Dariusz Kowalczyk SJ
ON NAS SWOIM UBÓSTWEM UBOGACIŁ
Życie Duchowe • Jesień 32/2002
W Biblii znajdujemy wiele paradoksalnych wypowiedzi o ubóstwie i ubogich. Stary Testament zna biedę, która jest znakiem grzechu i przekleństwa w przeciwieństwie do dobrobytu: Szczęśliwy mąż, który się boi Pana […]. Dobrobyt i bogactwo będą w jego domu… (Ps 112, 1. 3). Autor Księgi Przysłów prosi o to, by nie popadł w nędzę i z biedy nie począł kraść i imię Boga znieważać (por. Prz 30, 9). Jednocześnie starotestamentalna nauka pełna jest wezwań w obronie przybysza, sieroty i wdowy – trzech podstawowych kategorii ludzi ubogich. W Księdze Powtórzonego Prawa czytamy: Przybysz, sierota i wdowa, którzy są w twoich bramach, będą jedli i nasycą się, aby ci błogosławił Pan, Bóg twój… (Pwt 14, 29). Jezus idzie krok dalej, czyniąc ze stosunku do ubogich (głodnych, przybyszów, nagich, chorych, uwięzionych) podstawowe kryterium sądu ostatecznego (por. Mt 25, 31-46). Z drugiej strony naucza: Błogosławieni [jesteście], ubodzy, albowiem do was należy królestwo Boże (Łk 6, 20). A co najważniejsze, Chrystus nie tylko mówił do i o ubogich, ale sam był ubogi. Dlatego św. Paweł mógł napisać do Koryntian: Znacie przecież łaskę Pana naszego, Jezusa Chrystusa, który będąc bogatym, dla was stał się ubogim, aby was ubóstwem swoim ubogacić (2 Kor 8, 9). Cóż oznacza ten chrześcijański paradoks ubóstwa? Jaka płynie z niego nauka o Bogu i o nas samych?
Betlejem i Golgota, czyli bycie u-Boga
Ubogie było przyjście na ten świat wcielonego Boga. Powiła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie (Łk 2, 7) – stwierdza lakonicznie Ewangelista. Niekiedy przerysowuje się okoliczności przyjścia Jezusa na świat, aby podkreślić Jego ubóstwo. Tymczasem fakt, że w czasie spisu ludności zabrakło miejsca w gospodzie, nie wydaje się niczym nadzwyczajnym. Nie ma też powodu sądzić, że Maryja i Józef nie byli świadomi nadchodzącego czasu rozwiązania, i że nie przygotowali się odpowiednio – według ówczesnych „ubogich” standardów – do narodzin dziecka. Święta Rodzina nie żyła w nędzy; prowadziła proste i pełne ciężkiej pracy, ale godne życie. Pamiętając o tym cichym, zwyczajnym życiu ukrytym Proroka, mieszkańcy Nazaretu dziwili się: Skąd u niego ta mądrość i cuda? Czyż nie jest on synem cieśli? […] Skądże więc u niego to wszystko? (Mt 13, 54-56). Także słowa Jezusa, że Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł położyć (Łk 9, 58), nie tyle są wyrazem dotkliwej biedy, co raczej postawy pielgrzyma, do jakiej wezwani są ci, którzy chcieliby pójść za Chrystusem.
Istota i radykalizm ubóstwa Wcielenia nie polega na tym, że wcielony Syn Boży żył w skrajnej biedzie, ale na tym, że oto wszechmogący Bóg przyjął ludzką kondycję: On to, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stając się podobnym do ludzi (Flp 2, 6-7). Bóg wyzbył się swojego Boskiego majestatu, aby objawić swoją bezgraniczną solidarność z człowiekiem. To tak, jakby człowiek, chcąc wyrazić swoją bliskość np. z biedronką, stał się właśnie biedronką. Droga ubóstwa, ogołocenia siebie samego, jest niezbędna tam, gdzie ktoś znacznie większy pragnie zjednoczyć się z kimś zdecydowanie mniejszym. W przypadku zaś nieskończonego Boga i skończonego człowieka różnica jest nieskończona, stąd głębia ubóstwa Boga, który stał się człowiekiem. Tajemnica Wcielenia nie wyczerpuje się jednak w tym Boskim samoogołoceniu. „Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek stał się Bogiem” – nie wahali się mówić Ojcowie Kościoła. Uniżenie się Boga ma na celu wywyższenie człowieka. Jeśli bowiem Bóg może zstąpić i stać się jednym z nas, to znaczy, że my możemy wraz z Nim wstąpić, by cieszyć się życiem wiecznym w Bogu. Innymi słowy, Wcielenie (wczłowieczenie) się Syna Bożego jest zapowiedzią przebóstwienia człowieka. Gdyby Bóg nie mógł stać się człowiekiem (to, że może, wcale nie było oczywiste), to człowiek nie mógłby zostać przebóstwiony, czyli zbawiony. Zbawienie nie polega bowiem na jakimś zewnętrznym werdykcie Pana Boga, ale na osobowym zjednoczeniu człowieka z Bogiem.
To ubogacenie człowieka ubóstwem Boga znalazło swój szczyt w Misterium Paschalnym Chrystusa, Jego śmierci, zmartwychwstaniu i zstąpieniu do piekieł. Uniżył samego siebie, stając się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej (Flp 2, 8) – pisze Paweł Apostoł. W godzinie unieruchomionych nóg i unieruchomionych rąk Jezus doznał radykalnego ubóstwa, ale zarazem dokonał aktu ostatecznej nadziei bycia u-Boga. Okazuje się zatem, że ubogi w najgłębszym, ewangelicznym znaczeniu tego słowa to ten, kto ogołacając siebie oddaje się w pełnym zaufaniu Bogu. Doświadczenie skrajnego ubóstwa wyrażają słowa Jezusa: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił (Mk 15, 34). Na bycie zaś u-Boga wskazuje zawołanie: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego (Łk 23, 46).
Niektórzy zauważają, że ubóstwo Jezusa Chrystusa jeszcze bardziej niż na krzyżu, objawiło się w tajemnicy zstąpienia do piekieł. Jeden z najwybitniejszych teologów XX wieku Hans U. von Balthasar sprzeciwia się teologii widzącej w zstąpieniu do piekieł czas najróżniejszych „działań” triumfującego po drugiej stronie Jezusa. Wręcz przeciwnie, „jak na ziemi był On solidarny z żyjącymi, tak w grobie jest solidarny z umarłymi”1. Wielkopiątkowe cierpienie jest jeszcze aktywne. Chrystus wypowiada z krzyża ważne słowa. Doświadczenie Wielkiej Soboty jest natomiast pasywne: „Chrystus należy teraz do «refaim», «niemocnych». Nie może prowadzić aktywnej walki przeciw «mocom piekła», tak jak nie może również subiektywnie «tryumfować», co przecież zakładałoby życie i moc”2. Jezus nie tylko przyjmuje ogołocenie krzyżowanego skazańca, ale wchodzi w „ubóstwo trupa”. John J. O’Donnell, komentując wizję Balthasara, stwierdza: „Bóg bierze naprawdę serio ludzką wolność. Pozwala On wypowiedzieć człowiekowi swoje „nie” na ofertę miłości posuniętej aż do samowyniszczenia. Zezwala wolnemu człowiekowi wybrać radykalną izolację i samotność. Z drugiej strony, Bóg […] niepokoi swoją miłością samotność zatwardziałego grzesznika zamkniętego w sobie samym. […] Grzesznik znajduje się w piekle, ale nie jest już absolutnie sam. Jego samotność stała się współ-samotnością”3. Samotny grzesznik spotyka na dnie swojej samotności niepokojącego go swoją ubogą miłością Ukrzyżowanego. To bycie Jezusa z umarłymi jako umarły jest ostatnim i najbardziej dramatycznym aktem wywyższania człowieka poprzez uniżenie Boga, czyli ubogacania nas Jego ubóstwem.
Ogołocenie Syna Bożego na krzyżu i w wydarzeniu zstąpienia do piekieł nie byłoby jednak możliwe, gdyby Bóg sam w sobie, w swoim wewnętrznym i odwiecznym życiu nie był ubogi. Otóż Bóg, który objawił nam się w Jezusie Chrystusie, nie jest samowystarczalnym i posiadającym wszystko samotnikiem, ale wspólnotą miłości trzech Osób, z których każda nie byłaby sobą bez relacji z innymi. Przypatrzmy się biblijnemu objawieniu relacji Ojca i Syna. Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie (J 14, 11) – przekonuje Jezus swoich uczniów. Ojciec nie jest bogaty swym Bóstwem sam w sobie, w izolacji od innych Osób, ale dopiero w relacji z Synem jako Ten, który odwiecznie rodzi Syna. Syn niczego nie ma sam z siebie, ale wszystko otrzymuje od Ojca: Syn nie może niczego czynić sam z siebie, jeśli nie widzi Ojca czyniącego. […] Ojciec bowiem miłuje Syna i ukazuje Mu to wszystko, co sam czyni (J 5, 19-20). Wspomniany już von Balthasar stwierdza: „Ubogim jest ten, kto rozdał całą swoją własność. W taki właśnie sposób jest ubogi Ojciec Niebieski, ponieważ, według świadectwa Syna, niczego nie zatrzymał dla siebie. W ten sposób jest uboga, w szczęśliwości wiecznej, cała Boska Trójca; żadna bowiem boska Hipostaza niczego nie ma dla siebie na własność, lecz wszystkim dzieli się z innymi”4. Również Ojciec i Syn nie stanowią jakiejś zamkniętej w sobie, samowystarczalnej Boskiej diady (niekiedy można spotkać zamknięte w swoim egoizmie pary), ale ich wzajemna miłość przelewa się i wyraża w trzeciej Osobie, w Duchu Świętym. Duch ma zatem wszystko od Ojca i Syna. Jezus obiecując nam Ducha zaznacza: Z mojego weźmie i wam objawi. Wszystko, co ma Ojciec, jest moje. Dlatego powiedziałem, że z mojego weźmie i wam objawi (J 16, 14-15). Bóg jest ubogi, ponieważ jest Ojcem, Synem i Duchem Świętym, którzy egzystują nie jako samowystarczalne monady, ale jako relacje. Jest to ubóstwo miłości, w którym każda Osoba mówi do pozostałych: „Bez Ciebie nie mam nic. Jedynie w relacji z Tobą jestem bogaty”. Ta wewnętrzna, u-Boga egzystencja Boga jest fundamentem takiego, a nie innego kształtu misji Jezusa ubogiego.
Błogosławieni ubodzy…
Jezus Chrystus przyszedł do wszystkich ludzi i do każdego z osobna, wszak Bóg pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy (1 Tm 2, 4). Nie ulega jednak wątpliwości, że Jezus realizował swą misję przede wszystkim pośród i poprzez ubogich. Czy Bóg nie wybrał ubogich tego świata na bogatych w wierze oraz na dziedziców królestwa przyobiecanego tym, którzy Go miłują (Jk 2, 5) – pyta retorycznie św. Jakub. Jezusowa opcja na rzecz ubogich odnosiła się do ludzi żyjących w konkretnym niedostatku. Niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą […], ubogim głosi się Ewangelię (Mt 11, 5) – to były główne znaki przyjścia Mesjasza. Trzeba oczywiście zauważyć, że w oczach Boga ubogi, czyli potrzebujący nieustannie Bożej łaski jest każdy człowiek, również ten obfitujący w doczesne dobra. Nie wolno zatem zapominać np. o powołaniu bardzo bogatego Zacheusza czy też samego Ewangelisty Mateusza, który również do biednych nie należał. Być może dlatego ten ostatni pisał: Błogosławieni ubodzy w duchu… (Mt 5, 3), a nie po prostu: Błogosławieni [jesteście], ubodzy… jak to znajdujemy u Łukasza (6, 20).
Błogosławieństwa mówią więcej o Bogu i Jego sposobie działania niż o człowieku. Błogosławieństwa objawiają przede wszystkim Boga, a nie jakąś moralną ideologię czy też filozoficzną koncepcję ludzkiego szczęścia. Bóg przedstawia się jako ten, kto – choć daje się spotkać we wszystkim – w sposób uprzywilejowany jest obecny w ludzkim ubóstwie i nędzy. Tę Bożą preferencję na rzecz ubogich można by porównać do postawy kochającej matki, która największą troską otacza najmniejsze lub najsłabsze dziecko. W tym między innymi wyraża się macierzyński charakter Boga. Nie oznacza to jednak, że Bóg kanonizuje biedę jako dobro samo w sobie. Samo ubóstwo, a tym bardziej nędza, która niszczy człowieka fizycznie i duchowo, nie jest jakimś błogosławieństwem. Ewangeliczna obietnica Królestwa dla ubogich nie jest czysto werbalnym, a tym samym egzystencjalnie niezrozumiałym odwróceniem ról. Krzyż Chrystusa nie jest znakiem biernego cierpiętnictwa w imię przyszłej nagrody, ale raczej znakiem sprzeciwu wobec wszelkiej niesprawiedliwości. Bóg zdecydowanie odrzuca wszystko to, co poniża człowieka. Stąd wezwanie do konkretnej miłości bliźniego, która niejednokrotnie oznacza walkę z ubóstwem i niesprawiedliwością. W ten sposób przejawia się ojcowski (męski) charakter Boga.
Ze sposobu bycia i działania Boga wypływa też potępienie bogactwa: Biada wam, bogaczom… (Łk 6, 24). To „biada” tłumaczą inne fragmenty Ewangelii: przypowieść o głupim bogaczu z konkluzją: Tak dzieje się z każdym, kto skarby gromadzi dla siebie, a nie jest bogaty u Boga (Łk 12, 21); przestroga: Nie możecie służyć Bogu i Mamonie (Łk 16, 13); czy też słynne, aczkolwiek nie do końca dobrze przetłumaczone: Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa Bożego (Łk 18, 25). Zauważmy, że Jezus nie skupia się tutaj na krytyce bogactwa zdobytego w sposób niegodziwy, ale pokazuje absurd zagarniania wszystkiego wyłącznie dla siebie. Człowiek o takiej mentalności nie tylko nie okazuje koniecznej solidarności z ubogim, ale występuje przeciwko Bogu, który – jak to już stwierdziliśmy – jest wspólnotą Osób, z których żadna nie zatrzymuje niczego wyłącznie dla siebie. W tym kontekście możemy lepiej zrozumieć ewangeliczne wezwania do dawania jałmużny. Chodzi w niej o to, by przestać być bogatym: Tak więc nikt z was, jeśli nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem (Łk 14, 33).
Wyrzeczenie się bogactwa może oznaczać realne wyzbycie się posiadanych dóbr, ale nie tylko i nie w każdym przypadku. Sprzedawanie majątków i rozdzielanie dóbr według potrzeby, o czym mówią Dzieje Apostolskie, było zasadniczo dość naiwnym i nierozsądnym postępowaniem, które szybko zaowocowało dotkliwą biedą i koniecznością inicjowania chociażby przez Pawła Apostoła zbiórek na rzecz głodujących braci w Jerozolimie. Bycie uczniem Chrystusa nie wyklucza zarządzania majątkami i pomnażania dóbr. Komunistyczno-pobożne mrzonki nie są tym, czego potrzebują głodni, spragnieni i nadzy tego świata. Potrzeba natomiast – o czym świadczy niezbicie obecna sytuacja w Polsce – ludzi zdolnych, przedsiębiorczych, umiejących organizować uczciwą pracę dla innych. Człowiek bogaty w dobra, a zarazem ubogi w duchu, czyli taki, który potrafi swoim bogactwem mądrze dzielić się z innymi, na przykład przez stwarzanie miejsc pracy, to skarb dla społeczeństwa. Czyż Boga nie można byłoby porównać do takiego idealnego menedżera? Do Niego należy wszystko, ale On niczego nie zatrzymuje dla siebie, ale daje to, co sam stworzył, w dzierżawę na bardzo korzystnych warunkach. Nieskończenie bogaty Bóg dzięki swojemu nieskończonemu ubóstwu stworzył człowieka, utrzymuje go w istnieniu i powołuje do życia wiecznego.
Na początku było Ubóstwo
Każdy człowiek – bez względu na status materialny – uczestniczy w egzystencjalnym ubóstwie: Nagi wyszedłem z łona matki i nagi tam wrócę (Hi 1, 20). Księga Rodzaju ukazuje nam ubóstwo stworzenia człowieka z prochu ziemi (por. Rdz 2, 7). W tej perspektywie grzech pierworodny jawi się jako poddanie się pokusie bogactwa: będziecie tak jak Bóg (por. Rdz 3, 5). Paradoksalnie, skutkiem pierwszego grzechu było uświadomienie sobie własnego ubóstwa, co Biblia opisuje jako doświadczenie właśnie nagości. Świadomość własnej nagości nie stała się jednak okazją do pełnego zaufania miłującemu nas Bogu, ale – wręcz przeciwnie – stanowiła przyczynę lęku. Na początku ubóstwo stworzenia było ubóstwem błogosławionym: Chociaż mężczyzna i jego żona byli nadzy, nie odczuwali wobec siebie wstydu (Rdz 2, 25). Po grzechu to samo ubóstwo okazało się przekleństwem: Przestraszyłem się, bo jestem nagi, i ukryłem się (Rdz 3, 10) – przyznaje ukrywający się przed swym Stwórcą Adam. Potrzeba było wcielenia Syna Bożego, aby przywrócić naszemu ubóstwu od początku związane z nim błogosławieństwo. Jezus Chrystus objawił i na nowo podarował to błogosławieństwo poprzez własne ubóstwo. W konsekwencji wezwanie do nawrócenia oznacza między innymi wskazanie na nasze ubóstwo: „Pamiętaj, prochem jesteś i w proch się obrócisz”, co nie jest jednak jakimś pobożnym ponuractwem, ale stanięciem w prawdzie, która wyzwala i ubogaca.
Egzystencjalne ubóstwo dobitnie wyraża Psalm 39: O Panie, mój kres pozwól mi poznać i jaka jest miara dni moich, bym wiedział, jak jestem znikomy. Oto wymierzyłeś moje dni tylko na kilka piędzi, i życie moje jak nicość przed Tobą. Doprawdy, życie wszystkich ludzi jest marnością. Człowiek jak cień przemija… (Ps 39, 5-7). Ta smutna konstatacja ludzkiej nędzy przedziwnie łączy się z zadziwieniem nad wywyższeniem człowieka: Czym jest człowiek, że o nim pamiętasz, i czym syn człowieczy, że się nim zajmujesz? Uczyniłeś go niewiele mniejszym od istot niebieskich, chwałą i czcią go uwieńczyłeś (Ps 8, 5-6). A zatem człowiek, chociaż doświadcza swojej egzystencjalnej niewystarczalności i ułomności, potrafi dostrzec – dzięki Bożemu objawieniu – że na początku jego stwórcze ubóstwo było wielkim bogactwem i takim może okazać się na końcu, w dniu odejścia z tego świata5.
O prawdzie ubogacenia poprzez ubóstwo świadczy wielu świętych i mistyków. Doświadczenie własnego ubóstwa, pustki i nicości prowadziło ich do pełnego radości zadziwienia nad dziełami Boga. To mistyczne łączenie przeciwieństw polega na tym, aby – jak to ujęła św. Teresa z Lisieux – „odczuwać w swym wnętrzu prawdziwą radość na widok tego, co jest przed oczyma Boga: ubogie maleństwo i nicość”6. Owa nicość nie ma nic wspólnego z grzeszną nicością zbuntowanego przeciwko swemu Stwórcy stworzenia, ale jest otwarciem na przejęcie nieograniczonych darów Bożej łaski. W tym otwarciu na ubogacenie ze strony Boga tkwi najgłębszy sens różnych dróg ascetycznego ogołocenia. Św. Katarzynie ze Sieny Jezus powiedział: „Jeśli masz tę podwójną znajomość, będziesz szczęśliwa. Jesteś tą, która nie jest. Jestem Tym, który jest”7. Słowa te nie tylko nie zdeprymowały św. Katarzyny, ale dały jej niewyobrażalne poczucie wolności i wdzięczności. Odkrycie, że naszą tożsamość otrzymujemy z nadmiaru miłości Boga trójjedynego, a nie z zachłannego zagarniania wszystkiego dla siebie, stanowi tajemnicę radości świętych. Tymczasem świat zdaje się promować postawę self-made mana, czyli kogoś, kto odnosi sukcesy z przekonaniem, że zawdzięcza je tylko sobie.
Szkołą otwierania się na Boga, który ubogaca nas swoim ubóstwem jest Eucharystia. Ta obecność par excellence Boga pośród nas zadziwia prostotą znaków chleba i wina. A jeśli wciąż „nie czujemy” Eucharystii, to dzieje się tak być może dlatego, że tak naprawdę nie akceptujemy Bożego, nacechowanego ubóstwem sposobu bycia i działania. Być może podświadomie wypatrujemy jakiegoś idola, który by przyszedł, olśniewając nas swym krzykliwym blaskiem i bogactwem, i któremu w bałwochwalczym poczuciu niższości oddalibyśmy się w niewolę. Nie bez powodu największym grzechem w Biblii jest idolatria, czyli oddawanie czci idolom, których cechuje to, iż – w przeciwieństwie do Chrystusa – ogołacają nas swoim bogactwem.