Ks. Krzysztof Wons SDS, dyrektor CFD w Krakowie
DROGA „LECTIO DIVINA”
„Oto rzecz, do której musisz dążyć na wszelkie sposoby: zaprawiaj się z wytrwałością w świętej lekturze, aż do osiągnięcia takiego stanu, że nieustanna medytacja nasyci gorliwością twego ducha i, by tak rzec, Pismo Święte przemieni cię na swe podobieństwo” (Jan Kasjan).
Istnieje w Tradycji chrześcijańskiej praktyka, która od wieków stanowi prawdziwą szkołę słuchania słowa Bożego. Przypomniał o niej Papież w Liście Apostolskim Novo millennio ineunte zawierającym program duszpasterski na trzecie tysiąclecie chrześcijaństwa: „Konieczne jest zwłaszcza, aby słuchanie Słowa Bożego stawało się żywym spotkaniem, zgodnie z wiekową i nadal aktualną tradycją lectio divina, pomagającą odnaleźć w biblijnym tekście żywe słowo, które stawia pytania, wskazuje kierunek, kształtuje życie” (nr 39).
Lectio divina uczy, jak spotykać się ze Słowem Bożym, jak je przemodlić i przyjąć całym życiem. Wśród wielu momentów wyróżnianych na drodze lectio divina szczególną uwagę zwraca się na kilka. Są to: lectio – meditatio – collatio – oratio – contemplatio. To właśnie od tego pierwszego etapu – lectio rozpoczniemy nasze rozważania. Od jego przeżycia zależy, czy wejdziemy w głąb Słowa Bożego, czy też pozostaniemy „na zewnątrz”.
1. Lectio: słuchanie Słowa
Tylko Duch poprowadzi nas w głąb Słowa
Słowo Boże jest „świętą przestrzenią” działania Ducha Świętego, jest napełnione Jego natchnieniem. Chodzenie drogą Słowa Bożego jest możliwe tylko dzięki Duchowi Świętemu. To On wypełnia nas Słowem. To On prowadzi nas do przemodlenia Słowa i pokazuje nam jego głębię. Bez Ducha Świętego nikt nie może prawdziwie spotkać się ze Słowem. Nawet jeśli ktoś doskonale zna egzegetyczne zasady interpretacji Pisma Świętego, język oryginalnych tekstów i techniki czytania Biblii, bez Ducha Świętego nie może prawdziwie spotkać się ze Słowem. I dlatego drogę lectio divina trzeba każdego dnia rozpoczynać od modlitwy do Ducha Świętego, od świadomego spotkania z Duchem Świętym. O co mamy prosić? O dwie łaski, których sami sobie udzielić nie możemy.
Najpierw mamy prosić Ducha Świętego, aby nas otworzył na Słowo. Wiemy, jak często jesteśmy obciążeni różnymi problemami, jak mamy zamknięty umysł, psychikę, ukrywamy nasze uczucia. Potrafimy się „zaryglować” i nikogo do siebie nie dopuszczać. Dlatego mamy prosić Ducha Świętego, aby nas otworzył na Słowo. W słuchaniu Słowa Bożego najważniejszym „organem” słuchu jest serce. Lectio divina tak naprawdę prowadzi do intymnego spotkania, zjednoczenia ze Słowem osobowym w naszym sercu. Wszystko w lectio divina zmierza ku temu spotkaniu.
Lectio jest ściśle powiązane z auditio, czyli ze słuchaniem. Słuchanie jest pierwszym momentem w spotkaniu ze Słowem. Modlimy się także o dar słuchania, które jest związane nie tyle z pracą uszu, co serca. Dlatego bardzo potrzebujemy długiej i cierpliwej modlitwy. Potrzebujemy wzywania Ducha Świętego, aby zstąpił do naszego serca i otworzył serce zatwardziałe, pogłębił płytkie, uspokoił roztargnione i upokorzył serce zarozumiałe.
Prosimy także Ducha Świętego, aby otworzył przed nami Słowo. Jest ono tajemnicą Boga! Tylko Duch Święty, który zna głębokości Boga samego (1 Kor 2,10), może odkrywać przed nami niezgłębione pokłady Słowa Boga. Zgłębianie Słowa będzie trwało do końca naszego życia. Nikt wcześniej nie może powiedzieć, że ostatecznie je zgłębił. Jest bowiem ono w zgłębianiu siebie nieskończone – jak nieskończony jest Bóg. Dlatego do końca życia Słowo może nas „zaskakiwać” i zadziwiać, nawet to, które czytaliśmy i medytowaliśmy wiele razy. Słowo otwiera się przed nami jako nowa głębia, nie spotkana do tej pory. I nikt nie ma prawa do zamykania i ograniczania znaczenia Słowa. Nikt nie może powiedzieć, że wyczerpał znaczenie Słowa. Więcej, każdy z nas jest powołany w sposób jedyny i niepowtarzalny, zawsze oczywiście w duchu posłuszeństwa Kościołowi, do zgłębiania jedynego i niepowtarzalnego Słowa.
Tylko Duch może nas prowadzić do poznania prawdy (J 16,13). Jezus, ostateczne Słowo, został objawiony przez Ducha i mówi do nas: „A Pocieszyciel, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem” (J 14,26). Nie wolno więc bagatelizować tego pierwszego momentu w spotkaniu ze Słowem, nie trzeba szczędzić czasu na modlitwę do Ducha Świętego, na wzywanie Go, zwłaszcza w tych dwóch zasadniczych intencjach: by otworzył nas na Słowo i by otworzył przed nami tajemnicę.
Nasze „okaleczone” czytanie
Modlitwa do Ducha Świętego, podjęta przed czytaniem Słowa, uświadamia nam, że wchodzimy w przestrzeń sacrum. Jednocześnie przechodzimy do czytania, które dobrze znamy z codzienności. W tym tkwi nie tylko nasza korzyść, ale i wielka bieda. Jesteśmy „okaleczeni” niedobrymi nawykami czytania. Nasze czytanie jest często niewłaściwe. Przede wszystkim nie chce nam się czytać. Przez tę niechęć do naszego wnętrza usiłuje wejść demon lenistwa. Bada on chwile, w których nie chce się nam czytać. Dzisiejszy człowiek ulega lenistwu i czyta bardzo mało.
Nasze czytanie często przybiera styl stosowany przy lekturze gazety. Czytamy wrażeniowo, sensacyjnie, przeglądamy stronice, skupiając wzrok jedynie na tytułach i fragmentach tekstu. Bywa, że brakuje nam cierpliwości. Czytamy wybiórczo i tylko to, co nam się podoba, to, co lubimy czytać, co nas interesuje. Warto na to zwrócić uwagę, abyśmy mieli świadomość, że te pozornie niewinne obciążenia mogą pojawić się także przy czytaniu Słowa Bożego.
Gdy bierzemy do ręki Biblię, musimy sobie uświadomić, że wchodzimy w lekturę, która jest jedyna i niepowtarzalna, która nie może wyglądać jak czytanie książek czy gazet zapisanych ludzkim słowem. Czytanie Słowa jest zawsze wydarzeniem osobowego spotkania.
Aby słuchać, konieczna jest asceza
Korzystając z mądrości tradycji lectio divina, zwróćmy uwagę na postawę ascezy przy czytaniu. Mądrość i dojrzałość mnicha pierwszych wieków polegała m.in. na tym, że wiedział on i starał się pamiętać o tym, że może go omamić demon lenistwa, powierzchowności, niepokoju serca. Dlatego czynił wszystko, aby wypracować w sobie postawy uważnego czytania, które będą mu pomagały w radzeniu sobie z różnymi obciążeniami.
Duch Święty, tylko On otwiera nas na Słowo i prowadzi nas do jego głębi. To prawda, ale Duch Święty nigdy naszego umysłu, naszego serca i naszej wolności nie pozbawia kondycji. I dlatego w otwieraniu się na Ducha Świętego potrzebny jest z naszej strony wysiłek. Czytanie w lectio divina nie jest łatwe. To bardzo ważne i godne podkreślenia.
O jaki wysiłek chodzi? Pierwszy dotyczy naszego przygotowania do lectio. Drugi, samego czytania Słowa. Od samego początku musimy podkreślić, że rzeczywiste pragnienie wejścia na drogę lectio divina wymaga od nas konkretnych wysiłków. Pierwszym jest zapewnienie sobie czasu na czytanie. Chodzi o taki czas, który sprzyja ciszy i samotności. A więc nie może to być wolna chwila, w której mogę wziąć do ręki książkę, gazetę czy jeszcze inną lekturę. Nie może to być czas przypadkowy. Nie mogą to być przelotne chwile, tzw. „wolne okienka”. Trzeba wejść do „izdebki” i zamknąć drzwi. Potrzebujemy czasu, w którym moglibyśmy się dłużej zatrzymać, wyciszyć i odczuć pragnienie słuchania Słowa. Musimy zdecydować się na to, aby był to czas, w którym naprawdę chcemy obcować ze Słowem. Nierzadko bowiem niechętnie oddajemy ten cenny czas na słuchanie Słowa.
Hieronim w jednym ze swoich listów do Eustochium pisze: „Niech cię zawsze strzeże tajemne mieszkanie twoje. Niech zawsze bawi z tobą wewnątrz twój Oblubieniec”. Krótko mówiąc, chodzi o taki czas, który rozpala pragnienie i rodzi smak spotkania wolnego od ścigania się z czasem, od ucieczki, od niepokoju. Jeśli chce się doświadczyć mocy Słowa, trzeba wejść w przestrzeń odosobnienia i ciszy! Nasza miłość do Słowa, pragnienie słuchania go ujawnią się w naszym przeżywaniu ciszy. Pozorna cisza prowadzi do pozornego słuchania Słowa. Aby naprawdę wejść w ciszę, trzeba zrobić to w pragnieniu serca. Decydujemy się na pełne milczenie, aby rozmawiać tylko ze Słowem.
Drugi krok w przygotowaniu do czytania Słowa dotyczy kryterium wybierania określonych tekstów z Pisma Świętego. Jest to bardzo ważny moment. Nie można wybierać dowolnych fragmentów tekstu Pisma Świętego, według własnych potrzeb i oczekiwań. Potrzebna jest lektura, do której wychowuje lectio divina: ciągła, ustawiczna, cierpliwa, konsekwentna. Takiej lektury uczy nas Kościół w codziennej Eucharystii. Jest to czytanie zwane lectio continua. Dlaczego ciągła lektura jest tak ważna? W lekturze Pisma Świętego powinniśmy widzieć szczególne wsparcie Ducha Świętego. Mamy pozwolić Mu się prowadzić tymi drogami, którymi On chce nas prowadzić w Kościele.
Kolejnym, wysiłkiem jest nastawienie serca na cierpliwe trwanie przy Słowie, zwłaszcza, gdy okazuje się ono dla nas trudne, niezrozumiałe, niepokojące. Kto wchodzi na drogę modlitwy Słowem Bożym, ten ma szukać tego, czego oczekuje od niego Duch, który mówi. Dlatego trzeba nauczyć się trwać również przy Słowie trudnym, które może dzisiaj jest dla nas niezrozumiałe, ale – jak mówi Jezus do Piotra – „Tego, co Ja czynię, ty teraz nie rozumiesz, ale później będziesz to wiedział” (J 13,7). Potrzeba cierpliwości w spotkaniach ze Słowem, które wydaje się milczeć i pozbawiać mnie wszelkich doznań.
Konieczny warunkiem pogłębionego czytania i słuchania Słowa jest także wybór pewnego stylu życia. Staje się on dzisiaj wielkim wyzwaniem, w którym Słowo Boże musimy postawić w centrum naszego życia – fizycznego, psychicznego, duchowego. Trzeba podjąć odważne decyzje co do stylu życia, np. zrezygnować z tego, co obciąża umysł, serce i wolę, i zamyka je na Słowo Boże. Jeśli chcemy iść naprawdę drogą Słowa Bożego, musimy zrezygnować z wielu rzeczy, które mogą nas rozpraszać: namiętności, złe wyobrażenia… Musimy podjąć odważną decyzję i zrezygnować z obrazów, ze słów, z przeżyć, które nastawiając nas jedynie na przyjemność, zagłuszają w nas pragnienie Słowa, zamykają nas na jego przyjmowanie. W innym przypadku będziemy służyli dwom panom (Mt 6,24), będziemy podzieleni, a nasze chodzenie drogą Słowa Bożego będzie dwuznaczne.
Nie chodzi o to, że mamy tworzyć tak idealne warunki, że będą one nas chronić od napięć. Tego nie unikniemy. Rozproszenie pozostaje także przestrzenią naszego życia. Dwuznaczność i napięcia przenikają naszą codzienność. Jednakże nasze wybory nie mogą być dwuznaczne. Musimy uczyć się świadomie rezygnować ze wszystkiego, co może z naszego umysłu uczynić śmietnisko, zamieniać je w żerowisko namiętności, zagłuszać w nas pokój serca. Czasy szczególne, jak np. rekolekcje, z pewnością mogą nam w tym pomóc. Ponieważ jesteśmy wolni od wielu zajęć i związanymi z nimi napięć, możemy z większą wolnością oddać się słuchaniu Słowa. Rekolekcje same w sobie nie stworzą jednak w nas klimatu słuchania Słowa. Trzeba osobiście zdecydować się na taki sposób przeżywania tego czasu, by Słowo naprawdę było w centrum całego dnia, aby wszystko prowadziło nas do jego słuchania i przemodlenia.
Jak osiągnąć taką postawę i wrażliwość? Przez czuwanie serca. W tym kontekście warto przywołać mądrość starożytnych ojców. Podkreślali oni rolę postu. Jest on doskonałą drogą do postawy czuwania, czyli postawy otwartych oczu, umysłu i serca, aby nie dać się obciążyć czy uwikłać przez nieuporządkowane, zmysłowe życie. Post jest ściśle związany ze słuchaniem Słowa. Jest drogą do pełniejszego otwarcia się na Słowo. Post wcale nie musi oznaczać rezygnacji z jedzenia, a jedynie wstawanie od stołu z uczuciem pewnego niedosytu. Niedosyt fizyczny może nas otworzyć na niedosyt duchowy, na pragnienie Słowa. Obciążony żołądek obciąża serce, umysł i wolę.
W praktyce postu chodzi więc o czuwanie, aby oczy umysłu i serca kierować ku Słowu Bożemu. Jest to jakiś rodzaj fizycznego czuwania, aby umysł, serce i wola zaczęły słuchać Słowa. Tak rozumiany post prowadzi do czystości serca, do kátharsis – do stałego oczyszczania. I nie post jest tutaj najważniejszy, nie on ma skupiać naszą uwagę. Najważniejsze jest Słowo. Jeśli chcemy je przyjąć jak najgłębiej, potrzebujemy oczyszczenia serca, które jest nieodzownym warunkiem na drodze lectio divina.
Ojcowie starożytni mówili o ośmiu wadach głównych będących przyczyną wielkich roztargnień na drodze Słowa Bożego. Ewagriusz z Pontu i Jan Kasjan rozwinęli naukę, w której ukazują, jak wady te mogą wpływać na nasze spotkanie się ze Słowem Bożym. Są nimi: łakomstwo, nieczystość, chciwość, smutek, złość, acedia, tzn. lenistwo duchowe albo ociężałość duchowa, próżność i pycha. Mnisi zwrócili uwagę na to, że właśnie tych osiem wad może stać się przyczyną działania demonów w naszym życiu. Dlatego mówią oni o demonie łakomstwa, demonie nieczystości, demonie chciwości, demonie smutku, złości, acedii itd. Podczas rekolekcji na pustyni, gdy pragniemy jedynie Słowa, demony szukają drogi do naszego serca, aby nas wewnętrznie rozbić, zniechęcić, odwieść od spotkania ze Słowem. Potrzeba więc uwagi serca i mądrości w rozeznawaniu działania złych duchów. Mogą nam w tym pomagać spotkania z kierownikiem duchownym, podczas których będziemy się dzielili tym, co przeszkadza nam w słuchaniu Słowa.
Czytanie, które uczy słuchania
Przejdźmy teraz do postawy ascezy związanej z samym czytaniem Słowa. Powiedzieliśmy, że asceza stanowi dla nas ważne wyzwanie, abyśmy mogli rzeczywiście spotkać się ze Słowem i słuchać Słowa. Powiedzieliśmy także, że czytanie czyli lectio, jest równoznaczne z postawą słuchania – auditio. Pytajmy więc, jak czytać, aby nasza lektura stawała się głębokim słuchaniem.
Tradycja starożytnych ojców wypracowała sposoby, które mogą nam pomóc w aktywnym, głębokim słuchaniu podczas czytania Słowa. Mogą nam pomóc pokonywać wady, chociażby lenistwa, smutku, roztargnienia, chciwości. Musimy zawsze uwzględniać kruchość i słabość naszej natury. Musimy znaleźć metodę na naszą słabość i rozproszenie w czytaniu Słowa. Starożytni ojcowie, uwzględniając te przeszkody, podają różne sposoby na aktywne czytanie i głębokie słuchanie Słowa. Być może je znamy. Chciejmy jednak je przypomnieć i krótko rozważyć.
Pierwszy znamy z liturgicznych zgromadzeń. Jest to głośne czytanie Słowa wobec wszystkich. Takie czytanie w sposób naturalny staje się słuchaniem. Przy spotkaniu ze Słowem warto poznać i wykorzystać w sobie te zmysły, które są bardziej wyostrzone. Jeden mówi: „jestem wzrokowcem”, ktoś inny: „jestem słuchowcem”. To bardzo ważne, aby dobrze wykorzystywać te zmysły, które lepiej w nas pracują. Tradycja zwraca także uwagę na sens głośnego czytania Słowa Bożego w samotności. Przy czytaniu prywatnym, indywidualnym, dużą pomocą może być czytanie szeptem, tak że Słowo jest niejako dotykane i smakowane wargami i „delikatnie przekazywane do uszu”. Czytanie szeptem kryje w sobie pewną głębię. Hebrajskie określenie oznaczające czynność czytania hägâ i greckie meletãn oznaczają właśnie ciche mówienie. Dlaczego szeptanie czytanych słów może okazać się tak ważne? Wprowadza nas ono w klimat doświadczenia podobnego do tego, które przeżył Eliasz. Słowo jest delikatne jak powiew wiatru, jest subtelne, domaga się wewnętrznego skupienia i wyostrzenia słuchu. Zauważmy, że nieraz szepczemy, aby lepiej zrozumieć czytany tekst. Wydaje się, że szept jest najbardziej głośnym i efektownym czytaniem Słowa.
Kolejnym sposobem na uważne czytanie i słuchanie Słowa jest czytanie powolne i kilkakrotne. Nierzadko mamy wrażenie, że czytając po raz kolejny ten sam tekst, tracimy czas. W starożytnej Tradycji powolne i kilkakrotne czytanie miało duże znaczenie. Sprawia ono, że człowiek coraz bardziej skupia swoją uwagę na słowie. Kiedy prowadzimy niezwykle ruchliwy styl życia, powtarzanie może okazać się dużą pomocą i szkołą cierpliwego słuchania Słowa.
Innym sposobem aktywnego czytania jest czytanie, które prowadzi do zapamiętywania. Czynność ta była praktykowana w klasztorach. To zapamiętywanie ma ogromne znaczenie zwłaszcza dla meditatio. Chodzi o to, aby Słowo wyryło się w sercu. Chodzi o pamięć serca, o zapamiętywanie bardziej sercem niż umysłem, o zapamiętywanie doświadczeniowe, a nie czysto intelektualne, mechaniczne.
W uważnym czytaniu pomagać może jeszcze inna metoda, a mianowicie przepisywanie Słowa. Stała zasada w klasztorach nakazywała, że pierwszą księgą, którą miał przepisać początkujący mnich, było Pismo Święte. Kiedy sprawdził się w tej praktyce, był uznawany za zdolnego do uważnego przepisywania innych ksiąg. Była to szczególna próba i ćwiczenie uwagi dla pragnącego żyć Słowem Bożym. Jeśli wyczuwamy, że przepisywanie Słowa pomaga nam w skupieniu uwagi, warto pozostać przy tej praktyce. Może to być zapisywanie jednego lub kilku słów czy zdań, które okazują się kluczowe dla naszej medytacji.
Ostatnia z proponowanych metod uważnego czytania nazywana jest przez kardynała Martiniego czytanie z piórem w ręku. Chodzi o to, aby podczas czytania Słowa zaznaczać te wyrazy lub fragmenty tekstu, które nas poruszają, oświecają, niepokoją, utwierdzają. Podkreślamy czasowniki, opisywane gesty, sceny – wszystko po to, aby Słowo ożywiło nasze słuchanie. Wtedy tekst staje się wypełniony naszym życiem, naszymi przeżyciami, poruszeniami, zmaganiami, poszukiwaniami. Bywa tak, że tekst wielokrotnie czytany, po podkreśleniu przyniesie nam odkrycie nowych treści. Stawiane w nim znaki graficzne stają się dla nas znakami nowego życia, życia na nowo odczytanego przez Słowo. Podkreślenia będą odtąd przywoływały doświadczenia, które nam towarzyszyły, kiedy czytaliśmy Słowo. Mogą się one stać w nas trwałymi śladami doświadczenia, które przeżyliśmy podczas lektury Słowa. W ten sposób tekst Pisma Świętego będzie krył w sobie znaki naszych przeżyć: daty, uczucia, pytania, poruszenia, wybory.
Były to tylko niektóre sposoby pomagania sobie w tym, aby nasze czytanie Słowa było uważne, aby było czytaniem poważnym i głębokim. Czas codziennego rozmyślania może nam pomóc w wypracowaniu własnej, najlepszej dla nas metody czytania Słowa, tak aby stało się ono rzeczywistym słuchaniem.
Odnajdywanie słowa kluczowego
W tym momencie dochodzimy do serca lectio. Jeśli uważnie przeczytaliśmy Słowo, całym sobą, jeśli uważnie go wysłuchaliśmy – to uruchomi się w nas naturalna postawa szukania. Czytanie i słuchanie prowadzi nas do postawy szukania. Jest ono właściwym wyrażeniem określającym to, czym jest lectio.
O co chodzi? W wyjaśnieniu tego momentu pomoże nam obraz stawiania budowli. Określony fragment tekstu biblijnego, który mamy czytać, podobny jest do budowli, jest domem. Oczywiście, budowla budowli nie jest równa. Są różne budynki, każdy ma odmienną strukturę i swój plan. Właściwie można powiedzieć, że tyle jest struktur, ile domów. Każda stronica Pisma Świętego, określony fragment tekstu jest taką właśnie budowlą o niepowtarzalnej strukturze. Dla budynku kwestią zasadniczą jest fundament. Otóż każdy fragment Pisma również ma swoje słowo kluczowe – fundamentalne, „kamień węgielny”, na którym opiera się całe przesłanie tekstu. W ten sposób rozumiemy, jak ważne jest odkrycie podstawy czytanego tekstu, odkrycie słowa kluczowego, na którym bazuje cała jego struktura. To odkrycie jest istotnym momentem w usłyszeniu przesłania Słowa, ponieważ jeśli odkryjemy fundament, będziemy mogli „rozbudowywać” nasze rozumienie tekstu. To tak, jakbyśmy znaleźli klucz do domu, dzięki któremu możemy wejść do środka i poznać jego wnętrze. Bez odnalezienia kluczowego przesłania ryzykujemy, że pozostaniemy na zewnątrz Słowa. To tak, jakbyśmy z zewnątrz podziwiali witraże katedry. To odkrycie nie jest owocem naszego subiektywnego przeżycia. Tu nie chodzi o słowo, które mnie poruszyło. Chodzi o znalezienie obiektywnego centrum tekstu, którym się modlę, o jego główne przesłanie. Nie jest to proste, zwłaszcza dla początkujących. Zdobycie umiejętności odnajdywania słowa kluczowego wiąże się z procesem naszego dojrzewania do coraz głębszej więzi ze Słowem. Ta więź rodzi się z częstego przebywania ze Słowem, cierpliwego czytania, słuchania. Tak kształtuje się w nas wewnętrzna intuicja, wrażliwość na Słowo, wewnętrzna wolność w przyjmowaniu tego, co ono chce nam powiedzieć. Proces dojrzewania do takiej postawy zakłada pokorę i cierpliwość. Należy to podkreślić, ponieważ mówienie o strukturze tekstu może wydawać się bardzo skomplikowane, a przede wszystkim dalekie od modlitwy, ale tak nie jest. Czytanie i słuchanie Słowa ma prowadzić do jego przemodlenia. Tylko wtedy będzie ono dotykało głębi naszego życia, będzie je wyjaśniało, interpretowało. Tak naprawdę to nie my czytamy Słowo, lecz ono czyta nasze życie. Nie my doświadczamy Słowa, lecz ono nas doświadcza! W lectio divina to właśnie chcemy osiągnąć. Doświadczyć, jak głęboko dotyka nas Słowo, jak otwiera nasze życie i je przemienia. W otwarciu na to doświadczenie pomaga nam odnalezienie słowa kluczowego.
Cierpliwość i uwaga w czytaniu Słowa
Głębia słuchania Słowa zależy od naszej zażyłości z Pismem Świętym. Zdobywamy ją powoli, podobnie jak intuicję tego, co kluczowe, co jest głównym przesłaniem czytanego tekstu. Do tego potrzeba czasu. Od czego należałoby rozpocząć? Do kogoś, kto jest na początku kontaktu ze Słowem, Tradycja mówi: czytaj, czytaj i jeszcze raz czytaj Słowo! Trzeba wejść w praktykę ciągłego czytania i codziennie czytać jakiś fragment tekstu. Trzeba uczyć się czytania Słowa Bożego, wchodzić w jego klimat, „smakować” je. Osobisty kontakt ze Słowem Bożym uczy nas wzajemnej zażyłości i rozbudowuje intuicję czytania pomagającą rozeznać, co jest w niej kluczowe.
W czytaniu Słowa ważne jest również poznawanie znaczenia słów i całych zdań. Ojcowie starożytni podkreślali, że nie ma w Piśmie Świętym ani jednego zdania, ani jednego słowa, które byłoby niepotrzebne. Każde ma jakieś znaczenie, każde jest bardzo ważne. I dlatego trzeba zbierać słowa jak cenne ziarna, bo każde kryje w sobie bezcenną treść i może wydać w nas owoce, których nawet się nie spodziewamy. Obfitość zebranego Słowa będzie zależała od naszej wcześniejszej z nim zażyłości. Taką mamy zdolność słuchania i zgłębiania Słowa, jaki kontakt z nim na co dzień. Każdy powinien czytać i zgłębiać Słowo według własnej miary, własnych możliwości. Dla każdego, kto wiernie czyta Słowo, czeka obietnica. Scriptura cum legente – mawiał św. Grzegorz Wielki, to znaczy: „Pismo rośnie wraz z czytającym”. Tak więc dla dziecka jest jak dziecko, dla młodzieńca jak młodzieniec, dla dorosłego jak dorosły. Pamiętajmy o tym za każdym razem, gdy będziemy doświadczali naszej bezradności i małości. Najważniejsze jest słuchać je z miłością, a Słowo samo będzie wyostrzało nasz słuch i przygotowywało nas do medytacji.
2. Meditatio: zbieranie, zgłębianie i zachowywanie Słowa
Od lectio do meditatio
Droga lectio divina ma jeden cel: tak prowadzić do zjednoczenia z Jezusem – Słowem osobowym, aby mogło nas formować, przemieniać, utożsamiać z Nim samym. Tym, co najbardziej charakteryzuje tę drogę, jest klimat modlitwy, duchowego zgłębiania Słowa, które ma przeniknąć całą osobę, prowadzić prosto do naszego serca, a więc do tego miejsca, które jest najważniejszą przestrzenią modlitwy Słowem i zjednoczenia z Bogiem. Serce jest najważniejszym „organem słuchu”. Według Biblii jest ono epicentrum osoby, jej myśli, pragnień, zamiarów. W sercu rodzą się decyzje i czyny. Do tego miejsca pragnie dotrzeć Słowo.
Musimy podkreślić, że lectio – czytanie Słowa, słuchanie Słowa, nie jest celem samym w sobie. Jest pierwszym, bardzo ważnym etapem drogi, ponieważ bez niego nie byłby możliwy dalszy postęp. Jeśli nie usłyszymy Słowa, nie jesteśmy w stanie się z nim spotkać. Jeśli spotykamy się z nim jedynie pozornie, powierzchownie, takie też będzie nasze słuchanie. Niemożliwe jest spotkanie ze Słowem w sercu bez uważnego słuchania. A jednak jest to tylko pierwszy etap. Czytanie i słuchanie Słowa uczy nas postawy szukania tego, co Bóg chce nam objawić. Szukamy dosłownego znaczenia Słowa, którym Bóg mówi do mnie, szukamy zrozumienia Jego Słowa. Ważne jest obiektywne podejście i zrozumienie czytanego Słowa. Zwróćmy uwagę, że do czytania podchodzimy zawsze z określonym stanem ducha, z przeżyciami, jakie nam towarzyszą w danym momencie. Czasami są one bardzo silne, potrafią zdominować nasze słuchanie, mogą subiektywizować Słowo, które czytamy. Nasz stan ducha zabarwia i interpretuje to, co czytamy. Możemy, np. czytać z uprzedzeniem, świadomie lub nieświadomie manipulować Słowem. Może się zdarzyć, że będziemy słyszeli to, co chcemy usłyszeć. Dlatego na tym etapie droga lectio divina tak bardzo zwraca uwagę na zrozumienie istoty przesłania, na odnalezienie dosłownego sensu Słowa, a nie tego, co „mi się wydaje, iż Bóg mówi do mnie”.
Zaproszenie do lectio divina dobrze wyrażają słowa Jezusa z Ewangelii św. Mateusza: „Szukajcie a znajdziecie” (7,7). Tak oto dochodzimy do drugiego etapu lectio divina. Kto szuka szczerze, otwarcie, kto chce usłyszeć, co mówi Bóg – ten naprawdę znajduje. Jeśli lectio jest szukaniem, to meditatio, do którego przygotowuje nas czytanie, jest znajdowaniem. Meditatio pomaga nam znaleźć głębię Słowa, jego moc i światło. Pomaga nam odnaleźć wewnętrzny smak Słowa. W tym momencie rozumiemy, że wchodzimy na inny, nowy poziom spotkania ze Słowem, który jest wynikiem pierwszego. Jeśli lectio w jakimś sensie pozostawia nas jeszcze na zewnątrz Słowa, to w momencie, kiedy znajdujemy Salowo, zaczynamy doświadczać jego światła, jego smaku, jego mocy – wchodzimy w doświadczenie „wewnętrznego” spotkana z nim.
Słowo upomina się o nasze wnętrze
Kiedy starożytni ojcowie mówią o meditatio, odwołują się obrazów spotkania ze Słowem w Księdze Ezechiela i w Apokalipsie. Ezechiel słyszy: „Synu człowieczy, zjedz to, co masz przed sobą. Zjedz ten zwój…” Otworzyłem więc usta, a On dał mi zjeść ów zwój, mówiąc do mnie: „Synu człowieczy, nasyć żołądek i napełnij wnętrzności swoje tym zwojem, który ci podałem” (3,1-3). W lectio Bóg kładzie przed nami taki zwój, swoje Słowo. W meditatio mówi do nas: „Spożyj Słowo, które usłyszałeś i zrozumiałeś”. Jan w Apokalipsie usłyszy podobne słowa: „Idź, weź księgę otwartą w ręce anioła (…) Weź i połknij ją” (10,8-9). Obraz spożywania Słowa pokazuje nam, co dzieje się podczas meditatio. Mam na myśli zależność między życiem człowieka i Słowem Bożym. Tradycja porównuje Pismo Święte do żywego organizmu, a z żywym organizmem może się spotkać tylko życie. Szczyt objawienia tej prawdy znajdujemy w Jezusie, Słowie osobowym, jedynym, w którym wypełnia się każde słowo Biblii. W meditatio doświadczamy wzajemnego przenikania osób. Meditatio uświadamia nam, że słuchanie prowadzi do osobowego spotkania ze Słowem. Staje się ono pokarmem spożywanym i trawionym. Wypełnia sobą nasz organizm. Nie unicestwia naszej osoby ani naszej tożsamości. Wprost przeciwnie. Przebywa w nas z całym swym bogactwem, aby nas oczyścić, ubogacić, utwierdzić i umocnić. Średniowieczny mnich Gwidon Kartuz II w bardzo prosty sposób wyjaśnia, czym jest doświadczenie meditatio w odróżnieniu od lectio. Mówi, że lectio przynosi pokarm do ust, a meditatio spożywa go, przeżuwa, trawi. Możemy więc powiedzieć, że w czasie lectio słuchamy Słowa i jest to czynność bardziej zewnętrzna, natomiast w czasie meditatio przyjmujemy Słowo do naszego wnętrza, pozwalamy aby nas penetrowało i przenikało. W czasie lectio wchodzimy w tekst Słowa i poddajemy pod dyskusję jego dosłowny sens, w meditatio dokonuje się ruch odwrotny. Pozwalamy Słowu wejść w nasze wnętrze, aby czytało nasze życie. W lectio prowadzeni przez Ducha czytamy Słowo, aby poznać jego sens. W meditatio Słowo, które w nas wchodzi, przenika nasze życie. Słowo poznaje nas wobec nas. Jeśli w lectio pytamy: „Co Bóg mówi?”, to w meditatio: „Co Bóg mówi do mnie?”.
Proces meditatio: od umysłu do serca
Zauważmy, że Słowo coraz bardziej przesuwa się do wnętrza. Proces ten można porównać do pierścienia zaciskającego się do środka. Owo „przejście Słowa” jest bardzo ważne. Przechodzi ono od umysłu do serca, w którym jest właściwe jego miejsce. Tak jak miejscem ziarna jest ziemia, tak miejscem dla Słowa jest serce. I jeśli Słowo nie znajdzie otwartej drogi do serca, zostanie samo. Zostanie na poziomie naszego umysłu i uschnie, a z nim nasze życie. Poza sercem Słowo jest jak ziarno, które pozbawione ziemi leży na drodze. Chociaż kryje w sobie ogromny potencjał życia, nie może go wydać. &w. Cezary z Arles mówi, że w meditatio trzeba włożyć Słowo do ust serca. Ale co należy czynić, aby tak się stało, aby Słowo przeniknęło do naszego serca?
To przejście jest długim procesem i stanowi istotę meditatio. Składają się na niego trzy fazy, z której żadnej nie można pominąć. Inaczej ryzykujemy, że nasze meditatio będzie jedynie fragmentaryczne, powierzchowne i pozorne. Trzeba także pamiętać, że ważna jest tu cierpliwość i zgoda na poddanie się Słowu. To ono nas prowadzi w całym tym procesie.
Dla jego wyjaśnienia posłużymy się obrazem z Księgi Przysłów (6,7-8), do którego odwołują się ojcowie starożytni. W natchnionym tekście znajdujemy zachętę, aby przyglądać się pracy mrówki i pszczoły (opis pracy pszczoły pominięty jest w polskim przekładzie Biblii – możemy go odnaleźć w przekładzie Biblii Jerozolimskiej, który w wierszu 8 dołącza tłumaczenie Septuaginty). Zatrzymajmy się na tych dwóch obrazach, które kolejno tłumaczą nam dwie pierwsze fazy meditatio.
Faza pierwsza: uważne zbieranie Słowa
Obrazuje ją praca mrówki. Co charakteryzuje jej zachowanie? Księga Przysłów mówi, że pracuje bez zwierzchnika, bez pana, bez tego, który nią kieruje. Praca ta nie jest wymuszona – to pierwsze bardzo ważne przypomnienie. Lectio divina nie jest dla leniwych i opieszałych. Słowo Boże nie jest dla obojętnych, lecz dla tych, którzy jak mrówka podejmują wysiłek uważnego gromadzenia pokarmu Słowa. Medytacja jest więc wysiłkiem. Na czym ona polega? Na czuwaniu! Istotą pracy mrówki jest czujne zbieranie. W lectio szukaliśmy pokarmu Słowa. W meditatio znajdujemy drogę do Słowa, które jest moim „pokarmem”. Odnajdując drogę do pokarmu chcemy pokarm spożyć, aby znalazł się w naszym wnętrzu.
Pierwszą fazą w meditatio jest więc zbieranie odnalezionego Słowa. Mamy gromadzić i spożywać Słowo tam, gdzie je znajdujemy. W jaki sposób mamy to czynić? Musimy uważać, aby zbieranie nie było powierzchowne. Pomoże nam to uniknąć słowo-klucz odnalezione w naszym lectio. Lectio pomogło nam odkryć to, co okazuje się fundamentalne w przesłaniu. To Słowo (pojedyncze lub całe zdanie) jest dla nas kluczem, dzięki któremu wejdziemy do jego wnętrza. Jest ono pokarmem dla naszego życia. Im bardziej zgłębimy Słowo, tym więcej pokarmu zbierzemy. Słowo kluczowe można także porównać do snopu światła, które oświetla cały tekst i pokazuje drogę, którą mamy iść. Może być także kluczem, według którego mamy zbierać Słowo. Może pomóc odnaleźć cel naszej drogi, uchwycić jego istotę a wtedy wszystko staje się dla nas jasne. Kiedy odnajdujemy punkt ciężkości, następuje rozprzestrzenianie się światła do środka. Trzeba pozbierać to, co zostało rozświetlone, zgłębione. Mamy zbierać osobiście! Nie możemy gromadzić jedynie tego, co inni już zebrali. Nie można gromadzić z pomocą kogoś drugiego. Mam iść za Słowem, które mówi tylko do mnie. Meditatio, jeśli nie jest osobistym zbieraniem, nie wyda obfitego plonu. Jeśli nie będę angażował w nie mojego życia, będę z boku, stracę bezpośredni kontakt ze Słowem, które powinno być osobiście przeze mnie zebrane. Jest to piękna i niepowtarzalna czynność w życiu każdego z nas. Stąd też bardzo ważna.
Musimy więc zbierać własnym umysłem i własnym sercem. Meditatio to nasze osobiste spotkanie z Słowem. W lectio starałem się maksymalnie poznać i zrozumieć Słowo, starałem się znaleźć klucz do Słowa. Teraz zostaję sam i jak mrówka zbieram pokarm przewidziany tylko dla mnie. Potrzebna jest mi do tego pokora. Bogactwo zebranych plonów jest u każdego inne. Zależy ono od dotychczasowej zażyłości ze Słowem. Każdy zbiera wedle otrzymanych talentów i zależnie od tego, jak je pielęgnował. Kto otrzymał dwa talenty, zbierze za dwa talenty, kto pięć, za pięć. Nie należy próbować na siłę „zbierać więcej” niż jestem w stanie. Nie należy wymuszać procesu meditatio. Trzeba uwierzyć w wartość własnego umysłu i serca, zgodzić się na samodzielne zbieranie. Nie wolno doprowadzić do fałszywych postaw, nie zniechęcać się i nie zazdrościć innym. Każdy gromadzi tyle, ile potrafi zebrać. Jeśli Słowo było zbierane z hojnością, nakarmi nas do syta. Jak mówią ojcowie starożytni, Słowo jest bardzo pokorne i cierpliwe wobec nas. Wobec dziecka jest jak dziecko, wobec młodzieńca jak młodzieniec, wobec dorosłego jak dorosły. Trafnie wyraża to Psalm 131,1-2: „Panie, (…) Nie gonię za tym, co wielkie, albo co przerasta moje siły. Przeciwnie: wprowadziłem ład i spokój do mojej duszy…”.
Słowo nie współpracuje z rozleniwionymi: „Jak długo, leniwcze, chcesz leżeć? A kiedyż ze snu powstaniesz? Trochę snu i trochę drzemania, trochę założenia rąk, aby zasnąć: a przyjdzie na ciebie nędza jak włóczęga i niedostatek – jak biedak żebrzący” (Prz 6,9-11). Przychodzi nieraz na nas pokusa, aby kończyć na lectio. Może wkradać się lenistwo, by nie pójść dalej, by nie dotykać głębi Słowa, by odłożyć meditatio na później. Może to prowadzić do gnuśności. Jeśli w lectio odkryłem drogocenną perłę, to teraz muszę iść i sprzedać wszystko, i nabyć ją – a więc zbierać perły, to co dla mnie cenne.
Przy zbieraniu Słowa ważne jest zwracanie uwagi na poruszenia. Jakie poruszenie budzi we mnie konkretne Słowo – to, które jest tylko dla mnie? Oto starałem się zrozumieć głęboki jego sens i teraz kiedy go znam, pozwalam aby mnie poruszało. Ważne jest, by pytać o poruszenia. Jakie przeżycia rodzą się we mnie, kiedy próbuję przyjąć Słowo do własnego wnętrza? Chodzi o to, aby zebrać te myśli, które są dla mnie największym światłem, najmocniej przemawiają, najgłębiej je rozumiem i najmocniej mnie wzywają. W ten sposób staram się zbierać nie tylko Słowo, które mnie zaciekawiło, powiększyło moją wiedzę, ale także to, które wywołuje we mnie określone przeżycia. Jest to znak, że Słowo zbierane przechodzi z umysłu do serca.
Faza druga: przyjmowanie i zachowywanie Słowa
Drugą fazę meditatio doskonale obrazuje praca pszczoły. Kiedy owad zebrał już nektar, zamyka się w ulu i przerabia go na miód. Oto, co następuje po zebraniu Słowa! Ojcowie Kościoła nazywają ten moment meletãn (od czasownika meletâo – medytować), co dosłownie znaczy „wytwarzać miód”. Tak więc najpierw ciężko pracujemy by zebrać pokarm, a później, za przykładem pszczoły, trzeba ukryć się w odosobnionym miejscu, w ciszy, w skupieniu i przerobić go. Gwidon Kartuz mówi, że lectio jest obieraniem dorodnego owocu z łupiny, aby dojść do miąższu. Mam go zbierać do swojego wnętrza, trawić i przetwarzać, i przyswajać we własnym organizmie.
Jak rozumieć tę fazę meditatio? Co oznacza „medytować”, czyli przetwarzać Słowa na odosobnionym miejscu? Najlepiej tłumaczy nam to Maryja. Medytować, to znaczy zachować Słowo w sercu, strzec je i rozważać. Zebrane Słowo domaga się właściwie tylko jednego: przyjęcia do wnętrza i rozważania. Słowo jest jak ziarno rzucone w ziemię – czy rolnik śpi czy czuwa, nasienie, mówi Jezus, samo z siebie wydaje życie. Zauważmy więc, że Słowo kryje w sobie sakramentalną moc. To ono wydaje życie. Do nas należy jedynie strzec tego Słowa, chronić je w sobie, aby nie wykradło go nam roztargnienie, płytkość naszego życia, zmysłowość, ucieczka od tego, co wewnętrzne.
Po zebraniu Słowa dzieje się coś niezwykłego. Słowo – żywy organizm, spotyka się z naszym ciałem i zaczyna go przenikać swoim ciepłem i swoim życiem. Nadto przenikają się w nas wzajemnie inne Słowa. Często dzieje się to bez naszej świadomości. To bardzo ważne dla nas samych: Słowo przechowywane w sercu rodzi życie, daje ciepło, światło, przenika głębokości i zamysły naszego serca. I oto dlaczego Ojcowie Kościoła zachęcają, aby już wieczorem spotkać się ze Słowem, aby spożyć je przed snem, aby mogło w nas pracować, kiedy my będziemy odpoczywać. Jest to niezwykła mądrość, którą należy przyjąć do własnego życia. Słowo w głębi serca zostaje przemienione na „miód”. Nasze spotkanie ze Słowem przewidzianym na dany dzień mamy rozpoczynaać już wieczorem dnia poprzedniego. To nasze przygotowanie do lectio. Słowo przeczytane z uwagą i miłością przed spoczynkiem pomoże nam pogłębić słuchanie. Powoli zaczniemy doświadczać, że budzi nas Słowo, z którym mamy się spotykać przez cały dzień.
Potrzeba więc, abyśmy z wiarą i ufnością strzegli Słowa. Wówczas przyniesie ono plon w swoim czasie, bowiem czas owocowania należy do Boga. Trzeba cierpliwie czekać – nie wymuszać od Boga natychmiastowych efektów, ponieważ inaczej grozi nam niebezpieczeństwo manipulowania Nim. Często jesteśmy niecierpliwi. Chcemy, żeby Słowo od razu odpowiedziało na nasze pytania, wskazało rozwiązania, ukoiło nas, uspokoiło, żeby nas uleczyło. Takie zachowanie zdradza naszą niedojrzałość. Wyobraźmy sobie rolnika, który pierwszego dnia zasiewa ziarno pszenicy, a następnego idzie na pole i dziwi się, że jeszcze nie ma zboża. Wyobraźmy sobie ogrodnika, który widząc, że roślinka wyrosła dopiero 2 cm nad ziemię ciągnie ją za łodygę, aby była większa, na 40 cm. Oczywiście zniszczy roślinkę. Obrazy te są bardzo proste, ale pomagają nam zrozumieć nasze postępowanie. Możemy zniszczyć działanie Słowa poprzez wymuszanie na nim natychmiastowych owoców. Przypomnijmy słowa Jezusa: „Czy (rolnik) śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy nasienie kiełkuje i rośnie, on sam nie wie jak. Ziemia sama z siebie wydaje plon, najpierw źdźbło, potem kłos, a potem pełne ziarnko w kłosie” (Mk 4,27-28).
Medytacja w tej drugiej fazie jest takim właśnie procesem. Mam strzec Słowa i pozwolić mu we mnie działać. Mam trawić Słowo. Jest to szczególny sposób przemieniania Słowa pisanego w duchowe, dające życie. To nie jest to samo, co czytanie, przy którym możemy dokonywać analizy literackiej tekstu. Teraz to Słowo, które po ludzku było dla mnie literą, staje się jakby żywym organizmem; jest czymś więcej, jest ziarnem życia.
W jaki sposób strzec tego Słowa? Jak trawić Słowo? Co mogę uczynić z mojej strony, aby pozwolić Słowu wydawać we mnie życie? Przede wszystkim trzeba być cierpliwym, czekać, pozostawić ziarnu czas na wzrastanie. Od wczesnych wieków znane są pewne sposoby trawienia Słowa, które w języku łacińskim określa się ruminatio. Praktyka ta polega na ciągłym powtarzaniu Słowa, które najbardziej mnie dotyka i porusza, które stało się dla mnie światłem i tchnie we mnie mocą. Staram się je w sobie zachować. W trwaniu w Słowie może mi pomóc jego powtarzanie. Najpierw zaznaczmy, że chodzi o powtarzanie wewnętrzne, nie mechaniczne, zewnętrzne. Ma ono utrwalić w sercu pamięć o Słowie. Co nam to daje? Zauważmy, że często żyją w nas pewne ludzkie słowa, które kiedyś bardzo mocna przeżyliśmy. Wciąż potrafimy odwołać się do tego przeżycia. Dlaczego? Ponieważ tak silnie wyryło się w naszym sercu, że ciągle jest w nas żywe. O takie doświadczenie chodzi w naszym spotkaniu się ze Słowem Boga. Jeśli Jego Słowo uderzyło mnie mocniej, poruszyło, to znak, że mam je strzec. Jeśli nie będę go strzegł, mogę je utracić. Jeśli znajdę drogocenną perłę a nie wykupię jej, nigdy nie będzie moja. Zachowywanie Słowa, strzeżenie go przez powtarzanie, zwłaszcza wewnętrznie z sercem – wszystko to pozwoli, aby rozlewało ono we mnie „swoje soki”, aby promieniowało na moje wnętrze. Mnisi wiązali powtarzanie Słowa z rytmem oddechu.
Słowo nie tylko przenikało myśli i uczucia, ale także uzdrawiało podświadomość. Duch Święty, który przychodzi w Słowie, uzdrawia rany, przemienia nasze myślenie i działanie. W ten sposób Słowo formuje w nas Chrystusa – żywe Słowo wcielone. Słowo staje się w nas Ciałem, które zbawia i leczy. Powtórzmy jednak: w ruminatio nie chodzi o mechaniczne powtarzanie Słowa. Słowo mówi do naszego serca i pragnie od niego odpowiedzi. Chodzi więc o powtarzanie serdeczne, powtarzanie sercem!
Warto w tym momencie odwołać się do mądrości Ewagriusza z Pontu. Zwrócił on uwagę, że kiedy przyjmujemy Słowo, czyste, święte, nieskalane, najzdrowsze – Słowo życia, to wnika ono w nasz organizm, który nie jest ani zdrowy, ani czysty. Jego zdaniem żyje w nas wiele chorych myśli. Nazywa je logismoí. Są to takie myśli, które wpędzają w nasze wnętrze chorobę. Zatruwają nasze życie duchowe, nasz umysł i serce. Jakie są to myśli? Pojawiają się i gromadzą w nas w ciągu całego życia, np. słowa, które odbierają nam nadzieję, wpędzają nas w lęk, w smutek – słowa, które tak bardzo mogą się w nas utrwalać, że zmieniają się w przeświadczenie. Zaczynam się zachowywać tak, jak nakazują mi owe logismoí, chore myśli. I tak pojawiają się nieprawdziwe wyobrażenia o nas samych. Mówimy wtedy, np.: „ja się do niczego nie nadaję”, „mnie nic w życiu nie wychodzi”, „jestem gorszy od innych”, „jestem niedobry…”. Są to słowa, które zatruwają nas smutkiem, lękiem, sprawiają, że nasze wnętrze choruje, zaczynamy się czuć źle.
Ewagriusz mówi, że Pismo Święte może stać się dla nas lekarstwem na owe zatrute myśli. Zachęca nas do modlitwy zwanej „antyretyczną”. Co jest jej istotą? Jeśli ludzkie słowo i nasze myśli mogą nas tak zatruwać, jeśli potrafią nas wpędzać w smutek, obezwładniać, paraliżować, zniechęcać, to przecież Słowo Boga, które jest wszechmocne, może nas z tego wszystkiego wyleczyć. Jest ono bowiem większe od naszych chorych i skażonych myśli. Modlitwa antyretyczna polega na powtarzaniu wybranych słów Pisma Świętego, będących antidotum na ciemne myśli. Na przykład, jeśli czuję w sobie lęk, to przede wszystkim powinienem się do niego przyznać. Nie chodzi o to, aby powtarzane słowo wypierało mój lęk z umysłu czy serca, ale bym pozwolił mu przenikać je i uczynić mnie wolnym. W stanie lęku mogę powtarzać: „Odwagi!” (Mt 14,27); „Nie bójcie się” (Mt 28,10; J 6,20); „Pokój wam! (Łk 24,36, J 20,19n).
W modlitwę antyretyczną mnisi często włączali wersety z Psalmów. Zauważmy, jak wiele z nich znamy chociażby przez modlitwę brewiarzową. Ile jest w nich wersetów, które w danym momencie stają się dla naszego życia ważne: „Z głębokości wołam do Ciebie, Panie…” (Ps 130,1); „Chociażbym przechodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną” (Ps 23,4); „Panie, przenikasz i znasz mnie, Ty wiesz, kiedy siadam i wstaję” (Ps 139,1-2); „W ręce Twoje powierzam ducha mojego…” (Ps 31,6).
Takie może być ruminatio – trawienie Słowa. Ważne jest jednak, aby po zebraniu Słowa strzec je i zachowywać.
Faza trzecia: konfrontowanie życia ze Słowem
Trzecia faza meditatio jest owocem dwóch poprzednich: Zbieramy Słowo i zachowujemy je, aby zeszło na głębokości naszego serca. Co się wówczas dzieje? Słowa wzajemnie się przenikają i rozświetlają. Słowo wyjaśnia w nas Słowo. Tym jest w samej rzeczy jego medytowanie. To ono daj wyjaśnienie. Słowo tłumaczone jest przez Słowo. Bywa, że przyjęte w meditatio, wyjaśnia nam i pozawala przeżyć głębiej to Słowo, które od dawna nosimy w sobie, nie rozumiejąc jego przesłania. Rodzi się w nas doświadczenie, które psalmista wyraził w modlitwie: w Tobie jest źródło życia i w Twej światłości oglądamy światłość (Ps 36,10). Słowo, które nam daje więcej światła, będzie rozświetlało także nasze problemy, naszą historię, będzie przenikało nasze uczucia, pragnienia, myśli, zamiary i działanie.
Jeżeli rzeczywiście strzeżemy Słowa, jeżeli pozwolimy mu przebywać w nas ze światłem prawdy, z jego mocą, to będzie nas dotykało. Im głębiej zamieszka w nas Słowo, tym głębiej będzie w nas działało. Tak rodzi się trzecia faza medytacji. Ojcowie Kościoła nazywają ją sýgkrisis – określenie to oznacza porównanie, konfrontację.
O jaką konfrontację chodzi? O konfrontację Słowa z życiem. Słowo, które zamieszkuje w nas, będzie nas konfrontowało z naszą grzesznością. Słowo pokoju będzie kontrastowało we mnie z moim niepokojem; Słowo prawdy z moim fałszem; Słowo, które jest światłem z tym, co we mnie ciemne, zamknięte, grzeszne. W ten sposób dotyka w nas tego, co chore, naszych ran. Słowo będzie mnie wprowadzało w kryzys. Będzie kwestionowało wszystko, co nie pozwala mi naprawdę żyć. Odsłania mój egoizm, opór wobec Słowa i woli Boga. Wszystko po to, aby przełamać we mnie to, co prowadzi do śmierci. Będzie przełamywało moją oziębłość, przeciętność, obojętność, będzie mnie wzywało do ciągłego zaczynania od nowa, do czegoś więcej.
Poprzez ruminatio zachowywane i strzeżone Słowo dotyka nas, porusza, czasami nawet nami wstrząsa – jak ziarno podrzucane w górę i oczyszczane z plew. Jeżeli czujemy, że coś przeszkadza Słowu w nas działać, to musimy starać się to uchwycić. Jest to newralgiczny moment w spotkaniu ze Słowem. Wszystkie nasze opory trzeba nazwać po imieniu i pozwolić, aby Słowo mogło nas skonfrontować z prawdą. Bywa, że Słowo staje się wtedy jak ogień, który trawi i oczyszcza lub jak młot, który kruszy skorupę naszego serca (Jr 23,29), albo jak miecz obosieczny, który przenika aż do samej głębi, zdolny osądzić pragnienia i myśli serca (Hbr 4,12). W każdym z tych przypadków będzie się rodziło w naszym sercu Boże pragnienie. Nie jest to słowo ludzkie ale Boga, który w nas działa (1 Tes 2,13).
Słowo potrafi też rozlać w nas wspaniałą woń pokoju i radości. Potwierdzić to, co zdrowe i wlać pragnienie większej miłości i wierności. Oto cel meditatio: przez zebranie Słowa, przez trawienie i zachowywanie go pozwalamy, aby ono dotknęło w nas prawdy o naszym życiu, byśmy otworzyli się na nią i ją uznali. Świadome przeżycie spotkania ze Słowem życia jest owocem meditatio, które prowadzi nas do uświadomienia sobie, że Słowo zamieszkało pośród mojego życia, pragnie wcielić się w każde miejsce, które potrzebuje uzdrowienia, uwolnienia. W ten sposób doświadczam, jak moje życie, nawet to najbardziej ukryte, do tej pory nierozświetlone, staje się historią zbawienia. Uświadamiam sobie, że Słowo zostało wypowiedziane do mnie osobiście, że przyszło do mnie. Poczuło się usłyszane i przyjęte, znalazło miejsce. Teraz czeka, aż moje serce zacznie nim pałać. W ten sposób prowadzi nas w nowy etap, który tradycja lectio divina nazywa oratio.
3. Oratio: odpowiedź serca na Słowo
Od meditatio do oratio
Im dłużej praktykujemy meditatio, tym głębiej odkrywamy szczególne doświadczenie Słowa, które zamieszkuje w nas i przenika nasze życie. Jest to doświadczenie Słowa, które mieszka w samym środku naszego życia, naszych myśli, odczuć, pragnień, naszych zamiarów. Słowo potrafi całkowicie wypełnić nasze serce. Należy pamiętać, że jest to Słowo Boga wszechmocnego, dobrego, prawdziwego, Boga miłości i mądrości. Słowo, które wypełnia nasze serce jest wszechmocne, dobre, jest prawdą i nie przestaje nas miłować. Udziela nam ono mądrości, jest pełne darów Ducha Świętego. Słowo zamieszkuje serce, które jest przestrzenią kryjącą nasze pragnienia, myśli, dobre i złe zamiary. Słowo nie cofa się przed niczym, co jest naszym życiem. Miłuje nas w całej prawdzie, bo do końca nas umiłowało; z tym wszystkim, co w nas jest. Jest Słowem prawdy, które nas przyjmuje i akceptuje takimi, jakimi jesteśmy. Dlatego kiedy się z nim spotykamy, miłuje nas w całej prawdzie o nas samych.
Nieraz nachodzi nas pokusa, aby stawać przed Bogiem nie takimi, jakimi jesteśmy, lecz jakimi chcielibyśmy być. Słowo, które miłuje nas w prawdzie domaga się od nas wydania na światło prawdy. Jest przecież Słowem Zbawiciela. W tym momencie możemy głęboko doświadczyć, co oznacza, że Słowo nas zbawia. Schodzi do naszego wnętrza, do otchłani naszych słabości i grzechu, do najbardziej mrocznych miejsc. Przychodzi zbawić nie tylko to, co zewnętrzne, ale i to, co ukryte przed ludzkimi oczami. Dlatego do tych, którzy spotykają się z nim jedynie zewnętrznie, sprawiają wrażenie ugładzonych, poprawnych, pięknych, Słowo będzie przemawiało jak do faryzeuszy: „groby pobielane, na zewnątrz piękne, a w środku pełne plugastwa, pełne nieczystości” (Mt 23,27). Słowo Boże chce nas zbawiać, chce nas wybawiać od tego, co najbardziej zatruwa nasze życie i je niszczy, od zafałszowania. Będzie nas ono oczyszczało i porządkowało. Dlatego, jak mówi Pismo Święte, Słowo staje się nieraz jak miecz obosieczny, który przenika do samej głębi, aby rozdzielić w nas to, co piękne i dobre, od tego co jeszcze złe, nieczyste, co zakłamane, szkaradne, nieuporządkowane. Jest jak miecz, który „rozdziela nas”, „przepoławia”, abyśmy w prawdzie zobaczyli to, czym możemy się cieszyć, za co Bogu dziękować, co możemy uznać jako jasną stronę życia, dobre owoce, które zrodziło w nas Słowo życia. Słowo przenika nas jak miecz, abyśmy także uznali to, co w nas jest niedobre. Pod wpływem Słowa odkrywamy naszą dwuznaczność. Jak mówi św. Paweł: dobro, którego pragniemy i zło, którego nie chcemy, którego nienawidzimy, a które jest w nas. Co to znaczy? Słowo Boże, które nas dotyka, które nas konfrontuje, domaga się od nas wyboru. Mówi do nas: „Patrz! Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście. (…) Kładę przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie więc życie, abyście żyli…” (Pwt 30,15.19).
W tym kontekście rozumiemy, że byłoby wielkim błędem zatrzymywać się w spotkaniu ze Słowem na meditatio. Słowo, jeśli pozwalamy mu zejść do serca, nie pozwoli na to. Rzeczywiście, nie wystarczy trwać w Słowie, koić się nim, napełniać, a nawet konfrontować, pozostając przy dotychczasowych wyborach, bez woli nawrócenia serca. Słowo Boże chce nas przeniknąć, aby doprowadzić do nowych wyborów życiowych. Oto dlaczego ostatnim momentem meditatio jest sýgkrisis. Słowo musi nieraz doprowadzić nas do kryzysu. W momencie jego przeżywania cierpimy, czujemy się rozdarci, wiemy że nie możemy stać pośrodku. Słowo nas porządkuje, chce wyprowadzić z chaosu życia. Kiedy po latach wspominamy takie momenty oczyszczenia, błogosławimy Boga za Słowo, które nam posłał, które nie dawało nam spokoju, które domagało się jasnego wyboru. Błogosławimy Boga, że nas „przepołowił”, skruszył, zburzył nasze grzeszne życie. Dziękujemy Mu za to, że oddzielił w nas zło od dobra. Kryzys jest nam potrzebny, ponieważ Bóg, kiedy nas prowadzi do wyboru, zawsze chce od nas czegoś więcej. Dlatego też będzie zsyłał na nas niezadowolenie z tego, co dotychczas osiągnęliśmy, abyśmy chcieli więcej. Będzie nas pytał jak Piotra: „Czy miłujesz mnie więcej?” (J 21,15). Słowo będzie nas niepokoiło również wtedy, gdy stać mnie na więcej, abym wspiął się wyżej.
Słowo prowadzi nas do wyboru. Czyni to, rozświetlając nasze serce, które jako najważniejszy organ słuchu, teraz staje się miejscem modlitwy, przestrzenią wyboru, którego dokonujemy przez modlitwę serca.
Do tej pory w lectio i meditatio Bóg mówił do nas. Pytaliśmy Boga: „Czego chcesz?”, pytaliśmy o znaczenie Jego Słowa a także: „Czego chcesz ode mnie?”. Pozwalaliśmy, aby osobiście dotykał nas Słowem. Pytaliśmy, słuchaliśmy, przyjmowaliśmy Słowo. Teraz na naszej drodze ma się dokonać przełom. Słowo dotarło do serca, zamieszkało w nim z całym swym bogactwem. Pod wpływem Słowa serce zaczyna mówić. Serce, napełnione Słowem, dotknięte przez nie, chce wołać do Boga. Oto dlaczego Bóg tak bardzo nalega, byśmy mówili do Niego, gdy porusza nas swoim Słowem. Chce nawet, abyśmy wiedli z Nim spór. Co to znaczy? Chce, abyśmy wypowiadali przed Nim wszystko, co dzieje się w nas pod wpływem przyjętego Słowa: nasze uczucia, myśli, abyśmy niczego nie tłumili. Żadna inna modlitwa nie jest tak głęboka jak modlitwa, która rodzi się w nas pod wpływem Słowa Bożego, ponieważ żadne słowo nie dotyka nas tak głęboko jak Słowo Boga. Tylko ono potrafi wejść w głębię naszego serca, tam gdzie nie dociera nasz umysł. Potrafi zejść do tych zakamarków serca, których nie jesteśmy świadomi, które skrywamy i które nie chcemy prze Bogiem otworzyć. Słowo Boże, jeśli jesteśmy hojni i wielkoduszni, powoli i cierpliwie będzie otwierało wszystkie zakątki naszego serca. W ten sposób nauczyliśmy się modlić tym, co najgłębiej w nas ukryte. Nikt nie potrafi wydobyć z nas czystszej i prawdziwszej modlitwy. W Słowie Duch Święty „przychodzi z pomocą naszej słabości. Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami” (Rz 8,26). To On wzbudza w nas prawdziwą i czystą modlitwę. Dzięki Niemu potrafimy modlić się całym sercem, jak dziecko. To On w naszych sercach woła: „Abba, Ojcze!” (Ga 4,6). Pod wpływem Słowa prawdy, Słowa wszechmocnego, nasza modlitwa serca staje się prawdziwa i mocna. Staje się potęgą, gdy pozwalamy, aby Słowo które nas porusza, doprowadziło nas do „wylania serca” przed Panem. Do takiej modlitwy zachęca nas psalmista: „Wylewajcie wasze serca przed Panem” (Ps 62,9).
Słowo Boże przez lectio i meditatio prowadzi nas do oratio. Oratio tłumaczy się jako „modlitwę”. Nie oznacza to jednak, że lectio i meditatio nie były modlitwami. Lectio divina jest modlitwą, która stopniowo narasta. Rozpoczyna się od słuchania, poznawania i zgłębiania Słowa i dochodzi do momentu, w którym serce przeniknięte Słowem „wybucha” modlitwą. Serce, w którym poczęło się Słowo, staje się brzemienne w Jego życie i rodzi modlitwę. Można powiedzieć, że w modlitwie serca Słowo staje się ciałem. Modlitwa, która powstaje w sercu, powoli rodzi życie: oczyszcza je, porządkuje, przemienia, czyni pięknym. Życiodajność tej modlitwy pochodzi od Słowa. Do tej pory nasze życie było osądzane, weryfikowane i konfrontowane przez Słowo. Teraz serce „reaguje” modlitwą. Modlitwa serca uwalnia każde uczucie, jakie się w nim znajduje. Jest to modlitwa spontaniczna i szczera. Słowo nigdy nie wymusza modlitwy. Serce reaguje samowolnie pod wpływem Słowa. Naturalnie dojrzewa do tego momentu, dlatego trzeba cierpliwie na niego czekać.
Nie od razu rodzi się modlitwa serca. Czasami Słowo przeżywane na meditatio gwałtownie prowadzi nas do modlitwy serca; innym razem przygotowuje je długo i powoli. Uczy nas cierpliwie modlić się tym, co przeżywamy. Ten czas trzeba wyczuć i osobiście na niego odpowiedzieć. Może się zdarzyć, że meditatio będzie się przedłużało na większą część dnia i serce będzie się czuło bardziej zapraszane do medytowania Słowa niż do odpowiadania na nie modlitwą serca. Może też zdarzyć się odwrotnie, że już podczas meditatio będzie pałało pragnieniem modlitwy. Jak widzimy, nie można ani wymuszać czasu modlitwy, ani też jego tłumić. Ważne jest, aby poddać się temu rytmowi, który wyznacza nam Słowo.
Modlitwa wyznania i prośby
Wróćmy do samego doświadczenia modlitwa serca. Czasem staje się ona bardzo trudna. Dzieje się tak wtedy, gdy w sercu jest wiele uczuć, których nie potrafimy odkryć przed Bogiem. One nas wewnętrznie blokują i zamykają. Ten stan nie musi wynikać ze złej woli. Czasem przeżycia są tak silne i liczne, że nie umiemy ich nazwać. Trzeba wtedy cierpliwie czekać w postawie gotowości, tak jak czekała Maryja, w której zamieszkało Słowo. Modlitwa dojrzewała w Niej powoli i „uwalniała” się w domu Elżbiety w hymnie Magnificat. Była to modlitwa duszy. Maryja woła: „Wielbi dusza moja Pana, i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy” (Łk 1,46-47). Maryja czuje się głęboko dotknięta przez Słowo, które w Niej zamieszkało. Pod jego wpływem zaczyna odczytywać to, co dzieje się w Jej życiu. Przy tym ma świadomość swojej małości i kruchości: „Bo wejrzał na uniżenie Służebnicy” (Łk 1,48). Na przykładzie Maryi wyraźnie widzimy, że modlitwa wyraża sytuację serca. Słowo prowadzi do modlitwy wyznania. Chce, abyśmy wyznali przed Bogiem to, co dzieje się w naszym sercu. Zauważmy, dlaczego Kościół tak mocno podkreśla, m.in. w sakramencie pokuty, rolę Słowa Bożego. W odnowionym obrzędzie sakramentu pokuty duży nacisk położony został na spotkanie ze Słowem Bożym. Dlaczego? Prowadzi nas ono bowiem do najgłębszego wyznania, również do wyznania naszych grzechów. Słowo najgłębiej odsłania nas przed Bogiem i sobą samym.
Modlitwa zawsze rodzi się w konkretnej sytuacji i ujawnia stan serca, jego pragnienia i zamysły. Taka modlitwa wymaga odwagi. Trzeba zgodzić się na „nieprzewidziane”. Oczywiście, można też się nie zgodzić. Można kontrolować siebie i swoje serce a także Słowo. Można żyć z nim na dystans, mieć je tylko w umyśle i nie dopuszczać do swojego serca. Wtedy modlitwa będzie powierzchowna, nie poruszy naszego serca, nie zaglądnie do naszej głębi, nie przemieni naszego życia, a przecież chcemy, aby była prawdziwa i nas nawracała.
Modlitwa serca nazywa po imieniu to, co się w nas dzieje. Jest to owoc spotkania ze Słowem prawdy, które wyzwala, sprawia, że w wolności potrafimy wypowiedzieć to, co się w nas dzieje: nasze poruszenia, odruchy, przeżycia. Czasem jest to modlitwa pełna przejęcia, ponieważ Słowo prawdy potrafi nas głęboko dotykać i otwierać. Przypomnijmy sobie rozmowę Samarytanki z Jezusem. Jezus powoli i ostrożnie prowadzi kobietę do jej serca i do jej historii życia. Najpierw wydobywa z niej pragnienie „wody żywej”. Poruszona słowami Jezusa z przejęciem prosi: „Panie, daj mi tej wody, abym nie pragnęła…” (J 4,15). Kiedy słyszy: „Idź, zawołaj swojego męża i wróć tutaj”, otwiera się przed Jezusem i wyznaje: „Nie mam męża”. I to jest prawda, ponieważ ten, którego ma teraz, nie jest jej mężem. Jezus przyzna jej rację. Teraz poruszona, mówi: „Panie, widzę, że jesteś prorokiem” (J 4,16-19). Jej „oratio” przemieniło się w świadectwo. Pełna silnych przeżyć, zostawia dzban przy studni i idzie do miasta, by podzielić się tym, czego doświadczyła (J 4,28-29).
Słowo potrafi przeniknąć nas do samej głębi tak, iż doświadczamy, że nie mamy przed Bogiem żadnych tajemnic. On zna nasze grzechy, naszą małość, nasze problemy i nasze nieuporządkowanie. Słowo może wyciskać łzy, rodzić poczucie małości. Zawsze jednak, nawet wtedy gdy staje się jak młot, jak miecz, pozostaje pełne nadziei. Nigdy nie przestaje rodzić chęci nawrócenia. To nie jest Słowo, które nas miażdży, tak jak nieraz czynią to ludzkie słowa lub myśli pochodzące od złego ducha. On zawsze używa kłamstwa, nie wyzwala ale gubi. Próbuje wchodzić w nasze serce ze złą myślą, z pokusą, aby nas policzkować i zniewalać. Oskarża nas, aby miażdżyć serce. Inaczej działa Słowo Boże. Oczyszcza nas, konfrontuje, osądza, aby nas zbawiać, aby nas nawracać. Taka jest różnica między Słowem Boga a słowem, które może pochodzić od demona. Jeśli więc w sercu jesteśmy kuszeni, by oskarżać siebie, musimy się zapytać, od kogo pochodzi takie działanie. Słowo Boże dotyka nas nieraz aż do bólu, ale zawsze po to, aby leczyć. Nigdy nie przestaje być Słowem obietnicy. Zapowiada jutrzenkę nadziei, jest Słowem, które kieruje nas ku życiu, a nie śmierci, rozbudza w nas pragnienie lepszego życia.
Oratio, które rodzi się ze spotkania ze Słowem, także jest bardzo osobistą modlitwą, ponieważ każdy z nas tworzy osobliwą historię zbawienia. Każdy z nas ma określoną historię życia, przeżywa określone uczucia. Słowo Boże wchodzi w historię naszego życia. Czasem nachodzi nas pokusa, aby wymazać z pamięci część naszej historii, aby ją zapomnieć, stłumić w sobie. Tymczasem Słowo Boże wypełnia ją, zarówno przeszłość, teraźniejszość jak i przyszłość. Nasze życie jest historią zbawienia. Słowo nas umiłowało, chce przywracać życie wszędzie tam, gdzie jest śmierć. Dlatego zaprasza nas, abyśmy modlili się pełnią naszego życia. Musimy wrócić do zapomnianych, opuszczonych, mrocznych historii, które nie pozwalają nam żyć w pełni. Słowo wraca z nami do tego, co nas blokuje, co nas zamyka na życie i sprawia, że ciągle chodzimy smutni, poranieni, nie umiemy zdobyć się na gest przebaczenia. Ile takich doświadczeń z przeszłości zamyka nas na Słowo? Czasami Słowo będzie przypominało nam jakieś sytuacje, ale nie po to, by nas zadręczać, ale by nas wyzwolić od tego, co nas zamyka i hamuje nasz rozwój i powołanie. Słowo Boże leczy do głębi. Dotknięci przez nie możemy poczuć się zaproszeni, by wylać przed Bogiem żale, które od lat były tłumione. Ono pozwala nam wypowiedzieć Stwórcy wszystko, co nas boli.
Nieraz będzie to bardzo prosta modlitwa, pojedyncze wyznania dyskretnie szeptane w sercu, modlitwa „za zamkniętymi drzwiami”, za które wpuszczamy tylko Boga. Innym razem „wybuchnie” na zewnątrz. Będzie podobna do płaczu Piotra, który „wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał” (Łk 22,62). W jednym i drugim przypadku ważne jest, że przed Bogiem wyznajemy to co, w nas się dzieje. Taka modlitwa przełamuje nasze wewnętrzne blokady, tendencje do zamykania się i ukrywania. Słowo Boże uświadamia nam, że nie ma w nas takich doświadczeń, nawet gdyby były najgorsze i najtrudniejsze, którymi nie możemy się podzielić. W tym kontekście najbardziej wymownym oratio staje się nasze wyznanie, które przeżywamy w konfesjonale. W czasie sakramentu pokuty rodzi się nasza najtrudniejsza modlitwa. Modlimy się naszym grzechem, a więc tym, co nas najbardziej zawstydza, upokarza, co przypomina nam o naszej małości. Taka modlitwa otwiera nas na nasze małości. Taka modlitwa otwiera nas na nasze przebaczenie. Oczywiście, leczy nas nie samo wyznawanie grzechu, ale Słowo miłosierdzia. To ono otwiera nas na przebaczenie i uzdrawia. Słowo sakramentalnego rozgrzeszenia ma moc, ponieważ zawiera Bożą obietnicę: „Weźmijcie Ducha świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone” (J 20,23). A jednak Słowo, które zawiera moc Ducha, nie dokona w nas niczego, jeśli sami nie wyznamy tego, co kryje się w naszym wnętrzu, jeśli nie wylejemy przed Nim naszego serca. Czas oratio, jakim jest sakrament pokuty, przypomina nam, że nie ma w nas takich doświadczeń, którymi nie możemy się modlić, na które Bóg nie czeka.
Modlitwa wyznania domaga się odkrycia pokładów naszych przeżyć i uczuć. Pod wpływem Słowa serce zdolne jest do wypowiedzenia tego, co się w nas dzieje ale także tego, co przeżywa. Różnica wydaje się trudna do uchwycenia. Chodzi mianowicie o to, aby wypowiedzieć także to, co odczuwamy, przeżywając nasz grzech, naszą bezradność. Chroni nas to przed zewnętrzną modlitwą, w czasie której przemilczamy nasze wewnętrzne doznania. W naszym bólu albo zawstydzeniu może zagnieździć się pokusa zamknięcia się, zasklepienia, nie wypowiedzenia wszystkiego do końca. Ból może zamknąć serce na długie lata. Można wyznawać najtrudniejsze grzechy i przemilczać rany, które one w nas pozostawiły. Rany nieleczone ropieją. Serce zatapia się w bólu.
Dlatego bardzo ważne jest, aby ten ból, cierpienie zamienić w modlitwę. Zauważmy, jak istotne jest to również w przeżywaniu sakramentu pokuty. Nie chodzi jedynie o wyznanie grzechu, ale także opowiedzeniu o naszym bólu. Wyznanie powinno dotykać także naszego stanu duchowego i psychicznego. Zwróćmy uwagę, że w formule rozgrzeszenia Słowo Boże dotyka w nas dwóch warstw. W odpowiedzi na nasze oratio słyszymy: „Niech ci udzieli przebaczenia i pokoju…”. Słowo rozgrzeszenia leczy nas nie tylko z grzechów, ale także z naszych zranień, ze wszystkiego, co odbiera nam pokój serca. Nasze rany, także po wyznaniu grzechów, potrafią nas mocno niepokoić i wprowadzać w nowe choroby serca, w nowe upadki. Tak więc ważne jest, aby świadomie wylewać przed Bogiem to, co jest w nas raną po grzechu. Oratio pod wpływem Słowa prowadzi nas do modlitwy prośby – to jest bardzo ważny moment modlitwy. Chodzi o to, aby odkrytą prawdę o naszym życiu zamienić w prośbę, która otwiera serce. Chodzi więc o to, aby przemienić nasze przeżycia, wewnętrzne doznania w prośbę.
Modlitwa dziękczynienia i uwielbienia
Pod wpływem Słowa może rodzić się w sercu jeszcze inny rodzaj modlitwy. Nieraz doświadczamy jej bardzo głęboko. Słowo potwierdza i pogłębia w nas także to dobro, które już w nas jest. Zwraca na nie uwagę. Otwiera oczy serca na dobro, którego doświadczamy. Dzięki Słowu, które zamieszkuje serce widzimy, jak Bóg cudownie w nas działa. Im bardziej serdeczna jest nasza więź ze Słowem, tym więcej widzimy. To bardzo piękne doświadczenie. Osoba, która do tej pory widziała w swoim życiu tylko cierpienie, tylko zmaganie, nagle pod wpływem Słowa odkrywa, jak Bóg był obecny i działał w jej życiu, jak ją chronił, wybawiał, prowadził, nosił na rękach. Słowo odkrywa w nas dobro, którego dokonał Bóg. Za każdym dobrem stoi Jego dobroć. Nie ma człowieka, w którym Bóg nie dokonuje dobra. Wiele smutku rodzi się w nas z tego powodu, że nie jesteśmy zdolni odkryć dobra, które jest w nas i dobroci Boga, który nie przestaje się o nas troszczyć.
Jeśli modlitwa prośby otwiera nasze serca na wyznawanie biedy, grzechu i bezradności, to modlitwa dziękczynienia rozszerza serce. Człowiek wdzięczny to człowiek o wielkim sercu. Gdy doświadcza on w sobie dobra, gdy czuje w sobie dotyk Boga, staje się mocniejszy, pewniejszy. Słowo, które zamieszkuje w sercu, chce nas błogosławić, to znaczy dobrze o nas mówić. Bóg jest dla nas życzliwy, pragnie cieszyć się naszym życiem. Przypomnijmy sobie słowa, które Maryja słyszy przy zwiastowaniu: „Bądź pozdrowiona, łaski pełna, Pan z Tobą, Błogosławiona jesteś mędzy niewiastami! (Łk 1,28). Pamiętajmy jak płonie Jej serce w Magnificat. Czuje się naprawdę wybrana, pomimo swojej kruchości: „Błogosławić mnie będą odtąd wszystkie narody” (Łk 1,48).
Modlitwa serca uwalnia serce, a modlitwa dziękczynienia je rozszerza. Słowo Boże uczy nas całym życiem dziękować za to, czego wcześniej nie potrafiliśmy w nim odkryć i uznać jako dobro pochodzące od Boga. Uczy nas dziękować całym sercem, czule. Co więcej, przez dziękczynienie Słowo Boże prowadzi nas do stanu uwielbienia, do ekstazy – gdy wypełnia nas pokojem, gdy nie możemy się wręcz nadziwić, widząc Boże działanie; gdy wypełnia nas radość, pokój, gdy czujemy jak smak i woń Słowa rozprzestrzeniają się w nas, zaczynamy wielbić Boga jak Maryja.
Modlitwa Słowem i modlitwa Słowa
Zwróćmy teraz uwagę na szczególną cechę modlitwy Słowem, jaką jest oratio. Oratio jest w lectio divina nietypowym rodzajem modlitwy. Słowo, którego słuchaliśmy w lectio, które przyjmowaliśmy w meditatio, które zamieszkuje nasze serce, teraz staje się treścią modlitwy. Co to znaczy? Od tej pory nasza modlitwa nie tylko zawiera problemy serca, nie tylko opowiada to, co się w nim dzieje, nie tylko prosi, nie tylko dziękuje, nie tylko wielbi, ale czyni to wszystko przeniknięta wcześniej usłyszanym i przyjętym Słowem. Słowo wciela się w nasze życie, we wszystko, co przeżywa serce! To bardzo ważne. Słowo usłyszane i przyjęte staje się teraz w naszym życiu modlitwą. To ono podpowiada mi, jak mam się modlić. Im głębsza będzie moja zażyłość ze Słowem, tym bardziej będzie ona wyrażana przez naszą modlitwę.
Spójrzmy na Maryję, wsłuchajmy się w Jej Magnificat. Jeśli przeanalizujemy tę modlitwę zobaczymy, że jest ona „utkana” z różnych słów zaczerpniętych z Biblii. Maryja modli się Słowem Boga, tym które wcześniej odkrywała, którym żyła. W Magnificat znajdujemy fragmenty z Księgi Psalmów, Izajasza i Hioba, a także inne święte teksty. Maryja używa tych słów w modlitwie, ponieważ na co dzień żyła Słowem, zachowywała je i rozważała. Stało się ono integralną częścią Jej życia.
Oczywiście nie chodzi o modlitwę, która jest mechanicznym powtarzaniem treści wyuczonej na pamięć. Chodzi o Słowo powtarzane przez serce, które nim żyje. Ilekroć przyjmujemy Słowo z wiarą, tylekroć pod jego wpływem dokonuje się w nas głęboki proces. Zanurza się ono w naszym życiu, w naszych myślach, uczuciach i pragnieniach. Co to znaczy? Kiedy zaczynamy się modlić Słowem, wypowiadamy to Słowo, które wcieliło się w nasze życie. Możemy powiedzieć, że moja modlitwa, która wraca do Boga, jest nasycona moim potem, wysiłkiem, uśmiechem, moimi łzami, moim lękiem, bezradnością, pragnieniami, jest zanurzona w moich ranach. Na modlitwie doświadczamy szczególnego zjednoczenia Słowa z naszym życiem. Jezus Chrystus jest najgłębszym objawieniem się tego Słowa, które jednoczy się z człowieczeństwem, staje się człowiekiem!
Forma oratio
Kiedy nasze serce będzie przeniknięte Słowem, pełniej odkryjemy wartość naszej modlitwy, którą praktykujemy codziennie w różnych formach. W ten sposób nasze oratio może przybierać różne formy. Wiele osób chętnie modli się psalmami, ponieważ odnajduje w nich odbicie swojego życia. Zawierają one wszystkie problemy ludzkiego serca. Modląc się psalmami możemy odnaleźć w nich, tak jak Jezus na krzyżu, osobistą modlitwę serca. Jeśli będziemy medytować Słowo, będziemy je przemadlać w lectio divina zobaczymy, jak modlitwa psalmów będzie wyrażała to, co się w nas dzieje. W psalmach, którymi się modlimy, będziemy odnajdywali siebie.
Taką modlitwą jest różaniec rozumiany jako modlitwa biblijna. Utkany jest on ze Słowa Bożego i ludzkiego. Modląc się modlitwą różańcową, powtarzając „zdrowaśki” możemy w niej zawrzeć to, co dzieje się w nas. Czas oratio może być także wypełniony prostymi aktami strzelistymi złożonymi ze słów, które zachowujemy w sercu.
Oratio ma szczególne znaczenie, ponieważ jest to modlitwa Słowem Bożym, które spotkało się z naszym życiem, które nas przeniknęło, które wcieliło się we wszystko, czym żyjemy. Właśnie tym Słowem zaczynamy się modlić.
Eucharystia – szczyt oratio
Oratio jest także modlitwą, w której zawieramy życie naszych bliźnich. Pamiętajmy, że nasze życie, w które wkracza Słowo Boże, nigdy nie jest oderwane od historii innych ludzi, zwłaszcza tych, z którymi żyjemy w rodzinie, wspólnocie. Moje zbawienie dotyczy także innych, podobnie jak zbawienie innych dotyczy mnie. Stąd oratio posiada swoje szczególne miejsce w liturgii eucharystycznej.
Zauważmy, że Eucharystia jest wspólnym doświadczeniem oratio. Jest jego szczytem. Nasze serce nie jest bezludną wyspą. Słowo, które zamieszkuje we mnie, mieszka także w innych. Istnieje między nami „pokrewieństwo przez Słowo”, to dlatego wspólnie słuchamy Słowa, razem je rozważamy i nim się modlimy. Takie znaczenie ma choćby „modlitwa wiernych”. Następuje ona zawsze po usłyszeniu Słowa Bożego, jest wspólną odpowiedzią, reakcją serc na to, co wcześniej mówiło do nas Słowo. Jest modlitwą całej wspólnoty. Pod wpływem Słowa modlimy się za siebie nawzajem. Naszym sercem modlimy się za innych.
Eucharystia jest szczytem oratio: wyznania, prośby, dziękczynienia i uwielbienia; jest komunią ze Słowem. W Eucharystii doświadczamy co oznacza, że Słowo staje się Ciałem w naszym sercu i pośród nas. W ten sposób oratio w sposób naturalny i konieczny staje się modlitwą Kościoła. Jest to jeden z istotnych elementów lectio divina, jeden z najważniejszych kryteriów prawdziwej modlitwy. Lectio divina zawsze prowadzi do wspólnej modlitwy za innych i z innymi.
Rodzi się nowe doświadczenie
Kiedy modlitwa otwiera nas na osobistą sytuację życia, kiedy otwiera nasze serce na świat, kiedy stawia nas w samym środku naszego serca i świata innych, właśnie wtedy zbliżamy się do ostatniego etapu drogi. Jesteśmy blisko głębokiego zjednoczenia z Tym, który mówił do nas, którego Słowo przyjęliśmy, bo przeniknęło całe nasze życie. Wcieliło się w nie. Słowo nauczyło nas odkrywać Go w każdym momencie naszego życia. Przez lectio, meditatio i oratio doświadczyliśmy coraz mocniej, jak bardzo Słowo żyje naszym życiem, jak się z nami pragnie jednoczyć, jak nas przemienia, oświeca, umacnia, nawraca. Jest to Słowo, które od początku, od chwili gdy je usłyszeliśmy, zaprasza nas i przygotowuje do szczególnego doświadczenia: zjednoczenia z Nim samym, z Jego osobą pośród naszego życia, pośród historii świata, w którym żyjemy. Czujemy się głęboko przeniknięci Słowem i Jego obecnością. Doświadczamy wierności Słowa, które nigdy nas nie opuszcza, zawsze jest z nami. Tak rodzi się doświadczenie contemplatio.
4. Contemplatio: modlitwa obecności
Od oratio do contemplatio
Cały wysiłek drogi lectio divina byłby bezcelowy, gdyby ostatecznie nie prowadził nas do tego, co jest celem lectio divina – do contemplatio. Zwróćmy uwagę, jak głęboka logika kryje się w tej duchowej drodze i jaki proces się na niej dokonuje. Lectio divina nie jest metodą modlitwy czy pobożną praktyką do wypełniania. Jest wyborem stylu życia. Jest procesem duchowym, który przekształca nas w nowego człowieka, powoli prowadzi do pełni życia, do pełni człowieczeństwa. Potrzebne nam jest słuchanie Słowa, aby prowadziło nas do jego przyjęcia. Trzeba przyjąć Słowo w sercu, aby doprowadziło nas do intymnego dialogu z Tym, który do nas mówi. Potrzebny nam jest intymny dialog z Bogiem, aby doprowadził nas do tego, co jest samym szczytem spotkania ze Słowem, a mianowicie: do zjednoczenia z Nim samym.
Słowo jako podkreślenie naszej obecności jest niepotrzebne. Wystarczy sama osobowa obecność. To szczególne doświadczenie towarzyszyło mistykom, którzy powtarzali: „Bóg sam wystarczy”. Słowo ostateczne jest objawieniem się Boga w naszym życiu. Jest to obecność, która oczyszcza, oświeca, przemienia. Kiedy doświadcza się miłującej obecności, słowa są już niepotrzebne. Pozostaje osobowe doświadczenie Boga, Jego miłości, pozostaje jedno Słowo obecne pośród nas, zjednoczone z nami. Tym Słowem jest: „Jezus”. Św. Ambroży powie, że „Bóg wypowiedział tylko jedno Słowo, lecz wiele było słyszanych”. Słowa zapisane w Księdze ostatecznie prowadzą do zjednoczenia z jednym Słowem, a przez Niego z Ojcem i Duchem.
Obecność przekracza słowo. Możemy to zrozumieć i odczuć odwołując się do naszego ludzkiego doświadczenia. Są takie spotkania, w których nie używamy wielu słów, albo nawet żadnego. Słowa nie są potrzebne a nawet przeszkadzają. Każde słowo, którego by się użyło w tym momencie jest zbyt ograniczone by wyrazić to, czego doświadczamy poprzez samą obecność. Najgłębszym doświadczeniem obecności jest zjednoczenie.
Lectio divina ostatecznie prowadzi nas do kontemplacji Słowa Wcielonego, to znaczy do zjednoczenia z Tym, który jest Słowem-Osobą. W tym zjednoczeniu lectio divina jest drogą, na której rozwija się i powoli spełnia życiowe powołanie każdego z nas. Jest to powołanie do zjednoczenia z Bogiem, do bycia z Nim na zawsze. Ostatecznym celem każdego powołania jest powrót do boskiego łona, z którego wyszliśmy, w którym nas umiłował od początku i miłuje do końca. Ten powrót dokonuje się przez Jezusa, „który jest w łonie Ojca i o Nim pouczył” (J 1,18).
Życiowe powołanie
Jesteśmy powołani do wiecznego kontemplowania Boga, do wpatrywania się w Jego oblicze. Jest to ostatni etap drogi naszego życia – etap wieczny. Ten etap się nie kończy. Do niego zmierza cała lectio divina, o której już wcześniej powiedzieliśmy, że nie jest zwykłą praktyką, ale wyborem sposobu życia, wyborem pewnej mentalności życia, nadziei życia. Trzeba zaznaczyć, że ten etap drogi, który nazywamy contemplatio, jest bardzo dyskretny. Wprowadza nas w przestrzeń intymnego przebywania z Bogiem. To przebywanie przekracza słowa. Można je nazwać dialogiem obecności, która wypełniona jest miłością i pokojem. Warto odwołać się w tym momencie do własnego doświadczenia – do tych momentów, w których odczuwaliśmy, że wystarczy „tylko być”, że wszystko inne jest zbyteczne, oprócz trwania w Jego obecności. Jest to doświadczenie obecności, która nas przenika i sprawia, że chce po prostu być i trwać.
W lectio divina nie zawsze i nie od razu dochodzi się do tego etapu. Wiele zależy od tego, czy Słowo naprawdę stanie się najważniejsze w naszym życiu, czy będziemy go szukali, czy będziemy słuchali Słowa całym sercem, czy pozwolimy mu przebywać w nas i czy będziemy go strzec, aby mogło nas wypełniać, czy odpowiemy na nie. Kontemplacja jest właśnie owocem tych wszystkich etapów. Nie ma zjednoczenia bez pragnienia słuchania; nie ma zjednoczenia bez przebywania, bez odpowiadania na Jego miłość.
Ten moment contemplatio nie zawsze jest długim doświadczeniem. Może być chwilą głębokiego doświadczenia obecności, która przeszywa nas do głębi, która może trwać jak jedno uderzenie serca, a pozostanie utrwalona na całe życie. Kontemplacja jest związana z dyspozycją naszego serca. Bóg nigdy nie użyje swojej wszechmocy, aby wtargnąć do naszego serca. Stoi u drzwi i czeka: „Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną” (Ap 3,20). Jeśli przez lectio i meditatio pozwolimy Słowu pukać do naszych drzwi, jeśli zachowamy je z miłością w sercu, wtedy On sam wypełni nasze wnętrze swoją obecnością: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i mieszkanie u niego uczynimy” (J 14,23).
Contemplatio jest momentem bardzo osobistym. Trudno opisywać ten moment, ponieważ każdy z nas, kiedy jest nam dane przeżyć to doświadczenie, opisze je w inny sposób. Możemy jedynie przytoczyć opisy tych ludzi, którzy doświadczali kontemplacji, intymnego zjednoczenia z Bogiem. Contemplatio może streszczać się w bardzo prostych słowach: „Doświadczam, że Bóg mnie kocha”, „Czuję się umiłowany przez Boga”, „Bóg zna moje imię”, „Bóg jest moim jedynym pragnieniem”, „Bóg mnie zaprasza”, „Bóg mnie wzywa”. Modlitwa kontemplacji bywa różnie nazywana, zawsze jednak podkreśla intymność: „modlitwa bez słów”, „modlitwa odpocznienia”, „modlitwa obecności Boga”, „modlitwa wpatrywania się w Jego oblicze”.
Jedno jest pewne, co należy z mocą podkreślić wbrew obiegowym poglądom, kontemplacja nie jest nadzwyczajnym doświadczeniem. Nie jest zarezerwowana dla ludzi wyjątkowych, dla wybranych. Ona jest przeznaczeniem każdego człowieka. Powołanie do kontemplacji jest integralną częścią naszego życia, największą zdolnością naszej natury. Jest zdolnością boską, bo od Niego otrzymaną. Jesteśmy powołani do wiecznej kontemplacji, bo wieczność będzie nieustannym kontemplowaniem Boga.
Rodzimy się do życia z darem kontemplacji! Potrzebujemy jednak Słowa, które nas stworzyło i nieustannie stwarza do modlitwy, ponieważ z powodu grzechu tłumimy w sobie ten dar, wpadamy w chaos, w napięcia, tracimy pewność obecności Boga. Dzięki Jego Słowu możemy nieustannie odnajdywać w sobie dar kontemplacji. Kontemplacja jest najdojrzalszym owocem działającego w nas Słowa. Słowo, które nigdy nie przestaje do nas przemawiać, chce nas wypełnić, abyśmy doświadczyli obecności Boga.
Kontemplacja i nasza słaba natura
Stan kontemplacji nawet wtedy, gdy staramy się żyć Słowem Bożym, jest trudny do osiągnięcia. Wiemy dobrze, jak trudno jest trwać w obecności Boga bez słów, chociaż nieraz tego bardzo pragniemy. Kiedy próbujemy wejść w modlitwę obecności dostrzegamy w sobie napięcie, rozdwojenie, rozbicie: bardzo chcemy być z Nim a jednocześnie nie potrafimy. Łatwiej jest nam zgodzić się na pracę, na działanie, niż kontemplować Boga. Każdy z nas przeżywa swoiste napięcie, ponieważ mieszka w nas grzech. Kiedyś, w wieczności to napięcie zniknie, ponieważ raz na zawsze zostanie pokonany szatan i grzech nie będzie już nas rozdzielał. Osiągniemy wtedy zdolność głębokiego bycia z Przedwiecznym.
Póki co doświadczenie kontemplacji przeżywamy w obliczu naszej grzesznej natury, w warunkach wewnętrznego rozdarcia. Paweł wyznaje: „mieszka w nas grzech” (zob. Rz 7,14-25). Jeśli jednak pozwolimy Słowu w nas mieszkać i będziemy go strzec, ono będzie nas wyprowadzało z wewnętrznego rozbicia. Oto dlaczego tak ważne jest napełnianie się Słowem doskonałym, w którym nie ma grzechu, które jest Słowem czystym, nigdy nie jest dwuznaczne, jest Słowem miłości, pokoju i głębokiej harmonii. Oto jak ważne jest, aby wypełniało nas to samo Słowo, które wybrało nas przed założeniem świata, zanim pojawił się grzech pierworodny. To Ono stworzyło świat, wyprowadziło życie z nicości i chaosu, nadało mu porządek, uczyniło go pięknym.
Słowo, gdy je przyjmujemy, jest Słowem życia, które nas nieustannie porządkuje i na powrót czyni pięknymi. Oto dlaczego doświadczenie kontemplacji jest ściśle związane z doświadczeniem Słowa. Tylko Bóg może nas prowadzić do tej zdolności. Wcześniej jednak może nas doprowadzić do nawrócenia, abyśmy odwrócili się od siebie, nie skupiali się na sobie, lecz w Nim utkwili nasze spojrzenie. Ten proces nawrócenia szczególnie dokonuje się w oratio. Chodzi o zasadnicze nawrócenie które sprawia, że w centrum naszych pragnień, myśli i zamiarów stoi Bóg. Kontemplacja jest owocem nawrócenia. Jesteśmy zdolni do kontemplacji, kiedy w centrum naszego życia stoi Bóg a nie my, sprawy Boże a nie nasze. Tymczasem najczęściej to właśnie zmartwienia biorą nad nami górę. Również grzech potrafi niszczyć nasze życie. Kontemplacja natomiast wyraża najgłębszą prawdę: Bóg jest centrum naszego życia.
Powiedzieliśmy, że w kontemplacji otwieramy się na obecność Jezusa – Słowa Wcielonego. Co to oznacza dla życia? Kiedy Słowo Boże przebywa w nas z całym swym bogactwem, Bóg może ubogacać nas swoim życiem. Oddajemy Mu nasze kruche życie, a On nas wypełnia swoim. Oddajemy Mu nasze małe pragnienia, a On wypełnia nas swoimi pragnieniami. Oddajemy Mu nasze myśli, uczucia, a On wypełnia nas swoimi myślami i uczuciami. Kontemplacja chrześcijańska oznacza posiadanie tych samych uczuć, które były w Jezusie Chrystusie (Flp 2,5). Dodajmy: te same pragnienia, te same zamiary, dążenia, które są w Bogu. Tak naprawdę to nie my zmieniamy nasze życie, wtedy Bóg nie byłby nam potrzebny: to On je zmienia. Dlatego im głębiej się z Nim zjednoczymy, tym bardziej otwieramy się na przemianę życia, której dokonać może tylko On. Kontemplacja kształtuje w nas proste spojrzenie, które sprawia że patrzymy na wszystko i wszystkich oczyma Boga.
Kontemplacja i codzienność
Mogą zrodzić się w nas pytania: Czy tak pojęta kontemplacja nie jest szukaniem życia poza ziemią, „w obłokach”? Czy taka modlitwa nie jest ucieczką od rzeczywistości, nie alienuje nas, nie odrywa od naszej codzienności? Czy czasami nie „angelizuje” życia, ucząc subtelnej formy ucieczki od świata? Czy w ogóle jest realna? Można by odpowiedzieć, że skoro jest naszym ostatecznym przeznaczeniem, to nie ma w naszym życiu niczego bardziej realnego i bardziej trwałego od kontemplacji. Taka właśnie kontemplacja uczy nas przeżywać rzeczywistość „do końca”. Jest owocem spotkania ze Słowem wcielonym. Ono stało się ciałem i mieszkało między nami. Nikt bardziej od Słowa Bożego nie uczy nas życia tak głęboko zakorzenionego w codziennej rzeczywistości. I nikt bardziej od Słowa nie uczy nas jej przeżywania w zjednoczeniu z Bogiem. Ludzie kontemplacji to osoby, które mają głęboki kontakt z codziennością. Wystarczy przywołać na myśl postać Maryi, prostej kobiety, która ciężko pracowała, była mocno doświadczana w życiu, a jednocześnie pozostawała w intymnej relacji z Bogiem. Ponieważ słuchała, przyjmowała, zachowywała i wypełniała Słowo, potrafiła także głęboko odczytywać swoje życie z perspektywy Słowa.
Kontemplacja jest początkiem przemiany świata, naszej rodziny, wspólnoty, zaczyna się bowiem od przemiany naszego serca. Kontemplacja przemienia serce i dlatego przemienia świat. Etymologiczne znaczenie słowa contemplatio pozwala nam zrozumieć, czym jest kontemplacja w konkretnej rzeczywistości życia. Słowo to składa się z dwóch członów wyrazowych: z przyimka cum i z rzeczownika templatio. Słowo templatio należy kojarzyć ze słowem templum, czyli „świątynia”, ale nie tylko w tym znaczeniu, w jakim potocznie je rozumiemy. Słowo templum odnosi się także do „horyzontu niebios”. Niebiosa są największą świątynią Boga, która roztacza się nad światem i okrywa świat i wszystko, co on zawiera. Okrywa moją historię życia, to wszystko, co tworzy ziemię, co tworzy moje życie na niej. Obejmuje to wszystko, czym żyję, jest stylem życia. Moje życie jest świątynią Boga, a moja codzienność Jego mieszkaniem.
Z tego wynika, że doświadczenia kontemplacji nie należy kojarzyć jedynie z pojedynczym „duchowym przeżyciem”, z wybranym ustronnym miejscem, z kaplicą, z trwaniem przed Najświętszym Sakramentem. Owszem, te momenty i miejsca, w których spędzamy czas na intensywnej modlitwie mają nas powoli prowadzić do kontemplacji w życiu codziennym, do dostrzegania i coraz głębszego przeżywania obecności Boga pośród najbardziej szarej codzienności. Bóg jest głęboko zjednoczony ze mną nie tylko w kaplicy, nie tylko wtedy, kiedy Go adoruję w Najświętszym Sakramencie. Najświętszy Sakrament, kaplica, adoracja przypominają mi, że Bóg mieszka ze mną i każdy skrawek ziemi jest przez Niego zamieszkany. Bóg żyje moim życiem. Moja codzienność jest Jego mieszkaniem. On chce, abym nauczył się jednoczyć z Nim w każdej sytuacji. Kontemplacja nie polega więc na oddzieleniu tego, co duchowe od tego, co materialne, lecz na zjednoczeniu tego, co boskie z tym, co ludzkie.
Kontemplacji uczy nas Słowo Wcielone. W Jezusie Chrystusie to, co boskie jednoczy się z tym, co ludzkie. Oto jak nam się objawia jedyne, ostateczne Słowo: wszechmocny, przedwieczny rodzi się w Betlejem, mieszka w Nazarecie, staje się bratem i „sąsiadem” człowieka, pracuje jak my, rozmawia jak my, przeżywa jak my. Jest z nami we łzach, w cierpieniu, radości, zabawie – we wszystkim, czego doświadczamy. Człowiek kontemplacji to człowiek, który nauczył się dostrzegać w swojej codzienności żywego Jezusa Chrystusa. Nasze zjednoczenie z Jezusem – Słowem wcielonym będzie uczyło nas głębokiego zjednoczenia z Bogiem w tym świecie: tu i teraz. Będzie nas uczyło i uzdalniało do odkrywania w tym, co ziemskie, co proste, co zwyczajne, obecności Boga, Jego działania, Jego miłości i Jego woli. Kontemplacja leczy nas z niebezpiecznej „schizofrenii”, która sprawia, że oddzielamy życie duchowe od rzeczywistości dnia codziennego. Stać się człowiekiem kontemplacji oznacza odnajdywać Boga we wszystkich sprawach. Dokonanie takiej syntezy w życiu jest czymś szczególnym, najbardziej człowieczym. I w tym ma nam pomagać lectio divina. Człowiek kontemplacji to człowiek, który uzyskał bystrość widzenia sercem, w którym zamieszkało Słowo. Ono uczy go patrzeć na świat i na wszystko, co przeżywa oczyma Boga. Ponieważ jego serce wypełnia Słowo potrafi dostrzegać Boga wszędzie tam, gdzie innym wydaje się nieobecny, gdzie inni widzą zło. Człowiek kontemplacji jest człowiekiem nadziei, radości, zaufania i zawierzenia. Dlatego nie traci pokoju nawet wtedy, gdy cierpi z powodu zła.
Kontemplacja rodzi w sercu swoistą intuicję – zdolność wyczuwania tego, co boskie i odczytywania rzeczywistości do głębi przenikniętej Jego obecnością. Taki człowiek zdolny jest ewangelizować codzienność, ponieważ pozwolił Słowu ewangelizować swoje serce. Taki jest proces, który dokonuje się na drodze lectio divina. Od osobistego spotkania ze Słowem do przemiany serca i świata. Słowo najpierw rodzi się w sercu, potem wychodzi na ulice, wkracza w codzienne życie i je przemienia. Lectio divina jest sposobem życia, który może zmienić nas do głębi, a przez nas także świat – ten konkretny, w którym na co dzień żyjemy.
Proponowana droga powinna stawać się drogą codzienną, fundamentalną wartością życia. Uczy nas bowiem wiary w moc Słowa, które się wciela w naszą historię i ją przemienia aż do zjednoczenia z Tym, który jest Panem historii, Panem naszego powołania i życia.
Archiwum KWPZM