André Marie, Wielcy konwertyci. Chrystus na pustyni, Charles de Foucauld (1858-1916)

 
Marie André 

WIELCY KONWERTYCI. CHRYSTUS NA PUSTYNI,
CHARLES DE FOUCAULD (1858-1916)

 

Wśród wielkich postaci współczesnych niewiele ma taką siłę promieniowania jak Karol de Foucauld. Cóż bowiem godniejszego podziwu jak widok światowego próżniaka, rozpustnika, który prawie nagle staje się ascetą, pokutnikiem, kontemplariuszem i apostołem? Sam tylko zwrot tego człowieka dowiódłby, gdyby było tego trzeba, mocy Łaski Bożej współdziałającej z wolą ludzką.

Grzeszna młodość.

Vice-książę urodził się w Strassburgu w 1858 r. Osierocony w wieku 6 lat, został przyjęty przez swego dziadka pułkownika Morlet, który wziął na siebie obowiązek jego wychowania, jeśli można tak nazwać to, co robił dziadek.

Pozostawił on Karolowi i jego młodszej siostrze swobodę zaspakajania wszelkich kaprysów aż do przesady. Domownikom wydano rozkaz ustępowania im na każdym kroku. Chłopczyk nie miał żadnych skrupułów w wykorzystaniu na całej linii tej sytuacji. Opłakane owoce tej metody nie kazały długo na siebie czekać.

Po nieszczęsnej klęsce Francji w 1870 r. pułkownik de Morlet zamieszkał w Nancy i posłał swego wnuka do liceum.

Przepiękna pierwsza Komunia św. Karola w wieku 14 lat była ostatnim odbiciem Boga w jego duszy. Wkrótce młodzieniec porzucił modlitwę, a otoczony złymi kolegami, przygląda się ich smutnym przykładom i więcej niżktokolwiek daje się im pociągnąć, co było tym łatwiejsze, że miał dużo pieniędzy.

Jeśli każdy człowiek walcząc otrzymuje rezultaty zawsze gorsze niż ideał, do którego dąży, to co stanie się z tym, który nie walczy? „Byłem samą bezbożnością, samym egoizmem, samym pragnieniem zła. Z wiary nie pozostało w mojej duszy ani śladu”.

Kariera wojskowa.

Po skończeniu liceum Karol wyjawił pragnienie zostania oficerem. Oddano go do szkoły św. Genowefy, gdzie pracował mało, bawił się dużo i z ledwością udało mi się zostać przyjętym do akademii wojskowej Saint-Cyr. Tu prowadzenie się jego pozostawiało teraz więcej niż kiedykolwiek do życzenia i pułkownik Morlet uważał, że będzie rzeczą roztropną dać mu radę opiekuńczą, aby nie trwonił całej swej fortuny na wszelkiego rodzaju nocne hulanki, po powrocie z których musiał odsiadywać kary.

Ze szkoły kawalerii w Saumur, gdzie został surowo ukarany za lenistwo, uciekł. Złapany po dwóch dniach przez policję, miał wolny czas, by przemyśleć konsekwencje zbyt wielkiego zamiłowania do przyjemności i niezależnegożycia.

Gdy był podporucznikiem w Pont-à-Mousson w 4 pułku huzarów, robił w towarzystwie kobiet tak wielki szum, że hotele zamykały się przed nim jeden po drugim. W Afryce dokąd wyjechał jego pułk, przełożeni zażądali od niego godniejszego sposobu zachowania się, a gdy pozostawał głuchy na ich rady – poproszono go, by poddał się do dymisji.

Wówczas bez wahania złamał swą karierę i wrócił do Francji, gdzie rozpoczął na nowo skandaliczne życie. Taki był młody książę de Foucauld, gdy miał 22 lata.

Przeskoczmy 15 lat. Odnajdujemy go jako człowieka pracującego w pocie czoła w klasztorze palestyńskim. Mieszka w lepiance. Żywi się kilkoma figami, spędza czas wolny w ciągu dnia oraz większą część nocy na modlitwie. Twarz jego niegdyś nalana, o zmysłowych wargach, o tępym spojrzeniu – teraz jest przemieniona niebiańskim wyrazem. Cóż więc się stało?

Kampania afrykańska.

Gdy człowiek oddala się od Boga, miłosierdzie Boże ściga go niestrudzenie, czekając chwili odpowiedniej, by pomóc mu wydobyć się z grzechów. Czynnikiem wzrostu duchowego w życiu Karola stał się jego patriotyzm, który pozwolił mu odnaleźć ideał przodków, zaćmiony dotąd w jego duszy.

Podczas, gdy we Francji prowadził próżniacze życie, w południowym Oranie wybuchło powstanie i pułk huzarów, z którego zdezerterował, teraz będzie tam prowadzić kampanię. Dowiedziawszy się o tym Karol poczuł, że jego żołnierska krew zawrzała. Napisał do ministra wojny: Proszę o pozwolenie mi przyłączenia się do mojego dawnego pułku, choćbym musiał zrzec się stopnia oficera, by służyć jako prosty jeździec”.

Do prośby jego przychylono się. Oderwał się więc od przyjemności i wyjechał do Afryki. Zaczął tam odważnie prowadzić ciężką egzystencję całkowicie przeciwną dotychczasowej; najpierw jako żołnierz, potem jako badacz, wreszcie jako pustelnik.

Pośród niebezpieczeństw i wyrzeczeń życia kolumny ekspedycyjnej – mówi François-Henry Laperrine – ten uczony tłuścioch okazał się żołnierzem i dowódcą. Znosząc wesoło wszystkie trudności, ciągle narażając się, zajmując się z poświęceniem swymi ludźmi – budził podziw wszystkich.

Ten pierwszy kontakt z tubylcami muzułmańskimi wzbudził w nim pragnienie poznania Islamu i świata arabskiego. Zaraz po opanowaniu rejonu południowo-orańskiego postanowił ruszyć na poznanie Maroka, wówczas zazdrośnie zamkniętego dla cudzoziemców. Było to przedsięwzięcie niesłychane i zuchwałe, mogące zniechęcić mniej zahartowaną i mniej upartą wolę.

Badacz.

Vice-książę przygotowuje długo swą wyprawę, potem wynajmuje sobie przewodnika, zwanego Mardocheuszem, starego przebiegłego rabina kupionego za cenę złota, któremu powierza swe życie. Sam przebiera się za rabina rosyjskiego, przyjmując jego strój, język i religię. W towarzystwie Mardocheusza próbuje przedostać się do pasma górskiego Riff. Wkrótce jednak roztropność nakazuje mu wrócić do punktu wyjścia, aby prześlizgnąć się z Fezu do Mogadoru (dzisiaj As-Suwajra). Podróż trwa rok.

Pod obszernym ubiorem ukryte są sekstansy, busole, papiery, pieniądze. Zeszycik wielkości pięciu centymetrów w jednej ręce, ołówek dwucentymetrowy w drugiej pozwalają mu notować tysiące obserwacji. Unikając możliwie wszelkiego towarzystwa, stara się zapamiętać drogi, obserwuje szerokości i długości geograficzne, kreśli profil łańcuchów górskich, tworzy szkice fotograficzne i astronomiczne.

To pieszo, to na grzbiecie muła – krąży ostrożnie pośród dalekich plemion. Dni na zwiadach, noce spędza u bogatych żydów lub w brudnych norach biedoty, stale czujny na to, co mogłoby czyhać na niego. Panując nad swym przewodnikiem, unika śmierci na przemian – raz dzięki niemu, to znów dzięki swej odwadze, wyprowadzając w pole pozorną beztroską i uchodząc kolejno za lekarza, astrologa lub rabina zbierającego jałmużnę dla swych braci.

Aresztowany, obrabowany ze złota, które rozdzielają sobie na jego oczach, cały dzień przysłuchuje sięrozgrywającej się przed nim kłótni, by dowiedzieć się czy będzie ocalony.

Zamiłowanie ryzyka, pogarda śmierci, całkowite oderwanie wewnętrzne, bohaterstwo na co dzień – wszystko wskazuje na to, co ten człowiek będzie zdolny uczynić dla Boga, gdy Go pozna i pokocha. Jeśli Go jeszcze nie zna, to już Go przeczuwa, już odgaduje w przejawach wierzeń Arabów, którzy kilka razy na dzień padają na twarz, by Go uwielbiać i całe swe życie przeplatają Jego imieniem.

„Tylko ja jeden nie modliłem się” – powie kiedyś de Foucauld. Przeczuwa on Boga w słonecznej ciszy pustyni, w majestacie gwieździstych nocy, w spokoju sumienia – prawda, że jeszcze nie oczyszczonego, ale nie zamąconego już uciechami życia.

Drogi i powroty.

Po powrocie do swej ojczyzny Karol de Foucauld redaguje swe notatki z podróży w rękopisie zatytułowanym: „Rekonesans w Maroku” – pracy wybitnej, uwieńczonej przez Akademię Francuską, która długo była podstawowym źródłem wiadomości dla podróżnych.

Głębokie wrażenie wywarła na badaczu religia Żydów, a bardziej jeszcze, jak już wspominaliśmy, Arabów, Te publiczne i zbiorowe wybuchy okrzyków adoracji Boga wstrząsnęły nim aż do głębi duszy. On, syn świętej matki, pochodzący od świętych przodków, których listę długo trzeba by wyliczać, czuł się niespokojny, zmieszany, wzruszony, spragniony pogłębienia własnej religii, którą znał tak mało.

Mówił sobie, iż religia muzułmańska była zbyt materialna, by mogła być prawdziwa. Szukał książek, pytał, przyglądał się życiu prawdziwych chrześcijan przekonanych i praktykujących i czuł, że są szczęśliwi. Mówił do jednej ze swych krewniaczek: „Jakaś ty szczęśliwa, że wierzysz. Ja szukam światła i nie mogę go znaleźć”.

Nie posiadał go jeszcze, ale przygotowywał się do odzyskanie wiary przez studiowanie religii katolickiej, przez prawość życia, zażartą pracę, a nade wszystko przez modlitwę. „Mój Boże – powtarzał często – jeśli jesteś, spraw, abym Cię poznał”.

Spotkanie z księdzem Huvelin, pewnym paryskim wikarym, odkryło mu autentyczną świętość i odtąd serce jego przepełnione było jedynie pragnieniem otworzenia się przed tym kapłanem.

Pewnego ranka w październiku 1886 r.(Karol miał teraz 28 lat) udał się do kościoła św. Augustyna, podszedł do konfesjonału księdza Huvelin i pochyliwszy się rzekł do kapłana: „Proszę księdza, czy chciałby mnie ksiądz pouczyćo religii katolickiej? Szukam wiary i prawdy, a nie mogę jej znaleźć”.

Spowiednik podniósł oczy, rozpoznał dziwnego penitenta i rzekł: „Mój synu, uklęknij, wyspowiadaj się, a uwierzysz”.

Ponieważ Karol zastrzegał się i opierał, ksiądz prawie przymusił go do spowiedzi. I ten człowiek dobrej woli, który naprawdę chciał uwierzyć, posłuchał i upokorzył się. Boska odpowiedź nie pozwoliła na siebie czekać. Został zanurzony w spokoju i świetle. Ksiądz Huvelin kazał mu zaraz przyjąć Eucharystię. Penitent nie przyjmował swego Boga od dnia pierwszej Komunii św. Tak narodził się nowy de Foucauld. 

Trapista.

Oczyszczony, lekki, pełen światła vice-książę kontynuuje życie studiów i pracy. Przeczuwa, że jego życie będzie poświęcone jakiemuś ideałowi, oddane jakiejś sprawie. Tymczasem chodzi codziennie na Mszę św., czyta Ewangelię, poddaje się kształtowaniu przez księdza Huvelin. Wkrótce nadarza się mu okazja do małżeństwa, Odsuwa ją. W dwa lata później znajdujemy go w Palestynie, idącego krok za krokiem za Chrystusem w Jego życiu ukrytym, potem powraca do Francji i pragnie poświęcić się Bogu całkowicie.

Zgłasza się do Trapistów Matki Bożej Śnieżnej w Ardeche jako prosty postulant. Jest używany do najniższych prac. Oddaje się z zapałem czuwaniom i pokucie. Ale to życie ofiary nie wystarczy mu. Odczuwając pragnienie okazania większej miłości Temu, który tak wiele mu przebaczył, marzy o położeniu nieprzekraczalnej granicy między sobą a swoją rodziną i przyjaciółmi.

Za pozwoleniem przełożonych opuszcza klasztor Matki Boskiej Śnieżnej we Francji, by udać się do dalekiego domu trapistów w Syrii. I ten dziwny, nienasycony trapista, związany już ślubami – czuje nagle, że Duch św. popycha go do powrotu do Palestyny, by tam dotrzymać towarzystwa ukrytemu Chrystusowi z Betlejem i Nazaretu.

Powołanie jego zarysowuje się stopniowo i w sposób wszechwładny. Jest głodny i spragniony życia samotnego, zagubionego, w ukryciu i uniżeniu. Chce być pustelnikiem i myśl ta, którą z całej siły odrzuca przez posłuszeństwo, nie daje mu chwili spoczynku.

W tym czasie wzywa go do Ardeche O. Pére – przełożony zakonu i posyła go na studia teologiczne do Rzymu, następnie zwalnia ze ślubów i upoważnia do życia w Palestynie. 

Życie ukryte.

Karol de Foucauld udaje się do Nazaretu i zostaje pokornym służącym Klarysek, których prosi tylko o trochę chleba i wody.

W swej lepiance ma siennik, ławę i stół. Spędza długie godziny na modlitwie i zdaje się być zatopiony w ekstazie. Notuje w swych planach duchownych: „O mój Boże, uczyń mi tę łaskę, bym tylko Ciebie widział w Twoich stworzeniach, bym nigdy nie widział piękna materialnego ani duchowego, które nie pochodzi od Ciebie, … Jeśli ten zagon wydaje się tak piękny, jakże piękna jest Istota doskonała, która rzuciła go jak jałmużnę, jak grosz dany biednemu”.

W tej epoce pisze także: „Myślałem, że daję wszystko opuszczając klasztor, byłem przepełniony bez miary, radowałem się nieskończenie, że jestem biedny, że znajduję się w tym samym niskim stanie, który był stanem Jezusa i jeszcze przez zbytek wyjątkowej łaski, że to wszystko było w Nazarecie”.

Zakonnice patrząc na tyle pokory i żarliwości, podejrzewały w nim świętego, … może trochę oryginała pod niektórymi względami. Na przykład na ulicy wpadał w zachwyt, gdy był traktowany jak wariat przez dzieci wyśmiewające się z jego dziwacznego stroju.

By dać go poznać przełożonej klarysek z Jerozolimy, posyłają go siostry pod jakimś pozorem do tego klasztoru. Ale pięćdziesiąt kilometrów pieszo pod palącym słońcem wyczerpały go. W żałosnym stanie przybywa do świętego miasta, a zakonnice zatrzymują go przez kilka dni. Nie chce nic prócz małej komórki, z której usunięto narzędzia. Śpi na macie położonej na deskach. Odtąd przebywa to w Nazarecie, to w Jerozolimie.

Na próżno stara się uchodzić za człowieka prostego i gruboskórnego. Jego wrodzona dystynkcja, wyszukana grzeczność delikatna dobroć, a przede wszystkim nadzwyczajna miłość do Eucharystii – zdradzają go w oczach tych, którzy są świadkami jego życia.

Przełożona z Jerozolimy dziwi się, że ten święty służący nie pragnie zostać księdzem. O ileż większą jeszcze liczbędusz mógłby zbawić – myśli – i tym argumentem posłuży się w stosunku do pokutnika w chwili poufnej rozmowy, na co ten odpowie: „Bóg chce, bym żył w ukryciu”. Ale ona nalega: „Czy na brat prawo pod pretekstem pokory zatrzymywać w niebie łaski odkupienia, które Bóg chciałby zesłać na ziemię?”.

Zakonnica poruszyła czulą strunę. Jej refleksja wywarła wrażenie na Karolu. Aż dotychczas trzymał cię na uboczu od kapłaństwa, gdyż mając za sobą wiele grzechów, czuł się niegodny trzymać w rękach Hostię niepokalaną. Ale w chwili, gdy na szali położono bardziej skuteczny środek zbawienia wielu dusz – poczuł wahanie, które przeszło w niepokój.

Modlił się i zasięgnął rady księdza Huvelin. Umocniony jego aprobatą, opuścił Palestynę i powrócił do Matki Boskiej Śnieżnej we Francji, aby przygotować się do otrzymania sakramentu kapłaństwa.

9 czerwca 1901 r. był już kapłanem na wieki.

Sahara.

Ojciec de Foucauld nigdy nie przestał myśleć o Afryce, a gdy został księdzem, myślał o niej jeszcze więcej.

Chciał żyć w samym centrum Maroka, by przyciągnąć łaski odkupienia na lud muzułmański. Ale jak powiedzieliśmy wyżej, kraj ten był jeszcze całkowicie niedostępny dla cudzoziemców. Rozbił więc namiot na Saharze w pobliżu granicy marokańskiej niedaleko wspaniałej oazy Beni-Abbes, gdzie znajdował się posterunek żołnierzy francuskich.

Dawny żołnierz z południowego Oranu przypomniał sobie duchowe osamotnienie tych ludzi, od których wymagano gotowości na ofiarę z życia, nie dając im żadnej pomocy religijnej. Iluż jego towarzyszy ekspedycji wojskowej umarło bez księdza dwadzieścia lat temu. Chciał on teraz zadośćuczynić temu wielkiemu brakowi.

Aby być pewnym woli Bożej, nowy ksiądz przedłożył swe racje Prefektowi Apostolskiemu na Saharze, przełożonemu misji Ojców Białych, na których terytorium chciał się osiedlić. Mówił, że Najświętszy Sakrament, wniesiony do ludów niewierzących, uświęci je jak Maria uświęciła dom Elżbiety, przynosząc jej Jezusa.

Myśl ta była zbyt wielkoduszna, by nie wziąć jej pod uwagę. Prefekt Apostolski skłonił się ku jego prośbie. To samo uczynił generalny gubernator Algierii. Odtąd eremita będzie utrzymywał aż do śmierci najserdeczniejsze stosunki z Ojcami Białymi. Przed odjazdem pożegnał się z nimi i w otoczeniu jeźdźców francuskich wyruszył do Beni-Abbes.

Kapitan Susbielle, komendant posterunku, przyjął go z radością, a żołnierze miejscowego pochodzenia przybiegli do niego, by ucałować jego „gandura” (tuniki) według zwyczaju zachowywanego w stosunku do znacznych osobistości. Nazajutrz, 29 października 1909 r., wędrowiec pisze w swym dzienniku: „Po raz pierwszy odprawiłem Mszę św. w Beni-Abbes”. Marzenie jego życia zaczynało się spełniać.

Brat całego świata.

Zaledwie tu przybył, Ojciec Foucauld nawiązuje kontakt z ludźmi pustymi. Rzecz nie jest trudna. Jak kurzawa wiadomość o osiedleniu się marabuta francuskiego biegnie od chaty do chaty. Rano kapłan przyjmuje gości i ciekawych. Najpierw przychodzą pojedynczo, potem grupkami. Nowoprzybyłemu ledwo udało porozumieć się z nimi, ale jego wieczny uśmiech, miłe gesty – szybko otoczyły go aureolą i z ust do ust rośnie sława jego miłości ku człowiekowi. Matki przynoszą Mu dzieci, które znajdują tu opiekę; starcy, którymi nikt dotąd się nie zajmował, sąprzyjmowani ze wzruszającą dobrocią.

Pustelnik buduje schronienie dla najbardziej nieszczęśliwych spośród nich i zatrzymuje ich przy sobie.

Wykupuje niewolników, wśród nich dzieci i młodzieńców i wraca im wolność. Tak właśnie wykupił młodego Murzyna, któremu proponuje, by został przy nim i pomagał w pracy domowej. Nazywa go Pawłem. Ten służący zostanie przy nim i będzie jedynym świadkiem jego śmierci.

Ojciec poświęca się Arabom i Muzułmanom, a tym bardziej oddaje się na usługi żołnierzy, stając się wszystkim dla wszystkich, zawsze gotów do odprawienia Mszy św. w niedziele w godzinach, które im odpowiadają – równie dobrze o 4 rano, jak w południe. Cóż mu to szkodzi? Czyż nie przyszedł tu po to, by służyć? A cóż to była za Msza – mówi pewien strzelec algierski, który miał szczęście służyć mu do Mszy św. „Ten, kto nigdy na niej nie był, nie może miećo tym pojęcia”. „Gdy wymawiał Domine, non sum dignus … była w tym taka skrucha, że płakaliśmy razem z nim.

Katechizuje żołnierzy, którzy go o to proszą, ale sama już jego osoba jest dla nich kazaniem, objawiającym im Chrystusa. Z powodu jego poświęcenia dla wszystkich nazywają go „bratem całego świata”.

Zorganizował swe życie tak, żeby zachować bez uszczerbku i godnie swój sam na sam z Bogiem. Odprawia Mszęświętą przed świtem. Środek dnia również sprzyja skupieniu, bo gdy godziny palącego się żaru zwalniają tempo działania, tubylcy wyciągają się na ziemi w cieniu, a misjonarz odpoczywa przed Tabernakulum. Z nadejściem wieczoru daje sobie zaledwie najniezbędniejsze minimum czasu na sen i wkrótce wstaje. To najrozkoszniejszy dla niego moment zażyłości z Boskim Przyjacielem, dla którego wszystko poświęcił. Noc. Wszystko uciszyło się w tej wielkiej pustyni. Sklepienie niebieskie usiały miliardy gwiazd. Gwiazdy także się modlą na swój sposób. Ale w tym rejonie Afryki, gdzie miliony ludzi rodzą się, żyją i umierają, nie wiedząc o tym, że jest Bóg, który je kocha i czeka na nie – wiadomo jak bardzo potrzebne są jego żarliwe, braterskie modlitwy.

U Tuaregów.

W 1904 r. przybywa do Beni-Abbes generał  François-Henry Laperrine – najwyższy komendant oaz saharyjskich, by odwiedzić swego dawnego towarzysza broni. Proponuje on Ojcu de Foucauld, że zabierze go z sobą na te, jak to nazywał, „objazdy dla oswojenia się” w Ahnet, Adrar i Hoggar – centrum Sahary.

Ojciec do Foucauld bardzo szczęśliwy, iż pozna większą liczbę tubylców, by jak mówił zdobyć ich przyjaźń i zaufanie, zgodził się chętnie towarzyszyć przyjacielowi. Wkrótce obudził się w nim dawny poszukiwacz. Robi notatki i szkice, przyswaja sobie języki różnych plemion, wczuwa się w ich zwyczaje i tradycje. Odwiedza ludzi w ich chatkach, interesuje się ich życiem rodzinnym, a gdziekolwiek przeszedł, rzucał kamienie pod budowęprzyszłych placówek misyjnych.

Ekspedycja potrwa 5 lat. Eremita opuści Tuaregów z żalem – kochał ich i umiał się dać pokochać. Szczególnie przywiązał się do Marabuta młody ich wódz Mussa ag Amastane i chciał koniecznie zatrzymać Ojca przy sobie. Generał  François-Henry Laperrine uważał jednak, że to osiedlenie się byłoby przedwczesne i doradził swemu przyjacielowi chwilowe zaniechanie tego projektu. Ojciec dogonił więc generała w Aïn Salah, potem wyczerpany udał się do Ghardaïa do Braci Białych, by tam skupić się i pomodlić. Następnie wrócił do Beni-Abbes i kontynuował swe życie oddane służbie.

Ten pierwszy kontakt z Hoggarem był opatrznościowy. W następnym roku Ojciec de Foucauld pojedzie tam jeszcze na dłuższy czas, a potem pozostanie już na dobre aż do śmierci.

Pierwsza Msza św. w Tamanrasset.

W 1906 r. gen. Laperrine znów zaprosił eremitę, by udał się z nim aż do części środkowej Sahary towarzyszyć misji naukowej. Tym razem trzeba było opuścić Beni-Abbe na dłużej i de Foucauld waha się. Jednakże za radą swego przełożonego zdecydował się i wraz z karawaną naukową szedł długie miesiące przez pustynię. Wyczerpująca podróż starano się odbywać nocą, by unikać żaru palącego słońca. Ojciec odprawiał Mszę św. często o drugiej nad ranem. Spał później, jeżeli mógł. Tamanrasset znajduje się na wysokości 1500 m. Teren jest suchy, prawie bez zieleni. Gdzieniegdzie rośnie trochę trawy. Jest tam jedno jedyne drzewo. Mieszkańców jest tylko sześćdziesięciu. Nomadzi wędrują przez ten kraj na wielbłądach, inni przechodząc, pasą tu swoje kozy.

Pustelnik buduje sobie na skalistej płaszczyźnie mieszkanie i kaplicę. Oto teraz tak zaszył się w pustyni, że do najbliższego księdza dzieli go droga 60 dni marszu. Samotność ta jest tak straszna, że kapitan Dinaux, idąc z powrotem przez Tamanrasset w swej drodze do Francji, chciał zabrać Ojca ze sobą do Beni-Abbe, ale apostoł trawiony pragnieniem przygotowania nawrócenia niewiernych przez swoją rolę Marabuta (w islamie, przywódca duchowy, obdarzony czcią przez społeczność), podziękował i został. Fakt wybranie tej egzystencji jest dowodem wielkiego heroizmu. Kapitan Dinaux, pełen podziwu, zostawił swemu przyjacielowi kilka worków daktyli, puszki mleka skondensowanego i sam pojechał do ojczyzny.

Bardziej samotny niż kiedykolwiek, misjonarz przede wszystkim zajął się doskonaleniem swej znajomości języka. Jedna z kuzynek Moussa, znana w Hoggarze ze swej dystynkcji i wpływów, pomogła wiele Ojcu w nauce języka „tamachecq” i nauczyła go 1200 wierszy nie zebranych w żadnym zbiorze. Tauregowie kiedyś powiedzą: „Marabut zna język lepiej niż my sami go znamy”.

Pełen głębokiego szacunku dla zwyczajów tubylców, starał się zbliżyć do Boga tych biednych ludzi, podając im formuły modlitw jakimi każdy bez wyjątku może się posługiwać, bez względu na to jaką religię wyznaje: „Mój Boże, kocham Cię z całego serca. Mój Boże, przebacz mi zło, które uczyniłem. Mój Boże, pomóż mi czynić Twoją wolę”.

Ludziom oddanym próżniactwu, które jest źródłem wszelkiego zła, starał się wpoić zamiłowanie do pracy. Nauczył ich wyrabiać cegły i budować wygodniejsze mieszkania. W czasie jednej ze swych podróży do Francji nauczył się robić na drutach, by potem przekazać tę umiejętność kobietom. Rodzina przysyłała mu wełnę o żywych kolorach, druty i nici.

Przybywano do niego z daleka, by zasięgnąć jego rady jako sędziego lub jako lekarza. Jego kompetencje medyczne były duże. Pewien wielki dostojnik tuaregski, nie wiedząc, jak mu podziękować ma za swe uzdrowienie, zaproponował mu swą córkę za żonę.

Z jednej ze swych podróży do Francji eremita przywiózł sobie towarzysza, pragnącego naśladować jego apostolstwo. Ale młody Breton mógł dojechać tylko do Tamanrasset. Wyczerpany klimatem i ostrością życia – musiał zboczyć z drogi, a Ojciec został bardziej niż kiedykolwiek samotny.

Lecz jego ufność w Boga nie zmniejszyła się. Do swego spowiednika napisał: „Jeśli nawet Bóg nie przyśle mi misjonarzy – umrę zadowolony”.

Wojna 1914 r.

O wojnie 1914 r., która wybuchła w sierpniu, Ojciec do Foucauld dowiedział się dopiero 3 września. Dawny porucznik kawalerii po przyjacielsku namawiany przez gen. Laperrine do pozostania na miejscu (Asekrem w górach Hoggar) od razu zorganizował swe życie w służbie dla ojczyzny. Zdaje sprawę generałowi z coraz to gwałtowniejszych poruszeń nieprzyjaciela, gdyż wojna nawet tam sięga. Rzeczywiście; na granicy Tripolitanii Senussi jednoczą się z Azdiorami i udaje im się otworzyć sobie drogi aż do frontu Motylińskiego, niedaleko miejsca pobytu Ojca do Foucauld. Za jego radą władze wojskowe budują szybko w miejscu zaopatrzonym w wodę mały fort dla obrony Tuaregów. Gromadzi się żywność i amunicję. Tam kwaterują się żołnierze i Ojciec de Foucauld przychodzi, by zamieszkać z nimi w czerwcu 1916 r. Za każdym alarmem Tuaregowie zamykają się w forcie razem z nim, a gdy niebezpieczeństwo zostaje oddalone, wracają do swych namiotów.

Zabójstwo.

Pierwszego grudnia 1916 r., w pierwszy piątek miesiąca, Ojciec de Foucauld, zgodnie ze swym zwyczajem, spędza długie godziny na kolanach przed Najświętszym Sakramentem.

Po południu fort zostaje chwilowo pozbawiony żołnierzy, których wezwano gdzie indziej. Tubylcy rozproszyli się po pastwiskach. Na taki moment czyhali Senussi. El Udami, Senuss i na dodatek przekupiony, staje u drzwi fortu i puka.

– Kto tam? – pyta pustelnik.

– To ja, El Udami.

– Czego chcesz?

– Przynoszę ci listy z Francji, które zostawili mi meharyści.

Ojciec bez nieufności uchyla drzwi, by przyjąć pocztę. Natychmiast ktoś chwyta go za rękę. Dwudziestu Senussów, czekających wokół drzwi i fortu, wpada i wyciąga na dwór swoją ofiarę. Każą mu klęknąć, by związać stopy i ręce w tej pozycji i stawiają przy Ojcu uzbrojoną straż.

Podczas gdy więzień przygotowuje się na śmierć z rąk Senussów, z grupy napastników odrywa się jakiś człowiek, idzie o 400 metrów dalej do służącego Pawła, przyprowadza go jako więźnia i stawia obok jego pana. Zaczyna się rabowanie placówki.

Trochę później w nocy przybywają szybkim galopem dwaj Meharyści z fortu Motylińskiego. Alarm: „Arabowie”.Strażnik, pilnujący pustelnika, przekłada broń za prawe ucho więźnia – kula przechodzi i wychodzi lewym. Ojciec bez krzyku osuwa się powoli na ziemię. Już nie żyje. 

Życie po śmierci.

Wszystkie dusze są dziedzictwem Chrystusa, który je odkupił. Żaden z tubylców arabskich, muzułmańskich i żydowskich nie jest niezdolny do przyjęcia łaski, do tego, by żyć jako nawrócony, by kochać. Czyż Jezus nie powiedział” „Idźcie nauczajcie wszystkie narody?”

Potrzeba więc było apostołów na Saharze. Ta uporczywa myśl nie dawała spokoju pustelnikowi od czasu nawrócenia. Pamiętał on, iż stawiając po raz pierwszy stopę jako badacz na ziemi marokańskiej, nie spotkał na niej ani jednego chrześcijanina, a tym mniej księdza. Maroko było według jego własnego wyrażenia „zapieczętowanym grobem”.

Gdy był już w Beni-Abbes, jego głównym pragnieniem było stworzyć rodzinę zakonną mężczyzn i kobiet dla „ewangelizacji niewiernych, rodzinę pomyślaną i przystosowaną nie według tradycyjnej formy istniejących instytutów, ale taką, która by żyła z tubylcami i pośród nich”.

Nadzieja ta ożywiała go, gdy mówił: „Jezus chce, bym pracował nad założeniem tej podwójnej rodziny przez błaganie, ofiary, umieranie sobie, uświęcanie się, przez miłowanie”.

Jednakże projekt ten, tak drogi jego sercu, nie pozbawił go ani trochę spokoju i zdania się na wolę Bożą.

„Robię to co mogę, by mieć towarzyszy. Środkiem ich zdobycia jest – moim zadaniem – uświęcenie się w ciszy”.

Pocieszał się w swym niepowodzeniu moralną korzyścią, płynącą z oddania się swego Chrystusowi. Zaklinał swych przyjaciół z Francji, by zainteresowali się duchowym opuszczeniem Arabów i pogan, mających jak my powołanie do nieba. Prosił o modlitwy, jałmużny, ale jeszcze bardziej starał się rozniecić powołania podobne do swego. Dlatego to w 1901 r. widzimy go, jak zaledwie znalazłszy schronienie dla siebie, buduje z żołnierzami placówki – pomieszczenia nędzne bez wątpienia, ale dość duże na to, by dać dach nad głową grupie towarzyszy.

„W chwili obecnej – pisze – mam mały teren, wystarczający do wyżywienia 20 – 25 mnichów i początek klasztoru, który można by w kilka tygodni i przy bardzo małych kosztach wykończyć … Można wyświadczyć olbrzymie dobro tak ludziom Sahary jak Maroka – najbardziej ze wszystkich zagubionym owieczkom. Najlepiej zaś byłoby skoncentrować w tym celu wszystkich Braci i Siostry, jeśli to możliwe”.

Trochę później w Tamanrasset zbuduje sobie również pustelnię, rodzaj korytarza, długości 12 metrów, na końcu którego znajduje się kaplica – w przewidywaniu przyszłych swych współpracowników. Również dla ułatwienia przyszłym zakonnikom stosunków z Tuaregami, przygotowywał gramatykę, słownik i tłumaczenia Ewangelii na język tubylców. A jednak jako eremita – umarł w samotności.

Gdy Chrystus Pan ukrzyżowany i opuszczony słuchał drwin i zniewag – jego Kościół, któremu zaledwie dał początek, zdawał się być zniszczony. Ale po wielkim Piątku przyszła Wielkanoc.

Tak tu, gdy Ojciec Foucauld wśród ciszy pustyni padł w samotności z dala od swej ojczyzny, uderzony ręką zdrajcy – można było pomyśleć, że jego marzenie zostało unicestwione. Ale wkrótce przeszłość objawi opóźnione rozkwitanie zasiewu tych lat, lat milczenia i ofiary.

Trzydzieści lat później.

Ludzie odważni spróbowali naśladować pustelnika, osiedlając się na tej pustyni pojedynczo, we dwóch lub trzech, by prowadzić tam podobny tryb życia. Potem dyskretnie uformowały się w Afryce małe grupki misjonarzy.

Pierwsza społeczność braterska została założona na brzegu El Abbiodh. Trzydziestu Małych Braci, ubranych w bufiaste spodnie i „szaszra” na głowie, oddaje się modlitwie i pracy ręcznej.

Daleko stąd do cywilizacji. Kilkuset mieszkańców żyje w schroniskach z suchej trawy. Małe miasteczko w cieniu rosnących gęstymi kępami palm, o białych „Kubba”, o kopułach pławiących się w słońcu, wydaje się jakby rozkoszną wyspą zieleni w pobliżu olbrzymich przestrzeni piasku. Na horyzoncie rozciągają się bezkresne widoki pustyni Sahary.

Nowicjat, poprzedzany miesiącem postulatu, trwa jeden rok, potem Mały Brat składa śluby czasowe i uczy się języka rejonu, w którym ma przebywać.

W 1950 r. było w Afryce dziesięć Bractw w Douala, Camneroun, Mora itd. Jeden Mały Brat wyjechał w lipcu 1951 r. do Tamanrasset.

Powołanie ich – to powołanie do obecności wśród ludu – „obecności, która ma być świadectwem miłości Chrystusa”. Jest to również powołanie do ubóstwa niezbędnie potrzebnego by pociągnąć tych wydziedziczonych. Mali Bracia są ściśle zobowiązani do zarabiania na swój chleb codzienny w pocie czoła, jak chciał ich założyciel, który nie pozwalał, by jego synowie mieli kapitały, lecz pragnął, żeby tworzyli dobroczynne dzieła i oddawali się świadectwu wiary w Chrystusa.

Nie potrzebujemy tłumaczyć znaczenia modlitwy, która w każdym życiu zakonnym musi zajmować pierwsze miejsce. Każdy i każda z nich poświęca jej pierwszą część ranka i koniec wieczoru. Ci, którzy mogą, dodają do tego kilka godzin w nocy. Potem jak Jezus, który po długiej modlitwie na górze zstępował ku nędzy ludzkiej, by podzielać jej bóle – Mali Bracia i Małe Siostry rozpraszają się w samotności pustyni, odwiedzają tubylców, interesują się ich życiem, pielęgnują chorych, koją cierpienia. Tworzą się też inne kierunki apostolatu, o których za wcześnie byłoby tu mówić.

A teraz

Ziarno wykiełkowało. Niedaleko od małej oazy Beni-Abbes – skromna oaza, stworzona przez Ojca de Foucauld, stała się ośrodkiem podwójnej społeczności wieczystej adoracji. Kapliczka eremity została powiększona. Dwa wysokie okna przepuszczają strumienie oślepiającego światła pustyni, ale kąciki cienie u stóp filarów zachowują atmosferę skupienia i głębokiego spokoju. Zamiast posadzki – piasek, pokryty matami stanowiącymi jedyne przejście. Tu Mali Bracia i Siostry dzień i noc zmieniają się na adoracji Najświętszego Sakramentu. Przyzywają Królestwo Boże na te dusze, które go nie znają, przejmują się duchem swojego założyciela, by żyć jak on miłością i oddaniem się na służbę Arabom i Muzułmanom. Każdy z tych apostołów powtarza na swój sposób i stara się zrealizować w swym życiu marzenie świętego eremity:

„Nie mogę sobie wyobrazić miłości bez głębokiego pragnienia przystosowania się i upodobania”.

„Chcę całym życiem swoim krzyczeć Ewangelię”.

Bibliografia.

Wśród dział Ojca do Foucauld zacytujemy:

Reconesans w Maroku (Editione geographiques, maritimes et coleniales, Paris, 1934).

Krótki słownik, tuaresko-francuski (Carbonel, Alger, 1918).

Pisma duchowe (de Gigord, Paris, 1924).

Directoire (Paris, 1933).

Jedyny wzór (Marseille, 1935).

Listy do Henryka de Castries (Grasset, Paris 1938)

 

Marie André napisała ilustrowaną i bardziej szczegółową bibliografię o Karolu de Faucauld (Tuluza – Apostolstwo Modlitwy). Opublikowała ona również w tym samym wydawnictwie: „Pius XII – pasterz anielski”, „Maria Goretti”, „Pierre et Mireille Dupouey”, „Cudowna historia męczenników z Ugandy” itp.

 

Archiwum KWPZM

 

 

Wpisy powiązane

Żynel Apoloniusz OFMConv, Święty Bonawentura – „Drugi Założyciel” Zakonu Franciszkańskiego

Sowulewska Weronika OSB Cam, Kim był Św. Romuald?

Soras Philippe, Wielcy konwertyci. Ze „Standard Oil” do klasztoru. Kenyon Bede Reynolds (1892 -1989) OSB