Ks. Nadolski Bogusław SChr
POSŁUSZEŃSTWO ZAKONNE A ZBAWCZY PLAN BOŻY
Materiały Komisji Wychowania i Nauki KWPZM, Kraków, 22 października 1968 r.
Chyba Ludwik XIV powiedział kiedyś, że kiedy ktoś decyduje się być przełożonym zyskuje sobie 99 malkontentów i jednego niewdzięcznika. Truizmem staje się stwierdzenie, że właśnie praktyka posłuszeństwa jest najtrudniejsza. Wokół posłuszeństwa zakonnego narosło w ciągu wieków wiele zarzutów. Nie wielu dziś znajdziemy piewców zakonnego posłuszeństwa głoszących bez „ale” jego pochwałę. Przeciwnie, spotkać można zarzuty, iż współczesne posłuszeństwo zakonne zagubiło formę ewangeliczną przez złe wykonywanie władzy. Inni natomiast mając na uwadze powszechność Bożych natchnień i charyzmatów, twierdzą, że posłuszeństwo staje się wręcz niepotrzebne.
Trudności odnośnie posłuszeństwa zakonnego rodzą się ze zmiany mentalności współczesnego człowieka, ale nie wyłącznie. Mają one także swoje źródło w teoretycznych nastawieniach i tendencjach.
Soborowy Dekret o Odnowie Życia zakonnego zaleca przebadanie, przeanalizowanie i odnowienie form rządzenia. Odnowa ta winna akcentować przede wszystkim ewangeliczną, a nie hierarchiczną koncepcję władzy i posłuszeństwa. Kiedy przeto ma być mowa o pedagogii posłuszeństwa w dobie postkoncyliarnej, to posiadać ona musi dwa zasadnicze wyznaczniki. Z jednej strony elementy teologiczne jako fundamentalne, oraz z drugiej niemniej ważne czynniki natury psychologicznej.
Ze wzrostem zrozumienia tajemnicy Kościoła przychodzi również rozwój wizji władzy. Współcześnie coraz pełniej odkrywamy, że najwyższa forma władzy w Kościele jest natury kolegialnej. Wszystko w Kościele służy człowiekowi. Paweł VI nie waha się nazwać Kościół „służebnicą ludzkości”.
Zakony uczestniczą w życiu Kościoła, muszą przeto w Jego duchu uczestniczyć i w myśl Jego wskazań przepracować nie tylko optykę posłuszeństwa, ale i jego formy wykonywania. I tak teologia posłuszeństwa zakonnego coraz mocniej akcentuje pojmowanie władzy w duchu posługiwania i współodpowiedzialności. Zagadnieniem tym zajął się m.in. dominikanin J. M. R. Tillard. Stanowisko jego w tej sprawie wywołało nieomal panikę. Wiadomą jest rzeczą, stwierdza autor, że władza zakonna nie jest hierarchiczna. Władza biskupa opiera się na łasce sakramentalnej. Zachodzi w niej jakby bezpośrednia interwencja Ojca. Początek przeto tej władzy jest sakramentalny. Fundament zaś władzy zakonnej tworzy się na bazie wszystkich ochrzczonych. Władza zakonna nie jest hierarchiczna lecz braterska. Człowiek nie przychodzi do zakonu aby szukać przełożonego czy posłuszeństwa, ale chce wciągnąć się w taki styl życia, który mu odpowiada i prowadzi do doskonałości. Chce włączyć się we wspólnotę ludzi dążących do świętości specjalną drogą. Przełożony jest tylko elementem tego stylu. Nie przełożony konstytuuje wspólnotę zakonną, ale i on sytuuje się w jej centrum. „Posługa przełożonego nie polega na tym aby być między Ojcem i ludźmi, lecz aby pozostawać między ludźmi a Ojcem Niebieskim”, którego wolę chcą wszyscy pełnić. Jego władza płynie od Boga przez Braci. Przełożony jest sakramentem Chrystusa, który gromadzi braci aby im świadczyć dobra Ojca. Trzeba pamiętać, że to właśnie bracia mają być wierni sugestiom Ducha św. Przełożony razem z nimi szuka woli Ojca, nadsłuchuje, odróżnia głosy, a wreszcie wydaje decyzję. Przełożony to decyzja. Tak patrząc na zakonne posłuszeństwo Örsy stwierdził, iż jest to ideał bliski braterskości, która jest sercem ewangelii.
Stąd też właśnie płynie aż do znużenia powtarzane dziś stwierdzenie, iż władza winna być pojmowana jako służba. Władza dana jest dla dobra ludzi. Jest służbą, ale zaszczytną służbą, bo pomaga ludziom, służy wypełnieniu ich zadań. Służba ta posiada znamiona posługiwania Dobrego Pasterza, który „zna swoje po imieniu” i życie swoje daje za innych. Całe właściwie życie Jezusa było jedną wielką diakonią, która kazała mu trudzić się po drogach Galilei, nauczać, umywać nogi, a nawet serwować śniadanie w chłodny poranek nad jeziorem Genezaret. Każdy ze sposobów poznawania woli Bożej to jest szukanie planów Bożych jest dostępny dla przełożonego i dla jego podwładnych. „Szukanie woli Bożej musi być wysiłkiem zespołowym wspólnoty”.
Proesmans zauważa, iż „z definicji władzy wynika, że jest ona skierowana ku dobru społeczności i każdego z jej członków. Władza jest pomocą, wsparciem, światłem i decyzją i ma na celu podnoszenie społeczności. Władza to współdziałanie między przełożonymi i podwładnymi w najrozmaitszych sytuacjach w celu realizowania wspólnego ideału”, którym jest dodajmy pełnienie woli Bożej. Przełożony nie posiada monopolu na odszukiwanie i odczytywanie planów Bożych. Nie może on być tym, który ciągnie innych czy kroczy przed nimi. Takie ujęcie władzy byłoby dobre dla wojska. Przełożony w konsekwencji takiego ujęcia to nie głowa społeczności lecz jej serce, którego akcja ożywia innych, popycha do działania, komunikuje im swój entuzjazm do szukania, odszyfrowywania woli Bożej i pełnienia jej na wzór Jezusa. Przełożony winien pamiętać, że każdy ma kroczyć do świętości według swojego rytmu i natury swej łaski. I tak sprawdza się tu powiedzenie, że ten najlepiej rządzi kto najmniej rządzi. Zasada ta powstała w St. Zjednoczonych w 17 w. Nie chce ona propagować jakiegoś laissezfairyzmu, chce tylko powiedzieć, aby nie amputować woli innych, nie zawieszać jej na temblaku. Laotze głosił między innymi zasadę wubej – co w prozaicznym przekładzie znaczy nie podskakuj bo możesz złamać człowieka. Pierwszym przeto fundamentem pedagogii posłuszeństwa winno być uświadomienie członkom zgromadzenia prawdy o obowiązku wspólnego poszukiwania woli Ojca. Każdy jest obowiązany do jej szukania, posłuszeństwo w żadnym wypadku nie udziela nikomu dyspensy. Fundamentem z którego winno wyrastać posłuszeństwo zakonne, jest, zauważa ks. Kusmierz, „przemożne dążenie do poznania i pełnienia woli Bożej. Wspólnota zakonna ożywiona tym duchem nie będzie miała trudności z podjęciem decyzji przekazanej przez przełożonego”.
Drugim elementem stanowiącym „zaplecze” soborowej koncepcji posłuszeństwa, a także bazę działań pedagogicznych są przemiany mentalności współczesnego człowieka. Trzeba tu przede wszystkim zaakcentować poczucie autonomii /Gaudium et Spes 55/. Deklaracja o wolności religijnej podkreśla: „w naszej epoce ludzie stają się coraz bardziej świadomi godności osoby ludzkiej i zwiększa się liczba tych, którzy się domagają, aby w działaniu ludzie cieszyli się i kierowali własną rozwagą oraz odpowiedzialną wolnością, nie przymuszani, lecz wiedzeni świadomością obowiązku”. Niewątpliwie ruch personalistyczny posiada swoje przeakcentowania, niemniej trzeba go uznać za signum temporis oraz wyciągnąć wnioski, które dziś narzucają się dla całokształtu nawet teologii, a są one bezsprzecznie pozytywne. Nas tu interesują implikacje w zakresie pedagogii posłuszeństwa zakonnego.
Konsekwencją zwyżkowania poczucia godności ludzkiej, która poprzez moment nadprzyrodzony zyskuje wartość nieskończoną, jest żądanie obszernej informacji z zakresu życia zgromadzenia, kontekstu polecenia, „cur”, w jakim celu. Zakonnik współczesny chce być zapytywany o zdanie w danej kwestii, chce być wciągnięty w aktywną współpracę, nie rozumie dlaczego dobro całego zgromadzenia ma być domeną zarezerwowaną tylko dla niektórych. Nie liczy się z wiekiem przełożonego czy nawet z jego doświadczeniem, w rachubę wchodzi tylko kompetencja. Zakonnik współczesny, dalej, nie lubi drobiazgowych przepisów, które czynią z niego istotę infantylną. Chciałby powiedzieć za żołnierzem Żeromskiego „szanujcie mnie psiekrwie”.
Jeśli obecnie zestawimy wyliczone przez PC ramy w jakich winno się realizować posłuszeństwo zakonne, przekonamy się, że zamykają się one w wyżej naszkicowanych elementach po prostu suponują je, żądają ich respektowania. Oto dyrektywy soboru.
- Uległość przełożonych wobec woli Bożej
- Kierowanie podwładnymi jako dziećmi Bożymi z szacunkiem należnym osobie ludzkiej
- Wdrażanie do współpracy w podejmowaniu zadań
- Chętne słuchanie podwładnych i pobudzenie ich do wysiłku dla dobra wspólnego.
Elementy te mają w konsekwencji stworzyć posłuszeństwo aktywne i odpowiedzialne.
Ad 1. Pełniąc swój urząd przełożony powinien być uległy w poddawaniu się woli Bożej. „Być uległym tzn. być otwartym, gotowym na otrzymanie nowej wiedzy. To oznacza również gotowość woli do wprowadzenia wiedzy w życie. Uległość wobec woli Bożej znaczy pełne poświęcenia poszukiwanie znajomości tej woli i pełną zaparcia determinację na jej pełnienie”.
A zatem dekret PC przyjmuje, że wola Boża istnieje i może być poznana przed decyzją przełożonego, przynajmniej w szerokim zakresie. „Stąd wynika, że istotą urzędu przełożonego jest posłuszeństwo woli Bożej i dokładanie wszelkich starań, aby ją poznać, sformułować i przekazać podwładnym”.
Ad 2. PC zauważa, iż przełożeni mają traktować podwładnych nie jako swoje dzieci, ale jako Synów Bożych. Syn Boży to ten, którego wewnętrznie prowadzi Duch Boży, i który rozwija swoją osobowość nie z bojaźni i w niewolnictwie, ale wśród pewności, że jego Ojcem jest Ojciec Niebieski. Przełożony nie może pozwolić aby podwładni działali jak dzieci. Nie powinien podejmować za nich decyzji i rozstrzygać problemów odgórnie. Przełożeni mają sobie powierzone dusze swoich podwładnych – animae sibi commissar – mówi tekst PC „przełożeni są pełnomocnikami Boga z prawem i obowiązkiem strzeżenia i pomagania duszom swoich podwładnych”. „Strzeżmy się, zauważa Örsy w tym wszelkiego platonizmu, dusza oznacza tu całą jednostkę, która jest dzieckiem Bożym z odwiecznym przeznaczeniem. Pełnomocnik nie jest właścicielem on ma zarządzać własnością innego zgodnie z życzeniem swego mocodawcy. Jakiekolwiek pojęcie prawne powiernictwa staje się w tym wypadku głęboko teologiczne, przełożony nie jest właścicielem podwładnego, ale ma się troszczyć o niego w imieniu Chrystusa. Stąd wynika, że osoba pełnomocnika winna się usunąć do tego stopnia, ażeby osobowość Chrystusa miała wolny dostęp do podwładnego. Przełożony nigdy nie powinien próbować przemieniać wspólnoty na swój własny, ludzki obraz i ideał, ale musi mieć pokorę, by się ukryć i pozwolić Chrystusowi wycisnąć na duszy jego własny obraz. To nadaje trwałości każdej wspólnocie zakonnej”. Przełożeni winni być świadomi tego, że ich pieczy powierzeni są dziećmi Bożymi, które podobieństwo do Ojca noszą w sobie. Jest wolą Bożą, aby każde z jego dzieci było odbiciem Jego chwały w sposób szczególny jaki nie jest dany nikomu innemu.
A zatem przełożony powinien dbać o to, by poszczególne dary łaski udzielone każdej jednostce rozwijały się tak, jak jego własna specjalna łaska powinna się rozwijać. Przełożeni winni szanować – oddajmy znowu głos Örsy – w swych podwładnych osobę ludzką. „Być osobą to znaczy być jedynym w swoim rodzaju, w taki czy inny sposób podobnym Bogu. Być jednostką ludzką to znaczy mieć swój własny umysł i serce, osobisty pogląd na świat i podstawową wolność działania. Szanować jednostkę tzn. szanować jej „jedyność”, jej talenty i wszystko co jest dobre w niej, w jej poglądach i pragnieniach. To poszanowanie nie oznaczy, że owe osobiste dary nie mogą być poświęcone Bogu albo, że nie można im nadać innego kierunku o ile zachodzi potrzeba, oznacza ono przede wszystkim pokorną postawę wobec jednostki i szczerą intencję dopomagania jej by pozostała sobą, jedyną w stworzeniu. Zniszczyć osobowość ludzką to zniszczyć szczególne odbicie chwały Boga w jednostce. Ono jest niezastąpione, a zatem przełożony ma brać pod uwagę wszystkie zalety zainteresowanych podwładnych, jeżeli ma podjąć decyzję. On jest włodarzem Boga i będzie zdawał rachunek z każdego poszczególnego talentu, jaki Bóg dał mu, a także podwładnym”. Istnieją jakby dwie normy życia społecznego, respektowanie dobra jednostki i dobra wspólnego. Był czas i to nie tylko w czasach totalitaryzmu, że akcentowano przede wszystkim dobro wspólne. Ono było nadrzędne, wszystko należało jemu podporządkować. „Die Stadt ist alles, Du bist nicht” Otóż sam Pius XII wprowadza w tę zasadę korekturę. Dobro wspólne nie jest naczelnym prawem. To jest zasada uzupełniająca, komplementarna. Dobro jednostki ma zdecydowany priorytet. J. Maritain napiszę: „le bien commun reversée au personne. „Porządek społeczny i jego rozwój – pisze Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym – winien być nastawiony nieustannie na dobro osób, ponieważ od ich porządku winien być uzależniony porządek rzeczy, a nie odwrotnie. Sam Pan wskazuje na to mówiąc, że szabat ustanowiony został dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu. Aby tego dokonać „trzeba wprowadzać odnowę w sposobie myślenia”. W naszej aplikacji zakon, wspólnota istnieje dla człowieka, on przychodzi do wspólnoty aby łatwiej osiągnąć zbawienie. Nie może ustawiać zagadnienia człowiek dla zakonu. Ta zasada nie zawsze była brana pod uwagę. Postulat poszanowania „dróg własnych” człowieka jak również poszanowania dróg Bożych w człowieku, Boga, który „zna i kocha po imieniu” staje się nakazem. Dobro wspólne winno pomagać osobom w rozwoju. Dobro wspólne jest celem pośrednim w zdobywaniu przez osobę celu ostatecznego. Z zagadnieniem tym wiąże się niezwykle ważki problem zaufania. „Zaufanie przełożonych do podwładnych winno być analogiczne do tego zaufania jakie Bóg ma do nas. Bóg zawsze ma rację aby nam zaufać. Był nieraz zawiedziony naszą niewiernością, nadużywaliśmy jego dobroci. A jednak Jego zaufanie do własnych dzieci jest niezachwiane. On zawsze jest gotów udzielić przebaczenia. A kiedy przebacza nasze wykroczenia to równocześnie zapomina o nich, tak, że możemy zaczynać od nowa, z hojnym kapitałem dobrej woli Boga. Życie dobrego zakonnika może stać się niesłusznie ciężkim z powodu winy raz popełnionej, ale nigdy naprawdę nie wybaczonej, albo jeśli wybaczonej to niezapomnianej. Prawdziwa miłość pokrywa wszystko. I daje jasne wyjście od nowa. Nie siedem razy ale 77. Żadna polityka, ani żaden środek pedagogiczny nie podźwignie tak jednostki dobrej woli jak świadomość, przekonanie, że jest darzona zaufaniem. Zaufanie liczy się z pewnym ryzykiem, ale chodzi tu o przyjęcie ryzyka, które uwzględnił sam Bóg”. Nadużycia, które się faktycznie zdarzają nie powinny zniechęcać. „Brak zaufania niszczy jednostkę i wspólnotę, dąży do zniszczenia osoby przełożonego. Jeśli przełożony nie ma zaufania do podwładnych przestanie być narzędziem miłości Boga. Brak zaufania szkodzi również podwładnemu, jeśli nie jest darzony zaufaniem, nie ma ojca w osobie przełożonego, życie wspólne staje się formalizmem, pozbawionym ciepłej życiodajnej krwi miłości”.
Ad 3. Wdrażanie do współpracy w podejmowaniu zadań. Sobór pragnie współpracy wszystkich członków ku dobru zgromadzenia. Ta współpraca będzie możliwa tylko przy wprowadzeniu we właściwy sposób wszystkich członków w życie i problemy wspólnoty. Wiadomą jest rzeczą, że milczenie o ważkich sprawach w żadnym wypadku nie sprzyja rozbudowaniu współpracy. Współodpowiedzialność wymaga jako warunku sine qua wdrażania w aktualne problemy wspólnoty. Owo dzielenie się /partage/ kłopotami nie może być zdawkowe, pro forma. Redemptorysta J. Hangouët poświęca temu zagadnieniu nawet specjalny rozdział wskazując na wagę odpowiedniej komunikacji. Proponuje nawet stworzenie specjalnego sekretariatu, którego celem byłoby szybkie i właściwe informowanie członków o wydarzeniach w zgromadzeniu. Trzeba jednak podkreślić, że przełożony nie może być Tylko rzecznikiem prasowym, lecz człowiekiem stymulującym grupę do szukania rozwiązań. W tym wypadku będzie też miała zastosowanie zasada pomocniczości, która domaga się, aby każdemu członkowi powierzyć pewien zakres działania i zaufać jego roztropności w konkretnym wykonywaniu prac, zachowując oczywiście prawo przełożonemu do ostatecznego wglądu.
Ad 4. Słuchanie podwładnych. Odnieśmy się znów do Örsy. „Podstawową zaletą przełożonego, stwierdza on, dobrego przełożonego, jest nieograniczona zdolność słuchania. Twórcze działanie Boże odbywa się wokół niego, w wypadkach, w jego własnym umyśle i w sercu każdego członka wspólnoty. Pominięcie czegoś w słuchaniu może być odcięciem się od informacji, którą Bóg chce nam przekazać. Przełożeni w rządzeniu winni wyrażać miłość Boga do swych dzieci, caritatem qua Deus illos diligit exprimant – nalega Sobór. Szanować jednostkę jako jednostkę znaczy szanować jej umysł. Kiedy decyzja jest ogłoszona albo rozkaz wydany jest obowiązkiem przełożonego nie ze względu na prawo, ale ze względu na miłość, dać podwładnemu tyle informacji o rozkazie ile jest możliwe, tak ażeby podwładny mógł uczestniczyć świadomie w pracy proponowanej czy nakazanej. Wówczas godność osoby ludzkiej jest zachowana, a rezultatem będzie o wiele skuteczniejsza praca i o wiele ściślejsza więź między głową a członkami. Mądry przełożony nie będzie trzymał swoich podwładnych w intelektualnej próżni, ale będzie włączał ich umysły we wspólne dzieło całego Zgromadzenia i w ten sposób będzie się przyczyniał do rozumnej chwały Bożej jaką każda osoba zakonna winna składać Bogu. Cnota bowiem nie leży w pasywności, która każę czekać na popchnięcie z góry, ani w całkowitej niezależności. W ten sposób rodzi się posłuszeństwo aktywne tj. bazujące na sumieniu każdego. Dherbomez z naciskiem podkreśla, że posłuszeństwo aktywne to promocja sumienia każdego członka zgromadzenia. Stwierdzić też trzeba, że młode pokolenie zdaje sobie sprawę z problemu posłuszeństwa i chce czuć się współodpowiedzialne za rozwój zakonu, chce być pytane, informowane, traktowane „dorośle”, dlatego żąda od przełożonego, aby był przede wszystkim człowiekiem z którym można porozmawiać, człowiekiem budzącym zaufanie. Są przekonani, że najlepszym sprawdzianem czy przełożony jest na właściwym miejscu jest przyjmowanie przez niego protestów grupy, które traktuje jako dowód zaufania. Żądanie poszanowania człowieczeństwa i żądanie zaufania jest jakąś potrzebą dominującą, żeby nie powiedzieć kosmiczną. W przeciwnym razie młodzi chętnie cytują definicję Voltaira określającą zakon, jako hotel, w którym żyje się nie znając się wzajemnie, kroczy się razem nie kochając i gdzie umiera się bez opłakiwania.
Rodzi się wreszcie pytanie o metodę realizowania tego typu posłuszeństwa. Wiele elementów tej tzw. metody aktywnej zostało już podkreślonych. Francja przeprowadziła specjalną ankietę na ten temat. Wypowiedzi respondentów przynoszą elementy dotychczas zasygnalizowane. Znajdujemy wśród nich także szereg bardzo już praktycznych wskazówek tego typu jak: posłuszeństwo jest cnotą, trzeba je wyrabiać powoli, stopniowo jak każdą cnotę. Przełożeni winni zapobiegać ewentualnemu nieposłuszeństwu podwładnego, przystosowywać się do mentalności danego człowieka, brać pod uwagę jego środowisko rodzinne z którego wyszedł, zważyć jaki tam panował styl „posłuszeństwa” /rygor, swoboda/. Tu jednak chcemy zaakcentować sprawę natury bardziej ogólnej. Aby posłuszeństwo było aktywne i odpowiedzialne rozkaz powinien być:
- poznany – motywacja, racje, cel, informacja
- chciany – liczenie się z człowiekiem
- pokochany /aimé/ – jeśli wychodzi jakby od samego podwładnego, jeśli jest przyjęty jako swój, zinterioryzowany.
Współczesna pedagogika wyodrębnia trzy podstawowe style kierowania wychowawczego:
Kierownictwo okazjonalne zwane także ksefeorystycznym, biernym, nie ingerującym, anarchistycznym. Ten typ z trudem zasługuje na określenie wychowawcze działania. Kojarzy się raczej z działaniem pogotowia ratunkowego czy ochotniczej straży pożarnej.
Drugi typ kierownictwa wychowawczego to autokratyzm. Kierownictwo narzucające się, kontrolujące. /Zbyt dobrze wiemy o co tu chodzi/. Trzeba jednak zaznaczyć pewne wybitnie niekorzystne konsekwencje wynikające z takiego kierownictwa. Przełożeni tego typu uprawiają pewnego rodzaju „behawioryzm” /pedagogiczny/ posłuszeństwa. Wydają niezliczoną liczbę poleceń, określeń, ingerują w najdrobniejsze szczegóły postępowania podwładnych. Trzeba się koniecznie strzec nadmiernie licznych i zbyt drobiazgowych przepisów kierujących każdą chwilą i każdym ruchem życia zakonnego. Tego rodzaju przepisy doprowadziłyby do zmaterializowania zarówno posłuszeństwa jak i całego życia zakonnego, a zakonnik zamknięty w kręgu tych przepisów zachowywałby się jak automat. Jeśli potem specjalne okoliczności zmuszą go do wyjścia z owego kręgu nie będzie wiedział w ogóle jak się ma zachować. A poza tym tego rodzaju posłuszeństwo zmechanizowane sprzyjałoby rozwojowi przyzwyczajeń i zmniejszałoby wartość uczynków. W posłuszeństwie chodzi o ducha uległości na wzór Chrystusa, a nie tylko o zewnętrzne wypełnianie rozkazów. Sytuacja taka prowadzi do bierności. Podwładni czekają na ciągłą zewnętrzną podnietę do działania. Powszechne są dziś skargi profesorów uniwersytetu na młodzież, która oczekuje ciągle na bodziec do wywiązywania się ze swoich obowiązków. Jest to wynik, ich zdaniem, właśnie takiego traktowania ich w liceum. W naszej sytuacji prowadzi to jeszcze do innych wypaczeń. Oto gdy podwładny jest w sytuacji, która jest dla niego „casusem” zamiast oprzeć się na potrójnej władzy /inteligencji – by osądzić, na wolności – by wybrać i na duchu posłuszeństwa – by poddać decyzji nie casus ale rozwiązanie go/, on na ogół woli prosić przełożonego o decyzję. Takie podejście jest bolesnym uproszczeniem i na pewno nie leży na linii posłuszeństwa pojętego w duchu odpowiedzialności
Trzeci typ wychowawczego kierowania to kierownictwo demokratyczne. W typie tym istnieje oczywiście podział na przełożonego i podwładnych, ale nie jest to podział na rozkazodawców i wykonawców. Podwładni dopuszczeni są do współpracy, mają możność przejawiania inicjatywy. Rozkazy nie płyną z góry ale pojawiają się jako nieodzowny składnik współżycia i współdziałania, jako konsekwencja dobrze pojętego realizowania celu zakonu. Dzięki temu rozkazy stają się kochane i przyswajane jako własność. Dominuje tu zjawisko, które pedagogika nazywa interioryzacją. Przełożony bowiem w kierowaniu typu demokratycznego uruchamia aktywność podwładnych, sam raczej wycofuje się, by niejako „zdalnie kierować”. Przełożonemu nie zależy w tym wypadku na zaakcentowaniu własnej osoby, własnego zdania, sądu. Stąd też najbardziej twórczym elementem tego typu wychowania, kierowania wychowawczego będzie dialog. Boję się tego słowa, bo choć stosunkowo bardzo młode, to jednak zrobiło niesłychaną karierę i zdążyło już ściągnąć na siebie gromy czy całą gamę zarzutów i to wcale niebagatelnych. „A jednak Paweł VI pierwszy postawił na dialog w Kościele i chce by przełożeni prowadzili dialog z podwładnymi. Teologowie są zdania , zauważa ks. bp Dąbrowski, że mniejszym złem dla Zgromadzenia jest duch nieposłuszeństwa, bo łaski płynące z konsekwencji chrztu i profesji zakonnej zdolne są skierować podwładnego ku posłuszeństwu, aniżeli pasywizm, bierność, jakiś serwilizm, który sprawia, że podwładny tylko układa się a co innego myśli, co innego robi, postępuje bez przekonania i bez osobistego wysiłku o czym tak plastycznie powiedziane jest w ewangelicznej przypowieści o talentach. Dlatego Sobór stawia na aktywność, inicjatywę, na dobrowolność. Sobór chce by przełożeni bardziej przejmowali się tym czego chcą i jak myślą podwładni niż tym co oni robią”. Do przełożonego należy ostatnie słowo ale nie przedostatnie. Sobór podkreśla, że należy prowadzić dialog bez ujmy dla władzy decydowania i nakazywania tego co należy czynić /PC 14/. „Chętne słuchanie poglądów innych osób nie jest jednoznaczne z koniecznością ich przyjęcia. Chodzi o życzliwe ich wysłuchanie i zatrzymanie z nich tego co wydaje się słuszne. Zakonnik, który prowadzi dialog z przełożonym nie może wymagać by decyzja była zgodna z jego pragnieniami”. To trzeba mocno zaakcentować i wyraźnie stwierdzić, żeby nie było złudzeń podwładnych. Dialog, poszukiwania zamyka decyzja podejmowana przez przełożonego swobodnie i w tym czasie w którym uzna on w swoim sumieniu za stosowne. W przeciwnym razie dialog wyrodził by się w niekończącą się rozmowę lub w zwycięstwo jakiejś „naciskającej grupy”. „Prawo decydowania, powtórzmy to jeszcze raz, mieści się w samym pojęciu władzy. Było by całkiem przewróceniem tego pojęcia chcieć sprowadzić przełożonych do roli wykonawców woli ich podwładnych”. Po przeprowadzeniu dialogu przełażony zachowuje władzę podjęcia decyzji przeciwnej niż opinia wyrażona w dialogu. Wiele ciekawych uwag na temat dialogu podaje Galot w pracy pt. Animatrice. Oto niektóre z nich, celem dialogu jest otrzymanie jaśniejszego światła. Dlatego też zakłada on pewne warunki.
- Najpierw dialog zakłada wiarę w możliwości drugiej osoby. Trzeba wierzyć, że drugi człowiek jest zdolny do tego by się od niego czegoś nauczyć.
- Niemniej ważna jest w dialogu szczerość. Bez szczerości nie ma prawdziwego dialogu. Szczerość z kolei suponuje odejście od siebie, głęboki szacunek dla innych, otwarcie na ustawiczne szukanie woli Bożej.
- Dialog zakłada także całkowitą wolność swobodnego wypowiadania się. Dialog prowadzi się w atmosferze, w klimacie poszukiwania i zaufania. Przełożony niejako zapomina, że jest przełożonym. Nie ogranicza się do tolerowania wypowiedzi, ale do wypowiadania się zachęca, ośmiela. Stara się „chciwie” przyjmować, słuchać bardziej niż mówić. Stara się rozumieć to co się mówi. Podtrzymuje dialog na płaszczyźnie wzbogacania się a nie ścierania się miłości egoistycznych.
- Dialog zakłada następnie gotowość przyjęcia. Dialog bowiem będzie brzmiał fałszywie, jeśli przełożony słuchał będzie i to nawet z sympatią, ale z góry jest zdecydowany nie brać tego pod uwagę, powziąć decyzję niezależnie od wyrażanych opinii /niech się wygadają to im dobrze zrobi/. Autor zaznacza, że przełożony taki myśli i daje dowód swej mądrości i sprytu, w rzeczywistości jednak zamyka się na światło Boże, fałszuje tym samym dialog swój z Duchem Świętym.
Dialog może być także zafałszowany przez nieuzasadniony niepokój za konsekwencję słów które się wypowiada. Na to by powiedzieć co się naprawdę myśli, uczestnicy dialogu muszą mieć przekonanie że nie spotkają ich żadne konsekwencje ani represje.
Dialog wreszcie może się przerwać lub być sprowadzony do zwykłej formalności przez zły humor lub wybuchowy charakter przełożonego. Winne to mieć zastosowanie słowa św. Pawła: „Miłość wszystko znosi”/ 1 Kor 13,7/.
Warto także podkreślić iż metoda dialogowa winna odnosić się nie tylko do spraw magistralnych ale obejmować praktycznie wszystkie zagadnienia życia wspólnot zakonnych.
W świetle tych myśli formacja przełożonych nabiera szczególniejszej wagi i znaczenia. Przemiany zaś współczesnej mentalności pozwalają wnosić iż tak pojęte posłuszeństwo może nas wyprowadzić z kryzysowych zawiłości którym szczególnie poddana jest historia Zachodu.