O. Augustyn Jankowski OSB
STOSUNEK MODLITWY DO PRACY W REGULE ŚW. BENEDYKTA
Dni skupienia misjonarzy i rekolekcjonistów zakonnych Kraków – Warszawa, 26-31 stycznia 1981 r.
Starożytne hasło mnisze „módl się i pracuj” znajduje swoiste rozpracowanie w Regule św. Benedykta. Jej rozdział czterdziesty ósmy normuje pracę w klasztorze. Ala czyni to w sposób szczególny. Założeniem wstępnym jest aluzja do sentencji biblijnej o niebezpieczeństwie zagrażającym mnichom ze strony bezczynności, dalej – po dokonaniu podziału dnia mowa jest o pozytywnym wzorze „ojców naszych i apostołów”, który każe dowartościować jako podstawowy środek utrzymania pracę fizyczną na ogół pogardzaną w świecie starożytnym. Przy tym podział dnia nieco zaskakuje współczesnego człowieka: dzień mnicha dzieli się na pracę fizyczną i modlitewne czytanie Pisma świętego[1]. Ten dziwny zestaw jest dowodem na to, jak w twórczej myśli Patriarchy mnichów Zachodu łączyły się te dwa składniki życia: praca i modlitwa. Praca od początku była głównie fizyczna, a modlitwa miała dwie formy: liturgię chórową /opus Dei/, wspólnie odprawianą, i medytacyjne, prowadzące do kontemplacji, czytanie Pisma świętego /lectio divina/. A więc modlitewna odpowiedź na słowa Pisma i trud własnych rąk – były to dwa od wewnątrz nierozdzielnie powiązane składniki życia mniszego. Były i – mimo wielu zmian rodzaju pracy – pozostają nadal.
Papież Paweł VI ogłaszając św. Benedykta Patronem Europy określił jego własne dzieło życiowe i jego zakonu w ciągu wieków, jako działanie: „krzyżem, książką i pługiem”[2]. Ciekawa to synteza. Istotnie – trud ewangelizacji, której wielokrotnie towarzyszyło męczeństwo, symbolizowany przez słowo „krzyż” oraz dwa rodzaje pracy – umysłowa /„książka”/ i fizyczna, głównie cywilizacyjna /„pługiem”/, zwolna zmieniały oblicze Europy, zalanej wówczas przez barbarzyńców, kładąc podwaliny pod chrześcijański ład społeczny średniowiecza. Czy wtedy papież tylko podsumował bilans dziejów zakonu św. Benedykta? Uczynił chyba coś więcej, ukazując wewnętrzną zasadę, która ożywiała całe życie mnichów, ukazał pewien ideał pracy.
Nasze czasy, powtarza się powszechnie, przywróciły pracy właściwą jej godność, ściśle związaną z godnością osoby ludzkiej. Związek ten podkreślił także Sobór Watykański II, stwierdzając: „Praca bowiem czy to podejmowana na własną rękę, czy też najemna pochodzi od osoby, która wyciska niejako swoje piętno na przyrodzie i poddaje ją swej woli…” /KDK 67/. W teorii to dostojeństwo pracy jest uznawane. W praktyce jednak niewłaściwe ujęcie pracy może niestety człowieka dehumanizować. „Zdarza się często, i to w naszych czasach, że pracownicy stają się poniekąd niewolnikami swej pracy. Nie ma na to żadnego usprawiedliwienia w tzw. prawach ekonomicznych” /KDK 67/. Z pewnością wiele przyczyn składa się na to jakieś wewnętrzne niedomaganie pracy, które sprawia, że staje się ona ciężarem ponad miarę, a nawet przekleństwem. Główną bodaj przyczyną tego smutnego stanu rzeczy jest fakt, że pracy nie ożywia właściwy duch. Tutaj właśnie ukazuje się niezmienna aktualność mniszego ujęcia pracy. Chodzi przy tym o coś więcej niż przysłowiową benedyktyńską cierpliwość czy dokładność. Obie te zalety mają źródło głębiej. A jest nim właśnie więź wyrażona mniszym hasłem „ora et labora”, więź przemyślana i sprawdzona osobistym doświadczeniem św. Benedykta, a potem – na przestrzeni wieków – jego zakonu. Tą więzią tutaj się zajmiemy, doszukując się najpierw jej racji objawionych w Piśmie świętym, gdyż przed jakąkolwiek regułą słowo Boże pisane było natchnieniem życia pierwszych mnichów; zarówno pustelników, jak tworzących wspólnoty. Jedni i drudzy zaś czytali ciągle Pismo święte, i to od początku do końca – od Księgi Rodzaju po Apokalipsę, i znów da capo.
Biblijne tło mniszego modelu pracy
Kto przeczyta wspomniany już wyżej czterdziesty ósmy rozdział Reguły św. Benedykta zatytułowany „O codziennej pracy fizycznej” /De opera manuum cotidiana/, a nadto zada sobie trud wyszukania innych uwag o pracy, rozsianych poza tym rozdziałem, może się nieco zawieść: tekstów biblijnych wcale tam nie będzie. Inne zasadnicze tematy Reguły obfitują w cytaty z Pisma świętego, ten zaś nie. Mówiąc o nim Reguła posługuje się zaledwie aluzjami, w których nie jest łatwo dostrzec tekst biblijny. Tym niemniej przedwczesny byłby wniosek, że praca mnichów nie ma w Regule uzasadnienia biblijnego. Ona je ma: mimo braku cytatów. To uzasadnienie kryje się w założeniach normujących życie w klasztorze, gdyż wszystkie one niejako wyrastają z biblijnej wizji świata. Wizję tę zdobywali mnisi nieustannie karmiąc się słowem Bożym w swojej codziennej lectio divina równie dla nich ważnej jak praca. Postaramy się teraz ukazać tutaj samo tło biblijne obrazu mniszej pracy.
Punkt wyjścia w rozdziale czterdziestym ósmym Reguły jest ascetyczny lub – jeśli kto woli – pedagogiczny: „Bezczynność jest wrogiem duszy”. Ta lapidarna sentencja ma za zadanie uzasadnić podział dnia w klasztorze na pracę fizyczną i „boże czytanie”. Jest to echo słów Mędrca, które się odnoszą do zatrudnienia sługi-niewolnika: „Wyślij go do pracy, by nie był bez zajęcia, lenistwo bowiem nauczyło wiele złego” /Syr 33,28/. Przeniesienie zasady stosowanej do niewolników na mnichów mogłoby dziś się wydać krzywdzącym anachronizmem. Tak jednak nie jest. Pomijając już to, że instytucja niewolnictwa trwała jeszcze w czasach św. Benedykta, co jego Reguła ma na oku /r. 2/, samo pojęcie sługi miało już inny sens biblijny. Oznaczało ono zaszczytną relację do Boga. Nie byłby Mesjasz „Sługą Jahwe”! Ani przed nim tyle czołowych postaci Starego Testamentu. Taką samą jak w Piśmie świętym dwuznaczność pojęcia widać też w Regule Mnichów: termin servitium oznacza „służbę Pańską” /Prolog/ i stan niewolnictwa /r. 2/, podobnie jest ze słowem servus /tamże, a nadto r. 64/.
Tej właśnie grupie słów pochodnych od czasownika „służyć” /servire/ warto nieco bliżej się przyjrzeć, jak je Reguła stosuje, by odkryć biblijne tło pojęcia. Ważne jest ono dla nas ze względu na teologię pracy, na jakiej opierał się św. Benedykt. Chodzi tu mianowicie o najgłębsze racje powiązania pracy z modlitwą. Do nich należy pojęcie służenia Bogu.
Dwojaka służba Boża
„Mamy założyć szkołę służby Pańskiej” stwierdza Prolog do Reguły. Taki jest najogólniejszy sens życia monastycznego cenobitów. Przy tym słowo „Pańskiej” odnosi się równie dobrze w Regule do Boga, jak do Chrystusa – zgodnie z wędrówką znaczeniową tego terminu od Starego Testamentu do Nowego. „Pan” jako odpowiednik /nie tłumaczenie bynajmniej!/ imienia Boga Jedynego – JAHWE, poprzez pośrednictwo Septuaginty oznacza w łacińskiej Wulgacie i Ojca i Syna Bożego. Św. Benedykt, wciąż wczytujący się w tekst łacińskiej Biblii – podobnie jak Ojcowie Kościoła zachodniego – przejmuje tę nomenklaturę, co mu zresztą nie przeszkadza posługiwać sia także słowem „Chrystus”.
Owa „służba Pańska”, której szkołą ma być klasztor, nie jest jednak czymś specyficznie zakonnym. Tu tło biblijne jest najogólniejsze: „sługą” po prostu jest każdy człowiek. Sługą jest człowiek z natury, a dzieckiem z łaski. Te dwa bieguny z całą ostrością ukazuje Prolog na samym wstępie jako zagadnienie ludzkiego „być albo nie być” z Bogiem na zawsze: „Skoro raczył już nas zaliczyć do grona swoich synów, oby nie musiał kiedyś się smucić naszymi złymi postępkami. Posługując się dobrem, jakie w nas złożył, powinniśmy zatem zawsze być Mu posłuszni, bo w przeciwnym razie mógłby nas nie tylko wydziedziczyć jak rozgniewany Ojciec swoich synów, lecz także jako groźny Pan, obrażony naszą nikczemnością, wydać na wieczną karę sługi niegodne, gdyż nie chcieliśmy iść z Nim do chwały” /Prolog, 13-21/. Ogólnoludzkie tło zbawczego planu jest u podstawy tego napomnienia, które się odnosi do wszystkich ludzi jako powołanych tak do łaski, jak do chwały.
Specyfiki zaś zakonnej trzeba szukać w pewnym szczególnym ujęciu „służby Panu”, właściwej wszystkim ludziom. Szczególnym ujęciem jest mianowicie zamiar „założenia szkoły” /Prolog, 106/, do której wstępujący zobowiązuje się do podjęcia nowego stylu życia. Głównym jej znamieniem będzie „słuchanie uważnie głosu Bożego” /Prolog, 25 n/ i „podążanie ścieżkami Pana za przewodem Ewangelii” /tamże, 49 n/. Św. Benedykt cieniuje dalej to pojęcia „służby”. W zakonie jego ślubuje się już „ świętą służbę” /Reguła r. 5,5/, której głównym wyrazem będzie posłuszeństwo wobec rozkazów przełożonych, „jak gdyby sam Bóg rozkazywał” /tamże, 8/. Ta służba ma w sobie coś z wojskowej służby. Świadczy o tym często występujący w Regule zestaw lub zamienność pojęć „służby” i „bojowania”[3]. Nie darmo ojciec św. Benedykta był eques Romanus. Ale może jeszcze więcej na tę bliskość pojęć służby zakonnej i wojskowej wpłynęły teksty Pawłowe o życiu chrześcijańskim jako walce[4]. Zresztą walka duchowa z mocami ciemności była hasłem życia monastycznego od samych jego początków w Egipcie, Syrii czy Palestynie. Znamiennym jest uwyraźnienie: „Do ciebie kieruję moje słowa, kimkolwiek jesteś ty, co wyrzekasz się własnej woli, a chcąc służyć Chrystusowi Panu, prawdziwemu Królowi, przywdziewasz potężną i świetną zbroję posłuszeństwa” /Prolog, 7-10/. Zadanie ogólne wszystkich wiernych otrzymuje tym samym – drogą obrania trudniejszej drogi posłuszeństwa na wzór Chrystusa – jakby większy stopień natężenia służby.
Monastyczna służba nosi w sobie jeszcze nadto akcent wyraźnie ewangeliczny. Sługami są nie tylko mnisi, jako uczniowie tej szczególnej „szkoły służby Pańskiej”, ale i sam opat. Na zakończenie wskazani Reguły dla niego czytamy zapewnienie: „A zwłaszcza sam musi tę Regułę we wszystkim zachować, aby – gdy dobrze będzie zarządzał – mógł usłyszeć od Pana to, co ów sługa dobry, który rozdawał na czas pszenicę swoim współtowarzyszom: Zaprawdę powiadam wam – rzekł – postawi go nad całym swoim mieniem” /64,49-56/. Tu już jest przytoczenie logionu Mt 24,47, kończącego przypowieść o wiernym słudze.
Nas tutaj – w związku z tematem pracy w klasztorze – uderzyć musi szczególne użycie słowa „służyć”. „Służba” i „praca” na ogół łatwo się nam kojarzą: niemal synonimami są zwroty „Iść na służbę” i „iść do pracy”. Reguła służbą nazywa także modlitwę, co w naszym obyczaju językowym, zwłaszcza z dodatkiem: „służba Boża” odnosi się również do liturgii /19,7/[5]. Nowością natomiast jest rozciągnięcie tego terminu na wzajemną służbę jednych względem drugich jako nakazu miłości /35,2.13/, ze szczególnym uwzględnieniem służenia chorym braciom /36,4.8 n/. Jest to jakby prawzór naszej „służby zdrowia”. Intencja jednak pozostaje w dalszym ciągu ta sama – chodzi o służbę Bogu, Chrystusowi, obecnemu w chorych. Powołuje się przy tym św. Benedykt na słowa Pańskie: „Byłem chory, a odwiedziliście mnie” /Mt 25, 40/. Tłem zaś dalszym tak szerokiego ujęcia służby /„sobie nawzajem służyć”/ jest bez wątpienia pouczenie z Ostatniej Wieczerzy: „Jeśli Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi” /J 13,14/. Ten gest Jezusowy podobał się św. Benedyktowi, skoro w rozdziale 53 Reguły „O przyjmowaniu gości” umieści zarządzenie: „Nogi wszystkim gościom będą myć opat i cała wspólnota” /53,24-26/.
Jak widać więc, „służba” mnisza jest bogatym pojęciem, na które się składają dane biblijnego Objawienia obu Testamentów. Mimo swego kontekstu pozornie anachronicznego, od którego wyszyliśmy na wstępie, ma ono pełną treść chrześcijańską. „Służba” ta, daleka od upokarzającej niewoli, jest dobrowolną odpowiedzią człowieka na Boże powołanie. Jak miłość, która ją ożywia, ta służba jest podwójna; odnosi się do Boga i do braci. Przy tym Bogu się służy i przez modlitwą i przez wykonywanie posłuszeństwa, a służba braciom ma znów Boga jako główną pobudkę działania. Z tej właśnie zasadniczej postawy życiowej, postawy dwojakiej służby, bierze początek cała benedyktyńska koncepcja pracy, pracy od początku do końca sakralnej. Ale to jeszcze nie wszystko, co o niej głosi Reguła, która nie poprzestaje na ustaleniu podstawowych zasad na czele z właściwą intencją. Trzeźwy realista, typowy Rzymianin, św. Benedykt dostrzega szczególny aspekt pracy ludzkiej, pracy mniszej, jakim jest trud. Dostrzegając zaś ukazuje głębokie jego racje, a zarazem prawdziwie po ludzku go normuje.
Praca niezbędnym trudem
Ten aspekt pracy, jakim jest trud, najłatwiej jest wydobyć zwracając się do oryginalnego języka Reguły. Łacina bowiem odróżnia neutralne pojęcie pracy, wyrażane takimi słowami, jak: opus, opera, operari, operarius /a wszystkie one zachodzą w Regule/. od innego, którego konotacja zawiera subiektywny składnik – przykrego trudu. Jest to labor i – odpowiednik czasownikowy – laborare. Rzeczownik labor u klasyków oznacza poza pracą także trud, mozół, ciężkie przejścia, ból, cierpienia tak fizyczne, jak duchowe. Odpowiednio do tego czasownik laborare, to nie tylko „pracować”, ale „trudzić się, kłopotać, uginać się pod ciężarem, chorować”. Ten odcień znaczeniowy drugiej grupy słownej przechodzi i do łaciny kościelnej, stąd też dostrzegamy to znamienne rozróżnienie takie w języku Reguły. Nasz główny rozdział /48/ ma w swoim tytule neutralną „pracę” – opera, a słowo to powtarza się jeszcze dwa razy w tymże rozdziale i raz poza nim /64,32/. Dwa razy w nim zachodzi odpowiedni czasownik operari. Pochodny od niego rzeczownik operarius jako mający na sobie szczególne piętno biblijne wymaga osobnego omówienia.
Interesuje nas doniosła pod względem pojęciowym grupa: labor, laborare. Nie chodzi tu bynajmniej o same dociekania filologiczne, lecz tylko o odkrycie tła biblijnego ujęcia pracy mniszej. Na pierwszy rzut oka łączy się ta grupa z pracami fizycznymi: oba słowa występują w kontekście bliższym takich pojęć: „w kuchni, w spiżarni, usługując przy stole, w piekarni, w ogrodzie, wykonując jakieś rzemiosło” /46,3-5/. Tego rodzaju praca stanowi godziwe źródło utrzymania mnichów, skoro czytamy w Regule: „Gdyby warunki miejscowe lub ubóstwo kazały braciom własnoręcznie zbierać plony, niechaj się tym nie martwią, bo właśnie wówczas są prawdziwymi mnichami, jeśli żyją z pracy rąk swoich, jak Ojcowie nasi i Apostołowie” /48,17-22/. W tekście tym „ojcowie nasi” – to – jak w ogóle w Regule – poprzednicy w życiu mniszym. Ojcowie pustyni trudnili się wyplataniem mat z liści palmowych. Reguły poprzednie, św. Pachomiusza i św. Bazylego, kładły nacisk na pracę mnichów. Natomiast wspomniani „Apostołowie” przenoszą nas jeszcze dalej wstecz – do Nowego Testamentu. Tu oczywiście na pierwszym miejscu należy wymienić św. Pawła z jego stanowczą zasadą: „Kto nie chce pracować, niech też nie je” /2 Tes 3,10/, która podejmuje na nowo dane przedtem zalecenie: „spełniać własne obowiązki i pracować własnymi rękami” /1 Tes 4,11/. Zasadę tę Apostoł ukazywał przykładem własnego życia. Wraz z Akwilą i Pryscyllą trudnił się wyrobem namiotów /Dz 18,3/. Od wiernych – z wyjątkiem Filipian /Flp 4,15/ – nic nie brał na swoje utrzymanie. Toteż z gestem podobnym do Samuela /1 Sm 12,3-5/ mógł podsumować swoją działalność w słowach: „Nie pożądałem srebra ani złota, ani szaty niczyjej. Sami wiecie, że te ręce zarabiały na potrzeby moje i moich towarzyszy. We wszystkim pokazałem wam, że tak pracując trzeba wspierać słabych i pamiętać o słowach Pana Jezusa, który powiedział: „Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu” /Dz 20,33 nn/. Uzasadniwszy apostolskie prawo do korzystania z ofiar wiernych, św. Paweł dobrowolnie – dzięki wspomnianej pracy w rzemiośle – zrezygnował z tego prawa, „byle nie stawiać żadnych przeszkód Ewangelii Chrystusowej” /1 Kor 9,12/. Tę postawę uznał św. Benedykt za cenę prawdziwego mnicha. Toteż wieki następne kolejno wykazywały, jak życie mnisze dobroczynnie oddziaływało na otoczenie poprzez prace także fizyczne, ożywione podobną jak u Pawła bezinteresownością.
Praca na serio: dlaczego?
Jak już widzieliśmy ze wstępnych słów rozdziału 48, św. Benedykt bał się u mnichów bezczynności. Bystre jego obserwacje, przez długie lata czynione, złożyły się na doświadczenie, które mu podyktowało szereg przestróg i zarządzeń, zmierzających do tego, by przede wszystkim dać głębokie podstawy etyczne pracy mniszej.
I tak wśród „narzędzi” dobrych uczynków w czwartym rozdziale Reguły czytamy normy negatywne: „Nie być ospałym ani leniwym” /4,42 n/. Przeciwnie „bracia muszą się zajmować /occupari/ pracą” /48,3/. /Łacińskie passivum jest tu dosadniejsze niż poprawny literacko polski przekład: Trzeba, żeby bracia byli zajęci/. Takim wyraźnym „zajęciem” jest dla mnicha nawet czytanie. Stąd znamienne zarządzenie: „Przede wszystkim należy wyznaczyć jednego lub dwóch starszych mnichów. W godzinach, w których bracia mają zajmować się czytaniem, będą oni obchodzić klasztor i patrzeć, czy nie znajdzie się brat opieszały /acediosus/, kto nic nie robi albo gada zamiast pracowicie czytać /non est intentus lectioni/ i nie tylko sam nie odnosi żadnego pożytku, lecz jeszcze innych rozprasza /…/. Żaden brat nie powinien też rozmawiać z drugim bratem w porze niewłaściwej” /48, 36-45.50 n/. Wspomnianego w tym zarządzeniu brata owładnęła piętnowana od początku przez literaturę ascetyczną acedia. Wśród dziś wymienianych siedmiu wad głównych[6] nosi ona nazwę lenistwa. Jest to jednak bogatsze pojęcie: niechęć do podejmowania wysiłków ascetycznych o emocjonalnym tle wstrętu czy przesytu. Temu niebezpieczeństwu chce zapobiec św. Benedykt zatrudniając mnichów. Posłuszeństwo pracę na nich zakłada, co dosadniej wyraża słowo łacińskie iniunqere powtarzające się w Regule wielokrotnie /47,4; 48,28.36.56.58; 64,42; 65,37; 68,1.3/. Tak dalece groźna jest w oczach Patriarchy bezczynność, że postanawia mimo podkreślenia spoczynku niedzielnego: „Jeśli ktoś jest tak niedbały i leniwy, że nie chce albo nie może rozmyślać ani czytać, trzeba mu zlecić jakąś pracę do wykonania, aby nie był bezczynny” /48,54 nn/. Tyle przeciw lenistwu.
Pracujący może jednak popaść w inny błąd, jeśli jego pracy nie ożywia właściwa intencja. Rozdział 57 Reguły „O rzemieślnikach klasztornych” zawiera cenne w tym względzie normy: „Jeśli są w klasztorze rzemieślnicy, niechaj z całą pokorą uprawiają swoją sztukę, gdy im opat na to zezwoli. Gdyby jednak ktoś z nich pysznił się swoją umiejętnością, sądząc, że przynosi jakąś korzyść klasztorowi, trzeba go od tej pracy odsunąć i już do niej więcej nie dopuszczać, chyba że się upokorzy i opat mu ponownie rozkaże wykonywać ów zawód” /57,2-8/. Zasady tej z pewnością nie uznałby za słuszną dziś kierownik przedsiębiorstwa, dbały tylko o jego produktywność. Tymczasem klasztor nie jest tylko zakładem pracy, a jego przełożony – to nie obrotny manager, ale ojciec zatroskany przede wszystkim o dobro duchowe podopiecznych. Słychać tu echo ewangelicznej skali wartości: „Cóż bowiem za korzyść stanowi dla człowieka zyskać cały świat, a swoją duszę utracić? Bo cóż może dać człowiek w zamian za swoją duszę? /Mk 8,36 n; Łk 9,25; Mt 16,26/.
„Z całą pokorą” wykonywać swój zawód – co to znaczy w Regule? Na pokorze i na posłuszeństwie zasadza się ideał monastyczny. Pokora ta jednak w Regule znaczy więcej, niż sobie ze słowem tym kojarzy przeciętny chrześcijanin dzisiaj, niezbyt, na ogół przekonany ani do słowa „pokora” ani do samej cnoty. Teologia dziś zalicza pokorę do cnoty umiarkowania, jednej z cnót kardynalnych za św. Tomaszem, który ją przejął z filozofii greckiej. Upatrywał on w pokorze cnotę poskramiającą nieumiarkowane dążenie wzwyż[7]. Koncepcja monastyczna natomiast jest bardziej biblijna. Jej ujęcie pokory znacznie bliżej stoi cnoty religijności niż cnót kardynalnych. Kto przeczyta rozdział siódmy Reguły „O pokorze”, gdzie św. Benedykt wylicza jej dwanaście stopni, łatwo dostrzeże, że w nich wszystkich stałym punktem odniesienia jest Bóg, a każdy stopień znajduje uzasadnienie w odpowiednich cytatach Pisma świętego. I tak pracować pokornie – to znaczy przede wszystkim ze świadomością, „że Bóg z nieba patrzy zawsze i o każdej porze, a także, iż czyny człowieka w każdym miejscu rozgrywają się przed oczyma Bożymi. Aniołowie zaś w każdej chwili donoszą o nich Bogu” /7,38-42/. Postawa mnicha w odniesieniu do swojej pracy jest na antypodach zarozumiałości: „Do wszystkiego, cokolwiek mu zlecono czynić, uważa siebie zawsze za sługę złego i niegodnego” /7,133 n/. Taka ocena swoich możliwości może się wydać przesadną dziś temu, kto bierze pod uwagę same tylko naturalne kwalifikacje człowieka, które nawet przy bardzo trzeźwej ocenie mogą się wydać pokaźne. Na to ma gotową odpowiedź św. Benedykt: „widząc w sobie jakieś dobro, przypisywać je Bogu, nie sobie. Zło zaś uznawać za własne dzieło i sobie je przypisywać” /4,47-50/. Istotnie – jeśli punktem odniesienia wciąż jest Bóg, ocena nie może wypaść inaczej. To zresztą jest echem Ewangelii: „Tak mówcie i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono: Słudzy nieużyteczni jesteśmy: wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać” /Łk 17,10/.
Starożytna praktyka monastyczna stałej pamięci na obecność Bożą nie jest jedynym środkiem uczynienia pracy sakralną. Reguła troszczy się o aktualizacją modlitwy w związku z pracą. Modlitwa ma ją przede wszystkim wyprzedzać: „Przede wszystkim gdy coś dobrego zamierzasz uczynić, módl się najpierw gorąco” /instantissima oratione/, aby On sam to do końca doprowadził” /Prolog, 11 nn/. Modlitwa i praca nie są rozłożone po różnych szufladkach, jak to widać z przepisu w rodzinie 50: „Bracia, którzy pracują bardzo daleko i nie mogą przyjść do oratorium we właściwej godzinie – a ocena, czy tak jest naprawdę, należy do opata – odprawią Oficjum Boże w miejscu pracy, zginając kolana przed Panem, pełni bojaźni” /50,3-7/. Dla tych, którzy trwają w Bożej obecności, dalekie od klasztoru pole łatwo zamienia się w chór zakonny: praca i modlitwą wzajemnie się przenikają.
Cała praca mnicha ma się zamykać w posłuszeństwie. Ta zasada może nam się dziś wydąć zbyt twardą, mało personalistyczną. Tak właśnie można odebrać słowa Reguły w rodzaju: „Niech nikt w klasztorze nie idzie za wolą własnego serca” /3,18 n/, „Nienawidzić własnej woli” /4,71/, „Mnisi nie mają prawa rozporządzać samodzielnie nawet własnym ciałem i własną wolą” /33, 7 nn/. Tymczasem jest to tylko do końca doprowadzone wnioskowanie wychodzące z przesłanek biblijnych. Posłuch, dyscyplina posunięta do wyrzeczenia się własnej woli nie są wartościami samymi w sobie, dla których mnich podejmuje taki styl życia. Tak posłuszną pracę – ów rzymski najdosłowniejszy labor – można uzasadnić tylko odpowiedzią człowieka na Boże wezwanie. Toteż najgłębsze uzasadnienie monastycznego ideału pracy posuniętej do granic wyrzeczenia jest historiozbawcze: „abyś przez pełne trudu posłuszeństwo /per obedientiae laborem/ powrócił do Tego, od którego odszedłeś przez gnuśne nieposłuszeństwo” /Prolog, 5 nn/.
Takie ujęcie mniszego „nawrócenia” /conversio/, którym to słowem chętnie określano decyzję podjęcia tego stylu życia, suponuje całe Objawienie biblijne. Jest tu protologia, jest i soteriologia. Kandydat, do którego zwraca się Prolog Reguły, czuje się po prostu człowiekiem. Jego dotychczasowe życie miało w sobie coś z „gnuśnego nieposłuszeństwa” pierwszego człowieka Adama. „Trud posłuszeństwa” – jakkolwiek całkiem osobisty – nie jest własnym pomysłem powrotu do Boga, lecz odpowiedzią na Jego wezwanie. Drogą i Przewodnikiem jest tu Drugi Adam Chrystus: „Tak nie odstępując nigdy od nauki Pana, w Jego prawdzie wytrwajmy w klasztorze aż do śmierci, abyśmy przez cierpliwość stali się uczestnikami Męki Chrystusowej i zasłużyli na udział w Jego Królestwie” /Prolog, 116-120/. Ewangeliczna „ciasna brama” /Mt 7,13 n; Prolog, 113/ tłumaczy tu wszystko, a wszelki zarzut niepersonalistycznego ujęcia uchyla zapewnienie: „Gdy będziesz postępował naprzód w życiu wspólnym /conversatio/ i w wierze, serce ci się rozszerzy i pobiegniesz drogą przykazań Bożych z niewypowiedzianą słodyczą miłości” /Prolog, 113-116/.
Koniec końców praca mnisza, organicznie zrośnięta z modlitwą jest wielkim środkiem zbawienia na drodze szczególnego wezwania Bożego. Po wyliczeniu szeregu zachęt Bożych wyjętych z Pisma św.[8]. Prolog Reguły tak je podsumowuję, iż pada tam pełne treści słowo operarius: „Pośród licznego tłumu, któremu Pan mówi te słowa, szuka On sobie współpracownika /…/. Cóż dla nas milszego, bracia najdrożsi, nad to zaproszenie? Oto w swej łaskawości Pan sam ukazuje nam drogę życia” /Prolog, 34 n. 44-47/. Ów Boży pracownik czy współpracownik to pojęcie biblijne przebogate. Słyszy się w tym słowie echo gorącego apelu Chrystusowego: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało. Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo” /Mt 9,37 n; Łk 10,2/. Staje nam dalej przed oczyma przypowieść o robotnikach w winnicy /Mt 20,1-16/ i Pawłowy Ideał – „godny uznania pracownik, który nie przynosi wstydu, trzyma się prostej linii prawdy” /2 Tm 2,15/.
W ten sposób zaproszony przez Boga „pracownik” przy całej swej pokorze nieużytecznego sługi ma być mimo wszystko pełen ufności w obliczu trudów, jakie go czeska ją: „Gdy coś zbyt trudnego będzie dla naszej natury, prośmy wówczas Pana, by kazał łasce swojej przyjść nam z pomocą” /Prolog, 98-100/[9].
Wobec słabości natury – umiar przełożonego
Powszechnie określa się wielki umiar jako cechę Reguły św. Benedykta. Owa roztropność – według słów samejże Reguły discretio mater virtutum /64,47 n/ – ma cechować przede wszystkim opata jako tego, do którego należy wciąż wykładnia Reguły. Zalecenia jej odnoszą się również i do pracy. Tu obserwujemy źródło równowagi znamiennej dla św. Benedykta. O ile mnichom jako podopiecznym wciąż przypomina wysoki ideał wyrzeczenia, który ma się sprawdzić w ich pracy, o tyle opatowi na niejednym miejscu zaleca stosowanie względu na słabość natury. Oddolne wymagania daleko posunięte i odgórna wyrozumiałość składają się razem na model pracy, który jest głęboko nadprzyrodzony i zarazem bardzo ludzki.
W właściwą aurę pracy wprowadza zalecenie Reguły dane opatowi: „W swych zarządzeniach przezorny i rozważny /…/ niech zachowuje wnikliwość i umiar, myśląc o roztropności Jakuba, gdy mówił: Jeśli zmęczę moje trzody nazbyt uciążliwą drogą, padną wszystkie jednego dnia /Rdz 33,13 Wlg/. Niech więc opat przyswoi sobie i ten i inne przykłady roztropności, owej matki wszystkich cnót, i niech wszystkim kieruje z takim umiarem, by i mocni mieli to, czego pragną, i słabi nie uciekali” /64,40-50/.
Ogólne to wskazanie jeszcze nie wystarcza św. Benedyktowi. Jest on świadom tego, że w pracy trzeba się liczyć z owym utrudzeniem – labor. Na kilku więc miejscach przestrzega przed przesadą w tym zakresie. I tak dyżurni zwani serwitorami mają się dodatkowo posilić, „aby w czasie posiłku służyli swoim braciom bez szemrania i zmęczenia” /33,23 nn/. Podobnie jest i z bratem lektorem: ma otrzymać nieco napoju, „aby nie było mu zbyt ciężko post znosić” /38,25 n/. „Jeśli praca jest bardziej wyczerpująca, opat ma władzę coś jeszcze dodać /z posiłku/” /39,14 n/. „Praca albo skwar letni” /40,10/ uprawniają opata do zadecydowania o zwiększeniu miary napoju. Także i posty mogą być ograniczone, jeśli „mają pracę w polu albo że skwar jest męczący” /4l,5 n/. To wszystko były dyspensy od ograniczeń. Właściwy zaś rozdział o pracy fizycznej, wiele razy tu przytaczany czterdziesty ósmy, po zachęcie, by się nie martwić własnoręcznym zbieraniem plonów, dodaje zaraz jakby dla równowagi: „We wszystkim jednak należy zachować umiar ze względu na tych, którym brak siły ducha” /48,22 n/. Do tej kategorii braci raz jeszcze wraca myśl Patriarchy pod koniec rozdziału: „Niechaj bracie chorzy lub słabi otrzymują takie zajęcia, żeby nie groziła im bezczynność, lecz jednocześnie, by nadmiar roboty ich nie przytłaczał lub nie skłaniał do wymówek. Opat powinien mieć wzgląd na ich słabość /48,57-60/.
Niezależnie od tych napomnień do uwzględniania indywidualnych warunków każdego z braci podaje Reguła również zarysy organizacji pracy w klasztorze, ożywione tym samym duchem. Normując mianowicie sprawę przyjmowania gości postanawia Reguła, by kuchnią dla nich zajęli się dwaj bracia. Licząc się z możliwością przeciążenia ich pracą natychmiast dodaje: „Gdyby potrzebowali pomocy, trzeba im ją przydzielić, aby swoją posługę wypełniali bez szemrania. A z drugiej strony w czasie, kiedy byliby mniej zajęci, niechaj pójdą do pracy tam, dokąd ich poślą. Zasada ta dotyczy zresztą nie tylko ich, lecz również wszystkich innych funkcji w klasztorze: jeśli ktoś potrzebuje pomocy, powinien ją dostać, a z drugiej zaś strony, jeśli ma więcej czasu wolnego, niechaj posłusznie spełnia wszystko, co mu zlecą” /53, 37-44/.
Wszystkie te postanowienia dotyczą organizacji pracy, tak głęboko humanitarne, mają przecież rację głębszą. Klasztor – to dom Boży. Stąd zasada: „domem Bożym niechaj roztropni zarządzają roztropnie” /53,47 n/ i przestroga: „aby w domu Bożym nikt się nie niepokoił ani nie doznawał przykrości” /31,41 n/.
Gdzie miejsce na prace umysłową
Kto dzisiaj patrzy na dzieło św. Benedykta, na działalność jego zakonu w ciągu czternastu wieków, skłonny jest do wysunięcia na czoło tego bilansu dziejowego pracy kulturotwórczej, a więc przede wszystkim umysłowej. Tymczasem o niej Reguła nie postanawia niczego. To prawda. Ale zasadnicze ramy dla tej pracy można znaleźć w Regule. Po pierwsze lectio divina mogła obejmować także i studium Pisma św. Po drugie św. Benedyk suponował bardzo różne zadania, których bracia mogą się podejmować. Widać to ze słów rzuconych mimochodem: „czy sprawa, którą nakazuje /opat/ dotyczy Boga czy świata” /64,41 n/. Po trzecie – klasztor miał bibliotekę /48,38/[10].
Bardzo prędko ta pozorna luka Reguły została w praktyce wypełniona. Kasjodor /+ 560/ w swoim Vivarium organizuje dla braci posiadających rzadką wówczas umiejętność pisania specjalne scriptorium. Tam się zaczęło przepisywanie rękopisów nie tylko Pisma świętego, ale i rzymskiego antyku. Odtąd mnisi zaczęli otrzymywać święcenia kapłańskie, już nie sporadycznie, jak mówi Reguła, lecz w większej liczbie. Potrzeby misyjne, ewangelizacyjne, wywołały konieczność zajęcia się regularnym studium teologii, a także – później – wiele nauk świeckich na czele z paleografią. Nietrudno wszakże ciągle zauważyć łączność tych dyscyplin z podstawową praktyką – lectio divina.
Na podstawie tego wszystkiego, o czym była mowa dotąd, nie wystarczy tylko stwierdzić: praca dla mnichów jest podstawową praktyką ascetyczną obok modlitwy. Sąd ten jest prawdziwy, ale nie sięga do istoty rzeczy. Modlitwa wraz z pracą są wyrażam jednej i tej samej służby Bogu i bliźniemu, służby spełnianej w inny sposób niż przez innych ludzi, ale niemniej w sposób bardzo ludzki, bo odpowiadający Bożemu wezwaniu. Aktualność wieczysta więzi „ora et labora” jest właśnie ta. Jeśli praca nie ma odczłowieczać tego, który ją wykonuje, musi być podjęta w innym celu niż tylko ekonomiczny, niż tylko konsumpcyjny, co tak wyraźnie podkreślił Sobór Watykański II. Wprawdzie nie da się wzoru pracy mniszej przekalkować na życie człowieka świeckiego /zabraknie tu zamknięcia całkowitego w posłuszeństwie/, ale coś z jej sakralności – przynajmniej w intencjach – może i powinien naśladować człowiek w świecie współczesnym. Przykładając rękę do pracy dla doczesności, winien mieć świadomość, że buduje Nowe Jeruzalem.
Pracę benedyktyńską charakteryzowano słusznie jako „pracę o długim oddechu, wytrwałą, uświęconą przez modlitwę, godną doskonałości Mistrza, dla którego ją się podejmuje”[11]. O czystej sztuce anonimowych mnichów średniowiecza, zwłaszcza architektów cysterskich trafnie powiedziano, iż „jest owocem drzewa, którego korzeniami są: miłość, ubóstwo i modlitwa”[12]. Tak ujęta charakterystyka pracy mniszej jest trwałym modelem – i dla wszystkich.
[1] „Bracia muszą się zajmować w określonych godzinach pracą fizyczną /labore manum/ i również w określonych godzinach czytaniem duchowny /lectio divina/” /Reguła, r. 48/.
[2] Por. List apostolski „Pacis nuntius” s 14.10.1964, AAS 56 /1964/, 965.
[3] Por. np. „servitutis militia” /2,53/, „walka pod świętym posłuszeństwem” /Prolog, 97/, „służba pod wodzą /militans/ Reguły i opata” /1,4 n/, „oto prawo, pod którym chcesz służyć /militare/” /58,22/.
[4] Por. np. „zbroją światłości” /Rz 13,12/; „walczę ale tak, jakbym ciosy zadawał w próżnię, lecz poskramiam moje ciało… /1 Kor 9,26/; „oręż sprawiedliwości zaczepny i obronny” /2 Kor 6,7/; „oręż bojowania nie jest z ciała, lecz posiada moc burzenia, dla Boga, twierdz warownych” /2 Kor 10,4/; „pełną zbroję Bożą” /Ef 6,11.13; szczegóły jej opisu powtarzają się jeszcze w 1 Tes 5,8/; „byś toczył dobrą walkę” /1 Tm 1,18/; „weź udział w trudach i przeciwnościach jako dobry żołnierz Chrystusa Jezusa” /2 m 2,3/.
[5] „Służcie Panu z bojaźnią!” – jest to cytat z Ps 2,11, umieszczony w rozdziale „Jak należy śpiewać psalmy” /De disciplina psallendi/.
[6] Najstarsza tradycja etyczna opierając się na katalogach występków literatury hellenistycznej i Nowego Testamentu liczyła tych wad osiem. Jedno z pism Ewagriusza z Pontu /+ 399/ w zachowanym fragmencie dzieła Antirrheticus mówi De octo vitiosis cogitationibus /PL 1272 A. 1274 B; 79,1456 nn/. Tą samą liczbę powtarzają Nilus z Ancyry /PG 79,1235 A/ i Jan Kasjan /Inst. 10,1; Coll. V,2,9,10/, stawiając acedię obok smutku. Od św. Grzegorza Wielkiego jest ich siedem, gdyż obie je połączył on w jedną /Mor. 31,45, 87 PL 76,261/. Św. Tomasz z Akwinu traktuje acedię jako rodzaj smutku /STh I q. 63 a 2 ad 2/.
[7] „Virtus guae temperet et refrenet animum, ne immoderate tendat ia excelsa” /STh II-II-ae q. 161 a. 1/.
[8] Rz 13,11; Ps 95/94/, 8; Ap 2,7; Ps 34/33/, 12; J 12,35/.
[9] Św. Benedykt wierzy w pomoc łaski przywiązanej do bezwzględnego posłuszeństwa, mimo że całkiem po ludzku ocenia trudność pewnych sytuacji, w której się mogą znaleźć zakonnicy. Daje temu wyraz w krótkim, a ważnym rozdziale 68 Reguły, zatytułowanym „Jeśli brat dostanie polecenie niemożliwe do wykonania”. Każe on tam przyjąć rozkaz z cichością, ale dopuszcza dalej, w odpowiednim czasie to, co dziś nazywamy dialogiem posłuszeństwa. Dopuszcza przedstawienie opatowi trudności wykonania polecenia. Na wypadek wszakże, gdy opat utrzyma swój nakaz, zarządza: „Niech będzie posłuszny z miłości, ufając w pomoc Bożą” /68,12/.
[10] Suponuje ona istnienie kopistów w klasztorze. W owej epoce o posiadaniu książek decydował nie tyle zakup, ile raczej wypożyczanie sobie wzajemne do przepisania czy też wymiana. Por. L. Leclercq: L-Ordre Benedictin, Paris /1930/, 20.
[11] J. de Hemptinne, Notice sur l-Ordre de Saint Benoit, Maredsous /1910/, 37.
[12] Th. Merton, The Silent Life, New York 1959, 38.
Archiwum KWPZM