Ks. Aleksander Radecki, Wrocław
POWOŁANIA KAPŁAŃSKIE A PARAFIE
Wystąpienie podczas spotkania Komisji Episkopatu ds. IŻK i SŻA z wikariuszami biskupimi ds. zakonnych oraz Siostrami Referentkami – Warszawa, 26 września 2005 r.
Wstęp
W adhortacji Jana Pawła II Pastores dabo vobis czytamy: „Nadszedł czas, by mówić odważnie o życiu kapłańskim jako o bezcennej wartości, wspaniałej i uprzywilejowanej formie życia chrześcijańskiego. Wychowawcy, a szczególnie duchowni, powinni bez lęku przedstawiać w sposób jasny i zdecydowany powołanie do kapłaństwa jako realną możliwość dla tych młodych, którzy posiadają niezbędne dary i przymioty. Nie należy się obawiać, że w jakiś sposób skrępuje to młodych lub ograniczy ich wolność; wprost przeciwnie – wyraźna propozycja, przedstawiona w odpowiednim momencie, może się okazać decydującym czynnikiem, który skłoni młodego człowieka do wolnej i autentycznej odpowiedzi”[1].
Do kogo skierowane jest to wezwanie o odważne podejmowanie tematyki powołaniowej? Pytanie wydaje się retoryczne, a odpowiedź prosta: do wszystkich, czyli do całego Kościoła, na czele z samym powołanym[2]. „Aktywnym podmiotem i animatorem duszpasterstwa powołań jest wspólnota kościelna w całej swej różnorodności: od Kościoła powszechnego do Kościoła lokalnego i – dalej – do parafii i do każdego członka Ludu Bożego”[3].
Chcę pokazać zadany temat w trzech odsłonach:
- Parafia wobec powołanego przed jego wstąpieniem do seminarium.
- Parafie i kleryk.
- Parafie i kapłan.
I. PARAFIA WOBEC POWOŁANEGO PRZED JEGO WSTĄPIENIEM DO SEMINARIUM
Każdy arcykapłan z ludzi brany, dla ludzi bywa ustanawiany (Hbr 5, 1). Oznacza to, że za każdym powołaniem stoi jego środowisko: konkretny kraj (z jego historią, tradycjami, uwarunkowaniami geopolitycznymi, gospodarczymi), konkretna diecezja, region, miasto (wieś), parafia i rodzina. W praktyce każdej jednostki kolejność ta jest odwrotna, bo dziecko w te obszary wchodzi dzięki rodzinie, mając w niej swoistą miniaturę tych rzeczywistości. Pierwsza relacja przyszłego księdza ze światem niewidzialnym i widzialnym dokonuje się na płaszczyźnie rodzina – parafia.
A. Czego mógłby się spodziewać powołany po swojej rodzinie?[4]
Teoretycznie wiedzą to wszyscy: podstawą wszystkiego jest rodzina, dom rodzinny, a także „mała ojczyzna”, lokalny Kościół, urzeczywistniający się w parafii. Jak dobrze, że tak serdecznie przypomniał nam o tym Ojciec Święty, podczas swojego pobytu w rodzinnych Wadowicach 16. VI. 1999 r., gdy stanął na pomoście łączącym jego dom rodzinny z parafialną świątynią: „Tu, w tym mieście Wadowicach, wszystko się zaczęło. I życie się zaczęło, i szkoła się zaczęła, i studia się zaczęły, i teatr się zaczął, i kapłaństwo się zaczęło”[5].
Skoro tak, to warto zrobić wszystko na tych podstawowych płaszczyznach, by sam powołany, a potem ci, ku którym pójdzie w Imię Chrystusa, „nie pokutowali” za to, że rodzice, księża, nauczyciele i tylu innych ludzi, mających wpływ na postawę i rozwój człowieka, nie wykonali tego, co było ich obowiązkiem[6]. Na tym „naturalnym wyposażeniu” będzie kiedyś mogła owocować łaska sakramentu kapłaństwa; na tej podstawie możliwa będzie też owocna służba Seminarium Duchownego, gdzie rozgrywać się będzie istotny etap formacji powołanego do Pańskich ołtarzy młodzieńca.
Tak więc ze strony najbliższego otoczenia rosnący człowiek powinien otrzymać:
1. Pomoc w odnalezieniu ostatecznego sensu życia.
Prędzej czy później pytanie: „po co człowiek żyje na świecie?” pojawić się musi. Dopiero sensowna odpowiedź na nie nadaje sens pytaniu: Jak żyć?”.
Rodzice mają w pierwszym rzędzie zaświadczyć swoim życiem o świecie wartości, które obrali, którym są wierni i w który chcą wprowadzić swe latorośle. Dbają o właściwy profil wykształcenia dzieci, nad którym nieustannie czuwają. Reagują na stawiane im pytania, podejmują wysiłek szukania wraz ze swymi dziećmi Prawdy, starają się „tłumaczyć świat”.
2. Pomoc w wyjściu z przyrodzonego człowiekowi egoizmu i egocentryzmu.
Rodzimy się z dłońmi, które „przystosowane” są do brania, zagarniania dla siebie; gestu dawania, postawy życia dla innych, musimy się długo i cierpliwie uczyć. Elementarną nauką dla dziecka jest ukazanie mu:
- zależności ludzi od siebie;
- konieczności ich współdziałania na wszelkich płaszczyznach życia;
- potrzeby solidarności duchowej, intelektualnej, gospodarczej, religijnej itd.
Dziecko widzi najpierw, jak wielu ludzi dla niego pracuje – po to, by kiedyś ten odpowiednio przygotowany, dojrzewający i dojrzały człowiek, włączył się do współpracy z bliźnimi, odczytując dla siebie właściwe miejsce we wspólnocie i w jakimś sensie „oddając” zaciągnięty dług. Tego uczy najskuteczniej i najprościej rodzina, gdy w domu dziecko ma od najwcześniejszych lat życia swoje prawa i obowiązki, dostosowane do swego wieku i możliwości psychofizycznych.
3. Ochronę przed „zatruciami środowiska”.
Młody człowiek długo nie będzie potrafił „wykryć” sytuacji czy propozycji, które ostatecznie obracają się przeciw niemu, wykorzystując niedojrzałość, naiwność, nałogi młodego człowieka lub wprost stwarzając zagrożenie dla świata wartości. Ta „agresywna aktywność” wobec młodych jest motywowana względami materialnymi, dążeniem do „rządu dusz”, a coraz wyraźniej też walką z Bogiem.
Jedyną skuteczną ochronę mogłaby zapewnić rodzina, która nie ucieka przed tematami, jakie niesie życie, i w oparciu o szczery dialog, budowany na zaufaniu i miłości oraz posłuszeństwie dzieci wobec rodziców, zabezpiecza młode pokolenie przed deprawacją, degeneracją czy wręcz utratą życia.
Zauważmy, że coraz większa liczba ludzi nie jest zdolna do zawarcia małżeństwa w odpowiedzialny sposób (w konsekwencji np.: rozwody, życie bez wszelkiego prawnego związku i to nie tylko mężczyzny i kobiety itp.), gdyż tego „zabezpieczenia” w rodzinnym kręgu nie otrzymała albo je odrzuciła. O stopniu „skażenia środowiska” rodzinnego świadczy też m.in. malejąca w wielu rejonach świata liczba powołań kapłańskich i zakonnych, gdyż:
- ani się młodym takiej propozycji nie przedstawia,
- ani wielu z nich nie będzie w stanie już „na starcie” spełnić warunków, jakie wiążą się z przyjęciem takiej drogi życia.
4. Rozpoznanie otrzymanych talentów i pomoc w ich rozwijaniu.
W rodzinie ujawniają się zdolności, talenty i charyzmaty, jakie dziecko otrzymało.
Ale znany ze szkolnej lektury Janko-muzykant, choć posiadał niewątpliwy talent gry na skrzypcach, nie otrzymał samego instrumentu, na którym mógłby ćwiczyć i doskonalić swą grę – co więcej: stracił życie, odebrane mu w brutalny sposób, gdyż „nikt za nim nie stał” (dziś powiedzielibyśmy: nie miał sponsora, menadżera). Do kształcenia w jakiejkolwiek dziedzinie będą potrzebne zawsze środki materialne i dotarcie do odpowiednich nauczycieli (mistrzów), czego sam zainteresowany długo sobie nie zapewni.
W innym przypadku może istnieć problem odkrycia drzemiących w człowieku możliwości (nawet na drodze odpowiednich badań specjalistycznych), ośmielenia go w drodze do ich realizacji, „sprzedania” czy przynajmniej „zareklamowania” (promowania) danej jednostki itp. Któż włoży w to dzieło więcej serca i energii, niż kochający rodzice?
Ważne, by rozpoznanie, odczytanie talentów syna czy córki było uczciwe i prawdziwe – nie dyktowane jedynie ambicjami rodziców, ale realnymi możliwościami i pragnieniami ich dzieci (np. to tylko babcia chce, by wnuk był księdzem, a ten z połowy Mszy św. ucieka z kolegami, a po powrocie do domu kłamie na temat kazania; to tato marzy, by syn zajął się rolnictwem, choć jemu tylko cyrk objazdowy w głowie itp.).
5. Towarzyszenie w realizacji odczytanego powołania.
Jest mało prawdopodobne, by młody człowiek podołał zmierzeniu się z powołaniem życiowym zupełnie samodzielnie. Niezbędni są pośrednicy na drodze do jego realizacji, wśród których pierwszymi są rodzice. Tymczasem pierwszą ich reakcją bywa najczęściej naturalny opór (konieczny!) wobec decyzji przedstawionej im przez własne dziecko.
Prawdopodobnie niewielu jest rodziców, którzy entuzjastycznie przyjmują już na początku oświadczenie dziecka o wybranej przez nie drodze życia (kandydatka na synową, wizja habitu zakonnego, obrana szkoła, zawód…). Jest to o tyle naturalne i zrozumiałe, że na ogół wizja rodziców odnośnie drogi życiowej ich latorośli jest inna, a dzieci nie często na bieżąco informują ojca i matkę o swoich przemyśleniach, poszukiwaniach i planach, ujawniając je dopiero w ostatniej chwili (np.: zawiadomienie o ślubie wysyłają rodzicom… po zawarciu ślubu; o wstąpieniu do seminarium informują dopiero po ich przyjęciu do tejże szkoły itp.).
W pewnym sensie „musi” zatem nastąpić „zgrzyt”, gdy owe oczekiwania nie spotykają się z „projektem na życie” syna czy córki. Wchodzi tu w grę nie tylko świat ambicji czy planów rodziców (wymarzona kariera dla syna, która im samym się nie udała; przekazanie gospodarstwa czy fachu z ojca na syna…); nie tylko konfrontacja niewierzącego czy obojętnego religijnie ojca na chęć wstąpienia do zakonu przez córkę (różnica światopoglądów, kłopoty z obudzonym w tej sytuacji sumieniem, strach rodzica przed samotnością na stare lata…), ale też zdrowy rozsądek ludzi, którzy swoje dziecko najlepiej znają i kochają.
Jeśli więc rodzice byliby w stanie „wybić z głowy” swojemu dziecku przedstawiony im plan, mogłoby to oznaczać, że tenże plan był jednak lichy, bezpodstawny i niedojrzały – i w końcu dobrze, że „nie przeszedł”.
Zatem ta pierwsza konfrontacja planu dziecka z własnymi rodzicami pozwala na:
- oczyszczenie intencji;
- wyciszenie emocji;
- realistyczne spojrzenie na posiadane przez dziecko możliwości (duchowe, fizyczne, materialne, intelektualne itp.);
- zwrócenie uwagi na aspekty, których syn/córka nie widzą bądź widzieć nie chcą (np. alkoholizm narzeczonego, brak słuchu muzycznego u kandydata na Stradivariusa, brak żywej wiary u „następczyni” Matki Teresy z Kalkuty itp.);
- ustalenie „miejsca” rodziców wobec dziecka, które znajdzie się w nowej rzeczywistości (rola babci, teścia, rodziców księdza czy zakonnicy), albo też zaakceptowanie przez rodziców definitywnego rozstania z dzieckiem, życia samotnego dorosłych dzieci czy też niepewnego społecznie zawodu.
Inna sprawa, że rodzice ostatecznie muszą się zgodzić na pozostawienie dzieciom wolności w podejmowanej przez nie decyzji (włącznie z jej konsekwencjami).
Powołany do służby Bożej musi przypomnieć swemu otoczeniu, że trzeba bardziej słuchać Boga, niż ludzi (Dz 5, 29), a wybierający małżeństwo, że przecież: opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną i będą oboje jednym ciałem (Mt 19, 5).
Wszystko to jest w miarę spokojne i jasne, gdy start dziecka jest udany i dalsze życie pomyślne (kariera, sława, pieniądze, powodzenie, uznanie itp.); wtedy nie potrzeba dodatkowych argumentów. Gorzej, gdy synowi/córce „nie idzie” na tej drodze lub gdy przyjdzie z niej zawrócić (nieudane małżeństwo, nieślubne dziecko, rozwód, rezygnacja z drogi powołania kapłańskiego czy zakonnego, finansowe fiasko podjętego przedsięwzięcia…). Trzeba uważać, by wtedy nie „dobić” dziecka swoją postawą sędziego, mentora, który z góry wiedział, że tak właśnie będzie (patrz: przypowieść o synu marnotrawnym – jak zachował się ojciec po przegranej życiowej swego syna? (Łk 15, 11-32).
Najgorzej, gdy strach przed postawą rodziców powoduje zakłamane decyzje ich syna czy córki (np. przyjąłby ktoś święcenia kapłańskie czy składał śluby zakonne, choć sumienie podpowiada, że należałoby wrócić do domu, do świata).
Towarzyszenie dziecku w realizacji jego powołania życiowego zakłada także wielkoduszną pomoc rodziców (duchową i materialną) na obranej przez nie drodze. Fakt uzyskania dojrzałości, samodzielności i niezależności dziecka wobec rodziców, nie przekreśla ich wzajemnej relacji, choć będzie ona już inna niż w dzieciństwie lub młodości. Po ślubie czy po święceniach kapłańskich następować powinno faktyczne rozszerzenie rodziny i niesie to określone skutki, wymagające wielkiej delikatności i kultury duchowej obu stron. Jako ksiądz nie straciłem przecież domu rodzinnego, do którego chcę często wracać – nie tylko na smaczniejszy niż w Seminarium obiad czy z bielizną do wyprania.
Rozumienie obranej przez własne dziecko drogi powołania i akceptowanie jej pozwala na aktywne towarzyszenie mu dalszej drodze życiowej i oznacza skuteczną dla niego pomoc w dniach kryzysów czy niepowodzeń, a niekłamaną radość w dniach pomyślności i sukcesów.
B. Czego mógłby się spodziewać powołany po swojej parafii?[7]
1. Jak wygląda relacja parafia – rodzina? Różnie! Przykłady można mnożyć po jednej i po drugiej stronie. Ale jest oczywiste, że im większe braki wykazuje rodzina wobec nowych powołań, tym większa odpowiedzialność spoczywa na parafii – czyli na kim? Jasne, że najpierw na księżach. Oni mają stworzyć klimat do odkrywania powołania u swych parafianek i parafian. Co to znaczy, co na ów klimat wpływa?
- wzorowa liturgia z chętnie, pięknie i gorliwie głoszonym Słowem Bożym;
- zaangażowanie duszpasterzy w życie wspólnoty (przede wszystkim: obecność w tej wspólnocie!);
- osobiste świadectwo pięknego życia, zgodnego z Ewangelią;
- otwartość na młodych: rozmowy, spotkania, wspólne pielgrzymki (większość dzisiejszych kleryków przed wstąpieniem do seminarium była na pielgrzymce!), wyjazdy, skupianie młodych wokół parafii, katecheza w parafii itp.;
- wzorowa, atrakcyjna forma pracy z Liturgiczną Służbą Ołtarza (większość dzisiejszych kleryków wywodzi się z szeregów LSO!);
- solidnie spełniana posługa w konfesjonałach (kierownictwo duchowe);
- rzetelna informacja o seminarium;
- współpraca z seminarium diecezjalnym (zakonnym też!) czyli: wykorzystanie propozycji, jakie seminarium stwarza dla rozpoznawania i pielęgnowania powołań (nb. połowa wrocławskich kleryków przyznała, że nigdy nie słyszała przed wstąpieniem do seminarium o rekolekcjach zamkniętych, jakie w tymże seminarium były organizowane! Dramat tym większy, że rekolekcje takie odbywają się we wrocławskim MWSD co roku od ponad 30. lat, czyli znaczny procent duszpasterzy zetknął się z tą propozycją osobiście, współorganizując je w czasie seminaryjnej formacji!);
- ekumenizm powołaniowy, czyli: możesz iść do zakonnego czy diecezjalnego seminarium – tak, jak Duch Święty ci podpowiada, bez jakiejkolwiek dyskryminacji;
- kontakt z rodziną powołanego;
- rzetelne poznanie kandydata (opinia – uczciwa, jednoznaczna);
- nieustanna modlitwa o dar powołań; Pan przecież powiedział: Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo (Mt 9, 38);
- wyposażenie przyszłego kleryka (coraz więcej biednych).
2. To nie jest tak, że dobrze pracujący ksiądz budzi wiele powołań, a jeśli z parafii powołań nie ma (lub jest ich mało), to winni są duszpasterze, bo źle pracują lub prowadzą życie godne nagany.
Warto przypomnieć, że dawcą powołań jest sam Bóg i On ma swoje plany wobec człowieka, wybierając kogo chce, kiedy chce i gdzie chce. Człowiek może ten Boży zamysł odrzucać (jest wolny), lekceważyć – niestety!).
Powstaje więc pytanie: czy np. tych 51. młodzieńców, którzy w tym roku zostali przyjęci do MWSD we Wrocławiu (daję przykład swojego seminarium, ale mam na myśli wszystkie inne) – to dużo czy mało?
Jasne, dziękujemy Panu żniwa za powołania – po ludzku sądząc bardzo liczne (zwłaszcza na tle powołań w Europie!). Ale proszę pomyśleć: czy to są wszyscy, których Bóg teraz powołał? Jeśli miało przyjść w tym roku nie 51, ale np. 91 osób – gdzie jest tych 40? A jeśli miało ich być tylko 29, to jak odesłać do domu tych 22, którzy nie powinni pukać do seminaryjnej furty?
Ta prowokacja jest potrzebna, by uświadomić sobie współodpowiedzialność za towarzyszenie powołanym. Prawda jest taka, że młodym coraz trudniej jest odczytać dar własnego powołania (są zagubienie, „zakręceni” – niekoniecznie pozytywnie) i słabi psychicznie, a ponadto… niezwykle niezdecydowani (głównie z powodu braku ojca w rodzinie lub ojca, który nie wie, jak ma swoją niezastąpioną rolę wobec syna wypełnić).
Dlatego jeszcze raz: serdeczność duszpasterzy wobec parafian w ogóle, a młodzieży w szczególności, gotowość do dialogu z nimi, świadectwo życia i wspaniała posługa konfesjonale.
3. Nie pójdzie do seminarium nikt, komu nie zaimponują konkretni duszpasterze! Bez takiej fascynacji kapłaństwem i konkretnymi kapłanami nie będzie seminaryjnej formacji (tak, jak nie będzie małżeństwa bez prawdziwej miłości – nawet wtedy, gdy poślubieni będą formalnie mieszkali pod jednym dachem).
II. PARAFIA I SEMINARIUM
Jako jeden z ojców duchownych (od 14. lat) często słyszę: „Co oni tam w tym seminarium robią, że stamtąd tacy słabi księża wychodzą”?
Odpowiem krótko: starają się – i to tak, jak potrafią najlepiej. Oczywiście: w seminarium moderatorami, profesorami, spowiednikami, ojcami duchownymi są tylko ludzie – i to tacy, jakich diecezja (Kościół) ma do dyspozycji. Nie jest to łatwy chleb i – co ciekawe – nikt księżom pracującym w seminarium nie zazdrości!). Staramy się, kochamy ten dom seminaryjny, zależy każdemu z nas. Uczymy się nieustannie, przyjmujemy uwagi. Gdy ktoś z nas nie daje rady – prosi o przeniesienie na inne stanowisko w Kościele lokalnym.
Obecny Papież Benedykt XVI sformułował wymagania odnośnie moderatorów: „Jakość prezbiterium Kościoła partykularnego w dużej mierze zależy od jakości seminarium, a więc od jakości odpowiedzialnych za formację”[8].
Nie będę „odbijał piłeczki” wysuwając kolejną tezę: w czasie trwania formacji seminaryjnej znów niemal wszystko zależy od parafii!
Dlaczego?
1. Gdy kleryk przybywa do rodzimej parafii (wakacje, święta) lub na praktykę duszpasterską do wyznaczonej mu parafii, następuje nieuchronnie konfrontacja teorii i praktyki. Użyję mocnego słowa: zdarza się, że na tej na tej płaszczyźnie następuje demoralizacja młodzieży duchownej!
Oto niektóre ogniska zapalne:
- liturgia (wiedza z seminarium w zetknięciu z nieposłuszeństwem księży wobec przepisów)
- opinie wśród księży o seminarium i władzach diecezji (deprecjonowanie pozycji przełożonych, krytykanctwo, obmawianie)
- zły przykład (np. alkohol, „luzactwo” młodych duchownych, poziom materialny życia)
2. Opinia wystawiana kandydatom do kapłaństwa przez duszpasterzy po wakacjach czy praktykach duszpasterskich bywa nieadekwatna do danej osoby (odpowiedzi zdawkowe, nieprawdziwe – „bo mu zaszkodzę”). Tymczasem – kolejna teza – kleryk będzie takim księdzem, jakim jest na wakacjach, a nie takim, jaki jest w seminarium! Stąd tak ważne są spostrzeżenia i uwagi księży, którzy widzą codzienne, zwykłe postawy swoich alumnów. Szansą ochrony powołania jest ścisła współpraca moderatorów seminaryjnych i duszpasterzy parafialnych.
3. Potrzebna jest pomocna dłoń rodzimych duszpasterzy w kryzysach, które muszą nastąpić w życiu powołanego, aby następował jego duchowy rozwój.
I znów rodzi się pytanie: czy może być komuś obojętne, że 30-50% kandydatów rezygnuje w czasie formacji z kontynuowania drogi do ołtarza Pańskiego? Czy odchodzą tylko ci, którzy powinni, a pozostają sami powołani? Mam poważne wątpliwości… Sprawdziłem, że na przestrzeni 58. lat powojennej działalności MWSD we Wrocławiu zrezygnowało ok. 800 osób! To pokazuje skalę problemu, o którym tu mówimy. Jaki los czeka kogoś, kto odszedł bezmyślnie, pod wpływem chwili, nastroju, emocji…?
Wyznanie męża, który nie poszedł za Panem
Panie,
Przed wielu, wielu laty
Spotkałem Cię na drodze do Jeruzalem.
Była wczesna wiosna.
Kwitły drzewa migdałowe.
Pamiętam tę chwilę, gdy podszedłszy do Ciebie,
Spytałem, co mam uczynić,
Aby być doskonałym.
Odparłeś, że powinienem sprzedać Całą moją majętność,
Pieniądze rozdać ubogim I iść za Tobą.
Ogarnął mnie smutek.
Stchórzyłem.
Powróciłem do domu.
A teraz jestem już starcem,
Mam liczną rodzinę.
Mój majątek pomnożył się w dwójnasób, Ludzie uważają mnie za szczęśliwego.
Ja jednak czuję w sobie dotkliwą pustkę, Niedosyt
I beznadziejność,
Które nawet moim najbliższym Ujawnić się boję.
Na pewno by mnie wyśmiali.
Minęły lata,
A ja wciąż zapomnieć nie mogę Tamtej wiosny,
Mojego pytania
I kwitnących drzew migdałowych.
(Roman Brandstaetter)
Duszpasterze parafii to dokładnie widzą i mogą w porę podjąć najwłaściwsze działania ochronne.
4. Parafia powinna wprowadzić alumna w klimat życia duszpasterskiego, czyli plebania to swoisty drugi dom przyszłego księdza. Potrzeba, by ten młody człowiek był nie tylko przy ołtarzu parafialnym i przy pracach remontowych, ale i w kancelarii, i w posługach duszpasterskich, i przy wspólnym stole. Wzajemne poznanie, klimat zaufania, współpracy i szczerości może oznaczać pełniejszy rozwój duchowy kleryka i jego wzrastanie w tym, co nazywamy sentire cum Ecclesia.
5. Współpraca z rodziną powołanych. Dar powołania nierzadko zaskakuje rodziców i rodzinę, a przecież i oni – najbliżsi powołanego – powinni powiedzieć panu Bogu swoje „tak”. Właśnie dlatego organizowane są w seminariach rekolekcje dla rodziców alumnów, które umacniają i pogłębiają ich wiarę, a także pozwalają lepiej zrozumieć drogę, którą wybrał ich syn. Może się ta wiedza rodziców okazać niezwykle ważna, gdy na horyzoncie kleryka czy nawet księdza pojawią się znaki zapytania, wątpliwości czy kryzysy.
Duszpasterze powinni dbać o żywy kontakt z rodzinami powołanych na terenie parafii, stwarzać im okazje do spotkań, ale też angażować ich w życie parafialne (np. jako członków rad duszpasterskich, wspólnot modlitewnych, czy nawet proponować im pracę na terenie parafii).
6. Współpraca parafii z seminarium. Chodzi tu np. o chętne i życzliwe przyjmowanie praktykantów (praktyki weryfikacyjne, duszpasterskie), zapraszanie kleryków do współorganizowania z parafią dni modlitw o powołania, tworzenie i animowanie kół przyjaciół seminarium itd. Trzeba stwarzać szeroko pojęty klimat wokół diecezjalnego Domu Ziarna i całej tematyki powołani owej.
III. POSŁUGA KAPŁAŃSKA NA PARAFIACH
To tylko bajki kończą się zwykle happy endem: ślubem i weselem po tysiącach perturbacji, a potem pada lakoniczne stwierdzenie: „i żyli długo i szczęśliwie”. Przywołuję ten obraz, gdyż po święceniach kapłańskich wcale nie jest tak, że nastąpią „same słoneczne dni”, będzie kasa, spokój, ludzka sympatia, pewność powołania i w ogóle same sukcesy duszo-chwata. Niestety – prawda jest taka, że rodzimym antyklerykałom sami wciąż dostarczamy my, duchowni, wystarczającego materiału do ich publikacji i dzięki temu chronimy przed bezrobociem, a ludzi gorszymy swoim zachowaniem niezgodnym z głoszonymi zasadami.
Ale to nie jest tak, że neoprezbiter od razu jest zły, zepsuty, niechętny do pracy czy brakuje mu dobrej woli. „Stygnięcie mistyka” to pewien proces, który wcale nie musi nastąpić, a jeśli już – można go zatrzymać. Przyznajmy: eksksięża stawiają nas wszystkich wobec pytania o naszą cząstkę odpowiedzialności za ich los, za ich odejścia.
Dlaczego odchodzą?
Popatrzmy na niektóre przynajmniej sytuacje.
- Nieszczęście falstartu może się rozpocząć od strachu przed nowym księdzem na parafii: uprzedzenia („kogo mi przyślą?”, a z drugiej strony – „gdzie mnie dadzą?”), swoiste „walczenie o swoje” (zaraz na początku, bo potem się nie da).
- Gaszenie entuzjazmu młodego kapłana („tego jeszcze nie było”; „to się nie uda, to już wszystko było”, „tu ma być wszystko tak, jak było od zawsze”).
- Brak autentycznej wspólnoty – także tej przy stole. Przepaść między proboszczami a wikariuszami.
- Nie radzenie sobie ze stresami w szkole (i nie tylko).
- Świecki styl życia osób duchownych.
- Materializm najbardziej praktyczny (widmo tzw. „złej parafii”).
- Brak zainteresowań teologicznych, duchowych, duszpasterskich.
- Problem formacji permanentnej. Jest to przecież obowiązek, ale i szansa każdego duchownego!
- Gotowość do przyjmowania uwag i upomnień (także ze strony osób świeckich).
- Solidarność kapłańska: jedność w pracy duszpasterskiej, pomoc braciom kapłanom w potrzebie, ratowanie ich w kryzysach, tworzenie właściwej atmosfery na plebanii, w dekanacie, na własnym roczniku itd.
- Właściwa wizja kapłaństwa (tożsamość księdza, miejsce w Kościele) w odniesieniu do wspólnoty parafialnej; współpraca ze świeckimi.
- Umiejętność wypoczywania, regenerowania sił.
RESUME:
Formacja kapłańska dokonuje się przede wszystkim w środowisku parafialnym. Tam właśnie rodzi się powołanie, tam dojrzewa i realizuje. Gdy ta podstawa jest pewna i solidna, praca formacyjna seminariów wydaje błogosławione owoce, a Kościołowi przybywa po prostu świętych – świeckich i duchownych.
Przypisy:
[1] PDV, 39.
[2] Por. PDV, 69.
[3] PDV, 41.
[4] Zob. A. Radecki, Żniwo wielkie, ale robotników mało. Modlitewnik dla osób wspierających powołania kapłańskie i zakonne, nr 10 Biblioteka Młodych Kwartalnika eSPe Kraków 2000, s. 157-189.
[5] Jan Paweł U, Bóg jest miłością, VII pielgrzymka Jana Pawła II do Ojczyzny, Olsztyn 1999, s. 239-240.
[6] Każdy z nas ostatecznie w najważniejszych momentach swego życia odwołuje się do tego, co było lub czego nie było w rodzimym domu lub do swego najwcześniejszego okresu formacji duchowej. Toteż np. spowiednik, który szybko i byle jak spowiada dzieci, niech pamięta, że to także zaowocuje – w życiu i posługiwania przyszłego księdza również. A nauczyciele? Jeśli ja dzisiaj nie znam angielskiego po 4 latach „nauki” (?) w szkole średniej, to może nie tylko jest to moja wina?
[7] Zob. A. Radecki, Kapłaństwo umiłowane, w: Między decyzją a bramą czyli w jaki sposób przygotować się do realizacji powołania, red. R. Rusek, J. Kochanowicz, P. Włodyga, A. Radecki, A. Pełka, eSPe Kraków 2001, s. 63-94.
[8] Przemówienie Benedykta XVI do seminarzystów w Kolonii w dniu 19 sierpnia 2005 r.
Archiwum KWPZM