O. Czesław Drążek SJ
BŁOGOSŁAWIONY O. JAN BEYZYM SJ
L’Osservatore Romano, wydanie polskie, 2002 nr 9 (246) s. 27-28
O. Jan Beyzym urodził się 15 maja 1850 r. w Beyzymach Wielkich, położonych nad rzeką Chomoren, na Wołyniu. Był najstarszym synem Jana i Olgi z hr. Stadnickich. Do 1863 r. przebywał z rodzicami w Onackowcach, ucząc się razem z młodszym rodzeństwem pod kierunkiem domowych nauczycieli.
Po ukończeniu gimnazjum w Kijowie (1864-1871) wstąpił do nowicjatu jezuitów w Starej Wsi pod Brzozowem 10 grudnia 1872 r. Po dwu latach formacji odbył w kolegium starowiejskim studia humanistyczne i filozoficzne, a następnie teologiczne w Krakowie, gdzie 26 lipca 1881 r. otrzymał święcenia kapłańskie z rąk bpa Albina Dunajewskiego. Przez wiele lat był wychowawcą i opiekunem młodzieży w kolegiach Towarzystwa Jezusowego w Tarnopolu i Chyrowie. Chłopcy dostrzegali w tym groźnie wyglądającym zakonniku o «tatarskich» rysach dobre i tkliwe serce i dlatego chętnie garnęli się do niego, darzyli życzliwością i zaufaniem.
Opiekując się młodzieżą, o. Beyzym coraz częściej myślał o pracy misyjnej. W 48. roku życia za zgodą przełożonych wyjechał na Madagaskar i włączył się w działalność ewangelizacyjną jezuitów francuskich. Pierwszą placówką, którą objął w styczniu 1899 r., był przytułek dla trędowatych w miejscowości Ambahivoraka, gdzie przebywało ok. 150 chorych. Żyli w całkowitym opuszczeniu, na pustyni, z dala od zdrowych.
«Dziś się dowiedziałem — pisał o. Beyzym w jednym z pierwszych listów do Polski — że i rząd, i krajowcy nie uważają trędowatych za ludzi, tylko za jakieś wyrzutki społeczeństwa ludzkiego. Wypędzają ich z miast i wsi, niech idą, gdzie chcą, byleby nie byli między zdrowymi — u nich trędowaty to trędowaty, ale nie człowiek. Wielu nieszczęśliwych włóczy się po bezludnych miejscach, póki mogą, aż wreszcie wycieńczeni padają i giną z głodu» (list z 13 kwietnia 1899 r.). «Spłakałem się jak dziecko na widok takiej nędzy… Ci nieszczęśliwi gniją żywcem, wskutek czego nadzwyczaj są obrzydliwi, śmierdzą niemiłosiernie, jednak nie przestają być przez to naszymi braćmi i ratować ich trzeba. A co jeszcze bardziej mnie trapi, to nędza moralna, pochodząca przeważnie z tej nędzy materialnej» (list z 28 kwietnia 1900 r.).
O. Beyzym zamieszkał na stałe wśród trędowatych, aby z nimi przebywać dniem i nocą, żywić ich, pielęgnować i leczyć. Łamał w ten sposób bariery strachu, przekleństwa, wzgardy i znieczulicy, odgradzające chorych od własnych rodzin i reszty społeczeństwa, skazujących zarażonych na powolną śmierć nie tylko z powodu trądu, ale i z głodu.
Opatrując rany ciała, leczył także dusze, zbliżając je do Boga i sakramentów świętych. Zorganizował dla «czarnych piskląt» — jak pieszczotliwie nazywał swoich trędowatych — stałe duszpasterstwo, prowadził systematyczne nauczanie religijne, krzewił wśród nich kulturę, głosił rekolekcje, propagował szkaplerz i modlitwę różańcową. Pragnął, aby trędowaci żyli i umierali jako dzieci Maryi.
Była to miłość heroiczna. O. Beyzym wyznał, że prosił Matkę Najświętszą, by «raczyła dotknąć go porządnym trądem». Chciał przyjąć «tę drobnostkę», aby wybłagać polepszenie doli chorych i łaskę «Zbawienia jak największej ilości trędowatych». Uważał, że jako trędowaty będzie miał prawo powiedzieć Panu Jezusowi: «dałem duszę za moich braci» (por. 1 J 3, 16).
Poświęcenie i ofiarna służba «najnieszczęśliwszym z nieszczęśliwych» zaowocowały dziełem, które uczyniło o. Beyzyma prekursorem współczesnej opieki nad trędowatymi. Zaraz po zapoznaniu się z sytuacją chorych na Madagaskarze Misjonarz powiedział przełożonym: «Niezbędny jest szpital, a nie takie jaskinie jak te, doktor i siostry miłosierdzia lub inne zakonnice».
Świadczyło to o jego mądrości i szerokim spojrzeniu. W czasie gdy trąd był nieuleczalny, a trędowatych wyrzucano poza nawias życia społecznego, o. Beyzym postanowił budować dla nich prawdziwy szpital, by ich leczyć i przywracać im nadzieję. Jak obliczono, wzniesienie budynku w stanie surowym miało kosztować 150 tys. franków.
«Posługacz trędowatych», nie dysponując żadnymi funduszami, całkowicie zaufał Matce Bożej i swoim rodakom. Jego listy, zamieszczane w «Misjach Katolickich», pisane prosto, z humorem, tchnące wielką miłością cierpiącego człowieka i niezachwianą wiarą w pomoc Matki Bożej, trafiały do ludzi. Mimo ubóstwa wyniszczonego wówczas polskiego społeczeństwa ze wszystkich trzech zaborów, a także z Litwy i Rusi oraz od Polaków z innych krajów, popłynęły ofiary dla trędowatych mieszkających na dalekim Madagaskarze. Już po kilkunastu miesiącach stało się jasne, że projekt zostanie zrealizowany. O. Beyzym okazał się wielkim wychowawcą narodu. W bardzo ciężkim okresie jego historii potrafił porwać ludzi do ważnego dzieła społecznego, jednoczącego ich serca, wyzwalającego w nich miłość.
Odpowiedni teren pod budowę o. Beyzym znalazł w Maranie w pobliżu Fianarantsoy, gdzie znajdowało się niewielkie schronisko dla trędowatych. Tam przeniósł się z pierwszego miejsca pobytu i w styczniu 1903 r. rozpoczął budowę.
Mimo wielu trudności realizował swój plan konsekwentnie. Doglądał każdego szczegółu budowy, a nierzadko sam chwytał za łopatę i taczki. Zajął się też ozdobą kaplicy, wyzyskując swój talent rzeźbiarski. Otwarcie szpitala dla ok. 150 chorych nastąpiło 16 sierpnia 1911 r. Był to najpiękniejszy zakład leczniczy na całym Madagaskarze. Do obsługi chorych sprowadził o. Beyzym siostry zakonne ze Zgromadzenia św. Józefa z Cluny. Po zbudowaniu szpitala z naciskiem i pokorą powtarzał, że sam jest «najkompletniejszym zerem» i żadnej zasługi w tym dziele nie ma, ponieważ wszystkim kierowała Najświętsza Panna.
Wyczerpany pracą ponad siły, o. Beyzym zmarł 2 października 1912 r., otoczony nimbem bohaterstwa i świętości. «Najpiękniejszą pochwałą tego człowieka — napisano na Madagaskarze — jest to, że z miłości dla Jezusa Chrystusa zabiegał, by zawsze być posługaczem trędowatych, i otrzymał na to pozwolenie. Są to takie przymusowe prace, na jakie nawet zbrodniarzy się nie skazuje, a o. Beyzym pokochał je całym sercem» (Le Messager du Coeur de Jesus [Tananarive], Novembre 1912, s. 169).
Szpital o. Beyzyma pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej istnieje do dziś i promieniuje miłością, dzięki której powstał.
Śmierć nie pozwoliła o. Beyzymowi zrealizować innego cichego pragnienia — wyjazdu na Sachalin do pracy misyjnej wśród katorżników.
Życie «Posługacza trędowatych» cechowała głęboka wiara, apostolska gorliwość, samarytańska troska o najbiedniejszych z biednych. Ewangelizacja szła w parze z obroną podstawowych praw ludzkich, w tym także prawa do życia w warunkach godnych człowieka i dziecka Bożego.
Choć był człowiekiem czynu i pracował wiele, najbardziej cenił «działanie na klęczkach», owszem, modlitwę stawiał na pierwszym miejscu i podkreślał jej ogromną rolę w pracy apostolskiej i w dążeniu do świętości.
Całe swoje życie oddał Matce Bożej, Jej podporządkował swoją wolę, Ją uważał za Panią, która może nim dobrowolnie rozporządzać. Pisał: «Całkowicie należę do Matki Najświętszej (…). Ofiarowałem się Jej z gotowością na wszystko, co zechce ze mną zrobić. Proszę Ją przy tym tylko o to, żeby, rozkazując co zechce, dopomogła mi łaską swoją do wiernego wykonania Jej rozkazów oraz żeby mnie uchroniła od odpadnięcia od świętej wiary i Towarzystwa» (list z 17 czerwca 1910 r.).
W tych i podobnych wypowiedziach, których w pismach Błogosławionego jest wiele, przejawia się duch prawdziwego i całkowitego oddania się Maryi, bardzo bliski pobożności polskiej, a także jezuickiej, począwszy przynajmniej od XVII w.
O. Beyzym korzystał z każdej okazji, by chorym zaszczepić głębokie nabożeństwo do Matki Bożej. «Skoro tylko miłość i ufność do Matki Najświętszej zakorzeni się w tych biednych sercach, to wszystko będzie w porządku i mogę być o nich całkiem spokojny» (list z 13 kwietnia 1902 r.).
Wyrazem zewnętrznym kultu maryjnego w życiu polskiego Misjonarza była cześć dla obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, który przywiózł ze sobą na Madagaskar, wyrzeźbił do niego ramy i umieścił w głównym ołtarzu kaplicy szpitalnej, gdzie znajduje się do dziś, otoczony czcią Malgaszów.
L’Osservatore Romano, wydanie polskie, 2002 nr 9 (246) s. 27-28