O. Andrzej Ludwik Krupa, OFM
TEOLOGIA ODDANIA SIĘ MARYI W MACIERZYŃSKĄ NIEWOLĘ MIŁOŚCI
Dnia 3 maja 1966 roku w tysiącletnią rocznicę chrztu Polski, Prymas Polski kard, Stefan Wyszyński wraz z całym episkopatem polskim, w obecności wiernych przybyłych z całego kraju, w łączności z Polonią światową, oddał na Jasnej Górze, Maryi naród polski „w wieczystą macierzyńską niewolę miłości … za wolność Kościoła w świecie i w ojczyźnie naszej”.
W obecnym studium chcemy się zająć opracowaniem strony teologicznej aktu oddania się Maryi. Weźmiemy zatem z niego pod uwagę przede wszystkim te zdania, które w jakiś sposób wyrażają jego założenia doktrynalne.
Zaraz po dokonaniu formalnego oddania się Maryi czytamy w nim:
„Odtąd, Najlepsza Matko nasza i Królowo Polski, uważaj nas Polaków, jako naród, za całkowitą własność Twoją, za narzędzie w Twych dłoniach na rzecz Kościoła świętego … Czyń z nami co chcesz … bylebyśmy z Tobą i przez Ciebie matko Kościoła i Dziewico Wspomożycielko, stawali się prawdziwą pomocą Kościoła powszechnego, ku budowaniu Ciała Chrystusowego na ziemi …
Oddani Tobie w niewolę, pragniemy czynić w naszym życiu osobistym, rodzinnym, społecznym i narodowym, nie wolę własną, ale wolę Twoją i Twojego Syna, która jest samą miłością.
Oddając się Tobie za Kościół, który jest żyjącym i obecnym w świecie współczesnym Chrystusem, wierzymy, że przez Twoje ręce oddajemy się w niewolę samemu Chrystusowi i Jego sprawie na ziemi”.
Z przytoczonych zdań widać, że akt oddania się Maryi dokonany przez episkopat polski, dość wyraźnie nawiązuje do praktyki świętego niewolnictwa św. Ludwika Marii Grignion de Montfort. Nosi on nadto na sobie pewne wpływy aktu oddania przez Piusa XII Kościoła, rodzaju ludzkiego i całego świata, Niepokalanemu Sercu Maryi. Istotnie akt episkopatu polskiego, podobnie jak i akt Piusa XII, jest w pewnym stopniu modlitwą dziękczynną i zarazem błagalną, skierowaną – za pośrednictwem Maryi – do Trójcy Przenajświętszej.
Akt episkopatu polskiego różni się jednak bardzo zarówno od pierwszego jak i drugiego wspomnienia aktu oddania. Uwzględnia on bowiem w swych założeniach naukę i wskazania duszpasterskie Soboru Watykańskiego II.
Episkopat Polski oddał naród polski Maryi nie w jakąkolwiek, ale „w macierzyńską niewolę miłości”. Już ten pozornie nieznaczny dodatek „macierzyńska niewola” zmienia charakter oddania. Kościół polski mianowicie mając pełną świadomość, że jest także matką swych wiernych, oddaje się całkowicie w niewolę Maryi, jako Matce Kościoła. Chce więc z Nią tak się związać i tak się zjednoczyć, by razem z Nią stanowić jak gdyby jedno macierzyństwo w stosunku do wiernych. Dodatek ten wskazuje również na to, że nie jest to oddanie się Maryi tylko i na pierwszym miejscu, jednostkowe, poszczególnych wiernych, lecz wspólnotowe, całego Kościoła.
Kościół polski oddaje się Maryi jako Matce Kościoła i Służebnicy Pańskiej. Chce bowiem być „narzędziem w Jej dłoniach na rzecz Kościoła świętego”; chce stać się „prawdziwą pomocą Kościoła powszechnego, ku budowania Ciała Chrystusowego na ziemi”. Chcąc ten cel osiągnąć oddani zobowiązują się „czynić w swym życiu osobistym, rodzinnym, społecznym i narodowym, nie wolę własną, ale wolę Maryi i Jej Syna”. Polska więc pragnie naśladowaćChrystusa, który pełniąc we wszystkim wolę Ojca, „posłuszeństwem swym dokonał Odkupienia”[1]. Chce także naśladować Maryję jako Służebnicę Pańską, która „przez posłuszeństwo, wiarę, nadzieję i gorącą miłośćwspółpracowała z dziełem Zbawiciela dla przywrócenia nadprzyrodzonego życia dusz ludzkich”[2].
Tak postanowione zagadnienie chcemy obecnie rozpracować w dwóch częściach. W pierwszej omówimy przesłanki teologiczne aktu oddania. Poruszymy w niej, na tle nauki Soboru Watykańskiego II o Kościele i odkupieniu, po kolei: akt oddania się narodu polskiego w świetle dotychczasowych praktyk oddania się Maryi, ideę niewolnictwa w Piśmie świętym, zbawcze funkcje Maryi, jako Służebnicy Pańskiej, służebną funkcję Kościoła w dziele zbawienia świata. W drugiej części zajmiemy się pewnymi wskazówkami praktycznymi, dotyczącymi wypełnienia aktu oddania się Maryi w macierzyńską niewolę miłości. Omówimy więc: moc wiążącą aktu oddania, obowiązki oddanych, współdziałanie Kościoła z Maryją i wreszcie w formie krótkiej syntezy, omówimy znaczenie terminu „macierzyńska niewola miłości”.
PRZESŁANKI TEOLOGICZNE AKTU ODDANIA SIĘ MARYI
Sobór Watykański II nie tylko w swej konstytucji Lumen Gentium, ale niemal w każdym dokumencie swego nauczania ze szczególną troską przypomina i wyjaśnia wiernym, że Kościół w swej istocie jest wspólnotą Boga z ludźmi i że jest to wspólnota niezwykła. Zrodzona bowiem od wieków z Boga, nosi na sobie podobieństwo do tej wspólnoty, jaką jest w sobie Jeden Bóg w trzech Osobach. Bóg bowiem, który jest miłością, dzieląc się swą Miłościąz ludźmi, dopuścił ich do uczestnictwa w sobie, w swym życiu.
Człowiek jednak przez grzech zerwał swą łączność z Bogiem. Bóg mimo to nie przestając go nadal miłować, posłał Syna swego na świat, by odkupił człowieka i z powrotem doprowadził go do wspólnoty ze sobą.
Syn Boży przychodząc na świat nie przyjął natury ludzkiej dla siebie specjalnie stworzonej, w stanie doskonałym, lecz przyjął naszą naturę, która zgrzeszyła w Adamie. Wraz z tą naturą przyjął na się obowiązek, by umrzeć za nas, by następnie przez swe zmartwychwstanie odrodzić nas w sobie. Miłość, jaką wszystkich nas w chwili swego Wcielenia ogarnął, sprawiła, że „stał się prawdziwie jednym z nas, we wszystkim do nas podobny oprócz grzechu /Hbr 4,15/”[3]. W ten sposób Chrystus w sobie zjednoczył całą ludzkość z Bogiem, w sobie ustanowił na nowo wspólnotę ludzi z Bogiem. Wspólnota, która w Chrystusie zaistniała i którą Chrystus realizuje w świecie posiada charakter zbawczy. Chrystus bowiem umarł i zmartwychwstał „jako pierwociny tych, co umarli” /1 Kor 5,30/, „i jak w Adamie wszyscy umierają, tak też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni” /1 Kor 15,22/.
Grzech, który stał się przyczyną rozdarcia wspólnoty ludzi z Bogiem, był aktem nieposłuszeństwa człowieka wobec Boga. Dlatego i nasze odkupienie, które jest naprawieniem zła spowodowanego przez grzech, dokonało się przez posłuszeństwo Chrystusa /Rz 5,19/. On będąc Bogiem, dla wypełniania woli Ojca, „przyjął postać Sługi … i stał sięposłusznym aż do śmierci – śmierci krzyżowej” /Fl 2,6-8/. I choć jako Bóg miał pełne prawo do należnej Mu chwały Bożej, to jednak – jak sam o sobie powiedział – nie przyszedł na świat po to, aby Mu „służono, lecz żeby służyć i daćżycie swoje na okup za wielu” /Mt 20,28; Mk 10,45/.
Największym aktem posłuszeństwa, jakie Chrystus okazał Ojcu była Jego śmierć na krzyżu. W nagrodę za nie Bóg Ojciec dał Mu nie tylko pełną chwałę, należną mu jako Synowi Bożemu, ale w Nim i nas przywrócił z powrotem do wspólnoty ze sobą. Jego bowiem wówczas uczynił w pełni „Głową Ciała-Kościoła … chciał bowiem, by w Nim zamieszkała cała Pełnia, aby przez Niego znów pojednać wszystko ze sobą” /Kol 1,28-20/.
Chrystus jednak nie od razu udzielił wszystkim członkom Kościoła pełni swoich darów. Dał je w pełni tylko Kościołowi i to we własnej Osobie, jako jego Głowie. Z Niego tylko bowiem „niby ze Źródła i Głowy wszelka łaska i życie ludu Bożego wypływa”[4]. Jedynym darem, który już wówczas Chrystus w pełni przekazał wszystkim członkom swego Mistycznego Ciała, to dar służenia sobie nawzajem i całemu światu w dziele osiągnięcia zbawienia.
Przyszedł On bowiem na świat nie tylko po to, by „służyć”, ale także by ludzi nauczyć jak mają sobie nawzajem służyć. Tuż przed męką, gdy umył apostołom nogi, powiedział do nich: „Dałem wam przykład, abyście jak Ja wam uczyniłem, tak i wy czynili” /J 13,15/. Chciał bowiem, by oni służąc sobie wzajemnie odtworzyli w sobie tętajemnicę, jakiej On raz w sobie dokonał dla zbawienia wszystkich. Chciał, by tak jak On będąc „Synem Boga nauczył się posłuszeństwa, z tego co wycierpiał” /Hbr 5,8/, tak by i oni ponosząc ofiary, jakich domaga się wierna i oddana służba bliźniemu, nauczyli się z tego miłości Boga i bliźniego.
W tym celu też zorganizował On Kościół jako swoje Ciało Mistyczne, w jeden żywy nadprzyrodzony organizm, w którym wszystkie członki razem są „jednym Ciałem, a z osobna zaś – członkami jedni drugich” /Rz 12,5/, On teżsam udziela poszczególnym członkom różnych darów posługiwania, aby świadcząc sobie wzajemne usługi, wzrastali wszyscy, a wraz z nimi i całe Ciało, aż dojdzie do wszelkiej Pełności Bożej /Ef 3,19/.
Powinność więc świadczenia sobie wzajemnych posług wynika nie tylko z nauki i przykazania Chrystusa, ale także z samej wewnętrznej struktury Kościoła. Jak prawo życia organizmu ludzkiego domaga się czynnego współdziałania ze sobą wszystkich jego organów, tak prawo życia Ciała Mistycznego Chrystusa domaga się czynnego współdziałania ze sobą wszystkich jego członków. Taką ekonomię zbawienia ustanowił sam Bóg. „Podobało się Bogu – uczy Sobór Watykański II – uświęcać i zbawiać ludzi nie pojedynczo, z wykluczeniem wszelkiej wzajemnej między nimi łączności, lecz uczynić z nich Lud, który by Go poznawał i w prawdzie i święcie Mu służył”[5]. Ta wzajemna zależność poszczególnych członków od siebie, sięga tak głęboko w istotę Kościoła, że bez niej nie tylko nie może on żyć i działać, ale w ogóle istnieć.
Siłą, która wewnętrznie zespala ze sobą wszystkie członki jest Duch Święty. On napełniając je sobą udziela im wzajemnej do siebie miłości /Rz 5,5/. Miłość ta nie tylko nigdy nie narusza w niczym ludzkiej godności, ani nie ogranicza ludzkiej wolności. Owszem ona ją rozwija, poszerza i udoskonala. Duch Święty bowiem tylko wówczas udziela się człowiekowi, gdy on dobrowolnie Go przyjmuje i podaje się Jego działaniu. Wówczas „przychodzi On z pomocą naszej słabości” /Rz 8,26/, Lecząc zaś nasze słabości, wyzwala nas ze skutków grzechu a tym samym czyni nas wolniejszymi. Jeśli zaś człowiek pozostanie Mu wierny i będzie z Nim współdziałał, wtedy nic „nie zdoła odłączyć go od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” /Rz 8,39/.
Miłość ta nadaje też zbawczej wartości wszystkim czynom ludzkim. Bez niej wszelkie posługi, ofiary, cierpienia a nawet sama śmierć poniesiona dla dobra bliźniego, pozbawiona byłaby wszelkiej nadprzyrodzonej wartości. Św. Paweł wyraźnie uczy: „I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic mi nie pomoże” /1 Kor 13,3/.
Tego rodzaju wzajemnej zależności wszystkich członków Kościoła, która zniewala ich do wzajemnego sobie posługiwania, nie można inaczej – lepiej i trafniej – nazwać jak tylko „niewolą miłości”. Można ją tak zwać nie tyle ze względu na podobieństwo do tej miłości, z jaką niekiedy wierny i oddany niewolnik, służy swemu panu, ile raczej ze względu na to, że człowiek nią ogarnięty zapomina niejako całkowicie o sobie, wyzbywa się niejako swej woli, a oddaje się i służy całkowicie jedynemu przedmiotowi swej miłości.
Pierwszą i jedyną osobą ludzką, która w historii zbawienia starała się, w pełnym tego słowa znaczeniu, „Niewolnicąmiłości” była Najśw. Maryja Panna. Buch Święty – w chwili Zwiastowania – napełnił Ją taką miłością, jaką tylko Matka Boga może miłować swego Syna, który jest Bogiem. On też sprawił, że jako Matka Boga stała się –służebnicąPańską– i tą samą miłością macierzyńską, jaką żywiła do swego Syna, miłowała wszystkich ludzi i oddała sięcałkowicie w służbę ich zbawienia. Służąc w ten sposób Bogu i ludziom nie tylko sama osiągnęła zbawienie w stopniu najdoskonalszym, ale stała się także „Pierwowzorem” tej służebności w stosunku do wszystkich ludzi, jakąz woli swego Założyciela ma pełnić w świecie Kościół. „W Niej więc – jak uczy Sobór watykański II – cały Kościół podziwia i wysławia wspaniały owoc odkupienia i jakby w przeczystym obrazie z radością ogląda to, czym cały pragnie i spodziewa się być”[6].
Maryja jest ideałem wiernych i Pierwowzorem Kościoła nie tylko jako osoba, która niegdyś żyła, działała a dziś stała się tylko czcigodnym i wzruszającym wspomnieniem historycznym. Ona bowiem nadal żyje i działa w Kościele. Wzięta do nieba nie przestała być naszą Matką, Matką Kościoła i nie przestała też nadal pełnić swych funkcji macierzyńskich tak w stosunku do poszczególnych wiernych, jak i do całego Kościoła. Pełni je obecnie nadal przede wszystkim jako Pośredniczka[7]. Pełnienie ich jednak uzależnione jest w znacznym stopniu od naszego do Niej stosunku i od naszej z Nią łączności. W łączności z Maryją wchodzą tak wierni jak i cały Kościół przede wszystkim przez Jej kult. Kult ten w ciągu wieków przejawiał się już to w formie oficjalnej, liturgicznej, już to w różnych praktykach pobożnych. Ważne miejsce wśród nich zajmowała i nadal zajmuje praktyka oddawania się, poświęcenia się Maryi. Przybierała ona w ciągu wieków różną formę.
Oddanie się Maryi – drogą do zjednoczenia się z Chrystusem
Stosunek wiernych do Maryi w ciągu wieków kształtował się odpowiednio do ich uświadomienia religijnego. Pierwszą prawdą, która niewątpliwie wstrząsnęła nimi i wprowadziła pewien przełom w ich pojęciach na stosunek Boga do człowieka i człowieka do Boga, była wiara, że Syn Maryi /Mk 6,3/ jest prawdziwym Synem Boga /Mk 1,1/.
Dotychczas, w Starym Testamencie, Bóg przedstawiał się człowiekowi jako odległy i niedostępny Pan, który – wprawdzie przez proroków, ale właściwie – sam przemawiał do swego ludu i sam im świadczył dobrodziejstwa. Obecnie ukazał się człowiekowi Bóg, jako Syn Boży, Bóg człowiek, zrodzony z Niewiasty /Gal 4,4/, który przyszedł na ziemię z woli Ojca, aby dokonać odkupienia świata. Obok więc Boga-Człowieka, stanęła obecnie Niewiasta, Jego Matka, która choć wybrana, wyróżniona i wyniesiona do niezwykłej godności w porządku nadprzyrodzonym, co do natury jest taką samą jak i nasze matki. W dobrym Sercu Matki Boga ukazał się człowiekowi Bóg jako Ojciec miłosierdzia. Osoba Matki więc wprowadziła w ten sposób do religii dużą dozę optymizmu i ufności w niepojętądobroć Boga jako Ojca.
Od tego czasu Kościół zawsze patrzył na Maryję jako na osobę jak najściślej związaną z osobą i dziełem Syna i dzielącą z Nim wspólny los. Zdrowy zmysł wiary chrześcijańskiej, kierowany i nadzorowany przez Kościół, opierając się na tym przeświadczeniu, przyznawał Maryi pewne prerogatywy, które z natury przysługiwać mogą tylko Chrystusowi jako Bogu-Człowiekowi.
Zakładając, że Maryja jest tylko stworzeniem, nie można Jej w żaden sposób przypisywać prerogatyw Bóstwa. Człowiek jednak nie jest w stanie zakreślić Bogu granie Jego możliwości i dobroci. Stąd też i umysł ludzi nie jest w stanie nigdy dokładnie określić, do jakiej granicy Bóg może dopuścić zwykłe stworzenie do uczestnictwa w swych tajemnicach. Tradycja, teolodzy i papieże powszechnie przyznają, że umysł ludzki jest niezdolny w pełni poznaćgodności i doskonałości Maryi jako Matki Boga, ani język ludzki nie jest zdolny należycie Jej wychwalać. Bóg teżpowierzył Maryi takie funkcje w ekonomii zbawienia, jakich nigdy nie powierzył zwykłym ludziom.
Zasady powyższe odnoszą się też i do kultu Maryi. Kult Maryi ze względu na to, że jest Ona stworzeniem, „istotnie się różni od kultu uwielbienia, który oddaje się Słowu Wcielonemu na równi z Ojcem i Duchem Świętym”[8]. Ze względu jednak na Jej godność Bożego macierzyństwa i na Jej uczestnictwo w tajemnicach Chrystusa, należy sięJej „kult zgoła wyjątkowy”[9]. Kult ten o tyle różni się od kultu oddawanego innym świętym, o ile godność i doskonałość Matki Pana różni się od godności i doskonałości Jego sług. Kościół też dlatego stosował względem Maryi rozmaite formy pobożności, których nie stosował nigdy odnośnie do zwykłych świętych. Czcił Ją i czci nadal jako swoją Panią i Królową, jako Matkę miłosierdzia, jako swoją Matkę. Odpowiednio też wierni uważali się za Jej sługi, niewolników, synów, oddawali się i poświęcali się Jej na własność, służbę i niewolę. W tego rodzaju nabożeństwach, czy praktykach Kościół nie widział nigdy żadnej niewłaściwości. Owszem był on zawsze zdania, że gdy w sposób właściwy czci Matkę, to zawsze odpowiednio poznaje się, miłuje i wielbi Syna. Zawsze bowiem Matka – jak uczy Sobór Watykański II – gdy „jest przedmiotem przepowiadania i kultu, przywołuje wiernych do Syna swego i do Jego ofiary oraz do miłości Ojca”[10].
W ścisłym znaczeniu można się poświęcić, oddać tylko Bogu. On jeden bowiem tylko jest Stwórcą, Panem i ostatecznym celem wszelkiego stworzenia. Maryi zatem nie można się poświęcić w takim samym znaczeniu jak Bogu. Nie jest ona bowiem ani przyczyną naszego istnienia, ani naszym ostatecznym celem.
I choć Ona jest tylko stworzeniem, to jednak z racji swej godności i funkcji, jest prawdziwą Matką Boga i Matkąnaszą, jest także Panią i Królową świata. Posiada więc w królestwie Syna prawdziwą godność, dzieli wraz z Synem prawdziwą władzę królewską i wykonuje sobie właściwe funkcje. Oddanie się więc Jej jako Matce, Pani i Królowej jest z naszej strony prawdziwym aktem kultu. Uznajemy przez to Jej godność i władzę, okazujemy Jej synowskąmiłość a jednocześnie wzywamy Jej wstawiennictwa, by nas doprowadziła i zjednoczyła ze Swoim Synem, który jest naszym Zbawicielem i Królem.
Praktyka oddawania się Maryi różnie się przedstawiała w ciągu wieków. Stosowanie do rozwoju kultu Maryjnego i do swego uświadomienia, wierni oddawali się Maryi już to jako, swojej Pani i Królowej, już to jako swojej Matce, uważając się za Jej sługi, niewolników czy synów.
Z pierwszymi przejawami praktyki oddawania się Maryi spotykamy się już na przełomie wieku X-XI. Pierwszym, historycznie znanym, który oddał się Maryi jako sługa i niewolnik był św. Odilo, opat w Cluny /962-1049/. Jak odnotował jego żywotopisarz, posłużył się on przy oddaniu się Maryi następującą formułą:
„Najlitościwsza Panno i Matko Zbawiciela wszystkich wieków, od dziś i na zawsze przyjmij mnie do swej służby i bądź mi zawsze we wszystkich sprawach najmiłosierniejszą Orędowniczką. Niczego sobie wyżej – po Bogu – nie cenię i z własnej woli oddaję Ci się na wieki w niewolę /mancipium/ jako Twój własny sługa”[11].
Praktyka ta utrzymała się w tej formie przez szereg wieków. Wielu wybitnych osobistości ówczesnego świata, w ten sposób oddawało się Maryi. Bo jej większego rozpowszechnienia na Zachodzie i do głębszego, teologicznego jej uzasadnienia przyczynili się teolodzy hiszpańscy dopiero w wieku XVI-XVII. Jej szczególniejszym apostołem był O. Bartłomiej de los Rios y Alarcon /-1652/ z zakonu eremitów św. Augustyna. W Polsce propagowali ją jezuici: O. Kasper Drużbicki /-1662/, O. St. Fenicki /1652/ i O. J. Chomętowski /1641/.
W XVII wieku we Francji wzrosła znacznie pobożność Maryjna, rozwinęła się tam i mariologia. W znacznej mierze przyczynił się do tego kardynał P. de Berule /-1629/ i jego uczniowie Jan Olier /-1657/ i H. M. Boudon /-1702/. Wzrosło też zainteresowanie się praktyką oddania się Maryi. Ważną rolę odegrał tu św. Jan Eudes /-1680/, apostoł kultu Serca Jezusa i Serca Maryi. Łączył on tak dalece Maryję z Jezusem, że głosił, iż „Jezus jest Sercem Maryi”[12].
Ważną pozycję w historii praktyki oddania się Maryi zajmuje św. Ludwik Maria Grignion de Montfort /1673-1716/. Znał on dobrze naukę mariologów francuskich XVII wieku. Wykorzystał też ją należycie dla pogłębienia i lepszego uzasadnienia praktyki oddania się Maryi. Nadał on mu formę świętego niewolnictwa i uważał je za jedynie prawdziwe i doskonałe nabożeństwo do Maryi[13].
Wychodził on z założenia, że wszyscy ludzie z natury swej są sługami, niewolnikami i dziećmi Maryi. Owszem sąnawet wpierw dziećmi, niż sługami czy niewolnikami, gdyż Ona jest nie tylko Panią, Królową, ale i Matką[14].
Wierni jednak winni sami, dobrowolnie, z miłości uznać Jej władze nad sobą i oddać się Jej w niewolę, by przez to zaznaczyć, że pragną Jej służyć nie dla jakiejkolwiek korzyści czy nagrody, lecz wyłącznie z bezinteresownej miłości.
Idąc za nauką swoich poprzedników nigdy nie oddzielał on Maryi od Chrystusa. Owszem łączył Ją z Nim jak najściślej, gdyż w Nim widział podstawę wszelkiej Jej doskonałości, godności i funkcji, jakie Ona pełni w Jego królestwie. „Ty, Panie – pisze – zawsze jesteś z Maryją i Maryja zawsze jest z Tobą i nie może Ona być bez Ciebie; inaczej przestałaby być tym, czym jest”[15]. Darów tych Chrystus udzielił Jej nie tylko dla niej samej, ale i dla współdziałania z Nim w wykonaniu Jego posłannictwa. Stąd też jak Maryja tak i Jej kult winien służyć temu, by Go uczcić i być „łatwym i pewnym środkiem do znalezienia Jezusa Chrystusa. Gdyby nabożeństwo do Najśw. Panny oddalało od Jezusa Chrystusa, należałoby je odrzucić jako złudzenie szatana”[16].
Konsekwentnie też przyjmował on, że oddanie się Maryi w niewolę prowadzi do oddania się w niewolę Chrystusowi. Maryi poświęcamy się, według św. Ludwika, „jako doskonałemu środkowi, który Jezus Chrystus wybrał, by siebie zjednoczyć z nami a nas zjednoczyć ze sobą”[17]. Oddając się Maryi poświęcamy przez to wszystkie nasze czynności przez Maryję, z Maryją, w Maryi i dla Maryi, by wykonywać jeszcze doskonalej przez Jezusa Chrystusa, z Jezusem Chrystusem, w Jezusie i dla Jezusa”[18]. W ten sposób zjednoczeni z Maryją a przez Nią z Jezusem będziemy mogli „oddawać wszelką cześć i chwałę Ojcu w jedności Ducha Świętego”[19].
Jakkolwiek św. Ludwik zastrzega się, że oddanie się Maryi w niewolę winno być w zasadzie aktem bezinteresownej miłości, to jednak ma pełną świadomość, że za miłość, jaką, człowiek Maryi okazuje, Ona zawsze odpłaca się mu hojną miłością. „Najśw. Maryja Panna jest Matką słodyczy i miłosierdzia i skoro widzi, że ktoś oddaje się Jej całkowicie, by ją uczcić i Jej służyć, nie daje się nigdy prześcignąć w miłości i hojności … Jak osoba Jej poświęcona cała należy do Maryi, tak Maryja cała do niej należy”[20].
W sumie można powiedzieć, że święte niewolnictwo w ujęciu św. Ludwika, nie jest niczym innym jak tylko szkołąmiłości do Maryi a przez Maryję do Jezusa. W zasadzie jest to świadome i konsekwentne praktykowanie miłości Boga i bliźniego, dla której człowiek gotowy jest zawsze wszystko poświęcić.
Trafną, zwartą syntezę swej nauki pozostawił nam św. Ludwik w swym akcie poświęcenia. Wyraził on w nim w krótkich i zwięzłych słowach, to, co wszechstronnie omówił w swym Traktacie. Przytoczymy z niego niektóre zdania, które wyrażają jego zasadniczą myśl:
„… Pozdrawiam Cię, Królowo nieba i ziemi, które władzy poddane jest wszystko, co jest niżej Boga. Pozdrawiam Cię, bezpieczna Ucieczko grzeszników, która nikomu nie skąpisz swego miłosierdzia …
Obieram Cię sobie dzisiaj, o Maryjo, w obecności całego dworu niebieskiego, za swą Matkę i Panią, oddaję Ci i poświęcam w charakterze niewolnika, ciało moje i duszę moją, moje dobra wewnętrzne i zewnętrzne, nawet wartość moich dobrych uczynków dawnych, obecnych i przyszłych, daję Ci całkowite i pełne prawo rozporządzania mną i wszystkim bez wyjątku, co do mnie należy, według Twego upodobania, na większą chwałę Boga …
… Oświadczam, że chcę odtąd, jako Twój prawdziwy niewolnik, dbać o Twoją cześć i być Ci we wszystkim posłuszny …
… Matko miłosierdzia, uczyń mi tę łaskę i uproś mi prawdziwą Mądrość Bożą, bym został zaliczony w liczbę tych, których Ty kochasz, nauczasz, prowadzisz, żywisz, opiekujesz się jako swymi dziećmi i niewolnikami.
Panno wierna, uczyń mnie we wszystkim tak doskonałym uczniem, naśladowcą i niewolnikiem Mądrości Wcielonej, Jezusa Chrystusa, Twego Syna …”[21].
Do czasu papieża Piusa XII Stolica Apostolska nie wypowiadała się oficjalnie na temat praktyki poświęcenia sięMaryi. Stad też akt poświęcania dokonany w r. 1942 przez Piusa XII, w którym oddał on Kościół, rodzaj ludzki i cały świat Niepokalanemu Sercu Maryi, posiada dla tej praktyki doniosłe znaczenie. Papież wprawdzie przy tej okazji nic nie powiedział o jej podstawach doktrynalnych, to jednak faktycznie uznał ją za praktykę zgodną z nauką Kościoła. Co więcej nakazując, by akt ten został następnie powtórzony przez wszystkie diecezje, parafie i wiernych całego Kościoła, uznał, że jest on godny zalecania do praktyki wiernych, że – zwłaszcza w chwilach ciężkich dla świata i Kościoła – jest skutecznym środkiem do uproszenia sobie pomocy Maryi.
Aktu tego dokonał papież najpierw w swoim orędziu radiowym skierowanym w dniu 31.X.1942 roku do narodu portugalskiego, w 25 rocznicę objawienia się Maryi w Fatima[22]. Powtórzył go następnie w dniu 8.XII.1942 roku, w bazylice watykańskiej, podczas wieczornego nabożeństwa ekspiacyjnego i błagalnego o przywrócenie pokoju i wolności w świecie.
Ani w swoim orędziu radiowym, ani w akcie poświęcenia, papież nie nawiązuje ani do niewolnictwa Maryjnego praktykowanego od X-XI wieku, ani też do niewolnictwa głoszonego przez św. Ludwika de Montfort.
Decydujący wpływ na sformułowanie aktu poświęcenia się Maryi miały dla papieża trudności, jakie przeżywał Kościół i cały świat w związku z toczącą się wówczas drugą wojną światową. Główny ratunek przed grożącą światu zagładą widział on w pomocy i opiece Najśw. Maryi Panny. Wszystkie te okoliczności sprawiły, że akt poświęcenia sięKościoła, rodzaju ludzkiego i świata, dokonany przez Piusa XII, nabrał charakteru przede wszystkim uroczystej formy błagania Maryi o wstawiennictwo. Papież bowiem wraz z całym Kościołem zwraca się do Serca Maryi, Matki miłosierdzia, by uprosiła „u Boga pokój i całkowitą wolność świętemu Kościołowi Boga”[23].
Taki charakter swojemu aktowi przypisywał sam papież. Zaraz bowiem, po zakończeniu aktu oddania, wyraża on nadzieję, że „nasze błagania i nasze pragnienia będą łaskawie przyjęte przez dobroć Bożą”[24]. W podobny sposób traktuje on swój akt i w innych pismach, w których przez następne trzy lata, przypominał go światu i nakazywał odprawienie publicznych modłów błagalnych w tej samej intencji. „Niech zechce dobra Matka, wzruszona tyloma modlitwami i dziełami ekspiacyjnymi, do miłosierdzia i dobroci, uprosić u swego Boskiego Syna łaski, mocą których ożyłyby i zakwitły w życiu prywatnym i publicznym cnoty chrześcijańskie, które odbudowałyby szczęśliwie zgodęludów, nieszczęśliwie rozdartą, które by wreszcie pozwoliły społeczności ludzkiej rozwiniętej i umocnionej, osiągnąć najszczęśliwsze odnowienie duchowe i materialne”[25].
Episkopatowi polskiemu dokonującemu w r. 1966 aktu oddania Kościoła i narodu polskiego „w macierzyńską niewolęmiłości”, nie były obce dotychczasowe praktyki poświęcenia się Maryi. Znał on praktykę świętego niewolnictwa głoszoną przez św. Ludwika Grignion de Montfort, znane mu były założenia i cele poświęcenia Kościoła i ludzkości Niepokalanemu Sercu Maryi, dokonanego przez Piusa XII. Wielu z żyjących jeszcze biskupów, osobiście – zgodnie z jego zaleceniem – dokonywało poświęcenia Sercu Maryi, własnych diecezji. Znana mu była dobrze nauka Soboru Watykańskiego II o Kościele i Maryi.
Z treści aktu poświęcenia i okolicznościowych przemówień kardynała Stefana Wyszyńskiego widać, że episkopat polski wyraźnie nawiązuje do idei niewolnictwa św. Ludwika, ale pogłębia ją, ubogaca i dostosowuje do wskazańSoboru Watykańskiego II.
Sobór Watykański II związał ściśle Maryję z Tajemnicą Chrystusa i Kościoła. Tajemnica ta w swej istocie jest jedna. Jest nią zbawienie świata. Dokonał jej Chrystus najpierw w sobie, w swoim człowieczeństwie indywidualnym, a obecnie dokonuje jej w Kościele i przez Kościół, który jest Jego drugim, Mistycznym Ciałem. Ciało Mistyczne zjednoczone z Chrystusem Zbawicielem jako swoją Głową w jeden, żywy organizm, odtwarza w sobie, jak i wewszystkich swych poszczególnych członkach, tą tajemnicę, jakiej Chrystus dokonał w swym człowieczeństwie przez swoją mękę, śmierć i zmartwychwstanie, aż dojdzie do całkowitego upodobnienia się do Chrystusa uwielbionego.
Jedyną osobą ludzką, która „z postanowienia Opatrzności Bożej”[26] – współdziałała z Chrystusem wtedy, kiedy On dokonywał w sobie tajemnicy naszego Odkupienia, była Maryja.
Ona pierwsza była tą, która uwierzyła w Niego jako Zbawiciela świata. Ona też była pierwszą, która dzieląc z Nim tą samą miłość, jaką On umiłował ludzi, stała się „Służebnicą Pańską”, zawsze i we wszystkim – podobnie jako On – pełniąc wolę Bożą.
I podobnie jak Chrystus dokonywał odkupienia nie globalnie branej, nierealnej, abstrakcyjnej ludzkości, lecz stając się w chwili Wcielenia „prawdziwie jednym z nas”, zbawiał każdego z nas, tak też i Maryja, współdziałając z Mm, ogarnęła w Mm i z Nim swoją miłością, każdego z nas i przez to stała się Matką-Służebnicą naszego zbawienia.
„Poczynając, rodząc, karmiąc Chrystusa, ofiarując Go w świątyni Ojcu i współcierpiąc z umierającym Synem na krzyżu”[27], poczęła Go i zrodziła także dla nas, karmiła Go także i dla nas, dla nas także ofiarowała Go Ojcu w świątyni i dla nas współcierpiała z Nim na krzyżu.
W ten sposób razem z Chrystusem, jednoczącym nas ze sobą i przywracającym nas w sobie do wspólnoty z Ojcem, współpracowała w zjednoczeniu nas z Mim i w zaistnieniu w Mim wspólnoty Boga z ludźmi, czyli Ciała Mistycznego, którym jest Kościół. Stała się Ona tym samym dla każdego z nas Matką w porządku łaski a także Matką dla całego Kościoła.
Od chwili powstania Mistycznego Ciała Chrystusa zaczął się drugi etap naszego zbawienia. Odtąd z Chrystusem – Głową współdziałają wszystkie Jego członki, by w sobie odtworzyć tę tajemnicę zbawienia, której On dokonał w sobie, w swoim ciele indywidualnym.
Od chwili zaistnienia nowej wspólnoty Boga z ludźmi Maryja nadal współdziałała nie tylko z Chrystusem Głową, ale i z wszystkimi jej członkami. Wzięta do nieba nie przestaje, jako Matka-Pośredniczka, nieustannie wstawiać się za nami do Syna, wyjednując im dary zbawienia wiecznego. Przyświeca Ona nadto tak poszczególnym członkom, jak i całemu Kościołowi przykładem swego życia. Przez swe współdziałanie z Chrystusem na ziemi, stała się tak doskonałym wzorem każdego zbawionego, że – jak to powtarza Sobór Watykański II za św. Ambrożym – Jej jednej „życie stało się szkoła dla wszystkich”[28]. Przez swe zaś współdziałanie z Mim w dziele zbawienia ludzi, jako Służebnica Pańska, stała się jak to również ten sam Sobór za tym samym Ojcem Kościoła powtarza – „pierwowzorem, w porządku mianowicie wiary, miłości i doskonałego zjednoczenia z Chrystusem”[29]. Stała sięprzez to – jak dalej uczy ten sam Sobór „przykładem owego macierzyńskiego uczucia, jakie winno ożywiaćwszystkich współpracujących w apostolskim posłannictwie Kościoła dla odrodzenia ludzi”[30].
Z tego to względu Sobór Watykański II, przy każdej nadarzającej się sposobności przypomina ze szczególną troską, tak poszczególnym wiernym wszystkich stanów, jak i całemu Kościołowi, że kult Maryi nie polega tylko na oddawaniu Jej czci, na okazywaniu Jej synowskiej miłości, wzywaniu Jej wstawiennictwa, ale także i to przede wszystkim na naśladowaniu Jej życia[31].
Sobór poszedł w tym wypadku za przykładem papieży, którzy od dawna, odkąd tylko zainteresowali się kultem Maryi, kładli główny akcent na naśladowanie Maryi. Tak czynił już Leon XIII[32]. Szczególną zaś uwagę na naśladowanie Maryi zwracał św. Pius X. Uczył on, że jeśli nabożeństwo do Maryi nie powstrzymuje człowieka od grzeszenia i nie prowadzi do poprawy życia, to nabożeństwo jego jest pozorne i obłudne, gdyż pozbawione jest właściwego sobie i naturalnego owocu”[33]. „Jeśli zaś pragniemy – dodaje papież – … by nabożeństwo nasze do Maryi było właściwe i pod każdym względem doskonałe, należy oczywiście posunąć się dalej i z całych sił dążyć do naśladowania Jej przykładu”[34].
Szczególnie zaś, zdaniem papieża, wierni powinni naśladować te cnoty Maryi, które nie tylko udoskonalają ich osobiście, ale które skłaniają ich także do oddania się w służbę bliźnim. „Pragniemy – uczy papież – aby wierni starali się o nabycie przede wszystkim tych cnót, które zajmują naczelne miejsce, jako najistotniejsze składniki mądrości chrześcijańskiej, mamy tu na myśli wiarę, nadzieję i miłość względem Boga i ludzi”[35].
Naukę tę w całej rozciągłości podzielał Pius XII. Owszem był on zdania, że naśladowanie Maryi jest tak koniecznym elementem Jej kultu, że bez niego nie może być mowy o prawdziwej Jej czci czy miłości. „Część /Maryi/ – uczy on – nie byłaby szczera, ufność nie byłaby prawdziwie głęboka, a miłość nie wchodziłaby poza słowa i uczucia, gdyby dusza, która uważa się za czcicielkę Maryi, nie starała się naśladować Jej cnót, by wcielać je w życie”[36]. Głosił on nawet, że naśladowanie Chrystusa za przykładem Maryi, jest najlepszym sposobem zapewnienia sobie Jej wstawiennictwa u Boga i szczególnej Jej opieki[37].
Tak pojęta idea naśladowania Maryi jest podstawowym założeniem i myślą przewodnią aktu oddania Maryi przez episkopat polski, Kościoła i narodu polskiego, w „Jej macierzyńską niewolę miłości”. Zaraz bowiem po wyrażeniu czci Bogu w Trójcy jedynemu za łaskę wiary daną naszemu narodowi przed tysiącem lat; po wyrażeniu wdzięczności Chrystusowi za to, że swoją Matkę dał za Matkę i Królową narodowi polskiemu; po wyrażeniu Maryi wdzięczności za tysiącletnią opiekę nad Kościołem i narodem polskim, episkopat oddał Jej siebie. Kościół i cały naród jako Matce Kościoła i to w tym celu, by stać się „prawdziwą pomocą Kościoła powszechnego, ku budowaniu Ciała Chrystusowego na ziemi”. W szczególniejszym znaczeniu pragnie on, by naród polski w swoim „życiu osobistym, rodzinnym, społecznym i narodowym pełnił nie wolę własną, ale wolę Maryi i Jej Syna, która jest samą miłością”.
Z powyższego jasno widać, że Kościół oddając się w ten sposób Maryi, pragnie w swym życiu naśladować Ją przede wszystkim jako Służebnice Pańską. Pragnie tak być oddany Chrystusowi i służyć Jego Kościołowi jak oddaną Mu była i jak Mu służyła Maryja.
Idea takiego oddania się na służbę Bogu, jaką w sobie zrealizowała Maryja, nie jest wymysłem ludzkim, lecz ma pełne uzasadnienie w Piśmie świętym. Dla lepszego zrozumienia jej sensu i znaczenia rozpatrzymy ją najpierw w świetle Pisma św., a następnie na przykładzie życia Maryi, by wreszcie ukazać ją w życiu Kościoła.
Idea niewolnictwa w Piśmie świętym
Objawienie nie zna pojęcia człowieka istniejącego w oderwaniu od Boga. Należy on do Niego nie tylko jako do swego Stwórcy, ale także jako do swego ostatecznego celu. Bóg dla człowieka nie jest czymś dodatkowym, drugorzędnym. Z Bogiem związane jest jego istnienie i jego los tak doczesny jak i wieczny.
Czy w takim ujęciu można jeszcze w ogóle mówić o wolności człowieka? Nie można oczywiście o niej mówić w znaczeniu antologicznym. Człowiek bowiem jako byt stworzony jest w swej istocie ograniczony i zależny od Źródła swego bytu.
Można natomiast mówić o niej w znaczeniu moralnym o ile człowiek dobrowolnie chce być lub nie być z Bogiem. Czynnikiem więc decydującym jest jego wolna wola.
Wolność w znaczeniu moralnym – jak ją przedstawia Pismo św. – zakłada powołanie i przeznaczenie człowieka do celu nadprzyrodzonego. W takim wypadku istotnie człowiek tylko zjednoczony z Bogiem może korzystać z dobrodziejstw jako Dawcy wszelkiego życia i łaski a przez to samo może uczestniczyć w Jego doskonałościach, w Jego wolności i szczęściu. Człowiek religijny miał zawsze świadomość, że tylko Bóg może i chce udzielać mu dobra i że pełniąc na ziemi Jego wolę osiąga przez to własne dobro. Dlatego też już w Starym Testamencie zwracał się do Boga z prośbą: „Naucz mnie czynić Twą wolę, boć Ty jest Bogiem moim. Duch Twój jest dobry /Ps 142,10; zob.: Ps 118,92-94; Kr 8,56-61/.
Człowiek zaś odrzucając Boga zdany jest wyłącznie na swoje siły, nie może więc ani osiągnąć ani wykonywać dobra, którego pragnie. Dokonując więc wyboru, być z Bogiem lub bez Boga, człowiek faktycznie przestaje być wolny. Oddaje się bowiem przez to na służbę temu za kim się opowiada. „Czyż nie wiecie – uczy św. Paweł – że oddając siękomuś na służbę posłuszeństwa, jesteście sługami tego, komu jesteście posłuszni i czy to grzechu – co wiedzie do śmierci, czy też posłuszeństwa, co wiedzie ku sprawiedliwości” /Rz 6,16/.
Takiego wyboru o zasięgu ogólnoludzkim dokonał już pierwszy człowiek w chwili, gdy dopuścił się grzechu. Od tego czasu cała ludzkość została napiętnowana grzechem, pozbawiona możności czynienia dobra a tym samym zdegradowała się do roli niewolników grzechu. Ten stan człowieka tak opisuje św. Paweł; „Jestem cielesny zaprzedany w niewolę grzechu … bo nie czynię tego, co chce … Nie czynię dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, już nie ja to czynię ale grzech, który we mnie mieszka … Nieszczęsny ja człowiek. Któż mnie wyzwoli z ciała /co wiedzie ku/ tej śmierci?” /Rz 7,14-24/.
Z tego stanu wyzwolił nas dopiero Syn Boży. On będąc Bogiem i Panem wszelkiej chwały, wypełniając wolę Ojca, stał się – z nieskończonej miłości ku nam – człowiekiem we wszystkim do nas podobnym, z wyjątkiem grzechu /Hbr 4,15/. Dla nas więc stał się Sługą i upodobnił się we wszystkim do nas jako do „niewolników”, „aby uwolnić tych wszystkich, którzy … podlegli byli niewoli” /Hbr 2,15/.
Przyjętą na się funkcję Sługi Chrystus wypełnił w sposób najdoskonalszy. On dla nas tylko żył, dla nas cierpiał, dla nas i za nas umarł na krzyżu. Życiem swoim zapłacił za nasze życie. Odkupieni i wyzwoleni przez Niego z niewoli grzechu, staliśmy się jego własnością. „Za zapłatę bowiem zostaliśmy nabyci” /1 Kor 7,23/. Jeszcze z innego tytułu i to doskonalszego staliśmy się Jego własnością. Wyzwalając nas z niewoli równocześnie udzielił nam z siebie tego życia, które wysłużył nam na krzyżu. Ten sam Duch, który był w Nim od chwili Wcielenia, ten sam, którego nam wysłużył przez swoją mękę i śmierć, ożywia także i nas. Przynależymy więc do Niego także i z tytułu tożsamości Ducha i życia.
W tej tożsamości z Nim Ducha i życia tkwi tajemnica miłości, której nam udzielił wraz z Duchem swoim. Od chwili dokonania odkupienia miłości, ta kształtuje stosunek ludzi do Niego, do Boga i do innych ludzi. Mając tego samego Ducha i to samo życie, mamy też wspólną z Nim miłość, która skłoniła Go do tego, że przyszedł na świat, że stał sięSługą i że pełnił wiernie swą służbę aż do śmierci. Udzielając nam tej miłości, nie nakazuje nam nawet, byśmy Go miłowali, byśmy miłowali Jego Ojca, lecz tylko, byśmy się wzajemnie miłowali. „Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali; abyście tak, jak ja was umiłowałem, i wy wzajemnie miłowali. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali” /J 13,34-35/. Wie On dobrze, że miłując innych, będziemy w nich miłowali i Jego samego, a miłując Jego, w Nim i z Nim miłować będziemy także i Jego i naszego Ojca /zob. J 14,21-23; 16,27; 17,21-25/.
Jesteśmy więc wewnętrznie tak z Nim zjednoczeni i tak uzależnieni od Niego, jak On sam jest zjednoczony z Ojcem i przynależny do Niego. Jego też największym pragnieniem jest – i oto przed swą śmiercią prosił Ojca – „aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we mnie, a ja w Tobie, aby i oni stanowili jedno w nas” /J 17,21/. Jeśli tej zależności i jedności nie można inaczej nazwać jak „niewolą miłości”, to słusznie Pismo św. zwie nas „niewolnikami Boga”, /1 P 2,16/, „.niewolnikami Chrystusa” /1 Kor 7,22/
Pierwszej łaski, „zadatku Ducha”, pierwszej, początkowej miłości, udzielił nam Chrystus absolutnie za darmo. Dalszy jednak rozwój w nas zbawienia, aż do ukształtowania w nas Chrystusa, i osiągnięcia pełnego uczestnictwa w Jego chwale, zależy zarówno od osobistego naszego zjednoczenia z Chrystusem – przez wiarę i miłość – jak od wypełnienia Jego przykazania miłości, miłując innych i służąc im tak jak On ich miłował i im służył.
Wszyscy więc uczniowie Chrystusa chcąc w pełni osiągnąć zbawienie, wyzwolić się całkowicie z niewoli grzechu i śmierci, muszą w życiu swoim odtworzyć życie Zbawiciela, by to „co raz dokonało się w Nim dla zbawienia rodzaju ludzkiego … osiągnęło z biegiem czasu we wszystkich swój skutek”[38]. Muszą zatem „przez zaparcie się samych siebie i przez życie święte zwyciężyć w sobie panowanie grzechu /Rz 6,12/, służąc zaś Chrystusowi także w bliźnich, doprowadzić braci swoich, przez pokorę i cierpliwość do Króla, któremu służyć – znaczy panować”[39].
Niewolnicza służba bliźniemu nie domaga się od uczniów Chrystusa wyzbycia się przez nich ani godności, ani wolności. Owszem sama miłość jest dowodem tego, że musi być to akt pełny godności ludzkiej i całkowicie wolny. Domaga się ona jednak, by wszystkim bez różnicy i wyjątku, służyć jednakowo, nie tylko dobrym i miłym, ale i złym i krzywdzącym nas, poniżającym i gardzącym nami. Domaga się ona też, by wszystkim służyć nie tak jak wyżsi służąniższym, ani jak równi równym, lecz jak niższy służy wyższym, jak gdyby Panu, a nie ludziom” /Ef 6,7/.
Takie – zdaje się – znaczenie posiada zalecenie dane przez Chrystusa Apostołom: „Kto by między wami chciał staćsię wielkim, niech będzie waszym sługą; a kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem waszym: /Mt 20,26-28; Mk 10,43-45/.
Taka służba jest jednym z warunków powodzenia i skuteczności posłannictwa Kościoła. Św. Paweł choć miał pełnąświadomość, że jest człowiekiem wolnym, to jednak dla pociągnięcia wszystkich ludzi do Chrystusa, stał się ich niewolnikiem. „Nie zależąc od nikogo – pisze o sobie – stałem się niewolnikiem wszystkich, aby tym liczniejsi byli ci, których pozyskam” /1 Kor 9,19/. Często też mówi o sobie, że z tego samego powodu stał się dla innych „więźniem Chrystusa” /Ef 3,1; Kol 4,3/. On też zalecał wiernym: „Jeden drugiego brzemiona noście, i tak wypełnijcie prawo Chrystusowe: /Gal 6,2; zob.; 5,13/.
Może jednak powstać pytanie, czy idea niewolnictwa da się pogodzić z istotą chrześcijaństwa. Przecież Ewangelia jest najpiękniejszą złotą kartą wolności. Głosi ona ją wszystkim ludom. Przynosi ją i daje tym wszystkim, którzy jąpraktykują w swym życiu. Tak ją określa św. Jakub: „Kto zaś ustawicznie rozważa doskonałe Prawo, Prawo wolności, i wytrwa w nim … ten jest wykonawcą dzieła, wypełniając je otrzyma błogosławieństwo” /Jk 1,25/.
Jak Ewangelia, tak też i Odkupienie Chrystusa nie jest niczym innym jak tylko przywróceniem ludziom wolności: „Jeżeli was Syn wyzwoli, wówczas będziecie prawdziwie wolni” /J 8,36/. Krzyż więc z jednej strony jest ofiarą za wolność, a z drugiej strony jest znakiem ofiary ponoszonej dla wolności. Głównym też owszem istotnym odkupienia celem – a właściwie samym odkupieniem – jest przywrócenie ludziom łaski przybranego synostwa Bożego. „Zesłał Bóg Syna swego … aby wykupić tych, którzy byli w niewoli Prawa, byśmy mogli otrzymać synostwo przybrane … Stąd nie jesteś niewolnikiem, ale synem” /Gal 4,4-7/. Na wielu też miejscach Pismo św. stwierdza, że jesteśmy przyjaciółmi Boga, przyjaciółmi i braćmi Chrystusa i braćmi są także ludzie między sobą. Wolność zatem – jak widzimy – jest największym darem danym przez Boga ludziom już w chwili stworzenia i wyniesienia ich do porządku nadprzyrodzonego. Ona stanowi podstawę ich największych wartości duchowych, ich stosunek do Boga i do ludzi. Gdy ją utracili, Syn Boży dla ich wyzwolenia, nie zawahał się złożyć z siebie największej ofiary. Czyż zatem jakakolwiek niewola nie jest sprzeczna z samą naturą człowieka?
Zgodnie z ekonomią Bożą zbawienia, choć Chrystus rzeczywiście wysłużył i przywrócił nam wszystkie te dary, przywileje i godności, to jednak nie udziela nam ich od razu w pełni, w stopniu doskonałym, lecz stopniowo, w miarę urzeczywistnienia się w nas Jego zbawienia i upodobnienia do Niego.
We chrzcie otrzymujemy tylko „pierwsze dary Ducha” /Rz 8,23/ „zadatek dziedzictwa na odkupienie” /Ef 1,14/. Dlatego uczy św. Jan: „obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy. Wiemy, że gdy się to ujawni, będziemy do Kiego podobni” /1 J 3,2/. Całe nasze życie jest ustawicznym dokonywaniem w nas zbawienia, jest wyzwalaniem się z niewoli grzechu i śmierci: „My również całą istotą swą wzdychamy oczekując przybrania za synów – odkupienia naszego ciała. W nadziei bowiem już jesteśmy zbawieni” /Rz 8,23-24/. Duch Święty dany nam we chrzcie uzdalnia nas tylko do wypełnienia przykazania miłości Chrystusowej i do urzeczywistnienia w naszym życiu Jego dzieła zbawienia.
Niewolnictwo tylko wówczas nie dałoby się pogodzić z prawdą o naszym synostwie Bożym, o naszej przyjaźni z Bogiem i Chrystusem, o naszym braterstwie z Chrystusem i ludźmi, gdyby domagało się od nas wyzbycia sięgodności i wolności synów Bożych. Sprzeczna zatem z pojęciem człowieka religijnego jest tylko niewola wynikająca z grzechu i to zarówno ta, którą on na siebie sam sprowadza, lub którą inni mu narzucają.
Nie narusza natomiast w niczym praw człowieka niewola zrodzona z miłości Boga czy ludzi. Pismo św. nazywa ludzi „niewolnikami Boga”, „niewolnikami Chrystusa”. Św. Paweł sam siebie, z własnej woli, uczynił niewolnikiem ludzi. Niewolnictwo jest, w zasadzie, naśladowaniem Chrystusa Syna Bożego, który służąc Bogu i ludziom, osiągnął przez to pełne uwielbienie swego człowieczeństwa. Dał przez to ludziom moc i wskazał drogę, którą krocząc upodobniąsię do Niego i w ten sposób osiągną stan królewskiej wolności.
Wolność i miłość są niepodzielne. Nie ma miłości bez wolności i nie ma wolności bez miłości. Tylko powszechna miłość prowadzi do powszechnej wolności. Gdzie bowiem wszyscy wszystkich są niewolnikami, tam nie ma niewoli. Gdzie dobro jednostki jest dobrem wspólnoty, a dobro wspólnoty dobrem jednostki, tam wszystko jest wspólne. Wyzbywając się siebie, nikt niczego nie traci a wszystko zyskuje. Gdzie miłość jest prawem a prawo miłością, tam wzajemnej zależności od siebie nie da się lepiej nazwać, jak tylko niewolą miłości. W taką niewolę ludzie zwykle sami się w życiu swym oddają – przez powołanie, małżeństwo, macierzyństwo. I dlatego św. Paweł z takim naciskiem podkreśla z jednej strony wolność a z drugiej potrzebę służenia wszystkim z miłości: „Wy tedy, bracia, powołani zostaliście do wolności …, miłością ożywieni służcie sobie wzajemnie” /Gal 5,13/.
Osobą ludzką, która otrzymała od Boga największy a zarazem najmilszy dar, macierzyństwo Boże, by potem oddaćsię całkowicie i bez reszty, jako Matka, w służbę zbawienia ludzi była Maryja.
Matka Boga Służebnicą Pańską
Pismo św. mówiąc o udziale ludzi w historii naszego zbawienia podaje zwykle tylko fakty przez nich zdziałane. Nie mówi najczęściej o uprzednim działaniu w nich Boga, przygotowującego ich do spełnienia zleconego zadania lub powierzonej funkcji.
Podobnie rzecz miała się i z Maryją. O wybraniu Jej na Matkę Boga dowiadujemy się dopiero ze sceny Zwiastowania. Z pozdrowienia anioła dowiadujemy się, że jest Ona „Łaski pełna”, że Bóg w szczególniejszy sposób upodobał Ją sobie /Łk 1,28/. Z uprzedniej wypowiedzi ewangelisty dowiadujemy się, że była „Dziewicą poślubionąmężowi” /Łk 1,27/. Z zapytaniem zaś, jakie postawiła aniołowi, gdy Jej zwiastował macierzyństwo Boże, widać, że powzięła postanowienie żyć w dziewictwie.
Czytelnik czuje się nieco zaskoczony tymi faktami. Dowiaduje się o nich, a nie widzi wewnętrznego między nimi powiązania. Nawet sam fakty wydają się mu nieco niezrozumiałe. Dziewictwo – zwłaszcza u niewiast – nie było wówczas w Izraelu ani znane, ani praktykowane. Każda niewiasta izraelska marzyła raczej o macierzyństwie. Liczne potomstwo było powszechnie uważane za przejaw specjalnego błogosławieństwa Bożego. Każda niewiasta żywiła bowiem, w cichości swego serca, nadzieję, że może jej będzie dane stać się matką oczekiwanego Mesjasza.
Wbrew temu wszystkiemu Maryja, mimo, że weszła w związek małżeński, postanowiła żyć w dziewictwie. Zgodziła się być matką a wyrzekła się pożycia z mężem i wszelkiego potomstwa. Fakt ten nabiera tym większego znaczenia, jeśli weźmiemy pod uwagę, że Maryja nie mogła sama, lecz musiała razem z Józefem, podjąć podobne postanowienia. Wszystko to pozwala wniknąć nam głębiej w dusze Maryi i Józefa i domyślać się niezwykłego działania w ich duszy Ducha Świętego, nakłaniającego ich do prowadzenia tak niezwykłego życia. Pozwala to nam jednocześnie śledzić tajemnice Boga działającego w ludziach i przez nich przygotowującego nadejście „pełni czasów”. Duch Święty, który – jak dowiadujemy się od anioła – ma zstąpić na Maryję i uczynić Ją Matką Syna Najwyższego, musiał już na długo przedtem w Niej działać i przygotować Ją do tak wielkiej funkcji. Podobnie musiał przygotować i św. Józefa do czekających go obowiązków. Nie pod wpływem bowiem religijnych tradycji narodowych, zdecydowała się Maryja wieść życie dziewicze i zapomnieć niejako o sobie a „troszczyć się o sprawy Pana, o to jak by się spodobać Panu … by być świętą ciałem i duchem” /1 Kor 7,32-34/.
Scena Zwiastowania zdaje się wskazywać, że celem działającego od dawna w Maryi Ducha Świętego było coświęcej, niż doprowadzenie Jej do powzięcia postanowienia, czy złożenia ślubu dziewictwa. Samo dziewictwo bowiem, rozumiane w powszechnie dziś przyjętym znaczeniu, jako wola, postanowienie wyrzeczenia się wszelkiego pożycia z mężczyzną, by poświęcić się całkowicie na służbę Bogu, nie wyraża w pełni tego stanu ducha, w jakim żyła wówczas Maryja.
Jako wzniosła Córka Syjonu, „zajmując pierwsze miejsce wśród pokornych i ubogich Pana”[40], Maryja była najdoskonalszym uosobieniem ducha „Reszty Izraela”, który w niezachwianej wierze i w pełnym oddaniu się Bogu, przygotowywał się na wydanie z siebie i przyjęcie wśród siebie Zbawiciela. W Maryi więc i przez Maryję nadeszła wreszcie „pełnia czasu”, skończył się okres Starego Przymierza a miało się zapoczątkować Nowe Przymierze, nowa ekonomia zbawienia. Ona więc jako uosobienie Starego Izraela, była jednocześnie figurą, obrazem nowego Ludu Bożego.
Dziewictwo Maryi było zatem nie tylko osobistym Jej przywilejem i doskonałością, ale nadto było doskonałym obrazem dziewictwa Kościoła, oddanego Chrystusowi przez wiarę nigdy w niczym nie zachwianą i przez czystą, bezinteresowną miłość. Jej zaś dziewicze małżeństwo było pierwszym i zarazem najdoskonalszym obrazem i znakiem jedności, duchowo-dziewiczego związku Kościoła z Chrystusem, jako oblubienicy ze swym Oblubieńcem. Dziewicze zaś Jej macierzyństwo, płodne mocą Ducha Świętego, jest figurą płodności Kościoła, który też z mocy Ducha Świętego rodzi synów Bożych „do nowego i nieśmiertelnego życia”[41].
Dziewictwo więc Maryi było przede wszystkim pełnym, całkowitym oddaniem się Jej na wierną, nieodwracalnąsłużbę Bogu. Dziewicze zaś macierzyństwo pogłębiło, utwierdziło i poszerzyło jeszcze to oddanie. Ono sprawiło, że Maryja jako Matka oddała się na wierną, macierzyńska-niewolniczą służbę tajemnicy naszego zbawienia. Pełniła Ona ją wiernie z Chrystusem od pierwszego momentu, gdy wypowiedziała swoje „Niech mi się stanie”, aż do ostatniej chwili swego życia na ziemi, pełni ją obecnie nadal w Kościele i z Kościołem.
Służebna funkcja Maryi w istocie rzeczy nie jest niczym innym jak tylko Jej współdziałaniem z Chrystusem w urzeczywistnieniu planu Zbawienia Bożego, Jest więc ona ściśle uzależniona i związana z działalnością Chrystusa i dlatego tylko w łączności z Nią może być poznana i oceniona.
Zbawczy plan Boga urzeczywistniony przez Chrystusa obejmuje zasadnicze dwa etapy. Pierwszego dokonał Chrystus, w czasie swego pobytu na ziemi, w swoim ciele indywidualnym, drugiego zaś dokonuje On w Kościele, w swoim Ciele Mistycznym. Wszystko, cokolwiek Chrystus uczynił, wysłużył ze swego życia na ziemi, uczynił to i wysłużył dla nas, „dla naszego zbawienia”. Dla nas żył, dla nas cierpiał, umarł i zmartwychwstał. Wszystko to następnie przekazał całej ludzkości. I nie przekazał jej, tego tylko aktem swej woli, lecz oddał się jej cały, sam osobiście. Przez Ducha swojego bowiem, tak się z nią zjednoczył, że razem utworzył z nią jeden Lud Boży, jedno Ciało mistyczne, które jest Jego drugim Ciałem duchowym. W nim On sam osobiście żyje i działa, by w nim i przez niego, we wszystkich jego członkach, dokonać tej samej tajemnicy zbawienia, której już raz sam dokonał w swoim ciele indywidualnym.
Jedyną osobą ludzką – jak już zaznaczyliśmy – która od samego początku z im współpracowała w dokonaniu naszego dzieła zbawienia, była Maryja. Wszystko, cokolwiek dla Niego i z Nim czyniła, czyniła to także i dla nas. Łaska bowiem macierzyństwa Bożego, którą w chwili wcielenia otrzymała, złączyła Ją nie tylko z osobą Syna, ale także i z Jego dziełem. Obudzone w Niej uczucia i wszelkie inne dyspozycje macierzyńskie – jakie budzą się w każdej matce do swego dziecka – Duch Święty wyniósł do porządku nadprzyrodzonego i wlał w nie taką miłość, by Ona mogła tak miłować Syna Bożego jak tylko może Go miłować Matka Boga. Skoro zaś Syn Boży „jest wspólnym, naturalnym Synem Ojca i Dziewicy”, dlatego i miłość, którą Maryja Go miłuje, da się przyrównać jedynie do tej miłości, jakąmiłuje Go ojciec. Miłość zaś Syna do Matki jest tą samą miłością, jaką On miłuje swego Ojca. Miłość więc ta, jaka napełnia Jej macierzyńskie serce jest też tą miłością, jaką Ojciec i Syn miłują ludzi. Ona to uczyniła Ją nie tylko godną Matką Boga, ale także i oddaną Mu w pełni Służebnicą Pańską.
Tak właśnie łaskę macierzyństwa Bożego pojmuje św. Jan Damasceński, największy mariolog z Ojców wschodnich. Jest on zdania, że Maryja została wybrana na Matkę Boga nie tylko dlatego, by zrodzić Syna Bożego, ale także, by służyć zbawieniu świata, by przyczynić się do urzeczywistnienia się w świecie zbawczego planu Boga, którego początkiem jest Wcielenie, a kresem nasze ubóstwienie. „Bóg wszechrzeczy – pisze on – przewidując Twą godnośćumiłował Cię, miłując zaś /…/ uczynił Cię Bogarodzicą /…/ Żyć będziesz życiem doskonalszym od natury. Żyćbędziesz jednak nie dla samej siebie, gdyż nie dla siebie zostałaś zrodzona. Żyć będziesz dla Boga, dla Niego to przyszłaś na świat, by służyć zbawieniu wszechświata, by przez ciebie urzeczywistnił się odwieczny zamysł Boga a mianowicie Wcielenie Słowa i nasze ubóstwienie”[42].
Istotnie Chrystus zaczął wykonywać swoje dzieło zbawienia dopiero wtedy, gdy Maryja wyraziła zgodę na Boże macierzyństwo. Czytamy bowiem w liście do Hebrajczyków: „Przychodząc na świat, mówi: … oto idę, abym spełnił wolę Twoją … Na mocy tej woli uświęceni jesteśmy przez ofiarę ciała Jezusa Chrystusa raz na zawsze” /Hbr 10,5-10/. Podobnie i Maryja wypowiadając słowa: „Oto ja Służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego” /Łk 1,38/ zaczęła wykonywać u boku Chrystusa służbę w dziele naszego zbawienia. Zaczęła wówczas miłować ludzi tak, jak Chrystus ich umiłował.
Z Jej „Magnificat” wyraźnie widać, że to, co wówczas w Niej i przez Nią się dokonało, przyczyniło się nie tylko do Jej własnego zbawienia, ale i do zbawienia całego Izraela, całej ludzkości. Wielbi w Nim bowiem Boga nie tylko jako swego Zbawiciela, ale i jako Zbawiciela świata. W Niej mianowicie urzeczywistnił On obietnice, które dał Abrahamowi: „Ujął się za sługą swym, Izraelem, pomny na miłosierdzie swoje, jak to przyobiecał naszym ojcom, Abrahamowi i jego potomstwu na wieki” /Łk 1,54-55; Gal 3,16; zob: Rdz 17,7: Ps 131,1/. Ma też świadomość, że za to, co Bóg w Niej i przez Nią dokonał „błogosławić Ją będą wszystkie pokolenia” /Łk 1,48/.
Sobór Watykański II – idąc za zdaniem Ojców Kościoła – widzi w scenie Zwiastowania pewną antytezę do sceny kuszenie Ewy w raju.
Ewa z namowy szatana zapragnęła – wbrew Bogu – stać się podobną do Boga. Pod tym wpływem dopuściła sięnieposłuszeństwa. Nie tylko sama popełniła grzech, ale nakłoniła do niego jeszcze Adama. Stała się przez to przyczyną nie tylko jego upadku, ale także i naszej niewoli, w jaką popadliśmy z jego winy.
Maryja zaś wierząc słowu anioła i zgadzając się na swój współudział w dokonaniu pierwszego aktu naszego zbawienia, przyczyniła się przez to do naprawienia winy pierwszej Ewy i w miejsce jej stała się nową Ewą, „Matkążyjących”[43].
Wiara Maryi, dla której została Ona wybrana Matką Boga, pod wpływem której przyjęła na się rolę „Służebnicy Pańskiej”, polegała nie tyle na poznaniu przez Nią tajemnic Bożych, ani na przekonaniu, z jakim je przyjęła, lecz na pełnym, osobistym Jej zjednoczeniu się z Chrystusem i na oddaniu Mu się w służbę tajemnicy Odkupienia.
Niewątpliwie Maryja znała dobrze tajemnice wiary. Wiedziała z objawienia, że Syn Jej „będzie Synem Najwyższego” /Łk 1,32/,że „będzie Synem Bożym” /Łk 1,35/. Potwierdzenie tego faktu znalazła w niezwykłych, cudownych wydarzeniach, jakie towarzyszyły Jego przyjściu na świat. Wszystko to przyjmowała z niewzruszonym przekonaniem, gdyż wyznawała – jak wszyscy w Starym Testamencie, a potwierdził Jej to sam anioł – że „u Boga nie ma nic niemożliwego” /Łk 1,37/. Niewątpliwie otrzymała też wyjątkowe oświecenie łaski Bożej. Tajemnice jednak Chrystusa znała tylko pod osłoną wiary. Św. Łukasz z naciskiem podkreśla, że „nie rozumiała słowa, które im /Chrystus/ powiedział” /Łk 2,50/.
Wartość jednak zasługująca i zbawcza Jej wiary tkwiła nie tyle w mocy Jej przekonania i poznania intelektualnego, co w doskonałości Jej zjednoczenia się przez wiarę z Chrystusem i w miłości, z jaką poświęciła się na służbętajemnicy odkupienia. Duch Święty, który zstąpił na Nią, gdy stała się Matką, udzielił Jej takiego poznania, by wiara Jej była rozumna. Otrzymała Go jednak nie tyle dla poznania samych tajemnic Bożych, co dla wypełnienia obowiązków, jakie przyjęła na siebie jako Matka i służebnica Pańska.
Zjednoczona z Chrystusem i w pełni Mu oddana widziała w Nim nie tylko Prawdę, ale i Drogę i życie. Wszystko, o czym On uczył, co czynił, nakazywał, pochodziło od Boga. Wszystko to więc przyjmowała jako przejaw woli Ojca. Jego słowa przyjmowała z taką wiarą, ufnością i przekonaniem, jak należy przyjmować słowa Boga. Dała temu wyraz w swym spokojnym i pełnym zaufaniu zleceniu danym sługom w Kanie Galilejskiej: „Cokolwiek wam powie, wszystko uczyńcie” /J 2,5/.
Wszystkie te tajemnice, w które uwierzyła i do których zrealizowania się przyczyniła, wymagały od Niej tak wielkiej wobec Boga uległości, tak wielkiego zaparcia się siebie, że mogła to uczynić – jak mówi św. Paweł o każdym wiernym – „poddając swój umysł w niewolę, ku posłuszeństwu wiary” /2 Kor 10,5/. W większym jeszcze stopniu musiała poddać w niewolę swoją własną wolę, gdy wykonywała to, czego domagała się od Niej wiara.
Wiary tej domagał się Bóg od Maryi jako części wkładu, jaki cała ludzkość winna była wnieść w dzieło własnego zbawienia. Podobnej wiary zażądał On niegdyś od Abrahama. Ze względu na nią nie tylko go usprawiedliwił, ale i uczynił „ojcem wielu narodów” /Rz 4,17; Rdz 17,5/.
Za swoją wiarę Maryja też osiągnęła doskonałe własne zbawienie i stała się „Matką żyjących”, czyli tych wszystkich, którzy za Jej przykładem wierzyć będą w Chrystusa, sami osiągną zbawienie i innych do zbawienia doprowadzą. Wiara Maryi jednak przewyższała wiarę Abrahama i to w takim stopniu, w jakim dopełnienie przewyższa zapowiedź. W takim samym stopniu zasługa Maryi dla zbawienia ludzkości przewyższała zasługęAbrahama. O Maryi w daleko wyższym stopniu można powiedzieć to, co powiedział o sobie św. Paweł; „Życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i wydał samego niebie za mnie” /Gal 2,20/.
Wiara i wynikająca z niej miłość złączyły Ją tak z Synem, że nic nie było zdolne oderwać Jej od Niego. Do Niej może jeszcze bardziej stosować się to, co o sobie mówi św. Paweł: „Któż mnie może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz?” /Rz 8,35/. Nikt bardziej nie miłował Chrystusa niż Maryja, nikt, nawet najwierniejszy sługa, czy najbardziej oddany niewolnik nie był Mu bardziej oddany, niż Maryja.
Najszlachetniejsze więc i najpiękniejsze więzy natury, jakie łączą Matkę z Synem, które miłością zniewalajączłowieka, by służyć drugiemu człowiekowi, wyniósł Bóg do porządku nadprzyrodzonego i oddał w służbę ludziom. Tylko tak pojęte macierzyństwo nadaje właściwe znaczenie wszystkim czynnościom, jakie Ona przez całe życie pełniła wokół osoby Jezusa, od chwili Jego poczęcia aż do Jego śmierci. Tylko macierzyństwo ożywione taką wiar i miłością, jaką Bóg miłuje ludzi, zdolne jest nieco uprzystępnić nam zrozumienie udziału Maryi w ofierze krzyża.
Do wypełnienia ofiary, jakiej Bóg od Niej zażądał pod krzyżem, nie wystarczała nawet ta wiara i miłość, z jaką Ona wyraziła zgodę na Boże macierzyństwo i zgodziła się być Służebnicą Pańską, w chwili Zwiastowania. Bóg doświadczył Jej wiary i miłości, przez całe Jej życie z Jezusem. Dopiero gdy poznał, że tak ją udoskonaliła i umocniła, że „nic nie jest zdolne odłączyć Jej od miłości Chrystusowej”, wówczas zażądał od Niej – dla naszego zbawienia – największej ofiary, jakiej można zażądać od Matki: zgody na śmierć Syna, taka jest nauka Soboru Watykańskiego II: „W ten sposób Najśw. Panna szła naprzód w pielgrzymce wiary i utrzymywała wiernie swe zjednoczenie z Synem aż do krzyża, gdzie nie bez postanowienia Bożego stanęła”[44]. Sobór chce przez to zaznaczyć, że Maryja przyszła pod krzyż nie tylko z osobistych, matczynych motywów, ale z woli Boga, by tam wypełnić Jego wolę.
Na krzyżu wówczas Jezus dokonywał tajemnicy naszego odkupienia. Oddawał życie swoje w ofierze Ojcu za nas. Śmierć Jego na krzyżu nie była zwykłym poświęceniem życia swojego za innych ludzi. Była to śmierć „dla grzechu” /Rz 6,6/, by zwyciężyć śmierć i „zniszczyć ciało grzechu” /Rz 6,6/. Była to śmierć swoistego rodzaju. Jedyna w historii ludzkości. Nikt więcej z ludzi nie umarł i nie umrze taką śmiercią, nie tyle fizyczne cierpienia czy nawet sama utrata życia odgrywała tu istotną rolę, ile wewnętrzne przeżycia Boga – człowieka, Syna człowieczego, najniewinniejszego, „który nie znał grzechu”, którego jednak Bóg uczynił „grzechem dla nas” /2 Kor 5,21/.
W istocie rzeczy była to śmierć Boga w naturze ludzkiej. Nie dość Mu było, że przez cielenie „wyniszczył samego siebie i przyjął postać Sługi”, podobnego we wszystkim do ludzi poddanych niewoli grzechu i śmierci. On chciał nadto jeszcze umrzeć jak „Niewolnik” za niewolników. Śmierć krzyżowa była – w ówczesnym czasie – kaźniąstosowaną zwykle dla niewolników lub pospolitych przestępców. Była to śmierć hańbiąca /Hbr 12,2; Gal 3,13/. Tako śmiercią umieraliby „niewolnicy grzechu, gdyby Chrystus za nich nie umarł. Umieraliby jednak bez żadnej nadziei zwyciężenia grzechu i śmierci, i odzyskania chwalebnego życia. W zamian za nich „niewolników grzechu”, umarł „Niewolnik miłości”: „a myśmy Go za skazańca uznali, chłostanego przez Boga i zdeptanego” /Iz 53,4/.
„Onej godziny” stała pod krzyżem Maryja jako Matka i Służebnica Pańska.
Cierpień matki będącej naocznym świadkiem męki i śmierci syna nikt nie jest w stanie pojąć ani opisać, Nie wiadomo też, co jest dla niej gorsze, patrzeć na mękę i śmierć syna czy też samej umierać. Wydaje się jednak pewne, że dobra matka wołałaby raczej sama oddać życie, niż zgodzić się na śmierć syna. Te wszystkie przeżycia matki musimy mieć na uwadze, jeśli chcemy pojąć i ocenić boleść Matki pod krzyżem. Ale to Jeszcze nie wszystko.
Widzieliśmy, że Chrystus na krzyżu podwójnie cierpiał i to bardziej duchowo, niż fizycznie. Podobnie cierpiała i Maryja. Pod krzyżem cierpiała Maryja i jako Matka i jako pierwsza chrześcijańska wierząca wciągniętą – przez wiaręi miłość – w służbę tajemnicy zbawienia. Związana z Chrystusem nie tylko węzłami krwi, ale i Ducha, współdziałała z Nim w wypełnianiu woli Ojca. Wówczas dopiero w pełni uświadomiła sobie, jakiej ofiary zażądał od Niej Bóg. Wówczas pojęła głębiej miłość Ojca ku ludziom, który „tak umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, ażeby każdy kto w niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” /J 3,16/. Podobnej ofiary zażądał od Niej Bóg, gdy kazał Jej przenieść miłość Boga i ludzi, ponad swoją naturalną miłość do Syna, by zgodziła się oddać Go za życie ludzi, „aby nie zginęli, ale mieli życie wieczne”.
Te wewnętrzne Jej zmagania ze sobą, jako Matki i jako Służebnicy Pańskiej, odsłaniają nam w pewien sposób ogrom ofiary i boleści, jakie przeżywała pod krzyżem. Naturalny macierzyński instynkt kazał Jej z jednej strony bronićswego Syna, głos zaś wiary z drugiej strony, nakazywał Jej zgodzić się z wolą Ojca. Przeżycia te, tak głęboko wstrząsnęły Jej jestestwem, że można je jedynie przyrównać do bólu, jaki zadać może nie tyle sama śmierć, ale wprost rozdarcie samej duszy.
O takim chyba bólu myślał starzec Symeon, gdy Jej przepowiadał: Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A duszę Twą własną przeniknie miecz” /Łk 2,34-35/. Na określenie miecza Symeon nie użył słowa machaira, lecz romfaia. Machaira był to zwykły miecz rycerski zadający rany i śmierć. Romfaia zaś był to miecz obosieczny, o dużych rozmiarach, zdolny jednym zamachem przeciąć człowieka. Był on też zwykle używany jako miecz katowski. Zadawał on więc zawsze nie tylko śmierć, ale i głębokie, ciężkie i śmiertelne rany.
Boleść więc, której według Symeona, miała doznać Maryja będzie to boleść niezwykle dotkliwa, ponad miaręwytrzymałości ludzkiej. Będzie to boleść człowieka wierzącego zmagającego się z niezwykłymi wymaganiami natury i wiary. Boleść bowiem, której Maryja zaznała pod krzyżem miała głębsze podłoże, aniżeli zranienie samych uczućmacierzyńskich. Podłożem tym była tajemnica śmierci Chrystusa, który umierał „za grzech”. W Jej macierzyńskie serce został wetknięty krzyż ze swą głębią tajemnicy grzechu i konieczności ofiary dla jego „zniszczenia”, by ukazała się chwała Boża w świecie.
Boleść Jej powiększyły jeszcze okoliczności zewnętrzne, które towarzyszyły śmierci Jej Syna. To co działo się pod krzyżem aż nadto świadczyło o prawdziwości przepowiedni Symeona, że Syn Jej stanie się przyczyną „upadku wielu”, że będzie „znakiem, któremu sprzeciwiać się będą”. Zaznała w ten sposób pełnej goryczy tej ofiary. Było to zresztą zgodne z duchem dokonującej się tajemnicy. Jak Chrystus umierał „dla grzechu”, tak i Ona współcierpiała z Nim dla grzeszników. I jeśli św. Paweł mógł powiedzieć o wiernych współcierpiących z Chrystusem, to tym bardziej może to powiedzieć o sobie Maryja, że „nosiła w sobie nieustannie w ciele swoim konanie Jezusa” /zob. 2 Kor 4,10/.
Uczestnicząc w ten sposób w ofierze krzyża i współcierpiąc z Chrystusem Maryja przyczyniła się do tego, by wszystkich ludzi odrodzić z grzechu, by z nich jako „niewolników grzechu”, uczynić wolnych synów Bożych, nowy Lud Boży. Może więc Ona jeszcze z większą słusznością powiedzieć to o sobie, co o sobie mówił św. Paweł: „Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony dopełniam braki udręk Chrystusa w ciele moim dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” /Kol 1,24/.
Kościół zatem, który zrodził się z przebitego boku Chrystusa na krzyżu, powstał z cierpienia Chrystusa i współcierpienia z Nim Maryi. Wkład Maryi jako Matki Boga i Służebnicy Pańskiej był tak wielki, że papież Paweł VI nazwał Kościół Chrystusa także i Kościołem Maryi[45]. Co więcej, ten sam Papież uwzględniając Jej macierzyński udział w powstaniu Kościoła, nazwał Ją i uroczyście ogłosił w dniu 21.XI.1964 roku, Matką Kościoła. Było to zresztątylko praktyczne wyciągnięcie wniosku z nauki Soboru Watykańskiego II, który uczy, że Najśw. Panna „współcierpiąc z umierającym Synem swoim na krzyżu, w szczególny zaiste sposób – przez posłuszeństwo, wiarę, nadzieję i gorącąmiłość współpracowała z dziełem Zbawiciela dla odnowienia nadprzyrodzonego życia dusz ludzkich. Dlatego teżstała się nam Matką w porządku łaski”[46].
Kościół jednak nie tyle jest dziełem Chrystusa, ile po prostu samym Chrystusem. Chrystus bowiem nie tylko odkupił ludzkość, nabył ją na swoją własność i uczynił swoim Ludom Bożym, ale nadto zjednoczył się z nim przez swego Ducha i przekazał mu i swoje życie i wszystkie swoje dobra i moce zbawcze, tak że cały Kościół nie tylko stał się do niego podobny, ale i z Nim się utożsamia.
Łączność jednak Chrystusa z Kościołem opiera się na wierze i miłości. Stąd też może się on rozwijać i udoskonalać, a tym samym coraz bardziej upodabniać i utożsamiać z Chrystusem, o ile coraz ściślej i doskonalej z Nim sięjednoczy.
Do zjednoczenia się Ludu Bożego z Chrystusem najbardziej przyczyniła się Maryja. Ona najpierw sama zjednoczyła się z Nim przez wiarę i miłość, następnie przez tą samą wiarę i miłość „współpracowała z dziełem Zbawiciela dla odnowienia nadprzyrodzonego życia dusz ludzkich”. Dlatego to wraz z Papieżem Pawłem VI – „można powiedzieć, że całe życie Służebnicy Pańskiej, od chwili pozdrowienia Jej przez anioła, aż do wzięcia Jej wraz z ciałem i dusządo chwały niebieskiej, było życiem służby w miłości”[47].
Kościół więc tak wewnętrznie urobiony na wzór Chrystusa i Maryi o tyle będzie się rozwijał i wzrastał, o ile na wzór swego Założyciela i na wzór swej Matki będzie służył zbawieniu świata.
Kościół matką – służebnicą zbawiania ludzi.
Kościół w swej wewnętrznej strukturze jest jednością Chrystusa z ludźmi, tak ze sobą zespoloną, że nie może ona ani oddzielnie od siebie istnieć, ani żyć, ani działać. Chrystus cały bowiem tak jest w Kościele i Kościół cały tak jest w Chrystusie, że razem są jednym Chrystusem /1 Kor 12,12; Rz 12,5/. Opisując jednak stosunek i funkcję, jakie istnieją między Chrystusem a Jego Ciałem, św. Paweł oddzielnie traktuje o Chrystusie jako Głowie a oddzielnie o Kościele jako Jego Ciele Mistycznym /Kol 1,18; 2,19; Ef 1,22 ; 4,15; 5,23/. Tę strukturę Kościoła musimy mieć na uwadze, jeśli chcemy poznawać jego naturę i wzajemny stosunek Chrystusa-Głowy do Kościoła jako Jego Ciała.
Sobór Watykański określając Kościół jako Ciało Chrystusa, przyjmuje, że w swej istocie jest on ukształtowany na wzór Maryi. Ona jest wzorem jego życia i działania.
Kościół na Jej wzór jest przede wszystkim matką i dziewicą. „Kościół – uczy Sobór –wpatrując się w tajemnice Jejświętości, naśladując Jej miłość, wiernie wypełniając wolę Ojca, przyjmując wiernie słowo Boże i on także staje sięmatką przez przepowiadanie słowa Bożego i przez chrzest, rodzi do nowego i nieśmiertelnego życia synów, poczętych z Ducha Świętego i z Boga zrodzonych. Jest on również dziewicą, która w nieskazitelności i czystości dochowuje wiary danej Oblubieńcowi, a naśladując Matkę swego Pana, mocą Ducha Świętego, dziewiczo zachowuje wiarę, mocną nadzieję i szczerą miłość”[48].
Słusznie zatem uczy Sobór, że Maryja w tajemnicy swego dziewiczego macierzyństwa poprzedziła Kościół. „W tajemnicy Kościoła – uczy on – który i sam słusznie zwie się matką i dziewicą, Najśw. Panna Maryja była pierwszą, która w sposób wybitny i szczególny dała przykład tak dziewicy jak i matki”[49].
Macierzyństwo Kościoła różni się jednak istotnie od macierzyństwa Maryi. Nie jest on tak jak Maryja osobąjednostkową, niewiastą, w której przez poczęcie i zrodzenie Syna obudziły się wszystkie naturalne uczucia i dyspozycje macierzyńskie. Lecz jest on zespołem, zbiorowością związaną ze sobą węzłem moralnym i powołaną do współdziałania z Chrystusem w rodzeniu synów Bożych. Nie ma więc on w sobie naturalnych dyspozycji i uczućmatki, choć napełniony przez Ducha Świętego miłością macierzyńską, odnosi się do wszystkich ludzi i troszczy się o nich jak prawdziwa matka. Jest więc on i może zwać się matką tylko w znaczeniu przenośnym.
Choć Kościół nigdy nie osiągnie doskonałości macierzyństwa Maryi, to jednak naśladując Ją jako Matkę i współdziałając z Nią w wykonywaniu swych obowiązków macierzyńskich, może udoskonalać swoje macierzyństwo. „Dlatego to – jak uczy Sobór Watykański II – Kościół w swej apostolskiej działalności słusznie spogląda na Tę, która zrodziła Chrystusa, a który po to począł się z Ducha Świętego i zrodził się z Maryi, by także przez Kościół rodzić się i wzrastać w sercach wiernych. Dziewica zaś ta stała się w życiu swoim przykładem tego macierzyńskiego uczucia, jakim winni być ożywieni wszyscy, którzy współpracują dla odrodzenia ludzi w apostolskim posłannictwie Kościoła”[50].
Podobnie też i dziewicą nie jest Kościół w tym samym znaczeniu, co i Maryja. Maryja jest doskonałą Dziewicą tak co do ciała, jak i co do ducha. Ona bowiem, nie znając męża, za sprawą Ducha Świętego poczęła Chrystusa, Ona teżzachowała w niczym nienaruszone dziewictwo w chwili wydania Go na świat. Była też doskonałą Dziewicą co do ducha, dochowując Bogu przez całe swe życie w niczym nieskażonej wiary i miłości.
Kościół natomiast jako społeczność złożona z wielu członków, z których wielu żyje w związkach małżeńskich, nie zachowuje w pełni dziewictwa co do ciała. Może on być i rzeczywiście jest dziewicą co do ducha, dochowując danej Chrystusowi wiary i nie sprzeciwiając Mu się nigdy w miłości.
Maryja zatem zarówno w swym macierzyństwie jak i dziewictwie tak bardzo przewyższa Kościół, że jest dla niego wzorem i ideałem nieosiągalnym.
Dla naświetlenia tego samego związku między Chrystusem i Kościołem, Pismo św. posługuje się jeszcze analogiązwiązku, jaki istnieje między dwoma chrześcijańskimi małżonkami. Analogia ta zasadniczo odsłania nam tę samątajemnicę. Kładzie ona jednak większy nacisk nie tyle na dziewiczy charakter związku Kościoła z Chrystusem, co na jego oblubieńczo-duchowy charakter. Dwoje bowiem małżonków złączonych ze sobą naturalną, oddaną i idealna miłością, umocnioną nadto sakramentem wierności i miłości małżeńskiej, stanowią ze sobą tak ścisłą duchowąjedność, że Pismo św, mówi o nich, że są „jednym ciałem” /Rdz 2,24; Ef 5,31/. Przez oddanie się sobie wzajemne stanowią nadto dla siebie „pomoc sobie podobną”, i obydwoje w jednakowy sposób oddają się na służbę nowego życia, które z ich miłości bierze początek.
Na wzór tej oblubieńczo-duchowej miłości i jedności dwojga chrześcijańskich małżonków, Pismo św. nazywa Chrystusa Oblubieńcem Kościoła a Kościół Oblubienicą Chrystusa.
„Bądźcie sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej – tak zwraca się do swych wiernych św. Paweł, żony niechaj będą poddane swym mężom jak Panu, bo mąż jest głową żony, jak Chrystus-Głową Kościoła: On Zbawca Ciała … Mężowie, miłujcie żony, jak i Chrystus umiłował Kościół i wydał zań samego siebie, aby go uświęcić … aby samemu stawić przed sobą Kościół jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, czy czegoś takiego, lecz aby był święty i nieskalany. Tak powinni mężowie miłować żony jak własne ciała. Kto miłuje swą żonę siebie samego miłuje. Przecież nigdy nikt nie odnosił się z nienawiścią do własnego ciała, lecz żywi je i pielęgnuje, jak Chrystus Kościół, bo jesteśmy członkami lego Ciała … Tajemnica to jest wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i Kościoła” /Ef 5,21-32; zob.: Ap 19,7-8; 21,2 i 9; 22,17/.
Chrystus jest niezwykłym Oblubieńcem Kościoła. Dla niego przyszedł On na świat; dla niego „wyniszczył samego siebie”; dla niego żył na ziemi, cierpiał, umarł i zmartwychwstał. Wszystko, cokolwiek uczynił, wysłużył, czym sięstał, wszystko to tak przekazał Kościołowi, że nie ma w nim nic, co by nie było Chrystusowe i z Chrystusa. On tak go umiłował i tak mu się oddał że stał się z nim „jednym Ciałem”, jednym Chrystusem. Jak z niego powstał tak też z Niego ma wszelkie swoje doskonałości, piękno i moce. Św. Jan oglądając go w zachwycie, pisze: „Ujrzałem zstępujące z nieba od Boga, Miasto Święte – Jeruzalem nowe, przystrojone jak Oblubienica dla męża swojego zdobna” /Ap 21,2/.
Od Oblubienicy swej zażądał On tylko wzajemnej miłości i współudziału w swej służbie w zbawieniu świata. Dla wypełnienia tej służby udzielił jej swego Ducha, który jest Źródłem wszelkiej miłości, życia i płodności. On teżuczynił Ją matką by miłowała synów „z Ducha świętego poczętych i z Boga zrodzonych”, tak, jak On ją umiłował.
Nie zostawił jej jednak samej, Sam zjednoczył się z nią podobnie jak w chwili Wcielenia zjednoczył się z własnym indywidualnym człowieczeństwem. Cały Kościół przyjął On za własne Ciało, by w nim i z nim jeszcze raz przeżyć tętajemnicę zbawienia, którą już raz przeżył w swoim ciele indywidualnym. „Jak bowiem przybrana natura ludzka – uczy Sobór Watykański II – służy Słowu Bożemu za żywe narzędzie zbawienia, nie rozerwalnie z Nim zjednoczone, nie inaczej ten społeczny organizm Kościoła służy ożywiającemu go Duchowi Chrystusowemu ku wzrastaniu Ciała /Ef 4,16/”[51].
Uczynił jeszcze więcej. Swoją własną Matkę oddał Kościołowi, włączając Ją w jedno z Ludem Bożym. Tym samym uczynił Ją członkiem Kościoła, by współpracowała z nim i wspomagała go w wykonywaniu jego zbawczej służby, w ten sposób Maryja stała się częścią Organiczną, „największą częścią, najlepszą częścią, główna częścią, najdoskonalszą częścią Kościoła”[52].
W osobie Maryi więc Kościół osiągnął już swoją podstawową doskonałość. Tak uczy Sobór Watykański II: „W osobie Najśw. Maryi Panny Kościół już osiąga swoją doskonałość, dzięki której istnieje nieskalany i bez skazy /por. Ef 5,27/, chrześcijanie zaś usiłują jeszcze, aby przezwyciężać grzech, wzrastać w świętości, dlatego wznoszą oczy na Maryję, która całej wspólnocie wybranych przyświeca jako przykład cnót”[53].
Ona sama jedna, w sobie, stała się gwarancja nierozerwalnej jedności z Chrystusem. W Niej i z Nią Kościół dochował i dochowuje dziewiczej nienaruszonej wiary Chrystusowi oraz czystej i nieskazitelnej miłości. Dzięki Niej Kościół jak „dziewicza Oblubienica” troszczy się o sprawy Pana, o to, Jak by się przypodobać Panu … o to, by była święta i ciałem i duchem” /1 Kor 7,32-34/.
Niezwykła Jej godność, doskonałość i funkcja sprawia, że jest Ona „najznamienitszym owszem zgoła niezwykłym członkiem Kościoła”[54]. Więcej jeszcze. Jest Ona tak ważną jego częścią, zajmuje w nim tak ważne miejsce i spełniała i spełnia tak doniosłą funkcję, że cały Kościół jako Ciało Chrystusa, składa się jak gdyby z dwóch zasadniczych członów, z których jednym jest Ona sama, drugim zaś pozostała reszta Ludu Bożego. Ją jedną bowiem Duch Święty napełnił tak wielką „pełnością łaski”; Ona jedna współdziałając z nią, osiągnęła tak wielkądoskonałość; Ona jedna tyle wniosła i wnosi w budowę i rozwój Kościoła, ile do końca wieków cały kościół będzie otrzymywał od Chrystusa, osiągał i czynił dla zbawienia całej ludzkości.
Z tego też względu można Ją zwać, gdyż rzeczywiście jest w sobie „obrazem i początkiem Kościoła mającego osiągnąć pełnię w przyszłym wieku”[55].
Z chwilą Wniebowzięcia Maryja jeszcze zacieśniła swój duchów związek z Kościołem, w jaki weszła pod krzyżem a zwłaszcza w dniu Zesłania Jucha świętego. „Dzięki swej macierzyńskiej miłości opiekuje się braćmi Syna swego, pielgrzymującymi jeszcze i narażonymi na trudy i niebezpieczeństwu, póki nie zostaną doprowadzeni do szczęśliwej ojczyzny”[56]. Nadto przeniesiona do niebieskiej ojczyzny, tak co do duszy, jak i co do ciała, stała się żywym przykładem osoby odkupionej, która współdziałając z Chrystusem i sama osiągnęła zbawienie w stopniu najdoskonalszym i najwierniej wypełniła swą funkcję Służebnicy Pańskiej w dziele zbawienia innych. Uwielbiona i wyniesiona do pełnej chwały zbawionych, „przyświeca Ona Ludowi Bożemu pielgrzymującemu jako znak pewnej nadziei i pociechy”[57].
Z tego punktu widzenia można patrzeć na Maryję i na Kościół jako na dwie rzeczywistości, które Bóg wybrał i powołał do współdziałania ze sobą w urzeczywistnieniu się w świecie Jego planu zbawienia.
Myśl ta rzeczywiście znajduje swoje poparcie w Tradycji, teologii a zwłaszcza liturgii Kościoła. Posługują się one tymi samymi tekstami, symbolami, dla naświetlenia już to roli Maryi już to roli Kościoła w dziele zbawienia ludzkości. Istotnie trudno się nieraz zorientować, czy w danym miejscu Pismo św. mówi o Maryi czy o Kościele. Biorąc to pod uwagę papież Paweł VI uczy: „Spoglądając na sam Kościół, należy z miłością podziwiać dziwy, które Bóg dokonał w Świętej swojej Matce. Poznanie przeto nauki katolickiej o Najśw. Maryi Pannie, będzie zawsze skuteczną pomocą do właściwego zrozumienia tajemnicy Chrystusa i Kościoła”[58].
Maryja istotnie, swoim współdziałaniem z Chrystusem tyle wniosła w powstanie i rozwój Kościoła, że bez Niej w obecnej ekonomii zbawienia Kościół nie mógłby ani powstać, ani istnieć. Bez Maryi więc nie ma i nie byłoby Kościoła. Bez Kościoła też nie byłoby Maryi. Jak bowiem Chrystus przyszedł na świat, by ludzi zbawić, tak w samym sobie, jak i w Kościele i przez Kościół, tak też i Maryja stała się Matką Boga i Służebnicą Pańską tak dla naszego zbawienia jak i dla Kościoła. Jak istnienie i przeznaczenie Maryi związane jest z Chrystusem i Jego Kościołem, tak też istnienie i przeznaczenie Kościoła, jako mistycznego Ciała Chrystusa związane jest ściśle z Maryją.
Jeśli zaś każdy odkupiony z tytułu swego wyzwolenia z niewoli grzechu i śmierci zwie się i jest „niewolnikiem Boga”, „niewolnikiem Chrystusa”, to w podobnym znaczeniu – stosownie do wkładu, jaki Maryja wniosła w dzieło zbawienia – zwie się on i jest także „niewolnikiem Maryi”. Może też on oddać się Jej całkowicie w macierzyńskąniewolę, by Ta, która przyczyniła się do przywrócenia mu łaski przybranego synostwa Bożego, doprowadziła go teżbezpiecznie do odzyskania pełnej wolności synów Bożych.
Ten sam stosunek, ta sama łączność i ten sam obowiązek wzajemnego posługiwania sobie, jaki istnieje między poszczególnymi członkami Kościoła powszechnego, istnieje także między poszczególnymi kościołami partykularnymi. Cały bowiem Kościół, tak w sobie jak i w swoich członkach, jest macierzyński i cały też powołany jest do wzajemnego sobie posługiwania.
Taki obraz stosunku jednego Kościoła partykularnego do drugiego, a tym samym i do całego Kościoła, przedstawia nam św. Jan ewangelista w swoim drugim liście. Ze sposobu, w jaki on zwraca się do jednego z Kościołów partykularnych, istniejących za jego czasów widać, że Kościół partykularny jest i sam dla siebie rodziną Bożą, która dla poszczególnych jego członków jest matką, poszczególne zaś członki odnoszą się do niej jako dzieci.
W liście swoim św. Jan, choć pisze jako Starszy /Prezbiter/ swojego Kościoła, to nie zwraca się on do Starszego drugiego Kościoła partykularnego, lecz wprost pisze do całej „wspólnoty”, jako do „Wybranej Pani i do Jej dzieci”. W takim samym stylu i w takiej samej formie kończy swój list. Nie pozdrawia go od siebie, lecz od całego swego Kościoła: „Dzieci Twej Wybranej Siostry ślą Ci pozdrowienia”: „/Ja/ prezbiter – do Wybranej Pani i do jej dzieci, które miłują w prawdzie, i nie tylko ja sam, ale także wszyscy, którzy znają prawdę … Proszę Cię, Pani … abyśmy się wzajemnie miłowali, miłość zaś polega na tym, abyśmy postępowali według Jego /Ojca/ przykazań … Dzieci Twej Wybranej Siostry ślą Ci pozdrowienia” /2 J 1,13/.
Poszczególne więc partykularne Kościoły mogą ze sobą utrzymywać bezpośrednie wzajemne stosunki. Mogą teżwspólnie działać dla dobra całego Kościoła, miłość bowiem wzajemna i posługi sobie oddawane służą ku budowie i rozwojowi całego Kościoła powszechnego.
WYPEŁNIENIE AKTU ODDANIA SIĘ KOŚCIOŁA MARYI W MACIERZYŃSKĄ NIEWOLĘ MIŁOŚCI
Głównym celem, dla którego papież Jan XXIII zwołał Sobór Watykański II, była nagląca potrzeba odnowienia, ożywienia i pogłębienia życia religijnego Kościoła. Chciał on, by wierni żyjąc w pełni Duchem Chrystusa, dawali życiem swoim świadectwo Chrystusowi i tak, swoim przykładem, pociągali świat do Niego. Chciał też Papież podaćw ten sposób współczesnej ludzkości, wstrząsanej wewnętrznymi, duchowymi i religijnymi trudnościami – wobec których czuje się bezradna – środek zaradczy, jakim jest Chrystus, Droga, prawda i Życie.
Nie drugorzędnym też celem Soboru były potrzeby ekumeniczne. Papież chciał przez nowe podanie nauki o Kościele nawiązać dialog z braćmi odłączonymi i tak otworzyć im drogę do powrotu do jedności Kościoła. Niemałąprzeszkodą stojącą na drodze zjednoczenia jest też i kult Maryjny.
Dla zaradzenia tym potrzebom Sobór opracował i ogłosił jeden z najważniejszych dokumentów swego nauczania, jakim jest Konstytucja dogmatyczna o Kościele. W niej ukazał on światu tajemnicę Kościoła jako wspólnoty Boga z ludźmi, utworzonej na wzór tej „wspólnoty”, jaką jest jedność Bóstwa z człowieczeństwem, którą w sobie jest Chrystus. On, w którym mieszka „pełność Bóstwa”, jest równocześnie Nowym Człowiekiem, wzorem i ideałem człowieka, według którego winni się odnowić, „unowocześnić” wszyscy ludzie, nie przez nowoczesny, zewnętrzny sposób bycia, lecz przez wewnętrzną – na Jego wzór – przemianę „byśmy i my wkroczyli w nowe życie” /Rz 6,4/.
Chrystus, Nowy Człowiek, jest ideałem nie po to, by Go oglądać, podziwiać, nawet nie po to, by Go uwielbiać, lecz by Go naśladować. On nie zaprasza nas ani nie ofiaruje nam wygodnego życia. Wprost przeciwnie. Jako jedynądrogę życia wskazuje nam tę, którą sam kroczył, „mianowicie drogę ubóstwa, posłuszeństwa, służby i ofiary z siebie aż do śmierci”[59].
Kościół, który Chrystus ustanowił nie jest tylko szkoła życia, lecz jest matką, która pielęgnuje życie, troszczy się o wszystkich ludzi i służy im tak jak tylko matka służyć potrafi. Tą drogą chce on doprowadzić ludzi do pojednania i jedności z Bogiem, do wzajemnego pokoju ze sobą i do prawdziwej wolności.
Na tle tajemnicy Kościoła ukazał nam Sobór postać Maryi. Kościół bowiem w swym powstaniu i działalności jest ściśle związany nie tylko z Chrystusem, ale i z Maryją, Jego Matką. W rzeczywistości Kościoła nie ma takiej drugiej osoby, która by tak była związana z Chrystusem i Kościołem jak Maryja. Nie ma w nim takiej drugiej osoby, która by w łonie Jego pełniła ważniejsze funkcje, niż Maryja. Nie ma w nim takiej drugiej osoby ludzkiej, której by bardziej leżały na sercu sprawy Kościoła, niż Maryja.
Taka jest prawda objawiona, taka też jest nauka Soboru o Kościele. Nauka jego jednak tylko wówczas wyda pożądane owoce i osiągnie swój cel, jeśli zostanie wprowadzona w czyn, w życie wiernych Kościoła.
Episkopat Polski z ks. kardynałem St. Wyszyńskim na czele, świadomy trudności, jakie Kościół polski – wraz z całym Kościołem powszechnym – przeżywa w obecnym czasie, chcąc wprowadzić w życie naukę Soboru o Kościele i Maryi i jak najbardziej zjednoczyć swych wiernych z Chrystusem, oddał cały naród polski Maryi „w macierzyńską niewolęmiłości”. Oddając się Maryi Matce Chrystusa i Matce Kościoła, chce przez to utworzyć wraz z Nią jak najściślejsząjedność. Chce z Nią razem pełnić swoje macierzyńskie, apostolskie posłannictwo. Chce też, by dzieci Kościoła w Polsce, oddane Jej przez miłość, w tej najpiękniejszej postaci, jaką jest „niewola miłości”, żyły Jej duchem, żyły i działały tak jak Ona żyła, żyje i działa.
Oddanie się Maryi „w macierzyńską niewolę miłości” nie chce być tylko jakąś okolicznościową formą nabożeństwa, ustanowioną tylko dla doraźnego zaradzenia potrzebom chwili. Ono chce być prośbę ustawienia kultu Maryi według wskazań nauki Soboru Watykańskiego. Chce ono być wzorem. Ewentualnie nawet zachętą, podnietą, do szukania innych, nowych rozwiązań w tej dziedzinie. Wprowadza ono bowiem w życie dwie najważniejsze, istotne i żywotne cechy Kościoła ziemskiego, jakimi są ciągła jego dążność do coraz doskonalszego zjednoczenia się z Chrystusem i miłość służebna w stosunku do wszystkich ludzi. Bez nich Kościół ziemski przestałby być tym, czym jest.
Omówiliśmy wyżej doktrynalne, teologiczne podstawy aktu oddania. Obecnie zajmiemy się wskazaniami szczegółowymi dotyczącymi jego wypełnienia, wprowadzenia go w życie. Zwrócimy uwagę na to, w jakich ramach akt oddania obowiązuje wszystkich wiernych Kościoła w Polsce, następnie na ich obowiązki wynikające z aktu oddania i wreszcie na naturę współdziałania Kościoła z Maryją, by w końcowej syntezie omówić znaczenie terminu „macierzyńska niewola miłości”.
Moc wiążąca aktu oddania
Cały Kościół, cały Lud Boży, jest Oblubienicą Chrystusa. Ujawnia on swój stosunek do swego Oblubieńca w sposób niewidzialny i widzialny. W sposób niewidzialny o ile jednoczy się z Nim przez wiarę i miłość, oraz wynikającą z nich uległość i posłuszeństwo wobec Jego nauki i przykazań. W ten sposób cały lud Boży, całe Ciało Chrystusa uczestniczy w godnościach, prerogatywach Chrystusa-Głowy, w Jego urzędzie kapłańskim, proroczym i królewskim. Jak wszystkie te godności i funkcje tak i wszystkie wynikające z nich obowiązki są udziałem całego Ludu Bożego i każdego jego członka. Cały Lud Boży i każdy jego członek, jest świadkiem i narzędziem zbawczego posłannictwa Chrystusa „według miary daru Chrystusowego” /Ef 4,7/. Wszystkim wspólne jest jedno powołanie do doskonałości i świętości, wspólna wiara i miłość, wspólne też mają prawo i obowiązek wzajemnego posługiwania sobie w budowaniu Ciała Chrystusowego. Wszystko to bowiem „sprawia jeden i ten sam Duch, udzielając każdemu tak jak chce” /1 Kor 12,11/.
Kościół też ujawnia swój stosunek do Chrystusa Oblubieńca w sposób widzialny, przez wynikającą z wiary i miłości ku Niemu, uległość i posłuszeństwo wobec Jego oficjalnych przedstawicieli, jakimi są biskupi. Ich bowiem mocąświętego sakramentu, Chrystus ustanowił widzialnymi szafarzami tajemnic Bożych i pasterzami swego Ludu. Ilekroćwięc występują wobec Ludu Bożego jako biskupi, zawsze występują w imieniu i zastępstwie Chrystusa Głowy i Oblubieńca Kościoła.
Jego powagą nauczają, uświęcają i rządzą Ludem Bożym. Mocą udzielonego im Ducha Świętego są stróżami wiary, kierownikami życia liturgicznego, duchowego i wszelkiej pobożności w Kościele. Ich zadaniem i obowiązkiem jest nie tylko, nauczać praw Bożych, ale podawać je zgodnie z duchem i potrzebami swego czasu. Winni więc w wiernych wyrabiać te cnoty i wartości religijne, których świat – w danym czasie – najbardziej potrzebuje. To, co św. Paweł mówi o apostołach odnosi się w takim samym znaczeniu także i do biskupów: „W imieniu Chrystusa posłannictwo spełnimy jakby od Boga samego” /2 Kor 5,20/. Tam, gdzie oni oficjalnie występują jako zastępcy Chrystusa należy się im taka uległość i posłuszeństwo jak samemu Chrystusowi. Bo nich bowiem powiedział sam Chrystus: „Kto was słucha, Mnie słucha” /Łk 10,16/.
Biskupi też nie przestając być członkami Ludu Bożego, który jest zobowiązany służyć sobie wzajemnie, są – w specjalnym znaczeniu – w zastępstwie Chrystusa Oblubieńca – sługami Ludu. Do nich odnosi się to, co św, Paweł mówił o sobie: „nie zależąc od nikogo, stałem się niewolnikiem wszystkich, aby tym liczniejsi byli ci, których pozyskam” /Kor 9,19/[60].
„Oblubieńcze” posługiwanie biskupów Kościołowi – w zastępstwie Chrystusa – nie jest czymś dodatkowym, drugorzędnym dla Kościoła. Owszem jest jego istotną częścią składową. Kościół bowiem jest nie tylko Chrystusowy, ale i apostolski. Wszyscy bowiem „nadbudowani /jesteśmy/ na fundamencie apostołów i proroków, gdzie kamieniem węgielnym jest sam Chrystus Jezus” /Ef 4,20/. Stąd, też Sobór Watykański II uczy, że biskupi „sąwidzialnym źródłem i fundamentem jedności swego Kościoła”[61]. Jedność tę nie tylko w swej osobie wyobrażają, ale też i ją sprawują. W tym przedmiocie Sobór Watykański II podziela zdanie św. Cypriana, który pisze: „Lud zjednoczony z kapłanem i trzodą trwającą przy swym pasterzu jest Kościołem. Stąd winieneś wiedzieć, że biskup jest w Kościele a Kościół jest w biskupie, a jeśli kto nie jest z biskupem, nie jest w Kościele”[62].
Biskupi więc nie spełniają swych funkcji z woli i mocy Ludu, lecz z woli i mocy Chrystusa. Stąd też uczy dobór Watykański II, że: „Wszyscy wierni Chrystusa winni z chrześcijańskim posłuszeństwem ochoczo dostosować się do tego, co postanawiają święci pasterze, jako reprezentanci Chrystusa, jako nauczyciele i rządcy w Kościele, naśladując w tym wypadku przykład Chrystusa, który swoim posłuszeństwem aż do śmierci, otworzył wszystkim ludziom błogosławioną drogę wolności synów Bożych[63].
Biskupi polscy oddając naród polski Maryi „w macierzyńską niewolę miłości” niewątpliwie działali jako pasterze, nauczyciele i rządcy w Kościele. Aktem tym chcieli objąć nie tylko siebie samych, ale wszystkich wiernych swoich Kościołów. Dla dokonania tego aktu nie potrzebowali ani upoważnienia, ani aprobaty ze strony swych wiernych. Akt ten jest ważny i więżący naród z samej mocy ich woli i decyzji.
Owocność jednak i skuteczność jego w życiu Kościoła domaga się świadomego i dobrowolnego przyłączenia sięwszystkich wiernych. Muszą więc oni być o tym należycie pouczeni a zwłaszcza pociągnięci przykładem tych, którzy już się oddali i są prawdziwymi – „niewolnikami Maryi”.
I chociaż nigdy w Kościele nie braknie takich, którzy pójdą za wezwaniem biskupów, to jednak akt ten wówczas tylko może wydać w pełni owoce i osiągnąć zamierzony cel. Jeśli jak najwięcej ludzi dobrej woli weźmie w nim udział, jeśli jak najwięcej zjednoczy się z Maryją, i ze sobą, w służbie społecznej Kościoła. Tylko wówczas, gdy ogół wiernych odpowie na wezwanie biskupów „sercem szlachetnym, i dobrem”, wtedy „wydadzą oni owoc przez swąwytrwałość” /zob. Łk 8,15/.
Znaczenie i powagę aktu oddania podnosi i ta okoliczność, że nie dokonał go jeden czy drugi biskup, ale cały episkopat polski. Jest to więc akt nie jednego Kościoła partykularnego, ale znacznej części Kościoła powszechnego.
Trudną a nawet niemożliwą jest rzeczą dokładnie określić, w jakim stopniu akt ten wiąże wiernych w sumieniu. Jest to bowiem sprawa miłości i to miłości domagającej się największego „niewolniczego” oddania się. Takie oddanie się nie może mieć charakteru ściśle obowiązującego przykazania. Z natury jest on wezwaniem, zachętą, apelem do włączenia się w akcję Kościoła, by z czystej, bezinteresownej miłości służyć z Maryją Chrystusowi. Można jednak powiedzieć – w świetle przedstawionych wyżej przesłanek – że świadome niewłączenie się w akcjęKościoła świadczyłoby o pewnym braku ducha ofiary i poświęcenia koniecznego dla dobra Kościoła, co więcej byłoby – może nawet – pewnym świadomym zaniedbaniem czynienia dobra, świadome zaś przeciwstawianie się tej akcji, co więcej zwalczanie jej, byłoby brakiem należnego posłuszeństwa wobec biskupów. Biorąc zaś pod uwagę, że „kto nie jest z biskupem, nie jest w Kościele”, byłoby to znakiem, że dany wierny nie jest żywym, pożytecznym członkiem Kościoła.
Oddani i ich obowiązki
Biskupi oddali Maryi cały naród polski „w macierzyńską niewolę miłości”. Nie jest to więc praktyka zarezerwowana dla wybranych. I słusznie. Dzieło bowiem budowy Kościoła – jak widzieliśmy – jest sprawą całego Ludu Bożego. Powołani zaś do niego są wszyscy jako członki Mistycznego Ciała Chrystusa.
Podstawowym warunkiem współudziału w budowaniu Kościoła jest przynależność do Kościoła, oparta na zjednoczeniu się z Chrystusem, przez wiarę i miłość. Z wiary i miłości musi wypływać poczucie potrzeby włączenia się w nurt życia całego organizmu Ciała Mistycznego. To zaś z kolei musi się przejawiać w pracy nad swoim zbawieniem i uświęceniem i w posługach świadczonych innym, by ich doprowadzić do Chrystusa, zbawić i uświęcić. Takie jest prawo życia Kościoła, wynikające z Chrystusowego Prawa miłości. „Jeśli więc jest jakieś napomnienie w Chrystusie – uczy św. Paweł – jeśli jakaś moc przekonująca Miłości, jeśli jakiś udział w Duchu /…/ niech każdy ma na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale też i drugich” /Flp 2,1-4/.
Wezwani są zatem do oddania się Maryi wszyscy, sprawiedliwi i grzesznicy. I grzeszników bowiem – owszem nawet na pierwszym miejscu – powołał Chrystus do swego Królestwa. Św. Augustyn zwraca uwagę, że gdyby ktoś inaczej sądził niech posłucha Chrystusa mówiącego: „Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, lecz grzeszników” /Mt 9,13/. Gdyby Bóg nie miłował grzeszników, nie zastąpiłby z nieba na ziemię[64].
Samo nawrócenie się bowiem niekiedy wymaga od człowieka większego zaparcia się, większej ofiary z siebie, aniżeli wykonywanie nawet wielkich czynów dla dobra ludzkości. Jest wiec ono samo z siebie wielkim, poważnym wkładem w budowę Kościoła. Nawrócenie się jest nadto świadectwem miłosierdzia i dobroci Bożej. Ze strony grzesznika zaś jest znakiem wielkiej jego miłości ku Bogu. Za przykład może nam służyć Maria Magdalena, do której powiedział Chrystus: „Są jej odpuszczone grzechy i to liczne, ponieważ wiele umiłowała. A ten, komu mało sięodpuszcza mało miłuje” /Łk 7,47/.
Oddanie się jednak Maryi „w macierzyńską niewolę miłości” nie jest – w intencji episkopatu – zwyczajną, może tylko doskonalszą formą duszpasterzowania. Jest ono praktyką mającą na celu zaradzenia poważnym trudnościom, jakie zagrażają życiu religijnemu współczesnego człowieka. Oddanie się Maryi ma być, w intencji episkopatu, religijnym zrywem narodu, by na wzmożone trudności odpowiedzieć wzmożonym wysiłkiem. W chwili obecnej bardziej nawet niż prawdy religijne zagrożone są w Polsce naturalne wartości ludzkie kształtujące stosunki ludzi z ludźmi. W grę wchodzi sama koncepcja człowieka i jego ideałów życiowych. Sprawy codzienne stają się trudne. Dla dzisiejszych czasów nie tyle ważna jest sama naukowa znajomość człowieka i Boga, ile raczej samo życie człowieka z człowiekiem, moralne życie osobiste i społeczne ludzi między sobą. Jednym słowem Chrystus winien być z ludźmi nie tylko w kościele, ale w domu, w pracy, w całym życiu. Człowiek współczesny musi sobie zdawać wyraźnie sprawę z tego, że „łaska udoskonala naturę”. Większy więc nacisk musi się położyć na humanistyczne wartości, bardziej udoskonalić swoją naturę, by uczynić ją podatniejszą na działanie łaski[65].
Kościół pragnie, by jego wierni odważnie, śmiało i otwarcie wyznawali Chrystusa. Wie on o tym, że ukrywanie swoich przekonań religijnych, pełnienie praktyk religijnych w ukryciu, choć samo w sobie nie jest złe, to jednak ostatecznie prowadzi do osłabienia wiary, do ograniczenia wolności religijnej. Chce on, by wierni opanowywali te wszystkie skutki „niewoli grzechu”, które osłabiają naturę i prowadzą do rozluźnienia stosunku człowieka z Bogiem. Takimi skutkami są przede wszystkim zepsucie obyczajów w życiu prywatnym i społecznym, nienawiść między ludźmi, pijaństwo.
Kościół, chce, by oddani w niewolę macierzyńską Maryi cenili i umiłowali czystość, by stosunki między sobą i wszystkimi ludźmi opierali na miłości i wzajemnym posługiwaniu sobie; by z życia swego usuwali przejawy nienawiści, która niszczy wszelką miłość a tym samym wszelkie życie Boże w sercach ludzkich. Chce też przez to bardziej jeszcze wciągnąć do współpracy ze sobą cały Lud Boży, wszystkich świeckich, by jako żywe członki Mistycznego Ciała i świadkowie Chrystusa, gorliwie i wielkodusznie współdziałali ze swymi pasterzami w budowie i rozwoju Kościoła.
Pragnie przez to stworzyć w świecie typ nowego człowieka, który rozwijając w sobie i pielęgnując w pełni ludzkie i Boże wartości, miłując ludzi i służąc im tak jak miłował ich i miłuje, jak służył im i służy Chrystus, doprowadzić do zapanowania w świecie Królestwa Chrystusowego.
Dla stworzenia takich warunków życia konieczny jest wysiłek, zaparcie się, nie jeden raz, lecz przez całe życie, nie jednego czy drugiego człowieka, lecz całej wspólnoty Kościoła, by w wytworzonej nowej społecznej atmosferze miłości, ludzkość dojrzała i odnalazła ideał chrześcijańskiego życia.
Takiego poświęcenia i zaparcia się siebie żądają biskupi od siebie i od całego narodu polskiego. Chcą przez to zbliżyć Kościół w Polsce do Boga, bardziej zjednoczyć go z Nim. Tego rodzaju zadanie wymaga od nas wszystkich wielkiego, nawet heroicznego wysiłku.
Najdoskonalszym wzorem takiego życia jest dla nas Chrystus, Sługą Boga i ludzi, który wypełnił w swym życiu ziemskim wolę Ojca i wezwał wszystkich ludzi do naśladowania siebie. Wszystkim też udzielił Ducha swego, by siętak miłowali, siebie i Boga, jak On ich umiłował.
Od samego początku Kościół wzywał i dziś wzywa wiernych, aby w sobie – w stosunku do Boga i ludzi – żywili te same uczucia, jakie ożywiały Chrystusa. „On to będąc Bogiem wyniszczył samego siebie, przyjąwszy postać Sługi” /Flp 2,7/. Podobne uczucia winni żywić w sobie wszyscy Jego uczniowie. „Jako więc wybrańcy Boży – święci i umiłowani – obleczcie się w serdeczne miłosierdzie, pokorę, cichość, cierpliwość, znosząc jedni drugich i wybaczając sobie wzajemnie … Na to zaś wszystko /obleczcie/ miłość, która jest więzią doskonałości” /Kol 3,12-14; 1 P 2,1/.
Więcej jeszcze. Kościół w imieniu Chrystusa żąda od swoich wiernych nawet heroicznego poświęcenia, jeśli tego wymagać będzie obrona nienaruszalnych wartości Boskich i ludzkich. Gdyby w Kościele nie było ludzi gotowych do heroicznych poświęceń i heroicznych czynów, nie byłby on zdolny do naśladowania w pełni Chrystusa a tym samym nie byłby zdolny do pełnego urobienia się na Jego wzór i do dojścia „do miary wielkości według pełni Chrystusowej” /Ef 4,13/.
Naśladując w ten sposób Chrystusa Syna Bożego, upodobniany się coraz bardziej do Niego i coraz doskonalej uczestniczyć będziemy „w wolności i chwale dzieci Bożych” /Rz 8,21/. Naśladując zaś Go Kościół upodobni się do Niego i może dopiero wówczas powtórzyć za Nim: „nikt nie ma większej miłości od tej, że ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół” /J 15,13/.
WSPÓŁDZIAŁANIE KOŚCIOŁA Z MARYJĄ
Kościół – jak widzieliśmy – jest głównym i ostatecznym celem dzieła zbawienia Chrystusa. Powstawał on i rozwijał się łącznie i w miarę dokonywania przez Niego naszego Odkupienia. Jest więc on tak samo jak i całe zbawienie, jednym dziełem Boga w Trójcy Świętej Jedynego. Począł się w myśli i sercu Ojca wraz ze zrodzeniem przez Niego Syna, Zbawiciela świata. Zrodził się na krzyżu z przebitego boku Syna w chwili, gdy On umarł za nas, a Ojciec ożywił Go Duchem swoim. Zaczął żyć i działać w dniu Zesłania Ducha Świętego.
Wraz ze zrodzeniem Syna, Ojciec powołał całą ludzkość do uczestnictwa w Jego synostwie Bożym. A gdy oni utracili tę łaskę przez grzech, powołał ich do współdziałania z Nim w jej odzyskaniu. Bóg więc nie sam tylko dokonuje w świecie zbawienie, lecz przy czynnym współdziałaniu ludzi, którym udzielił takiej mocy zbawczego działania, że św. Jan nie zawahał się powiedzieć, że „takimi jesteśmy na tym świecie, jakim jest On sam” /1 J 4,17/.
Działanie Boga w świecie choć dokonuje się przez wielu ludzi, to jednak jest jedno, gdyż we wszystkich działa „ten sam Bóg sprawca wszystkiego we wszystkich” /Kor 12,6/.
W historii powstawania Kościoła Bóg udzielił pełni Ducha swego ludzkości, a wraz z Nim pełniejszej mocy zbawczej tylko dwa razy. Raz udzielił Go Maryi, drugi raz całemu Ludowi Bożemu Nie było jednak w historii Kościoła ani dwóch ludzi, ani dwóch takich zespołów ludzkich, które działałyby niezależnie od siebie.
Jedyną osobą ludzką, która – w pewnym okresie – sama jedna współdziałała z Chrystusem w dokonaniu naszego zbawienia i utworzeniu Kościoła, była Maryja. Bóg Jej jednej udzielił Ducha Świętego w takiej pełni, w jakiej później udzielił Go całemu Kościołowi. Udzielił Go Jej zanim jeszcze Kościół zaistniał. Udzielił Go Jej w chwili Zwiastowania i Wcielenia, gdy Chrystus stał się człowiekiem i Głową Kościoła, Ona zaś Matką Boga, SłużebnicąPańską, Nową Ewą, Matką żyjących. Od tej chwili Ona sama jedna przez całe swoje życie współdziałała z Chrystusem w utworzeniu i budowaniu Kościoła. Szczególniejszą rolę odegrała pod krzyżem. Wówczas godząc sięjako Matka, na śmierć Syna i z Nim współcierpiąc, była jedynym człowiekiem, który w imieniu całej ludzkości „dopełniała braków udręk Chrystusa w swoim ciele dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” /Kol 1,24/. Jej więc cała ludzkość, cały Lud Boży, zawdzięcza pierwszy swój udział, pierwszą swoją formację w budowaniu Kościoła.
Wraz z zaistnieniem Kościoła Maryja dalsze swoje działanie w jego formowaniu i rozwoju, wykonuje z całym Ludem Bożym. Wraz z nim zjednoczona, trwała w wieczerniku jednomyślnie na modlitwie, błagając Syna „o dar Ducha, który Ją samą, był zacienił już w czasie Zwiastowania”[66].
Zesłanie Ducha Świętego, które dla Maryi było dopełnieniem łaski i funkcji macierzyńskiej, w stosunku do wszystkich ludzi, dla Kościoła stało się dopiero zapoczątkowaniem jego macierzyństwa i macierzyńskiej służby w dziele zbawienia świata.
Od tego czasu Maryja zjednoczona organicznie z Kościołem w jedno Ciało, wykonuje razem z nim swoje macierzyńskie funkcje. Istnieje jednak między macierzyństwem Maryi, a macierzyństwem samego Kościoła, istotna, realna różnica.
Kościół jest matką nie w swej widzialnej postaci, lecz jest nią jako „wspólnota duchowa”, jako Oblubienica Chrystusa. Matką więc jest cały Lud Boży. Napełniony i ożywiony Duchem Świętym, spełniając zlecone mu przez Chrystusa funkcje, rodzi do nowego i nieśmiertelnego życia synów Bożych. Nie jest więc on matką w swych poszczególnych członkach, aczkolwiek oni wszyscy uczestniczą w jego macierzyństwie i w jego zastępstwie troszcząsię o wiernych tak jak troszczy się matka.
Jedynym członkiem wspólnoty, który w niej jest prawdziwą Matką jest Maryja. Jest więc Ona Matką zarówno sama w sobie, jak i z całym Kościołem. Maryja zatem jak była przedtem tak i w Kościele sama w sobie jest Matką. Kościół natomiast jest matką zawsze razem z Maryją.
Maryja jednocząc się z Kościołem i stając się jego członkiem wcale się z nim nie utożsamia. Nie wyzbywa się ani swej osobowości, ani swoich właściwości. Pełni więc w Kościele sobie właściwe funkcje macierzyńskie. Zjednoczona z nim organicznie i wewnętrznie razem z nim współpracuje w osłonięciu jednego i tego samego celu. Duch Święty bowiem, który jest sprawcą i mocą Jej macierzyństwa jest także sprawcą i mocą macierzyństwa Kościoła. On je wewnętrznie tak ze sobą zespala i tak kieruje ich działaniem, że razem wykonują swoje macierzyńskie funkcje. On też sprawia, że jedni i ci sami synowie Boży są jednocześnie synami Maryi i Synami Kościoła. Maryja więc i Kościół, choć są dwiema Matkami, to jednak w wykonywaniu swych funkcji są tylko jednym przejawem, jedną postacią, jednej i tej samej Miłości Boga, jednej i tej samej zbawczej jego mocy, pełnią jedną i tą samą posługę.
Maryja współistniejąc i współdziałając z Kościołem, dopełnia i udoskonala tak fizycznie jak i moralnie jego macierzyństwo. Przekazuje mu bowiem wraz ze sobą wszystkie swoje doskonałości i prerogatywy. W Niej więc Kościół jako matka osiąga swoją fizyczną doskonałość. Udoskonala Ona Kościół także i moralnie. Jest Ona dla niego wzorem doskonałego macierzyństwa. Naśladując Ją w swej apostolskiej działalności i on także staje się podobną do Niej Matką. Działając z Nią razem, w całkowitym Jej oddaniu może on udoskonalić swe macierzyństwo aż do granic podobieństwa do Jej macierzyństwa Bożego. Naśladując bowiem Matkę Syna Bożego i on także rodzi w sposób coraz doskonalszy synów Bożych.
Widzimy, że nie ma i nie może być macierzyństwa Kościoła bez Maryi. Kościół pozbawiony Maryi byłby w poważnym stopniu okaleczony, osłabiony, w swym macierzyństwie. Bez Maryi nie miałby w sobie nawet pełnego prawa dawania ludzkości Chrystusa. Z prawa natury bowiem jest On tylko Jej Synem.
Jak Kościół nie może być bez Maryi tak i Maryja bez Kościoła nie mogłaby wykonywać w pełnym i wszechstronnym zakresie swoich macierzyńskich funkcji w stosunku do wszystkich swych synów.
Wniebowzięta i wyniesiona do najwyższej chwały nie może Ona pełnić tych służebnych posług, które wymagająponiżenia, zaparcia samego siebie. Nie może ich pełnić nawet w tej postaci, w jakiej pełni je Chrystus obecny przez swego Ducha w członkach swego Ciała Mistycznego. Dlatego my jesteśmy Jej potrzebni – owszem konieczni, by mogła przez nas – przez naszą wiarę i miłość – wykonywać te funkcje wobec swych przybranych synów, jakie wykonywała na ziemi wobec swego jedynego Syna. „Oddani Jej w macierzyńską niewolę miłości”, możemy być – i właściwie jesteśmy – w prawdziwym znaczeniu przedłużeniem Jej macierzyństwa na ziemi, ten sposób może sięOna dzielić swą godnością Matki i wykonywać funkcję Służebnicy Pańskiej w stosunku do wszystkich ludzi, wszystkich czasów.
Tak rozumie oddanie się w ogóle Maryi papież Pius XII. „Poświęcenie się Maryi Matce Boga – uczy on – /…/ jest całkowitym darem uczynionym z siebie, na całe życie i na wieczność. Oddanie więc to nie jest czczą formą, czy przejawem uczucia, lecz jest rzeczywistym oddaniem się na intensywne i Maryjne chrześcijańskie życie, na życie apostolskie, które oddanego czyni sługą Maryi i – by tak powiedzieć – Jej widzialnymi rękami na ziemi, przez samorzutne wzmożenie swego życia wewnętrznego, zaznaczającego się we wszystkich zewnętrznych czynach, w zdrowym nabożeństwie, dobroczynności, w gorliwości”[67].
Współdziałanie zatem Maryi z Kościołem i Kościoła z Maryją nie jest rezultatem tylko oddania się Jej „w macierzyńską niewolę miłości”. Wynika ono z samego ich przeznaczenia, z samej wewnętrznej potrzeby serca. Jeden i ten sam Duch Święty, działający w Maryi i Kościele, pociąga ich wzajemnie ku sobie i pobudza do współdziałania z sobą. Duch Święty, Miłość ich ożywiająca, jest ich wewnętrznym prawem ciążenia ku sobie.
Maryja jako Matka nie potrzebuje żadnego specjalnego wezwania czy zachęty do wykonywania swych obowiązków Matki. Ona tak jest oddana ludziom i Kościołowi, że „zawsze, natychmiast, samorzutnie, nawet proszona, jest na nasze usługi”[68]. Jedynym Jej pragnieniem – jak uczy Pius XII – jest oddać siebie samą w najwyższej, całkowitej i wspaniałomyślnej hojności”[69].
Kościół jednak w swej trudnej i mozolnej służbie, by dzieci swe, wśród niebezpieczeństw tego życia doprowadzićbezpiecznie do niebieskiej ojczyzny, potrzebuje koniecznie macierzyńskiego wsparcia i opieki Maryi.
Członki jego bowiem, które w imieniu Kościoła i w jego zastępstwie, pełni obowiązki macierzyńskie, nie zawsze wiernie, gorliwie i z pełnym oddaniem, wywiązują się ze zleconego im posłannictwa. Kościół bowiem w swej postaci ziemskiej, choć naznaczony jest już w sobie prawdziwą świętością, to jednak jest jeszcze w drodze do osiągnięcia pełnej, doskonałej świętości. W swym ziemskim bytowaniu posiada on w swym łonie nie tylko sprawiedliwych, ale i grzeszników. Jest więc on w sobie jednocześnie „święty i zarazem ciągle potrzebujący oczyszczenia, podejmuje ustawicznie pokutę i swoje odnowienie”[70].
Rozwój więc Kościoła – z przyczyny jego członków – doznaje niekiedy opóźnienia w swym rozwoju. Nie zawsze bowiem ujawniają oni w swym życiu czynną wiarę, nie zawsze przestrzegają wiernie zasad życia chrześcijańskiego, nie w każdym czasie żyją pełnią miłości Boga i ludzi. Taka jest nauka Soboru Watykańskiego II: „Choć Kościół dzięki mocy Ducha Świętego pozostał wierną Oblubienicą swego Pana i nigdy nie przestał być znakiem zbawienia w świecie wie on jednak dobrze, że wśród jego członków, czy to duchownych czy świeckich, nie brakowało w ciągu wieków takich, którzy byli niewierni Duchowi Bożemu. Także w naszych czasach nie uchodzi uwagi Kościoła, jak wielka rozbieżność zachodzi między nauką, którą głosi, a ludzką słabością tych, którym powierzona jest Ewangelia /…/ Matka – Kościół, prowadzony przez Ducha Świętego, nieustannie synów swoich „zachęca do oczyszczania się i odnawiania, żeby znamię Chrystusa jeszcze mocniej jaśniało na obliczu Kościoła”[71].
Maryja jednak może się wówczas tylko nami posługiwać, gdy dobrowolnie oddamy się Jej na usługi, gdy zjednoczymy nasze myśli z Jej myślami, naszą wolę z Jej wolą. Wtedy będzie mogła nami kierować zgodnie z Duchem swego Syna i duchem swoim. W całkowitym oddaniu się Maryi przejawi się dopiero prawdziwa nasza do Niej miłość i prawdziwe nasze do Niej nabożeństwo. „Jeśli prawdziwą miłością jest ta – uczy św. Pius X – która ma moc jednoczyć wole, to trzeba, byśmy mieli jedną wolę z Najświętszą Matką, by służyć mianowicie Chrystusowi Panu”[72].
Tylko w takim oddaniu się będzie mogła Ona działać z nami a my z Nią. Wówczas nie tylko Maryja będzie nas urabiać, ale i my sami – z Nią – na Jej wzór będziemy urabiać siebie. A jeśli zjednoczy się z Nią cały Kościół to wówczas on stanie się jak gdyby żyjącą na ziemi Maryją. Wówczas Kościół dokona na ziemi tak wielkich rzeczy dla ludzi, że podobnie jak Ją tak też i jego „błogosławić będą wszystkie pokolenia”.
Znaczenie określenia: „macierzyńska niewola miłości”
Po przeprowadzeniu teologicznej analizy określenia: „macierzyńska niewola miłości” – i to zarówno w Piśmie św., na przykładzie życia Maryi, jak i w świetle tajemnicy Kościoła – postaramy się obecnie dokładniej ustalić jego znaczenie.
Określenie to, rozpatrywane od samej strony słownej, zdaje się zawierać w sobie pewną sprzeczność. Same pojęcie słowa: macierzyństwo, niewola i miłość zdają się wzajemnie wykluczać.
Słowo „niewola” w każdym języku, tak zwykłym jak i biblijnym, posiada znaczenie pejoratywne. Oznacza ono zło, stan gwałtem narzucony człowiekowi przez pozbawienie go należnej mu z prawa natury godności i wolności.
Macierzyńska zaś miłość jest najpiękniejsza i najszlachetniejszą formą ludzkiej miłości. Jest ona źródłem nie tylko samego życia zrodzonego z miłości, ale i wypielęgnowanego z największym oddaniem i poświęceniem, na jakie tylko człowiek zdobyć się może. Z tego tytułu macierzyństwo nadaje matce wielkiej godności i matka jest zawsze osobą najbardziej miłowaną i otaczaną czcią.
Dlatego to niewoli i macierzyństwa w znaczeniu dosłownym nie da się ze sobą pogodzić. Nawet i macierzyństwa, która z natury swej posiada pewien aspekt „niewoli” nie można nikomu narzucić. Musi być ono przyjęte dobrowolnie i wybrane z miłości.
Język jednak religijny, którym posługuje się Biblia czy teologia, dla wyrażenia tajemnic Bożych, nie jest ściśle językiem naukowym. Pojęcia ludzkie, którymi on się posługuje nie mają znaczenia jednoznacznego, lecz analogiczne. Często nawet też zestawia on pewne pojęcia, czy słowa, które w języku potocznym zdają sięwzajemnie wykluczać, by przy ich pomocy określić tajemnice Boże, których nie umie on inaczej wyrazić.
Samo określenie wiary nadprzyrodzonej jako poznania rzeczy niepoznawalnych, zdaje się kryć w sobie pewnąsprzeczność. Jak bowiem można poznać to, co w sobie jest niepoznawalne? A jednak człowiek wierzący zdaje sobie dobrze sprawę, czym jest poznanie nadprzyrodzone. On wie, że choć jest to poznanie niedoskonałe, to jednak jest rzeczywistym poznaniem Boga jako Bytu nieskończenie przewyższającego wszystko co stworzone, który jest początkiem i źródłem i kresem wszystkiego, co poza Nim istnieje.
Podobnie ma się rzecz z pojęciem Trójcy Świętej jako Boga Jednego w trzech Osobach. Po ludzku sądząc jest to sprzeczność. My jednak rozumiemy, że Bóg nie jest tym, co my rozumiemy przez „jeden” ani tym, co my rozumiemy przez „trzy”. On w sobie, w swej istocie, cały jednocześnie jest Trójcą, jest Jednością w Trójcy. W inny sposób Bóg nie mógł nam swej tajemnicy objawić, gdyż nie byliśmy zdolni inaczej odpowiednio jej pojąć.
Podobną sprzeczność – zdaje się – zawierać w sobie określenie: „macierzyńska niewola miłości”.
W Biblii słowo „niewola” posiada znaczenie pejoratywne tylko w takich określeniach jak: „niewola grzechu”, „niewola śmierci”, „niewola szatana”, „niewola Zakonu”. Pozbawia ona bowiem człowieka, należnej mu z tytułu wyniesienia go do porządku nadprzyrodzonego, godności syna Bożego i prawa do wiecznego dziedzictwa w chwale. Dlatego też cała działalność Boga w świecie dąży do tego, by go wyzwolić z tej niewoli. Chrystus też w tym celu przyszedł na świat i umarł za nas na krzyżu, by nas odkupić i wyzwolić z niewoli narzuconej nam przez grzech.
Jedynie określenie „niewolnik Boga”, „niewolnik Chrystusa”, czy „niewolnik ludzi” posiada w Piśmie św. znaczenie pozytywne. Z określenia tego bowiem wyłączony jest wszelki gwałt i przymus. Niewolnikiem bowiem Boga, Chrystusa, czy ludzi może stać się człowiek jedynie i wyłącznie przez dobrowolne, z miłości oddanie Mu się na służbę. Zresztą „niewolnikiem Boga”, czy Chrystusa Pismo św. nazywa człowieka odkupionego, wyzwolonego z niewoli. Jest więc on nie tyle niewolnikiem, co raczej wyzwoleńcem /zob. 1 Kor 7, 22-25; 1 P 2,16/.
Czy mimo wszystko nie należałoby raczej zmienić określenia „macierzyńska niewola miłości”? Czy nie byłoby lepiej zastąpić słowo „niewola”, innym, łagodniejszym, bardziej trafiającym do serc ludzkich określeniem?
Rzeczywiście z wielu stron dają się słyszeć podobne głosy i to od ludzi, którzy zasadniczo opowiadają się za ideąoddania się Maryi „w macierzyńską niewolę miłości”.
Usunięcie jednak z naszego określenia „macierzyńska niewola miłości” rażącego, szokującego słowa, „niewola”, zmieniłoby zasadniczo ideę oddania, o którą właśnie chodzi. Przestałaby ona być tym, czym z woli Boga i z woli Kościoła winna być.
Objawienie zna miłość potrójnego rodzaju. Miłość jako całkowite, pełne, doskonałe oddanie się sobie osób. Taka Miłość istnieje w Bogu, w Trójcy Świętej. Podobna miłość istnieje między Maryją i Chrystusem. Taka też Miłośćzaistnieje kiedyś między Chrystusem a całym Kościołem.
Jest też miłość, która jest służbą Bogu i ludziom. Taką miłość żywił i żywi do ludzi Chrystus i Maryja. Podobnąmiłością ożywione jest wszelkie macierzyństwo i ojcostwo.
Jest wreszcie miłość wyzwalająca człowieka z niewoli grzechu i śmierci. Chrystus odkupił ludzi, wyzwolił ich z niewoli grzechu i śmierci. On zadość uczynił Ojcu za nich, pojednał ich z Nim. On także wysłużył im i udzielił „zadatku Ducha”, „zadatku Miłości”, jako „zadatku dziedzictwa na odkupienie” /Ef 1,14/. Do pełnego zaśosiągnięcia zbawienia a tym samym do pełnego wyzwolenia z niewoli grzechu i śmierci i przywrócenia ludziom pełnej „wolności synów Bożych” prowadzi ich miłość wyzwalająca, która jest pełnym oddaniem się ich na służbęBogu i zbawieniu ludzi. Miłość ta jest ich udziałem w dokonywaniu swego zbawienia; jest samowyzwalaniem się ich z niewoli. Ma ona charakter więc i zadośćuczynienia i służby. Jest ona współdziałaniem z Bogiem w dziele tak ich własnego zbawienia jak i zbawienia całego świata. Taką miłością żyje cały Kościół jako mistyczne Ciało Chrystusa. Pod jej wpływem pełni on w świecie „niewolniczą służbą miłości”, by ludzi wyzwolić z niewoli grzechu i śmierci i doprowadzić ich do Ojca, któremu służyć – znaczy królować.
Biskupi polscy nadto nazwali tę „niewolę miłości”, „niewolą macierzyńską”. Chcieli przez to zaznaczyć, że nie idzie tu o miłość tylko poszczególnych członków do siebie, ale o miłość, jaką żywi i otacza ludzi cały Kościół – matka, powołana do rodzenia synów Bożych i do doprowadzenia ich do pełnej jedności z Bogiem i do pełnej wolności.
Więcej jeszcze. Kościół chcąc jak najdoskonalej i najwierniej wypełniać swoje posłannictwo, chcąc ożywić i udoskonalić swoją miłość, nie tylko chce naśladować Maryję, ale pragnie utożsamić się niejako z Nią, jak tylko to jest możliwe. Dlatego oddać się Jej jako Matce Kościoła w „niewolniczą” zależność, by z Nią stanowić niejako jedno macierzyństwo i z Nią razem pełnić swoją macierzyńską służbę w dziele zbawienia świata.
Kościół jednak nie chce przez to ani wyzbyć się swych obowiązków matki, ani też zrzucić z siebie odpowiedzialności za zbawienie świata. On chce razem z Maryją wykonywać swoje zadania i kierować się Jej duchem wiary, nadziei i miłości, jaką Ona żyła i dzięki której „wydała na świat samo Życie wszystko odradzające” i przyczyniła się do „odnowienia nadprzyrodzonego życia dusz ludzkich”.
Tak pojęte oddanie się Kościoła Maryi w „macierzyńską niewolę miłości”, jest największym hołdem złożonym Maryi jako Bogarodzicielce i Matce Kościoła. Jest – jak je nazwał papież Paweł VI w swoim breve z dnia 25 grudnia 1966 roku zatwierdzającym ten akt oddania – „dziełem pobożności najwyższej miary”, jest on bowiem nie tylko uznaniem najwyższej Jej doskonałości, ale i rzeczywistym przyznaniem Jej wszelkich praw, jakie przysługują Jej w Kościele jako Matce Boga i Matce Kościoła. Jest ono także pełnym wyrazem naszej ku Niej synowskiej miłości, najlepszym Jej naśladowaniem i zapewnieniem sobie jej pomocy i opieki.
Kościół polski pragnie więc, by kult Bożej Rodzicielki i Matki Kościoła wyrażał się „we czci, miłości, wzywaniu Jej wstawiennictwa i Jej naśladowaniu[73], nie tylko ze strony indywidualnych wiernych, ale także ze strony całego Kościoła.
Tego rodzaju kult najbardziej odpowiada Jej pragnieniom. Ta bowiem, która wraz ze swym Synem współdziałała przy zakładaniu fundamentów Kościoła, pragnie z Kościołem, Chrystusem Mistycznym, wszystkimi jego synami, przyczynić się także do jego rozwoju i do pełnego triumfu.
ZAKOŃCZENIE
W ciągu wieków swego istnienia Kościół świadczył ludzkości różne posługi, by ją pociągnąć do Chrystusa. Dzielił sięz Nią swoją myślą, rozwijał i popierał naukę, kulturę i sztukę. Darzył ją swoją miłością, dzielił się z nią swoimi dobrami przez zakładanie dobroczynnych instytucji opiekujących się ubogimi, chorymi, starcami. Obecnie to staranie przejęły na się państwowe instytucje naukowe i socjalne. I czynią, to dobrze. Może nawet i lepiej, niżKościół, gdyż mają do dyspozycji lepsze środki i większe możliwości. W ten sposób – można powiedzieć – że świat niejako dojrzał w sobie. Ludzkość uświadomiła sobie swoje wartości, swoje prawa a także i swoje obowiązki.
Przejęcie tego rodzaju posług przez czynniki świeckie nie oznacza ograniczenia praw i działalności Kościoła. Nie przestał on bowiem żyć i działać w świecie i dla świata. Ma więc on prawo i obowiązek nie tylko współdziałać ze światem w rozwoju jego ziemskiego dobrobytu, ale i przodować mu tak w nauce jak i dobroczynności. Jego bowiem szczególniejszym zadaniem jest ożywiać świat duchem Chrystusa. Obowiązek ten spoczywa na całym Ludzie Bożym, tak na duchownym jak i świeckich. Zarówno duchowni bowiem jak i świeccy „żyją w świecie, to znaczy pośród wszystkich razem i poszczególnych spraw i obowiązków świata i w zwyczajnych warunkach życia rodzinnego i społecznego, na które składa się niejako ich egzystencja. Tam ich Bóg powołuje, aby wykonując właściwe sobie zadania, kierowani duchem ewangelicznym przyczyniali się do uświęcenia świata na kształt zaczynu, od wewnątrz niejako i w ten sposób przykładem zwłaszcza swego życia promieniując wiarą, nadzieją i miłością, ukazywali innym Chrystusa. Szczególnym więc ich zadaniem jest tak rozświetlić wszystkie sprawy doczesne, z którymi ściśle sązwiązani i tak nimi kierować, by się ustawicznie dokonywały i rozwijały po myśli Chrystusa i aby służyły chwale Stworzyciela i Odkupiciela”[74].
Kościół jednak ma sobie tylko właściwą funkcję, w której świat go nie zastąpi. Nie wystarczy mu dzielić się ze światem swą myślą, swymi dobrami. On musi nadto oddać się mu cały na pokorną „niewolniczą” służbę, tak jak oddał się mu Chrystus.
Chrystus bowiem, choć przez całe swe życie „przeszedł dobrze czyniąc” /Dz 10,38/, to jednak miał świadomość, że dopiero wówczas pociągnie wszystkich ludzi do siebie, gdy za nich złoży z siebie największą ofiarę: „A Ja, gdy z ziemi zostanę podniesiony, przyciągnę wszystkich do siebie” /J 12,32/.
Podobnie i Kościół pod tym tylko warunkiem uchroni świat przed grożącą mu zgubą i pociągnie go do siebie, jeśli na wzór Chrystusa i Maryi, służyć mu będzie w pokornym, „niewolniczym” oddaniu. Tylko w ten sposób, dającświadectwo Prawdzie i Miłości Chrystusa, wypełni on swoją misję: „Dałem wam bowiem przykład – powiedział Chrystus do apostołów przed swoją męką –abyście jak Ja wam uczyniłem, tak i wy czynili … Sługa nie jest większy od swego Pana, ani wysłannik od tego, który go posłał. Jeśli to wiecie, będziecie błogosławieni, gdy to będziecie czynić” /J 13,15-17/.
O. Andrzej Ludwik Krupa OFM (1910-1992)
Andrzej Krupa przyszedł na świat 25 maja 1910 w Przeworsku w chłopskiej rodzinie Antoniego i Teresy z domu Krupa (pomimo zbieżności nazwisk nie łączyły ich więzy krwi). Sakrament Chrztu św. przyjął 29 maja w kościele parafialnym p.w. Ducha Św. (w świątyni przynależącej dawniej do Zakonu Kanoników Regularnych Stróżów Grobu Chrystusowego). W latach 1917-1921 uczęszczał do szkoły powszechnej w Przeworsku, a następnie kontynuował naukę w I Gimnazjum w Jarosławiu (lata 1921-1925). Po ukończeniu czwartej klasy gimnazjalnej w roku 1925, pomimo bardzo młodego wieku, zdecydował się na wstąpienie do Zakonu Braci Mniejszych zwanych na ziemiach polskich bernardynami. Z posługą braci św. Franciszka zapoznał się zapewne w rodzinnym Przeworsku, do którego bernardyni przybyli w roku 1465 i pomimo prób zamknięcia klasztoru w XIX w. udało im się ocalić swój byt aż do czasów odzyskania przez Polskę niepodległości. Roczny nowicjat Andrzej, który w zakonie otrzymał imię Ludwik, odbył w Leżajsku. Już jako bernardyn kontynuował naukę na poziomie szkoły średniej. Do klas V-VII uczęszczał w bernardyńskim Prywatnym Gimnazjum we Lwowie, składając co roku jako eksternista egzaminy w IV Gimnazjum im. Jana Długosza. Ostatnią ósmą klasę gimnazjalną ukończył w Sokalu, gdzie w roku 1930 złożył egzamin dojrzałości w Gimnazjum im. A. Malczewskiego. Po maturze został przez przełożonych zakonu przeznaczony do podjęcia studiów filozoficzno-teologicznych celem przygotowania się do kapłaństwa. Również i w tym przypadku doświadczył szczególnej zmienności miejsc, która poniekąd charakteryzowała bieg jego ziemskiego pielgrzymowania. W roku akademickim 1930/1931 studiował w seminarium swojego zakonu w Marche en Fauiene w Belgii, a w roku następnym w Katolickim Uniwersytecie we Fryburgu Szwajcarskim. Studia zagraniczne przyniosły mu znakomitą znajomość języka francuskiego. Pół wieku później, wypełniając ankietę personalną odnotował, iż język francuski znał bardzo dobrze, grekę i łacinę – dobrze, natomiast języki angielski i niemiecki w stopniu dostatecznym. W trakcie studiów filozoficznych – 26 maja 1931 r. – br. Ludwik złożył profesję uroczystą. Po powrocie do kraju – w latach 1932-1935 – podjął dalsze studia z zakresu teologii w Wyższym Seminarium Duchownym OO. Bernardynów we Lwowie. Dnia 30 czerwca 1935 r. przyjął święcenia kapłańskie. Wkrótce po święceniach został skierowany na studia specjalistyczne z teologii dogmatycznej do Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Zwieńczeniem studiów było przygotowanie pod kierunkiem wybitnego dogmatyka ks. prof. Antoniego Słomkowskiego rozprawy doktorskiej Obraz Boży w człowieku według nauki świętego Augustyna (druk: Lublin 1948). Egzamin doktorski i obrona pracy miały miejsce w czerwcu 1939 r. Wybuch II wojny światowej spowodował, iż promocja doktoratu miała miejsce dokładnie sześć lat później – 13 czerwca 1946 r.
Po obronie pracy doktorskiej o. Ludwik został skierowany do pracy duszpasterskiej w klasztorze bernardynów w Kole nad Wartą. Jednak już od roku akademickiego 1940/1941 zlecono mu wykłady z dogmatyki w seminarium swojego zakonu w Kalwarii Zebrzydowskiej. Zajęcia – jak sam wspominał po latach – miały charakter tajny. Jednocześnie też powierzono mu obowiązki wychowawcy braci alumnów. W latach 1942-1943 pełnił urząd zastępcy gwardiana klasztoru krakowskiego. Kolejną zmianę w życiu o. Ludwika przyniósł rok 1943, kiedy to został mianowany przełożonym klasztoru w Piotrkowie Trybunalskim. Wówczas też nawiązał bardzo bliskie kontakty z Polskim Podziemiem, wchodząc w struktury Armii Krajowej okręgu Łódź. W działalności konspiracyjnej posługiwał się wymownym pseudonimem „Barka”.
Po zakończeniu wojny o. Krupa odnowił zerwaną z przyczyn od niego niezależnych więź z macierzystą uczelnią, starając się o przeprowadzenie promocji doktorskiej i wydanie swojej rozprawy drukiem. Spóźniona promocja odbyła się w czerwcu 1946 r. Dwa lata później jego praca została opublikowana w Towarzystwie Naukowym KUL. Odnowienie kontaktów z lubelską uczelnią w trudnych powojennych latach, gdy szczególną troską jej włodarzy, a przede wszystkim niestrudzonego rektora ks. Słomkowskiego, było skompletowanie dobrze przygotowanej kadry naukowej, zaowocowało propozycją zatrudnienia o. Krupy. Uniwersytet szczególnie potrzebował wykładowców teologii dogmatycznej, bowiem czas wojny przyniósł, wśród wielu innych ofiar nazizmu, bolesną stratę dwóch dogmatyków – ks. Michała Niechaja (rozstrzelanego na Zamku Lubelskim 23 grudnia 1939 r.) oraz o. Mariana J. Morawskiego SJ (zamęczonego w Oświęcimiu z początkiem roku 1940). Ks. Słomkowski jako promotor pracy doktorskiej o. Krupy wysoko sobie cenił jego kwalifikacje naukowo-dydaktyczne, dlatego też nie wahał się przy podjęciu decyzji o zatrudnieniu młodego dogmatyka. Początkowo, poczynając od roku akademickiego 1946/1947 powierzono mu wykłady zlecone z dogmatyki na Wydziale Teologicznym. Z dniem 1 października 1947 r. Senat KUL na wniosek Rady Wydziału mianował go zastępcą profesora w II Katedrze Teologii Dogmatycznej, której objął kierownictwo. Decyzja senatu uzyskała akceptację wielkiego kanclerza KUL bp. Stefana Wyszyńskiego. Tym samym dla o. Andrzeja Krupy[1]jedyny w obozie komunistycznym wolny i katolicki uniwersytet stał się miejscem pracy, z którym związał zdecydowaną większość swojego życia.
Zatrudnienie na stanowisku uniwersyteckim uczyniło aktualną kwestię dalszego awansu naukowego, do którego o. Andrzej był przygotowany. W tym samym bowiem 1948 r. wraz z ukazaniem się jego pracy doktorskiej, została opublikowana także rozprawa Kult Serca Maryi. Studium dogmatyczne, która wraz z dotychczasowym dorobkiem naukowym stanowiła podstawę do wystąpienia z prośbą o wszczęcie przewodu habilitacyjnego. Formalna prośba wpłynęła do Rady Wydziału 5 listopada 1949 r. Dnia 28 lutego 1950 r. rada powołała komisję mającą na celu ocenę dorobku o. Krupy, w której skład weszli: ks. prof. Antoni Słomkowski, rektor KUL, ks. prof. Bolesław Radomski, kierownik Sekcji Teologii Fundamentalnej KUL oraz ks. prof. Ignacy Różycki z Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Warszawskiego. Recenzenci pozytywnie ocenili studium dogmatyczne o. Krupy o kulcie Serca Maryi oraz dotychczasową aktywność naukową habilitanta. Każdy z nich podkreślał odwagę autora w podejmowaniu zagadnień nowych a tym samym trudnych i wymagających zarówno ogromnej erudycji piszącego jak i konieczności przecierania szlaków nowym zasadom metodologicznego opracowania tematu. Warto w tym miejscu przytoczyć niektóre passusy przedstawionych Radzie Wydziału recenzji, bowiem ukazane w nich cechy o. Krupy jako naukowca, nieodmiennie charakteryzowały jego aktywność naukową. Ks. Różycki zauważał: „Trzeba uznać wielką odwagę autora, że za przedmiot swoich roztrząsań naukowych wybrał tak niewdzięczny temat [kult Serca Maryi]; niewdzięczny zaś z tego powodu, że wymagał przerąbywania sobie drogi przez teren pod wielu względami dziewiczy, a prócz tego na każdym kroku nęcący do porzucenia ściśle obiektywnej, naukowej postawy na korzyść strony uczuciowo-dewocyjnej. […] Z wielu kart rozprawy przebija borykanie się autora z problemami metodycznymi, narzuconymi przez niewdzięczny przedmiot, ale też studium uważniejsze wykazuje, iż autor wychodzi z tych zmagań z pomyślnym wynikiem”. W bardzo podobnym duchu pisał ks. Słomkowski: „Na uwagę zasługuje fakt, że autor nie idzie utartymi drogami, nie unika trudności, lecz stara się dać naprawdę coś nowego. Kroczy przy tym ścieżką nie obcą jego Zakonowi, na której szczególnie wsławił się Duns Scot, mianowicie sprecyzowania dogmatycznego prawdy, która jest przedmiotem kultu szerokich mas. Włącza się przy tym autor swoją rozprawą w prądy nowoczesne, mianowicie w ruch liturgiczny i mariologiczny”. Ks. Radomski natomiast podkreślał pionierskość naukowych badań bernardyńskiego mariologa: „Do r. 1948 publikowane poważniejsze prace o kulcie Serca Marii traktowały ten przedmiot na płaszczyźnie liturgicznej i ascetyczno-mistycznej. […] Wprowadzenie zaś przez Kościół kultu Serca Marii do liturgii, będącej wyrazem zwyczajnego nauczania Kościoła, a tym samym źródłem poznania wiary i argumentacji teologicznej, postawiło ten kult na płaszczyźnie dogmatycznej, co musiało zwrócić uwagę teologów na potrzebę opracowania jego podstawy dogmatycznej. Pierwszym teologiem, który podjął się traktować kult Serca Marii jako problem dogmatyczny jest o. Krupa”.
Dnia 19 maja 1950 r. odbyło się kolokwium habilitacyjne zakończone wynikiem pozytywnym i uzyskaniem veniam legendi z zakresu teologii dogmatycznej. Dnia 1 czerwca Senat Akademicki zatwierdził habilitację, zwracając się jednocześnie do Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego z prośbą o uznanie podjętych decyzji. Nastąpiło to dopiero pięć lat później. Nowo kreowany docent (choć początkowo nieuznawany przez państwo), według kwestionariusza z 21 maja 1951 r., pełniąc funkcję kierownika II Katedry Teologii Dogmatycznej, prowadził 8 godzin wykładów z dogmatyki, 1 seminarium oraz 1 dysputę scholastyczną. Dodatkowo podejmował się wygłaszania prelekcji w Instytucie Wyższej Kultury Religijnej. Jego biografowie podkreślają także wkład, jaki wniósł inicjując w roku 1949 wydawanie „Roczników Teologiczno-Kanonicznych”. O. Krupa został ich pierwszym redaktorem. W dziele tym współpracował z rektorem Słomkowskim i bp. Piotrem Kałwą.
Wkrótce po habilitacji Komisja Mieszkaniowa Senatu KUL przyznała o. Krupie 1 pokój przy ul. Szopena 27 wraz ze współdzieloną z innymi lokatorami kuchnią i łazienką. Obrazuje to z jak bardzo ciężkimi warunkami mieszkaniowymi borykać się musieli pracownicy uniwersytetu. Dla o. Krupy jako zakonnika rzeczą naturalną byłoby zamieszkanie w klasztorze swojego zakonu. Niestety nie mógł tego uczynić, bowiem lubelskim bernardynom po kasacie z roku 1864 nie udało się powrócić do zabranej im własności przy ul. Bernardyńskiej. Na zamieszkanie poza domem zakonnym o. Andrzej regularnie otrzymywał zezwolenia przełożonego prowincjalnego Polskiej Prowincji Niepokalanego Poczęcia NMP, do której formalnie przynależał.
Początki pracy w KUL o. Krupy to czas nasilenia represji komunistycznych wobec Kościoła katolickiego w Polsce. Przedmiotem szczególnych ataków stał się Katolicki Uniwersytet Lubelski, pomimo iż w Porozumieniu z 14 kwietnia 1950 r. rząd gwarantował kontynuowanie działalności uczelni w dotychczasowym zakresie. W praktyce jednak dążono do izolacji uniwersytetu, uniemożliwiano kontakty naukowe z ośrodkami zagranicznymi, prowadzono wrogą propagandę w środkach masowego przekazu, nakładano niesprawiedliwe podatki, dążono do zamknięcia niektórych wydziałów i instytutów takich jak np. Wydział Prawa i Nauk Społeczno-Ekonomicznych oraz Studium Zagadnień Społecznych i Gospodarczych Wsi. Szykany spotykały także pracowników uczelni, a przede wszystkim niezłomnego rektora ks. Antoniego Słomkowskiego, który za odmowę zalegalizowania w KUL komórki PZPR oraz komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej (ZMP) został pod naciskiem władz odwołany z funkcji rektora, a następnie 1 kwietnia 1952 r. aresztowany pod zarzutem „handlowania zagranicznymi środkami płatniczymi” i po ciężkim śledztwie skazany na 3 lata więzienia. Represje nie ominęły jego najbliższych współpracowników, w tym o. Andrzeja Krupę, aczkolwiek w tym przypadku bezpośrednim powodem aresztowania była sprawa klasztoru bernardynów w Radecznicy k. Zamościa.
W roku 1950 zakonników z klasztoru radecznickiego oskarżono o współpracę w czasie wojny ze zbrodniczą dla komunistów Armią Krajową, a po wojnie o utrzymywanie kontaktów z członkami Zamojskiego Inspektoratu WIN-u. Dnia 20 czerwca aresztowano bernardynów z Radecznicy. Kolejnym krokiem było uwięzienie całego zarządu prowincjalnego na czele z ówczesnym przełożonym prowincji o. Bronisławem Szepelakiem. Wobec zaistniałej sytuacji prymas Polski Stefan Wyszyński, na mocy posiadanych uprawnień, mianował nowy zarząd z o. Sylwestrem Niewiadomym jako prowincjałem. Jego zastępcą, czyli kustoszem został o. Andrzej L. Krupa. Komuniści nie przyjęli do wiadomości poczynionych zmian i z początkiem roku 1952 zatrzymali nowy zarząd prowincjalny. Aresztowanie o. Krupy nastąpiło 14 stycznia, tego bowiem dnia bez jakiegokolwiek usprawiedliwienia nie pojawił na zajęciach. Dwa tygodnie później dziekan Wydziału Teologicznego ks. B. Radomski informował rektorat o nieusprawiedliwionej nieobecności profesora teologii dogmatycznej. Pismo to stało się podstawą do zredagowania oficjalnego zapytania do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa w Lublinie o losy o. Krupy i perspektywę jego powrotu na uczelnię. Władze uniwersytetu nie otrzymały żadnej odpowiedzi. Dopiero 27 czerwca do rektora dotarło oficjalne pismo z Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego, w którym wzywano do zawieszenia w wykonywaniu funkcji samodzielnego pracownika o. Krupę, a także przebywających w areszcie śledczym innych pracowników naukowych KUL – ks. A. Słomkowskiego, ks. J. Rybczyka i W. Sawickiego.
W areszcie o. Andrzej pozostał do grudnia 1952 r. Nie udowodniono mu żadnej winy, nie postawiono przed sądem. Prawie roczne więzienie odbywał w piwnicach Urzędu Bezpieczeństwa przy ul. Szopena w pobliżu własnego mieszkania, co z pewnością było dodatkową psychiczną torturą. Po uwolnieniu nie pozwolono mu powrócić na uczelnię, do brutalnie przerwanych zajęć. Wyjechał zatem o. Krupa do Warszawy, gdzie od 1 maja 1954 r. podjął pracę na działającym jeszcze w ramach Uniwersytetu Warszawskiego Wydziale Teologii Katolickiej. Były to już ostatnie miesiące istnienia tegoż wydziału. Od 1 października 1954 r. bernardyński zakonnik znalazł zatrudnienie na powołanej przez władze komunistyczne, w miejsce zamkniętego wydziału, Akademii Teologii Katolickiej przy Katedrze Dogmatyki Pozytywnej. W roku następnym na wniosek ministra szkolnictwa wyższego Centralna Komisja Kwalifikacyjna dla Pracowników Nauki przyznała mu z dniem 1 kwietnia tytuł naukowy profesora nadzwyczajnego. Jednocześnie też mianowano go prodziekanem Wydziału Teologicznego. Szybki awans o. Krupy oraz zaangażowanie w tworzenie struktur szkoły z nadania komunistycznego państwa mogą rodzić pewne wątpliwości odnośnie do postawy bernardyńskiego zakonnika. Jeśli nawet władze prowadziły wokół jego osoby nieczystą grę, mającą na celu pozyskanie go do współpracy, to wkrótce okazało się, że „profesor z ATK” – jak go określano w sposób pejoratywny w Wyższym Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Warszawie, gdzie również prowadził zajęcia z dogmatyki (o. S. C. Napiórkowski był słuchaczem wykładu De Deo creante et elevante), bardzo szybko zawiódł ich oczekiwania.
Już w styczniu 1957 r. Rada Wydziału Teologii KUL przyjęła wniosek ks. prof. Wincentego Granata o zaproszeniu o. Krupy na uniwersytet w Lublinie i ponownym powierzeniu mu Katedry Teologii Dogmatycznej. Sam ks. Granat gotowy był odstąpić prowadzone przez siebie wykłady. Dnia 22 stycznia dziekan wydziału skierował formalną prośbę do o. Krupy, który początkowo nie podjął zaproszenia, oczekując większych gwarancji pracy na uczelni. W kolejnym piśmie z 14 listopada dziekan informował o planowanym powierzeniu mu wykładów z teologii dogmatycznej w pełnym zakresie. W końcu 14 grudnia Senat Akademicki KUL utworzył nową Katedrę Mariologii na Sekcji Teologii Dogmatycznej obierając jej kierownikiem o. Krupę (na tym stanowisku pozostał do roku 1979). Ostateczny powrót do macierzystej uczelni oraz podjęcie przerwanych przez aresztowanie zajęć nastąpiło z dniem 1 lutego 1958 r. Decyzja ta wywołała zdecydowany protest władz komunistycznych. Dnia 29 marca Minister Szkolnictwa Wyższego Stefan Żółkiewski poinformował o. Krupę o rozwiązaniu umowy o pracę w ATK z dniem 31 stycznia, podając jako powód samowolne przerwanie wykonywanych obowiązków. W tonie znacznie ostrzejszym zredagowany został list L. Leszczyńskiego, dyrektora Departamentu Studiów Uniwersyteckich, który zarzucił mu bezpodstawne porzucenie zajmowanych stanowisk profesora oraz prodziekana Wydziału Teologicznego ze szkodą dla uczelni oraz studentów. Ponadto Leszczyński wypomniał jego nielojalność wobec władz akademii, na której znalazł zatrudnienie i na której uzyskał tytuł profesora nadzwyczajnego. W liście adresowanym do rektora KUL dyrektor Departamentu Studiów Uniwersyteckich oczekiwał wyciągnięcia konsekwencji wobec nielojalnego pracownika naukowego. Oczywiście, władze KUL nie podjęły żadnych kroków przeciwko o. Krupie. Wręcz przeciwnie, z radością przyjęto powrót swojego profesora, natomiast zdaniem Służb Bezpieczeństwa, jak to wynika z notatki informacyjnej kpt. W. Kity z 11 października 1960, o. Andrzej wraz z ks. Słomkowskim należał na uczelni do grona do tych pracowników, którzy „najwięcej rozrabiają” ze szkodą dla socjalistycznej Ojczyzny. Nadzieje na pozyskanie lojalnego współpracownika okazały się płonne.
Po swoim powrocie do Lublina o. Andrzej Krupa energiczne włączył się w życie naukowe uczelni, nie szczędząc ponadto sił w sektorze administracyjnym. W drugim semestrze roku akademickiego 1957/1958 podjął zajęcia z zakresu teologii dogmatycznej w pełnym siedmiogodzinnym wymiarze. Jednocześnie czynił starania o wyjazd jako oficjalny delegat KUL na Kongres Mariologiczno-Maryjny do Lourdes, który obradował od 10 do 17 września 1958 r. Ze strony władz państwowych nie otrzymał zgody na wyjazd, czemu nie należy się nadmiernie dziwić, biorąc pod uwagę okoliczności opuszczenia ATK. W roku 1959 biskup lubelski powierzył o. Krupie obowiązki duszpasterza Pracowników Nauki, Pisarzy Katolickich i Twórczych Grup Artystycznych. Bardzo szybko też zdobył sobie zaufanie pośród pracowników Wydziału Teologicznego. Już w roku swojego powrotu został wybrany na urząd prodziekana wydziału. Funkcję tę sprawował do roku 1961 u boku ks. Stanisława Łacha, ówczesnego dziekana. W roku 1960, po ostatecznym odejściu z uczelni ks. A. Słomkowskiego, objął po nim I Katedrę Teologii Dogmatycznej, którą kierował aż do odejścia na emeryturę. W międzyczasie dały o sobie znać problemy zdrowotne. Na jesieni roku 1961 o. Krupa przez kilka tygodni był hospitalizowany.
Nowy rozdział w życiu lubelskiego profesora otworzył rok 1963. Rada Wydziału Teologicznego na posiedzeniu w dniu 29 maja większością głosów wybrała o. Andrzeja Krupę na dziekana wydziału. Jednocześnie też prodziekanem został wybrany ks. doc. Władysław Poplatek. Dnia 30 września Senat KUL biorąc pod uwagę chorobę ówczesnego rektora ks. prof. Mariana Rechowicza dla odciążenia go w obowiązkach naznaczył o. Krupę zastępcą prorektora (urząd ten sprawował do końca roku akademickiego 1967/1968). Obowiązki prorektora pełnił w tym czasie prof. Zdzisław Papierkowski (prorektor w latach 1945-49, 1960-68), wybitny polski prawnik z zakresu prawa karnego. Działalność o. Krupy jako dziekana Wydziału Teologicznego przypadła na lata rektorstwa ks. prof. M. Rechowicza, późniejszego biskupa i administratora apostolskiego Lwowa w Lubaczowie (rektor w latach 1956-1965). Natomiast jego aktywność jako zastępcy prorektora objęła także czas rektorstwa sługi Bożego ks. prof. Wincentego Granata (rektor w latach 1965-1970). Okres ten, bardzo bogaty w wydarzenia, by wspomnieć w tym miejscu jedynie o obchodach Millenium Chrztu Polski i peregrynacji Cudownego Obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej z 1966 r. czy też jubileuszu 50-lecia istnienia KUL, znalazł już swoje przynajmniej cząstkowe opracowanie, dlatego też dla potrzeb niniejszego studium uwaga autora skupi się przede wszystkim na latach urzędowania o. Krupy jako dziekana Wydziału Teologicznego – 1963/1964 oraz 1964/1965.
Jeśli spojrzy się na lata posługi o. Krupy jako dziekana, nietrudno zauważyć, iż przypadły one na doniosły dla Kościoła czas Soboru Watykańskiego II (1962-1965). Już kilka lat przed jego rozpoczęciem profesorowie wydziału włączyli się w prace przygotowawcze, odpowiadając na apel Papieskiej Komisji Antepreparatoryjnej. W kwietniu 1960 przesłali do Rzymu odpowiednie tematy, sugestie i propozycje. W czasie trwania soboru zainicjowana została na Wydziale Teologicznym jego głęboka restrukturyzacja i reorganizacja, której celem było dowartościowanie poszczególnych dyscyplin teologicznych, które dzięki nowej strukturze organizacyjnej na nowo zdefiniowały przedmiot swoich badań, zweryfikowały metody badawcze i zwróciły większą niż dotychczas uwagę na studium zagadnień szczegółowych. Zjawisko daleko idącej specjalizacji w ramach teologii dokonanej w KUL należy, przynajmniej w pierwszym jej etapie, interpretować nie tyle jako działanie inspirowane nauczaniem soborowym – sobór jeszcze się nie zakończył, a znaczna część dokumentów oczekiwała na ostateczną redakcję i aprobatę – ale jako inicjatywę, która wyrosła z harmonijnego z duchem soborowym odczytania tych samych znaków i wyzwań czasu oraz próby udzielenia adekwatnej odpowiedzi.
Na szczególną uwagę zasługują zmiany, które dokonały za czasów o. Krupy w ramach Sekcji Teologii Pastoralnej (powołanie Instytutu Teologii Pastoralnej nastąpiło w roku 1968). W roku akademickim 1963/1964 dla wspomnianej sekcji został dostosowany program nauczania wzorowany na programach zagranicznych ośrodków uniwersyteckich z uwzględnieniem warunków rodzimych. Tym samym ukształtowały się 3 specjalizacje: pedagogiczno-katechetyczna, liturgiczno-homiletyczna oraz hodegetyczno-socjologiczna. Oprócz przygotowania teoretycznego położono bardzo mocny nacisk na umiejętności praktyczne przyszłych duszpasterzy i animatorów życia parafialnego. Rada Wydziału Teologii na posiedzeniu w dniu 11 października 1963 r. zaaprobowała program praktyki duszpasterskiej obowiązkowej dla wszystkich studentów sekcji, mającej miejsce zarówno w okresie roku akademickiego, jak również podczas wakacji. Celem praktyki, zgodnie z zapisem protokołu obrad, miało być: „a. umożliwienie studentom pogłębionych badań zagadnień z dziedziny poszczególnych specjalizacji w zakresie: hodegetyki, liturgiki pastoralnej, homiletyki, socjologii religii oraz pedagogiki pastoralnej; b. zapoznanie się z różnymi ośrodkami pracy duszpasterskiej na terenie całego kraju oraz metodą pracy stosowaną w tych ośrodkach; c. nabycie usprawnienia osobistego do odpowiedniej pracy w zakresie własnej specjalizacji”. Praktyki miały się odbywać przede wszystkim na terenie kościoła akademickiego KUL oraz w pozostałych ośrodkach duszpasterskich na terenie Lublina a także w innych regionach Polski. Miejscem praktyki miały być jednak nie tylko kościoły, czy też punkty nauczania katechetycznego, ale także poszczególne wydziały kurii diecezjalnych, redakcje czasopism i periodyków religijnych, ośrodki apostolatu specyficznego. Zebrany materiał oraz doświadczenie stanowiły podstawę do dyskusji i badań w ramach seminariów naukowych. Za jedno z zadań priorytetowych uznano stworzenie specjalistycznej biblioteki pastoralnej. W tym celu dziekan w piśmie z 8 sierpnia 1964 zwracał się do prymasa z prośbą o pomoc w otrzymaniu literatury zagranicznej, a kilka miesięcy później dziękował za już dostarczone pozycje z dziedziny pedagogiczno-katechetycznej. Z pewnością tego rodzaju próśb i zabiegów ze strony dziekana wydziału było o wiele więcej.
Analizując zmiany dokonane w Sekcji Teologii Pastoralnej trudno nie przywołać słów Konstytucji duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym „Gaudium et spes” (nr 62): „Zachęca się teologów, żeby przy zachowaniu metod i wymogów właściwych nauce teologicznej, wciąż szukali coraz to bardziej odpowiedniego sposobu podawania doktryny ludziom sobie współczesnym […]. W duszpasterstwie należy uznawać i stosować w dostatecznej mierze nie tylko zasady teologiczne, lecz także zdobycze nauk świeckich, zwłaszcza psychologii i socjologii, tak żeby również i wiernych prowadzić do rzetelnego i dojrzalszego życia wiary”. Działania podjęte na Wydziale Teologicznym wyprzedzały nauczanie soborowe, wszak przywołaną konstytucję uchwalono dopiero 7 grudnia 1965 r. Lubelscy teologowie z o. Andrzejem Krupą na czele podobnie jak ojcowie soborowi odczuwali głęboką potrzebę właściwej formacji teologów-duszpasterzy, którzy czerpiąc ze źródła Objawienia, na sposób zrozumiały i dostosowany do zmieniających się warunków współczesnego świata, głosić będą niezmienne Boże prawdy.
Przekształceniom uległ także Instytut Muzykologii Kościelnej (erygowany formalnie w 1966 r.). W roku akademickim 1963/1964 wprowadzono na nim nowy program studiów wzorowany na Papieskim Instytucie Muzyki Kościelnej w Rzymie. W ramach instytutu wykształciły się następujące specjalizacje: ogólna muzyka sakralna, muzykologia kościelna, kompozycje sakralne oraz organy jako przedmiot główny. Jednocześnie też udało się przeprowadzić generalny remont 6 sal wykładowych, zakupić nowe przyrządy i instrumenty muzyczne, powiększyć znacząco bibliotekę, wyposażając ją w nowe książki i zapisy nutowe. Na początku kwietnia 1965 dziekan Krupa przesłał wielkiemu kanclerzowi KUL bp. Kałwie projekt nowego statutu Instytutu Muzykologii Kościelnej, celem prezentacji podczas obrad Konferencji Episkopatu Polski. Rok później nastąpiła formalna erekcja instytutu.
Za czasów sprawowania urzędu dziekańskiego przez o. prof. Krupę miało miejsce również powołanie do życia Instytutu Historii Kościoła. Oficjalnie instytut został erygowany decyzją Kongregacji ds. Seminariów i Uniwersytetów z dnia 6 lutego 1964 r. Głównym inicjatorem przekształcenia Sekcji Historii Kościoła w instytut był rektor KUL, wybitny historyk ks. prof. Marian Rechowicz. Przekształcenie zostało przeprowadzone na wzór Wydziału Historii Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie. Powołano 7 katedr, choć nie wszystkie ze względu na czasowy brak odpowiednio przygotowanej kadry naukowo-dydaktycznej, podjęły od razu działalność. Były to następujące jednostki: Katedra Historii Kościoła w Starożytności, Historii Kościoła w Średniowieczu, Historii Kościoła w Czasach Nowożytnych i Najnowszych, Nauk Pomocniczych Historii Kościoła, Patrologii i Archeologii Chrześcijańskiej. Daleko posunięta specjalizacja pozwoliła na zaoferowanie studentom szeregu wykładów specjalistycznych. Ponadto, pozostawiając nowopowstały instytut w strukturach Wydziału Teologicznego, jeszcze raz podkreślono zasadność ulokowania historii Kościoła pośród dyscyplin teologicznych.
O. Andrzej Krupa jako dziekan Wydziału Teologicznego nie bał się zainwestować w zatrudnienie młodych pracowników naukowo-dydaktycznych, pomimo iż każda z sekcji i instytutów borykały się z trudnościami lokalowymi i z kolejnych posiedzeń Rady Wydziału kierowano prośby do rektoratu o nowe pomieszczenia do celów dydaktycznych i naukowych. Dnia 5 marca 1964 r. z inicjatywy dziekana wydziału została stworzona specjalna komisja ds. powołania asystentów złożona z kierowników poszczególnych sekcji. Owocem jej prac było przygotowanie wniosku o zatrudnienie 10 nowych pracowników na stanowisku asystenta. Wśród nich znaleźli się późniejsi wybitni profesorowie uniwersytetu i znane postaci z życia polskiego Kościoła: ks. Wacław Hryniewicz OMI (Sekcja Teologii Dogmatycznej), ks. Franciszek Blachnicki (Sekcja Teologii Pastoralnej), o. Celestyn Stanisław Napiórkowski OFMConv (Sekcja Teologii Dogmatycznej), ks. Stanisław Cinal SAC (Sekcja Teologii Biblijnej), ks. Romuald Łukaszyk (Sekcja Teologii Fundamentalnej), ks. Seweryn Rosik (Sekcja Teologii Moralnej), ks. Wojciech Danielski (Instytut Historii Kościoła), ks. Zygmunt Zieliński (Instytut Historii Kościoła), ks. Marek T. Zahajkiewicz (Instytut Historii Kościoła) oraz ks. Zdzisław Bernat (Instytut Muzykologii Kościelnej).
Należy zwrócić uwagę na jeszcze jedno ważne wydarzenie. Dnia 5 marca 1964 r. Rada Wydziału Teologicznego z inicjatywy ks. prof. M. Rechowicza przyjęła wniosek o nadaniu doktoratu honoris causa emerytowanemu rektorowi Katolickiego Uniwersytetu w Louvain bp. Honoré Marie Louisowi van Waeyenbergh’owi (1891-1971). Senat Akademicki zatwierdził tę decyzję 14 marca. Referat uzasadniający wyróżnienie bp. Waeyenbergh’a tą najwyższą akademicką godnością przygotował o. Andrzej Krupa. Przypomniał w nim zasługi biskupa z Mallines, szczególnie z okresu II wojny światowej, kiedy pełniąc urząd rektora Katolickiego Uniwersytetu w Louvain przeciwstawił się jego germanizacji, odmawiając zatrudnienia niemieckich profesorów. Aktem heroicznej odwagi było także odrzucenie żądania wydania listy z adresami domowymi studentów przeznaczonych przez Gestapo do wyjazdu na ciężkie roboty w Rzeszy. Stało się to podstawą jego aresztowania i półtorarocznego uwięzienia. Po wojnie – jak podkreślał o. Krupa – ks. prof. Waeyenbergh niestrudzenie wspierał uniwersytet w Lublinie m.in. poprzez przyznawanie jego studentom i pracownikom stypendiów naukowych i otaczając ich opieką podczas wyjazdów zagranicznych. Bardzo bliska współpraca pomiędzy Katolickim Uniwersytetem w Louvain a Katolickim Uniwersytetem Lubelskim na stałe wpisała się w historię wzajemnych relacji.
Podsumowując dwuletnią kadencję o. Krupy jako dziekana Wydziału Teologicznego warto przytoczyć dane statystyczne, które także obrazują aktywność wydziału i są owocem stałego czuwania dziekana nad prawidłowym przebiegiem toku studiów i ich końcowym rezultatem. W latach akademickich 1963/1964 oraz 1964/1965 wydział tworzyły następujące jednostki: Sekcja Teologii Biblijnej, Sekcja Teologii Dogmatycznej, Sekcja Teologii Fundamentalnej, Sekcja Teologii Moralnej, Sekcja Teologii Pastoralnej, Sekcja (później Instytut) Historii Kościoła oraz Instytut Muzykologii Kościelnej. W roku 1963/1964 na wydziale studiowało 422 studentów (kurs wyższy: 172; kurs zwyczajny A – seminaria duchowne: 142 i kurs zwyczajny B – siostry zakonne: 79; muzykologia: 29). Dyplomy doktorskie otrzymało 7 osób, natomiast dyplomy magisterskie 59 absolwentów. Egzamin licencjacki zdało 120 osób. Jednocześnie też przeprowadzono i zakończono przewód habilitacyjny o. Romulda Gustawa OFMObs z zakresu historii Kościoła. W następnym roku akademickich nieznacznie wzrosła liczba studentów, osiągając liczbę 434 (kurs wyższy: 151; kurs zwyczajny A – seminaria duchowne: 140 i kurs zwyczajny B – siostry zakonne: 114; muzykologia: 29). Przeprowadzono 11 przewodów doktorskich i obroniono 52 prace magisterskie. Ponadto 53 osoby zdały egzamin licencjacki. W tym też roku z pomyślnym rezultatem sfinalizowano przewód habilitacyjny ks. Kazimierza Romaniuka z zakresu teologii biblijnej. Pomyślne przejście kolejnych etapów ku otrzymaniu stopnia doktora habilitowanego nie gwarantowało jego zatwierdzenia ze strony władz państwowych. Uniwersytet w tym czasie niejednokrotnie borykał się z problemami odmowy zatwierdzania nadanych stopni i tytułów naukowych. W roku akademickim 1963/1964 przynajmniej 4 pracowników pracowało jako docenci bez państwowego zatwierdzenia ich stanowiska. Dziekan Krupa osobiście doświadczył specyficznej kontroli państwa nad kryteriami przyznawania tytułów naukowych.
Jeszcze w trakcie trwania kadencji dziekańskiej rozpoczęły się starania wydziału o nadanie o. Krupie tytułu profesora zwyczajnego. Dnia 1 marca 1965 r. została powołana w tym celu komisja w składzie: ks. Marian Rechowicz, przewodniczący oraz ks. Mieczysław Żywczyński i ks. Stanisław Łach. Trzy tygodnie później komisja pozytywnie oceniła dorobek kandydata do profesury i wystąpiła z wnioskiem do Rady Wydziału o wszczęcie dalszego postępowania. Rada na posiedzeniu w dniu 29 marca wyznaczyła dwóch recenzentów zewnętrznych: ks. Ignacego Różyckiego i ks. Wincentego Kwiatkowskiego z Akademii Teologii Katolickiej. Obydwaj profesorowie pozytywnie ocenili dorobek o. Krupy. Sporządzone opinie stały się podstawą do poddania pod głosowanie Rady Wydziału wniosku o nadanie tytułu profesora zwyczajnego. Dnia 21 maja 1965 r. w głosowaniu tajnym wniosek został przyjęty większością głosów. Senat Akademicki sprawą profesury o. Krupy zajął się dopiero w listopadzie, zatwierdzając jednomyślnie decyzję Rady Wydziału. W marcu 1966 r. decyzję senatu potwierdził wielki kanclerz KUL bp Piotr Kałwa. Do władz państwowych z prośbą o zatwierdzenie uchwały senatu zwrócił się rektor KUL ks. Wincenty Granat w piśmie z dnia 14 listopada. Na odpowiedź Ministerstwa Oświaty i Szkolnictwa Wyższego trzeba było czekać ponad cztery lata. Dnia 22 stycznia 1971 r. dyrektor Departamentu Studiów Uniwersyteckich, Ekonomicznych i Pedagogicznych poinformował rektora o niezatwierdzeniu profesury zwyczajnej o. Krupy. Jeszcze raz bernardyński zakonnik doświadczył komunistycznych represji. Ponowne starania o uzwyczajnienie profesury o. Krupy podjął o. Albert Krąpiec OP, nowy rektor KUL. Początkowo również i jego starania nie odnosiły pożądanego efektu. W pewnym momencie nawet sam zainteresowany nie krył swojego rozgoryczenia. W marcu 1972 r. o. Krupa w liście do rektora skarżył się na postępowanie władz państwowych wobec jego osoby, ale także częściową winą obarczał o. Krąpca, który jego zdaniem niewiele uczynił dla pomyślnego ukończenia procedury zatwierdzenia tytułu. Nie wydaje się, by były to oskarżenia do końca słuszne, skoro rektor KUL w kwietniu 1971 r. korespondował w tej sprawie ze stroną rządową. Kolejna prośba o. Krąpca z dnia 17 kwietnia przyniosła pożądany efekt. Minister Szkolnictwa Wyższego i Techniki prof. Leszek Kasprzyk w piśmie z dnia 18 października 1972 r. poinformował rektora KUL o zatwierdzeniu decyzji senatu z listopada 1965 r. o nadaniu o. Krupie tytułu profesora zwyczajnego. Siedem długich lat trwała procedura uzwyczajnienia profesury byłego dziekana Wydziału Teologii i zastępcy prorektora KUL.
Po zakończeniu dwuletniej kadencji dziekana o. Krupa jeszcze przez trzy lata pełnił funkcję zastępcy prorektora KUL. W latach 1965-1970 przewodniczył Komisji Dyscyplinarnej ds. Studentów, natomiast od roku 1968 był zaangażowany w prace Senackiej Komisji ds. Nauki.
Lata siedemdziesiąte naznaczone były niezwykłą aktywnością naukowo-dydaktyczną o. Krupy zarówno na macierzystej uczelni jak i w innych ośrodkach naukowych na terenie Polski i poza jej granicami. W Katolickim Uniwersytecie Lubelskim kierował nie tylko pracami dwóch Katedr: Mariologii i Teologii Dogmatycznej, ale także przewodniczył Sekcji Teologii Dogmatycznej. W roku 1972, na zaproszenie abpa Bolesława Kominka, rozpoczął wykłady na Wrocławskim Fakultecie Teologicznym (od 1974 r. Papieski Wydział Teologiczny we Wrocławiu) jako profesor eklezjologii i kierownik Katedry Kairologii. Do Wrocławia dojeżdżał regularnie najpierw z Lublina, a od roku 1983 z Zakopanego. Z wrocławskim fakultetem o. Krupa związany był aż do roku 1988. W roku akademickim 1974/1975 oraz 1976/1977 wykładał gościnnie w Papieskim Ateneum „Antonianum” w Rzymie. Jego aktywność była również zauważalna w pracach komisji Episkopatu Polski. Jeszcze w roku 1967 został powołany do Komisji Maryjnej. W drugiej połowie lat siedemdziesiątych, przewodnicząc także Polskiej Sekcji Mariologii, odpowiadał za przygotowanie reformy studiów mariologicznych w polskich seminariach. Regularnie też uczestniczył na zaproszenie kard. Karola Wojtyły w posiedzeniach i pracach Komisji Episkopatu ds. Nauki Katolickiej, której członkiem był od roku 1975. Ponadto o. Krupa działał na rzecz Towarzystwa Naukowego KUL i Towarzystwa Przyjaciół KUL, w którym za wybitne zasługi otrzymał zaszczytny tytuł „członka-założyciela”.
Działalność prof. Krupy wykraczała daleko poza granice kraju. Swoim członkostwem wyróżniło go Francuskie Towarzystwo Mariologiczne. Natomiast w roku 1965 jako pierwszy Polak został powołany na członka zwyczajnego Papieskiej Akademii Maryjnej w Rzymie, a od roku 1974 pełnił funkcję jej wiceprzewodniczącego. Członkostwo w Akademii Maryjnej zobowiązywało do włączenia się w prace przygotowawcze i czynnego uczestniczenia w Kongresach Mariologiczno-Maryjnych. Pierwsze zaproszenie na tego rodzaju konferencję naukową o. Krupa otrzymał jeszcze w roku 1950. Kolejne w 1954, 1958 i 1965 r. Ze względów politycznych nie mógł w nich uczestniczyć osobiście, ale na każde ze spotkań przygotowywał referaty, które następnie ukazywały się drukiem. Dopiero lata siedemdziesiąte stworzyły możliwości wyjazdów zagranicznych. O. Krupa uczestniczył w Kongresach Mariologicznych w Zagrzebiu (1971), Rzymie (1975), Saragossie (1979) oraz po przejściu już na emeryturę w kongresie na Malcie w roku 1983.
Opisana powyżej aktywność naukowa o. Krupy jednoznacznie wskazuje, iż w kręgu jego zainteresowań znajdowały się przede wszystkim zagadnienia mariologiczne. Spośród licznych publikacji należy wymienić, oprócz wspomnianej już wcześniej rozprawy habilitacyjnej, monografię Electa ut sol. Studium teologiczne o Najświętszej Maryi Pannie (Lublin 1963). W wielu artykułach poruszał aktualne problemy mariologii np. prawdę o Wniebowzięciu NMP w związku z ogłoszonym w 1954 dogmatem. Nową inspiracją dla jego twórczości było nauczanie Soboru Watykańskiego II o Kościele i roli Maryi w Bożym planie zbawienia. Nie lękał się przy tym konfrontacji i dyskusji z teologami protestanckimi. Sięgał nawet do doktryny Marcina Lutra, szukając w niej odniesień Maryjnych. Poruszał także ważne wątki dla duchowości polskiej takie jak np. oddanie się w macierzyńską niewolę Maryi, czy też maryjne zawierzenie bł. Maksymiliana Kolbego. W niektórych jego publikacjach pojawiały się zagadnienia bliskie mu jako franciszkaninowi np. miejsce Matki Bożej w życiu duchowym św. Franciszka. O. Krupa wychodził ponadto szeroko poza problematykę ściśle mariologiczną. Na szczególną uwagę zasługują jego rozważania o Bożym Miłosierdziu, Duchu Świętym, kapłaństwie czy też roli doświadczenia w teologii. On też, co nie jest powszechnie znane, dał początek badaniom nad problemem historii teologii w Polsce. W sumie, dorobek naukowy o. Krupy obejmuje 4 pozycje książkowe, ponad 30 artykułów opublikowanych w wydawnictwach polskich i zagranicznych oraz 4 hasła w I tomie Encyklopedii Katolickiej. Wynikami swoich badań i dociekań naukowych dzielił się ze słuchaczami prowadzonych wykładów monograficznych, których tematyka podlegała corocznym regularnym zmianom, świadczących o niegasnącej pasji zgłębiania prawd wiary. Jako promotor wypromował 15 doktorów teologii oraz niezliczone grono licencjuszy i magistrów (na PWT we Wrocławiu pod jego kierunkiem powstało 15 prac magisterskich oraz 1 licencjacka).
Z dniem 1 października 1980 r. o. prof. Andrzej Krupa przeszedł na emeryturę i zakończył pracę dydaktyczną w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W Lublinie pozostał jeszcze przez trzy lata, mieszkając nadal w konwikcie księży. Ostateczny wyjazd nastąpił 22 sierpnia 1983 r. Ze względu na czas wakacji nie odbyło się żadne oficjalne pożegnanie. Żegnał go jedynie o. Celestyn Napiórkowski, jego uczeń i następca na Katedrze Mariologii i Katedrze Teologii Dogmatycznej. Rozstawał się więc bernardyński profesor ze swoją Alma Mater na sposób prawie niezauważony… Kolejne lata spędził o. Krupa w klasztorze swojego zakonu w Zakopanem. Ziemskie pielgrzymowanie zakończył również niepostrzeżenie w wakacje 1992 r., a dokładnie 15 lipca – w wigilię maryjnego święta Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel. Pogrzeb odbył się 18 lipca na zakopiańskim cmentarzu. Delegacja z lubelskiej uczelni była nader skromna: prof. Stanisław Kiczuk, prorektor KUL, o. prof. Celestyn Napiórkowski oraz ks. prof. Stanisław Nagy, przyjaciel zmarłego. Uroczystościom pogrzebowym przewodniczył bp Albin Małysiak z Krakowa. Homilię wygłosił o. Andrzej Pabin, przełożony prowincjalny braci bernardynów. Nie było żadnego przedstawiciela Akademii Teologii Katolickiej, ani Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu, którym zmarły profesor służył przez wiele lat.
W dziesiątą rocznicę jego śmierci – 26 listopada 2002 r. – w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim odbyła się sesja naukowa poświęcona pamięci o. Andrzeja Krupy zorganizowana przez Katedrę Mariologii i Koło Naukowe Teologów. Rok później ukazała się księga pamiątkowa ku jego czci – Amicta sole, która świadczy dobitnie, iż wspomnienie o wielkim profesorze i mariologu lubelskim jest mimo wszystko wciąż żywe w pamięci grona jego uczniów i współpracowników.
Oprac. o. Arkadiusz Smagacz OCD
Źródła i literatura
Archiwum Uniwersyteckie Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II
AU KUL, Referat Personalny, Akta osobowe pracowników, sygn. A-286, Ks. Krupa Andrzej;
AU KUL, Wydział Teologii, sygn. II 1.2, Korespondencja do rektoratu 1947-1990;
AU KUL, Wydział Teologii, sygn. II 1.3, Korespondencja do dziekanatu 1947-1988;
AU KUL, Wydział Teologii, sygn. II 1.4, Korespondencja kierowana do dziekana 1950-1989;
AU KUL, Wydział Teologii, sygn. II 1.6, Korespondencja z biskupami 1947-1988;
AU KUL, Wydział Teologii, sygn. II 1.16.2, Rada Wydziału Teologii [protokoły] 4.XII.1958-22.VI.1966;
AU KUL, Wydział Teologii, sygn. II 1.18, Protokoły Komisji Rady Wydziału. Korespondencja do Rady Wydziału 1958-1989;
AU KUL, Wydział Teologii, sygn. II 1.19.1, Działalność dziekanatu. Korespondencja 1947-1973;
AU KUL, Wydział Teologii, sygn. II 1.23, Sprawozdania dziekańskie (1944-1990).
Amicta sole. Księga pamiątkowa ku czci Ojca Profesora Andrzeja Ludwika Krupy OFM (1910-1992), red. S.C. Napiórkowski OFMConv, Lublin 2003 (m.in. pełna bibliografia przedmiotowa oraz wykaz prac dyplomowych pisanych pod kierunkiem o. Krupy); Katolicki Uniwersytet Lubelski w latach 1944-1952. Wspomnienia i relacje, red. J. Ziółek, Lublin 1999 (zob. Wspomnienia ze studiów z lat 1951-1956 E. Nawrockiego, s. 135-141); Księga pamiątkowa w 75-lecie Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Wkład w kulturę polską w latach 1968-1993, red. M. Rusecki, Lublin 1994 (m.in. biogram na s. 407-408); Murawiec W. F. OFM, Krupa Ludwik Andrzej, w: Słownik Polskich Teologów Katolickich 1981-1993, t. VIII, red. J. Mandziuk, Warszawa 1995, s. 315-317 (bibliografia podmiotowa i przedmiotowa); Napiórkowski S. C. OFM, Pięćdziesięciolecie teologii dogmatycznej na KUL, „Roczniki Teologiczno-Kanoniczne”, 15(1968) z. 2, s. 55-92; tenże, Krupa Andrzej Ludwik, w: Encyklopedia Katolicka, t. IX, Lublin 2002, kol. 1381-1382; Rusecki I. OFM, Krupa Andrzej, w: Leksykon duchowieństwa represjonowanego w PRL w latach 1945-1989, t. II, red. J. Myszor, Warszawa 2003, s. 140-141; tenże, Represje władz komunistycznych PRL względem zakonników bernardyńskich w latach 1947-1952, „W Nurcie Franciszkańskim”, 13(2004), s. 147-168; Siudy T., O. Ludwik Andrzej Krupa. Szkic biograficzny, „Roczniki Teologiczno-Kanoniczne”, 29(1982) z. 2, s. 7-8 (tom 29 poświęcony został o. A. Krupie z okazji siedemdziesiątych urodzin); tenże, Bibliografia publikacji o. prof. dra hab. Ludwika Andrzeja Krupy, „Roczniki Teologiczno-Kanoniczne”, 29(1982) z. 2, s. 9-11; Wyczawski H. E. OFM, Krupa Ludwik Andrzej, w: Słownik Polskich Pisarzy Franciszkańskich, Warszawa 1981, s. 252-255 (bibliografia przedmiotowa). Za: www.kul.pl
Przypisy
[1] W urzędowych pismach o. Krupa w zdecydowanej większości przypadków posługiwał się swoim chrzcielnym imieniem Andrzej, a nie zakonnym – Ludwik. W podobny sposób adresowano korespondencję dla niego przeznaczoną, dlatego też w dalszej części biogramu będzie używane jedynie to pierwsze imię.
[1] Conc. Vatic. II, Const. dogm. de Eccl., nr 3.
[2] Ibid., nr 61.
[3] Conc. Vatic. II, Const. past. de Eccl. in mundo nuius temporis, nr 22.
[4] Conc. Vatic. II, Const. dogm. de Eccl., nr 50.
[5] Ibid., nr 9.
[6] Const. de S. Liturg., nr 103.
[7] Conc. Vatic. II, Const. dogm. de Eccl., nr 62.
[8] Ibid., nr 66.
[9] Ibid.
[10] Ibid., nr 65.
[11] Jotsaldus, monachus, Vita s. Odilionis, Pl 142, 915-916; Słowo „mancipium” /manu capere = chwycić w rękę, uchwycić, zagarnąć, posiąść, opanować/ oznacza nabycie, względnie przejęcie czegokolwiek na własność. Sposób nabycia, wejście w posiadanie osoby lub rzeczy może być różny, może nim być kupno, zdobycz, oddanie się dobrowolne, może też ono oznaczać wszelkie inne związki, przez które jeden człowiek uzależnia się od kogoś lub czegoś. Może to być małżeństwo, miłość, upodobanie. Człowiek może też stać się „mancipium” swoich własnych upodobań, nałogów, skłonności. Słowo to więc posiada bardzo szerokie znaczenie. Nazwa polska: niewola, niewolnictwo, nie oddaje w pełni jego właściwego sensu. Wszystko to trzeba mieć na uwadze, jeśli się chce dobrze pojąć nazwę: Mancipium Mariae, Zob. Prudentius, Apotheos., ed. Belles Lettres. 408; Palutius, Capt., 5,2,1; Horatius, Sermo II, 7,3; Aulius Gellius, Noctes Atticae, 1. XVIII, c. VI, v. 9.
[12] S. Jean Eudes, Breve instrction sur l’excellence du Coeur Sacre de Jesus et de celui de sa Tres Sainte Mare, w: Oeuvres completes, ed. Vannes. 1905-1911, t. VIII, d. 560.
[13] Nie wiadomo, jaki tytuł swej rozprawie nadał sam św. Ludwik Grignion de Monfort. Zaginęła bowiem jej karta tytułowa. Tytuł; Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najśw. Maryi Panny, został nadany jej później. Można by ją równie dobrze – a może nawet i lepiej – nazwać: Traktat o świętym niewolnictwie. Z treści jej bowiem wynika, że właśnie niewolnictwo Maryi św. Ludwik uważał za jedynie prawdziwą i doskonałą formę nabożeństwa.
[14] S. Louis-Marie Grignion de Montfort, Traite de la vraie devotion a la Sainte Vierge, Tourcoing /Nord/, 1947, s. 201-212, s. 148-158.
[15] Ibid., nr 63, s. 41-42.
[16] Ibid., nr 62, s. 41.
[17] Ibid., nr 125, s. 89.
[18] Ibid,. Nr 257-265, s. 191-199.
[19] Ibid., nr 61, s. 41.
[20] Ibid., nr 144, s. 102.
[21] P, Desmullier, La consecration a la Sainte Vierge selon sainte Louis de Montfort, Paris 1963, s. 101-105.
[22] Pius XII, Nuntius radioph., Mais de una vez, AAS 34 /1942/, 313-319.
[23] Ibid., s. 318.
[24] Ibid., s. 319.
[25] Id., Epist., Quamvis immanis, AAS 35 /1943/, 363; AAS 36 /1944/, 145-147; Enc., Communion interpretes dolorum, AAS 37 /1945/, 97-100. Papież Paweł VI z dużym uznaniem wyraża się o akcie Piusa XII. Uznał on za stosowne wspomnieć o nim w swoim uroczystym przemówieniu soborowym, w dniu 21 XI 1964 roku, w którym ogłosił Maryję Matką Kościoła. Jest on zdania, że „Pius XII nie bez natchnienia Bożego poświęcił w sposób uroczysty /świat/ Niepokalanemu Sercu Najśw. Maryi Panny. Uznaliśmy za słuszne, by tego rodzaju najświętszy religijny akt, wspomnieć dziś w sposób specjalny: /Alloc., Post duos menses, AAS 56 /1964/, 1017/. W swoim „Adhortatio Apostolica”, Signum magnum. AAS 59 /1967/, 475, Paweł VI zachęca poszczególnych wiernych, by sami „poświęcali się Sercu Matki Kościoła” i by wprowadzając ten akt w życie „coraz bardziej poddawali się woli Bożej”. Akt poświęcania Maryi dokonany przez Piusa XII, omawia od strony dogmatycznej i duszpasterskiej, praca zbiorowa: Consecration mariale, Journees sacerdotales d’etudes mariales, Namur, 31 VIII et 1 IX 1943, Rapports et documents, Louvain, 1943.
[26] Conc. Vatic. II, Const. dogm. de Eccl., nr 61.
[27] Ibid., nr 61.
[28] Conc. Vatic. II, Decr. de accommondata renov, vitae religiosae, nr 25; S. Ambrosius, De virginit., II, c. 2 nr 15.
[29] Conc. Vatic. II, Const. dogm. de Eccl., nr 63; S. Ambrosius, Expos. Lc II, 7, PL 15, 1555.
[30] Ibid., nr 65.
[31] Conc. Vatic. II, Const. dogm. de Eccl., nr 46, 53, 65, 67-68; Decr. de institut. sacerdotali, nr 8; Decr.de Presb. min. et vita, nr 18; Decr. de accom. renov. vitae relig., nr 25.
[32] Leo XIII, Enc., Magnae Dei Matris, w: Encicl. Mariane, ed. A. Tondini, Roma 1950, s. 166.
[33] Pius X, Enc., Ad diem illum, ibid., s. 316.
[34] Ibid., s. 313.
[35] Ibid., s. 318.
[36] Pius XII, Alloc., In vostro IV Convegno, AAS 50 /1958/, 319.
[37] Id., Epist., Mater spei et gratiae, AAS 37 /1945/, 255. Na potrzebę naśladowania Maryi kładzie szczególny nacisk papież Paweł VI w swojej: Adhortatio Apostolica, Signum magnum, AAS 59 /1967/, 468-475.
[38] Conc. Vatic. II, Secr. de aciv. miss. Wccl., nr 3.
[39] Conc. Vatic. II, Const. dogm. de Eccl., nr 36.
[40] Ibid., nr 55.
[41] Ibid., nr 64.
[42] S. Joannes Demascenus, Hom. I in Nativ., B.V.M., nr 7-9, PG 96, 672-676,
[43] Conc. Vatic. II. Const. dogm. de Eccl., nr 56.
[44] Ibid., nr 58.
[45] Paulus VI, Alloc., Diremo soltanto, AAS 55 /1963/, 873
[46] Conc. Vatic. II, Const. dogm. de Eccl., nr 61.
[47] Paulus VI, Adhort, Apostolica, Signum magnum, AAS 59 /1967/, 470.
[48] Ibid., nr 64.
[49] Ibid., nr 63.
[50] Ibid., nr 65.
[51] Ibid., nr 8.
[52] Paulus VI, Alloc., Post duos menses, AAS 56 /1964/, 1014.
[53] Conc. Vatic. II, Const. dogm. de Eccl., nr 65.
[54] Ibid., nr 53.
[55] Ibid., nr 68.
[56] Ibid., nr 62.
[57] Ibid., nr 68.
[58] Paulus VI, Alloc,, Post duos mensos; AAS 56 /1964/, 1014.
[59] Conc. Vatic. II, Decr. de activ. miss. Eccl., nr 5.
[60] Św. Augustyn bardzo trafnie i jasno określa rolę biskupów jako członków Mistycznego Ciała Chrystusa i jako następców Chrystusa: „Gdy przeraża mnie to, czym jestem dla was, natenczas sprawia mi pociechę to, czym jestem z wami. Dla was bowiem jestem biskupem, z wami jestem chrześcijaninem. Tamto jest nazwą urzędu, to łaski. Tamto niesie niebezpieczeństwo, to zaś przynosi zbawienie” /Sermo 340, 1, PL 38. 1483. Vatic. II, Const. dogm. de Eccl., nr 32.
[61] Conc. Vatic. II, Const. dogm. de Eccl., nr 23.
[62] S. Cyprianus, Epist. 66.8. Corpus Vind. ed Hartel, III, 2, s. 732; Conc. Vatic. II, Const. dogm. de Wccl., nr 23.
[63] Conc. Vatic. II, Const. dogm. de Eccl., nr 37.
[64] S. Augustinus, in Joan. Ev. tr. 49, 5-6, PL 35, 1749.
[65] Ze znamiennym apelem zwrócił się do całego świata papież Paweł VI, w Homilii wygłoszonej podczas uroczystości w Fatima w dniu 13 maja 1967 roku: „… Ludzie bądźcie ludźmi. Ludzie bądźcie dobrzy, bądźcie rozsądni, bądźcie otwarci na dobro wspólne świata. Ludzie bądźcie wspaniałomyślni. Ludzie umiejcie patrzeć na wasze ambicje i na wasze dobro, nie jako na sprzeczne, lecz jako zgodne z ambicją i z dobrem bliźniego. Ludzie nie myślcie o planach zniszczenia i śmierci, nie o zaburzeniach i przewrotach, myślcie o planach wspólnego dobrobytu i o szczerej współpracy. Ludzie myślcie o powadze i znaczeniu tej godziny, która może być decydująca dla świata dzisiejszego i jutrzejszego. I zapoczątkujcie zbliżenie się jeden do drugiego z wolą budowania świata nowego” /Docum. Gath., 64 /1967/, 980.
[66] Conc. Vatic. II, Const. dogm. de Eccl., nr 59.
[67] Pius XII, Alloc., Con devoto pensiero, Discorsi e radiomessaggi di S. Santita Pio XII, Roma 1955, v. XI. p. 281.
[68] Leo XIII, Enc, Magnae Dei Matris, w: Le encicliche Mariane, ed. A. Tondini, Roma 1950, p. 158.
[69] Pius XII, Alloc., Le testimonianze di omaggio, AAS 46 /1954/, 665.
[70] Conc. Vatic. II, Const. dogm. de Eccl., nr 8.
[71] Conc. Vatic. II, Const. past, de Eccl. in mundo nuius temporis, nr 43.
[72] Pius X, Enc., Ad diem Illum, w: Lncicliche, ed. A. Tondini, Roma 1950, s. 314.
[73] Conc. Vatic. II, Const. dogm. de Eccl., nr 66.
Roczniki Teologiczno-Kanoniczne, 1969, T. 16, z. 2, s. 63-113.
Archiwum KWPZM