16. P. Stanisława, Instytut Chrystusa Króla, Świadectwo konsekrowanej nauczycielki

Redakcja

 

P. Stanisława, Instytut Chrystusa Króla

ŚWIADECTWO KONSEKROWANEJ NAUCZYCIELKI.
Głos w dyskusji panelowej: Współczesne areopagi ewangelizacji

Kraków-Łagiewniki, 15 listopada 2012 r. 

 

Pięćdziesiąt lat życia w rodzinie Instytutu Świeckiego Chrystusa Króla pozwala mi retrospektywnie dostrzec, że w najzwyczajniejszych okolicznościach życia (takich jak: zmywanie naczyń czy powrót ze szkoły w zatłoczonym autobusie) sam Pan Bóg objawiał mi swoje propozycje. Podkreślam: widzę to dopiero z perspektywy lat i z tej pozycji mogę jakoś werbalizować wcześniejsze przeżycia. W moim doświadczeniu wiary intelekt dość bezradnie wlecze się za życiem, które przecież zmusza do dokonywania wyborów, czasem bardzo brzemiennych w skutki. A jednak szybko podejmowałam ważne życiowe decyzje i do dziś ich nie żałuję! Wszystko widziałam jednoznacznie.

Zadaję więc sobie pytanie: jak siła mną wtedy kierowała? Miłość? Tę uświadomiłam sobie dobrych kilka lat po ślubach wieczystych i to właśnie dzięki spojrzeniu wstecz.

To była wiara. Po prostu wiara. Ona, jako pewna oczywistość, odkrywała przede mną przestrzeń osobową – Boga. On wzywał do działania, bo tyle wokół cierpienia, krzywdy, niesprawiedliwości – a przecież można rozdawać radość, dobro, życzliwość… To wydawało mi się proste i oczywiste.

Obecne wystąpienie skłoniło mnie do odtwarzania w świadomości różnych chwil, w których teraz widzę dialog z Bogiem, Jego obecność we mnie.

Pamiętam np. lekcję, podczas której nauczyciel oddawał kartkówki. Ułożył je w kolejności od niedostatecznych do bardzo dobrych. Okropnie się denerwowałam. Kiedy moje nazwisko długo nie padało, coraz bardziej się uspokajałam. Wypadłam całkiem dobrze. Odetchnęłam. Ale moja przyjaciółka została wyczytana jako jedna z pierwszych. We mnie była radość, a ona jakoś zapadła się. Ogarnął mnie wstyd z powodu tej radości, pomyślałam, że jestem marnym przyjacielem. Zatęskniłam do takiej samej siebie, która denerwuje się z powodu nieszczęścia drugiego człowieka, dzieli jego lęk. Tylko jak to zrobić? Prawda uczuć jest przecież taka, jaka jest!

Pamiętam tę chwilę – ulotną, pozasłowną, a przecież zakończoną modlitwą o wrażliwość na biedę drugiego człowieka, o zdolność do współ-czucia.

On mnie usłyszał! Czy ja usłyszałam? A przecież nawet nie wiedziałam, że się modlę! To była przestrzeń wiary dziecięcej, błysk myśli. I zostało na zawsze. Ta wrażliwość prowadzi mnie przez życie, wyznacza dialog z Bogiem i ludźmi, jest busolą sumienia. Moja moneta na drogę.

Mogłabym takich obrazków jeszcze kilka opowiedzieć, ale obawiam się, że intymne zwierzenia mogą być żenujące dla słuchaczy, tylko jak inaczej podzielić się „doświadczeniem wiary”, skoro ta przestrzeń jest taka osobista, wewnętrzna?

Przestrzeń wiary jest w moim życiu tak oczywista jak posiadanie oczu, rąk, całego ciała, rodziców. Chyba nie umiem nawet ocenić wielkości tego daru. Wiara daje mi odwagę, wolność, a nawet pewną nonszalancję w sytuacji zagrożeń i trudności.

Spróbuję więc odpowiedzieć na pytanie jak się moja wiara przekłada na konkretne działania.

Byłam krawcową, ukończyłam studia polonistyczne i odnalazłam się w zawodzie nauczycielskim. Nie zostałam intelektualistą ani wybitnym dydaktykiem, chociaż bardzo się starałam. Jednak moja więź z uczniami, zwłaszcza z klasą wychowawczą była bardzo silna. Chciałam wprowadzać ich w świat kultury, konkretnych utworów literackich jako w dialog z ludźmi różnych epok i poglądów. Starałam się razem z nimi zrozumieć autora, jego głos w różnych sprawach i pojąć dialog. Uczyliśmy się języka literatury. Wspólnie szukaliśmy.

Pracowałam w szkole zawodowej, którą wcześniej sama kończyłam, co bardzo ułatwiało mi zrozumienie moich uczniów, ich tęsknot i potrzeb, lęków i fascynacji. Trudno mi dziś oceniać wyniki mojej pracy, choć zdarzają się bardzo sympatyczne komunikaty ze strony moich wychowanek. Ot np. niedawno jakaś zapłakana kobieta na ulicy rzuca mi się na szyję „pani profesor, umarłą moja babcia! Bardzo ją kochałam. Była wspaniałym człowiekiem. Proszę o modlitwę”. Coś między nami zostało.

Moja praca w szkole to były lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte. Zwłaszcza lata siedemdziesiąte w życiu społecznym odznaczały się pozorami dobrobytu, ateistyczną butą i dość powszechnym konformizmem. Mówienie o Bogu w środowisku poza kościelnym uchodziło za prowincjonalizm i brak obycia. A w literaturze polskiej Bóg jest przecież bardzo obecny! Z własnego doświadczenia wiedziałam czym może skutkować np. zetknięcie z Wielką Improwizacją i w ogóle z literaturą polskiego romantyzmu! W tym widziałam szansę stawiania moich uczniów wobec zasadniczych pytań o prawdę egzystencji człowieka, o prawdę ich życia, życia innych ludzi, ojczyzny…

Były też oczywiście wycieczki, obozy, koło recytatorskie, imprezy. To wiązało.

Lubiłam moich uczniów i – jak sądzę – cieszyłam się ich sympatią. Razem z nimi przeżywałam radość z powodu wyboru papieża – Polaka i spory związane z powstawaniem „Solidarności”. Osobiście bardzo czułam się związana z ideałami „Solidarności”, byłam nawet współzałożycielem tego związku w szkole, a później jego przewodniczącą.

Wspólnie też przeżywaliśmy walkę o powieszenie krzyża w holu szkoły. 96 % młodzieży wypowiedziało się na „tak”, ale głosy na zebraniu Rady Pedagogicznej w dużej części były „przeciw”. Znalazły się nawet propozycje, aby krzyż umieścić w izbie pamięci! W końcu jednak głosowanie wypadło pomyślnie dla krzyża, a to z powodu pytania: co powiemy uczniom? Niestety – w przeddzień uroczystości ogłoszono stan wojenny i zaczęła się nowa epoka.

Tak rozumiałam sens mojej pracy nauczycielskiej. Realia życia i pracy szkoły nie wspierały mnie w tych zamierzeniach, a czasem je uniemożliwiały (dalekie dojazdy, kiepska komunikacja, duże i liczne klasy, hałas za drzwiami klasy, wreszcie zideologizowany, zwłaszcza w klasach zawodowych, program). Nic jednak nie zmienia faktu, że nauczyciel w spotkaniu z uczniami może  i powinien być czytelnym świadkiem wartości, które decydują o naszym człowieczeństwie i  są warunkiem rozwoju.

Trudności, zmęczenie – bez wiary nie miałabym busoli ani siły. Nie widzę niczego, co mogłoby zastąpić wiarę i prowadzić przez życie.

Lata dziewięćdziesiąte i początek nowego tysiąclecia to czas mojej pracy w Kuratorium Oświaty.  Pracy urzędniczej nie polubiłam, ale konieczność poznawania prawa bardzo mi się przydała.

Tam też dane mi było uczestniczyć w początkach wprowadzania reformy edukacji (teka ministra Handke). Ze względu na potrzeby nowej ewangelizacji opowiem o tej przygodzie.

Kontakt wizytatorów z pracownikami MEN był bliski. Cieszyliśmy się, że wreszcie edukacja szkolna będzie szansą na integralny rozwój ucznia., że są lekcje religii, że wychowanie ma być oparte na personalizmie chrześcijańskim, że wychowywać swoją postawą i człowieczeństwem ma każdy nauczyciel, każdy pracownik szkoły, że o wychowaniu decydują jednak przede wszystkim rodzice (wdż, religia), że nauczyciele nie mają już więcej być pariasami życia ekonomicznego w naszym kraju. Pamiętam z jakim ogniem mówili o tym minister Książek, Jolanta Dobrzyńska (autorka pierwszych podstaw programowych), Grażyna Płoszajska (prowadziła w MEN sprawy religii), Stanisław Sławiński. W Poznaniu bardzo szybko zorganizowaliśmy konferencję na temat „Wychowując mówmy jednym głosem”, w ODN śp. Ewa Ozimek organizowała dla nauczycieli jeden po drugim kursy przygotowujące kadrę do zajęć wychowania do życia w rodzinie. Ewa dbała o chrześcijańskie spojrzenie na sprawy rodziny, rodzicielstwa i miłości.

Serce rosło. Nareszcie!

Była też ostra walka przeciwko próbom prowadzenia w tej dziedzinie na UAM studiów podyplomowych w duchu liberalnym, przeciwnym prawu naturalnemu i chrześcijańskiemu.

Obok założeń edukacyjnych zapisanych w duchu personalizmu chrześcijańskiego w podstawach programowych, inny zespól w MEN pod kierunkiem minister Dzierzgowskiej organizował ogólnopolskie doskonalenie nauczycieli wg zasad, które były kalką programów zachodnich, wyrastały z pedagogiki postmodernistycznej, tzw. humanistycznej.

O szkole już nie mówiono jako o wspólnocie osób, ale jako o przedsiębiorstwie, gdzie towarem jest wiedza, rodzice i uczeń są klientami szkoły, a nauczyciele sprzedawcami wiedzy i umiejętności. Wychowanie pomijano lub sztucznie je doczepiano. Jako cel edukacji akcentowano nie rozwój, ale sukces. Sukces nauczyciela i ucznia rozumiany jako wspinanie się na wyższy poziom edukacji i rynku pracy. Pojęcie osoby w tym systemie nie istnieje.

Te dwa sposoby myślenia o edukacji szkolnej rozwijały się jednocześnie. Nauczyciel otrzymywał sprzeczne informacje: z jednej strony podstawy programowe oparte na personalizmie, z drugiej doskonalenie nauczycieli organizujące ich działania wokół budowania szkoły –  przedsiębiorstwa. Nauczycielom wychowania fizycznego proponowano kursy z elementami medytacji wschodniej. Powstał chaos pojęciowy i pedagogiczny.

W Poznaniu grupa osób podjęła działania, aby świadomość nauczycieli, dyrektorów i wizytatorów koncentrować wokół kierunku wytyczonego w podstawach programowych, czyli wokół  edukacji opartej na personalizmie chrześcijańskim.

W ten nurt pracy włączyłam się żywiołowo, choć wtedy opisanych wyżej mechanizmów nie ogarniałam klarownie. Rozumiałam, że chodzi o budowanie ludzkiego świata i przeciwstawianie się rozmaitym manipulacjom naszej cywilizacji współczesnej.

Dodam też, że intelektualnie nie byliśmy właściwie przygotowani do tej pracy, nie posiadaliśmy też odpowiednich materiałów. Późniejszą lawinę publikacji mieliśmy jeszcze przed sobą.

Dla mnie wskazówką było doświadczenie Ewangelii, rodziny, formacja we wspólnocie instytutowej i duszpasterstwo akademickie, z którym miałam kontakt jeszcze długo po studiach. Tam poznawałam białe karty historii, spotykałam wybitne osobowości.

Należał do nich nasz duszpasterz o. Honoriusz Kowalczyk OP, który zginął w wypadku samochodowym w 83 roku. Okoliczności tego wypadku do dziś nie zostały wyjaśnione. Nasz poznański Ks. Popiełuszko. Chcemy kontynuować jego służbę. Chcemy pamiętać. Prowadzimy też Fundację jego imienia.

I w duszpasterstwie i we wspólnocie wcześniej śledziłam obrady i dokumenty II Soboru Watykańskiego. Tak budował się mój kręgosłup duchowy i intelektualny.

Wielkie nadzieje, zaangażowanie w życie społeczne, zwłaszcza na polu edukacji, wreszcie wielkie rozczarowania – bo co nam zostało z etosu „Solidarności” i z reformy edukacji? Co przekazaliśmy naszym następcom? Reforma od początku prowadzona sprzecznymi nurtami do szkoły średniej w ogóle nie dotarła. Kolejni ministrowie majstrowali zwłaszcza w rozporządzeniu o podstawach programowych i mamy administracyjny zlepek różnych pomysłów: nauczyciela, który nie ma wobec ucznia sankcji (a do posłuszeństwa się nie  wychowuje), wartości poprzekręcane w różne strony, zmanipulowany obraz rodziny i sens egzystencji człowieka itd.

Czy mam poczucie klęski? W jakimś stopniu – tak. Szkoda, że tyle pracy i ludzkiego zapału nie przyniosło lepszych owoców. Przecież jednak wierzę, że to co robiliśmy zostało w ludziach i musi gdzieś owocować!

A mój czas szybko mija! Emerytura nie dała oczekiwanej swobody, wciąż nie mam czasu na przeczytanie zaległej lektury. Ludzie i ich sprawy zajmują pierwsze miejsce. Moja siła, wynikająca z wiary, z tej mistycznej przestrzeni, która coraz bardziej staje się moim domem, spokój i dystans wobec trudności – okazują się bardzo przydatne moim bliźnim: szeroko rozumianej rodzinie naturalnej, przyjaciołom, różnym ludziom szukającym oparcia. Sporo czasu oddaję ludziom starym i chorym – ta służba przewijała się różnorako w całym moim życiu. Są osoby, składające mi z tego powodu prawie kondolencje – że taka degradacja pozycji społecznej. Widzę to inaczej. To jednak wymaga dojrzałości. Codziennie uczę się tej roli, a przykre strony tego medalu wkładam w modlitwę. I ufam, że nie błądzę.

Wnioski dla „nowej ewangelizacji”

  1. Potrzeba bycia z ludźmi, budowania więzów, przyjaźni – nie wolno ulegać pokusie wycofania w prywatność, w karierę, odwracania się plecami…
  2. Codziennie przypominać, przede wszystkim sobie, że „nie jesteśmy po to, żeby nam służono, ale żeby służyć” (o. Honoriusz);
  3. Nasza wiara w Chrystusa i w to, że jesteśmy dziećmi Boga ma być dyskretna, ale widoczna. Ma być w nas.
  4. Żyć w prawdzie, bardzo się bronić przed pokusą kłamstwa w języku i w postępowaniu. Prawda wyszła z mody;
  5. Bronić się przed manipulacją, trzeba jednak poznawać te mechanizmy, również po to, żeby ich nie przejmować! Posługiwanie się manipulacją jest niestety dość powszechne i nie jest to tylko wytwór naszych czasów. Odziedziczyliśmy niejedną taką umiejętność od starszych pokoleń i nawet jej nie rozpoznajemy we własnym działaniu.
  6. Koniecznie organizować spotkania, kursy, studia podyplomowe, które pogłębiałyby wiedzę i świadomość dotyczącą osobowej konstrukcji naszej natury, uczyły rozpoznawania zasad różnych pedagogik, żeby móc ocenić proponowane programy, podręczniki, szkoły, przedszkola. To ważna umiejętność dla nauczycieli i dla rodziców.
  7. Modlić się w każdych okolicznościach, imiennie za tych, do których idziemy…

Archiwum KWPZM

SERWIS INFORMACYJNY KONFERENCJI WYŻSZYCH PRZEŁOŻONYCH ZAKONÓW MĘSKICH W POLSCE

Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Zgoda