Bednarz Mieczysław SJ, Jezus ukrzyżowany i Krzyż w życiu zakonnika

O. Mieczysław Bednarz SJ

JEZUS UKRZYŻOWANY I KRZYŻ W ŻYCIU ZAKONNIKA

Materiały Komisji Wychowania i Nauki KWPZM, Kraków, 16 stycznia 1968 r.

 

„Kto nie bierze krzyża swego, a idzie za mną, nie jest mnie godzien” Mt 10,38.

„Kto nie nosi krzyża swego, a idzie za mną, nie może być uczniem moim” Łk 14,27.

  1. KRZYŻ W ŻYCIU LUDZKIM

Powszechnie rozumiano, że tezą filmu „Matka Joanna od Aniołów” było unaocznić szkodliwość życia w celibacie jako w sytuacji nienaturalnej, która prędzej czy później zemści się, stwarzając stany nienormalne, patologiczne. W recenzji tego filmu K. T. Töplitz zakwestionował tę zbyt uproszczoną tezę, zaznaczając, że cała ludzka kultura zrodziła się z tego, że ludzie przeciwstawiali się swej naturze, przekraczając ją na rzecz wyższych, właśnie kulturalnych wartości. Gdybyśmy żyli tylko według natury, pisał krytyk, do tej pory bylibyśmy troglodytami …

Jeśli Töplitz ma rację, a trudno mu jej odmówić, to trzeba uznać przezwyciężenie siebie, przeciwstawianie się ślepym czy instynktownym popędom natury za czynnik kulturotwórczy, dzięki któremu człowiek rozwija się, postępując od stanu dzikości i barbarzyństwa do stanu cywilizacji i kultury, Życie zadało kłam optymistycznym teoriom spod znaku Pelagiusza i Jana Jakuba Rousseau o wrodzonej dobroci człowieka. W samej tylko Europie nazwy takich miejscowości jak Oświęcim, Majdanek, Dachau, Mauthausen, Ravensbrück przejmują grozą wobec okrucieństwa człowieka.

Dwie zasady wyznaczają drogę rozwoju człowieka: Poznaj samego siebie – zasada starożytnej mądrości, tak droga Janowi XXXIX. Zaprzyj sam siebie – zasada Jezusowa, podjęta przez apostołów, przez wszystkich wiernych naśladowców Chrystusa. Dzięki tym zasadom człowiek przekracza w sobie samego siebie, pnąc się ku wyższej formie człowieczeństwa.

Pascal, ten wnikliwy znawca natury ludzkiej, rozróżnił w człowieku dwojakie „ja”: Ja złe i godne nienawiści /Le moi haissable/ i ja dobre, godne miłości. W zależności od tego, które ja weźmie górę w człowieku, będzie on siał dokoła siebie nienawiść lub dobroć. H. Böll w swej przejmującej powieści „Bilard o wpół do dziesiątej” ukazuje nam dwie kategorie ludzi: ludzi przyjmujących sakrament Baranka, sprawiedliwych, łagodnych, ludzkich; i ludzi biorących w siebie sakrament Byka – okrutnych, nienawistnych, depcących godność i zabijających życie.

Zasadę Jezusową o krzyżu i zaparciu się siebie należy zatem uznać za słuszną i twórczą nie tylko na terenie ściśle religijnym, ale także na terenie ogólnoludzkim. Życie ludzkie godne, usiłujące rozwiązać problem istnienia tak jednostkowego jak i powszechnego jest niemożliwe bez krzyża. I dlatego okrzyk: O crux, ave! Spes unica! jest w pewnym sensie wołaniem całej ludzkości spragnionej dobra, ładu, pokoju i postępu ku lepszej przyszłości za cenę trudu i ofiar.

Erich Fromm w swych „Szkicach z psychologii religii” wykazuje, że miłość jest jedynym prawdziwym i szczęśliwym rozgrzaniem problemu istnienia człowieka. Bez miłości grozi mu dzikość i obłęd. Ale miłość ratująca przed dzikością i obłędem musi być miłością troskliwą, odpowiedzialną, pełną szacunku dla drugiej osoby; za cenę wyjścia z siebie, z własnej samolubnej ciasnoty, miłość ta wiedzie do poznania drugiego człowieka przez zjednoczenie z nim, przez swoistą komunię w przeżywaniu miłości i wspólnoty. Dojrzałość człowieka widzi Fromm w trosce o innych i w odpowiedzialności za nich. Fromm podpisałby się pod słowami Hemingwaya o miłości: „Miłość żyje i powiększa swój stan posiadania przez dawanie. Jej istota polega na dzieleniu się wszystkim, co ma, i wszystkim czym jest. Rozumieć drugiego człowieka i być rozumianym to najsłodszy i najdoskonalszy dar miłości. Miłość daje nie myśląc o odpłacie. Jest uczciwa i cierpliwa, choćby wszystko dokoła było niewierne, nieuczciwe i skłócone. Miłość jest najwyższym sensem istnienia, elementem braterstwa, istotą charakteru, podstawą przyjaźni. Miłość wypatruje dobra wszędzie i znajduje je. Miłość od jednego wejrzenia objawia ład świata i charakter człowieka”. Jak daleko jesteśmy od Freuda, a jak blisko św. Pawła i jego pochwały miłości /1 Kor 13/. Bo miłość, o której pisze Fromm i Hemingway, jest niemożliwa bez zaparcia się siebie, bez brania na siebie cudzych ciężarów, bez tego Chrystusowego zrozumienia, że „lepiej jest dawać niż brać” /Dz 20,35/. Taka miłość jest w pewnym sensie ukrzyżowana.

Truizmem jest powiedzieć, że człowiek pragnie szczęścia. Nie jest natomiast truizmem powiedzieć, że warunkiem szczęścia jest krzyż. Nie ma szczęścia bez miłości, ale nie ma uszczęśliwiającej miłości bez krzyża. Św. Ignacy Antiocheński, a za nim św. Ignacy Loyola głoszą tę prawdę, mówiąc, że „ich miłość jest ukrzyżowana”. Biskup Antiochii mówi o Erosie, Loyola wprost o Jezusie: „Jesus, amor mea, crucifixus est”. Obaj wyrażają tę samą podstawową prawdę, że miłość niosąca i dająca szczęście musi być ukrzyżowana.

Dnia 28.XII.1943 r. O. Teilhard de Chardin wygłosił w Pekinie konferencję o szczęściu. Da się ona streścić w trzech zdaniach: Trzeba wejść w siebie, wyjść z siebie i wyjść ponad siebie. Potrzeba skupienia, refleksji, zastanowienia się nad sobą i nad sensem istnienia skłania de wejścia w siebie. Nie można jednak bezkarnie pozostać w sobie jak w wieży z kości słoniowej. Im bardziej wchodzimy w siebie, tym bardziej poznajemy własną niewystarczalność i odczuwamy potrzebę wyjścia z naszej samotności ku innym ludziom, i tym bardziej dochodzi do głosu społeczny rys człowieka, jego otwarcie na innych, jego miłość jako służba i dar. Do pełni szczęścia, jakie tu na ziemi jest możliwe, konieczne jest wyjście poza krąg ludzki, ponad siebie, w sferę miłości transcendentnej, która ogarnia i przenika wszystko i ocala naszą miłość od nieubłaganego przemijania i odpływania w nicość. Tą miłością jest Bóg i to szczęście, jak Teilhard wyraźnie zaznaczył, jest dostępne tylko ludziom wierzącym w Boga. Widzimy, że każdy etap tej drogi do szczęścia, która zarazem jest drogą do dojrzałości ludzkiej, jest nacechowany krzyżem, przezwyciężeniem siebie na rzecz tego, co już nie jest nami samymi, na rzecz innych ludzi, na rzecz Boga miłowanego we wszystkich, na rzecz nas samych, ale lepszych i bardziej zdolnych do ofiarnej miłości.

Teilhard okazał się tu wiernym synem św. Ignacego, który nie tylko widział konieczność przezwyciężania samego siebie /Vince te ipsum/, ale uważał to za konieczny warunek szczęścia. W maju 1547 r. tak pisał do młodzieży zakonnej w Coimbrze: Tylko człowiek umartwiony, który ujarzmił swe nieuporządkowane namiętności i przezwyciężył miłość własną, a tym samym wyrwał z siebie korzenie udręki, tylko taki człowiek może zdobyć w tym życiu szczęśliwość /felicitas/. Wyjście z siebie, nieszukanie siebie, a szukanie we wszystkim Boga i jego woli z całkowitą gotowością na jej poznanie, przyjęcie i wypełnienie – to według Ignacego istotny warunek dobrej modlitwy, czyli szczęśliwego obcowania z Bogiem.

Na każdym terenie życia ludzkiego, jeśli tylko ma być ono ludzkie, świadome, a nie instynktowne, moralne, a nie amoralne, dojrzałe i odpowiedzialne, a nie infantylne i destruktywne, pojawia się nieodzowna i niczym nie dająca się zastąpić konieczność krzyża.

Co jest tym krzyżem w życiu ludzkim? W jakiej postaci może on spaść na nasze barki? W jaki sposób sami decydujemy się brać go na siebie? Wszystko, co jest ludzkim ciężarem, troską, obowiązkiem, wszystko, co przeciwstawia się naszemu samolubnemu ja, co łamie pychę i nie daje spać lenistwu, wszystko, co odwołuje się do naszej odpowiedzialności, co zmusza do większego wysiłku w imię godności, wierności i miłości, wszystko, co wymaga od nas przykrego, trudnego i bolesnego przekroczenia nas samych gorszych, na rzecz nas samych lepszych i to w imię wartości, dla której warto żyć i za którą warto umierać – to wszystko jest krzyżem człowieka. – „Módl się, aby samotność stała się bodźcem do znalezienia czegoś, by dla tego żyć; czegoś dostatecznie wielkiego, by za to umierać” – pisze Hammarskjöld w „Drogowskazach” /s. 60/. Dojrzałość ludzka według niego idzie w parze z krzyżem w postaci wyzbycia się siebie. „Dojrzałość: to także inny rodzaj wyzbycia się siebie, jaki osiągasz dopiero wtedy, gdy przyjmując swój los bez zastrzeżeń stałeś się samemu sobie całkiem obojętny” (tamże, s. 63). „Kto na tym świecie wyzwolił się od siebie, dla tego tajemnica jest rzeczywistością zawsze obecną, pełną pokoju dojrzewającego w atmosferze skupienia, gdy afirmujemy i chłoniemy świat” (tamże, s. 86). „Życie ma wartość, jeśli jest życiem dla innych. Życie bez wartości dla innych jest gorsze od śmierci. Dlatego – w tej wielkiej samotności – służyć wszystkim (tamże, s. 121). To ostatnie zdanie może być dewizą życia kapłańskiego i zakonnego. Ciekawi jesteśmy, od kogo Hammarskjöld nauczył się tego życia dla innych. Sam wyznaje pod koniec swych notatek, że „wyjaśnienie, dlaczego człowiek powinien służyć innym w pełnej harmonii z samym sobą jako członkiem duchowej wspólnoty, znalazł w pismach średniowiecznych mistyków, dla których „samozaparcia” stało się drogą do zrealizowania ich osobowości …, gdy szli za wezwaniem obowiązków. Miłość była dla nich siłą, która znajdowała swój wyraz w bezwzględnym pełnieniu obowiązków i w zdecydowanej afirmacji życia, niezależnie od tego, czy im to osobiście niosło trud, cierpienie, czy szczęście” (tamże, s. 168-169). Dla Hammarskjölda miłość to służba podjęta w poczuciu odpowiedzialności, trudna, a zarazem szczęśliwa. Bo szczęście im trudniejsze, tym większe – mówi Hendrickie do Rembrandta w sztuce Brandstättera.

Jak głęboką – ludzką i chrześcijańską – intuicję wykazał Mickiewicz, kiedy w II części Dziadów głosi zasadę zależności słodyczy szczęścia od goryczy bólu:

Bo słuchajcie i zważcie u siebie,

że według bożego rozkazu,

kto nie doznał goryczy ni razu,

ten nie dozna słodyczy w niebie.

  1. KRZYŻ W ŻYCIU CHRZEŚCIJANINA

Christianus – alter Christus” – brzmi stare adagium, kładące nacisk na zgodność i upodobnienie wyznawcy Chrystusa do Mistrza. „Hoc sentite in vobis, quod et in Christo Jesu” (Flp 2,5) – mówi nam św. Paweł, który nie znał innego Jezusa, jeno Ukrzyżowanego (1 Kor 2,2). Człowiek staje się chrześcijaninem przez chrzest który zanurza nas w Chrystusa, w jego śmierć. Przez chrzest zostaje pogrzebany z Chrystusem, aby z nim razem powstać z martwych dzięki chwale Ojca (por. Rz 6,3-4; Ef 1,6 i 14). W Jezusie ukrzyżowanym jest nasze ocalenie, bo On umiłowawszy nas wydał się za nas, bo we krwi jego mamy odpuszczenie grzechów i śmiały przystęp do Ojca (por. J 13,1; Gal 2,20; Kol 1,14 ; Rz 5,9; 1 P 1,19; Ef 3,12).

Sobór Watykański II przypomniał nam tę starą prawdę, że przez chrzest chrześcijanin umarł grzechowi (LG 44) i że wszyscy ochrzczeni czczą Ojca w duchu i w prawdzie podążają za Chrystusem ubogim, pokornym i dźwigającym krzyż, aby uczestniczyć w Jego chwale. Odnosi się to szczególnie do tych, których gnębi ubóstwo, słabość, choroba i rozmaite troski i którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości; ci wszyscy szczególnie jednoczą się z Chrystusem cierpiącym dla zbawienia świata (LG 41). Jezus dał nam dowód, uczy dalej Sobór, że nas ukochał, umierając za nas. Ten sam dowód dali męczennicy. Ale jeśli dar męczeństwa dany był stosunkowo nielicznym, to jednak wszyscy winni być gotowi wyznawać Chrystusa wobec ludzi i iść za Nim drogą krzyża wśród prześladowań, których nigdy Kościołowi nie zabraknie (LG 41 i 42).Tak samo pojmował rolę krzyża w życiu chrześcijanina św. Grzegorz Wielki: Aczkolwiek w tej chwili nie ma okazji do męczeństwa, to jednak i ten nasz okres pokoju ma swoje męczeństwo; bo choć nie poddajemy karków pod miecz, jednakże mieczem ducha zabijamy pożądania cielesne” (PL 76, 1089).

„Całe życie Chrystusa było krzyżem i męczeństwem, a ty sobie szukasz spoczynku i rozkoszy?” – pyta Tomasz a Kempie (ks. II, r. 12). Od wyznawców i uczniów swoich żąda Jezus – obok modlitwy i pracy – krzyża. Jezus modlący się do Ojca, Jezus pracujący i Jezus cierpiący ma się objawić w członkach swego Mistycznego Ciała (Gal 1,16). Według tych trzech rysów Jezusowych szczególnie wyrażonych w świętych Pańskich dzieli o. Jules Lebreton mistyków na grupy kontemplatyków, apostołów i uczestników Męki Pańskiej.

Ograniczając się tu do naśladowania Jezusa Ukrzyżowanego zastanówmy się jak w życiu Jezusa objawił się krzyż, zanim jeszcze stanął na Golgocie. Św. Paweł uczy nas, że krzyż Jezusa należy łączyć:

  1. z posłuszeństwem i pokorą wobec Ojca, wobec woli Ojca. „Uniżył się stawszy się posłusznym aż do śmierci, a śmierci krzyżowej” (Flp 2,8);
  2. z miłością ku nam: Umiłował nas i wydał się za nas (Gal 2,20);
  3. z wyniszczeniem (kenosis), ogołoceniem, ubóstwem i pracą; „Wyniszczył samego siebie, przyjąwszy postać sługi” (Flp 2,7; por. 2 Kor 8,9).

Owocem tego, tak przeżywanego krzyża jest ocalenie nasze, odpuszczenie grzechów i życie wieczne w Chrystusie Panu naszym (Kol 1,14; Dz 4,12; Gal 6,14; Rz 6,23; Kol 3,3). Poza nim nie ma zbawienia, bo tylko On Jest naszym życiem i zmartwychwstaniem (Dz 4,12; J 11,25), ale za cenę krzyża. I dlatego św. Paweł bez osłonek głosi prawdę bolesną, że musi w nas być ukrzyżowany i umrzeć stary człowiek, ten wróg krzyża, ten, którego bogiem jest brzuch (Flp 3,18-19; Rz 6,6; Kol 3,9). Musimy nieustannie nosić w sobie, w ciele naszym, konanie i śmierć Jezusa, aby i życie Jezusa objawiło się w ciałach naszych (2 Kor 4,10). A jak Jezus cierpiał poza miastem dla uświęcenia ludu krwią swoją, tak i my mamy wyjść do niego poza obóz, dzieląc z nim jego urąganie (Hebr 13,12-13). Bo mieć cząstkę z Jezusem, to i dla Piotra (J 13,8) i dla nas znaczy mieć najpierw cząstkę w Jego krzyżu, aby potem móc mieć cząstkę w jego chwale. Trzeba nam zatem, wedle zalecenia św. Ignacego, wyjść z siebie, a przyjść do Jezusa, być z nim razem w Jego trudzie i męce, aby potem być z Nim w radości zwycięstwa. Bo nie ma innej drogi do chwały zmartwychwstania, jeno przez mękę i krzyż Jezusa w nas. Trzeba było, aby to wycierpiał Chrystus i tak wszedł do chwały swojej (Łk 24,26) – ten sam Chrystus, który dla nas jest jedynym nauczycielem i jedyną drogą do Ojca (Mt 23,8; J 14,6).

Św. Jan mówiąc o posłannictwie Syna Bożego ujmuje je w trojakim aspekcie. Objawił się Syn Boży, aby zniweczyć dzieła diabelskie (1 J 3,8); przyszedł umrzeć, aby rozproszone dzieci Boże zgromadzić w jedne (J 11,52); ma On uwielbić Ojca przez wykonanie dzieła, tego właśnie dzieła, które mu Ojciec poruczył (J 17,4). Jezus dokonuje tego przez miłość posłuszną i ofiarną, przez miłość ukrzyżowaną. Prawdziwi jego wyznawcy i przyjaciele winni Go w tym naśladować, przezwyciężając w sobie dzieła szatańskie, głównie nieposłuszeństwo, pychę i nienawiść; przez miłość bratnią mają szukać jedności, bo tam, gdzie dwaj lub trzej są zgromadzeni w imię Jego, tam i On jest w pośrodku nich (Mt 18,20); mają uwielbiać Boga przez własne i cudze zbawienie, aby Ojciec był uwielbiony w nas.

Dostępując przez krew Jezusa odpuszczenia grzechów w sakramencie Pokuty i uczestnicząc w Ofierze Eucharystycznej, chrześcijanin bierze w siebie Sakrament Ciała i Krwi, jednoczy się z Ofiarnikiem i Ofiarą, z Jezusem Ukrzyżowanym, z jego Osobą i z jego dziełem zbawiania. Byłoby więc niekonsekwencją i niewiernością nie wstępować w ślady Ukrzyżowanego (por. 1 P 2,21), nie uczestnicząc w krzyżu, nie uzupełniać męki Chrystusowej za ciało jego, za Kościół (Kol 1,24). Wedle wskazania św. Pawła całe życie chrześcijanina wzięte konkretnie – w rodzinie, w pracy, w troskach i smutkach, w chorobie i w śmierci, całe to życie ma być przeżywane w imię Jezusa Chrystusa (1 Kor 10,31; Kol 3,17). A więc w imię Ukrzyżowanego Zbawcy, a zatem winno stanowić cząstkę krzyża. Kres naszego życia, podobnie jak kres życia Jezusowego, powinien mieć charakter ofiary, najwyższego daru złożonego ufnie i z synowską miłością w ręce Ojca. „Razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. Żyję już nie ja, żyje we mnie Chrystus, który mię umiłował i wydał się za mnie (Gal 2,19).

  1. KRZYŻ W ŻYCIU KAPŁANA I ZAKONNIKA

Jeżeli w życiu człowieka i chrześcijanina w ogóle krzyż jako zaparcie się siebie i przezwyciężenie siebie jest wartością twórczą i nieodzowną, to o ileż bardziej i głębiej wnika on w życie tych, co szczególnie i wyłącznie oddali się Ukrzyżowanemu Zbawcy jako jego „adiutores” (1 Kor 3,9), jako współtwórcy radości ludzi ( 2 Kor 1,24), tej radości, o którą prosił Jezus Ojca dla nas przed męką: „Aby radość moją mieli w sobie w całej pełni” (J 17,13), a więc radość za cenę krzyża.

Spójrzmy zatem na krzyż w naszym życiu zakonnym i kapłańskim w świetle nauki i zaleceń Soboru. – „Kościół cieszy się, że w jego łonie są mężczyźni i kobiety, którzy dokładniej naśladują wyniszczenie Zbawiciela i wyraźniej je ukazują, przyjmując ubóstwo, wyrzekając się własnej woli … ponad miarę przykazania, aby w pełniejszy sposób upodobnić się do posłusznego Chrystusa (LG 42). Życie zakonne jak rodzi się z nauki i przykładu Jezusa ubogiego, czystego i posłusznego aż do krzyża, tak też rozwija się i doskonali w oparciu o ostateczną normę – o naśladowanie Jezusa Chrystusa (PG 1-2), Życie zakonne zmierza przede wszystkim do tego, żeby zakonnicy szli za Chrystusem i jednoczyli się z Bogiem przez życie wedle rad ewangelicznych. Omawiając śluby zakonne Sobór wyraźnie podkreśla ich trudny, bolesny i krzyżujący charakter. Z ubóstwem np. łączy ściśle obowiązek pracy (a nie szukania jałmużny), aby tym bardziej naśladować Jezusa ubogiego i pracującego na chleb, Jezusa, który dla nas stał się ubogi, abyśmy Jego ubóstwem byli ubogaceni (2 Kor 8,9). Tym samym dobór ukazuje soteriologiczny i apostolski charakter zakonnego ubóstwa (PC 13).

Posłuszeństwo zakonne jest uczestniczeniem w synowskim posłuszeństwie Jezusa, czyli uczestniczeniem w zbawczej woli Ojca. Sobór nie waha się tu przypomnieć słów autora Listu do Żydów: „Chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa z tego, co wycierpiał” (Hebr 5,8). I dlatego posłuszeństwo Jezusa i nasze Sobór skreśla mianem „sacrificium”; choć jest to dar miłości Syna wobec Ojca i jego miłości względem nas (PC 14).

O tym, że czystość kapłańska i zakonna jest krzyżująca człowieka w jego głębokich i niezwykle wrażliwych rejonach psychiki i ciała, że jest trudna i niebezpieczna, o tym Sobór doskonale wie, nie ukrywa tego, a wzywając do wielkoduszności nie pomija przestróg przed lekkomyślnością (PC 12), Celowość poświęconego Bogu celibatu znakomicie uchwycił Hammarskjöld: „Czy tę nieodstępną samotność dałeś mi po to, bym łatwiej mógł Ci dać wszystko?” (dz. cyt. s. 121).

Pod koniec Dekretu Perfectae Caritatis Sobór wzywa zakonników, aby „nieskażoną wiarą, miłością Boga i bliźniego, umiłowaniem krzyża i nadzieją przyszłej chwały szerzyli w świecie Dobrą Nowinę Chrystusową tak, aby Ojciec był uwielbiony” (PC 25). Bóg Ojciec może byś w nas uwielbiony tylko tak, jak był uwielbiony w Synu: przez mękę krzyża i chwałę zmartwychwstania, przez tajemnicę paschalną w nas (J 17,4; J 14,13; Łk 24,26).

Jako wychowawców przyszłych zakonników i kapłanów szczególnie nas obchodzą normy podane przez Sobór w dekrecie Optatam totius. W części traktującej o formacji duchowej Sobór kładzie nacisk na wychowanie młodych w zażyłej i ciągłej wspólnocie (societas) z Osobami Trójcy Św., do przyjaźni z Jezusem, do upodobnienia się doń i przylgnięcia do niego. Mają oni przeżywać w sobie oba aspekty tajemnicy paschalnej – śmierć bolesną i zmartwychwstanie Jezusa – i to tak głęboko, żeby umieli na mocy własnego przeżycia i doznania wprowadzać w tę tajemnicę wiernych. Mają umieć szukać Chrystusa nie tylko w modlitwie, ale także w jego tajemnicach, głównie w tajemnicy Eucharystii, która jest tajemnicą miłości ofiarnej, ukrzyżowanej dla chwały Ojca i dla zbawienia ludzi; mają go szukać w biednych, cierpiących, w tych, których krzyż Pański szczególnie dotknął (OT 8). Czy mogą tego dokonać, jeśli sami będą stronić od krzyża?

Miłując Kościół powszechny „dilatato corde”, a więc sercem wyzutym z ciasnoty samolubstwa, mają młodzi kapłani z miłością słuchać Stolicy Św., biskupów i przełażonych, a z innymi kapłanami mają współpracować dając świadectwo jedności jako znaku posłannictwa Chrystusowego (J 17,21). Powołani są nie da zaszczytów, nie do panowania, ale do upodobnienia się do Chrystusa ukrzyżowanego, naśladując Jego posłuszeństwo, ubóstwo i czystość, owszem wyrzeczenie się rzeczy nawet dozwolonych. I dlatego należy w porę pouczać ich o ciężarach i trudnościach życia kapłańskiego (OT 9).

Karność w okresie formacji należy pojmować nie tylko jako podporę życia wspólnego i miłości wzajemnej, ale jako część wychowania do dojrzałości kapłańskiej, do panowania nad sobą, bez czego nie ma dobrze uporządkowanej i owocnej działalności w Kościele (OT 11). Tak pojęte wychowanie jest możliwe tylko za cenę wyjścia z siebie, za cenę krzyża.

Mówiąc o wychowaniu pastoralnym do bezpośredniej pracy nad duszami, Sobór zaleca obok posług ściśle kapłańskich, sakramentalnych, także wyrobienie w sobie zdolności do dialogu z ludźmi, wrażliwości na innych, na ich potrzeby, na ich mentalność, umiejętność cierpliwego i uważnego słuchania i otwierania serca w duchu miłości (OT 19). Tego rodzaju postawa i posługa, którą św. Paweł wyraził w słowach: „Omnibus omnia factus sum, ut omnes facerem salves” (1 Kor 9,22), jest niemożliwa bez zaparcia siebie, bez tej miłości ukrzyżowanej, która nie szuka tego, co swoje, ale tego, co drugich (1 Kor 10,24; 13,5).

Kapłani wychowujący przyszłych kapłanów, zakonnicy wychowujący przyszłych zakonników winni dawać im przykład Chrystusowego kapłaństwa i zakonności wstępując wiernie i wielkodusznie w ślady Jezusa. Sami winniśmy pamiętać, że „legatione pro Christe fungimur” (2 Kor 5,20) i że do nas w pierwszym rzędzie odnoszą się słowa, które św. Paweł wyrzekł o sobie: Caritas Christi urget nos (2 Kor 5,14). W słowach tych zawiera się istota powołania kapłańskiego – „działać w osobie Chrystusa Głowy” (PO 2), i najsilniejszy motyw-pobudka do tego działania – miłość Chrystusowa w nas, miłość do Buga i do ludzi. O tej miłości mówi św. Ignacy, że jest ona równocześnie miłością Bożej chwały i dobra obrazu Bożego – człowieka.

Uczestnicząc w kapłaństwie Chrystusa i upodobnieni doń zaczynają kapłani swe posługiwanie od głoszenia Ewangelii, czerpiąc moc z Ofiary Jezusowej, a zmierzają do tego, żeby „całe odkupione Państwo Boże jako powszechna ofiara było ofiarowane Bogu przez Wielkiego Kapłana, który w męce ofiarował samego siebie za nas”. I to jest właśnie chwałą Bożą, która przez Chrystusa i w Chrystusie kapłani i cały Lud Boży dają Bogu Ojcu (PO 2). I jak Chrystus wydając siebie za nas wykupił nas od wszelkiej nieprawości i przygotował sobie na własność lud czysty i dobrych uczynków strzegący (Tyt 2,14), i przez mękę wszedł do chwały, tak i kapłani w podobny sposób umartwiają w sobie uczynki ciała i oddają się całkowicie na służbę ludziom (PO 12). Jedynie przez wierne spełnianie obowiązków swego stanu kapłani osiągają uświęcenie i doskonałość (PO 13). A do głównych ich obowiązków a zarazem istotnych źródeł siły i świętości należy ofiara Mszy św., tajemnica śmierci Pana. Sprawując tę tajemnicę niech ją w sobie odtwarzają duchowo, niech przez umartwienie uwalniają swe członki od wad i pożądliwości, niech samych siebie z Chrystusem i w tej samej co Chrystus intencji składają w ofierze krzyżowej (PO 13).

  1. ASCEZA ZAKONNA I KAPŁAŃSKA W NASZYCH CZASACH

Dochodzimy do praktycznego pytania: Jakie pojęcie ascezy dawać i do jakiej ascezy wychowywać w świetle wymowy krzyża i zaleceń Soboru Watykańskiego II?

  1. Zmiany zachodzące w mentalności i obyczajach na przestrzeni wieków rzutują też na pojęcie i praktykę ascezy. Asceza Ojców Pustyni, eremitów, rekluzów, stylitów, asceza nawet bliższych nam ascetów jak Łęczyckiego i Drużbickiego (XVII w.) jest dziś dla nas w swych zewnętrznych przejawach nie tylko trudna do praktykowania, ale, prawdę mówiąc, niemożliwa; owszem, ośmielę się nawet powiedzieć, że niepotrzebna … Okrucieństwo dawnej ascezy, jej niekiedy spektakularność, są dla nas prawie niepojęte, bo zmieniła się wrażliwość na ból zarówno swój jak cudzy. Asceci dawnych czasów byli okrutni dla siebie, ale to były czasy, kiedy palono na stosach, łamano kołem, wbijano na pal. Ci sami święci, którzy praktykowali najsurowszą ascezę w osobistym życiu, nie protestowali przeciw okrucieństwu prawa karnego. Byli bowiem dziećmi epoki, która hojnie szafowała okrucieństwem. Dziś daleko idące zmiany choćby tylko w praktyce postnej (prawie zlikwidowany post eucharystyczny, zniesiony w niektórych krajach post piątkowy) świadczy jak bardzo kościół kładzie nacisk na inny rodzaj i styl ascezy, jak zależy mu na umartwieniu wewnętrznym, na duchu pokuty, wymagając między innymi od podwładnych posłuszeństwa dobór żąda równocześnie od przełożonych, by tego posłuszeństwa im nie utrudniali, owszem by czynili im to posłuszeństwo poddaniem się chętnym (voluntaria subiectio; Perfectae Caritatis 14). Ten szczegół świadczy, jak zmieniła się perspektywa w patrzeniu na umartwienie. Dla podwładnych posłuszeństwo zawsze będzie ofiarą (sacrificium), ale przełożeni nie powinni tej ofiary „dublować”, czyniąc ją jeszcze cięższą …
  2. Jaka jest więc asceza naszych czasów? Czy jest naprawdę nowa? Co w niej jest istotne? – Wyjście z siebie przejście w Boga – oto co jest istotne według starej zasady św. Ignacego. Po przesadnych surowościach w okresie Manresy, które zrujnowały mu zdrowie, stał się roztropny i umiarkowany. Nadzwyczajność i ekstrawagancja w każdej dziedzinie budziła w nim nieufność. Bał się ludzi oddających się długim modłom i surowym zewnętrznym umartwieniom. Z doświadczenia wiedział, że tacy ludzie są zazwyczaj pewni siebie, uparci i zarozumiali, uważając się za lepszych od innych, którzy takich surowości nie praktykują. Za istotę ascezy (nazywając ją po prostu „mortificatio”) uważał wyzucie się ze swej samowoli, czyli gotowość na pełnienie woli Bożej. Gotowość ta objawia się w posłuszeństwie i świętej obojętności, w tej „disponibilitas perfecta”, na przyjęcie wszystkiego z ręki Boga – zdrowia i choroby, życia i śmierci, sławy i hańby, powodzenia i klęski.

Nie inaczej pojmował ascezę kard. Newman. „Boże mój, pragnę bez żadnych zastrzeżeń złożyć swój los w Twoje ręce. Bogactwo i niedola, radość i smutek, przyjaźń i osamotnienie, zaszczyty i upokorzenia, dobra i zła opinia, pociecha i udręka, obecność Twoja i zakrycie Twego Oblicza – wszystko jest dobre, bo od Ciebie pochodzi ….

Asceza wielkich świętych, tych co wywarli wpływ na całe pokolenia, np. św. Franciszka z Asyżu i św. Ignacego Loyoli, miała w istocie swej te same rysy: z miłości do Jezusa Ukrzyżowanego brać na siebie Jego krzyż z tym wszystkim co on niesie. „Radość doskonała” św. Franciszka (te kije, kopanie nogami i tarzanie w śniegu przed furtą klasztoru Matki Bożej Anielskiej, o czym z takim uniesieniem mówił do brata Leona) i „trzeci stopień pokory” św. Ignacego (naśladowanie Jezusa ubogiego, wzgardzonego, ogołoconego ze wszystkiego i dźwigającego krzyż; Exerc. 167-168), te dwie postawy duchowe są sobie tak bliskie jak dwie siostry. Jest w tej ascezie miłość Osoby Jezusa i miłość Jego dzieła, a zatem rys apostolski. Asceza ta nie jest samoudręczeniem, nie ma w niej nic z sadyzmu czy masochizmu, nie jest jałowym kręceniem się dokoła własnej osoby; jest pokorna, radosna i naprawdę pożyteczna, jest budowaniem Ciała Chrystusowego (Ef 4,12). Jest w niej coś z tego, co Jezus mówił o ziarnie pszenicznym umierającym dla kłosa (J 12,24), coś z bólu i radości rodzącej (J 16,21). Jest w niej duch św. Jana Chrzciciela, tego przyjaciela Oblubieńca, jest to umniejszanie się dla wzrostu Jezusa (J 3,30). Jest w niej duch św. Pawła, który radował się w udręczeniach swoich, bo uzupełniał braki udręk Jezusowych za ciało Jego – za Kościół (Kol 1,24). I chyba tylko taką ascezę zrozumieją i przyjmą dziś (i zawsze) młodzi ludzie w zakonach i seminariach. Tylko ona wyda im się sensowna, oparta na Piśmie św., na pięknych wzorach przyjaciół Jezusa, jednocząca ich z Ukrzyżowanym i dobra dla apostolstwa.

  1. Właśnie takiej ascezy uczy nas i oczekuje od nas Sobór. Posłuchajmy jego wskazań i zaleceń. „Wszyscy chrześcijanie będą z dnia na dzień coraz bardziej się uświęcać w warunkach swego życia, pośród obowiązków i okoliczności życia, jeśli z wiarą przyjmują z ręki Ojca niebieskiego wszystko i współdziałają z wolą Bożą, ujawniając, także i w służbie doczesnej, przede wszystkim tę miłość, którą Bóg świat umiłował” (LG 41). A wiemy, że ta miłość w Jezusie doprowadziła Boga na krzyż! …

Od zakonników i kapłanów Sobór oczekuje ascezy w postaci wiernego zachowania ślubów (PC 12-14; PO 15-16; OT 9-10), w wierności modlitwie i praktykom pobożnym przyjętym w Kościele i w każdym zakonie wedle zdrowej tradycji (PC 6; PO 18; OT 6); w życiu wspólnym, które wymaga ofiar na rzecz innych (PC 15; OT 11). Nie darmo św. Jan Berchmans nazwał życie wspólne swoim największym umartwieniem. Liczenie się z innymi, dostosowanie się do innych, cierpliwość, dobroć, praktykowanie Pawłowej zasady „alter alterius onera portate” (Gal 6,2) – to wszystko wymaga ciągłego zaparcia się siebie i jest autentyczną ascezą. Dalej wierne i wielkoduszne spełnianie obowiązków stanu, branie na siebie ciężarów życia zakonnego i kapłańskiego, życia apostolskiego (PO 13,15; OT 9), to wszystko doskonale zastąpi zewnętrzne surowości dawnej ascezy i uczyni nas dobrymi narzędziami w ręku Boga. Kard. Newman tak właśnie widzi doskonałość: Żyć dniem dzisiejszym, żyć obecną chwilą i spełniać swe obowiązki nie folgując lenistwu i wygodnictwu. „Nie leż w łóżku dłużej, niż wymaga tego czas odpoczynku; pierwsze myśli kieruj ku Bogu; pobożnie odwiedzaj Najśw. Sakrament; jedz i pij na chwałę Bożą; dobrze odmawiaj różaniec; bądź skupiony, wystrzegaj się złych myśli; należycie odbywaj medytację, rób codziennie rachunek sumienia, kładź się spać w odpowiedniej porze, a jesteś doskonały”. Do tego tak prostego programu doskonałości ma się ochotę dorzucić jeszcze jedno zalecenie: Bądź pracowity, nie marnuj czasu! Program ten, wolny od wzniosłych słów i patetycznych gestów, nie jest minimalny, a jego sumienna realizacja nie przychodzi łatwo. Owocem jego jest dobroć każdej chwili przeżywanej pod okiem Boga i zgodnie z Jego wolą.

W pojęcie chrześcijańskiej ascezy wchodzą praktyki pokutne. Zawsze aktualne będą cele wytknięte tym praktykom umartwienia przez św. Ignacego: Ekspiacja za grzechy, przezwyciężenie nieładu wewnętrznego (przez poddanie naszej zmysłowości rozumowi i natury łasce), uproszenie sobie czy bliźnim pewnych potrzebnych łask i darów Bożych, bo modlitwa wsparta umartwieniem łatwiej osiąga to, o co prosi. Trzeba tu dodać jeszcze czwarty cel umartwienia – cel apostolski, troska o zbawienie dusz, troska o to, żebyśmy byli dobrymi narzędziami w ręku Zbawiciela, żebyśmy umieli i chcieli stać się wszystkim dla wszystkich, żeby wszystkim pomagać do zbawienia.

  1. Z nowszych, chętnie czytanych autorów, trafnie i „sympatycznie” pisał o ascezie Thomas Merton. „Mówiąc o tym, że chrześcijańska asceza ma być skierowana do Boga, chcemy powiedzieć, że jej owocem ma być głębokie życie modlitwy, i dzieła czynnej miłości bliźniego. Asceza nie jest sprawą techniki umartwienia, które zaczyna się i kończy w ciasnych granicach naszej duszy … Asceza nawiązuje kontakt miłości z nieskończoną Dobrocią Boga, a następnie wychodzi od Boga, aby w nim miłować wszystko, co on miłuje. Jest ona nieodłączna od wewnętrznego odwrócenia się całej naszej istoty od nas samych, a zwrócenie jej ku Bogu … i dlatego uwalnia nas od naszych namiętności i egoizmu …”.

Jeśli życie chrześcijańskie jest „uświęceniem w prawdzie”, o które modlił się dla nas Jezus w wieczerniku (J 17,17-19), to wierność tej prawdzie, wierność Jezusowi-Prawdzie, wymaga odwagi i w pewnym sensie męczeństwa. Bo jak Jezus umarł za prawdę swego Synostwa Bożego (J 18,37), tak i wyznawcy tej prawdy, na której stoi nasza wiara i religia (Mt 16,16), utożsamiając się z Jezusem, winni dawać świadectwo tej prawdzie za cenę ofiar. „Chcąc poddać się temu, co sumienie ukazuje nam jako prawdę i wolę Bożą, nie możemy uniknąć „śmierci” naszej własnej woli, naszych przyrodzonych skłonności, nieuporządkowanych namiętności ciała i całej naszej samolubnej istoty. Asceza jest koniecznością życia. Jest ona nie do uniknięcia, gdyż prawda nie może w nas żyć, dopóki dobrowolnie nie uznamy fałszu grzechu i nie wyrzucimy go z naszej duszy”.

Do świadectwa trapisty (Mertona) dorzućmy świadectwo brata odłączonego, protestanta – Daga Hammarskjölda: „Żywe obcowanie z Bogiem jest warunkiem poznania samego siebie; w Nim nabieramy sił, by chodzić drogami prostymi i tak zwyciężać siebie”. Asceza dla tego pobożnego chrześcijanina to: „… wyrażenie zgody na cierpienie, dosięgające nas dlatego, że poszliśmy za tym, w czym ujrzeliśmy wolę Boga”.

  1. Ostatnia sprawa: Jaki styl życia zakonnego zaleca nam Sobór? Odpowiadając ogólnie na to pytanie trzeba stwierdzić, że jest to styl życia w świecie między ludźmi i dla ludzi, w duchu Konstytucji Gaudium et spes, w duchu zalecenia Dekretu Perfectae Caritatis, n.; Zakonnicy winni łączyć kontemplację, czyli trwanie nieustanne sercem i myślą przy Bogu, z miłością apostolską, przez którą włączają się w dzieło odkupienia i szerzą Królestwo Boże; i w n. 25: W duchu wiary, miłości Boga i bliźniego, w duchu miłości krzyża, z nadzieją przyszłej chwały mamy w całym świście szerzyć dobrą nowinę Chrystusową. To samo zaleca kapłanom dekret OT n. 19 i PO n. 12.

O tym stylu życia zakonnego i kapłańskiego trafnie mówi Klara Lubich, inicjatorka ruchu „Focolari” zmierzającego do jedności chrześcijan i wprowadzającego szczególną obecność Chrystusa w nasz świat wedle Jego własnych słów: „Gdzie są dwaj lub trzej zebrani w imię moje tam jestem pośród nich” (Mt 18,20). „Oto co jest atrakcją wielką naszych, czasów: wznosić się aż do najwyższej kontemplacji i pozostawać wśród innych, jak człowiek pomiędzy ludźmi. Lepiej jeszcze: Zmieszać się z tłumem, ażeby nasycić go Bogiem, jak chleb zanurzony w winie nasyca się nim. Jeszcze lepiej: Wejść w Boże plany dotyczące ludzkości i żłobić w ciżbie ludzkiej drogi światłości i dzielić z każdym jego poniżenie, wstyd, głód, ciosy i krótkie radości. Oto co przyciąga ludzi naszych czasów, jak zresztą ludzi wszystkich czasów. To Jezus i Maryja – to co najbardziej ludzkie i najbardziej boskie: Słowo Boże – syn cieśli; Stolica Mądrości – matka rodziny”.

Tę samą intuicję dzisiejszego stylu świętości, intuicję zresztą starą, ujętą przez św. Ignacego i o H. Nadala w formułę „contemplativus in actione”, wyraził Hammarskjöld: „Zawsze – tu i teraz – w wolności, w milczeniu, które rodzi się ze spokoju. Ale ta wolność jest wolnością w działaniu, ten spokój jest spokojem wśród ludzi. Temu kto na tym świecie wyzwolił się od siebie samego, tajemnica jest rzeczywistością zawsze obecną, pełną pokoju dojrzewającego w atmosferze skupienia, gdy afirmujemy i chłoniemy świat. Droga do świętości – za naszych czasów – zdecydowanie prowadzi przez działanie”. Ta sama intuicja czy natchnienie ożywiała o. Foucauld i ożywia – jego Małych Braci i Małe Siostry Jezusa. I dlatego trzeba naszych młodych współbraci zakonnych wychowywać do tego stylu życia przez obudzenie w nich „smaku” (gustate et videte) Jezusa Ukrzyżowanego, tj. umiłowania Jego osoby i Jego dzieła. Do tego konieczne są pewne przymioty serca: Prawość i męska rzetelność, żywe poczucie obowiązku i wierności, miła ludzka prostota, bliska krewna pokory i skromności, szczera pobożność czyli szukanie Boga i Jego woli we wszystkim, co właśnie czyni nas ludźmi kontemplatywnymi w samym działaniu, umiejętność współżycia i współpracy, i ta „disponibilis perfecta” do każdej służby, do każdego rodzaju apostolstwa w atmosferze spokoju i skupienia. Może to właśnie jest ta „sapientia cordis”, o którą prosi Psalmista: „Naucz nas liczyć dni nasze abyśmy mądrość serca osiągnęli” (Ps 89,12).

Zakończmy te rozważania słowami św. Ignacego, które wydają mi się szczęśliwą syntezą tego co było powiedziane: Multum servire Deo ex puro amore, sub crucis vexillo, in Ecclesia, adiuvando animas. (Wielce, usilnie służyć Bogu z czystej miłości, pod sztandarem krzyża, w Kościele, niosąc pomoc duszom). Nova et vetera! Ten „antyk” XVI-sto-wieczny wydaje się w świetle Soboru niezwykle aktualny, świeży i nowy, bo zrodzony pod tchnieniem tego samego Ducha, który – sam nie starzejąc się – uwesela wieczną młodość Oblubienicy Chrystusa – Kościoła.


Archiwum KWPZM

Wpisy powiązane

Pagacz Małgorzata USJK, Eucharystia jako „doczesny przedsmak wieczności” w życiu osób konsekrowanych

Borkowska Małgorzata OSB, Czym jest duchowość, gdzie jej szukać i jak o nią dbać?

Baroffio Bonifacio Giacomo OSB, Zakonnicy a muzyka