3. Dajczak Edward, Bp, Jeśli nie płoniemy, nie zapalamy

Redakcja
 
Bp Edward Dajczak, Biskup Koszalińsko-Kołobrzeski

JEŚLI NIE PŁONIEMY, NIE ZAPALAMY

Kraków,  10 października 2018 r.

 

Księże Biskupie,
drogie Siostry i drodzy Bracia,

Rozpocznijmy nasze rozważania od ważnej myśli kardynała Ratzingera, którą wypowiedział w jednym z kazań przekazanym nam w książce „Głód Boga”. Autor mówi w nim o niezwykle ważnym czasie dla życia uczniów Chrystusa. Po Wniebowstąpieniu Pana uczniowie schodzą z Góry Oliwnej i udają się do Wieczernika, tam trwają jednomyślnie na modlitwie wraz z Maryją. Nie ma żądnego działania organizującego życie wspólnoty, tworzenia struktur i określonych zasad. Uczniowie posłuszni słowom Jezusa, czekają na zesłanie Ducha Świętego, który im powie co należy czynić i umocni ich. Przychodzący Ducha Święty otworzy drzwi Wieczernika i wyjdą z nich odmienieni, i na nowo zrodzeni Apostołowie. Zadziwiać będą odwagą, ludzie będą słyszeć mówiących ich językami, będą tak głosić, że orędzie będzie rozumiane i przyjęte. Padną pierwsze pouczenia: „nawróćcie się i każdy z was niech przyjmie chrzest w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów” (Dz 2, 38). Ta postawa jednomyślnie modlącego się Kościoła i oczekującego na spełnienie słów Pana, jest zadana Kościołowi wszystkich czasów. To jest zawsze pierwsza postawa wspólnoty uczniów. Uczniowie w każdym czasie, muszą umieć czekać na słowo dające rozeznanie i na dar mocy do jego wypełnienia.

To jest bardzo ważne wskazanie również dla współczesnego Kościoła, któremu przychodzi prowadzić misję w czasach, które charakteryzują się niespotykanym dotąd zarzuceniem człowieka ogromną ilością słów i różnego rodzaju informacjami. Wielka ilość pisanych tekstów, również przekaz elektroniczny, ogrom nagrań, spotkań i sympozjów. W żadnej z poprzednich epok nie było nawet części takich możliwości i takiej szybkości przekazu jak w naszych czasach. Gdyby owocne głoszenie Ewangelii zależało od tej ilości wypowiadanych słów i przekazywanych treści, to wiara powinna być dzisiaj w pełnym rozkwicie. A jednak nie widzimy wokół nas takiego rozwoju, a nawet jest przeciwnie, Kościół przeżywa kryzys.

Zatrzymajmy się na chwilę nad kolejnymi słowami Jezusa, które w kontekście naszych rozważań stają się istotnym pouczeniem. Pewien znawca Prawa wystąpił i zadał Jezusowi podchwytliwe pytanie (por. Łk 10, 25-37) i chociaż jego intencja nie byłą szczera, to pytanie dotyczy serca Ewangelii. Jak osiągnąć życie wieczne? Na pytanie Jezusa bez trudu recytuje przykazanie miłości. Słysząc krótkie „czyń tak, a będziesz żył”, próbuje przedłużyć dyskusję. Ale Jezus nie chce kontynuować tej rozmowy w takiej formie, nie jest zainteresowany takimi spekulacjami. Przypowieścią pokazuje uczonemu, a z nim nam, Jego uczniom, jak należy wypełniać Ewangelię. Rozpoczyna się wielka lekcja wiary. Chrystusa interesuje życie, a nie teorie, nawet jak są budowane na słowach Biblii. Stąd w przypowieści słowa „ulitował się”, czy też „wzruszył się”, a więc zareagował sercem i pomógł. Alessandro Pronzato komentując tę scenę napisał o kapłanie i lewicie, którzy ominęli pobitego człowieka, że poszli do świątyni wypełnić obowiązki religijne, ale wątpliwe czy spotkali tam Boga, bo On został przy tym pobitym człowieku.

Taka koncentracja na człowieku, o którą woła Jezus, jest obecna również w liście do osób konsekrowanych „Rozpoznawajcie”, jest w nim wyraźne wskazanie, że we wspólnotach życia konsekrowanego nie chodzi przede wszystkim o instytucje i administrowanie, ale właśnie o służbę bliźnim. Znamienne są słowa, że trzeba iść za ludem, aby pomóc tym, którzy zostali z tyłu. To jest szczególne wyzwanie troski o tych, którym wiary i sił nie dostaje. Przywołajmy w tym miejscu myśl św. Jana Pawła II i Benedykta XVI, powtarzaną również przez Ojca Świętego Franciszka: będąc pasterzami idziemy czasem przed ludem prowadząc ludzi, a czasem trzeba iść za ludźmi. Ludzie świeccy też obdarzeni są Duchem Świętym, mają rozeznanie Bożych dróg, ale trzeba tam być również dlatego, że tam właśnie odnajdujemy słabych, którzy bez naszej pomocy ustaną w drodze.

Odwołajmy się również do słów św. Augustyna, które pokazują nam jak fundamentalną sprawą jest jedność wszystkich uczniów Chrystusa: „Dla was jestem biskupem, ale z wami jestem chrześcijaninem”. Myślę, że zbytnio wyeksponowaliśmy w życiu wspólnoty Kościoła wielkość życia biskupiego, kapłańskiego, konsekrowanego, tak że trudno nam wszystkim wyraźnie zobaczyć realizację podstawowej zasady, którą bardzo jednoznacznie określił Ojciec Congar: „To właśnie w obrębie całego ludu scharakteryzowanego przez służbę jako własną formę istnienia niektórzy jego członkowie są postawieni w sytuacji przewodniczenia, będącego jednak tylko urzędem odpowiedniej służby”. Zasadniczo, przynajmniej oficjalnie, nie kwestionujemy faktu, że jesteśmy po to, żeby służyć, zapalać, żebyśmy płonąc ogniem miłości Boga zapalali innych. Więc chciejmy przyjrzeć się, jak rodzi się i duchowo dojrzewa prowadzony przez Boga głosiciel Ewangelii.

Spójrzmy najpierw na inny fragment listu Kongregacji „Rozeznawajcie”. Jest tam wskazanie dla nas, byśmy nie tęsknili za tradycyjnymi strukturami i zwyczajami, które nie są już życiodajne w dzisiejszym świecie. To ciągle zbyt mocno jest w nas obecne. Dla przykładu podam sytuację z naszej diecezji. Nasz pierwszy biskup kard. Nominat Ignacy Jeż, po powstaniu diecezji w 1972 roku mówił o „zwyczajnym duszpasterstwie prowadzonym z nadzwyczajną gorliwością”. Często do tego powiedzenia odwołują się ludzie chcący bronić się przed poszukiwaniem właściwych, odpowiednich dla współczesnej mentalności ludzi, form ewangelizacyjnych. I chociaż przez te lata bardzo zmieniła się mentalność ludzi i pojawiają się ciągle nowe cechy kolejnych pokoleń, to dla wielu słowa te są argumentem przed jakąkolwiek zmianą. Tę potrzebę niezbędnych zmian niejednokrotnie potwierdzają także rodzice, mówiąc o konieczności korekt własnych przyzwyczajeń wychowawczych. Wskazują też na konieczne nowe formy w relacjach z najmłodszymi dziećmi, które są znacznie młodsze od reszty rodzeństwa.

Inspiracji do właściwej postawy ciągle poszukujemy w Bożym Słowie. Jesteśmy przecież ludźmi dobrej woli, a zmieniający się szybko świat, nie może być głównym sprawcą niemożności owocnego głoszenia przez nas Ewangelii. Weźmy do ręki Apokalipsę św. Jana, a w niej zatrzymajmy się na słowach z Listów do siedmiu Kościołów. Jest w nich wiele słów uznania i pochwał, ale są też zastrzeżenia i propozycje aktualne w każdym czasie. Znamienny i mocny jest zarzut do Kościoła w Efezie: „Mam jednak przeciw tobie to, że porzuciłeś swoją pierwszą miłość. Pamiętaj, skąd spadłeś. Nawróć się i postępuj jak na początku” (Ap 2, 4-5a). Kościołowi w Smyrnie Bóg dodaje odwagi: „nie bój się tego, co masz wycierpieć” (2, 10a). Wydaje się, że bardzo potrzebne jest na wybudzające słowo do Kościoła w Sardach: „masz imię, które mówi że żyjesz, lecz jesteś martwy. Bądź czujny! Umocnij też innych, którzy są bliscy śmierci. Nie uznałem bowiem twoich czynów za doskonałe przed moim Bogiem. Przypomnij więc sobie, co otrzymałeś i usłyszałeś. Przestrzegaj tego i zmień swoje postępowanie” (3, 1c-3a). I jeszcze słowo do Kościoła w Laodycei, które w kontekście rozważanego tematu jest niezwykle ważne: „Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! Skoro jednak jesteś letni, a nie zimny ani gorący, wypluję cię z moich ust” (3, 15-16). W tych słowach jest objawiony plan Boga i Jego oczekiwania wobec nas, Jego uczniów. Bez trudu odczytamy wołanie o ogień, a także zachwycającą i przekonującą świeżość pierwszej miłości. Rozumiemy także wezwanie do ofiarnego trudu ewangelizacyjnego i paraliż, który rodzi letniość, nijakość głosiciela Ewangelii. W każdej sytuacji widać wołanie o większą miłość. W tle jest pytanie zawsze aktualne i bardzo istotne dla każdego człowieka, pytanie zadane najpierw Piotrowi: „Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie bardziej niż oni?” (J 21, 15).

O Bogu trzeba świadczyć, a to świadczenie zawiera w sobie całą umiejętność głoszenia Ewangelii współczesnemu człowiekowi, z właściwym zrozumiałym dla niego słownictwem i odpowiednimi formami. Jeżeli najważniejsze jest świadectwo, to wówczas ani słowa, ani ich właściwy kształt nie wyczerpują zadania i nie obejdą się bez rozgrzanego Boża miłością serca, a także głosiciela, który przyjął, że człowiek jest drogą Kościoła i z uważną miłością trzeba się nad nim pochylić. Głośmy całym sobą, bo najbardziej przekonującą dla ludzie jest Ewangelia wypisana w sercu, na twarzy i rękach gotowego do ofiarnej służby głosiciela. Boga się manifestuje, a nie tylko o Nim dyskutuje. Boga się dzisiaj nie obroni żadną polemiką i podobnymi formami. Boga się manifestuje, przez żywą, wyrazistą Jego obecność we mnie i we wspólnocie. Bo dlaczego ktoś miałby się decydować na wejście do Kościoła, jeśli widzi przed sobą ludzi Kościoła, których ta Ewangelia nie przemienia, którzy go nie zachwycają? Dlaczego miałby się znaleźć w tym towarzystwie? Z powodu czego? Tradycji, bo tak zawsze było, że tata i mama? To przecież już nie działa! Hans von Balthasar jednoznacznie stwierdził, że nikt nie wierzy tylko dlatego że są nuncjusze, duchowni, zakony, cała taka struktura. Na Soborze Watykańskim II wskazano nam drogę, mówiąc, że Kościół powinien być wielkim znakiem wskazującym na Chrystusa, a możliwe to jest przez świętość całego Ludu Bożego. Jako uczniowie Jezusa, żyjący w czasie po jego przyjściu, jesteśmy ze swą pielgrzymią wiarą i nadzieją również w czasie przed Chrystusem. O. Congar ładnie to określił pisząc, że chrześcijanin jest „już” (ochrzczony, obdarowany Duchem Świętym) i „jeszcze nie”, bo ciągle w nim to nie dokonało się w pełni. Ta pokorna otwartość i pełna świadomość w jakim momencie drogi jestem, czyni z człowieka ciągle rozwijającego się świadka.

Ojciec Święty Franciszek mówi nam, że sytuacja Kościoła we współczesnym świecie bliższa jest pierwszym wiekom chrześcijaństwa, niż późniejszym epokom. Ponieważ przeminął czas chrześcijaństwa kulturowego, które bazowało na tym wkomponowaniu się w kulturę i w cały system społecznego funkcjonowania pokoleń. Trochę upraszczając, było to tak: Kościół wierzy, to ja będąc w Kościele, jestem wierzącym. To rodziło sytuację, którą opisał wówczas młody teolog ks. Ratzinger stwierdzając, że w Kościele rozwija się niebezpieczny nurt pogaństwa, które jest wewnątrz Kościoła i rodzi podstawę życia sakramentalnego bez wiary.

Bez wątpienia jesteśmy w czasie, w którym tak jak w pierwotnym Kościele, uczniem Jezusa zostaje się przez osobiste spotkanie z Jezusem i uwierzenie Jemu. Ponieważ wiara jest zaufaniem, które wyraża się taką postawą: Jezu, ja Tobie ufam, ja Tobie wierzę. Nawiązując jeszcze raz do słów Ratzingera musimy uświadomić sobie, że na początku jest spotkanie z Osobą, z Jezusem, a później sukcesywnie zdobywamy wiedzę. To spotkanie rodzi niezwykle mocną i ufną wiarę. Niezwykle wymowne są badania przeprowadzone na terenie Niemiec, które opisał Franz Kaufmann w książce zatytułowanej „Czy chrześcijaństwo przetrwa?”. Chciałbym nawiązać do jednej refleksji: w tym naszym neopogańskim świecie pojawiają się ludzie tak wewnętrznie głęboko zjednoczeni z Bogiem i przekonani do Ewangelii, że kiedy przeprowadzono badania nad głębią osobistego wyboru i mocy osobistych przekonań, to były one porównywalne z przyjmowaniem praw przedmiotów ścisłych. I postawił pytanie: „Jak w naszym świecie rodzą się tacy ludzie?”. I odpowiedź jest jednoznaczna: to dokonało się w osobistym spotkaniu z Bogiem, które doprowadziło do takiej niezwykłej więzi i tak głębokiego zaufania.

Wydaje się, że wnioski winny być oczywiste. Musimy iść drogą ewangelizacji z najpierw głoszonym kerygmatem, by wprowadzać współczesnych nam ludzi do osobistej więzi z Panem. Zbyt często najpierw zastanawiamy się jak ludźmi zapełnić kościoły, a następnie seminaria i domy zakonne, a trzeba ludziom najpierw pokazać Jezusa i pomóc im w osobistym spotkaniu, a wówczas wypełnią się kościoły i domy zakonne. Katechizując „letnich” i neopogan siejemy ziarno na betonie twardych serc, więc nie dziwmy się, że wiara nie wzrasta. To nie dotyczy tylko katechizacji, ale często formacji, która od początku życia konsekrowanego zarzuca neofitę zbyt wielką ilością pouczeń, zwyczajów i zasad bez pytania podstawowego: spotkałeś (spotkałaś) Jezusa Jest On twoim Panem? Cała reszta może być później.

Papież Franciszek często odwołuje się do zwrotu, którym tłumaczy naszą zachowawczość: „zawsze tak było”. Tak odwołujemy się do „tradycji” pisanej małą literą, usprawiedliwiając zwyczaje, które samym faktem zmiany sytuacji, mentalności i potrzeb winny się zmienić. Nie chodzi tu przecież o zmiany charyzmatu, czy zasadniczych tradycji poszczególnych wspólnot. Żeby dzisiaj głosić Ewangelię i zapalać, nie wystarczy znać Ewangelię, trzeba również rozumieć ludzi, rozumieć każdego poszczególnego człowieka.

Ojciec Ronchi głosząc rekolekcje dla Ojca Świętego, oparł je na pytaniach Jezusa i zaczął od wydarzenia, w którym Jan Chrzciciel wskazuje na Jezusa, mówiąc: „Oto Baranek Boży”. Obaj uczniowie usłyszeli jak mówił i poszli za Nim. Gdy Jezus odwrócił się i spostrzegł, że idą za Nim, zapytał ich: „Czego szukacie” (J 1, 36b-38a). Tym pytaniem Jezus rozpoczyna relację z uczniami. Pytania otwierają, zostawiają przestrzeń wolności pytającemu, pytanemu i prowokują do poszukiwania. Gdy wszystko jest przesadnie zdefiniowane, tej przestrzeni nie ma. Ojciec Ronchi zacytował pewne żydowskie powiedzenie, że Pan Bóg stworzył najpierw znak zapytania. Człowiek jest ciągle istotą poszukującą. I dalej pisze tak: „Ciarki człowieka przechodzą na samą myśl o tym, że nie czeka nas już nic innego niż istnienie, w którym mielibyśmy powtarzać to samo, co robiliśmy zawsze”. Taka niewłaściwa forma wiary jest uśmiercająca.

Ojciec Yves Congar mówiąc o odnowie napisał takie słowa: „Żeby stare drzewo Kościoła mogło wydać nowe gałęzie, potrzebuje ciągle sług odnowy, których jedność wykraczałaby poza konformizm w stosunku do tego, co zastaliśmy teraz”. Jak to zrobić w diecezji, w zgromadzeniu, w Kościele, w Polsce, kiedy ktoś posiadający władzę podejmowania decyzji, pełniąc posługę przełożonego, jest zachowawczy? Człowiek poprawny, świątobliwy, a nawet święty jest w stanie żyć dobrze w klimacie, w którym króluje formalizm, w którym struktury i działanie zupełnie nie są dostosowanego do świata. Będzie poprawnie żył, ale nie przyczyni się do dobrych i koniecznych zmian. Jaki powinien być taki człowiek, który miałby dzisiaj zapalać? Oprócz narodzenia w Chrystusie przez chrzest, potrzeba mu powtórnego narodzenia, na wzór tego, który przeżyli uczniowie Pana po jednomyślnej modlitwie i obdarowaniu Duchem Świętym. Przez wejście w tak osobiste doświadczenie Boga, zaczyna rodzic się w nim dojrzałą wizja własnego powołania. W jego realizacji, ta bliska więź z Bogiem pozwoli mu przetrwać wszelki opór bliźnich, który w takiej sytuacji nieuchronnie się pojawi. Mocni ludzie Boga, prorocy, zostali zrodzeni przez Słowo Boga, powtarzał się taki zwrot: Słowo Boga zostało skierowane do… W Ewangelii wg św. Marka po zmartwychwstaniu uczniowie otrzymują słowa: „teraz idźcie i powiedzcie Jego uczniom i Piotrowi, że wyprzedza was do Galilei. Tam Go zobaczycie, jak wam powiedział” (Mk 16, 7). Uczniowie, by spotkać Zmartwychwstałego muszą zaufać słowu przekazanemu im przez Posłańca Bożego. To zaufanie słowu jest warunkiem spotkania. To jest lekcja dana uczniom wszystkich czasów: zaufanie Jezusowemu słowu jest ważnym warunkiem spotkania z Nim. Pięknie mówi Merton: „Choćbyś zrozumiał jedno zdanie z Ewangelii – zmień je na życie!”. Yves Congar dopowiada: „Nie słyszy się tego Słowa, którego brzmienie trafia do nas jak informacja radiowa. Słowo, które do nas dociera, dociera prawdziwie tylko wtedy, jeśli zostało przez nas zamienione na życie. Kiedy docierające do nas Słowom nie zmienia życia, to znak, że nie zostało przez nas przyjęte”.

Co my możemy zrobić dzisiaj? Przytoczę słowa ks. Dariusza Kowalskiego o tym, że wizja Benedykta XVI wydaje się pod pewnym względem bliska wizji, jaką w VI wieku miał się Benedykt z Nursji, gdy wokół był upadek kultury, wiary i barbarzyństwo. Co robić? Tworzyć miejsca zatrzymania i modlitwy, w których Bóg jest dotykalny. Centra oparte na liturgii, modlitwie, zatroskane o dziedzictwo antycznej kultury i nauki. Przyjmujmy Słowo Pańskie skierowane do każdego z nas, odczytujmy znaki czasu i działajmy. Stańmy jak drogowskazy na ludzkich drogach, a których ludzie dzisiaj naprawdę poszukują. Kardynał Ratzinger w jednym z kazań określił nasze zadanie jednoznacznie: „Chrystusa zanosić ludziom, ludzi zanosić do Chrystusa”.

Zakończę świadectwem Ojca Ronchi z książki „Naga prawda Ewangelii”: W Mediolanie do kościoła św. Karola weszła babcia z małym chłopcem, który nic nie wiedział o Bogu. Rodzice tak go wychowali. Nawet nie wiedział co to krzyż, nigdy go nie widział. Chłopiec podszedł do Ojca Ronchi, pociągnął go za rękaw i pokazując na Jezusa zapytał «Kto to jest?». Ojciec Ronchi pisze: „Poczułem, że pytanie tego chłopca dotyka samego serca mojej wiary. «Kto to jest?». Zamknąłem w swojej głowie wszystkie książki, otworzyłem swoje życie, spojrzałem do środka i coś zobaczyłem. Pochyliłem się, spojrzałem mu prosto w oczy i powiedziałem: «Wiesz, kto to jest?». Ktoś, kto sprawił, że moje serce jest szczęśliwe. To Jezus. Stojąc przed tym nieznanym dzieckiem, które słuchało mnie z szeroko otwartymi oczami, uczyniłem wyznanie miłości do Nazarejczyka”.

W moim skromnym przekonaniu tu jest klucz. Taka miłosna więź z Jezusem uzdalnia do odczytywania znaków czasu i tak rozgrzewa serce, że człowiek nie może nie dzielić się ogniem, który w nim płonie.

Archiwum KWPZM

SERWIS INFORMACYJNY KONFERENCJI WYŻSZYCH PRZEŁOŻONYCH ZAKONÓW MĘSKICH W POLSCE

Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Zgoda