O. Wojciech Giertych OP
PRZYGOTOWANIE DO NOWEJ EWANGELIZACJI
Warszawa, 13 października 1992 r., Zebranie Plenarne KWPZM
Nasz poprzedni generał O. Damian Byrne mawiał, że na temat formacji wszyscy w zakonie się znają, wszyscy mają swoje uwagi i wiedzą jak wychowywać kleryków, z wyjątkiem tych, którzy w formacji pracują. Trafianie do młodych w taki sposób, aby ich do świętości poprowadzić, i aby podjęli odważnie nowe zadania ewangelizacyjne w Kościele, nie jest rzeczą łatwą. Co kilka lat, bracia się zmieniają, podobnie jak młodzież w duszpasterstwach akademickich, i trzeba wysiłku, aby do nich ciągle w nowy sposób z Ewangelią trafiać. Nie ma tutaj prostych i gotowych recept. Spróbuję jednak, z pomocą Bożą, podzielić się moimi przemyśleniami.
Czym jest Nowa Ewangelizacja? Ewangelizacja jeśli jest prawdziwa, jest zawsze nowa, bo Ewangelia ma w sobie nadprzyrodzone źródło życia, które nigdy się nie starzeje. Wszystkie ruchy odnowy w Kościele, zawsze rozpoczynały się od uwierzenia w zbawczą moc Chrystusa i posyłanego przez Niego Ducha, który wyzwala w sercach ludzkich odpowiedzialne działanie, będące na miarę daru Bożego i aktualnych potrzeb Kościoła.
Ewangelizm trzynastowieczny, który się wyraził w powstaniu zakonów żebraczych, odpowiadających na nowe wezwania Kościoła w zmieniającej się i urbanizującej Europie znalazł swoją teoretyczną – doktrynalną wykładnię w króciutkim traktacie o prawie nowym św. Tomasza z Akwinu, umieszczonym w samym centrum jego teologii moralnej, czyli refleksji o Bogu będącym obecnym w uświęconym działaniu ludzkim. Św. Tomasz po omówieniu prawa naturalnego i starego prawa objawionego stawia w q. 106, Ia-IIae, Summy Teologii, pytanie o prawo nowe, które jest nazywane prawem Ewangelii. Nie pyta on o prawo ewangeliczne, czyli o treści normatywne, które można by znaleźć w tekście Ewangelii. Pyta o prawo Ewangelii, a pod słowem Evangelium rozumie wydarzenie, fakt, to co się dokonało, czyli Wcielenie Syna Bożego, Odkupienie i Zesłanie Ducha Świętego. To wydarzenie jest Dobrą Nowiną, jest źródłem całkowitej reorientacji życia człowieka. To co w prawie nowym, w prawie Ewangelii jest najmocniejsze, to w czym tkwi cała jego moc, to łaska Ducha Św. która jest dana tym, którzy wierzą w Chrystusa. Ubocznie zaś prawo nowe zawiera spisany tekst Ewangelii, szczególnie Kazanie na Górze oraz wszelkie nauczanie w Kościele, którym Duch Święty posługuje się, aby obudzić człowieka na dynamiczną rzeczywistość Jego łaski. To nauczanie ma podwójną funkcję: ma dysponować do wiary w Chrystusa – disponit ad fidem – oraz ma ukazać jak spożytkować łaskę w różnych sytuacjach i odniesieniach życiowych – ordinat usum gratiae. Wszelkie zatem głoszenie w Kościele jest tylko wtedy nową ewangelizacją, gdy dokonuje się przy pomocy Ducha Świętego, gdy prowadzi do zawierzenia Chrystusowi jako Osobie i gdy ukazuje praktyczną asymilację Jego łaski w życiu. Jeżeli brak tej towarzyszącej wiary Chrystusowi i otwartości na łaskę, to nauczanie nawet najpiękniejsze jest frustrujące, i jako takie jest odbierane, gdyż ukazuje ono wysoki pułap moralny, do którego człowiek sam swoimi siłami sięgnąć nie potrafi. Św. Tomasz nawet powie, że etiam littera Evangelii occideret, nisi adasset interius gratia fidei sanans.Nawet tekst Ewangelii będzie człowieka łamał i zabijał, jak prawo stare, o którym św. Paweł powiedział, że jest przekleństwem, jeżeli zabraknie wewnętrznej łaski wiary, która uzdrawia. Stąd ewangelizacja ma przede wszystkim wprowadzać w tajemnicę wiary, która otwiera na działanie Boga.
Zdaje się, że tutaj leży klucz pomagający rozwiązać trudności współczesnego przekazywania Ewangelii. Wielu ludzi w Polsce uważa, że w religii chrześcijańskiej najważniejsza jest moralność, a w moralności najważniejsze jest stosowanie się do określonych nakazów i zakazów. Tak przesłanie Kościoła bywa odbierane. Nie brzmi to jak Dobra Nowina! Tymczasem w chrześcijaństwie nie moralność jest najważniejsza. Najważniejszym jest Chrystus, nasz Pan i Zbawiciel. A gdy mówimy o ludzkim życiu i jego problemach, to najważniejszą sprawą jaką mamy do ukazania, to łaska Chrystusa, która od wewnątrz przemienia człowiecze życie i jego problemy. Oczywiście, aby żyć tą łaską trzeba wskazań, które pokażą jak na tą nadprzyrodzoną rzeczywistość się otworzyć, oraz jakich działań, które zatruwają wrażliwość na łaskę, unikać. Ale przede wszystkim ukazujemy miłość Bożą, darmo daną, którą człowiek może zasymilować, i która od wewnątrz przemienia życie. Nie moralizowanie, ale zwiastowanie winno być główną nutą ewangelicznego głoszenia. Odkąd w czasach nowożytnych powinność moralna, i to powinność ujmowana jako wyraz woluntarystycznie pojętego prawa moralnego, stała się głównym wątkiem teologii moralnej, a nie zwiastowaniem łaski Chrystusa, danej człowiekowi jako darmowa odpowiedź Boga Ojca na jego pragnienie szczęścia, zaczęło to wyzwalać sprzeciw w coraz większych kręgach społecznych. Jeżeli praktyka spowiadania się w wielu krajach Zachodu zanika, a nauczanie moralne, szczególnie w dziedzinie etyki seksualnej, wyzwala sprzeciw, ma to przede wszystkim źródło w tym, że Kościół jest odbierany jako instytucja, która moralizuje i zakazuje. Nie dostrzega się natomiast tego, że Kościół zwiastuje Chrystusa, że wskazuje na moc Jego Ducha, która jest władna przemieniać serca, wyzwolić w nich nadprzyrodzoną miłość i zaspokoić głód sensu i miłości o wiele pełniej niż wszelkie oferty świata. Jeżeli u nas w Polsce, napotykamy na podobne opory, jeżeli ludzie głodni doświadczenia duchowego uciekają do sekt, to dlatego, że Kościół w społecznym odbiorze nie jest odczytywany jako zwiastujący Dobrą Nowinę Ewangelii, ale jako moralizujący. I możemy się spodziewać podobnego krachu i zawalenia się praktyk religijnych jak na Zachodzie, i to w najbliższym czasie, jeżeli nie dokona się nawrócenie ludzi Kościoła i podjęcie wewnętrznego zewu Ducha Świętego, oraz jeżeli zwiastowanie Tego, który jest zasadniczą mocą prawa nowego, prawa Ewangelii, nie stanie się dominantą kościelnego przepowiadania.
Nowa Ewangelizacja, jeżeli ma być skuteczną, musi być przede wszystkim dziełem Ducha Świętego i musimy być o tym przekonani. Trzeba wierzyć w łaskę, która jest dana dla podjęcia zadań, a zadania trzeba podejmować nie na miarę naszych sił i możliwości, ale na miarę daru Chrystusowego, w którego realność wierzymy. Ufność w moc Ducha Świętego chroni przed ucieczką w kruchty i pozwala wychodzić naprzeciw ludziom pogubionym, będącym poza zasięgiem bieżącej pracy duszpasterskiej Kościoła. Zwiastowanie jest ukazywaniem perspektyw, dzieleniem się bogactwem. Nie wyzwala ono złości. Moralizowanie stawia głoszącego w pozycji siły a słuchającego nastraja, by bronił się przed atakiem. Zwiastujący cieszy się, gdy może się podzielić fascynującą przygodą, jakiej doświadczył. Jest nastawiony na dobro, które przez niego i wokół niego, a nawet czasem zupełnie niespodziewanie u ludzi spoza kręgu religijnego, budzi. Dobro, będące owocem zaczynu łaski przede wszystkim przykuwa uwagę. Moralizujący interesuje się bardziej złem, które piętnuje. Szuka winnych wkoło siebie, i poczuwa się do odpowiedzialności, jedynie gdy widzi wroga. A jeżeli tego wroga nie widzi, to musi go wymyślić, by mu winę za zło przypisać.
Kryzysy, poprzez które Kościół przechodzi, są zawsze odkryciem piękna Jego zbawczej misji. Są przy tym oczyszczeniem Kościoła z tego, co nie jest Chrystusowe, z tego co jest naleciałością obcą. Nowe wezwania ewangelizacyjne, przed którymi stoi coraz bardziej pogańska Europa, są zaproszeniem do większej i nade wszystko głębszej modlitwy, która otwiera na działanie łaski w każdym wymiarze życia oraz do ustawienia hierarchii działań według kryteriów, które są naprawdę biblijne i zgodne z wielką duchową tradycją Kościoła. Ponadto, z jednej strony jednoczenie się Europy, które wytwarza kontakty i więzy ponadnarodowe zbudowane na wspólnym obszarze ekonomicznym i na podobnej, masowej i często płytkiej kulturze, jak z drugiej strony, odradzanie się, szczególnie w Europie wschodniej narodowych partykularyzmów, jest mocnym wezwaniem do oczyszczenia życia wiary z bagażu narodowego, który do wiary może jedynie do pewnego stopnia doprowadzać, ale wiary nie wyczerpuje, ani nie może z nią być identyfikowany. Obie fale powrotu inteligencji do Kościoła, jakie przeżyliśmy w Polsce /prawicową w latach trzydziestych i lewicową w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych/, jakkolwiek były ważnym momentem duchowym dla powracających, okazały się niewystarczające z perspektywy wiary i drogi do świętości. Powrót do szacunku dla Kościoła umotywowany racjami narodowymi, czy politycznymi, czy też dostrzeżeniem w skarbcu Kościoła wartości, które są bliskie i społecznie potrzebne, jest krokiem w dobrym kierunku, ale tylko pierwszym krokiem. Jeżeli zabraknie osobistego spotkania z Chrystusem i doświadczenia mocy Jego Ducha, to powrót ten może się okazać jedynie ideologiczną instrumentalizacją religijności dla zachowania moralnych i humanistycznych wartości. To, że dziś obserwujemy zahamowanie fali powrotu elit do Kościoła, jeszcze niedawno tak imponującej, a nawet jesteśmy świadkami opuszczenia Kościoła przez ludzi poszukujących i samodzielnych w myśleniu, jest świadectwem palącej potrzeby przywrócenia w klarowny i widoczny sposób orientacji przede wszystkim teologalnej, zwiastującej kerygmatycznie nadprzyrodzoną moc daną Kościołowi. Motywacja narodowa dla przynależności do Kościoła pozwala na społeczną samoidentyfikację katolickiego narodu, gdy czuje się on zagrożony w swoim bycie, ale dla autentycznego życia religijnego to jest niewystarczające. Sytuacja wolnego rynku idei i prądów domaga się chrześcijaństwa z wyboru, świadomego i konsekwentnego, opartego na autorytecie samego Chrystusa, który jest rzeczywiście ostoją i centrum ludzkich poczynań.
Pewnym wskazaniem na to jak Duch Święty prowadził Kościół wśród oczyszczeń, może być doświadczenie kościoła francuskiego, który zawsze bywał dla polskiej inteligencji katolickiej wzorem. Kościół francuski przeszedł wokół roku 1968 przez głęboki kryzys duchowy i ideowy, u podłoża którego leżała pycha intelektualna francuskich elit. Równocześnie jednak z kryzysem, niekiedy w wielkim bólu i doświadczeniu, powstało wiele nowych wspólnot i zakonów o ogromnej żarliwości i apostolskim dynamizmie, które dziś są wielką siłą i szansą dla kościoła francuskiego. Niektóre z nich nawiązują do tradycji duchowości starych zakonów, niektóre są całkiem nowe, wyrosłe czasem z ruchu charyzmatycznego, który otrzymał dobre ukierunkowanie teologiczne. Cechują się one wielkim duchem kontemplacyjnym. Są one zbudowane na modlitwie. Są doktrynalnie poprawne, wierne nauczaniu Magisterium Kościoła. Są wolne od ideologizacji, często lewicowej, jakiej uległy w wielu krajach zachodu uniwersytety. Czerpią one światło dla swojej działalności bardziej z doświadczenia i nauki świętych, niż z aktualnych trendów intelektualnych. Są otwarte wobec świeckich, a czasem nawet wiodącą rolę u nich mają świeccy, co chroni przed klerykalną sztywnością. Są bardzo apostolskie z perspektywą wychodzącą poza ramy kościoła francuskiego. Nie są to ruchy tylko młodzieżowe – jak polski ruch oazowy – mają one bowiem program dla ofiarnego działania ewangelizacyjnego ludzi dorosłych, Czy Duch Święty również i w naszym kraju nie pragnie wzbudzić podobne, nowe formy życia chrześcijańskiego, które odpowiedzą na wezwanie czasów? Czy jesteśmy otwarci na takie wezwania?
Kardynał J. Ratzinger przypomina, iż Kościół od wieków ewangelizował bez żadnego planu ewangelizacyjnego, bez komisji i specjalnych struktur kościelnych. Przekaz wiary i wrażliwości na działanie Ducha Świętego dokonuje się po prostu na zasadzie świadectwa przekazywanego z osoby na osobę. Do tego trzeba prawdziwego świadectwa wiary i miłości, które jest promieniujące. Trzeba wierności Bogu i świętości, która pociąga i podprowadza innych do wiary, która jest wskazaniem jak żyć łaską. Wobec świata zdominowanego przez gospodarkę rynkową, gdzie rodzą się przerażająco płytkie potrzeby, napędzane przez agresywną reklamę, gdzie pogański model życia oparty na zdobywaniu pieniędzy i wydawaniu ich w celu przyjemnego użycia, powoduje psychiczne i duchowe spustoszenie, trzeba środowisk, gdzie ludzie mogą się skryć, gdzie mogą spotkać innych ludzi, którzy stawiają podobne krytyczne pytania rządzącej modzie, którzy naprawdę uwierzyli w Chrystusa i moc Jego łaski, co oznacza, że są konsekwentni w swym odkryciu i są gotowi przyjąć przynajmniej na jakiś czas postawę fuga mundi, aby na chwilę odetchnąć innym powietrzem duchowym, innym klimatem, wymodlonym nastrojem i gdzie mogą znaleźć dobre wskazanie wiodące do prawdziwej odpowiedzialności i świętości. Nie ilość instytucji kościelnych, ani ich potęga finansowa czy polityczna, ani też ekstensywność ich społecznego zasięgu jest tutaj decydująca, ale jakość osobistej wierności Duchowi Świętemu i przeźroczystość tego duchowego doświadczenia, dostrzegalna w osobistym, ludzkim kontakcie. Uległość Duchowi Świętemu przekazuje się nie przez instytucje i prace naukowe, czy przez specjalnie powołane do tego instytucje, ale poprzez osobisty, życzliwy kontakt.
Czy nasze wspólnoty zakonne są takim zaczynem, który wskazuje ludziom na Chrystusa i pokazuje jak praktycznie żyć Jego łaską? Czy też nie spotykamy się z zarzutem, że jesteśmy urzędnikami Pana Boga? Czy dla duchowieństwa diecezjalnego jesteśmy chrystocentrycznym znakiem i pomocą do wytrwania wobec wierności Bogu? Gdy św. Piotr w poczuciu bezradności i wstydu, zamknął się w sobie i uciekł do swojej codziennej pracy, w której czuł się bezpieczny, nie potrafił żadnej ryby złowić. I trzeba było św. Jana, który jest typem tego, który wiedzie życie konsekrowane, aby Piotra wyrwał z jego koncentracji na sobie, aby go chwycił za łokieć, i słowem pełnym zachwytu wskazał na Jezusa stojącego na brzegu jeziora, mówiąc: „To jest Pan”. I Piotr wyrwany ze swego smutku postępuje w zamieszaniu niedorzecznie, ubiera się i potem rzuca się do wody, aby stanąć przed Jezusem i usłyszeć potrójne pytanie: „Piotrze, czy ty Mnie miłujesz?” Ci, którzy wiodą życie konsekrowane w Kościele, winni być tymi, którzy potrafią wskazać na Jezusa, potrafią wyrwać z samokoncentracji czy apatii, którzy żyją wewnętrzną dynamiką samego Ducha Świętego i potrafią to przekazać w sposób ludzki, nie naukowy, ale bezpośredni. Życie konsekrowane, podjęte jedynie z miłości dla Jezusa winno chronić cały Kościół przed rutyną, winno wskazywać całemu duchowieństwu i wszystkim kościelnym instytucjom jak obronić się przed zurzędniczeniem.
Jak się tego nauczyć? Jak młodych zakonników do takiej postawy uformować? Na jakie opory i trudności ta perspektywa natrafia?
Nie dokonamy prawdziwej ewangelizacji bez uznania prymatu Boga w naszym działaniu, w naszym apostolstwie. Oznacza to ciągłą zgodę na wewnętrzne poruszenia łaski i ofiarną dyspozycyjność wobec Boga. Jeżeli dokonamy coś dobrego, to dlatego, że choć często zdarzało się nam Bogu odmawiać, teraz właśnie powiedzieliśmy Bogu „tak”, i Jego łaska w nas okazała się płodna, za co Jemu, a nie nam, należy się chwała. Dyspozycyjność wobec łaski zakłada pokorę wobec Boga oraz dojrzałą, wewnętrznie wolną ofiarność, zdolną do absolutnego daru z siebie dla Boga. Wobec Boga trzeba być dzieckiem, a wobec świata i życia trzeba być dorosłym. Obserwuję u wielu ludzi dokładnie odwrotne nastawienie. Wynoszą z domu, a może i też z katechezy, pelagiańskie przeświadczenie, że wobec Boga trzeba być silnym i mocnym, natomiast tkwiący w wielu homo sovieticus oraz postkomunistyczny model trywialnej płycizny nie uczą odpowiedzialności i zdolności do dokonywania konsekwentnych, samodzielnych wyborów. Brak wtedy zdolności do daru z siebie Bogu, brak nastawienia aby Bogu nigdy nie odmawiać. Życie wtedy przepływa na dryfowaniu za modą czy nastrojem danej chwili bez stawiania trudnych pytań, bez dylematów, bez wybierania, bez autentycznego zdecydowania i odpowiedzialnej rzetelności. Ponadto częste emocjonalne zranienia, które wielu młodych wynosi dziś z dzieciństwa, spowodowane czasem trudną sytuacją rodzinną, alkoholizmem w domu, czy po prostu brakiem dojrzałego ojcostwa u własnego ojca, oraz nagminnym brakiem nauczycieli-mężczyzn w sfeminizowanym szkolnictwie, to wszystko dysponuje młodych zakonników do niedojrzałego subiektywizmu w postępowaniu i decydowaniu. Akcentują wtedy za bardzo nastrój, emocjonalny klimat i swoje odczucia na niekorzyść obiektywnego porządku przyjętego czy to racjonalnie, czy też, co najważniejsze, przyjętego we wierze, oraz na niekorzyść samodzielnych i dojrzałych wyborów wartości.
Otwartość na nadprzyrodzoną moc, która jest podstawowa we wszelkim naszym posługiwaniu, musi być pielęgnowana w każdym etapie życia. Z natury rzeczy więcej się o tym mówi młodym odbywającym formację zasadniczą. Ale Pan Bóg zaskakuje i prowadzi w każdym etapie życia do coraz głębszego doświadczenia potrzeby prymatu Jego asystencji. Wiek średni jest też czasem koniecznego i często trudnego, nowego nawrócenia. Zazwyczaj młody kapłan ma wiele zapału. Na pierwszej placówce oddaje się z ochotą pracy i Pan Bóg jest obecny w jego działaniu. Pod wpływem jego posługi ludzie się nawracają, rodzą się powołania. Ale jest to jeszcze bardzo naturalne. Wiele tam zwyczajnej męskiej ambicji, sprawdzania siebie, wiele zwyczajnej radości z tego, że można dawać z tego czego się przez wiele lat uczyło. Po kilkunastu latach przychodzi znużenie. Pierwszy zapał gaśnie. Okazuje się, że ludzie, do których jest się posłanym, już są inni, że to co się ma do powiedzenia już tyle razy było głoszone i zaczyna to nudzić samego głoszącego, że rodzą się nieprzewidzialne trudności, że młodzi mają lepszy kontakt z ludźmi świeckimi itd. To jest ważny moment dla formacji stałej, gdyż jest to czas ponownego nawrócenia, czas głębszego dostrzeżenia absolutnego prymatu Boga w apostolskim działaniu oraz konieczności wyłącznej miłości dla Boga, aby to apostolstwo było owocne. Już naturalny zapał i naturalne talenty nie wystarczą, trzeba aby wszelka posługa była dogłębnie nasycona Bożą łaską. Bo tego trzeba pokory wobec Boga, trzeba przyznania się do siebie i do Boga, że doświadcza się własne ubóstwo w duchu, że posługiwanie jest bezradne i ubogie bez łaski Chrystusa, bo bez Niego niczego nie da się uczynić. Ale jest to też czas doświadczenia, że ubodzy w duchu, którzy widzą, swą słabość i odwołują się do Chrystusa, są błogosławieni, ponieważ doświadczają królestwo niebieskie przechodzące mocą Bożą poprzez ich bezradną posługę. Kto się autentycznie nie modli – u kogo brak prawdziwego ducha kontemplacyjnego, ponieważ zadowala się jedynie odprawianiem nabożeństw dla innych, a nie modli się dla siebie i dla Boga, ten upokorzenia zawartego w nieudolnym duszpasterstwie nie podejmie. Dla niego ono wtedy jest bezwartościowe i on łatwo staje się konserwatywny i agresywny. Nieraz księża w wieku średnim stają się ciaśni, nie chcą się zgodzić na inicjatywy młodych, ciągle mają za złe, czepiają się o drobiazgi, nie rozumieją młodych, ciągle mają o coś pretensje, a że w tym czasie zazwyczaj są na stanowiskach i mają wpływy, bywają nieznośni. Przy tym wobec świeckich stają się oficjalni z nadmiernym dystansem. Konflikty pomiędzy starym i młodym pokoleniem w zakonie, to nie zazwyczaj konflikt między młodymi zakonnikami a tymi, którzy naprawdę są sędziwi. Osiemdziesięciolatki nie są konfliktowi. Oni już wiele przeżyli, wiele widzieli, na swych błędach i grzechach spokornieli, i mają dystans do różnych rzeczy nowych, które się wokół nich dzieją. Najmocniejsze konflikty są pomiędzy młodym i średnim pokoleniem – bo jedni i drudzy potrzebują nawrócenia. Młodzi potrzebują doświadczenia i przypasowania ideałów do realiów, a średni potrzebują nowego nawrócenia, nowej wewnętrznej, osobistej ewangelizacji – która sprawi, że zachwycą się na nowo mocą samego Boga, która poprzez ich biedę się realizuje i uwierzą, że w wiernym codziennym spełnianiu coraz bardziej wymagającej woli Bożej jest obecny duchowy pokarm, który jest pożywny, właściwy dla tego momentu drogi życiowej. Jeżeli tego nowego nawrócenia zabraknie – a często go brak – pozostaje wtedy jednostka kwaśna, przedwcześnie nadająca się na emeryturę, zdolna jedynie do rutyny, i spełniania nie wymagających inwencji funkcji. Taki człowiek z trudem zaakceptuje nowe dzieła apostolskie i nie podejmie wezwań Nowej Ewangelizacji – bo w swej rutynie i ciasnocie jest zamknięty na ciągłą nowość faktu, jakim jest Ewangelia. Jest w swej rutynie głuchy na to co mówi Duch Święty do Kościoła, do wspólnoty, do zakonu. Nie trzeba wiele szukać, by takie jednostki w naszych zakonach znaleźć.
Jakich trzeba działań, aby formacja czy to wstępna, czy stała, otwierała serca i działania na praw nowe, prawo Ducha?
Jest rzeczą oczywistą, ale trzeba ciągle powtarzać, iż u podstaw musi być bardzo mocny fundament wiary. Całe swoje życie, łącznie z upadkami i pomyłkami trzeba odczytywać w perspektywie ciągłego obcowania z tajemnicą Bożą. Tego przede wszystkim trzeba młodych nauczyć – aby wyszli poza wiarę tradycyjną, umotywowaną obyczajem i kulturą, w praktykę ciągłego obcowania z niewiadomą, ciągłego szukania Boga i pokornego kroczenia za jego enigmatycznym, ale realnym światłem. Umysłowość nowożytna broni się przed perspektywą wiary. Pycha intelektualna sugeruje, że wszystko można zrozumieć, nad wszystkim można swoją wiedzą, czy własną roztropnością zapanować. Nadmierna ciekawość teologiczna może też przysłonić wrażliwość na Boga. Trzeba darów Ducha Świętego, które ograniczają nadmiernie racjonalizujący rozum i zostawiają pierwsze miejsce dla intuicji wiary, która ma być przewodnikiem życia. Naszym klerykom, często mówię, że paradoksalnie, trzeba stać na mocnym fundamencie, jakim jest chodzenie po wodzie. Dopóki św. Piotr wierzył Chrystusowi, szedł do przodu. Gdy zwątpił, zaczął tonąć. Czasem mamy uczucie, że idziemy żwawo, jak po zamarzniętym jeziorze, a czasem zdaje się nam, że toniemy. I trzeba ponawiać akty wiary w moc samego Boga, abyśmy się na Nim i tylko na Nim opierali, wierząc, że On nam towarzyszy – jakkolwiek trudne i niespodziewane dotykają nas doświadczenia.
Życie duchowe jest kroczeniem drogą tajemnicy, i trzeba aby formacja była inicjacją w tajemnicę. Dlatego też odpowiedzialny za formację nie musi być idealny. Jeśli by był zbyt dobry, to może się okazać parasolem, który przysłoni Boga. Młody zakonnik ma kroczyć drogą wiary, opierając się na Bogu, a nie na osobistych i miłych zaletach wychowawcy.
Następnie trzeba, aby formacja pokazała jak razem zintegrować poziom wiary, poziom intelektualny, wolitywny i emocjonalny – oraz jak to razem funkcjonuje w życiu wspólnotowym, w duszpasterstwie. To jest bardzo trudne, aby wszystkie te elementy razem ze sobą grały, ale tylko spójna wewnętrznie zintegrowana osobowość pociąga. Troska Kościoła, by formacja intelektualna przyszłych kapłanów nie opierała się wyłącznie na literaturze, ale była przekazywana przez wykładowcę ma swe źródło tutaj. Nie wystarczy tylko zimny przekaz wiedzy. Wiedza teologiczna ma wprowadzać w misterium Boga, ma sięgać poza tę wiedzę i prowadzić do zachwytu nad tajemnicą Boga, który nas całkowicie przerasta i nam się udziela. Trzeba osobistego świadectwa wiary i odpowiedzialności obecnego i kształtującego całą osobowość wychowawcy i profesora. Co robić gdy takich ludzi brak? Czy nie mamy czasem sytuacje rodzące schizofreniczne postawy, gdy np. poziom wykładów jest taki, że klerycy ich nie słuchają, ale uczestniczyć w nich muszą, ponieważ są one obowiązkowe, więc w czasie wykładów piszą listy czy robią co innego? Czy taka absurdalna sytuacja, na którą, siłą rzeczy przymyka się oczy, nie niesie negatywne wychowawcze skutki – uczenie się marnowania czasu, postawy życiowego zakłamania i duchowości tylko pozornej?
W formacji intelektualnej dostarczanej młodym zakonnikom, poszczególne dyscypliny naukowe winny tworzyć ze sobą harmonijną całość. Nad tym trzeba czuwać. Czy są one wykładane tym samym językiem, w tej samej konwencji filozoficznej? Czy też studia dają erudycję i znajomość wielu różnych i sprzecznych kierunków filozoficznych i ideowych, które razem nie dają spójnej syntezy? Czy profesorowie i wychowawcy w zakonnych domach formacji rozmawiają ze sobą, dzielą się treścią swoich wykładów, dbają o to, by to co wykładają stanowiło całość? Bardzo to jest nieraz trudne, aby profesorowie współpracowali ze sobą, w tym co wykładają. Ponadto, konieczne jest jeszcze współgranie doktryny, wykładanej z perspektywą życia, z modelem wychowawczym proponowanym przez wychowawców, ze stylem życia zakonnego domu formacji, ze sposobem modlitwy, pracy i wypoczynku. Czy treść wykładów z teologii, liturgii znajduje praktyczne echo w codziennej liturgii nie tylko domu zakonnego, ale również parafii zakonnych? Czy teologia wykładana a życie, to są dwa różne światy?
Bardzo jest ważne, aby formacja prowadziła do poznania i chwycenia się jakiegoś wielkiego Mistrza. Nie zawsze uda się znaleźć dobrego kierownika duchowego, rzadko też uda się trafić do idealnej wspólnoty. Ponadto zmieniające się trendy ideowe czy ideologiczne niejednego zostawiają w zawieszeniu i skołowaceniu. W okresie formacji młody zakonnik musi chwycić się wielkiego Mistrza życia duchowego, który będzie miał za sobą nieomylny autorytet Kościoła, i który bezbłędnie poprowadzi do świętości. Tym Mistrzem może być Założyciel zakonu, może być któryś z Ojców Kościoła, może być jakiś Doktor Kościoła, może być jakiś bardziej współczesny autor. Niekoniecznie musi to być zakonodawca własnego zakonu, który czasem niewiele pism po sobie zostawił. Może to być św. Augustyn, św. Tomasz, św. Teresa z Lisieux, bł. Escriva de Balaguer, czy o. Maria-Eugeniusz od Dzieciątka Jezus OCD. Ale trzeba, by to był ktoś, co do którego poprawności doktrynalnej nie ma żadnej wątpliwości, i ktoś kogo można przez wiele lat studiować, czytając jego teksty, wgryzając się w jego doktrynę, która to doktryna będzie pomocą i we własnej drodze i w nauczaniu innych. Kto chwycił się takiego Mistrza, będzie przez wiele lat głosił kazania i konferencje w oparciu o jego doktrynę. Będzie to budowało i innych i siebie. Bez takiego podglądania świętych i uczenia się na ich doświadczeniu i mądrości młody zakonnik nie zachowa właściwego kierunku, i nie będzie budził do nowej wierności Ewangelii. Potrzeba tutaj doktryny poprawnej, prowadzącej do Boga, oraz przetrawianej na język współczesnego doświadczenia. Istotnym momentem w formacji wstępnej jest przekonanie młodych, że warto poświęcić wiele lat na formowanie siebie, swego umysłu i ducha w oparciu o Mistrza, który na początku wydaje się trudny i nieprzystępny. Gdy dom formacji nie potrafi pokazać takiego Mistrza, gdy nie potrafi w jego doktrynę wprowadzić, okazuje się, że młodzi szukają pokarmu gdzie indziej. Warto zainteresować się czym karmią się młodzi. Jaka literatura pociąga młodych, co do nich przemawia: broszurki pochodzące od Zielonoświątkowców?, duchowość pogańska z Dalekiego Wschodu – buddyjska, tybetańska?, autorzy chrześcijańscy zauroczeni niechrześcijańską Azją – Beda Griffiths?, Anthony De Mello?, późny Tomasz Merton?, czy poezja nihilistyczna Stachury?, czy też przeróżne kierunki psychologii? /Z doświadczenia wiemy, że bracia, którzy zaczęli się fascynować Stachurą wszyscy zakon opuścili/.
W poszukiwaniu Mistrza trzeba się przebić przez bardzo zakorzenione subiektywistyczne i relatywistyczne myślenie, które z jednej strony odrzuca wszystko, co stare w imię dostosowywania swego języka i myślenia do współczesności, i z drugiej strony, stawia jako kryterium wartości subiektywne odczucie. Wtedy prostym hasłem: „Ja tego nie czuję!” odrzuca się najbardziej szanowane i bogate tradycje. Wiadomo, że język św. Augustyna czy św. Jana od Krzyża będzie trudny, i będzie wymagał wysiłku, aby go poznać, i nie zawsze będzie się nadawał pragmatycznie wprost na ambonę czy do salki katechetycznej. Ale daje pokarm, który wiedzie do Boga, który poniesie ku właściwej ewangelizacji i siebie i innych.
Na ile święci zakonu funkcjonują jako praktyczni przewodnicy w życiu duchowym młodych? Czasem spotykamy się z pewną ideologizacją świętego Założyciela. Formalnie, święty istnieje jako hasło, na ścianach jego portret wisi, ale nikt poważnie się nie przejmuje jego posłaniem. Ponadto, gdy młody stoi przed dylematami swego życia: jak zorganizować swój czas?, jak reagować, gdy zdaje się, że przełożony postępuje nieewangelicznie?, jak funkcjonować we wspólnocie, w której trudno się dogadać z przedstawicielami innego myślenia?, co robić, gdy przyjdzie zniechęcenie?, jak zmieścić modlitwę wśród nawału zajęć?, jak pogodzić własne inicjatywy z powierzoną pracą?, czy święty będący oficjalnie wzorem zakonu czy zgromadzenia daje światło, jak w tych sytuacjach postępować? Obrany Mistrz winien być pomocny w takich dylematach. Jeżeli nie potrafimy powiązać nauki Mistrza z takimi praktycznymi dylematami, to znaczy, że ten Mistrz funkcjonuje tylko płytko, jak papierowy plakat, ale nie dociera do głębi.
Ponadto, wzór może ulec zbytniej intelektualizacji. Nie można poprzestać na akademickim studiowaniu Doktora Kościoła, po to tylko, by jego naukę poznać i zdać na egzaminie. Niestety, ze św. Tomasza uczyniono przede wszystkim filozofa, a nie świadka wiary i wielkiej tradycji biblijnej i patrystycznej. Zatrzymanie się w studiowaniu św. Tomasza na metafizyce o. Krąpca i na innych podobnych pracach nie otwiera jeszcze na duchowe tchnienie doktryny świętego. W naszej prowincji, nasze nauczanie zawsze zachowało związek z nauką św. Tomasza, ale mało kto z naszych kapłanów świadomie posługuje się jego doktryną w katechezie czy kaznodziejstwie. Dlaczego? Bo zabrakło pokazania św. Tomasza jako teologa, mistrza życia duchowego. Trudno wskazać, by nasi ojcowie kierowali się jakąś szkołą formacyjną zbudowaną na nauczaniu jakiegoś konkretnego wielkiego świętego. W końcowej fazie komunizmu duszpasterze zapraszali kogo bądź z referatami do kościołów – byle tylko byli w opozycji wobec komunizmu, to dawało nobilitację – i nie dbali o to, czy rzeczywiście to co głoszą daje formację, która by była doktrynalnie poprawna i spójna. A mamy w zakonie trzech doktorów Kościoła /św. Tomasza, św. Alberta, św. Katarzynę/!
Nowa Ewangelizacja będąca tchnieniem Ducha Świętego wymaga zaangażowania. Do tego trzeba wewnętrznej wolności, uwolnienia od oporów, przede wszystkim tkwiących we wnętrzu, aby ufnie i hojnie poddawać się poruszeniom Ducha Świętego. Oddawać się Bogu może tylko ten, który ma inicjatywę, który jest ofiarny, wychodzący poza to minimum, co jest nakazane. Najbardziej wśród kleryków obawiam się tych, którzy są potulni i grzeczni, którzy spełniają w normie co im polecono, ale brak w nich odwagi, zapału i pozytywnego zaangażowania. Czasem niektórzy przyjmują postawę przeczekania, nie wychylania się, nie wychodzenia z własnymi pomysłami chyba, że są we własnym interesie, aby ich w niczym nie zauważono, i tak czekają aż do święceń. Po święceniach, też nie wiele w życie zakonu i Kościoła wniosą. Komunizm nauczył bierności, i ta bierność przenosi się u niektórych na życie zakonne. Nie potrafią wyjść z inicjatywą, przejmują się tym co inni powiedzą, boją się narazić, więc preferują pasywizm. Osobiście wolę takiego, który ma pomysły, który dostrzega wartości i chce je podejmować, nawet jeżeli te jego pomysły są nierealne czy niedorzeczne, gdy z bólem musi się uczyć trudnego posłuszeństwa z wiary, gdy mu zakażą realizacji jego pomysłów i gdy w jego aktywizmie jest domieszka pychy i naturalnej nieurobionej ambicji. Z czasem, pomysły jego zostaną pogłębione, studia i formacja zrobią swoje i będzie dostrzegał głębsze wartości, którym będzie się chciał oddać. A pycha też się wypłucze, gdy doświadczenie pokaże konieczność większej pokory wobec Boga. O wiele niebezpieczniejsza jest ukryta pycha człowieka małodusznego, który się zamyka w przekonaniu, że brak mu talentów, że jest jeszcze niedoskonały, że jego grzeszność stoi na przeszkodzie ofiarności itd. Formacja do Nowej Ewangelizacji musi wyzwolić z tego rodzaju wewnętrznych oporów i nauczyć daru z siebie, ciągłego dostrzegania gdzie można się przysłużyć swoją pracą, swoim zaangażowaniem. Kto jest obojętny na natchnienia Ducha Świętego, bo one wymagają wysiłku i przełamania się, ten z czasem staje się głuchy na nie. A dary Ducha Świętego mobilizują do aktów cnót. Ważne jest czy atmosfera w domu formacji jest taka, że się ceni ofiarność, która wykracza poza ramy bieżącego funkcjonowania domu? Czy bracia czują się wewnętrznie wolni, by swą inicjatywę mogli realizować. W konstytucjach Zgromadzenia Sióstr Matki Teresy z Kalkuty jest wymóg, aby w domu wytwarzać taką atmosferę, aby każda z sióstr czuła się wolna odpowiedzieć na wezwanie Ducha Świętego, który przynagla z mocą. W kontekście powołania tego zgromadzenia oznacza to gotowość na przyjęcie do domu alkoholika z ulicy. Czy nasze domy formacji cenią wrażliwość na zew miłości braci, czy też raczej preferują wygodny, ale za to pewny porządek? Czy cenią wierność Bogu, która się nie realizuje gęsiego, ale odważnie i samodzielnie, jak lot ptaka na niebie, przy tylko okazyjnej kontroli u kierownika duchowego czy wychowawcy? Czy uczą daru z siebie wobec poruszeń Ducha Świętego, daru, który będzie absolutny, podjęty z ryzykiem i z miłości jedynie dla samego Boga?
Podjęcie tchnienia Ducha Świętego wymaga potrójnego posłuszeństwa: wobec przełożonych, wobec charyzmatu zakonu, i wobec działania Ducha Świętego w duszy każdego. Tego indywidualnego słuchania głosu Bożego trzeba się uczyć. „Obyście dziś usłyszeli głos Jego, nie zatwardzajcie serc waszych!” To słuchanie wiąże się z odpowiedzią. Bóg odkrywa się w sercu, nie tylko po to byśmy doświadczyli Jego bliskości, co może rodzić duchowy egoizm, ale po to byśmy odpowiadali czynem. Wsłuchiwanie się w wewnętrzny głos jest zobowiązujące. Życie ślubami zakłada uprzednie i równoczesne podejmowanie rozlicznych rad ewangelicznych, które są zaproszeniem do wolnej inicjatywy każdego ochrzczonego człowieka. Nie zawsze formacja chrześcijańska sprzed wstąpienia do zakonu uczyła posłuszeństwa temu wewnętrznemu wezwaniu Ducha Świętego.
Poza tym indywidualnym działaniem Ducha Świętego w duszy każdego, jest też wezwanie Boże skierowane do instytutu zakonnego. Trzeba dostrzegać oczyma wiary, jak Bóg prowadzi zakon, jak w jego najnowszej historii przejawia się asystencja Ducha Świętego, jak powstają nowe wezwania, jak budzą się nowe charyzmaty. Czy w takim duchu interpretuje się na rekreacjach zakonnych bieżące wydarzenia, decyzje kapituł i przełożonych, asygnaty, oraz nowe wezwania stojące przed zakonem? Czy jest cieszenie się z nowych zadań, z nowych inicjatyw i zachwyt wobec poszczególnych braci? Czy jest wdzięczność i zachwyt wobec Boga za to jak w sposób intrygujący i ciągle nowy prowadzi zakon? Czy jest zastanawianie się jak najlepiej spożytkować dla dobra Kościoła, te dary i talenty, jakie Bóg do zakonu podesłał? Bardzo ważne jest, by wytwarzać w społeczności zakonnej klimat sprzyjający stałemu dostrzeganiu oraz odpowiadaniu na ciągle nowe prowadzenie zakonu przez Ducha Świętego. Wszelka nieufność, podejrzliwość, czy kurczowe trzymanie się bezpiecznych, bo wypracowanych form działania nie wytwarza wrażliwości na prowadzenie zakonu przez Ducha Świętego. Aby wierność wobec nowych Bożych wezwań, na miarę potrzeb Nowej Ewangelizacji mogła się rozwinąć, musi być zgoda na to, że będą powstawać nowe dzieła apostolskie w pracy zakonu, a równocześnie niektóre będą upadać. Tam gdzie jest życie, tam jest ruch i zmiana. Nie trzeba ubolewać jeśli niektóre wypracowane formy pracy duszpasterskiej gasną i zanikają, byleby na to miejsce pojawiało się coś nowego i bardziej adekwatnego do wezwań aktualnych czasów. Do tego trzeba sprzyjającego klimatu, który trzeba wytwarzać.
Duch Święty działa w całej społeczności zakonnej, ale nigdy w bezpośrednim konflikcie z przełożonymi. Posłuszeństwo wobec wewnętrznego tchnienia Ducha Świętego i wobec odczytywanego charyzmatu zakonu musi iść w parze z posłuszeństwem wobec przełożonych. Rozeznanie we własnym natchnieniu woli Bożej, odróżnienie jej od swego egoizmu i wygodnictwa czy też od ducha czasów i mody nie jest łatwe. Zestawienie razem tego wewnętrznego natchnienia, odczytywanego charyzmatu zakonu oraz wyraźnie określonego polecenia przełożonych jest czasem problematyczne. Pozornie te trzy kierunki mogą się wydawać sprzeczne, i gdy wiara jest niepogłębiona, to te sprzeczności jawią się ostro, jako bolesne. Młodzi zakonnicy mają z tym trudności, ale trzeba aby z żadnego kierunku nie rezygnowali. Są to czasem sytuacje, w których Bóg prowadzi przez trudne posłuszeństwo, wymagające mocniejszej wiary – i to wiary odróżnionej od małodusznego wycofywania się i obojętności, które zagłuszają zew Ducha Świętego – ale to doświadczenie trudnej wiary, wynosi na poziom nadprzyrodzony, na poziom łaski, poziom nowego prawa Ewangelii.
Pytania do dyskusji:
- Jak pogodzić wychowanie do wewnętrznej wolności duchowej z wymaganiami wspólnoty, z ramami zewnętrznymi życia zakonnego?
- Jak przeciwdziałać ideologizacji wiary, aby chrześcijaństwo i tradycja zakonna nie były traktowane jako sposób na urządzenie siebie – urządzenie innych czy świata – bez wrażliwości na prymat łaski?
- W jaki sposób można pogłębiać perspektywę wiary u kleryków i młodych kapłanów, aby nie liczyli na własne siły, ale przede wszystkim na moc Bożą?
Archiwum KWPZM