Tonelli Riccardo SDB, Duchowość a młodzież – perspektywy

 

O. Riccardo Tonelli, SDB

DUCHOWOŚĆ A MŁODZIEŻ: PERSPEKTYWY

Notiziario CISM (Konferencja Wyższych Przełożonych we Włoszech), lipiec-sierpień, nr 289/1995, str. 528-540.

 

  1. Życie ludzi wiary w społeczeństwie

Poproszono mnie o podanie pewnych propozycji w celu przeprowadzenia wspólnych badań na temat niezwykle obszerny i wymagający zaangażowania. Aby nie ograniczać się do ogólników, dokonam poniżej pewnych wyborów, które na wstępie zapowiadam, tak by moja odpowiedź miała sens oraz konkretny wymiar.

Przeprowadzam selekcję pomiędzy różnymi aspektami, w moim pojęciu najpilniejszymi oraz tymi, które najłatwiej będzie sklasyfikować, biorąc pod uwagę ogólne założenia seminarium.

Aby usprawiedliwić wybór pewnej linii postępowania, proponuję kilka wstępnych rozważań, bez zbytniej dbałości o ich motywowanie.

 

  • Jaka młodzież?

Przedmiotem moich badań jest „młodzież”. Jaka ona jest? Określenie „młodzież” jest dość jasne z chronologicznego punktu widzenia. Nie jest natomiast jasne z punktu widzenia modeli kulturalnych, jakie charakteryzują tę grupę podmiotów. Dziś bowiem stan bycia młodym charakteryzuje się złożonością i dzieli się na różne typy. W tym obszarze, którą młodzież mielibyśmy analizować?

Nie mówię tu, przede wszystkim, o wielu młodych ludziach, przeżywających głęboko doświadczenie chrześcijańskie, gdyż ci zdołali zapanować nad aktualnymi zmianami kulturalnymi i wierni są, odważnie i z fantazją, nauce Ewangelii. Tak samo nie chcę brać pod uwagę owych młodych nostalgików, znajdujących jedynie w przeszłości rozwiązania palących problemów dotyczących jednakże dnia dzisiejszego. Budzą oni we mnie obawy i podejrzenie, że pozostaną w owej alternatywie pomiędzy byciem uczniami Zmartwychwstałego Chrystusa, a trwaniem w okresie młodości z naszych czasów.

Pragnę natomiast zbadać liczną grupę młodzieży poszukującej z niepokojem kogoś, kto byłby skłonny ugasić ich pragnienie życia i szczęścia, a którzy, póki co, błąkają się wśród popękanych studni. Rzucają oni wyzwanie kościelnej wspólnocie, jako symbolowi odpowiedzialności i zapowiedzi miłości Boga oraz dobrej nowiny Jezusa.

 

  • Jaka duchowość?

Także drugie określenie (duchowość) wymaga wskazania wyboru dziedziny, choćby po to, by usprawiedliwić owe obawy, jakie zawierają się w mojej propozycji.

W tradycyjnym pojęciu oraz w spontanicznym użyciu przez wielu chrześcijan, duchowość dotyczy szczególnych praktyk religijnych i przywodzi na myśl konkretne zachowania, jakie należy przyjmować. Dotyczy więc, w konsekwencji, nielicznych szczęśliwców, bardziej wrażliwych od innych, w odniesieniu do radykalnych wymagań życia chrześcijańskiego. Owo zniekształcenie znaczenia doprowadziło do sytuacji, w jakiej tematem duchowości zajął się ścisły krąg specjalistów.

Moja refleksja dotyczy horyzontu semantycznego, w jakim pragnę zrozumieć pojęcie „duchowości” i to, jakie przywołuje ono odniesienia – jest to doświadczenie, które w ostatnim czasie przeżywałem z wieloma przyjaciółmi poszukując pewnego projektu duchowości, wiernego tradycji i ekspresyjnego dla dzisiejszej młodzieży.

Moja hipoteza jest następująca: człowiek „duchowy”, to taki, który na nowo pojmuje i reorganizuje swoje życie począwszy od podstawowej decyzji pod kątem Jezusa Chrystusa i jego sprawy. Duchowość nie jest zatem marginalnym aspektem chrześcijańskiej egzystencji: jest stylem życia oraz samoświadomością, znajdującą w nim odbicie.

Mówienie o „duchowości” jest więc jakby mówieniem o ustaleniu pewnej tożsamości osobistej, z nowym znaczeniem i scentralizowaniem wokół Jezusa Chrystusa i Jego posłania, jak świadczy o tym dzisiejsza wspólnota kościelna.

 

  • Środowisko kulturalne: złożoność społeczeństwa

Ten sposób pojmowania duchowości, w gwałtowny sposób umieszcza ją w samym środku palących problemów życia codziennego. Logiczną konsekwencją staje się zwrócenie bacznej uwagi na to, co dzieje się dziś w naszym życiu.

Młodzież, podobnie jak ci wszyscy, którzy żyją w określonym fragmencie czasu i przestrzeni, nosi widoczne znamiona danego wymiaru społecznego i kulturalnego, typowego dla własnego środowiska. Nie wystarczająca jest analiza o charakterze psychologicznym stanu „bycia młodym”, konieczne jest tu szersze spojrzenie na środowisko w jakim się żyje.

W konsekwencji, moje rozważania skupią się na problemach i perspektywach bycia młodym w obecnych czasach, ze zwróceniem szczególnej uwagi na wpływ, jaki sytuacja ta wywiera na kwestię ekspresji i dojrzewania doświadczenia religijnego. Wiemy to i powtarzamy często: żyjemy w sytuacji znacznej i wyraźnej złożoności.

Określa się jako złożoną, taką sytuację społeczną i kulturalną, w jakiej przechodzi się od zunifikowanego systemu społecznego, w którym różne instancje zorganizowane są w jeden ośrodek zarządzający, do systemu społecznego skupionego wokół różnych punktów odniesienia, w których współistnieją różne i wielorakie zasady organizacji.

Złożoność ma głębokie korzenie strukturalne (podział środków produkcji oraz zarządzanie środkami przekazu …). Istotne jest przypomnienie tych faktów, aby nie ograniczyć analizy sytuacji oraz poszukiwania rozwiązań do prostej kwestii dobrej czy złej woli. Te dane strukturalne odnoszą się do dziedziny kultury i prowadzą do przekształcenia systemu wartości, stylów życia, orientacji, na jakich można by oprzeć własną wizję samego siebie oraz otaczającego świata.

 

  • Centrum problemów

Życie w sytuacji złożoności niesie z sobą niezaprzeczalne korzyści. Lecz także stawia nas wobec niepokojących problemów. Pamiętam jeden, który uważam za szczególnie charakterystyczny w odniesieniu do zagadnienia, jakie rozważamy: rozpowszechniony kryzys sensu życia i sposób, w jaki się go zwykle rozwiązuje.

Człowiek myślący i człowiek wierzący stworzył sobie odpowiedzi na pytania dotyczące sensu egzystencji. Wiedział, że musi nadal poszukiwać, gdyż odpowiedzi dojrzałe pozostawały wciąż dość prowizoryczne i niepewne. Niepewność ta była jednak wspierana pewnością odnoszącą się do kilku kwestii.

W gruncie rzeczy, cudownie było tak poszukiwać. Mogliśmy spokojnie wyjść od pewników i dochodzić stopniowo do formułowania wskazówek na płaszczyźnie konkretów czy codzienności, mocnych, dokładnych. Nawet tajemnica bólu czy śmierci… była w ten sposób jasna i można ją było spokojnie wyjaśnić.

Jak się zdaje, owa pewność dotycząca sensu istnienia oraz perspektyw na przyszłość, nagle znikła. Wina za to nie leży po stronie zapędów zbyt liberalnych umysłów czy w niekontrolowanym rozpowszechnianiu pewnych publikacji, których nie sposób skutecznie zakazać. Ma ona natomiast swe podstawy w procesach mających u źródeł prawa tynku, ekonomii oraz środków masowego przekazu.

Dziś, dyskusji nie podlega bezpośrednio kwestia wyboru pomiędzy byciem lub nie człowiekiem wierzącym. Przed podjęciem tej decyzji oraz jako jej możliwość istnieje konfrontacja z typem mężczyzny i kobiety o jakich marzymy i jakimi chcielibyśmy być. Pewien sposób życia oraz planowania jego jakości wyklucza gwałtownie samą możliwość dojrzałego doświadczenia religijnego. Niestety, kryzys doświadczenia religijnego zaostrzył się także przez fakt, że częstokroć ci, którzy z przyzwyczajenia lub wskutek tradycji, nadal identyfikują się z modelami istnienia naznaczonymi odniesieniami religijnymi, czynią to w sposób mało autentyczny i niezbyt odpowiedzialny.

Rzeczy komplikują się kiedy doświadczenie religijne zderza się z wymogami chrześcijańskiej egzystencji. Jest ono nie tylko zagrożone u swych korzeni przez taką koncepcję życia, która z chrześcijaństwem ma doprawdy niewiele wspólnego, ale również jego dojrzały wyraz z trudem przekłada się na realia formalne i instytucjo­nalne, ze względu na subiektywizację będącą wspólnym mianownikiem każdego życiowego wyboru.

 

  1. Jakość życia a doświadczenie duchowe

Właśnie na tym problemie pragnę skoncentrować moją propozycję. Formacyjna droga „w kierunku duchowości” zaczyna się od upewnienia się co do jakości życia, wychodzi na przeciw wymogom doświadczenia religijnego i konkretyzuje się następnie w doświadczeniu chrześcijańskim i kościelnym. Owa świadomość skłania mnie do zachęty wspólnoty kościelnej, zaangażowanej w podtrzymywaniu doświadczeń duchowych wśród młodzieży do postawienia na jej zasoby w zadaniu odtworzenia pewnej jakości życia, która by uczyniła je możliwym, autentycznym i wyrazistym.

Aby określić, co znaczy przeżywać autentycznie nasze człowieczeństwo, chrześcijanie posiadają doświadczenie egzystencji, które uznają za normę przy wszelkich poszukiwaniach: historia Jezusa z Nazaretu, opowiedziana poprzez wiarę jego uczniów, w Kościele. Z tego względu, przy każdego typu poszukiwaniach jakości życia, pozwalamy się inspirować tym planem.

Pragnę przedstawić kilka hipotez, odnosząc się wciąż do owego doświadcze­nia, o którym wspominałem na wstępie.

 

  • Egzystencja w ucieczce w inność

Powiązałem duchowość ze stabilizacją osobistej tożsamości wokół postaci Jezusa Chrystusa i jego posłania, jak widać aktualnie ze wspólnoty kościelnej. Jaka jest owa tożsamość? Wiele jest propozycji pojawiających się dziś w tyglu różnorakich modeli kultury.

Przepiękna stronica z Ewangelii daje nam istotne odniesienia do rozważania kwestii tożsamości: historia dobrego Samarytanina.

„A oto powstał jakiś uczony w Prawie i wystawiając Go na próbę, zapytał: «Nauczycielu, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?» Jezus mu odpowiedział: «Co jest napisane w Prawie? Jak czytasz?» On rzekł: Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a swego bliźniego jak siebie samego. Jezus rzekł do niego: «Dobrześ odpowiedział. «To czyń, a będziesz żył». Lecz on, chcąc się usprawiedliwić, zapytał Jezusa: «A kto jest moim bliźnim?» Jezus, nawiązując do tego, rzekł: «Pewien człowiek schodził z Jerozolimy do Jerycha i wpadł w ręce zbójców. Ci nie tylko, że go ograbili, lecz jeszcze rany mu zadali i zostawiwszy na pół umarłego, odeszli. Przypadkiem przechodził tą drogą pewien kapłan: zobaczył go i minął. Tak samo lewita, gdy przyszedł na to miejsce i zobaczył go, minął. Pewien zaś Samarytanin, będąc w podróży, przechodził również obok niego. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem: potem wsadził na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go. Następnego zaś dnia wyjął dwa denary, dał gospodarzowi i rzekł: „Miej o nim staranie, a jeśli co więcej wydasz, ja oddam tobie, gdy będę wracał”. Który z tych trzech okazał się, według twego zdania, bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców». On odpowiedział: «Ten, który mu okazał miłosierdzie». Jezus mu rzekł: «Idź, i ty czyn podobnie»„ (Łk 10, 25-37).

W centrum paraboli uczony w piśmie oraz sam Jezus stawiają „rzecz”, która się najbardziej liczy: prawdę własnej egzystencji według boskich planów. „Co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?” – pyta uczony w piśmie wyrażeniem klasycznym z Pism Hebrajskich. Jezus przyjmuje pytanie i odpowiada, odsyłając go do dwóch podstawowych warunków sugerowanych przez Prawo: miłość Boga i miłość bliźniego.

Dzięki temu odwołaniu wszystko zdaje się być rozwiązane. Natomiast tu właśnie jawi się nowość Ewangelii, która przekształca znane i powtarzane stwierdzenie w coś, co pobudza i skłania do osobistych wyborów.

Uczony w piśmie podejmuje rozmowę na temat, co do którego, jak sam przyznaje, ma wątpliwości: kto to jest bliźni? Jezus odpowiada, odwracając pozycje. Nie chodzi o wymienienie „tych”, którzy są bliźnimi i tych, którzy nimi nie są, lecz osobistej postawy w odniesieniu do kogokolwiek. Jezus prosi bowiem, by „stawać się bliźnim”. Przekształca sytuację fizycznej bliskości czy oddalenia w powołanie, wzywając do wolności i odpowiedzialności osobistej.

Zachęta Jezusa jest bardzo zaangażowana. Inni częstokroć nie mają głosu: nie mają nawet siły, by prosić o pomoc. A przecież w tej sytuacji jest on zawsze silnym imperatywem dla każdej osoby. Jezus daje mu głos, zachęcając do usłyszenia niemego krzyku tego, kto cierpi i potrzebuje wsparcia. Może usłyszeć ów głos tylko ten, kto żyje we współczuciu. Taka postawa, uświadamiająca współczucie Boga w stosunku do każdego człowieka, pozwala interpretować wołanie innych i zachęca do stawania się bliźnimi dla każdego, kogo spotykamy na drodze naszego istnienia.

Stworzymy naszą egzystencję jedynie wtedy, kiedy zaakceptujemy „wyjście” z nas samych, zdekoncentrujemy się i skierujemy ku innym. Egzystencja w koncepcji Ewangelii jest zatem ucieczką w inność pojmowaną jako normatywną dla własnego życia. Życie skoncentrowane na zaangażowaniu nie jest zatem stołem do badań, gdzie „zastosujemy” to, czego się nauczyliśmy, zyskując w ten sposób dar nowego życia. Jest on raczej eksplozją całego naszego życia codziennego, gdyż istniejemy dla miłości i jesteśmy zajęci tworzeniem życia poprzez gesty miłości.

 

  • Tożsamość w zaufaniu

Poszukiwania jakości życia poprzez określenie tożsamości osobistej nie może zakończyć się li tylko na stwierdzeniu wymogu skoncentrowania się na innych, którzy nas potrzebują. Dziś, przeżywa się kryzys poziomu stabilizacji, na którym owo zadanie jest realizowane.

Niektórzy marzą o powrocie do czasów, w których tożsamość była silna, pewna i wojownicza. Z tego względu wielu wychowawców szuka silnych i pewnych propozycji i wiąże dojrzałość z siłą własnych wyborów, zaś interpretuje stałą i ciągłą koherencję, jako wysoki wskaźnik znajomości rzeczy posiadany przez daną osobę.

Inni natomiast, wolą mówić o pełnym przystosowaniu do sytuacji złożoności kulturalnej w jakiej żyjemy, poprzez tworzenie tożsamości słabych i kruchych. Ten rodzaj tożsamości zdaje się być jedynym możliwym w czasach kryzysu. Aby odnaleźć jakąś alternatywę dla modelu silnego i słabego, odkryłem wymóg, który wydaje mi się szczególnie zakorzeniony w doświadczeniu ewangelicznym chrześcijańskiego wychowania: tożsamość oparta na umiejętności zaufania. Komentuję tę propozycję, wskazując także na warunki wychowawcze, mogące ją skonsolidować.

 

  • Konfrontacja z jedynym „prawdziwym” problemem: śmierci

Tożsamość rodzi się w trakcie wymiany pomiędzy historią osobistą a przeżyciami pochodzącymi z zewnątrz, zapisującymi tę samą historię. Niestety, dziś dominuje panowanie powierzchowności i manipulacja kulturalna. Tworzenie dojrzałej tożsamości wymaga sprawdzania bodźców pochodzących z zewnątrz, by mogły nas niepokoić jedynie problemy „prawdziwe”.

Dużym problemem, takim, który faktycznie rządzi życiem człowieka jest śmierć. Nasza tradycja wychowawcza, w szerokim zakresie, wykorzystała konfrontację ze śmiercią. Uczyniliśmy to jednakże starając się zdeprecjonować życie lub przynajmniej jego pretensje do samowystarczalności. Dzisiejsza kultura, odwrotnie, egzorcyzuje temat śmierci, wszystkimi środkami, którymi dysponuje.

Aby zareagować na takie działania, nie cofając się do schematów z przeszłości, istotne jest myśleć o śmierci, poczynając od miłości do życia. Śmierć jej zagraża: zdaje się być stworzona specjalnie po to, aby odebrać nam prawo do kochania naszego życia.

Istotnie tworzy ona konieczny i nieodwołalny dystans do rzeczy i osób. Przecina, w ostatecznym rozrachunku, nić codziennego życia. Istnieją zatem powody do rozpaczy. Jaki sens ma istnienie kończące się nieodwołalnym przymusem do porzucenia tego wszystkiego, co kochaliśmy, stworzyliśmy, urzeczywistniliśmy? Czy możemy kochać życie, wiodące do tak smutnego i niesprawiedliwego końca?

 

  • Zdolność ufania

Konfrontacja ze śmiercią doprowadza nas nieuchronnie do prawdy. Proces formacyjny odnajduje utraconą obiektywność i prowadzi do wymogów, przed którymi nie możemy uciekać. Nie czyni tego odgórnie, za pomocą zimnych i bezosobowych pewników. Rozpoczyna się od życia, aby powrócić do niego: do tego życia, które jest naprawdę najbardziej obiektywną z istniejących rzeczy, właśnie w największym wyrazie swej subiektywności.

Młody człowiek określający swą tożsamość i akceptujący tę prowokację, może wreszcie odkryć na nowo to, co nasza kultura traci: umiejętność ufania. Tożsamość umiejąca ufać staje się „stała” w odwadze oparcia się na fundamencie w większości wymarzonej, stojącej ponad tym, co mogę zbudować czy wypróbować.

Ten, który’ żyje, pojmuje siebie samego i określa się na co dzień w rzeczywis­tym doświadczeniu ufności, akceptuje słabość swej egzystencji jako nieprzekraczalną granicę swego człowieczeństwa.

Ową wymarzoną bazą jest życie, pojmowane stopniowo w misterium Boga. Gest, kruchy i ryzykowny, przyjęcia Go jest decyzją opartą o osobistą historię nakierowaną w całości na stan już istniejący, który wyprzedza, osądza i ukierunkowuje niepewne kroki egzystencji.

Tworzyć na nowo osoby zdolne do ufania oznacza w konsekwencji, tworzyć na nowo tkaninę ludzkości. Znaczy to również umacniać nieodzowny warunek przeżycia dojrzałego doświadczenia chrześcijańskiego.

To właśnie jest życie chrześcijańskie: pozostanie w ramionach Boga, w postawie małego dziecka powierzającego się miłości matki. Wydaje się to dziwne: aby dojrzeć, odkrywamy potrzebę stania się „dziećmi”. Polecił nam to Jezus: „Zaprawdę powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa niebieskiego” (Mt 18, 3).

Z dorosłości chcemy zachować jasność, odpowiedzialność i wolność, podczas gdy właśnie zanurzamy się w nadziei, która potrafi „uwierzyć nie widząc”. Z dziecięctwa natomiast, staramy się mieć odwagę do ryzykowania, wolność patrzenia w przyszłość, nieuwarunkowaną wiarę w tego, do którego czujemy miłość, przesadną skłonność do dzielenia się: w gruncie rzeczy chęć bawienia się nawet rzeczami jak najpoważniejszymi.

 

  • Zdolność wewnętrznego przeżywania

Trzeci problem dotyczy porównania między tożsamością i wartościami. Osią tożsamości są wartości, jakie dana osoba uznaje za własne. Zorganizowane w spójny system znaczeń, określają sens jej istnienia oraz odniesienia, poprzez które są kumulowane, selekcjonowane i opracowywane owe bodźce popychające nas do działania.

Wartości tych nie zdobywamy w czystym i bezpiecznym magazynie, ani też nie dziedziczymy ich od chwili narodzin. Są one rozproszone w świecie codzienności wraz z wszystkimi napięciami i trudnościami, jakimi ten świat jest naznaczony. Zbieramy je na drodze porównań i wychowania. Są bardziej obiektem doświadcze­nia, niż owocem badań i nauki. Trudne i niezbyt praktyczne jest wyobrażenie sobie selektywnej kontroli wartości wokół których mielibyśmy tworzyć i stabilizować własną tożsamość, Sytuacja złożoności jest groźbą dla tej możliwości. Możliwe działanie formacyjne powinno tu być inne. Znajduje się ono nie tyle na poziomie „zewnętrznym”, rzucania propozycji, ale na poziomie ich przyswajania.

Osoba jest ukształtowana, kiedy stworzy sobie „filtr”, poprzez który będzie mogła weryfikować i oceniać, co przyjmować i na co reagować. I tak nie poszukuje ona bezpiecznych światów, ani też nie „obawia się” pluralizmu propozycji. Potrafi natomiast przyjmować bądź odrzucać dane wartości, wychodząc od tego, co uznaje za decydujące we własnej strukturze osobowościowej.

Tworzenie tożsamości jawi się w ten sposób jako fakt osobisty i jednocześnie społeczny. Zależy, innymi słowy, od trudu, którego jedynym podmiotem jest osoba i jest związane ściśle z organizacją społeczną, poprzez którą człowiek się określa, z jej wpływem oraz uwarunkowaniami.

W złożonym środowisku pluralizmu owo kształtowanie wymaga zatem, jako warunku możliwości i autentyczności, zaangażowania w przywrócenie każdej osobie zdolności rozumienia się i projektowania w ciszy własnego wnętrza. To wnętrze, to najintymniejsza i najbardziej osobista przestrzeń, gdzie mogą brzmieć wszystkie głosy, ale gdzie każdy z nas musi sam decydować, biedny i samotny, pozbawiony owych pewników, które dają pocieszenie w cierpieniu, jakie wiąże się z każdą decyzją. Pocieszenie i konkretny dialog z tymi wszystkimi, których szukamy, jak drogocennego daru pochodzącego z odmienności. Decydowanie i odbudowywanie osobowości rodzą się jednak na przestrzeni wewnętrznej samotności, która umożliwia, weryfikuje i konkretyzuje wspomnianą „spójność” poprzez wybory unifikujące własną egzystencję. W tej przestrzeni wymagającej i niepodlegającej dyskusji subiektywności osoba ocenia i interpretuje wszystko, podejmuje własne decyzje, odczuwa bolesne cierpienie spójności z wyborami.

 

  • W kierunku odważnych decyzji

Czwarty problem dotyczy wymogu czynienia młodych ludzi zdolnymi do podejmowania stanowczych decyzji w stosunku do rzeczy, które naprawdę się liczą.

Nasza kultura skłania nas do podejmowania decyzji nigdy nie będących ostatecznymi, do nerwowego starania się o nie zamykanie sobie możliwych wyjść. Przesada w oportuniźmie usprawiedliwia słabe pozory tam, gdzie zdają się być kompatybilne jedna z orientacji i zarazem jej przeciwna. Jest to zasada niebezpie­czna: osoba jest rozbita na płaszczyźnie własnego kwalifikowania się.

Nie zadowolę się spójnymi wyborami w stosunku do obiektywnego obrazu wartości. Zbyt łatwo jest przyjąć je z entuzjazmem a potem, w innym środowisku i pod innym dachem, skierować ów entuzjazm w zupełnie przeciwną stronę. Granicą nie jest spójność; jest nią natomiast ów poważny brak decyzyjności, zdający się być dziś niezbędnym warunkiem przeżycia.

W jakim kierunku skierować odwagę do podejmowania ostatecznych i zobowiązujących decyzji? Kościół Soborowy odkrył, że ośrodkiem nowego życia chrześcijan jest żywiołowe dzielenie się sprawą Chrystusa. Z tej perspektywy możemy na nowo sformułować dawne modele moralistyczne i jednocześnie zażądać radykalnej zmiany życia, tak wielkiej jak ta, która doprowadziła do stworzenia świętych.

Decyzją jest opowiedzenie się za Królestwem Bożym. To „cenna perła”, do zdobycia której trzeba być skłonnym do wyrzeczenia się wszystkiego innego. Królestwo Boże jest dla każdego człowieka pełnią. Ta pełnia jest w całości owocem zapobiegliwych działań Boga, aby narodziło się życie tam, gdzie panuje śmierć. To jego dar, bezpłatny i nieprzewidywalny. Ale to dar szczególny: pobudza i popiera odpowiedzialną współpracę każdego człowieka dobrej woli, wymagając, by każde zaangażowanie się dla sprawy życia było urzeczywistniane „wedle Jego planu”.

Konfrontując się z Jezusem z Nazaretu odkrywamy obiekt naszej decyzji, jej jakość i warunki, które czynią ją autentyczną. Jezus poświęcił własne życie w geście najwyższej miłości, akceptując konsekwencje egzystencji podporządkowanej zaangażowaniu w odnowienie życia i nadziei, w imię Boga, wszystkim ludziom. „Dawać życie”, to podstawowy warunek, by było ono pełne i obfite dla wszystkich. Kto się w to angażuje, uznaje, że wynik jego starań jest zawsze „ponad” każdym planem ludzkim i każdą realizacją. Pochodzi z przyszłości Boga, gdzie każda łza będzie w końcu ostatecznie otarta. Kto pragnie życia i stawia życie własne by dać je wszystkim, stawia krzyż w centrum swego życia. Uznaje cierpienie Boga za życie wszystkich i deklaruje gotowość, poprzez fakty, do oddania własnego życia w geście najwyższego zaangażowania, konkretnie i historycznie, dla życia.

 

  • A jeśli to, czego nie widać byłoby ważniejsze od tego co widzialne?

Młody chrześcijanin, zaangażowany w sprawę Chrystusa, staje się świadkiem nadziei, w czasie kiedy nadzieja nie jest z pewnością obfitością. W jaki sposób? Uważam to za jeden z najpoważniejszych i najistotniejszych problemów, przede wszystkim w odniesieniu do dominujących wzorców kulturowych. Wspomniałem o tym na końcu … z zamiarem łatwiejszego przyciągnięcia uwagi.

Także tym razem zachęcam do rozważenia, ze szczególnej perspektywy, jednej ze stron Ewangelii, bardzo znanej.

„Gdy zbliżyli się do tłumu, podszedł do Niego pewien człowiek i padając przed Nim na kolana, prosił: «Panie, zlituj się nad moim synem! Jest epileptykiem i bardzo cierpi; bo często wpada w ogień, a często w wodę. Przyprowadziłem go do Twoich uczniów, lecz nie mogło go uzdrowić». Na to Jezus odrzekł: «O, plemię niewierne i przewrotne! Jak długo jeszcze mam być z wami; jak długo mam was cierpieć? Przyprowadźcie mi go tutaj!» Jezus rozkazał mu surowo, i zły duch opuścił go. Od owej pory chłopiec odzyskał zdrowie. Wtedy uczniowie zbliżyli się do Jezusa na osobności i pytali: «Dlaczego my nie mogliśmy go wypędzić?» On zaś im rzekł: «Z powodu małej wiary waszej. Bo zaprawdę powiadam wam: Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarno gorczycy, powiecie tej górze: „Przesuń się tam!”, a przesunie się. I nic niemożliwego nie będzie dla was» (Mt 17, 14-20).

Mamy tu do czynienia z życiem: ów biedny chory chłopak jakby już nie żył. Jezus interweniuje tam, gdzie jego uczniowie byli bezsilni. Potem pytają się Go, jak to zrobił. Szukają najskuteczniejszych środków, jakiegoś magicznego leku, jaki mogą posiadać tylko wtajemniczeni.

Jezus nie sugeruje uczniom jakichś chytrych środków. Używa natomiast tej odrobiny wiary, która może przenosić góry. Zdaje się mówić: nie ma lepszych środków jakie możnaby wymyślać; żąda natomiast owego przeskoku jakościowego, przechodząc od tego, co widzialne i konstatując, że tajemnica tkwi wewnątrz. Jedynie na tym poziomie, w sposób definitywny i pewny, niemożliwe zwycięstwo ze śmiercią staje się możliwe.

Jezus przenosi nas w sam środek walki między życiem a śmiercią i odkrywa z wyprzedzeniem tajemniczy sens swego krzyża. Jezus pragnie życia, nie śmierci. Kategoryczne wezwanie do poświęcania własnego życia nie wskazuje na cel, tak jakby chodziło o złożenie w ofierze życia i koniec. Natomiast jasno podkreśla nieodzowny warunek do osiągnięcia celu, prawdziwego i autentycznego. Celem tym jest życie, pełne i obfite dla wszystkich. Dawanie własnego życia jest warunkiem do jego osiągnięcia.

Śmierć (także przyjmowana z miłości do innego człowieka) jest zawsze przegrana. Nie mogłaby tworzyć życia, gdyby nie odnosiła nas do potęgi Boga, która wyraża się w tej słabości przyjętej i wycierpianej (por. 2 Kor 11, 8). Tworzy życie jedynie dlatego, że życie jest darem Boga, jaki wybucha pełnią i obfitością, kiedy już wszystko zdaje się być skończone. Bóg tworzy życie, wskrzesza synów Abrahama z kamienia.

I tak porażka staje się zwycięstwem, przekraczającym granice czasu i przestrzeni i wciągającym wszystkich ludzi w wir nowego życia. Kto pragnie życia i stawia własne, by obdarować nim wszystkich, w imię Boga, stawia krzyż w centrum swego zaangażowania. Jest głęboko przekonany, że Bóg pragnie gorąco życia dla wszystkich, że deklaruje swą gotowość poprzez czyny, do oddania własnego życia, w najwyższym geście zaangażowania dla życia.

Zwykliśmy myśleć i działać wedle odmiennej logiki. Uznajemy za prawdziwe i rzeczywiste jedynie to, czym możemy manipulować, poszukujemy wciąż skuteczniejszych środków przekonani, że sami sobie z tym poradzimy, prędzej czy później. Ślepo ufamy tym, co mają zniewalający urok zbawców w ostatniej godzinie. Tak staliśmy się bardzo zarozumiali i przemądrzali poprzez bycie stale w zagrożeniu rozpaczą.

Chrześcijanin uznaje natomiast, że sama rzeczywistość ma dwa oblicza: jedno widzialne, można nią manipulować, może być odczytywana i interpretowana poprzez kategorie naszej nauki i wiedzy; i drugie, ukryte w tajemnicy Boga. Z niego Jezus ukazał nam parę fragmentów, nie dając jednak ani słów, ani narzędzi mogących wyjaśnić wszystko dokładnie.

Chrześcijanin odczytujący rzeczywistość od strony tajemnicy, to osoba miłująca towarzystwo, jednak zmuszona być częstokroć „dziwakiem” i „samotnikiem”, by naprawdę zapewniać nadzieję. Walczy o życie i służy swym wyzwoleniem, starając się wciąż współpracować z tymi wszystkimi, którzy dzielą jego pasję. Często jednak jest zmuszona być sama, by świadczyć o krzyżu i o nadziei. Odczytując rzeczywistość przenikliwym i ostrym spojrzeniem, jakie daje jej wiara, chwyta wymogi i zabiegi, które inny rodzaj zbliżenia pozostawiłby w ukryciu.

Wykorzystuje na głos wymogi życia, kiedy w jego imieniu jest przemycana śmierć. I przypomina wszystkim, że jedynie oddając własne życie Bogu Życia, w uznaniu Jego ostatecznego panowania nad wszystkimi ludzkimi staraniami, można posiadać życie także po śmierci. Wie, że musi postawić całą swą egzystencję dla pełnego i obfitego życia wszystkich i czuje, że jednocześnie ma prawo wzywać miłosiernej potęgi Pana Życia.

Tłumaczenie: O. Kazimierz M. Lorek, B.

Notiziario CISM (Konferencja Wyższych Przełożonych we Włoszech), lipiec-sierpień, nr 289/1995, str. 528-540.

Archiwum KWPZM

Wpisy powiązane

Zago Marcello OMI, Zakonnicy w procesie nowej ewangelizacji

Keller Konrad SVD, Nowa ewangelizacja wyzwaniem dla życia zakonnego

Król Józef SDB, Stowarzyszenie Salezjańskich Pomocników Kościoła. Historia – przemiany – rzeczywistość polska