Rostworowski Piotr OSB, Accommodata renovatio a obecne życie zakonne

 
O. Piotr Rostworowski OSB

„ACCOMODATA RENOVATIO” A OBECNE ŻYCIE ZAKONNE

 

 

Referat ma tytuł „Accomodata renovatio”. Jest to temat, który jest bardzo aktualny i poruszany w różny sposób. Suponuje ten referat pracę O. Ochoa na temat „Ogólne zasady odnowienia stanów doskonałości w duchu aktualnych potrzeb”. Jest to artykuł z Commentarium pro religiosiis et missionariis. Artykuł ten jest w posiadaniu Wydziału dla Spraw Zakonnych. Otóż Ochoe podchodzi do sprawy bardziej prawnie. Mówi, że accomodata renovatio jest ruchem teologiczno-prawnym. To jest może trochę jednostronne. On daje – powiedziałbym – taki katechizm tego ruchu elementarnie.

Ja chciałbym to ująć nieco od innej strony i referat będzie zawierał dwie części. W pierwszej części będę mówił o tej odnowie zdążając do wyjścia z tego dualizmu: odnowa w accomodacji. Chodzi o to, żeby zdać sobie sprawę, że to jest właściwie jeden problem: accomodata renovatio. W drugiej zaś części przejdę do pewnych konkretnych zagadnień życia zakonnego które potrzebuje tej renowacji, tej odnowy przystosowanej.

Nieustanne odnawianie się, także związane z pojęciem życia z nim się jakby identyfikuje. Tam, gdzie nie ma odnawiania się, nie ma i życia. Wszystkie istoty żywe, przez to samo, że żyją, wciąż się odnawiają i dzięki temu, że wciąż się odnawiają żyją. A życiu organicznym działają automatyzmy, nadane naturze przez Stwórcę. Nie ma tam więc ani problemu życia, ani problemu odnowy. Jedynie życie ludzkiego ducha jest nieustanną walką świadomą i kierowaną przeciwko skostnieniu i śmierci. Problem odnowy jest więc problemem jak najbardziej ludzkim, nieodłącznym od ludzkiego życia i ludzkiej działalności. Wszystkie dzieła ludzkie, a zwłaszcza instytucje stworzone przez człowieka, powstałe z jego ducha, mają swój pierwiastek duchowy życia i mocy, ale są wyrażone w materii, której bezwład sprzeciwia się duchowi i dlatego bez wciąż ponawianych wysiłków ducha nie mogą zachować długo swej pierwotnej żywotności. Niebezpieczeństwo skostnienia przez wycieńczenie ducha i pozostanie pustych form bez treści, bez życia nieustannie im zagraża. To uniwersalne prawo walki ducha z inercją materii dotyczy także instytucji zakonnych i ich w szczególności, bo one ślubowały ideał nadprzyrodzonej doskonałości, wskazany im przez natchnionych założycieli jest szczególnie trudny do utrzymania w świecie podległym jeszcze w dużej mierze grzechowi, który wszystko ciągnie w kierunku degradacji i zastoju. W tym ciągłym wysiłku odradzania się, który musi być dziełem każdej epoki i każdego pokolenia, potężnym i opatrznościowym sprzymierzeńcem jest zmienność czasu i ta konieczność stawiania czoła coraz to innym potrzebom ludzkości. Bo zdolność do przystosowania się do coraz nowych sytuacji jest jedną z podstawowych tez wyższych form życia, a zwłaszcza życia duchowego. A więc wołanie czasu jest apelem skierowanym przez Boga do ludzkiego ducha, aby się wciąż wyrywał z kajdan, które mu usiłuje narzucić materia i grzech, by był zdolny podejmować wciąż od nowa swój wysiłek twórczy.

Accomodata renovatio życia zakonnego jest organiczną częścią tego wielkiego wysiłku, jaki pod natchnieniem Ducha Świętego podjął dziś Kościół Powszechny, aby się gruntownie odnowić. W tej perspektywie accomodata renovatio życia zakonnego przedstawia się nam jako zadanie obowiązujące w imię wierności łasce i posłuszeństwo Kościołowi. Jakkolwiek wysiłek odnowy nigdy nie może ustać i towarzyszy życiu Kościoła w każdym stuleciu jego dziejów, to nie można jednak zaprzeczyć, że są w tych dziejach momenty jakby uprzywilejowane, w których działanie Ducha Świętego jest potężniejsze i dokonuje się odnowa gruntowniejsza. Takie momenty łączą się niekiedy z przełomowymi okresami historii ludzkości, bo te okresy stawiają Kościołowi wymagania zupełnie nowe i im sprostać niepodobna bez głębokich i wszechstronnych przemian wewnątrz Kościoła w formach jego życia, duszpasterstwa, wychowania, nauczania itd.

Kościół znalazł się właśnie w takiej chwili trudnej, ale w chwili korzystnej. Trudnej ze względu na mnóstwo trudnych i niebezpiecznych problemów, ze względu na wzrost znaczenia narodów jeszcze niechrześcijańskich, ze względu na laicyzację, dechrystianizację środowisk ongiś chrześcijańskich. Ale z drugiej strony są to czasy korzystne ze względu na wiele przyczyn. Taką jest zjednoczenie świata, że świat jest mały, że w świecie są dążności do jedności, a jednocześnie duch ludzki przytłoczony i wysuszony materializmem, zaczyna nieśmiało szukać kierunku spirytualizmu.

Odnowa Kościoła – accomodata renovatio – oczywiście nie dotyczy jego istoty, ale dotyczy form, które mają uwidocznić jego istotę, a więc kierunku teofanii. Renowacja ma na celu teofanię, uwidocznienie struktury, uwidocznienie misji, uwidocznienie roli, czym Kościół jest, że jest Bóg w Kościele, hic est Deus. I wszystkie instytucje Kościoła mają się w ten sposób odnowić, żeby ich teść nadprzyrodzona była widoczna i czytelna. Deus indomibus eius …

Trudność jest, że dzisiaj Kościół stał się nieczytelny w dużej mierze, nieczytelny dla nowych narodów, ponieważ przyodziany w szaty kultury zachodniej, nieczytelny jest dla narodów o starej cysterskiej kulturze z powoda ich odejścia, odejścia od wiary i laicyzacji. Ale człowiek dzisiejszy, który wyszedł ze świątyni, wyszedł jakby in tenebras exteriores – w ciemności wyszedł, przestał rozumieć, jest pozornie tylko obojętny, ten człowiek właściwie jest zawiedziony, jest smutny, jest zagniewany, że nie znajduje tego, co stanowi najgłębsze jego aspiracje. Ale ten człowiek zachowuje zdolność do Ewangelii. I taki pontyfikat Jana XXIII pokazuje, że człowiek cywilizacji technicznej zdolny jest zachwycić się tylko Ewangelią, jeżeli tylko ona zostanie mu pokazana w życiu, w sposób konkretny i przystępny. Jest to ten sam człowiek niewymieniony, z tymi samymi podstawowymi uzdolnieniami, które od Boga otrzymał. Chodzi o to, żeby do niego dotrzeć, żeby mu ten Kościół objawić.

Gdy chodzi o stan zakonny, accomodata renovatio jest to takie odnowienie form życia zakonnego, wychowania zakonnego, działalności zakonnej przy zachowaniu niezmienności i zasadniczych wartości i teologicznego sensu życia zakonnego, tudzież szczególnego celu samego zakonu, przystosowuje zakon do wymagań i do potrzeb współczesnych ludzi. Trzeba od razu powiedzieć, że jest to problem bardzo głęboki i trudny. Rozwiązania powierzchowne są tutaj tylko pozornymi rozwiązaniami, a pokusa jest duża. Przynoszą one szkodę zarówno życiu zakonnemu jak i Kościołowi. A my jesteśmy skłonni do tych powierzchownych, np. jeżeli chcemy, żeby w kościele głoszono nowoczesne kazania, to wydamy skrypt, żeby były nowoczesne kazania, a nie zadamy sobie trudu, żeby wychować nowoczesnego kaznodzieję, który czuje, rozumie, wnika w to misterium nowoczesności.

Tak samo jest niebezpieczeństwo w zakonach – przyjęcie pewnych form zewnętrznych. Dlatego musimy się zastanowić nad tym, czym jest współczesność. Skoro w ogóle mamy się dostosować do współczesności, musimy najpierw wiedzieć, czym ona jest. I zobaczymy, gdy się nad nią zastanowimy, że ona nas prowadzi do sedna problemów zakonnych. Współczesność to jest pojęcie o bardzo niejasno zarysowanych konturach i dlatego wypełniane bywa przez różnych ludzi bardzo różnorodną treścią. Nie będziemy się kłócić o zdefiniowanie współczesności. Powiedzmy na razie, że składają się na nią czynniki zewnętrzne, duchowe, intelektualne, uczuciowe oraz wewnętrzne. Na współczesność składają się więc ideały życiowe dzisiejszych ludzi, światopoglądy, upodobania, wartościowania, uwrażliwienia, dynamika dążeń itd. Ojciec św. Pius XII często te rzeczy wspominał. Na współczesność składają się również takie czynniki, jak styl życia dzisiejszego człowieka, styl jego pracy, stosunek do drugiego człowieka, do społeczności itd. Można by wiele jeszcze uczynić takich przekrojów, na których człowiek współczesny znajduje swój wyraz. To wszystko jest oczywiście pewną intuicją /?/ ogólnikową i niedokładną. Bo człowiek współczesny nie istnieje jako taki. Istnieją tylko ludzie poszczególni, a ci mają bardzo różne światopoglądy, bardzo różne tendencje, bardzo różne zawody i zróżnicowany styl życia. Każdy człowiek jednak, który ma zrozumienie dzisiejszych czasów, zgodzi się z tym, że w tej wielości nieuporządkowanej, nieokreślonej, można wyłowić pewne rzeczy charakterystyczne i na ogół wspólne, które możemy określić mianem „współczesności”. Ale różni ludzie w różny sposób tę współczesność odczuwają i przeważa bardzo powierzchowne odczuwanie współczesności. Jeden powie, że człowiek nowoczesny to ten, który będzie miał auto, lodówkę, telewizor, inny powie, że to jest ten, który używa w podróżach samolotów, autostopu, inny znów powie, że człowiek nowoczesny o poglądzie naukowym – można tutaj znaleźć cały szereg koncepcji współczesności.

O co chodzi? Chodzi o to, że współczesność to nie jest żadna kwestia, to nie jest tylko coś przypadkowego, ale to jest wyraz również pewnego działania Bożego. To jest jakaś tajemnica. I chodzi o dotarcie do tych głębokich nurtów współczesności. I ten człowiek jest prawdziwie współczesny, który rozumie, wyczuwa, jest uwrażliwiony na te najgłębsze nurty dzisiejszych czasów, najwartościowsze, najbliżej Boga. I tacy ludzie, którzy ucieleśniają niejako aspiracje swoich czasów, nazywani są prorokami. Ale też są różni prorocy. Są tacy, którzy uchwycą pewne bardzo powierzchowne nurty, chociaż bardzo dynamiczne i pilnie stają się bożyszczami tłumu. Takim był np. Hitler. On duszę niemiecką zrozumiał, na pewnych strunach zagrał, stał się wielki, ale naród wtrącił w przepaść. Dlaczego? Bo zabrakło mu tej miłości, która potrafi odczytać najgłębsze wartości i posłannictwo swej społeczności. Gdyby on był się pochylił nad tym narodem niemieckim i odczytał te najbardziej Boże dążności, które w nim są, to byłby człowiekiem prawdziwie wielkim i wydobyłby ten naród na szczyty. A ponieważ on poszedł za tymi powierzchownymi nurtami pychy, zarozumiałości, rasizmu, to on faktycznie ten naród pogrążył. Był bardzo nowoczesny – owszem. Tak jest ze społecznością, jak jest z człowiekiem indywidualnym. Jeżeli chcemy nim pokierować, to nie wystarczy, że stwierdzimy, że on ma takie czy inne skłonności. Musimy odczytać, co jest w nim najczystsze i skierować wokół wierności temu, co jest w nim najlepsze, najczystsze, a co wymaga z naszej strony takiej czystości wielkiej, jakiejś miłości i … A więc, aby zrozumieć, aby być współczesnym człowiekiem, potrzeba wielkiej łaski Bożej i to można tylko wymodlić, żeby móc temu naprawdę odpowiedzieć. Słusznie nazywają już dzisiaj Ojca św. Jana XXIII prorokiem, bo to był człowiek, który miał takie zrozumienie dzisiejszych czasów, takie Boże rozumienie i potrafił ingerować w te czasy ze światłem i mocą Bożą.

Jest więc wielki związek, bardzo głęboki i żywy związek między współczesnością i świętością. Prawdziwie współczesny jest tylko człowiek święty, bo tylko on jest całkowicie wtopiony w działanie Boże hic et nunc. Tylko on więc jest w stanie znaleźć te prawdziwe lekarstwa na swoje czasy. Współczesność to nie jest naśladowanie swoich czasów, to nie jest przyjęcie tego wszystkiego, co jest nowe, ale to jest jakieś wejście w aktualne działanie Opatrzności Bożej tych czasów, które się objawia w różny sposób, przez różne tendencje duchowe ludzi, dążenia ich, które człowiek może odczytać, sobie przyswoić, ale na to, żeby być w pełni, to trzeba do tego łaski.

A więc problem adaptacji to nie jest problem kilku zmian zewnętrznych, ale to jest problem życia, bo tylko istota żywa może się dostosować do jakiejś sytuacji. Przedmiot martwy można dostosować do jakiejś sytuacji, do następnej sytuacji już dostosowany nie będzie. Automaty to mają tę umiejętność dostosowania do różnych sytuacji, ale tylko do takich, które konstruktor przewidział. Pilot automatyczny w samolocie dostosuje się do wszystkich poruszeń samolotu, do zmiany jego punktu ciężkości, natomiast nie potrafi żadnej uprzejmości wyświadczyć nawigatorowi ani dać mu kropli na serce, gdy mu się zrobi słabo, bo to nie jest przewidziane. Więc tylko życie może dać dostosowanie. I widzimy jak żywe istoty, np. drzewa, przystosowują się do terenu, do gleby, do walki z wichrami, zwierzęta dostosowują swoje futra do klimatu, swoje mechanizmy obronne do walk, jakie muszą stoczyć, nawet bakterie stosują się do penicyliny i są penicylinie oporne ku zgryzocie lekarzy. Duch ludzki ma tę najwyższą zdolność adaptacji i może się dostosować nawet do życia w obozie koncentracyjnym, gdy jest naprawdę zżyty, może w tym nawet odszukać swoją równowagę, swój punkt szczęścia, kiedy znajdzie Boga w innych. Więc tak samo jest w życiu zakonnym. Tylko zakony w pełni żywe, w pełni zintegrowane wewnętrznie, są zdolne odpowiedzieć na apel adaptacji i sprostać temu zadaniu. I dochodzimy tutaj do sedna tego naszego problemu, do zrozumienia, że człowiek adaptacji stosowanej, to problem całkowitej, dogłębnej witalizacji zakonu, życia zakonnego. Inaczej, jeżeli nie będzie w pełni żywy, nie dostosuje się, tylko mechanicznie przyjmie takie czy inne formy, ale nie od wewnątrz. Bardzo trafnie powiedział ks. bp Aucelle, że adaptację będą mogły podjąć jedynie zakony gorliwe.

Otóż integracja i witalizacja zakonów może iść tylko po linii specyficznej łaski, która się ucieleśniła w założycielach. I tu przyjmujemy bardzo sugestywne sformułowanie O. Mertona w jego książce o historii trapistów. Taka jest nauka Mertona. Merton wykazuje, że każdy zakon ma swój nurt łaski. Jeżeli życie zakonu przez wierność idei założyciela znajdzie się w samym środku tego nurtu, to zakon ten doznaje wielkiego rozkwitu, jego organizm w pełni żyjący ma w sobie ipso facto, że jest w nurcie, zdolność adaptacji do potrzeba czasów. Jeżeli jest jednocześnie i bardzo wierny swej własnej idei i w pełni nowoczesny, zdolny odpowiedzieć roli, jaką mu wyznaczają czasy dzisiejsze. Jeżeli zaś zakon przez pewien brak wierności idei założyciela nie znajdzie się w samym środku tego nurtu łaski, ale jakby na jakiejś bocznej odnodze, żywotność jego będzie zmniejszona. Pojawią się pewne połacie martwicy tkanki, pewne skostnienie, a przez to nie wyda ani tych owoców świętości, jakie wydać powinien, ani nie będzie miał tej giętkości, by być zdolnym dostosować się do potrzeb różnych czasów. Elementy martwicy, które w nim są, uniemożliwiają mu realizację koniecznych adaptacji. W ten sposób, będąc na bocznej odnodze nurtu swej własnej specyficznej duchowości, znajdzie się w konsekwencji i na bocznej odnodze nurtu życia Kościoła i ludzkości. A więc nie tylko, że nie ma sprzeczności między dążeniem do pozostania wiernym sobie, a wymaganiami przystosowania się do dzisiejszych czasów, ale to jest właściwie jedna i ta sama rzecz, wierność sobie, zdolność przystosowania się do potrzeb czasów idą w parze, podobnie jak w życiu jednostek ludzkich wierność sobie pozwala nawiązać kontakt pozytywny i twórczy z otoczeniem. Zakon niewierny swym założeniom, swemu duchowi, jest podobny do osobowości niezintegrowanej, która nie może się do drugich dostosować, bo po prostu nie jest w pełni sobą.

Otóż dzisiejsze zakony robią niekiedy wrażenie takich właśnie niezintegrowanych osobowości. Czasem nie bardzo jasno wiemy czym jesteśmy, czym mamy być. I skutki wychowawcze takiego stanu rzeczy są liczne i groźne. A więc zanik jasnej świadomości ideałów, a w związku z tym brak dyszla w formacji zakonnej, bo brak koncepcji wychowawczej, mglistość zaś i niejasność ideałów powodują u członków od samej młodości osłabienie woli. Bo wola bez wyraźnego celu rozprzęga się. Brak osobistych, mocnych przekonań zakonnych a stąd chwiejność i relatywizm, stąd indywidualizm w ujęciu ideału. To z kolei pociąga za sobą osłabienie wspólnoty zakonnej. Często zakonnik czuje się osamotniony, choć mieszka w klasztorze, bo nie ma wspólnego dążenia ani wspólnego realizowania ideałów, ale każdy trochę samotnie usiłuje realizować swą własną koncepcję ideału zakonnego. Takie życie zakonne nie daje radości, rodzi kompleksową postawę w stosunku do ludzi świeckich, którzy lepiej wiedzą, czym są i czego chcą, że mają jasno określone miejsce w życiu ludzkości i Kościoła. A tymczasem, jak powiedział ten biskup, zakony szukają miejsca w Kościele. Coś w tym prawdy jest. Tak on ktoś powiedział: rodzi się brak wiary w przyszłość zakonu, ten defetyzm zakonny, tak często dzisiaj spotykany, a z nim oczywiście pokusa odejścia, poza tym osłabiony organizm zakonny podatny jest na wszelkiego rodzaju choroby jak: naturalizm, zeświecczenie, osłabienie ducha pobożności, a nawet takie schorzenia fizyczne – nieurastanie. I taki zakon, który nie czuje się dobrze, ucieka do modernizacji metodami zewnętrznymi przez różne adaptacje. A nie jest zakonem nowoczesnym ten, który w swe życie wprowadza nowoczesne wynalazki, ale ten, który jak powiedzieliśmy odpowiada najgłębszym potrzebom czasu, a zakony wszystkie były stworzone na to, żeby ludziom swoich czasów dać drogę do Boga dla nich czytelną i zrozumiałą.

Zakańczając tę pierwszą część, chcę wyciągnąć ten wniosek, że sprawa wierności sobie i swoim założeniom, zakonnym w ogóle i zakonności specjalnej, specyficznej, konkretnej naszego zakonu to problem logicznie pierwszy, od którego rozwiązania zależy cała accomodatio do współczesności. Problem logicznie pierwszy, ale nie pierwszy w czasie, bo te dwie rzeczy mogą i powinny iść równolegle, wzmacniając i wzbogacając się nawzajem. Dlatego omawiając poszczególne problemy, jakie przed nami w wypełnieniu tego obowiązku stają, nie będziemy rozważać oddzielnie problemu odnowy zakonności w zasadniczych elementach i problemu adaptacji do czasów obecnych, ale będziemy rozważać łącznie jako jeden problem wierności łasce, która jednocześnie wymaga od każdego, by był sobą i by żył chwilą obecną i umiał spotkać się z Bogiem w teraźniejszości. Niektóre próby renowacji zakonów poszły w kierunku wierności regule, ale zanadto oderwane od współczesności i też nie dały pełnych rezultatów, inne znowu, przeciwnie, chciały dostosować się do nowoczesności, nie odnawiając swojego życia wewnętrznego i to jeszcze niebezpieczniejsze i to może wypaczyć całkowicie życie zakonne.

Starając się określić pewne kierunki tej odnowy, będziemy się starali obok niewzruszonych zasad katolickiej doktryny zakonnej analizować tendencje współczesne ducha ludzkiego, zarówno od strony pozytywnej, starając się zrozumieć co one wnoszą lub co przypominają, co mogło być zapomniane, a z drugiej strony, jakie niebezpieczeństwa kryją się w tych aspiracjach dzisiejszego człowieka dla zdrowego życia zakonnego i jakich to ostrożności ono wymaga, by uniknąć złych skutków.

Współczesność to w pierwszym rzędzie Boże przypomnienie prawd i wartości nieprzemijających, o których łatwo zapominamy. Dlatego wieczna młodość Ewangelii jest zawsze głównym terenem spotkania i zrozumienia się z każdą współczesnością. Zwłaszcza dzisiejsze czasy odznaczają się twardością w żądaniu prawdy, autentyzmu i konsekwencji, co dostatecznie daje nam do zrozumienia, że odnowa i adaptacja to nie dwie drogi, ale jedna, bo duch współczesny niczego innego z taką ostrością nie żąda jak tego, byśmy byli sobą. Nie chodzi tu o zdobycie współczesności dyplomacją ani demagogią, ale siłą szczerości i prawdy własnego ideału w życiu. Główne linie, po których ma iść accomodata renovatio, to prawda, szczerość, czytelność ideałów, ewangeliczność, uniwersalizm, wrażliwość na Kościół, na świat, miłość do człowieka, personalizm, sens społeczności, pozytywny stosunek do postępu nauki i techniki itd.

Wymieńmy teraz takie kolejne problemy, które się nam nasuwają, nad którymi będziemy się zastanawiali, czego wymaga od nas accomodata renovatio.

Pierwszy problem to problem ideału. Otóż wymaga od nas zarówno współczesność jak i zdrowie naszego życia zakonnego w ogóle, żeby nasz ideał był jasny, szczery, czytelny i konsekwentnie realizowany. Człowiek dzisiejszy jest poniekąd prostszy od ludzi poprzednich pokoleń, może więcej był kiedyś przeintelektualizowany, umieli sobie znaleźć wytłumaczenie odchodząc od litery. Człowiek dzisiejszy jest niemile nieraz zaskoczony, gdy widzi, że Założyciela nie bierze się dość na serio, dość dosłownie, że się tak łatwo pewne rzeczy wytłumaczy – pewne odejścia. On chciałby jakoś bardziej po prostu brać. Nie chce osłabiać myśli i ducha Założyciela, nie chce rozcieńczać. Bo wiemy, że w ewolucji zakonów jest tak: że zaczyna się zakon myślą jakąś bardzo konkretną, bardzo jasną, bardzo specyficzną, a po tym pomału te kontury się tak zacierają i pomału wszystkie zakony się do siebie upodabniają. I potem prowadzą duszpasterstwo bardzo podobne właściwie jedni do drugich, ta specyfika zanika. Oczywiście, dzieje się to pod wpływem różnych przyczyn, czasem przyczyn od nas niezależnych, jak dzisiaj np. w Polsce. Ale to jest znamienne, jak zakony np. kontemplacyjne stają się coraz bardziej czynne, pustelnicze oddalają się od pustelnictwa, zakony mające zajmować się ubogimi pomału zajmują się wszystkimi i tak stopniowo się zaciera ostrość tych linii, ideałów, nakreślonych przez Założyciela. A przez to komplikuje się linia wychowawcza zakonu, mięknie jej kościec ideologiczny, duchowy, słabnie wewnętrzne napięcie, którego do celu nie kierują zbieżne i między sobą zharmonizowane elementy; życia, obserwy, pracy i wychowania zakonnego. Stopniowo zakon czy Zgromadzenie przeradza się w instytucję do „wszystkiego”, bez wyraźnego celu, gotów do podjęcia wszelkich zadań i prac. Założyciel i reguła pomału są dalej, coraz dalej. Jeden zakonnik za granicą skarżył się: „Proszę Ojca, tutaj regułę wszyscy studiują, ale jako dokument historyczny, kiedy napisana, ale nikt nie myśli o ich praktykowaniu”. Zasięg wpływu zakonu może się rozszerza, a jednocześnie płycieje, pustoszeje, promieniowanie coraz słabsze. Nowoczesność wprawdzie wymaga wspierania Kościoła w jego dzisiejszych zadaniach, ale – myślę, że można powiedzieć, że zakon nowoczesny to nie ten, który gotów jest wziąć wszelką pracę, wszelkie zadanie, ale ten, którego członkowie dobrze wiedzą czego chcą, do czego są, którzy wiedzą, że są w Kościele, w Ciele Mistycznym Chrystusa, określonym organem, do określonych funkcji. I są do tych funkcji dobrze przygotowani przez odpowiedni zespół elementów formacyjnych zbieżnych i współdziałających w kierunku wychowania człowieka o takim ideale, takim posłannictwie. Dzisiejszy cel Kościoła mówi nam, że każdy organ tym więcej jest w Kościele im więcej jest sobą. Ręka może być w organizmie tylko jako ręka, na tym miejscu, gdzie ona jest. Im bardziej jest sobą, tym bardziej w Kościele, tym bardziej jest w centrum. Tu są dwie rzeczy, które wzajemnie się postulują, tym bardziej się wkorzenia w Kościół im bardziej jest …

Tak samo zakonnik: tym bardziej się wkorzenia w Kościół, im bardziej jest zakonnikiem tego zakonu, z cechami charakterystycznymi swego zakonu, a nie jakimś anonimowym takim zakonnikiem. Nasze warunki w Polsce nie ułatwiają odnowy w tym kierunku, bo wielu zakonom odebrano przynależne im z powołania pole pracy i zakonnicy musieli zamienić się na pracę duszpasterską ogólną, pracę katechetyczną, czy głoszenie rekolekcji. Jednakowoż i w naszej rzeczywistości można i trzeba coś uczynić w kierunku większej wierności regule i myśli Założyciela, w kierunku większego sprecyzowania ideału i dostosowania swych metod wychowawczych, aby nie było wśród nas tylu zakonników anonimowych, którzy właściwie mogliby być w każdym zakonie, bo nie mają żadnej wyraźnej fizjonomii, a czasem się wydaje, że nie powinni być w żadnym zakonie.

Brak jasnego celu, jasnej linii nie tylko uniemożliwia danie młodym mocnej i zwartej formacji, któraś czyni z nich ludzi wiedzących czego chcą, ale pozbawia również przełożeństwo wyraźnych kryteriów rozpoznawczych powołania. Bo jeżeli ja nie będę dobrze wiedział, czym ma być benedyktyn, to nie będę miał również jasnego sądu o tym, jakich cech wymagać od kandydata na benedyktyna i będę przyjmował takich, których powinienem odesłać do OO. Jezuitów czy Księży Salezjanów. Wtedy w takim klasztorze będzie każdy człowiek z innej wsi, a każdy będzie miał trochę inne aspiracje, rozwiną się indywidualizmy, ale jakoś wszyscy się w zakonie zmieszczą, bo zakon nie ma wyraźnej fizjonomii. Formację, jaką się daje, można porównać do takiej „benedictio ad omnia” z rytuału rzymskiego. I u nas w Polsce, jest dużo takich młodych ludzi, którzy próbowali już w różnych zakonach, nie mając żadnej fizjonomii, bez powodzenia próbowali, ale chcą koniecznie wrócić do życia zakonnego, ale gotowi wstąpić do każdego zakonu, do którego ich przyślą, dlatego piszą podanie równocześnie do OO. Benedyktynów, do OO. Karmelitów, do OO. Kapucynów, OO. Pasjonistów, Misjonarzy św. Rodziny, OO. Bonifratrów i myślą – co pierwsze chwyci, to będzie. Czekają na rezultat. Ale tutaj są pewne winy również nasze, np. rekolekcjonistów, że się zapuszcza sieci na powołania do naszego zakonu. Co chwyci na wędkę – to już nasze, bez rozpoznania, czy się on rzeczywiście do tego nadaje, czy przez Boga jest powołany. I potem się zdarza, że taki człowiek zobaczy potem inny zakon i mówi: „Gdybym był was wcześniej poznał, nie poznałem najpierw tego Ojca, który głosił te rekolekcje i powiedział mi: oczywiście, masz powołanie, chodź do nas”.

Poza tym u nas bardzo często się spotyka to nierozróżnienie między powołaniem zakonnym a kapłaństwem. Np. dość nagminna taka metoda: ktoś w seminarium nie zostaje przyjęty, bo nie było miejsca, albo się nie nadaje, bo do studiów nie ma dosyć rozumu. I pisze taki ojciec duchowny, nie z seminarium, ale sam jego kierownik duchowy: „Przyjmijcie go, to dobry chłopiec. Był w tym seminarium, ale tam za wysoki poziom, wy go tam domowymi sposobami jakoś do tego kapłaństwa doprowadzicie”. O – cel kapłaństwo. I potem on sobie wyobraża, że skoro dojdzie do kapłaństwa, że życie zakonne, które było tylko rusztowaniem, powinno być usunięte, bo rusztowanie się zdejmuje, skoro budowa jest gotowa i potem prosi o sekularyzację. Należy w naszych dokumentach, które w komisji Powołań ongiś wychodziły – była mowa przede wszystkim o czwartkach kapłańskich. Tu trzeba znać psychikę powołania zakonnego i specyfikę tego powołania zakonnego wziąć bardzo poważnie.

Jak do tego dojść, w kierunku tej renowacji, co należy czynić? Możemy np. ożywić, ale naprawdę ożywić kontakt z fundatorem, robić z młodymi np. takie kółka, studia poważne nad fundatorem zakonu, jego myślą i trzeba do tego młodych zaangażować, żeby nie było: młodzi – starzy, tylko jedni i drudzy, my idziemy ławą, jesteśmy Kościołem, to jest naturalne, że mówi się: młodzi – starzy. W Chrystusie jesteśmy jedno. I studium bardzo poważne najlepszych tradycji zakonu, dostarczyć to. I wtedy to im daje poczucie tego, czym są. Każdy człowiek tego potrzebuje i to wzmacnia w nich jakąś taką dobrą pewność siebie, umiłowanie tego ideału zakonnego, one się jakby odkrywają na nowo. I jak się te studia przeprowadzi w perspektywie współczesności, łącznie z problemami współczesnymi, jakby Założyciel rozwiązał te problemy, tego od nas żąda, to jest doskonały sposób, ażeby ten ideał przeszedł w świadomość, ale w mocne, żywe przekonanie. I myślę, że trzeba w tym kierunku dużo zrobić, nie tylko coś takiego małego, ale trzeba tam i tu, wszystkich zakonów trzeba w tym kierunku, ażeby pozytywnie popracować. Jest tego wielka potrzeba. Tyle o samym ideale.

Teraz drugi, ważny punkt: życie wewnętrzne. Otóż, proszę Ojców, nie wiem, może Ojcowie powiedzą, że jestem pesymistą, że przesadzam, ale wydaje mi się, że jak się obserwuje nasze życie zakonne, to widzi się pewne wyczerpanie duchowe, pewne osłabienie duchowe, pewien brak uduchowienia i zainteresowania rzeczami duchowymi u szerszego ogółu zakonników. Jednostki dążą do pogłębienia duchowego, ale to nie jest ogólne. Jest to sprawa kapitalna, bo przecież wszystkie zakony zostały powołane przede wszystkim dla życia duchowego. Kontaktuję się z różnymi zakonnikami młodymi i starszymi – ma się wrażenie pewnego zahamowania w rozwoju duchowym. I głębsi młodzieńcy, którzy aspirują do zakonu, odczuwają pewien lęk przed życiem zakonnym z tego powodu że nie odczuwają w zakonach intensywniejszego nurtu życia duchowego i nie widzą u członków zakonu wybitnego stopnia wyrobienia duchowego. Jest może w tej materii jakaś nieszczerość, która boli. Bo człowiek, który decyduje się na życie zakonne, pragnie w pierwszym rzędzie oddać się życiu duchowemu, oczekuje od zakonu tych obfitych pomocy, których pełny rozwój życia wewnętrznego wymaga. Nieszczerość postawy w zakonach w tym stosunku do życia wewnętrznego może na tym polega, że chcemy celu, a nie dajemy odpowiednich do niego środków. Chcemy rozwoju życia wewnętrznego, ale myślimy, że ten rozwój podlega pewnym prawom, które trzeba uszanować. Inaczej się tego celu nie osiągnie. Pierwszeństwo wszelkiego rodzaju prac nad modlitwą wychodzi często na jaw zarówno w rozkładzie zajęć w czasie, jak również nierzadko w trosce zakonników, a może i przełożonych. Do zajęć duchowych stosuje się minimalizm czasowy, który nie sprzyja rozwojowi życia duchowego: qui parce seminat, parce et metet. Często ludziom, którzy chcą trwać na modlitwie, zarzuca się egoizm. I dusze nadmiernie zaangażowane w zewnętrzności od młodych lat, zaciśnięte, niezabezpieczone, uciekają i jałowieją wewnętrznie.

Taki stan rzeczy staramy się nieraz dobudować materialnie. I szerzą się wśród nas doktryny o życiu wewnętrznym nieraz wątpliwej wartości, zwłaszcza w ich konkretnym zastosowaniu, w kontekście naszego życia. Młodym zakonnikom, pragnącym więcej czasu poświęcić na modlitwę mówi się, że trzeba się uświęcać przez obowiązek. Bardzo piękna zasada, ale zapomina się przy tym, że takie sformułowanie sprowadza życie zakonne wybitnie do życia świeckiego. W życiu świeckim uświęca się człowiek przez wypełnianie obowiązków swego stanu. Życie zaś zakonne tym się różni, że właśnie obowiązkiem stanu zakonnego, bez czego uświęcić się nie może, jest zajmowanie się bardziej explicite swoim uświęceniem przez odpowiednie ćwiczenia, rozważania, czytania, modlitwy itd. Powtarza się wciąż formułki: „Uświęcać się przez obowiązki” – odbiera mu się praktycznie to, po co przyszedł do zakonu, to znaczy drogę zakonną uświęcenie się, przez zajęcie się bardziej explicite sprawami Bożymi i duchowymi. Dominus pars haereditatis meae. Tak więc w przesunięciu punktu ciężkości a cel zakonny” actus finiatus, na actus exercitus jest jakaś niesłuszność.

Kursuje również wśród nas ta sugestywna, ale najczęściej niesłusznie używana formuła: „modlić się pracą”. Powtarza się ją faktycznie niemal na każdym kroku, aby uzasadnić, że nie należy poświęcać dłuższego czasu na kontakty z Bogiem, bo można to czynić stale, nie przerywając pracy. Jest to w istocie bardzo piękna i katolicka doktryna pod warunkiem, że się uwzględni prawa rozwojowe życia duchowego, które uczą, że człowiek nie jest od razu zdolny do modlenia się pracą, ale dopiero na pewnym etapie duchowego rozwoju praca może się stać modlitwą tylko w takiej duszy, w której prąd modlitwy jest tak silny, że może pracę tę w siebie przemieniać. Natomiast, gdy życie modlitwy jest słabo rozwinięte, praca nie tylko, że nie jest modlitwą, ale może swym ciężarem modlitwę w duszy zagasić. I tak faktycznie bywa, to prowadzi wielu niestety do zupełnej utraty duchowości. Trzeba bowiem wziąć pod uwagę bardzo ważne prawo rozwojowe życia duchowego, które mówi, że na pewnym etapie życia duchowego dusza czuje potrzebę wielkiej kontemplacji i odejścia od pewnych rzeczy. To nie jest egocentryzm, ale realna potrzeba biologiczna rozwijającego się w tej duszy, na tym etapie, życia nadprzyrodzonego. Jeżeli ten, który kieruje, o tym nie wie, uznaje tylko stereotypową formułę: „uświęcaj się obowiązkami”, „Módl się pracą” – to nic z tego nadprzyrodzonego rozwoju nie będzie mógł zrozumieć. Będzie w nim tylko widział fantazję egoizmu, a dusze, które będzie prowadzić, będą wewnętrznie udręczone i hamowane w rozwoju. Wynikiem tej płytkości doktrynalnej może być niedorozwój setek dusz zakonnych. I myślę, że u nas to powoduje marnowanie się wielu dusz, które miały zadatki duchowe nieraz bardzo wielkie, a przez życie zostały okaleczone i stały się nieudanymi zakonnikami. Dzisiejsze czasy laicyzmu i ogólnej posuchy duchowej potrzebują ludzi nie skąpo, ale obficie duchowo odżywionych, że tak powiem „skąpanych”. Tego się chyba powszechnie od zakonów oczekuje. Jeżeli dusze będą niedożywione, jeżeli będą głodomorami duchowymi, które będą miały od strony życia duchowego wciąż niedosyt i posuchę, co się będzie działo? Nieodwołalnie będzie grało tu prawo metafizyczne chwiejnej równowagi człowieka: człowiek, którego duch jest osłabiony, musi się skłaniać w stronę ciała, a więc w stronę powierzchowności, światowości, a nawet zmysłowości. Tego nie uniknie człowiek, którego duch nie będzie dostatecznie rozwinięty, którego kontakt z Bogiem nie jest dostatecznie żywy, który nie będzie dostatecznie żył wiarą i modlitwą. Brak życia duchowego i poznania Boga osobiście z miłości jest przyczyną częstych załamań w klasztorach, a szczególnie łamania celibatu. Bo bez żywego kontaktu z Bogiem życie zakonne staje się bezprzedmiotowe. Tam więc, gdzie młodzi ludzie, którzy przychodzą do zakonu na to, by się stać mężami modlitwy, stopniowo się spłycają i pomału modlić się przestają, cóż dziwnego, że nie znalazłszy Boga, szukają w końcu kobiety, bo nie mają vis a vis swojej osobowości, którym powinien być Bóg.

Pewien psychiatra francuski, który zajmował się zakonnicami, stwierdził, że często choroby psychiczne zakonnic wynikają z tego, że idąc do zakonu, spodziewała się możliwości rozwinięcia w głąb, życia modlitwy, natomiast wir życia zakonu tak go porywa, iż jest wciąż rozproszony i udręczony, że nie mogą złapać równowagi i w końcu, jeżeli mają wiotki system nerwowy, to nie wytrzymują tego napięcia wewnętrznego i kończy się to psychiczną chorobą.

W dzisiejszych czasach, kiedy mamy walczyć z laicyzmem, a my sami mamy myśl zlaicyzowaną, nie czerpiemy dostatecznie ze źródeł, nie rozważamy tak Pisma św., słowa Bożego, które jest tą mocą przeciwko laicyzmowi, jeżeli chcemy mieć siły przeciwko tej desakralizacji świata, to musimy coś w naszych metodach zmienić. Kusimy się uduchowić i jakoś do głębi ten problem przeorać. Inaczej nie stawimy czoła. To są potęgi Innego rzędu, które przeciwko nam walczą, to są szatańskie siły, szatańskie potęgi i metodami naszymi, tylko ludzkiej przemyślności, taktyki i pracy duszpasterskiej, my temu nie sprostamy. Musimy tak ustawić formację zakonną, żeby zakonnik był człowiekiem ducha, żeby on z Bogiem miał kontakt. I to nam przypomina pan Bóg przez to, że poddał nas takim uderzeniom, takim czasom tej szatańskiej mocy. Jeżeli będziemy się modlić, jeżeli wieść będziemy życie duchowe, to potrafimy się zaadaptować do dzisiejszego świata. Jeżeli zaś nie, jeżeli będzie duch w zakonie zahamowany, słaby, na próżno usiłujemy podjąć najnowocześniejsze środki, nie będziemy zdolni do adaptacji, bo nie dość …

Ciekawa rzecz, że dzisiejsza realizacja życia zakonnego i życia instytutów świeckich wykazują jakieś bardzo poważne podejście do spraw modlitwy. Instytuty świeckie, choć bardzo świeckie, a jednak bardzo wielki nacisk kładą na dni skupienia, na długie rekolekcje, na adorację Najświętszego Sakramentu. Można powiedzieć, że znamiennym jest fakt, że członkowie instytutów świeckich bardzo często pod tym względem wyrobienia wewnętrznego górują nad zakonnikami, mają sumienie delikatniejsze w materii ślubów, bardziej świadomie dążą do świętości. Ten dzisiejszy człowiek w rozwoju swoim niewątpliwie, jak się porówna czasy np. ideowego Piusa XI, Akcja Katolicka – bo tym uderzeniem na zewnątrz przemieniła się potem, po prostu wykazała potrzebę ludzi poświęconych Bogu, bo widzieli, że nie dadzą rady, rozwinęły się instytuty świeckie i jednocześnie teologia tej inkarnacji, obecności w świecie, w tej chwili bardzo się pogłębiła, wiele więcej jest dzisiaj momentów eschatologicznych, wiele więcej teocentrycznych. Zakony stoją właśnie na straży tych wartości. Prorocza rola zakonów to jest odpowiedzialność za teocentryzm, za obecność Boga.

A oczywiście z życiem modlitwy łączy się i sprawa umartwienia. Zarzucają nam ludzie świeccy, że wielu rzeczy nam nie wolno na podstawie naszych przepisów, ale nie widać u nas jakiegoś takiego ducha umartwienia, nie odczuwa się ani jakiegoś milczenia, tej obecności Bożej. Więc to wszystko jest jakimś żądaniem dzisiejszych czasów, może dzisiejszych czasów w Polsce jeszcze więcej ze względu na konflikt o wiele głębszy jeszcze z masami trudności, a często bez tego nie osiągnie się renowacji.

Wspólnota zakonna.

Czasy dzisiejsze uczulone na społeczność ogromnie. Czasy socjalizmu, a równocześnie czasy Kościoła Mistycznego Ciała. Wiele jest do zrobienia na tym punkcie. Czego ludzie się spodziewają dzisiaj od życia wspólnego? Bardzo go pragną, ale chcą, żeby życie wspólne było walną pomocą uświęcenia, tym, co ma być w myśli Bożej. Teologia życia wspólnego to jest udział w życiu Bożym, to jest miłowanie Boga i bliźniego. Otóż życie wspólne skostniałe sprawia, że nie jesteśmy między sobą przyjaciółmi i braćmi, nie mamy tej otwartości, nie mamy tej szczerości, nie mamy tego męstwa w życiu wspólnym. Nie ma tego, co św. Paweł mówi w Liście do Efezjan: „Deponents mendacium … Bo wspólnota, zakonna, jeżeli nie jest źródłem i narzędziem postępu, to wspólnota zakonna jest tym, co może działać nawet ujemnie. Bo wspólnota może ściągać w dół, czasem jest ciężko. Jeżeli wspólnota nie ma idealizmu wspólnego, to ciężko jest przebić się idealizmowi. Jest wspólnota, która utrudnia, która rozprasza, jest wspólnota, która nawet prześladuje. Więc dzisiejsi ludzie mają na pewno jakieś wielkie łaski do odrodzenia wspólnoty, mają odczucie wspólnoty. Oni się boją dlatego wielkich organizacji, bo chcą mieć odczucie przynależenia do żywej komórki i mieć żywy udział w tej komórce naprawdę działać. Dlatego lubią „paczki” np. młodzi ludzie lubią takie „paczki”, gdzie się łączą. W klasztorach często zakonnicy skarżą się na tę samotność. Natomiast wielkie możliwości życia wspólnego nie są dostatecznie wykorzystane. I stąd się rodzą dwa rodzaje takiego wykolejenia wspólnoty: jedno to są indywidualizmy, gdzie każdy sobie ma swoje duszpasterstwo, swoje zainteresowania, na boku, na marginesie, życie marginesowe. Ten jest szczęśliwy, który bardziej jest na marginesie zgromadzenia. „O, ten się umiał urządzić”. A drugie wypaczenie to są totalitaryzmy, to jest zakon o mocarstwowej polityce, czyli ta mocarstwowa polityka zakonu czyni, że jednostka, poszczególny zakonnik z jego potrzebami duchowymi, schodzi na plan drugi, a jest ważny w miarę wkładu w całość, ale nie tę całość duchową, ale tę całość tego planowania zewnętrznego. I plan wewnętrzny Ducha św. nad każdym człowiekiem, nad każdą duszą, musi ustąpić temu pianowi ogólnemu przełożeństwa zakonu.

A więc problem możliwości wykorzystania wspólnoty zakonnej należy do pierwszorzędnych zadań renovationis accomodatae. Chodzi bowiem o stworzenie wspólnego dążenia do odnowy, bez tego cały ruch ku odnowie może ugrzęznąć w starych rutynach, które skutecznie rozbić mogą tylko wspólny zapał. Odrodzenie życia wspólnego i wykorzystanie jego olbrzymich wartości potencjalnych postuluje rozwój pracy zespołowej, w ekipach. Gdzie się to da osiągnąć, by praca była lepiej wykonana, a jednocześnie przez ciągłe pilne poszukiwanie ulepszeń, wzrastała wspólnota: wspólnota wysiłku, myśli, woli, wspólnota odpowiedzialności świadczeń, pragnień, zespalało się wciąż i żeby zakonnicy stawali się coraz bardziej Kościołem in actu. Taka praca zespołowa jeszcze szczególnie potrzebna w pracy apostolskiej, bardzo korzystna jest również w pracy naukowej. I tam wysiłek w kierunku aggiornamentopowinien być wspólny. Tak więc proca nad lepszym uświadomieniem sobie ideału myśli Założyciela, sposobów i realizacji najwierniejszej w warunkach obecnych, nad uwspółcześnieniem naszych metod apostolskich, nad ożywieniem życia wewnętrznego czy życia wspólnego – to przeprowadzać jakoś grupowo. Nic tak nie zwiąże z zakonem, jak to wspólne poszukiwanie nowych dróg w wierności Bogu i zakonowi, oparte o najlepsze i najskuteczniejsze tradycje zakonne. W takiej pracy młodzi poważnieją, działają w poczuciu odpowiedzialności, silne osobiste przekonania zakonne i poczucie bardzo wzmacniające, że do tych wielkich celów dążymy naprawdę razem, jednomyślnie, współdziałając z dziełem Bożym. A ponieważ przedmiotem poszukiwań jest większa, wierność Założycielowi i wysiłek jest zbiorowy, prowadzony w atmosferze powagi i odpowiedzialności, nie ma wielkiego niebezpieczeństwa, by ta praca wydała ujemne rezultaty krytycyzmu i anarchii. Bo krytyka destrukcyjna kończy się tam, gdzie się zaczyna poczucie osobistej odpowiedzialności. Krytykuje zazwyczaj ten, kto nie jest osobiście zaangażowany, kto stoi z boku i patrzy na sprawę jako nie na swoją. Najlepszym lekarstwem więc na destrukcyjną krytykę jest zaangażowanie i odpowiedzialność, bo wówczas miejsce krytyki destrukcyjnej zajmuje sąd konstruktywny i twórczy. W dużym zespole zakonnym są różni ludzie, są tacy, którzy lubią spokój i ciszę, którzy nie lubią takiego osobistego zaangażowania oni biorą udział przez swoją życzliwość, sympatię dla tej pracy, ale są zawsze ludzie zdolni do wzięcia udziału aktywnego. Jest rzeczą bardzo dobrą, gdy przełożeni potrafią utworzyć wokół siebie takie grupy młodych odpowiedzialnych. W oparciu o taką grupę umysł przełożonego się rozszerza, wola się wzmacnia i rzeczy, które się często wydawały niemożliwe, stają się możliwe, a nawet łatwe. Korzyści, jakie nawet sam przełożony czerpie z takiej współpracy, są ogromne. Trzeba tylko umieć zaufać ludziom i rozbudzić w nich odpowiedzialność za zakon, pragnienie odnowy w duchu Ewangelii i Soboru, a nie tylko drżeć przed tym, że będzie jakieś odchylenie, jakieś zło z tego wyniknie. Bo jedna z rzeczy, która nas najbardziej paraliżuje w ostatnich czasach, w ostatnich stuleciach może to jest terror, czy trafi /terror peccati/. My nie mamy zaufania do dobra, tylko ciągle widzimy możliwość zła i ciągle staramy się temu złu zagradzać drogę, a przez to tak zaciskamy wszystko, że już nie można dychać i dobro nie może się rozwijać. Więc najlepsze lekarstwo na zło – jest uwierzyć w dobro i dać mu możność rozwoju. A ono stworzy klimat łatwy, który wyeliminuje zło. Taka wspólnota nie ma nic wspólnego z demokracją, jeżeli jest tak uformowana, że wszyscy pracują dośrodkowo, to znaczy ku zacieśnieniu wspólnoty z przełożonym, rozumiejąc, że jedność katolicka to jedność in capite. To nie jest tylko jedność w miłości poziomej, to jest jedność ducha. Po takiej pracy nie należy się niczego złego spodziewać: odnowa życia wspólnego stawia każdemu członkowi społeczności duże wymagania, a w szczególności żąda gotowości poświęcenia swych indywidualnych upodobań, nawet apostolskich lub naukowych, jeżeli dobro wspólne tego wymaga. Oczywiście, nie wszyscy się na to zdobędą, ale na pewno dużo się takich znajdzie, co się na to zdobędą. Nawet przyjaźni partykularnych obawiać się zbytnio nie trzeba, o ile mają one kierunek dośrodkowy i współdziałają z całością w kierunku odnowy, bo miłość jest czysta, gdy jest płodna w prawdziwe duchowe dobro. W niektórych instytutach nowych przyjęła się taka praktyka tak zwana: „revision de vie” – to jest taki wspólny egzamin, jakby wspólny rachunek sumienia nad swoim życiem i życiem zbiorowości, który ma na celu pomaganie sobie wzajemne w dążeniu do wydoskonalania się. I to ma bardzo dobre rezultaty. Oczywiście suponuje zespół gorliwy, bo inaczej nie będzie potrzebnej szczerości i praktyka rychło … Ale ostatnio toczy się dyskusja nad zastosowaniem tej metody do życia zakonnego i takie dyskusje u nas byłyby przydatne.

Nie będę poruszał problemu: młodzi – starzy, problemu dwóch chórów, chociaż to są problemy nowoczesne i również dotyczące accomodata renovatio, ale są zbyt już zawiłe, zwłaszcza ten drugi, wymagają wielkiego wycieniowania.

Następny problem: posłuszeństwo i przełożeństwo.

Dużo się mówi o uwspółcześnieniu posłuszeństwa zakonnego i trzeba przyznać, że niekiedy te głosy trochę niepokoją. Istnieje dziś bardzo silna tendencja, nawet w zakonach, do uważania posłuszeństwa za zło konieczne, które należy w swym zakresie możliwie ograniczyć, słyszy się np. takie wypowiedzi: „Należy dać możliwiemaximum inicjatywy, swobody, autorytet zaś ma interweniować jak najmniej”. Sformułowanie takie jest słuszne w stosunku do chrześcijan. Widzimy tę metodę stosowaną na Soborze przez Ojca św. w stosunku do Ojców Soboru. Mogą być słuszne w stosunku do zakonników, ale przy odpowiednim wycieniowaniu. Już Plus XII polemizuje z tymi tendencjami na Kongresie Stanów Doskonałości w 1950 r. i naucza, że taka metoda wychowawcza, oparta na maximum wolności, jest dopuszczalna i może nawet wydać rezultaty, ale podkreśla, że ona nie jest naśladowaniem Chrystusa, posłusznego aż do śmierci w tym stopniu, jak to realizuje tradycyjne posłuszeństwo zakonne. Problem jest bardzo delikatny i wymaga bardzo ostrożnych sformułowań. Na naszych dniach skupienia międzyzakonnych też niejednokrotnie mówiło się o posłuszeństwie, zwracało się uwagę na wyrabianie inicjatywy i samodzielności u podwładnych. Były poważne racje po temu. Trzeba było tak mówić. Często też i również w kontekście słusznie padały zarzuty przeciw ślepemu posłuszeństwu i podkreślano, że w dzisiejszych czasach rozkazy przełożonych winny być rozumne, podwładny powinien ich racje rozumieć. Różne tego rodzaju wypowiedzi jednakowo zaniepokoiły pewne dusze prawdziwie zakonne, które ich słuchały. Zaniepokojenie to powstało z obawy zatracenia istoty posłuszeństwa zakonnego pod tymi adaptacjami. Bo nie było nigdy takich czasów, w których by rozkazy przełożonych nie powinny być mądre, ani też nigdy takich czasów nie było i prawdopodobnie nigdy nie będzie, w których zawsze wszystkie rozkazy byłyby mądre. To jest ponad ludzką miarę. Posłuszeństwo zaś zakonne, jeśli ma w ogóle istnieć, to musi być ślepe w tym sensie, że motywem posłuszeństwa nie jest słuszność czy rozumność polecenia, ale sam fakt polecenia przez przełożonego. Fac quod iubetur eo quod iubeatur. Mówiono również o tym, by przełożeni nie używali rozkazującego tonu, by polecenia wydawali w formie próśb. Z pewnością jest to słuszne z punktu widzenia dobra duchowego przełożonych, aby władzę swoją sprawowali spokojnie. Ale z punktu widzenia podwładnych nie jest to zawsze słuszne, bo zatraca się element upokorzenia, który należy ….

Trzeba przyznać, że to bardzo twórcze elementy w dzisiejszym podchodzeniu do problemu czystości, mianowicie pozytywny … I już przyjmując do klasztoru trzeba sobie bardzo dobrze uświadomić, że celibat jest rzeczą bardzo trudną, że to jest rezygnacja z bardzo wielkich wartości. I że można przyjmować do klasztoru tylko takich ludzi, którzy będą mieć dość tej prężnej siły, żeby przerzucić się na miłość Bożą i na apostolską miłość bliźniego, żeby się nie wyszło z zasług. Bo jeżeli on sobie odetnie ten naturalny rozwój w życiu rodzinnym … miłość Bożą i oddać się miłości apostolskiej ludziom, to przed nim stanie pustka. A pustka nie jest żadną siłą przeciwko popędom. On na pewno się załamie. Najpierw będzie to typ „starokawalerski”, że tak powiem, nastąpi w nim atrofia, nawet z punktu widzenia ludzkiego. On się nie rozwinie ani w tym ani w tym kierunku. On sobie odciął to, nie uchwycił tamtego, został w miłości własnej, będzie się kręcił koło siebie, swoich dolegliwości. A nie będzie dla niego żadną siłą w oparciu się pokusom przeciwko czystości. Więc z tego stworzyć stronę pozytywną by na niej bazować. Ludzie, którzy są bardzo zaangażowani w miłość Boga, w życie duchowe, w miłość bliźniego, w życie społeczne – to są ludzie, którzy mogą zachować czystość. Więc to, że dzisiaj się podkreśla, że prawdziwa czystość ma oblicze pozytywne, że np. ta zakonnica, która żyje w czystości, w niej się wyrabia rzeczywiście i ta kobiecość na wyższym planie i to macierzyństwo. W życiu młodzieży dzisiejszej jest to bardzo podstawowe rozwiązanie dzisiejszych problemów.

 

Archiwum KWPZM

Wpisy powiązane

Krupa Andrzej Ludwik OFM, Teologia oddania się Maryi w macierzyńską niewolę miłości

Jankowski Augustyn OSB, Podstawy ewangeliczne i historyczne życia zakonnego

Wójtowicz Kazimierz CR, Emaus ikoną drogi wiary