jezusem. Przemiana to nawrócenie, powtórne narodzenie, kolejny krok ku świętości. Prawdziwa przemiana opiera się na Prawdzie i prowadzi człowieka do praktykowania miłości.”Pierwszym i najważniejszym wynikiem przemiany jest to, że Chrystus żyje w człowieku. Człowiek pozwala Duchowi swobodnie kształtować siebie na wzór i obraz Chrystusa, tak że stopniowo dochodzi do dobrowolnego podejmowania wszystkich swoich decyzji zgodnie z łaską Ducha Świętego”.

Trzeba jeszcze zwrócić uwagę na jeden ważny szczegół tego trzeciego etapu emausowej drogi. Mianowicie, Łukasz powiada, że jak Nieznajomy zagadnął ich pytaniem i dał przez to znak, że chce z nimi rozmawiać, to ci dwaj zatrzymali się, przystanęli, czyli zrobili sobie przerwę w marszu. Tak samo jest i z nami. Jeżeli chcemy „doładować akumulatory”, to musimy stanąć, wyłączyć się i podłączyć do źródła prądu; jeżeli pragniemy „doformować” się, to trzeba w naszym zabieganiu wziąć sobie czas na przystanek formacyjny, wygospodarować i zabezpieczyć przestrzeń dla Ducha. I w naszym kalendarzu muszą zostać zarezerwowane terminy na te ważne i konieczne sprawy, bez których nie da się dobrze funkcjonować.

Etap czwarty:

Przy stole z chlebem, czyli posiłek i celebracja

Narracja Emaus podprowadza czytelnika do wsi, do której zdążali, gdzie następuje dosłowny zwrot akcji (i to nie jeden!), ale o tym za chwilę. Ci dwaj urzeczeni tym, co w drodze usłyszeli od Nieznajomego (który w pierwszym odruchu, chciał iść dalej) przymusili Go, nalegając usilnie, by jednak został z nimi tego wieczoru we wsi i był ich honorowym gościem. Anonimowy Wędrowiec zgodził się już bez oporu i wszedł z nimi do domu. Wszyscy trzej zajęli odpowiednie miejsca przy stole, a to, co się potem wydarzyło ewangelista przedstawił w czterech „obrazach”: 1) Gość wziął chleb; 2) odmówił błogosławieństwo; 3) połamał go; 4) dawał im. W takich samych słowach Marek opisuje ustanowienie Eucharystii podczas Ostatniej Wieczerzy: wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał i dał im (Mk 14,22). Nawiązanie do gestów Jezusa podczas Ostatniej Wieczerzy jest oczywiste. W Dziejach Apostolskich Łukasz posługuje się tym obrazem łamania chleba, kiedy pisze o celebracji Eucharystii (Dz 2,42; 20,7.11). 

Teologowie spierają się, czy to spotkanie przy stole było rzeczywistą Eucharystią, czy tylko wieczerzą z rytuałem chlebowym. Nie nam to rozstrzygać! Zresztą Benedykt XVI w rozważaniu południowo-niedzielnym (6.04.2008) autorytatywnie opatrzył drogę do Emaus takim komentarzem: „Ten piękny passus ewangeliczny zawiera w sobie strukturę Mszy św.: w pierwszej części jest słuchanie słowa Pisma Świętego; w drugiej — liturgia eucharystyczna i komunia z Chrystusem obecnym w sakramencie Jego Ciała i Krwi. Karmiąc się przy tym podwójnym stole, Kościół nieustannie rozwija się i dzień po dniu odnawia w wierze, nadziei i miłości”. A później w adhortacji Verbum Domini (2010 r.) stwierdził jeszcze jaśniej: „Słowo i Eucharystia tak ściśle przynależą do siebie, że nie można zrozumieć pierwszego bez drugiej: słowo Boże staje się sakramentalnym ciałem w wydarzeniu eucharystycznym. Eucharystia otwiera nas na zrozumienie Pisma świętego, tak jak Pismo święte oświeca i wyjaśnia tajemnicę eucharystyczną”.

Kontynuując ogląd naszej drogi z punktu widzenia szkolno-uczniowskiego, trzeba w tym spotkaniu przy stole zobaczyć posiłek w szkole, regenerujący nadwątlone siły młodocianego adepta. Na drodze szkolnej są również okazje do większego świętowania: zakończenie podstawówki, egzamin maturalny, dyplom mistrzowski, obrona pracy dyplomowej itp. To są takie tradycyjne stacje w życiu ucznia/studenta, gdzie koniecznie trzeba się zatrzymać, aby odetchnąć i nabrać sił do dalszej drogi; aby ucieszyć się, poświętować z przyjaciółmi oraz podziękować Bogu i ludziom za osiągnięty kolejny między-cel (bo cel ostateczny jest znany tylko Bogu!).

Jeśli chodzi o drugi aspekt widzenia (bo nasz ogląd drogi do Emaus prowadzony jest dwutorowo) z platformy widokowej wiary, to epizod ten wskazuje dwa związane ze sobą miejsca, gdzie na naszej drodze wiary można spotkać i rozpoznać Zmartwychwstałego, który przemienia nasze życie: są nimi słuchanie Słowa i łamanie Chleba. To w znaku połamanego chleba uczniowie rozpoznali Pana. Warunkiem było rozgrzane serce i rozpalone słowami Pisma. Serce „zimne”, a więc nierozgrzane słowem, nie jest zdolne do rozpoznania znaków. Eucharystia (kryjąca się za kryptonimem łamanie chleba), to największe dobro Kościoła – to Jezus Chrystus. To w Eucharystii jest niewyczerpalne źródło naszego życia duchowego; to wzmacniający pokarm na naszą drogę wiary. To tu odnajdujemy nadzieję, otuchę i miłość, która jest bez miary.

Nasza piąta zasada duchowości (Bóg wzywa nas do przemiany: do paschalnego misterium umierania i zmartwychwstania z Jezusem) podkreśla: „Misterium paschalne koncentruje się na Jezusie, ale nie ogranicza się do Jego życia w historycznym znaczeniu tego słowa. Nowe życie Chrystusa przekracza czas i przestrzeń. Może On poświęcać siebie na ofiarę Ojcu, gdy cieszy się zwycięstwem udzielonym Mu przez Ojca. Ta ciągła ofiara i to nieustanne zwycięstwo są celebrowane po pierwsze i przede wszystkim w sakramencie Eucharystii”. Stąd w celebracji przewija się tak żal za grzechy i pokuta, ofiara i umieranie, jak i wysławianie i uwielbienie, adoracja i kontemplacja.


De Eucharistia nunquam satis.
Dlatego chciałbym przywołać tu jedynie trzy dłuższe cytatyzapalające„: 1) „Kościół żyje dzięki Chrystusowi eucharystycznemu, Nim się karmi, z Niego czerpie światło. Eucharystia jest tajemnicą wiary i jednocześnie tajemnicą światła. Za każdym razem, gdy Kościół sprawuje Eucharystię, wierni mogą w pewien sposób ponownie przeżywać doświadczenie dwóch uczniów z Emaus: Otworzyły się im oczy i poznali Go„. 2) „Każdy człowiek, aby mógł kroczyć we właściwą stronę potrzebuje ukierunkowania ku ostatecznej mecie. Tą ostateczną metą w rzeczywistości jest sam Chrystus Pan, zwycięzca grzechu i śmierci, który staje się obecny dla nas w szczególny sposób w celebracji eucharystycznej. I tak, będąc jeszcze obcymi i przybyszami w tym świecie, w wierze już uczestniczymy w pełni w zmartwychwstaniu”. 3) „Eucharystia powinna stanowić centralny akt naszego codziennego życia… W Eucharystii doświadczamy także pojednania z naszymi braćmi i siostrami oraz przeżywamy z nimi jedność serca i duszy, gdy razem z Chrystusem ofiarujemy Ojcu samych siebie. To właśnie w Eucharystii Chrystus, nasz duchowy pokarm, daje nam siłę do wypełnienia naszych chrzcielnych i zakonnych zobowiązań. Naturalnym owocem naszego uczestnictwa w Eucharystii powinno być nabożeństwo do Chrystusa w Najświętszym Sakramencie”. 

Prosto i zrozumiale podsumowuje to słynny katechizm dla młodych: „W Eucharystii Jezus daje się nam, żebyśmy my oddali się Jemu. Można powiedzieć, że wystawiamy Chrystusowi czek in blanco na nasze życie. W ten sposób uczestniczymy w odkupieńczej i przemieniającej ofierze Chrystusa. W nasze prozaiczne życie wkracza królestwo Boże. Bóg może wejść ze swoim życiem w nasze życie”.

Jeszcze jedno: wiara lubi celebrację, a celebracja lubi znaki. Ale powinna to być celebracja z założenia piękna, pełna adoracji i zdumienia wobec wielkiego daru niepojętej Tajemnicy, którą się celebruje. Gwarancją tego piękna są dobrze uformowani ludzie (na czele z kapłanem i służbą liturgiczną), którzy mają serce wrażliwe na obecność Boga i świadome nadprzyrodzoności celebrowanego misterium. Mówiąc praktycznie, celebracja będzie wtedy idealna i piękna, gdy przy zachowaniu norm liturgicznych dochodzi do zgodności myśli i słowa, zewnętrznego działania i skupienia serca; gdy działanie zewnętrzne zostaje oświecone i podbudowane wiarą i miłością, które jednoczą nas z Chrystusem i wzajemnie ze sobą.

Znak to jakiś konkret lub czynność dostrzegana przez nasze zmysły i z chwilą, gdy zostanie rozpoznana, kieruje myśl do tej rzeczywistości nadprzyrodzonej, która przynajmniej teraz nie jest dostępna. Znaki zaczynają mówić dopiero wtedy, kiedy rozum zostaje oświecony światłem niebieskim, z oczu zostaną zdarte zasłony, a miłość rozgrzeje serce do czerwoności. Po zmartwychwstaniu ważne są nowe znaki: chusta grobowa, świadectwa kobiet i uczniów, a przede wszystkim słowa Pisma. Te znaki są przekazywane przez pośrednictwo Kościoła, wzmocnione obiecanym błogosławieństwem Jezusa dla tych, którzy nie widzieli, a uwierzyli (J 20,29). 

Etap piąty:

Przynaglenie do zadań, czyli siła napędowa

Wydarzenia w domu w Emaus powodują potrójny nagły zwrot akcji: 1) Nieznajomy objawia się jako „stary” Znajomy: Mistrz Jezus z Nazaretu w postaci zmartwychwstałej/uwielbionej; 2) Tym dwom uczniom wprawdzie przy łamaniu chleba otworzyły się oczy, ale wtedy Zmartwychwstały zniknął im z pola widzenia tak szybko i niespodziewanie, jak się pojawił; 3) Z wieczerzy i ewentualnie z zamierzonego noclegu wyszły „nici”, bo uczniowie „w te pędy”, bez zbędnej zwłoki, w tej samej godzinie wybrali się w drogę powrotną do Jerozolimy, do swoich, do wspólnoty.

I znów – jak na początku drogi – uczniowie są sami i znów mówią między sobą, ale to są juz inne wspominki, to jest już inny temat rozmowy: Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał?  To są już bowiem inni ludzie, radykalnie odmienieni, to już nie smutasy, w których oczy uwięzione nie widziały tego, co było na widoku, a przerażone serca były nieskore do wierzenia; teraz wiara kipi w ich pałających sercach i rozgrzewa je do czerwoności. Teraz, pełni nadziei, mając tysiąc powodów ku temu, chcą jak najszybciej powrócić do braci w Jerozolimie.

Patrząc z perspektywy szkoły na tę scenę, można dostrzec uczniów, którzy po odbyciu odpowiedniej nauki, ćwiczeń, praktyki i stażu, po otrzymaniu odpowiednich świadectw „palą się” do działania, do pracy, do robienia tego, czego się nauczyli. Można powiedzieć, że była to ich pierwsza praca, gdzie człowiek stoi przed nieznanymi wyzwaniami i zagadkową przyszłością. Ale oni bez ociągania wyruszyli w drogę, instynktownie poszli z entuzjazmem, żeby podjąć pracę, bo nie można przez lata tylko dobrze się zapowiadać; przychodzi bowiem czas, że trzeba się dobrze wykazać, sprawdzić.

Podobnie wygląda ta droga z Emaus do Jerozolimy w oczach wiary. Wiara tęskni za uczynkami, bo bez uczynków/owoców martwieje i umiera. To mówi apostoł Jakub, a Jezus mówi jeszcze bardziej jednoznacznie i dobitnie: nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie! wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie (Mt 7,21). Pełnić wolę Bożą to znaczy: robić to, co Bóg zaplanował i wyznaczył do zrobienia. „Gołe” (bez uczynków) wyznanie wiary nie ma mocy zmiany życia, gdyż serce nie zostało odrodzone przez Ducha Świętego. Wiara nie toleruje bezczynności. Jeżeli wierzymy w Boga i naprawdę Go kochamy, to automatycznie mamy potrzebę, by uwielbiać Jego Imię i żyć tak, jak On przykazał.

Podobnie rzecz ujmuje siódma zasada naszej duchowości: Bóg powołuje nas do pracy nad zmartwychwstaniem społeczeństwa. Ta mozolna i odpowiedzialna praca „wypływa ze zbawczego dzieła Chrystusa, a kierowana jest mądrością i mocą Ducha Świętego… Swoim życiem i słowami członkowie wspólnoty pomagają innym odmienić ich życie i życie całego społeczeństwa na ile to tylko możliwe. Co ważniejsze, nauczają ich także o miłości, którą Bóg żywi ku nim”. Jeśli chodzi o sposób wykonywania pracy apostolskiej, cytowany dokument zaleca dwie postawy: 1) „pragnienie ogarnięcia apostolatem tych, którzy pozostają na marginesie i obrzeżach Kościoła” (to wyraźny ukłon w stronę nauczania Papieża Franciszka); 2) „pragnienie praktykowania apostolatu w sposób, który zachęci innych do uznania go za wzór do naśladowania” (to ukryty apel o dobrą i solidną robotę).

Teraz już wiemy, kto to ponaglał uczniów do zadań, jaka siła napędowa „wypchała” ich w trybie pilnym w powrotną drogę. To „mądrość i moc Ducha Świętego”. Uczniowie jakby na nowo się narodzili, przy czym chodzi tu o narodzenie z Ducha, o którym Jezus cierpliwie pouczał nocą Nikodema, dostojnika żydowskiego (por. J 3,1-13). Taki człowiek, narodzony z Ducha, wydaje bowiem nie owoce ciała, ale owoce ducha, które Paweł uszeregował w następującym porządku: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie (Ga 5,22) 


Katechizm wyjaśnia, że „poznanie wiary jest możliwe tylko w Duchu Świętym. Aby pozostawać w jedności z Chrystusem, trzeba najpierw zostać poruszonym przez Ducha Świętego. To On wychodzi naprzeciw nas i wzbudza w nas wiarę. Mocą naszego chrztu, pierwszego sakramentu wiary, życie, które ma swoje źródło w Ojcu i zostaje nam ofiarowane w Synu, jest nam udzielane wewnętrznie i osobowo przez Ducha Świętego w Kościele”. Podkreśla też, że „Kościół jest miejscem poznania Ducha Świętego: w Pismach, które On natchnął; w Tradycji, której zawsze aktualnymi świadkami są Ojcowie Kościoła; w Nauczycielskim Urzędzie Kościoła, któremu On asystuje; w liturgii sakramentalnej, w której przez jej słowa i symbole Duch Święty prowadzi nas do komunii z Chrystusem; w modlitwie, w której wstawia się za nami; w charyzmatach i urzędach, które budują Kościół; w znakach życia apostolskiego i misyjnego; w świadectwie świętych, w którym ukazuje swoją świętość i kontynuuje dzieło zbawienia”.  


Konstytucje Zmartwychwstańców wielokrotnie wspominają o roli Ducha Świętego na naszej drodze wiary: „Działanie Ducha Świętego uwidacznia się w tych przeogromnych objawach Bożej dobroci i miłości. W odpowiedzi na Jego wezwanie dobrowolnie zdecydowaliśmy się na wstąpienie do Zgromadzenia Zmartwychwstania Pańskiego” (3). „Moc Ducha formuje w nas Chrystusa i pobudza, aby miłością odpowiedzieć na ogromną miłość Ojca w stosunku do nas” (Charyzmat). „Nawrócenie jest rzeczywistością dynamiczną, procesem trwającym całe życie: musimy nieustannie umierać dla samych siebie (dla samowoli, miłości własnej, czynności własnej), aby mocą Ducha Świętego zmartwychwstawać do nowego życia w miłości Chrystusa” (1). 

Na zakończenie oglądu tego odcinka drogi, gdzie zauważyliśmy z podziwem działanie Trzeciej Osoby Trójcy Świętej, proponuję krótką modlitwę do Ducha Świętego, której autorem jest św. Augustyn: 

Oddychaj we mnie, Duchu Święty, abym święcie myślał. 

Przymuszaj mnie, abym święcie postępował. 

Pobudzaj mnie, abym miłował tylko to, co święte. 

Umacniaj mnie, abym strzegł tego, co dobre. 

Strzeż mnie, Duchu Święty, abym Cię nigdy nie utracił„. 

Etap szósty:

Wymiana świadectw, czyli wartość wspólnoty

Ostatnie trzy wersety naszej perykopy przedstawiają szósty odcinek drogi wiary, który właściwie jest stacją końcową. Sekwencja zdań wskazuje, że na „dzień dobry” nie odezwali się pełni wrażeń, ale przecież zmęczeni drogą dwaj pielgrzymi, lecz jako pierwsi zabrali głos ze świadectwem ci, którzy – zgodnie z poleceniem Jezusa – zebrali się w domu: Jedenastu i inni. W ten sposób, zanim „uciekinierzy” przekażą pilnego newsa, z którym pędzili parę godzin, naprzód sami dowiedzą się o tym, co wydarzyło się w międzyczasie w Jerozolimie: Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi! Wcześniej (Łk 24,12) Łukasz odnotował jedynie, że Piotr zobaczył pusty grób i same płótna, co wywołało u niego tylko zdziwienie. Teraz dowiadujemy się razem z uczniami, że Pan mu się ukazał, aby potwierdzić swoje zmartwychwstanie, bo przecież to on Skała stanie się pierwszym autorytatywnym świadkiem męki i zmartwychwstania Chrystusa. Dopiero po tej relacji, kiedy ci zdyszani z drogi złapią oddech, zaczynają mówić i również opowiadać, co ich spotkało w drodze, i jak Go poznali przy łamaniu chleba. Następuje więc wymiana świadectw i wzajemne umocnienie się na drodze wiary. 

Oglądając ten odcinek drogi od strony dojrzałego człowieka, uświadamiamy sobie jego powołanie do wspólnoty, widzimy, że człowiek jest z natury istotą społeczną, ciągnie do drugiego człowieka, do wspólnoty. Współżycie i współpraca, relacje z innymi ludźmi jest stanem normalnym, przyjemnym i koniecznym dla rozwoju ludzkiej osobowości w różnych jej aspektach. I tak w życiu dorosłym funkcjonujemy w różnego rodzaju wspólnotach: rodzinnej, przyjacielskiej, zawodowej, kościelnej, religijnej, językowej, obywatelskiej, lokalnej, terytorialnej itp. Wspólnota to grupa osób związana wspólnym pochodzeniem, wspólną kulturą lub wspólnymi interesami, czy wspólną własnością. Jej cechami charakterystycznymi są: trwałość, duchowość, tradycja, bezwarunkowość.

Z punktu widzenia wiary to spotkanie uczniów w Jerozolimie jest dowodem, że „absolwent” szkoły Jezusa jest powołany nie tylko do osobistego naśladowania Mistrza, ale też do tworzenia wspólnoty osób, która jest zjednoczona więzią komunii z Bogiem i z innymi ludźmi. Trzeba jednak pamiętać, że taka wspólnota jest darem Ducha Świętego, a nie „wspólnotą interesów” opartą na ludzkich układach. Ten dar zobowiązuje do tworzenia braterstwa: „Uczucie wdzięczności i zachwytu wobec rzeczywistości boskiej komunii, udzielonej słabym stworzeniom, rodzi przekonanie o potrzebie zaangażowania, aby tę rzeczywistość coraz pełniej ukazywać poprzez tworzenie wspólnot pełnych wesela i Ducha Świętego”. To Duch Święty jest źródłem życia braterskiego. „To Duch prowadzi wspólnoty życia konsekrowanego ku wypełnieniu ich misji w służbie Kościołowi i całej ludzkości, zgodnie z ich własną pierwotną inspiracją”.

Na tej końcowej stacji naszej emausowej drogi wiary można spotkać nieprzeliczone osoby konsekrowane, które w dowodzie tożsamości mają wpisany pociąg do wspólnoty. Bo to taki specyficzny gatunek ludzi: żyją w mniejszych czy większych „stadach”, wszystko mają wspólne: dom, stół, kasę, pracę, modlitwy, celebracje, rekreacje, odpoczynek. W ten ciąg wpisuje się też nasza szósta zasada duchowości: Bóg powołuje nas do wspólnoty, Podręcznik formacyjny zaraz wyjaśnia: „Każdy jest wezwany do poświęcenia pewnych osobistych upodobań i do przyjęcia stylu życia, który pomyślany jest tak, aby stawiać wyżej cele całej grupy. Ten nowy styl życia ma w zamierzeniu pomóc i jednostce, i apostolskim celom wspólnoty.,, To właśnie na poziomie wspólnego życia i apostolatu, poprzez praktyczne akty miłości bliźniego, każdy prawdziwie doświadcza, że jest uczniem Jezusa”. 

Konstytucje Zmartwychwstańców w jednym rozdziale omawiają „wspólnotę i zarząd” – decyzja o tyle słuszna, że bez władzy, bez przełożonego żadna wspólnota się nie ostoi. Bez kapitana żaden statek nie wypłynie z portu. Władza – jako „służebnica sług Bożych” –  ułatwia i podtrzymuje jedność we wspólnocie, „tworzy klimat sprzyjający wzajemnej wymianie i współodpowiedzialności, umożliwia udział wszystkich w sprawach ich dotyczących, zachęca braci do podejmowania odpowiedzialności za siebie i innych”. Jak jest władza we wspólnocie, to musi być jeszcze posłuszeństwo ze strony jej członków, bo bez tego przełożony nic nie zdziała, nic nie przeprowadzi, nie zbuduje wspólnoty. Posłuszeństwo nie jest łatwe, tak samo jak i miłość bliźniego, który jest blisko, nie jest łatwa. Dlatego nasze Konstytucje przypominają: „Ze wzrostem naszej wiary rozpoznamy, że Duch Święty mówi do nas na wiele rożnych sposobów: przez Pismo Święte i Magisterium Kościoła, przez przepisy naszych Konstytucji i Statutów, przez przełożonych kościelnych i zakonnych, przez osobiste natchnienie, przez dochodzenie do zgody przy wspólnym szukaniu woli Bożej w dialogu i w czasie zebrań domowych, przez wymagania życia wspólnego i apostolatu oraz przez wydarzenia codziennego życia” (43). 

 
Często w ostatnich dokumentach kościelnych powtarza się nawoływanie do prowadzenia wysokiej jakości życia wspólnotowego: „Życie braterskie jest równie ważne jak działalność apostolska”; „Jakość życia braterskiego wpływa decydująco na wytrwanie w powołaniu”; „Komunia braterska jest już apostolatem”; „Trzeba starać się szerzyć braterstwo słowem, czynem i własnym przykładem”. W tym samym duchu brzmi zapis w naszych Konstytucjach: „Realizacja jego [Bogdana Jańskiego] wizji wzywa nas do zakładania żywotnych i widocznych wspólnot lokalnych, co stanowi istotny element posłannictwa Zgromadzenia. Takie widzenie jego posłannictwa pomoże zakonnikowi zrozumieć, że czas i energie, które poświęca on na to, by nasze własne domy stały się pełną życia wspólnotą chrześcijańską, nie czynią apostolatu mniej owocnym, a wręcz przeciwnie, są jego istotnym wyrazem” (137). 

Ponadto trzeba nam pamiętać: Zamysłem i planem Boga dla człowieka jest wspólnota; nikt z nas nie zbawia się sam, jako pojedyncza jednostka, lecz Bóg łączy ludzi we wspólnoty; do nieba nie idzie się w pojedynkę, lecz grupami. Wiara wprawdzie jest aktem osobistym wierzącego, ale realizowana jest we wspólnocie. Każdy z nas otrzymał dar wiary od kogoś i każdy ma obowiązek tym darem podzielić się z innymi. Wspólnotą wiary jest Kościół, Zgromadzenie.  Zycie braterskie we wspólnocie to przede wszystkim życzliwa akceptacja ludzi takimi, jakimi są, z ich historią, wiekiem, charakterem, charyzmatami, temperamentem, zdolnościami, talentami, z ich wiarą, po to, by im pomagać w stawaniu się tym, czym być powinni.

Zakończenie, 

czyli końca nie widać

Przeszliśmy medytacyjnie z uczniami i z Panem ewangeliczną drogę z Jerozolimy do Emaus i z Emaus do Jerozolimy: wszystkie sześć etapów. Chcieliśmy na nie spojrzeć „okiem nadprzyrodzonym” i znaleźć w nich impulsy do naszej drogi życia i wiary; pragnęliśmy, aby w nas zostało trochę więcej blasku zmartwychwstania Jezusa. Zrozumieliśmy, że odejście Boga może być tylko pozorne, bo Chrystus z drogi do Emaus to Bóg idący obok, gotowy, aby się zbliżyć do sfrustrowanego człowieka i rozpalić mu serce i otworzyć oczy. A historia Emaus to znaczy: 1) być w drodze badając, szukając i pytając; 2) być otwartym na spotkanie, rozmowę ze współbratem i z Nim; 3) być otwartym na słowo Boże, które zapala zgaszone serca oraz ofiaruje światło i nadzieję; 4) być otwartym na to, co Nowe: na Chrystusa obecnego w połamanym chlebie; 5) z radością głosić i opowiadać orędzie wielkanocne o życiu ze śmierci.

Ale droga wiary idzie dalej, aż do końca życia, bo wiara jest samym życiem. Na drogę wiary Bóg dał nam najlepszego Przewodnika. Jest nim Jezus Chrystus i Jego Ewangelia. On nas prowadzi drogą wiary. O Nim każdy wierzący mówi swoim życiem: Wiem, komu zawierzyłem (2 Tm 1, 12), a w chwilach zawirowań wiara każe mu wyznawać: wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia (Flp 4, 13).

No, dobrze, ale – może ktoś zapytać – gdzie jest ta nadzieja, którą zapowiadały drogowskazy? Nietrudno zauważyć, że każdy odcinek tej drogi, którą szliśmy, wymoszczony był nadzieją. I tak, w szkole Jezusa uczniowie spodziewali się, że będą pierwszymi beneficjentami w erygowanym królestwie niebieskim; będąc na wagarach myśleli, że kryzysy, które ich dopadły, miną bezpowrotnie i przyniosą rozwój; korzystając z niespodzianej korepetycji, byli niemal pewni, że to im pomoże zrozumieć niezrozumiałe i oswoić się z trudna prawdą; przy wieczerzy z chlebem Zmartwychwstały „odkrył karty” i wszystko stało się jasne: kto szedł z nimi, kto zapalił ich serca, kto otworzył ich oczy; gdy Duch Święty przynaglał ich do misji, ufali, że znajdą przyjaznych odbiorców; i w końcu, gdy spotkali się z braćmi, których porzucili i wymienili świadectwa, docenili wartość wspólnoty i życia braterskiego.

Wpisy powiązane

Rostworowski Piotr OSB, Accommodata renovatio a obecne życie zakonne

Krupa Andrzej Ludwik OFM, Teologia oddania się Maryi w macierzyńską niewolę miłości

Jankowski Augustyn OSB, Podstawy ewangeliczne i historyczne życia zakonnego