Wójtowicz Kazimierz CR, Emaus programem formacji

Ks. Kazimierz Wójtowicz CR

EMAUS PROGRAMEM FORMACJI

Kraków, 2022 r.

Wstęp czyli rzut oka na całość

Zacznę od rzucania oka wstecz i od siebie. Odkąd z tytułu pełnionej służby społecznej powierzona mi została piecza nad budowanym wówczas gmachem WSD w Krakowie, wiedziałem, że kościół seminaryjny winien nosić tytuł Emaus. Ta przepiękna Łukaszowa perykopa fascynowała mnie zresztą od młodości i dawałem temu nierzadko wyraz nie tylko w tekstach lirycznych. Czułem, że to wydarzenie jest tak pojemne, że musi się w nim zmieścić zasadniczy program formacji seminaryjnej. Rozpytywałem się radnych i przyjaciół, co oni o takim pomyśle sądzą. Odpowiedzi negatywnej nie słyszałem, a większość dodawała otuchy, mówiąc: jak masz władzę, to decyduj i rób. Wziąłem się więc do roboty. 

 

Zacząłem więc rozglądać się i szukać artystów i wykonawców. Przez znanego i cenionego witrażystę Jerzego Skąpskiego, którego. autorstwa jest znajdujący się nad ścianą ołtarzową (i doskonale współgrający z omawianym tryptykiem) witraż linearny „Zmartwychwstanie”, dostałem namiary na artystę rzeźbiarza Macieja Zychowicza. 

Pierwsze spotkanie miało miejsce 10 maja 1995 roku, obejrzeliśmy wówczas nagą przestrzeń do zagospodarowania, przedstawiłem temat zadania domowego, pomedytowaliśmy nad tekstem biblijnym i ustaliliśmy termin następnego zejścia się w pracowni artysty. Tych spotkań było więcej, przy którymś zjawił się prof. Brincken. I tak ten  duet wybitnych indywidualności artystycznych o doskonałym warsztacie, o bogatej wyobraźni twórczej i oryginalnych środkach wyrazu stal się sprawcą niekonwencjonalnego dzieła, którego makietę otrzymaliśmy 22 czerwca 1996 roku; pierwsze fragmenty zostały ustawione w kościele na uroczystość poświęcenia (3 października 1996). 3 grudnia 2004 zamontowano w kościele nastawę ołtarzową, zaś reszta „wyposażenia” prezbiterium dostarczana była sukcesywnie do jesieni 2005. 

 

Głównym tworzywem tryptyku jest drewno lipowe, którego w „masie rzeźbiarskiej” użyto prawie trzy kubiki. Największą powierzchnię przedstawia część środkowa; wysokość ściany sięga do 230 cm; grubość – od 8 do 12 cm. Obie ściany zajmują prawie 10 m2. Te dwie figury, które opuściły ścianę i znalazły się na posadce, mogą się też pochwalić nieprzeciętnymi gabarytami: ponad 2 metry wysokości, a sama księga ma wymiary: 41x26x12 cm. Drewno nie jest jednak jedynym tworzywem: potrzebny był też marmur, brąz, mosiądz, żywica i zgrzebne płótno; rzecz jasna również farby i barwniki.

 

Po oczach bije kolor złoty: symbolizuje on strumienie łaski i światła Bożego, które ma przemieniać widza. Zresztą tu w ogólnej szarości wszechpanującego betonu wszystkie kolory współtworzą język biblijnego przekazu i pastoralnego przesłania: niebieski i błękitny oznacza duchowość i mistycyzm, nieskończoność nieba, inny, wieczny świat; czerwony – męczeństwo, krew, życie. Kolor brązowy przypomina o ziemi, materii, o prochu, o wszystkim, co czasowe i ubogie; biel kojarzy się z dobrem, wiernością, prostotą, uczciwością.

 

Wchodząc do kościoła od strony korytarza i spoglądając w górę, jesteśmy najpierw porażeni napięciem, jakie stwarza otwarty dach oparty na czterech cienkich i wysokich filarach. Dopiero po jakimś oswojeniu z tą bryłą, obejmujemy wzrokiem całość prezbiterium. Zanurzamy się w przestrzeń, która otwiera nas na inne wartości i inne czasy. Oto, przed nami kamienny kwadratowy prosty ołtarz, przy którym sprawuje się codzienna Eucharystia; parę kroków dalej przy takim samym stole dzieje się tamto biblijne łamanie Chleba: na tym niewielkim dystansie, jak w przepaści, utopiona jest mega-czasoprzestrzeń, a w niej tkwią po szyję kapłani i liturgiczni posługiwacze.

Półkolna szara ściana, na której umieszczono dyptych biblijny (droga do Emaus, wieczerza w zajeździe) została wpisana w zastaną architekturę, uwzględniając jej proporcje i powtarzające się elementy, jak np. krzywizna szwedzka. Ten odcinek przełamanego koła nie tylko oddziela przestrzeń kościoła od zakrystii, ale też jakby zgarnia wszystkich obecnych i zaprasza uu współuczestniczenia w świętych obrzędach. Jeden stopień podwyższenia posadzki, wyznacza granice prezbiterium, w którym uobecniają się właśnie owe niepojęte misteria sprzed dwóch tysięcy lat. I tutaj znaleźli się też ci dwaj wędrowcy wracający na skróty do braci.

Płaskorzeźby dyptychu spoczywają na niewysokich ławach. Już przy pobieżnym oglądzie dzieła uderza, charakterystyczna dla tych artystów, odwrotność płaskorzeźby, rzeźba w negatywie, odcisk w drewnie: postacie zamiast otrzymać wypukłość kształtów, tkwią w deskach wklęsłością, wgłębieniem, wydrążeniem, krąglizną. Sprawiają wrażenie, jakby im czegoś brakowało, jakby potrzebowały dopełnienia. Zresztą są one, mówiąc kolokwialnie i ogólnie, tylko z grubsza ciosane (poza twarzą Jezusa), „nierzadko na granicy wystarczalności kształtu, niedopowiedziane, nieskończone”; układ ciał jest dostojny, kontury sylwetek ledwie zarysowane, fałdy szat surowe, gesty oszczędne, mimika lakoniczna — wszystko to tchnie duchem ascezy, wyciszenia, skupienia i modlitwy.

Wielość wrażeń odsłania się nieśpiesznie, jedno po drugim. Od poczucia harmonii i spokoju. poprzez odczuwanie nasyconych, ciepłych kolorów, aż do zrozumienia symboliki. Od nierozpoznania Chrystusa, idącego razem z wędrowcami, przez wyjaśnianie tajemnic Słowa o odkrywanie tego, co niewidoczne dla oczu (a to jest najważniejsze!), po ofiarowanie Siebie w znaku chleba i podjęcia przez uczniów misji we wspólnocie. I w końcu wyjawia się się też ostatnie znaczenie: przesłanie formacyjne dla młodych ludzi przygotowujących się w tej sakralnej przestrzeni do kapłaństwa. Obowiązujący porządek zajęć gromadzi ich tutaj przynajmniej cztery razy w ciągu dnia; mają więc wiele okazji i mnóstwo czasu, aby wpatrywać się w te plastyczne przedstawienia przy różnym świetle zewnętrznym i wewnętrznym.

Rozwinięcie tematu, czyli wlepienie oczu w szczegóły

Zanim podniesiemy oczy i zaczniemy szczegółowo odczytywać dzieło sztuki, wypadałoby najpierw przypomnieć sobie ów tekst z Ewangelii św. Łukasza który stał się podstawą wizji artystycznej zrealizowanej w kościele p.w. Emaus w Centrum Resurrectionis w Krakowie. Struktura tekstu, przebieg i miejsce akcji oraz geografia przestrzenna podpowiadają trzy akty: są to droga z Jerozolimy do Emaus (PRZYSTAJĄC w atmosferze dialogu i studium), zatrzymanie w Emaus (SIEDZĄC w aurze modlitwy i sakramentów) i powrót do Jerozolimy (IDĄC w klimacie świadectwa i misji).

Tak się składa, że te trzy układy „choreograficzne” (stanie, siedzenie, chodzenie) są zasadniczymi postawami w życiu i w liturgii, Postawa stojąca wyraża szacunek dla godności osoby czy majestatu piastowanego urzędu. W liturgii jest postawą podstawową: na stojąco czyta się słowo Boże i odmawia modlitwy, stoi się przy wszystkich prawie czynnościach obrzędowych. Jest to z jednej strony zewnętrzny znak głębokiego uszanowania dla Boga, jako najwyższego Pana, z drugiej oznacza też świadome uczestnictwo i zaangażowanie, gotowość do czynu i pomocy, czujne wartowanie i oczekiwanie.

Jedną z odmian stania jest pokłon, przyklękniecie czy klęczenie. Skłon głowy lub ciała symbolizuje pozdrowienie, szacunek, uprzejmość, cześć, uwielbienie i prośbę. Klęczenie jako dłuższa postawa modlitewna oraz jako gest przejściowy oznacza głęboką cześć lub ekspiacje; zgięte kolana to postawa modlitwy i adoracji, postawa pokutna i błagalna. Pozycja siedząca to nie tylko znak władzy i godności, ale też postawa słuchającego ucznia; jest więc znakiem uwagi i spokoju, skupienia i koncentracji, które są przydatne do przyjmowania i rozważania słowa Bożego. Siedzenie może także oznaczać odpoczynek.

Chodzenie to przemieszczanie się w przestrzeni, przenoszenie się z miejsca na miejsce. Chodzenie za Jezusem to synonim naśladowania; chodzenie z Dobrą Nowiną to równoznacznik ewangelizacji, realizacja mandatu misyjnego: idźcie i nauczajcie. Echo tych słów słychać pod koniec każdej Mszy świętej. Chrystus nas gromadzi i On posyła. Moment rozesłania nie jest mało ważnym dodatkiem do celebracji, ale jej dynamicznym końcowym akordem, który wprawia w ruch nawet najbardziej zmęczone nogi apostołów. „Na zakończenie każdej Mszy św., kiedy celebrans rozsyła lud słowami Ite, Missa est, wszyscy powinni poczuć się misjonarzami Eucharystii i zanieść w swoje środowiska dar, który otrzymali. Kto spotyka Chrystusa w Eucharystii nie może nie głosić swoim życiem miłosiernej miłości Zbawiciela”.

W takiej właśnie kolejności postaw (stanie, siedzenie, chodzenie) prześledzimy poszczególne sceny naszego tryptyku.

Akt pierwszy: Przystając w atmosferze dialogu i studium

Dwóch z nich szło tego właśnie dnia do miasteczka, które leżało sześćdziesiąt stadiów od Jeruzalem, a zwało się Emaus. Rozmawiali ze sobą o tym wszystkim, co zaszło. Kiedy tak rozmawiali i rozprawiali, sam Jezus zbliżył się do nich i szedł z nimi. Lecz oczy ich były zasłonięte, aby Go nie poznali.

Rzekł do nich: – Cóż to za rozmowy prowadzicie ze sobą w drodze? 

Oni zatrzymali się zasmuceni. A jeden z nich imieniem Kleofas odpowiedział Mu: – Jesteś chyba jedynym przybyszem w Jeruzalem, który nie wie, co się w nim stało w tych dniach. 

I zapytał ich:  – Co takiego? 

Oni zaś opowiedzieli Mu o Jezusie Nazarejczyku, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu, jak arcykapłani i przełożeni nasi skazali Go na śmierć i ukrzyżowali.

– A myśmy się spodziewali, że to On właśnie odkupi Izraela. Już trzeci dzień upływa od tego wszystkiego. Niektóre z naszych niewiast zdumiały nas. Wczesnym rankiem były u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, przyszły opowiadając, że widziały aniołów, którzy mówią, że On żyje. Także niektórzy z naszych poszli do grobu i zastali go tak, jak niewiasty mówiły, ale Jezusa nie zobaczyli. 

On zaś rzekł do nich: – Bezmyślni i nieskorzy do wierzenia we wszystko, co powiedzieli Prorocy! Czyż Mesjasz nie musiał tego wycierpieć i tak wejść do swojej chwały?  I począwszy od Mojżesza i Proroków wyjaśniał im, co było o Nim we wszystkich Pismach.

Podchodzimy do lewego „skrzydła”, które wcale nie oddaje tekstowej proporcji perykopy. Z ziemistego tła, posiekanego cięciwami smutku i złotymi prześwitami, wyłaniają się zarysy dwóch postaci wgniecionych w ścianę: jedna to Kleofas (przez niebieskie smugi zdefiniowany, jako wyznawca), a druga — „ochrzcijmy” go za tradycją i polską pieśnią, nadając mu imię — Łukasz (naznaczony – czerwonymi pręgami męczeństwa). Gołym okiem widać na nich „zdołowania” i pęknięcia zranień: obaj lekko przygarbieni rozczarowaniem, lękiem, tragedią, zwątpieniem, rozgoryczeniem i bólem ostatnich dni. W drodze są, jak chciał swojego czasu ich Mistrz: bez torby, bez sandałów i bez laski. Z zamroczonym spojrzeniem idą ramię w ramię. Chyba dla bezpieczeństwa trzymają się nawet pod pachę: tak mocno są złączeni tym samym doświadczeniem i losem.

Kadr artysty uchwycił ich akurat w tym momencie, gdy do tych dwóch dołączył Trzeci – na razie Nieznajomy. Widać, że dopiero co się zbliżył, bo jeszcze nie zdążył się wtopić w tło. Obrys Jego postaci stanowi nawet granicę plastycznej inscenizacji, a prawy łokieć wystaje wręcz za kant ściany. Swym obłym kształtem i jasnym kolorem szat wyraźnie odstaje od tych dwóch. Wygląda, że dopiero co wyszedł z grobu: jeszcze olśniony blaskiem, a już pilno Mu do swoich.

W prawej ręce trzyma otwartą (tak pół na pół) księgę, a lewą jakby wskazywał na konkretny fragment Pisma, który akurat zaczął wyjaśniać, bo usta ma półotwarte i głowę w lekkim przechyle w stronę słuchających: całe Jego zainteresowanie zdaje się być właśnie im (towarzyszom drogi) poświęcone; na widza nie zwraca najmniejszej uwagi. Widz, który już przecież zna tożsamość Obcego, musi zająć pozycję ucznia-wędrowca, wtedy dopiero z tej perspektywy dostrzeże Jego zatroskane, dobrotliwe i cierpliwe oblicze – przypominające prawdę o Słudze Pańskim umęczonym, sponiewieranym, odrzuconym i pogardzanym.

A oni zatrzymali się w pół kroku. Wiemy, że idąc rozmawiali i rozprawiali o tym wszystkim, co się wydarzyło. Zapewne robili to barwnym językiem i bezładnym szykiem, żywiołowym głosem z dynamiczną gestykulacją. Teraz przystanęli w głuchym milczeniu. Łukasz spuścił głowę ze wstydu, że wszystko zapomniał, na dodatek stchórzył i salwował się ucieczką. Kleofas zaś z nieukrywanym zdziwieniem obserwuje towarzysza, jakby spostrzegł u niego początki jakiejś nagłej nieoczekiwanej zmiany. Może to jest właśnie ta chwila, gdy jego serce zaczynało się już jarzyć i bić w innym rytmie?

Znajomość między wędrowcami jest więc już nawiązana: Zmartwychwstały splótł poufnie swe ramię z ramieniem Łukasza. Rozmowa rozpoczęta: oni naprędce wyrzucają ze swych serc pokłady zalegającej goryczy, zawiedzionych nadziei i niespełnionych oczekiwań, a On wykorzystując dogodny moment „usunięcia rupieci” z ich wnętrza, wtłacza na to miejsce (bo natura nie znosi pustki) Boże słowo z odautorską egzegezą: tłumaczy przy tym sens wydarzeń, odpowiada na pytania, wyjaśnia wątpliwości.

Tyle wypatrywania szczegółów tej pierwszej tablicy! Nawet przy nikłej wyobraźni można w nich zobaczyć pewne ważne wartości formacyjne. Najpierw zwróćmy uwagę, że te osoby na planie tworzą wyraźną wspólnotę; wprawdzie to dopiero jej zalążki, ale przecież to zaledwie początek drogi. W kolejnych etapach ta wspólnota będzie rosła w siłę i w nadzieję. Ten obraz chce nam powiedzieć, iż wstępując na drogę do kapłaństwa, trzeba sobie uświadomić już na wejściu, że prowadzi ona przez wspólnotę, że jesteśmy wezwani do naśladowania Chrystusa w relacjach z innymi. Kapłan to przecież człowiek w relacji. Potrzebujemy drugiego człowieka nie tylko po to, aby nas podprowadził do Boga, ale przede wszystkim ten drugi jest konieczny dla naszego własnego rozwoju; chcemy, aby ktoś był w pobliżu, szedł obok nas, wziął nas pod (za) rękę, dodawał nam otuchy, dzielił nasze troski i zmartwienia; tęsknimy za kimś, kto by nam stawiał zasadnicze pytania i ukazywał nowe i szersze perspektywy.

Jednak w chwilach naprawdę trudnych nie wystarczy wspólny płacz i rozmowy w swoim gronie: konieczny jest ktoś Nowy, który wzbudzi w nas wiarę w sens własnej historii, roznieci odwagę „pozbierania się z rozsypki” i spowoduje „wychył” w stronę nowego życia. „W perspektywie wiary również to, co negatywne, może być okazją do nowego początku, jeśli się rozpozna oblicze Chrystusa”. Trudność polega na uznaniu swojej słabości i kruchości i na przyjęciu Bożej życzliwości, miłości i przebaczenia. Trudno jest naprawdę uwierzyć, że Jego miłość jest bezinteresowna, niezasłużona i miłosierna, bez żadnego „ale”. Patrząc dokładniej, w tych dwóch uczniach można też dostrzec wizerunek dzisiejszych młodych, trochę spękanych i poharatanych, lekko zranionych i poturbowanych, nieco smutnych i zniechęconych, którzy sprawiają wrażenie, że zagubili ochotę na szukanie swego powołania. Jezus pokazuje, że trzeba w takich sytuacjach po prostu zbliżyć się do nich, stanąć obok, spowodować zatrzymanie się. „Pan, który zbliża się do będącego w drodze człowieka. idzie tą samą drogą i wchodzi w jego historię. Lecz oczy ciała często nie potrafią tego rozpoznać”.

Kościół chce, aby kolejne „edycje” wspólnot tych. co idą za Chrystusem, troszczyły się szczególnie „o wzrost duchowości komunii przede wszystkim wewnątrz nich samych, a następnie w łonie kościelnej wspólnoty i poza jej obrębem: mają ją szerzyć, nawiązując lub podejmując wciąż na nowo dialog miłości ze światem, zwłaszcza tam. gdzie toczą się dziś konflikty etniczne lub szaleje śmiercionośna przemoc”. Kłaniają się w tym zapisie „cztery rodzaje dialogów” (dialog wewnątrz samego Kościoła, dialog ekumeniczny, dialog międzyreligijny i dialog z ludźmi dobrej woli), o których mówił Paweł VI w encyklice Ecclesiam suam z roku 1964. Od samych osób konsekrowanych oczekuje się, „by były prawdziwymi mistrzami komunii i by żyły jej duchowością, jako świadkowie i twórcy owej ‹‹wizji komunii››, która zgodnie z zamysłem Bożym stanowi zwieńczenie historii człowieka”. 

Proszę zauważyć, że Zmartwychwstały podejmując rozmowę z uczniami, stawia najpierw pytania. Stosuje tę metodę, bo chce ze swoich interlokutorów wydobyć ponowne odczytanie najnowszej historii i prawdziwe motywy stanu ich duszy. W tej postawie Jezusa widać, jaką rolę na drodze naśladowania spełnia dialog, podbudowany zaufaniem i wzajemnym zrozumieniem. To ważna i rozstrzygająca pomoc w poznaniu samych siebie, w odkryciu swoich zahamowań i kompleksów, w wyzwoleniu się ze swoich lęków i w rozebraniu barykad antypowołaniowych. Jednym słowem: to decydujące wsparcie przy rozeznawaniu powołania, przy udzieleniu wielkodusznej odpowiedzi, która nadaje łasce powołania bieg w czasie. Odkąd Paweł VI ukuł złotą myśli iż „dialog jest nowym imieniem miłości”, w Kościele zaczęto odmieniać „dialog” przez wszystkie przypadki. Zaś samo życie konsekrowane jest dziś powszechnie postrzegane „jako doświadczenie szczególnie sprzyjające dialogowi. Może się zatem przyczyniać do kształtowania klimatu wzajemnej akceptacji, w którym różne podmioty życia kościelnego, spotykając się z należytym uznaniem dla ich tożsamości, będą z większym przekonaniem współtworzyły kościelną komunię, służącą wielkiej misja powszechnej”. Natomiast w procesie wychowawczym „rozmowa osobista, którą należy odbywać regularnie i często, widząc w niej praktykę o niezrównanej i wypróbowanej skuteczności, jest głównym narzędziem formacji”. „Główne” oznacza, że jest ono narzędziem podręcznym i ważnym, najczęściej używanym, najpotrzebniejszym i najskuteczniejszym.

Na naszej płaskorzeźbie widać, z jaką uwagą i skupieniem słuchają uczniowie Tego, który przed chwilą nazwał ich przecież nierozumnymi, bezmyślnymi, głupimi, leniwymi. A On – jak wiemy z tekstu biblijnego — wykłada im rzeczy niezwykle trudne: tajemnice zbawienia zapisane na kartach Pisma świętego. Zapewne więc – skoro uczniowie słuchają z tak wyraźnym zainteresowaniem – Nauczyciel dobry umiał obudzić w nich ciekawość, pragnienie lepszego rozumienia i umiłowania słowa Bożego.

o wydarzenie nie tylko podpowiada nam konieczność poszukiwania i znajdywania we własnej biografii kroków i śladów Boga, nie tylko ogólnie uzmysławia nam intelektualny wymiar formacji, na który składa się w głównej mierze studium filozofii i teologii, ale też w sposób szczególny podnosi studium Słowa Bożego: słowa zapisanego w Świętej Księdze, otaczanego czcią i przeżywanego w żywej Tradycji Kościoła, autentycznie interpretowanego przez Urząd Nauczycielski Kościoła. Takie studium winno być duszą całej teologii i źródłem duchowości. „Z rozważania słowa Bożego, a zwłaszcza tajemnic Chrystusa rodzi się siła kontemplacji i gorliwość w apostolacie”. „Przez refleksyjne i modlitewne czytanie Pisma św. Duch Święty pobudza nas abyśmy wzrastali w poznaniu i rozumieniu Chrystusa, i abyśmy zabiegali o upodobnienie się do Niego”. Wsłuchując się zatem w Słowo, zaczynamy porządkować swoje życie i przywracać mu właściwy kierunek. Karmiąc się Biblią, lepiej rozpoznajemy wolę Bożą i skuteczniej odnawiamy swój umysł, bo żywe słowo Boże „stawia pytania, wskazuje kierunek, kształtuje życie”.

Akt drugi: Siedząc w aurze modlitwy i sakramentów

 

I zbliżyli się do miasteczka, do którego zdążali, a On udał, że idzie dalej. Ale Go uprosili:

 – Zostań z nami, bo ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił. 

I wszedł, aby zostać z nimi. Kiedy znalazł się z nimi przy stole i wziął chleb, odmówił modlitwę uwielbienia i połamawszy chleb, podawał im. Wtedy otworzyły się ich oczy i poznali Go. Ale On im zniknął. I mówili jeden do drugiego: 

– Czyż nie płonęło nam serce, kiedy mówił do nas w drodze i wyjaśniał nam Pisma?

 

Stajemy przed centralną sceną, która rozgrywa się przy kamiennym stole na tle intensywnie rozświetlonej ściany. Światło promieniuje ze środka, od Jezusa; zresztą cała Jego postać robi wrażenie lekkości i zwiewności, jakby On za chwilę miał się pozbyć materii i „rozpłynąć”. Jego szata jest biało-złota, a pięć świetlistych masywnych trójwymiarowych promieni spadających z poszarpanej granicy doświetla (ukryte w człowieczej powłoce) Bóstwo. Wszyscy trzej zajęli już miejsca i są gotowi do spożywania wieczerzy, bo posiłek jest przecież zwornikiem każdego obcowania i wszelkiej wspólnoty: stwarza ją i utrzymuje jej byt.

 

Ale na stole, poza niedbale rzuconym metalowym bieżnikiem, jeszcze nic nie ma do jedzenia. Stół jest zasadniczo pusty. Patrząc jednak dokładniej, zobaczymy w potężnych rękach Pana bochen chleba – w połowie już przełamany na dwie części, gotowy do podziału. Po dzieleniu się słowem w drodze następuje teraz dzielenie się chlebem przy stole. Dzielenie chleba jest gestem, który zapowiada obdarowanie i sygnalizuje wspólnotę stołu. Ten chleb (wraz z chlebem eucharystycznym w tabernakulum pod obrusem) stanowi zresztą centrum całej środkowej sceny.

Zmartwychwstały zajął miejsce przy stole, usadawiając się za dłuższym bokiem prostokąta. Niespodziewanie z gościa stał się gospodarzem. Siedzi w takiej pozycji, że twarz ma zwróconą prosto w kierunku widza. Każdy może więc zobaczyć, że na Jego wargach zastygły jakieś słowa (może Bierzcie i jedzcie?); każdy może dostrzec, że Jego oczy są nasycone łagodnością i szlachetnością, są pełne spokoju i dobroci; to opanowanie emanuje nawet z Jego rąk, opartych solidnie o zimny kamienny blat

Uczniowie, asystujący po obu – krótszych – bokach stołu, patrzą na Jezusa z onieśmieleniem i z pokorą. Aczkolwiek stapiają się z zydlami, na których spoczywają, siedzą jak na szpilkach, jakby już im było spieszno do drogi. Widać, że swe stopy oparli o ziemię tylko na palcach, pięty są uniesione lekko w górę, tak żeby w każdej chwili; można było natychmiast powstać. Ta gotowość do drogi przypomina trochę obyczaj pospiesznego spożywania paschy na cześć Pana.

Być może w tym momencie poluzowały się już łuski na ich oczach i ma się na poznanie, więc tylko jedną rękę wyciągają lękliwie po pajdę przełamanego chleba.Obaj już, aczkolwiek nie w równym stopniu, nabierają z wolna wypukłości; na naszych oczach dopełnia się ich miara łaski: tu i tam zaiskrzy na nich jakiś złoty pył.

Nie odrywając oczu od tych detali plastycznych, przypomnijmy sobie, że zanim nasza trójka weszła do gospody, Nieznajomy zamierzał iść dalej i uczniowie musieli Go dopiero przymusić do pozostania z nimi. Ten przymus stworzył być może najpiękniejszą prośbę, jaka wyszła z serca ludzkiego: Zostań z nami, bo ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił! „Jest to błaganie kogoś, kto wie, że bez Pana w życiu natychmiast zapada noc, bez Jego słowa powstaje ciemność niezrozumienia, lub zniekształcenie tożsamości; życie jawi się bez sensu i bez powołania”. Ks. Piotr Semenenko CR jest zdania, że „o każdą rzecz musimy prosić, uprzedzając koniecznie każdą taką prośbę upokorzeniem się, uznaniem, że tego w żaden sposób sami mieć nie możemy. Tego warunku zwykle brakuje, a to fundament modlitwy, bo chodzi o uznanie niemocy i nicości naszej”.

 

Ten epizod przypomina, iż modlitwa i kontemplacja są miejscem przyjmowania i słuchania słowa Bożego. Każde powołanie ma swoje źródło w cierpliwej i ufnej modlitwie błagalnej, w intensywnej komunii i głębokiej przyjaźni z Chrystusem, w pięknie, w świetle, które emanuje z Jego oblicza. „Autentyczne życie duchowe wymaga od wszystkich, mimo różnorodności powołania, poświęcenia regularnie, każdego dnia, odpowiedniego czasu na głęboką, osobistą rozmowę z Tym, o którym wiedzą, że ich kocha, aby z Nim dzielić własne przeżycia i otrzymać światło na dalszą drogę codzienności. Jest to praktyka, która domaga się, aby być jej wiernym, ponieważ jesteśmy stale narażeni na pułapkę alienacji i rozproszenia, pochodzących ze współczesnego społeczeństwa, przede wszystkim ze środków masowego przekazu. Czasami wierność modlitwie osobistej i liturgicznej będzie wymagała autentycznego wysiłku, aby nie pozwolić się pochłonąć wirowi aktywizmu”. Pewien karmelita mawiał, że „zakonnik bez modlitwy, to jak wódz przegranej bitwy”.

Jako osoby konsekrowane potrzebujemy wiele modlitwy: żywej, gorącej, wewnętrznej. Zza stolu patrzy na nas z miłością Ten, który nas powołał do tego, żeby się w Niego wpatrywać i kontemplować Jego plany i marzenia względem nas. Wpatrywać się w Niego i w Jego uzdrawiającym spojrzeniu odnaleźć pokrzepienie i wsparcie, siłę do walki i działania, chęć powstania i ruszenia w dalszą drogę. Wpatrywać się w Niego, aby nauczyć się tej samej delikatności, dyskrecji, troski i czułości, jaką On nas obdarza.

Spójrzmy jeszcze raz na stół, wokół którego siedzi Jezus z uczniami. Z przodu jest miejsce wolne: czeka na nas. Jesteśmy zaproszeni do tego stołu, gdzie w geście eucharystycznym uczniowie rozpoznają Pana i dostrzegają na nowo sens swojego życia. Wolne miejsce należy do nas; nikt nam go nie zajmie, bo ono jest dla nas zarezerwowane. Naszą odpowiedzią na owo gościnne zaproszenie Jezusa i całej scenerii jest duchowość eucharystyczna i życie sakramentalne.

Zmartwychwstaniec wie, że „Eucharystia stanowi centralny akt jego codziennego życia…, że w niej doświadcza także pojednania z braćmi…, że daje ona siłę do wypełniania chrzcielnych i zakonnych zobowiązań”. Kiedy dzisiaj Kościół nawołuje nas do rozpoczynania na nowa od Chrystusa, to przypomina zarazem, iż oznacza to „odkrycie na nowo centralnego miejsca celebracji eucharystycznej, uprzywilejowanej przestrzeni spotkania z Panem”.

Duchowość eucharystyczna „karmi” się przebogatymi treściami tajemnicy Eucharystii, która jest dziękczynieniem i uwielbieniem Ojca, pamiątką ofiary Chrystusa i Jego specjalną obecnością dzięki mocy Jego słowa i Ducha Świętego”. Oczywiście – jak każda duchowość – ma ona swoje „życie wewnętrzne” i (oprócz celebracji Mszy świętej) swoje zewnętrzne formy pobożności, jak np.: nawiedzenia Najświętszego Sakramentu, adoracje, wystawienia, godziny święte, (czterdziestogodzinne nabożeństwa), błogosławieństwo Najświętszym Sakramentem, procesje i kongresy eucharystyczne. W tej optyce Eucharystia – można powiedzieć – jest nie tylko fundamentem życia, ale też sposobem i modelem bycia. Dlatego – zachęca Papież – „trzeba przyswoić sobie w medytacji wartości, jakie wyraża Eucharystia, postawy, jakie podpowiada, zamiary, jakie wzbudza”.

Jan Paweł II podkreśla znamienny szczegół: „dwaj uczniowie z Emaus, odpowiednio przygotowani przez słowa Pana, rozpoznali Go przy stole po prostym geście «łamania chleba››. Kiedy już umysły zostały oświecone i serca rozgrzane, «przemawiają» znaki. Cała Eucharystia sprawowana jest w dynamicznym kontekście znaków, które niosą bogate, jasne przesłanie. To właśnie przez znaki tajemnica niejako odsłania się przed oczami wierzącego”. Zauważmy, że jeżeli łamanie chleba jest znakiem rozpoznawczym Chrystusa, to duchowość eucharystyczna powinna być nie jakimś dodatkiem do naszych klimatów duchowych, ale zasadniczym składnikiem każdej duchowości zakonnej, każdej drogi powołaniowej.

Akt trzeci: Idąc w klimacie świadectwa i misji

I w tej samej chwili powrócili do Jeruzalem. Tam znaleźli Jedenastu zebranych razem oraz ich towarzyszy, którzy mówili:

 – Pan naprawdę zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi. 

Oni także opowiadali o tym co zaszło w drodze i jak Go poznali po łamaniu chleba.

Ci dwaj, nie tylko opuścili gospodę w połowie posiłku, ale wyszli na zewnątrz, poza przestrzeń przedstawienia, Wydaje się, że to nie ci sami, których spotkaliśmy przedtem w drodze do Emaus. Tam wyglądali jak wycieńczone chucherka, zabiedzone chudziny, wynędzniałe słabizny. Ci którzy są w marszu na posadce prezbiterium, to chłopy jak dęby (choć z lipy); chłopy rosłe i dobrze zbudowane, o karkach jak tury; to ludzie pewni swego; stąpają mocno po nierównej ziemi, ale po układzie stóp widać, że pogania ich jakiś wewnętrzny pośpiech, że idą żwawym krokiem. Ich postawa ciała świadczy, że wiedzą, czego chcą i dokąd podążają. A przy tym są świadomi tego egzystencjalnego faktu, że czasu jest niewiele, że szybko ucieka i jest go coraz mniej do dyspozycji. Wyglądają, jakby nie tylko powstali od stołu, ale w pewnym sensie powstali też do nowego życia.

 

Wprawdzie są ubabrani w prochu, zanurzeni po kostki w ziemi, ale ich wzrok wwierca sie w niewidzialne horyzonty, w daleką przestrzeń: Łukasz patrzy w bezbrzeżną dal, a Kleofas dla odmiany wgląda w siebie. Na ich twarzach maluje się już delikatne szczęście, subtelny zachwyt i nieśmiała radość. Ewangelista dźwiga w lewej ręce wielką księgę, a ten drugi jakby prawą dłonią wyciągał z siebie serce na okoliczność osobistego świadectwa. Wybrali się do swoich, aby przekazać to, co im się przydarzyło w drodze, co zobaczyli i co usłyszeli. Bowiem kiedy naprawdę doświadczyło się uszczęśliwiającego spotkania z Panem, tego daru nie można zatrzymać tylko dla siebie.

Stworzeni w jednym klocu, idą razem, jak jeden mąż. Ale zachowują przy tym własną indywidualność: tu nikt przecież nie wydał wcześnie komendy „równaj krok”. A więc nie jest to paradny krok wojskowy; to nie jest dostojny krok dygnitarzy i celebransów; to jest śpieszny krok pielgrzymów. Idą (muszą iść!) do ludzi po przekątnej prezbiterium: przez ołtarz i ambonę, przez sakrament i słowo, bo przecież mają się wnet zabrać do ewangelizacji, zleconej wcześniej przez Pana. A więc nacierają na świat ze świeżą mocą, z sercami pełnymi żaru, z oczami otwartymi na oścież, z obfitością niebieskich i złotych łatek łaski. Podążają tak zdecydowanie, bo przed momentem znów rozpoczęli na nowo od Chrystusa. Powrócili do pierwszej miłości, poczuli tę „wewnętrzną iskrę, od której rozpoczęło się pójście za Chrystusem. Ta pierwsza miłość jest Jego darem. Pójście za Nim jest tylko odpowiedzią miłości na miłość Bożą”.

 

Siłą rzeczy, albo lepej:. mocą celebracji, jako kapłani dołączając do tych dwóch uczniów, znajdujemy się w samym środku akcji eucharystycznej, wchodzimy w klimat świadectwa i misji. Tamto „świadectwo wobec wspólnoty było jakby pierwszym owocem odkrytego i odnalezionego powołania, które zgodnie z jego naturą chrześcijańską zostało natychmiast oddane na służbę wspólnocie kościelnej”. Tak samo można powiedzieć i o nas: jesteśmy konsekrowani do pełnienia misji, jesteśmy posłani, aby „przede wszystkim uobecniać w świecie samego Chrystusa przez osobiste świadectwo. Oto jest wyzwanie i pierwszoplanowe zadanie życia konsekrowanego! Im bardziej upodobniamy się do Chrystusa, tym bardziej czynimy Go obecnym i działającym w świecie dla zbawienia ludzi”.

Jest rzeczą oczywistą, że jeśli dany instytut prowadzi tzw. „dzieła własne” apostolskie, to jego misja będzie obejmowała tak świadectwo życia, jak i konkretną działalność w służbie Boga i ludzi. Jedno i drugie jest równie ważne. Chodzi tylko o to, aby pielęgnować zdrową duchowość działania, która dostrzega Boga we wszystkich rzeczach i widzi wszystkie rzeczy w Bogu. Jeśli „całe nasze życie zakonne nie będzie przepełnione duchem apostolskim, a życie apostolskie duchem zakonnym”, „w każdej chwili grozi niebezpieczeństwo wewnętrznego załamania, zagubienia i zniechęcenia. Ścisła jedność między kontemplacją i działaniem pozwoli nam dzisiaj – tak jak w przeszłości – podjąć nawet najtrudniejszą misję”. Jest jeszcze jeden element życia zakonnego ważny dla misji Chrystusa: jest nim życie braterskie we wspólnocie. Ogólne prawidło jest takie: Misja przynosi tym większe owoce, im głębsza stoi za nią duchowość, im bardziej zakorzeniona jest w braterskiej wspólnocie i z im większą gorliwością jest wykonywana.

 

Nie zapominajmy, że „Eucharystia ma moc uruchamiania; popycha nas na drogę aktywności – w Kościele, w społeczeństwie, w świecie”. A  autentyczne spotkanie z Chrystusem w komunii świętej wzbudza w każdym chrześcijaninie pilną potrzebę dawania świadectwa i ewangelizowania; inspiruje do zaangażowania się w szerzenie Ewangelii i w ożywianie społeczeństwa duchem chrześcijańskim; to dowodzi, że misja w Kościele karmi się Eucharystią. Więcej: Eucharystia jest też poniekąd programem misji, pewnym sposobem bycia chrześcijanina – w służbie najmniejszych i w duchu solidarności. Zasadniczy element tego programu zawiera się już w samym znaczeniu wyrazu „eucharystia”: dziękczynienie; dziękować nieustannie za to, co posiadamy i czym jesteśmy. Ten kto umie dziękować, ten, kto żyje Eucharystią, nigdy (w żadnych warunkach) nie będzie prześladowcą, natomiast nierzadko może się stać męczennikiem.

ZAKOŃCZENIE
czyli puszczenie oka do artystów

 

Jan Paweł II zauważył w Liście do artystów, że „każda autentyczna forma sztuki jest swoistą drogą dostępu do głębszej rzeczywistości człowieka i świata”. Zawsze mi się wydawało, że przy wyborze tematyki biblijnej artyści muszą się poruszać po tej drodze jak po szynach, tzn. mają gotową sieć tras i każde zboczenie z kursu grozi niepowodzeniem a nawet katastrofą. A tu okazało się, że po szynach poruszają się różne pojazdy i zatrzymują się nie tylko na wyznaczonych przystankach. Więcej: te kreatywne wehikuły zabierają nas ze sobą i wywożą w inną przestrzeń, poza materię, a tam jakimś tajemnym wytrychem otwierają nasze oczy na to, co niewidzialne i nieprzejrzane; nasze umysły – na to, co niepojęte i niewypowiedziane; nasze serca – na to, co nieskończone i nieogarnione. 

 

Bogu niech będą dzięki za wiarę, talenty i wiedzę twórców naszego tryptyku. Cieszę się, że o swoim spotkaniu z misterium Bożej Obecności potrafili opowiedzieć w tak oryginalnej formie i w takim osobistym prostym języku. To wszystko jest świeże, czytelne, zrozumiałe i przekonywujące. Wierzę mocno, że sztuka ta nie opatrzy się młodym ludziom nawet przez sześć lat pobytu w seminarium. Dzieło to bowiem – jak ikona – z upływem czasu wprowadza coraz głębiej naszą świadomość w tajemniczy świat ducha i modlitwy, ukazuje coraz wyraźniej ślady Chrystusa w Ewangelii i w świecie oraz uświadamia nam coraz uświadamia nam coraz dobitniej naszą powinność w Kościele. Jestem przekonany, iż alumnom (i nam wszystkim) obcującym z tą wielką sztuką na co dzień, jest teraz łatwiej myśleć Ewangelią i znaleźć kontakt z Panem Bogiem. Wiem, że w kontekście tej artystycznej instalacji głębiej przeżywa się sprawowanie Mszy świętej. Jestem pewien, że adepci Collegium Resurrectianum, kontemplujący tę ikonę przez długi czas studiów, pójdą w świat i podejmą radośniej, żwawiej i gorliwiej nową ewangelizację ze zwiększoną gorliwością do dialogu i ofiary. Nie sposób przy tym zapomnieć, że na tej drodze nie brakuje też chwil bolesnego odejścia, tchórzliwej ucieczki, medytacyjnego zatrzymania i radosnych powrotów.                                                      

Wpisy powiązane

Cencini Amadeo FDCC, Formacja permanentna problemy teoretyczne i praktyczne

Bulanda Edward SJ, Opieka zakonna i formacja młodych kapłanów zakonnych

Marcyński Krzysztof SAC, Media za klauzurą. W trosce o klauzurę serca