Maciej Sadowski CSsR
REDEMPTORYŚCI NA DROGACH POLSKIEJ NIEPODLEGŁOŚCI
Studia Redemptorystowskie 16/2018
Zawsze, ilekroć niepodległość Polski była zagrożona, Kościół stawał w jej obronie. Czas prześladowań i zagrożenia narodowego bytu nigdy jednak nie był większy niż wtedy, gdy Ojczyzna na 123 lata zniknęła z map Europy, a następnie musiała zmierzyć się ze złowrogą nawałnicą niemieckiego i sowieckiego totalitaryzmu. A jednak, „jeszcze Polska nie zginęła …”! Ocalenie narodowej tożsamości i własnej państwowości zawdzięczamy roztropnym mężom stanu, wybitnym artystom, patriotycznym działaczom oraz wielu sławnym, ale też anonimowym Polakom, którzy z orężem w ręku bronili swej niepodległości. Wielki dług wdzięczności naród polski zaciągnął także u ludzi Kościoła, którym brzmiały w uszach i sercach najdroższe słowa: Bóg, honor, Ojczyzna. Celem niniejszego opracowania jest zarysowanie wkładu polskich redemptorystów w utrwalanie i propagowanie idei niepodległości Ojczyzny na różnych polach ich działalności pastoralnej i społecznej. Inspiracją zaś do jego powstania jest jubileusz stulecia odrodzenia suwerennej Rzeczpospolitej w pamiętnym 1918 roku. Bazę źródłową dla tego artykułu stanowić będą zachowane kroniki i dokumenty przechowywane w archiwach Zgromadzenia Najświętszego Odkupiciela w Polsce i Rzymie oraz ważniejsze opracowania podejmujące tę problematykę.
- Rola Kościoła rzymskokatolickiego w zachowaniu polskiej tożsamości narodowej w dobie zaborów
U schyłku upadającej I Rzeczypospolitej, w obliczu nieudanych prób zachowania, a następnie odzyskania samodzielnego państwa, zawiązała się szczególna więź Kościoła i narodu polskiego. Do rangi symbolu urosło rozpowszechniane wtedy przez epigonów oświecenia pojęcie „Polak-katolik”, którego jednym z większych propagatorów był Julian Ursyn Niemcewicz. Był to też jeden z czynników skupiających społeczeństwo wokół Kościoła. Z późniejszej korespondencji cara Mikołaja I z namiestnikiem Iwanem Paskiewiczem wynika jednoznacznie, iż zamierzał on dokonać likwidacji metropolii warszawskiej i przeniesienia jej do Wilna, po to by odebrać „im [Polakom] to, co ich łączy i wyróżnia od Rosjan”.
Dowodem patriotyzmu księży diecezjalnych i zakonnych w dobie zaborów była ich aktywna służba w oddziałach kolejnych powstań narodowowyzwoleńczych. Zgłaszali się do nich ochotniczo, nawet wbrew przepisom prawa kanonicznego i niejednokrotnie pomimo zakazów swych przełożonych, tak jak w czasie powstania listopadowego kapucyni krakowscy czy pijarzy z kolegiów w Łowiczu i Łukowie. Niektórzy z nich dosłużyli się stopni oficerskich i orderów Virtuti Militari.
Oprócz kultywowania polskiej tradycji i historii duchowi przewodnicy narodu bardzo mocno stawiali na jego odnowę moralną. Zdawali sobie bowiem sprawę, że wolność będą mogli wywalczyć jedynie ludzie prawego sumienia. Duszpasterze wiedzieli, że zaborcy nie zrezygnują z planowej i systematycznej demoralizacji Polaków: propagowania alkoholizmu, relatywizacji zasad życia społecznego, a także przekupywania urzędami, tytułami i odznaczeniami. Takim pokusom mogły się oprzeć tylko osoby o wysokich walorach moralnych. Przy różnych okazjach, np. podczas prowadzonych ofiarnie misji czy rekolekcji parafialnych, pasterze Kościoła konsekwentnie przekonywali, że Polacy nie mogą godzić się na jawną bądź ukrytą kolaborację z wrogiem. W konsekwencji wielu kapłanów i zakonników przypłaciło to zsyłką na Sybir lub innymi prześladowaniami. Należy podkreślić, że Kościół w tych trudnych latach niewoli zawsze solidaryzował się z narodem, a nawet częściowo zastępował państwo wymazane przez zaborców z mapy Europy. To w świątyniach Polacy dowiadywali się o kolejnych powstaniach i brankach do zaborczych wojsk. Plebanie stawały się naturalnym miejscem wymiany informacji, tajnej poczty i działalności konspiracyjnej. W czasie walki zbrojnej Kościół organizował duchową, materialną i medyczną pomoc dla walczących oraz ich rodzin.
Ks. Daniel Olszewski wykazywał dobitnie, iż nad Wisłą
mamy do czynienia z nieznanym w krajach zachodnich sprzężeniem religii ze sprawą narodową. Ta polska swoistość tradycji historycznych zadecydowała o trwałości na ziemiach polskich trydenckich struktur kościelnych i ram duszpasterskiego oddziaływania, które określały charakter konformizmu religijnego ogółu polskiego społeczeństwa aż po wiek XX. Te ogólnokościelne i barokowe tradycje religijne zespoliły się na ziemiach polskich ze społecznymi strukturami kultury ludowej, wiejskiej, stały się niewątpliwą siłą i szansą Kościoła w Polsce. Ten właśnie swoisty chrystianizm ludowy, zakorzeniony głęboko w masach, uchronił u schyłku XIX w. polską religijność przed ogólnoeuropejskim procesem dechrystianizacji, która nie wystąpiła w Polsce w skali masowej.
Można śmiało zaryzykować tezę, że dzięki temu Polacy nigdy nie utracili nadziei na odzyskanie wolności kraju, zaś o żywotności tego przekonania świadczą nie tylko ofiary poniesione na polu walki, lecz także wysiłki zmierzające do utrzymania tożsamości narodowej, podejmowane na polu kultury i nauki. Wymownym wkładem dziewiętnastowiecznego polskiego duchowieństwa w to dziedzictwo jest indeks 596 autorów, którzy pozostawili po sobie dorobek naukowy.
- Redemptoryści na ziemiach polskich w XIX wieku
Początki obecności redemptorystów na ziemiach polskich sięgają 1787 roku, kiedy to przy kościele św. Benona w Warszawie św. Klemens Hofbauer i o. Tadeusz Hübl założyli pierwszy klasztor Zgromadzenia poza Alpami. Redemptoryści, wtedy nazywani benonitami, przez 20 lat prowadzili tam intensywną działalność apostolską, a ich specyficzny i nowatorski model duszpasterski nazwano „misją nieustanną”. Po dwóch dekadach owocnej pracy na polu społeczno-religijnym w czerwcu 1808 roku, z rozkazu Napoleona, 28 warszawskich benonitów zostało eksmitowanych ze swego klasztoru i przewiezionych do twierdzy w Kostrzynie nad Odrą. Podczas śledztwa władze francuskie nie potwierdziły stawianych wspólnocie św. Benona zarzutów zdrady i podburzania nastrojów społeczeństwa stolicy. 17 lipca aresztowani zakonnicy zostali zwolnieni, jednak bez prawa powrotu do Warszawy, lecz z nakazem udania się w „rodzinne strony”. Wypędzenie redemptorystów ze stolicy nie zakończyło jednak ostatecznie ich działalności na ziemiach polskich. Niektórzy polscy wychowankowie św. Klemensa powrócili w granice zaboru rosyjskiego i z czasem rozpoczęli pracę jako księża diecezjalni, m.in. w Pruszynie na Podlasiu. Nie powiódł się plan założenia redemptorystowskiej wspólnoty w Janowie Podolskim, jednak w latach 1824-1834 o. Jan Podgórski wraz z pięcioma współbraćmi podjął kolejną próbę życia według wskazań św. Alfonsa w tajnym klasztorze w Piotrkowicach koło Kielc.
Ojcowie przyjęli propozycję osiedlenia się w Piotrkowicach, ponieważ tamtejsze sanktuarium maryjne i istniejąca przy nim szkoła wymagały większej liczby duchownych i nauczycieli, co stanowiło uzasadnienie dla władz państwowych. W 1824 roku zapoczątkowano działalność potajemnej wspólnoty, która została zorganizowana przez Podgórskiego na wzór wspólnoty św. Benona. Prowadzono przy niej seminarium duchowne oraz szkołę parafialną. Nowa wspólnota miała zgodę władz kościelnych, jednak wobec prawa państwowego formalnie nie istniała. Mimo podejmowanych prób władze carskie odrzucały prośby o zatwierdzenie klasztoru. Wspólnota pozostawała więc „tajnym klasztorem”, w którym pod przykryciem pracy duszpasterskiej i szkolnej prowadzono życie zakonne. W 1829 roku liczyła sześciu kapłanów, dwóch braci zakonnych oraz dziesięciu kleryków. Władze carskie w 1830 roku zlikwidowały seminarium i szkołę, a cztery lata później dokonały ostatecznej kasacji wspólnoty.
Likwidacja klasztoru w Piotrkowicach zahamowała na ponad pół wieku duszpasterskie zaangażowanie synów św. Alfonsa na ziemiach polskich. Do ponownego przybycia redemptorystów nad Wisłę przyczynił się sługa Boży o. Bernard Łubieński, którego pradziadek Feliks w czasach Księstwa Warszawskiego jako minister sprawiedliwości podpisał dekret o wygnaniu benonitów z Warszawy. Wzorem wielu rodzin arystokratycznych Bernard Łubieński rozpoczął w 1858 roku naukę w katolickim kolegium w angielskim Ushaw. Po zakończeniu edukacji wstąpił do redemptorystów prowincji londyńskiej. Następnie przez prawie dekadę pełnił obowiązki sekretarza prowincjała angielskich redemptorystów o. Roberta Coffina. Łubieński, pracując w Anglii, odczuwał wciąż pragnienie, by jego ukochane Zgromadzenie powróciło na ziemie polskie. Za zgodą prowincjała i z pomocą swojego brata Rogera rozpoczął więc realizację planu powrotu redemptorystów do Polski. Ważnym wydarzeniem w tym kontekście był wyjazd Łubieńskiego do Babicy k. Rzeszowa na zjazd rodzinny. Przy tej okazji prowadził on rozmowy o założeniu klasztoru redemptorystów m.in. z bpem Albinem Dunajewskim, ordynariuszem krakowskim, ks. Ignacym Łobosem, wikariuszem generalnym diecezji przemyskiej, oraz Alfredem Potockim, namiestnikiem Galicji. Tylko tu bowiem istniała realna możliwość założenia nowej polskiej fundacji.
Do planów o. Łubieńskiego przychylnie odniósł się generał redemptorystów o. Nicolas Mauron. Polecił on prowincjałowi wiedeńskiemu o. Andreasowi Hamerlemu, aby pomógł w założeniu nowej placówki. Wśród rozważanych lokalizacji klasztoru brano pod uwagę Żywiec, Jarosław, Mużyłowice, Oświęcim i Sambor. Ostatecznie wybrano Mościska nieopodal Przemyśla, gdzie na wiosnę 1883 roku ponownie zainaugurowała swą działalność wspólnota redemptorystów. Ich aktywność duszpastersko-misyjna na tych terenach zapoczątkowała dynamiczny rozwój Zgromadzenia na ziemiach polskich. W 1893 roku redemptoryści objęli sanktuarium maryjne oraz pobenedyktyński klasztor w Tuchowie. Na zaproszenie kard. Jana Puzyny w 1903 roku założyli też klasztor w podkrakowskim wówczas Podgórzu. Udało się im również powrócić do Warszawy, gdzie w latach 1906-1909 przy kościele Najświętszego Zbawiciela utworzyli tymczasową wspólnotę zakonną.
8 grudnia 1909 roku o. generał Patrick Murray utworzył Polską Prowincję Redemptorystów. Jej pierwszym przełożonym został o. Teofil Pasur. W chwili powstania składała się z pięciu klasztorów: w Mościskach, Tuchowie, Krakowie, Maksymówce oraz Warszawie. Liczyła 77 członków (27 ojców, 30 braci zakonnych, 10 kleryków). Posiadała własny nowicjat, założony w 1896 roku, oraz seminarium duchowne, powstałe w 1903 roku.
- Bernard Łubieński – sługa obfitego Odkupienia i polskiej niepodległości
Nestorem redemptorystowskiej wspólnoty pozostawał niezmiennie przez ponad pół wieku o. Bernard Łubieński, cieszący się niekłamanym autorytetem wśród polskich elit duchowych, intelektualnych i społecznych przełomu XIX i XX wieku. Widział on ocalenie Ojczyzny przede wszystkim w przestrzeganiu Bożych przykazań i prawa naturalnego, zwłaszcza w poszanowaniu życia i godności ludzkiej. Jako wzięty misjonarz i rekolekcjonista rozwijał wrażliwość swych słuchaczy i penitentów na te niezbywalne wartości oraz starał się o właściwe wychowanie młodego pokolenia i odnowę duchową narodu. Równolegle zabiegał o dźwignięcie sił i zasobów narodowych, nie tylko materialnych, lecz przede wszystkim tych, które – jak dobitnie określił to św. Zygmunt Szczęsny Feliński – „odrębny charakter narodu stanowią i tym samym zlać się z sąsiadami nie pozwalają”.
Gorliwość apostolska w służbie obfitego Odkupienia jest jednym z najważniejszych rysów świętości o. Bernarda Łubieńskiego, który w polskiej historiografii jest jednogłośnie zaliczany do najbardziej zasłużonych pracowników na niwie kościelnej czasu przełomu polskiej niewoli i odzyskanej niepodległości. Sam twierdził dobitnie: „Jeśli będę szukał krzyża i rzucę się w jego ramiona, On będzie czynił cuda, ale nie bez mojej aktywności. Bóg złączył zbawienie dusz z moją pracą. Jeśli nie będę tego czynił, one będą potępione”. W przepowiadaniu misyjnym i rekolekcyjnym stawiał wysokie wymagania zarówno sobie (pomimo długoletniego kalectwa), jak i swym słuchaczom, wskazując zarazem sposoby i środki pomocne w sprostaniu im. Skalę jego zaangażowania określają także liczby. Swą pracę misyjno-rekolekcyjną rozpoczął sługa Boży jeszcze w Anglii, gdzie przez 12 lat uczestniczył w ponad 30 pracach apostolskich. Na ziemiach polskich brał udział w 244 misjach i 58 renowacjach oraz przeprowadził w sumie 508 serii rekolekcji. Po śmierci o. Łubieńskiego w 1933 roku wiele ważnych osobistości życia kościelnego oraz zwykłych wiernych przesłało wspomnienia o nim, z których jasno wynikało, że zmarły misjonarz cieszył się opinią świętości. Wszystkie te wypowiedzi zostały podsumowane w świadectwie metropolity warszawskiego kard. Aleksandra Rakowskiego, który w imieniu Episkopatu Polski napisał:
Umarł bowiem wielkich i nieocenionych zasług zakonnik w powszechnym pojęciu święty: in odore sanctitatis; umarł kapłan wierny, który według serca Bożego i według duszy Bożej czynił; umarł misjonarz, apostoł Polski, po wszystkich bowiem dzielnicach naszego kraju rozlegał się głos jego natchniony przez lat kilkadziesiąt, wszystkie warstwy społeczeństwa naszego korzystały z jego żarliwej pracy w konfesjonale i na ambonie. (…) Na ambonie w kazaniach swoich występował z całą powagą i majestatem prawdy Chrystusowej (…). Miał trzy miłości – a tymi był Bóg, Matka Najświętsza i Polska nasza.
- Redemptoryści wobec rodzącej się polskiej niepodległości
Wybuch I wojny światowej spowodował ostateczne zerwanie sojuszu trzech cesarzy. Dotychczasowi sojusznicy i zaborcy Rzeczypospolitej stanęli teraz naprzeciw siebie we wrogich obozach. Przed Polakami pojawiła się pierwsza od 100 lat geopolityczna szansa na odzyskanie własnej suwerennej państwowości. Przyszło ją jednak okupić kolejną daniną krwi i wielkimi stratami materialnymi.
W okresie wielkiej wojny uległy w dużej mierze rozproszeniu redemptorystowskie wspólnoty w Mościskach, Maksymówce, Tuchowie i Krakowie. Do wojska powołano kilku braci zakonnych, kleryków i ojców. Juwenistów odesłano do domów, pozostali tylko nieliczni. Prowincjał przewiózł do Wiednia wszystkie oszczędności prowincji polskiej. We wrześniu 1914 roku ewakuowano seminarium z Maksymówki do austriackiego Mautern, podobnie nowicjat przeniesiono z Mościsk do Eggenburga. Pod koniec grudnia tego roku zdecydowano też o ucieczce z Tuchowa części wspólnoty i przewiezieniu cudownego obrazu Matki Bożej do Wiednia. Niektórzy współbracia udali się do zaprzyjaźnionych biskupów i kapłanów, np. kilku zakonników z Mościsk znalazło schronienie u metropolity lwowskiego św. abpa Józefa Bilczewskiego, który żywo interesował się losem wspólnoty mościskiej, interweniując kilkakrotnie u władz wojskowych w jej sprawie. W lutym 1915 roku udzielił azylu w seminarium duchownym we Lwowie pięciu redemptorystom z Mościsk, usuniętym stamtąd przez Rosjan po denuncjacji za rzekome rozpolitykowanie na ambonie.
W Krakowie o. prowincjał Pasur zarządził, że „wszystkim zostawia się wolność wyjechania z Podgórza, dla chorych i nerwowych jest to nawet wskazane”. W klasztorze pozostał on sam oraz ojcowie Władysław Bohosiewicz i Józef Palewski, którzy z nakazu władz wojskowych pełnili posługę kapelanów w krakowskich szpitalach wojskowych. Jeśli sytuacja na to pozwalała, prowincjał odwiedzał wszystkie wspólnoty i rozproszonych współbraci. W 1915 roku wizytował redemptorystów „uchodźców” w prowincji praskiej i wiedeńskiej. W Wiedniu spotkał się odpowiedzialnymi za formację ojcami Adolfem Żółtowskim i Emanuelem Trzemeskim. Po ustabilizowaniu się sytuacji na frontach przyszły pierwsze listy od współbraci z wojska, a większość ewakuowanych w 1915 roku wróciła do swoich klasztorów.
-
- Patriotyczne postawy zakonnej młodzieży
Ważny moment patriotycznej refleksji redemptorystowskich kleryków w czasie wielkiej wojny nastąpił w trakcie ich pobytu w studentacie austriackich współbraci w Mautern. Polscy alumni ewakuowali się tam z Mościsk jesienią 1914 roku z powodu ofensywy rosyjskiej. Gdy po kilku tygodniach odwiedził ich rektor klasztoru tuchowskiego o. Emanuel Trzemeski, studenci spędzili z nim całe popołudnie na rozmowach o rozwijającej się sytuacji na froncie i o możliwości powrotu w rodzinne strony. Na kanwie inwokacji z Pana Tadeusza seminaryjny kronikarz zanotował znamienne słowa:
Trzeba było tylko nieraz podsłuchać nasze rozmowy o polskim języku, polskiej literaturze, polskich obyczajach, polskim usposobieniu, śpiewach, sztuce, kaznodziejstwie itd., a łatwo było można poznać, że aż nadto stwierdzamy prawdę słów poety [„Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, / Kto cię stracił]. Wiele mamy powodów do tęsknoty za swojskim otoczeniem.
Młodzi redemptoryści byli uwrażliwieni na wszystko, co wiązało się z wymarzoną niepodległością zniewolonej Ojczyzny. Świadczy o tym dobitnie ich reakcja na list kard. Desiré Feliciena Merciera do Belgów, doświadczonych okupacją niemiecką. Seminaryjny kronikarz z nadzieją zapisał słowa hierarchy: „Kraj podbity czy najechany, nie jest poddany, a tym samym mieszkańcy nie są zobowiązani do posłuszeństwa względem najeźdźcy”. Podczas tego kilkumiesięcznego pobytu w Austrii klerycy dowiedzieli się z miejscowych gazet o istnieniu legionów polskich także w służbie rosyjskiej, co skomentowali w słowach: „Oprócz galicyjskich legionów są także te z Królestwa; stoją więc we dwóch wrogich nawzajem usposobionych obozach. Jakie też bywa spotkanie obu rodzajów tych legionistów?”.
Klerycy redemptoryści sprawę niepodległości Polski podkreślali poprzez szczególnie uroczyste obchody rocznic narodowych, np. w stulecie śmierci Tadeusza Kościuszki oprócz okolicznościowej akademii odprawiona została śpiewana Msza św. ze specjalnym kazaniem, które wygłosił o. Adolf Żółtowski. Szczególne nadzieje na odzyskanie niepodległości wzbudził ostatni rok wojny. 1 stycznia 1918 roku kronikarz seminaryjny pytał retorycznie: „Co będzie z naszą Polską? Od grudnia [1917] trwa zawieszenie broni między Niemcami i Rosją, a z układów nie wynika Polska niepodzielona. Może ograniczy się ona tylko do Królestwa …? Wola Boża! Będziemy czekać dalszych wniosków”. W lutym tego samego roku z gazet dowiedzieli się oni o planie pokojowym prezydenta Woodrowa Wilsona, który w słynnym punkcie 13 odnosił się do odbudowy suwerennej Polski, z dostępem do morza, jednak w granicach etnicznie polskich. Studenci nie wiedzieli wtedy jeszcze, co sądzić o tych propozycjach.
Odzyskanie wolności łączyło się z problemem ustalenia nowych granic odrodzonego państwa polskiego. Wzburzenie w studentacie spowodowała wiadomość o pokoju brzeskim pomiędzy bolszewikami i Niemcami: „jak widać, Niemcy zwyciężają – dyktują bowiem pokój, a państwa zachodnie stoją zupełnie bezradne, nie wiedząc, co począć. (…) Upadek Rosji pokazuje jedno, że rządy socjalistyczne i komunistyczne są tylko ruiną państw i narodowości”. Kiedy w czerwcu 1918 roku w prasie głośno było o planach oderwania przez Rzeszę Wielkopolski od przyszłej Rzeczpospolitej, kronikarz studentatu określił Niemców jednym słowem: „gałgany”. Z radością zaś przyjęto wiadomość, że Polska będzie miała dostęp do Bałtyku. O wydarzeniach związanych z powrotem do Warszawy Józefa Piłsudskiego i przekazaniu mu władzy przez Radę Regencyjną 11 listopada 1918 roku bracia klerycy dowiedzieli się dopiero dwa tygodnie później, i to z ukraińskiej gazety „Nowa Żitja”. Studentat przebywał wówczas w Maksymówce k. Wełdzirza, która po wybuchu wojny z Ukraińcami znalazła się po stronie ukraińskiej.
Konflikt polsko-ukraiński był wówczas w centrum zainteresowania. Na początku listopada 1918 roku z zaniepokojeniem przyjęto wiadomość o mobilizacji wśród Ukraińców oraz informacje o tym, iż „podobno we Lwowie ma leżeć pełno trupów z powodu bójek z Rusinami, a w Przemyślu wysadzono most na Sanie”. Od początku nowego roku o wydarzeniach na froncie dowiadywali się z wydawanego w Stanisławowie polskiego periodyku „Znicz”. Stamtąd też pochodziły radosne wieści o przybyciu Ignacego Paderewskiego i wybuchu powstania wielkopolskiego oraz zaślubinach z morzem gen. Józefa Hallera. Wreszcie z końcem listopada 1918 roku pojawiły się lapidarne zapisy: „Polacy zajęli podobno Lwów, cesarz Wilhelm internowany, wszyscy królowie i książęta w Niemczech abdykowali, legiony polskie idą na Poznań, wojna na frontach już ustała, wszędzie górę biorą socjaliści …”.
Szczególnie mocno wpisała się w klerycką codzienność ofensywa bolszewicka w lipcu i sierpniu 1920 roku. Młodzi redemptoryści solidaryzowali się z zagrożoną Ojczyzną, czego wyrazem są znamienne słowa kronikarza seminaryjnego:
W sercu naszym także zadrgała i wzburzyła się krew, boć przecież każdy kochał tę, dawno uciśnioną, a przed chwilą z kajdan uwolnioną Ojczyznę. Jakże jej przyjść z pomocą? Karabinu chwycić nie można, bo najpierw musielibyśmy wystąpić z drogiego nam Zgromadzenia. Wszyscy modlitwami i wzdychaniem korzyliśmy się przed Panem Jezusem w Najświętszym Sakramencie i przed Jego Matką, aby przyszli wojsku naszemu z pomocą, aby mu dali mądrych wodzów, odwagę i powodzenie.
Wreszcie 9 sierpnia 1920 roku sam prowincjał Emanuel Trzemeski wraz ze swą radą podjął decyzję o umożliwieniu klerykom wzięcia udziału w mobilizacji. Do ochotniczej armii poszli wszyscy alumni, otrzymali kategorię C2, co oznaczało: „zdolny do służby bez broni”. Tuż po decydującej polskiej kontrofensywie 17 sierpnia studenci otrzymali mundury i zostali przeszkoleni na sanitariuszy. Przyjęli te wydarzenia i decyzje z przejęciem: „Co wpłynęło na to, że opuszczamy te ukochane mury. Dawno już tliło w sercu naszym pragnienie, aby w jakiś sposób okazać, że nie jesteśmy wyrodnymi synami Ojczyzny”.
Klerycy w mundurach nie zostali jednak wysłani na front, lecz przydzielono ich jako sanitariuszy do załogi wojskowego szpitala nr 3 w Krakowie. Swój pobyt tam opisał barwnie kronikarz:
Komendantem naszego bastionu jest lekarz kpt Labuda. Jest to stary kawaler, człowiek spokojny, nam życzliwy, chwali nas, gdzie tylko może i za wzór innym stawia. Najwięcej jednak mamy styczności z jego pomocnikiem por. Marzyńskim. Cichutki i słodki jak cukierek, pokochał nas prawdziwie. Ćwiczy nas plut. Marczewski. Ten rubacha stary krzyczy i śmieje się na cały bastion, a ulubionym jego okrzykiem jest: „prawda” i „klawo”. Pali papierosów bardzo wiele, których mu klerycy pod dostatkiem dostarczają, mając w tym własny interes, aby nas zbyt bardzo nie męczył. (…) Poprosiliśmy naszego plutonowego, aby nam nie intonował nigdy wśród marszu zbyt głupich piosenek, zwłaszcza Miała baba koguta ….
Sami zaś chętnie śpiewali Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani.
W tym czasie klerycy nie zostali pozbawieni stałej opieki duchowej. Z końcem sierpnia 1920 roku dzień skupienia przeprowadził dla nich sam o. Bernard Łubieński, który podjął temat zawierzenia Bożej Opatrzności.
Przyjdzie bieda, trzeba wierzyć, że Pan Bóg to w dobro obróci. Powołał nas do wojska, po ludzku mówiąc, jest to dla nas nieszczęście, ale i z tego skorzystać możecie i in bonum zmienić. (…) Pana Boga kochać musimy, bo [On] sam nas ukochał, stworzył, odkupił, powołał do Zgromadzenia, dał nam papu, zdrowia użyczył. Musimy Go kochać zawsze, wszędzie (…), we wszystkim i przez wszystko, przez bandażowanie chorych i przez tę głupią musztrę nawet!.
Ostatecznie 25 października 1920 roku klerycy zostali zwolnieni ze służby, przeniesieni do rezerwy i wrócili do życia seminaryjnego już w wolnej i niepodległej Polsce.
Redemptoryści w mundurach
-
- Szczególnie ofiarną daninę krwi, łącznie z utratą życia, złożyli na ołtarzu odradzającej się Ojczyzny ojcowie i bracia redemptoryści. Zwłaszcza ci ostatni doświadczyli dramatu wielkiej wojny światowej. Niemal od samego jej początku sukcesywnie zwoływani byli do armii państw centralnych bracia koadiutorzy, którzy pełnili w wojsku różne funkcje i posługi, zależnie od kategorii przypisywanej przez komisje poborowe. Większość z nich kierowana była do służb sanitarnych i aprowizacyjnych.
Cały okres wielkiej wojny miał spędzić w kamaszach br. Szczepan Józef Kurzeja, kapral w oddziale sanitarnym, powołany do c. k. armii już 1 sierpnia 1914 roku. Brał on udział m.in. w wielkiej bitwie pod Limanową w grudniu pierwszego roku wojny.
Ów dzień – wspominał po latach – święto Niepokalanego Poczęcia [8 grudnia], póki żyw będę pamiętał. W dniu tym najwięcej kulek przeleciało koło mej głowy. Oczekiwałem w każdej chwili śmierci; niczego nie pragnąłem ani żyć, ani umrzeć, tego tylko chciałem, czego Bóg chce. Dostaliśmy rozkaz zabezpieczyć naszą artylerię z lewego skrzydła. Weszliśmy na wysoką górę obok Mordarki, rozciągamy linię. Wtem nieprzyjaciel z boku lasu się wysypał i strzela w nas straszliwie. Kilka kulek przeleciało koło mnie, nim go zobaczyłem i tak całe cztery dni zostaliśmy przy armatach, kryjąc je z lewego skrzydła. Przez cały czas walk byliśmy odcięci od batalionu. Bijemy się, jeść się chce, a tu nic nie ma. Nasze wozy z żywnością uciekły. Wychodzę ze swej dziury i idę, aby coś znaleźć do jedzenia. Było to w lesie, a tu pęka szrapnel nad moją głową, łamie i gruchoce drzewa koło mnie … już mi się i jeść ode chciało.
W następnych miesiącach br. Szczepan brał udział w walkach na Lubelszczyźnie i na Wołyniu. W sierpniu 1916 roku znalazł się w okolicach Drohobycza, pod Panowicami. Tu znów doświadczył ciężkiej przeprawy:
Dnia 31 sierpnia mieliśmy wielką bitwę, aż się ziemia trzęsła. Najpierw armaty, potem co tylko świat wymyślił, wszystko tutaj było. Myślałem, że to już sądny dzień. Czekałem, rychło Michał Archanioł zatrąbi. Moskale bez ustanku szturmują do nas, nareszcie nas przemogli i weszli do naszych okopów.
Następnie br. Szczepan dostał się na Bukowinę, a w październiku 1917 roku wyjechał jako sanitariusz na front włoski i tam pełnił służbę do 16 czerwca 1918 roku, kiedy to nad rzeką Piawą dostał się do niewoli. Przebywał w obozie jeńców w Santa Maria del Campo k. Neapolu, gdzie był zatrudniony do pracy jako krawiec.
Tymczasem we Francji organizowała się słynna Błękitna Armia gen. Józefa Hallera. Br. Kurzeja 30 grudnia 1918 roku zgłosił się do niej i pięć dni później udał się już w podróż. Pod koniec kwietnia 1919 roku jego oddział wyruszył do Polski.
Dnia 1 maja – pisał – przyjechaliśmy do Hrubieszowa. Tu się zatrzymaliśmy 8 dni, po czym rozpoczęliśmy walkę z Ukraińcami, która trwała blisko miesiąc, pędząc przed sobą nieprzyjaciela, zajmując wioski i miasta: Uhrynów, Toporów, Radziechów, Sokal, Busk itd. Pełniłem służbę sanitarną. Potem nas wycofali z frontu, a nasze miejsce zajęły wojska Piłsudskiego; nas odwieziono nad pruską granicę do Chrzanowa. Za staraniem przełożonych zostałem zwolniony z wojska dnia 22 sierpnia 1919 r..
W sierpniu 1916 roku podobny los spotkał br. Tomasza Nuckowskiego, który został przydzielony jako pomocnik szpitalnego kapelana wojskowego ks. Alojzego Kozłowskiego. Jego szlak bojowy zaczął się od Lwowa, gdzie w szpitalu wojskowym spotkał „wielu rannych Prusaków, a także Polaków z Poznańskiego”. W następnych miesiącach wraz ze swym kapelanem trafił m.in. do rumuńskiego Marmaros-sziget (obecnie Sighetu Marmaţiei), gdzie pomagał w stworzeniu tymczasowej kaplicy polowej. W korespondencji z rektorem klasztoru w Mościskach o. Łubieńskim prosił o obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy. W ciągu dwóch tygodni oleodruk został wysłany i zawisł w centralnym miejscu tej polowej kaplicy. W styczniu 1917 roku br. Tomasz po artyleryjskim ostrzale przez Rosjan Körös na Węgrzech przedostał się przez Wiedeń do Lwowa.
Całą wojnę spędził w armii austro-węgierskiej również br. Antoni Zygadło, który w Zgromadzeniu pełnił posługę krawca. Początkowo został skierowany jako służący i podkomendny oberlejtnanta Milika z Węgierskiej Górki k. Żywca i przebywał w Kraśniku oraz Lublinie. Jesienią 1916 roku wraz ze swym dowódcą udał się przez Budapeszt do Podgoricy w Czarnogórze, skąd 26 października pisał:
Okolica na razie zdaje mi się bardzo nieprzyjazna: góry ponure nieba dosięgają. Naród nieprzychylny. Nie będzie tu można chyba żyć długo. Wprawdzie jest tu ciepło, nie ma żadnej zimy, ale już bym wołał ponosić wszelkie zimno galicyjskie, aniżeli żyć tu bez kościoła i bez księdza. W tym dla mnie największa bieda. Ale niech się dzieje wola Boża we wszystkim.
Dramatu wojny pozycyjnej na froncie francuskim doświadczył natomiast br. Jacek Władysław Łączka. Został powołany do armii pruskiej jako rodowity Wielkopolanin. Brał on udział m.in. w szóstej fazie słynnego „piekła Verdun”. Z okopów pod Malancourt pisał 20 października 1916 roku: „Jestem w bitwie toczonej już trzeci dzień przeciw Francuzowi. Francuz nas przemógł i odebrał nam 2 linie okopów, skąd go wyganiamy i potyczki robimy po 3 razy dziennie. Dotąd jestem cały, przy zdrowiu i szczęśliwy w Jezusie i Maryi. Módlcie się za mnie!”. Kilka dni później donosił w jeszcze bardziej dramatycznych słowach:
Piszę wam przy schyłku słońca, zanim pójdę dzisiaj w nocy na pozycję, w ten wir walki piąty dzień już trwającej. (…) Jestem gotów tu i życie położyć, gdy Bogu będzie się tak podobało, choć mi życie tak miłe. Mówię wam, że zawsze czuję się szczęśliwy w Nim. Wiara mi wszystko osładza ….
Z tragicznych okopów Verdun ocaliła go paradoksalnie żółtaczka, przez którą 6 listopada trafił na oddział szpitala polowego najpierw w Linselles i Valenciennes, a z końcem roku do szpitala rezerwowego w Oldenburgu i wreszcie w Hildesheim.
Podobne wojenne doświadczenia zebrali bracia: nowicjusz br. Jan Kozak, który na froncie wołyńskim „nieraz spał na trupie poległego” kolegi; br. Michał, służący na froncie włoskim jako infirmarz w 20. Galicyjskim Pułku Piechoty Księcia Pruskiego Henryka; bracia Franciszek Zięba i Alfons Stanisław Czajkowski, którzy służyli razem w 9. Pułku Piechoty Austro-Węgier; br. Michał Rojek, posługujący jako szewc na froncie rumuńskim; br. Alojzy Józef Rataj, który w 1916 roku trafił do niewoli rosyjskiej i jako jeniec wojenny przebywał m.in. w Taszkiencie w dalekim Turkmenistanie; br. Alfons Stanisław Czajkowski, służący jako kołodziej na froncie wołyńskim, pod Równem, a następnie na Bukowinie; br. Gerard Tomasz Buner, przydzielony do pracy w tartaku i folwarku ziemskim k. Ołomuńca z wyjaśnieniem: „Das ist Klosterbruder”. Wyjątkowy był przypadek krawca br. Jozafata Franciszka Bednarza, który przeznaczony przez komisję wojskową do służby pomocniczej przebywał w Rzeszowie i Przemyślu, ale ze względu na zły stan zdrowia wrócił do klasztoru w Mościskach przez końcem wojny w czerwcu 1917 roku.
Największą daninę krwi w czasie wojennej zawieruchy zapłacił jednak br. Bernard Józef Wąż. Po rocznej kandydaturze w Masymówce 2 sierpnia 1914 roku rozpoczął swój kanoniczny nowicjat, otrzymał habit i imię zakonne. Już następnego dnia wezwany do wojska, musiał udać się do Tarnowa, do stacjonującego tam 57. pułku, w którym służył też inny brat koadiutor, Klemens Stanisław Czernecki. W czasie służby wojskowej często pisywał do Mościsk i wyrażał pragnienie powrotu do klasztoru, m.in. 11 sierpnia 1916 roku doniósł z Przerowa na Morawach, iż wyjeżdża na front: „Polecam się modlitwom wszystkich w tej intencji, abym wszystkie trudy, które mnie czekają, z miłości ku Panu Jezusowi cierpiącemu cierpliwie mógł znosić i szczęśliwie mógł powrócić do ukochanych Mościsk, gdzie sercem i myślą zawsze przebywam”. Najpierw był na froncie galicyjskim, lecz po kilku miesiącach przeniesiono go na front rumuński. 2 lutego 1917 roku otrzymano kartkę zaadresowaną jego dłonią, lecz napisaną przez jednego z jego towarzyszy broni, który donosił, że br. Bernard 23 stycznia poległ na Bukowinie, ugodzony w czoło nieprzyjacielską kulą. Na prośbę rektora klasztoru mościskiego kancelaria pułku potwierdziła okoliczności jego śmierci. Pochowano go na cmentarzu w Jakobenach k. Suczawy, w grobie pod numerem 14077.
Do armii zaborczych wcielano również kapłanów redemptorystów. Tak było w przypadku pochodzącego z Poznańskiego o. Zygmunta Obera, którego w lipcu 1916 roku władze niemieckie powołały do wojska pruskiego. Jako sanitariusz i kapelan szpitalny pracował we Wrocławiu, Poznaniu i w Rawiczu. Po tym jak pod koniec 1917 roku otrzymał zwolnienie, nie mogąc powrócić do Galicji, do końca wojny pozostał w Wielkopolsce, pomagając w duszpasterstwie parafialnym różnym proboszczom, m.in. w Żninie ks. Stanisławowi Okoniewskiemu, późniejszemu biskupowi chełmińskiemu.
Podsumowaniem tej ofiarnej służby polskich redemptorystów na frontach I wojny światowej niech będzie znamienny zapis w kronice studentatu: „Bracia Franciszek i Alfons przytaczali wiele przykładów, jako po ich zachowaniu się w wojsku, jakkolwiek byli w świeckim ubraniu, poznawali ich inni żołnierze, że nie są ze świata, ale z zakonu”.
Epilog – niepodległość wymodlona
Większość współbraci, którzy postali w czasie wojny w klasztorach, również na swój sposób angażowała się w sprawę narodową. Priorytetem działalności redemptorystów było zawsze bezpośrednie przepowiadanie słowa Bożego na misjach parafialnych oraz poprzez różnego rodzaju rekolekcje. Warunki wojenne mocno ograniczyły tę działalność, jednak jej nie zniosły: np. w 1916 roku o. Łubieński zaproponował serię prac misyjnych w diecezji kieleckiej i lubelskiej. Inicjatywę tę podjął ks. Zenon Kwiek, administrator lubelski. Ze względu na okoliczności wojny niemieckie władze wojskowe zabroniły misji w czasie prac polowych pomiędzy lipcem i wrześniem. Podobne zakazy wydawano z racji panoszących się wówczas epidemii różnych chorób. Pomimo tych ograniczeń w latach 1916-1918 w samej tylko diecezji lubelskiej misjonarze redemptoryści przeprowadzili aż 52 misje, zaś w diecezji kieleckiej 11 prac misyjnych.
Podczas misji i rekolekcji oraz w kościołach, w których posługiwali redemptoryści, organizowali oni również okolicznościowe nabożeństwa o charakterze patriotycznym. Tak było np. w Mościskach w listopadzie 1917 roku, gdy urządzono „nabożeństwo solenne za wskrzeszoną do nowego życia politycznego ojczyznę naszą, by uprosić błogosławieństwa Bożego dla nowego rządu polskiego, czyli Rady Regencyjnej”. W reakcji na groźny dla przyszłości odrodzonej Polski tzw. pokój brzeski, zawarty 3 marca 1918 roku pomiędzy Niemcami, Austrią i Rosją sowiecką, redemptoryści solidaryzowali się ze społeczeństwem, biorąc udział w ogólnonarodowym proteście. Kronikarz domu tuchowskiego określił pokój brzeski wprost jako czwarty rozbiór Polski:
Przygnębienie, oburzenie i rozgoryczenie w narodzie za zdradziecką Austrię, której dotychczas Polacy, szczególnie w Galicji, jeszcze ufali, nie da się opisać. Nas redemptorystów również bardzo boleśnie dotknęła ta wiadomość. Jednak nie przygnębiła nas na tyle, byśmy mieli zwolnić się z gorliwej, a ciężkiej pracy w 40-godzinnym nabożeństwie.
Kilka dni później, 18 marca, urządzono „protest miasta Tuchowa” przeciw owemu „czwartemu rozbiorowi Polski” w ramach akcji prowadzonej w całej Galicji. „Wszędzie zarządzono ogólny i powszechny strajk. Od namiestnictwa do ostatniego pisarczyka sądowego, od wielkich miast do najuboższej wieśniaczej rodziny, wszystko wstrzymało się od pracy na znak smutku i żałoby”. Bardzo liczna manifestacja zakończyła się na wzgórzu klasztornym, w sanktuarium Matki Bożej Tuchowskiej. Kronikarz podkreślił:
aby okazać, że my redemptoryści solidaryzujemy się najzupełniej z całym narodem, wyszliśmy wszyscy ojcowie przed wielki ołtarz. Śpiewano Boże, coś Polskę. Nastrój wzruszenia był wielki. Na zakończenie wyszedł w kapie o. [Maksymilian] Geruszczaki udzielił błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem.
Polscy redemptoryści z radością przyjęli wiadomość z Rzymu, że generał Zgromadzenia o. Patrick Murray w lutym 1918 roku pozwolił, aby „przy domowych pacierzach w litanii loretańskiej na końcu dodawać inwokację Regina Regni Poloniae, ora pro nobis!”.
W połowie czerwca 1918 roku przełożonym prowincjalnym został mianowany o. Emanuel Trzemeski. Prowincja u progu odrodzonej II Rzeczpospolitej liczyła 58 ojców, 11 kleryków, 36 braci i 36 juwenistów. „Ta liczba, choć jako tako wystarczała, póki prowincja pozostawała w granicach Galicji Austriackiej, była jednak zbyt mała po wskrzeszeniu Polski, gdy Królestwo Kongresowe, część Litwy, Wołynia zlały się w jedno z Galicją, Wielkim Księstwem Poznańskim”.
Rozwój polskich redemptorystów był możliwy w tych tragicznych czasach także dzięki solidarności współbraci innych prowincji (m.in. austriackiej, czeskiej, belgijskiej, francuskiej, amerykańskiej i niemieckiej), szczególnie w ramach pomocy personalnej, formacyjnej, materialnej i wspólnego prowadzenia prac apostolskich. Ze strony prowincji amerykańskich w trakcie wojny z bolszewicką Rosją od kwietnia do października 1920 roku była przekazywana dla juwenatu pomoc żywnościowa i finansowa (w sumie ok. 500 dolarów).
W czasie trwającej wojny polsko-sowieckiej wiosną 1919 roku prowincjał Trzemeski udał się do Rzymu, gdzie z Zarządem generalnym omówił sytuację prowincji w warunkach inwazji sowieckiej, a następnie 1 czerwca został przyjęty na prywatnej audiencji przez Benedykta XV. Audiencja „trwała 20 minut. Ojciec święty wypytywał się bardzo pilnie o polskie sprawy i oświadczył, że pragnie gorąco, aby Polska stała się państwem wielkim i potężnym, żeby tym lepiej mogła spełniać swe zadanie jako przedmurze prawdziwego chrześcijaństwa”.
W relacjach z czasu wielkiej wojny przewija się wciąż motyw prawdziwej hekatomby, której świadkami i uczestnikami byli sami zakonnicy. Jeden z kronikarzy usprawiedliwiał się nawet w dramatycznych słowach:
Jeżeli często w tej kronice wspominamy o smutnych i nieszczęśliwych czasach, to niechże potomni nie uważają tego jako nałogowe żale i narzekania synów ludzkich, ale jako wyraz nędzy i biedy nie do zniesienia … (…) Nie ma klęski, którą by zagniewana sprawiedliwość Boża nie dotknęła grzesznej ludzkości, a z nią i naszego narodu. Ledwie ustała wojna światowa, która takie spustoszenia sprowadziła, a wybuchły wojny narodowe – nasza z bolszewikami trwa w całej sile i zaciekłości. (…) Ład i spokój wewnętrzny ulotniły się ze wszelkich społeczeństw, a bandytyzm, rabunki, morderstwa szerzą się w zastraszający sposób. (…) Mróz i wszelakie zarazy szerzą straszne spustoszenia.
W innym miejscu kronikarz domu tuchowskiego pisał: „Polska stała się w czasie wojny ziemią mogił i krzyżów”. Trudna sytuacja materialna i społeczna przeplatała się jednak z niekłamaną radością związaną z powstaniem niepodległej Ojczyzny: „Piłsudski jest najwyższym Naczelnikiem Państwa, a sejm w Warszawie odbył się bardzo uroczyście w towarzystwie biskupów i nuncjusza [Achillesa] Rattiego”. Niepodległość została bowiem nie tylko wywalczona, ale też wymodlona, stąd we wszystkich redemptorytowskich kościołach i klasztorach, tak jak w Tuchowie, „na podziękowanie za odzyskanie wolności Polski odbyło się uroczyste nabożeństwo”.
Podsumowaniem opisanych losów polskich redemptorystów na drodze ku polskiej niepodległości niech będą znamienne słowa ich nestora, czcigodnego sługi Bożego o. Bernarda Łubieńskiego, który w swoistej inwokacji zwracał się do uciemiężonego pod zaborami narodu:
Dziękujcie gorąco Bogu i chwalcie Pana za to, żeście katolikami i Polakami! Czyż nie widzicie, że naród nasz, choć tak ubogi, choć przez potężnych tej ziemi dławiony, nie da w sobie zgnębić ducha i czuje się zawsze jeden? Co mu tę siłę moralną daje? Co sprawia, że tego narodu po stu latach niewoli boją się właśnie jego gnębiciele, choć przecie są silni i mają miliony wojska na zawołanie? Oto wiara katolicka! Ona w nas ducha umacnia, w siłę moralną bogaci, w jedno nas sprzęga i wrogów zmusza, że się z nami liczą. Dlatego, drogi ludu polski, zachowaj świętą wiarę, język po przodkach odziedziczony! Nie daj sobie wydrzeć tych największych skarbów, bo w dniach niedoli wiara i język to jedyna tarcza, co skutecznie broni przed wrogiem zdławić nas pragnącym.
Suklnmmary
Redemptorists on the roads of Polish independence
The inspiration for the creation of this article is the 100th anniversary of the rebirth of independent Poland in memorable year 1918. The purpose of the author is to show the contribution of Redemptorists in the process of regaining sovereignty by Poles. Various activities have been discussed here: both missionary and retreat work on raising the moral life of the nation and strengthening its internal freedom of the spirit, as well as their patriotic and political moods in the face of geopolitical situation in Europe and their participation in battles on various fronts of the First World War with the blood tribute laid on the altar of an independent homeland. The source database, which was used in this article, are preserved chronicles and documents stored in the archives of the Congregation of the Most Holy Redeemer in Poland and Rome, as well as more important studies dealing with the following issue.
Studia Redemptorystowskie 16/2018, s. 243-264