O. Jacek Salij OP
UBÓSTWO JAKO ZNAK WIARYGODNOŚCI MISJI ZAKONÓW W OBECNEJ SYTUACJI POLSKIEJ
Zebranie plenarne KWPZM, Warszawa, 15 maja 1990 r.
Nigdy bym się nie odważył podjąć tego tematu. Przygotowałem go najdosłowniej na mocy ślubu posłuszeństwa W tej sytuacji nie mam wyjścia: muszę powiedzieć, co ja na ten temat myślę. Dotychczas dzieliłem się swoimi poglądami na ten temat co najwyżej z jednym czy drugim przyjacielem. Otóż poglądy te da się streścić w dziesięciu następujących tezach:
Warunkiem właściwego stosunku do dóbr materialnych – u wszystkich chrześcijan, nie tylko u zakonników – jest postawa autentycznej wiary. Otóż wiara domaga się od nas, abyśmy w używaniu i posiadaniu dóbr materialnych zmierzali do postawy: „Bóg mój i wszystko moje”. Krótko mówiąc, zanim zakonnik postawi sobie pytanie: „Czy ja naprawdę jestem ubogi”, powinien by przedtem zadać sobie inne pytanie: „Czy ja naprawdę jestem człowiekiem wierzącym, bo może jestem tylko niby-wierzącym?”.
Jeszcze drugie pytanie wstępne wydaje się bardzo ważne: „Czy my naprawdę staramy się o to, żeby nasze życie zakonne było stanem duchowego nawrócenia, żeby było pogłębianiem w sobie tej nowości duchowej, która nie przemija?” Stan duchowego nawrócenia wydaje się duszą życia zakonnego, bez której wszelkie próby odnowienia ubóstwa ugrzęzną w jałowej i przygniatającej formalistyce albo skończą się na czysto faryzejskiej kosmetyce.
Sąd o tym, czy my rzeczywiście zachowujemy ubóstwo, należy nie tylko do naszego sumienia, ale również do ludu Bożego, a poniekąd do wszystkich innych, którzy patrzą na nasz styl życia. Otóż niekiedy, chodzi już nie o to, żebyśmy byli znakiem, ale żebyśmy przynajmniej nie byli zgorszeniem. Zobrazowaniem tej tezy niech będzie list, jaki przyszedł do prowadzonej przeze mnie rubryki „Szukającym drogi”. Dotyczy on co prawda księży diecezjalnych, ale przecież nie wyprzemy się tego, że zawarte w nim zarzuty odnoszą się również do nas zakonników: „Mam brata księdza i obracam się często w środowisku duchownych. Dochodzę, do smętnego wniosku, że aby zachować szacunek dla kapłanów, trzeba się trzymać od nich z daleka. Oczywiście to też ludzie, ale wzięli na siebie dobrowolnie wielką odpowiedzialność. Nie mogę patrzeć na faszerowany pychą i kłaniający się nisko mamonie kler, kłujący w oczy ludowi Bożemu luksusowymi limuzynami i hedonistycznym sposobem życia. Od tego ludu Bożego bardzo się oddalili. Szukam, na razie bezskutecznie, kapłana, który miałby jedną twarz, tę samą dla Boga, dla bliźnich i dla siebie. Życzę serdecznie Kościołowi umiarkowanego ucisku. Może wtedy przesieją się plewy, a niebieska burżuazja się opamięta”.
Zadawanie sobie pytania, jak nas widzą ci, którzy na nas patrzą, wydaje się tym ważniejsze, że wciąż jeszcze – mimo że nasza sytuacja materialna, stopniowo ulega pogorszeniu – należymy do ludzi materialnie uprzywilejowanych. Otóż socjologowie podkreślają, że jedną z najbardziej niezmiennych cech wszystkich grup uprzywilejowanych jest hipokryzja, wyrażająca się m.in. niezdolnością do obiektywnej oceny swojej sytuacji społecznej.
Wydaje się, że ubóstwo jest bardziej autentyczne we wspólnotach przestrzegających reguł gościnności niż we wspólnocie, która się wygodnie i egocentrycznie izoluje od świata zewnętrznego. Przez gościnność nie rozumiem, rzecz jasna, wprowadzania znajomków za klauzurę, ale takie zwyczajne drobiazgi jak grzeczne załatwianie furty, kancelarii czy telefonów, nieodpędzanie ludzi szukających kierownictwa duchowego, gotowość do rozmowy z ludźmi przeżywającymi swoje kryzysy życiowe, trudności religijne itp. W Polsce odczuwa się ogromny brak klasztorów, które udzielają gościny ludziom szukającym pogłębionego życia duchowego. Tak czy inaczej, warto zdać sobie sprawę z tego, że egocentryzm jest jednym z najbardziej groźnych wrogów zakonnego ubóstwa.
Szczególnie istotną podporą dla ubóstwa zakonnego jest bezinteresowność w służbie Ewangelii. Toteż znacznie ważniejszym niż pytanie: „czy my nie za dużo posiadamy?”, wydaje się pytanie: „na co my wydajemy nasze pieniądze?”. Również socjologowie podkreślają, że zawiść budzi nie tyle bogactwo, co bogactwo posiadane egoistycznie.
Niektórym zakonnikom Bóg udzielił daru szczególnej wrażliwości na ludzką biedę. Otóż wydaje się, że duchowym interesem zakonów i klasztorów jest udzielać serdecznego poparcia temu charyzmatowi. Wówczas, dobro czynione przez tych współbraci idzie niejako na rachunek całej wspólnoty. Nie będzie też się wówczas odnosił do nas zarzut Piotra d’Ailly, że „zakonnicy pochłaniają bezprawnie te uczucia miłosierdzia, jakie należą się ludziom prawdziwie ubogim”. Nie należy ponadto wykluczać, że już dzisiaj stajemy niekiedy wobec sytuacji, o której pisze Jan Paweł II w encyklice „Sollicitudo rei socialis” nr 31: „Kościół, jego szafarze i każdy z jego członków zobowiązany jest do niesienia ulgi cierpiącym nędzę, bliskim czy dalekim, nie tylko z tego, co „zbywa”, ale z tego, co jest konieczne do życia. W obliczu istniejących potrzeb nie wolno przedkładać ponad nie bogatego wystroju świątyń, drogocennych paramentów przeznaczonych do kultu Bożego. Przeciwnie, może się okazać konieczne sprzedanie tych dóbr, aby dać chleb, napój, odzież i dom temu, kto ich jest pozbawiony”.
Wydaje się, że pierwszy przykład ubóstwa powinien iść od przełożonych. Przełożeni bywają również pierwszymi demoralizatorami w tym zakresie. W tradycji niektórych zakonów przełożony jest obarczony obowiązkiem poddania się całemu rygorowi dyscypliny zakonnej i jest ostatnim, któremu wolno korzystać z dyspensy. Należałoby tę tradycję odnowić. Sytuacja, w której niektórzy podwładni prowadzą znacznie uboższy styl życia niż przełożeni, świadczy o ubóstwie raczej feudalnym niż zakonnym.
Nie doszłoby do wielu ciężkich naruszeń ubóstwa, gdybyśmy mieli zwyczajne poczucie dobrego smaku. Tak jak nie wypada przyjść na pogrzeb w stroju jaskrawo kolorowym, tak jak nie wypada babci chodzić w spódniczce mini, podobnie zakonnikowi nie wypada jeździć samochodami najlepszych marek czy urządzać luksusowo swojego mieszkania czy rozmównicy. Po prostu nie wypada, świadczy to o złym smaku.
Łatwiej zachować ducha ubóstwa zakonnikowi, który swoją modlitwą i pracą stara się być pożyteczny dla innych i samemu nie być nikomu ciężarem /nawet anonimowemu społeczeństwu/, niż zakonnikowi, który w pasożytniczym stylu życia nie widzi nic wstydliwego. Warto dodać, że pasożytnictwo jest jednym z głównych przyczyn szerzącego się niekiedy w naszych klasztorach marnotrawstwa: człowiek pracujący bardziej umie cenić owoce pracy zarówno swojej jak cudzej.
Po czterdziestu pięciu latach socjalizmu warto czasem zapytać, w jakim stopniu demoralizacja gospodarcza, jaka dotknęła nasze społeczeństwo, ogarnęła również klasztory.
A w ogóle, jako słudzy prawdy, nie wahajmy się myśleć na temat ślubowanego przez nas ubóstwa w duchu prośby:
„A caecitate cordis – libera nos, Domine”.
Archiwum KWPZM